Skocz do zawartości
Nerwica.com

Toksyczne małżeństwo


Rekomendowane odpowiedzi

Pitu,

To nie kwestia pieniędzy , mam koleżanke , która sama została z dwójka dzieci a jej sytuacja matrialna nie była za dobra w tym momencie, ale jedyne co mogła zrobić to go wykopać na zbity pysk za takie coś, czyli roczny romans z kimś innym, kłamanie cały zass i wmawianie jej ,ze nie ma racji, w końcu sytuacja już wyszła całkowicie to on ja zaczął przepraszać i standardowo,że mu przykro hehe fajnie to brzmi, ona kazała mu się wyprowadac i zabierac , usłyszała na pożegnanie ,ze jest taka słaba ze sobie nie poradzi sama bo on zarabiał więcej i ona jest skończona bez niego i nie da rady, oczywiście dała bo musiała i jest ok a on nawet teraz ma z tą nową gorzej od niej a ona ma 3dzieci i nowego faceta, który jest 10 razy lepszy niż poprzedni jej faceci i dodatkowo duzo bardziej przystojny niż tamtych dwóch tatusiów co to można ich tyko w dupę kopnąć i niech więcej nie wracają , a tez się nasłuchała jak to rady sobie nie da , jAKOŚ DAJE a przy nich była uwiązana w domu , takie rozumowanie dziewczyny jest bez sensu

 

-- 24 sie 2012, 01:24 --

 

Po to sa rozwody, żeby nie żyć do końca życia w swoim małym piekiełku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

matkapolka, Witam Cię serdecznie na forum!

 

Sytuacja, którą opisujesz nie wzięła się od tak, z niczego.

Zastanawiające jest dla mnie to, dlaczego wiedząc, że od samego początku coś jest nie tak, dalej tkwiłaś w "tym" związku.

Zdaję sobie sprawę z tego, że człowiekowi otwierają się oczy po czasie, kiedy dojrzeje, kiedy przeżyje pewne sytuacje, doświadczy czegoś. Tylko, że to wszystko za długo trwało.

Jaki Ty miałaś wzorzec swoich rodziców? Jacy byli Twoi rodzice w stosunku do Ciebie, do siebie, jakie były Wasze relacje?

Bo jeśli były to zdrowe relacje, nie powinnaś mieć zaburzonego systemu wartości, tzn. tego, co dla Ciebie powinno być ważne w związku.

Jeśli miałaś zaspokojoną potrzebę miłości w dzieciństwie, poczucie bezpieczeństwa, nie miałaś zaburzonej samooceny, myślę, że już na początku Waszego związku zorientowałabyś się, że nie o to chodzi w Waszym związku.

Spójrz co zaserwowaliście jako rodzice swoim dzieciom, jaki one mają wzorzec relacji między ojcem i matką i wzorzec swojego stosunku do Was, jako do rodziców.

Nie piszę tego złośliwie, tylko dlatego, żeby unaocznić pewną sytuację i schematy.

Wiadomo, że dla dobra dzieci priorytetem jest, żeby wychowywały się w obecności dwojga rodziców, jeśli oczywiście rodzice nie tworzą "chorej aury". Nawet po rozwodzie możliwe jest wychowywanie dzieci przez obydwojga rodziców, bez groźnej skazy na ich psychice. Nie wiem czy zrozumiałaś co mam na myśli. Czasami tak jest, że ludzie niestety nie dobrali się, a ze związku są dzieci. Ważne wtedy jest, żeby dzieci były wychowywane zarówno przez matkę jak i ojca.

 

Jesteś wykształconą kobietą.

Z tego, co piszesz śmiem domniemywać, że nie wierzysz w swoje możliwości i w siebie.

Ludzie układają sobie życie w różnym wieku i są szczęśliwi.

Moim zdaniem powinnaś wziąć rozwód, nie ograniczać kontaktów ojca a dziećmi i żyć dla siebie, a nie dla innych.

 

Za dużo przeszłaś, tyle poniżenia, brak zrozumienia, krytyki, a to wszystko okupione było łzami, uzależnieniem.

Oczywiste jest, że tkwisz w toksycznym związku, który też współtworzyłaś, ponieważ, pomimo, że zdawałaś sobie sprawę z tego, że nie jesteś szczęśliwa, dalej w nim tkwiłaś i brnęłaś na oślep.

Teraz nie możesz sobie robić wyrzutów z powyższej sytuacji, tych 20 lat, które okupione były Twoim cierpieniem.

Wiem, ze łatwo jest powiedzieć, że powinnaś wyciągnąć wnioski i dalej iść przez życie. Ale tak należałoby zrobić.

 

Twój mąż ma ewidentnie problem, ale póki sam sobie z tego nie zdaje sprawy, Ty niczego nie jesteś w stanie za niego zrobić, zmienić się. Możesz zmienić tylko siebie i sytuację, w której obecnie się znajdujesz. Możesz uratować wiele, przede wszystkim siebie. Dzieci kiedyś zrozumieją.

A na psychoterapii należałoby wg mnie zająć się Twoją samooceną. Sama napisałaś, że całe życie starałaś się ładnie wyglądać, brzmi, jakbyś nadrabiała wyglądem to, co niewidoczne wewnątrz Ciebie. Tak to odebrałam.

Mądra, atrakcyjna kobieta, jeśli zna swoją wartość nie siedzi na siłę przy kimś, kto ją niszczy od środka, czyż nie? A Ty do dziś nie wiesz co zrobić.

Dziewczyno!Przecież Ty masz dopiero 42 lata, wiesz ile jeszcze dobrego może Cię spotkać od życia?

Wybrałaś sobie sposób zaradzenia na kłopoty w postaci uzależnienia, nie dość, że mąż Cię niszczył, to jeszcze Ty sobie dowalałaś, karając się alkoholem. Nie umiałaś poradzić sobie ze swoją frustracją. Chcesz, żeby Twoje dzieci w taki sam sposób radziły sobie ze swoimi trudnościami?

 

Myślę, że nie powinnaś zastanawiać się nad dalszymi wyborami.

Jeśli mąż nie czuje potrzeby zmiany, nic nie zrobisz.

Uratuj resztkę siebie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj mam już naprawdę dosyć! Nie wiem od czego zacząć. Gdybym miała gdzie uciec zrobiłabym to teraz. Ale nie mam i nie mam za co, bo płace kredyt (1600) miesięcznie!(nasz wspólny) , on utrzymuje dom. Czuje całkowitą pustkę!, Nawet nie potrafię już płakać. On mam nie w garści i to wykorzystuje. Przestałam pić od jakiegoś czasu. Chce się pozbierać. Powiedział mi dzisiaj że się wkurzam bo nie pije, wypomina mi to cały czas.(!) Jedno dziecko idzie na studia drugie do Liceum, nie utrzymam ich sama.

On jest nie reformowalny, jemu nie zależy na mnie. Dzisiaj poszedł do kumpla z pracy i przyszedł "drinknięty". Wkurzyłam się! Powiedziałam że jeśli on się nie zmieni to się rozwiedziemy. Wyrzucił mnie z pokoju, wypchnął. Powiedział że nigdy mnie nie szanował i możemy się rozwieść ale on się z tego domu nie wyprowadzi.

Teraz dochodzi do mnie , ze on chyba mnie nigdy nie kochał! Ja nadal mam nadzieje że się zmieni, ze zrozumie, że przeprosi. Nadal go kocham. Co ja mam robić?!

Nie wiem od czego zacząć , jestem skołowana.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

matkapolka, heh, żadne przysięgi nie wiążą tak silnie jak kredyty :? jeśli Ci na nim zależy, to zaproponuj mu np mediatora a niezależnie od tego idź do prawnika i poinformuj się, jak ewentualnie możesz rozwikłać sprawę z domem i kredytem. Z każdej sytuacji jest wyjście, nie załamuj sie. Działaj, wtedy nie będziesz czuła sie bezradna :P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

Kolejne dni w ciszy. Tym razem jest inaczej, odsunęłam sie i żyje własnym zyciem. Nie rozmyślam, nie żałuje. Pogodziłam sie z myśla ze to koniec. On chyba też jest skołowany. Dziwnie sie zachowuje. Wczoraj zapalił papierosa albo cygaro. Smierdziało w łazience jak cholera. Nie palił 13 lat!

Kolejnym krokiem bedzie agresja i złośliwośc. Juz pomału sie zaczyna. Tyle, ze mnie to już nie obchodzi!

Teraz widze że powiela zachowania swoich rodziców. Oni do siebie mówili przez PAN, PANI. Dla niego to jest chyba norma i styl zycia. No to sie zdziwi, bo ja nie jestem zdolna do takiego poświecenia. Za bardzo cenie sobie wolność. Teraz kiedy trzymam sie z dala jakoś lepiej funkcjonuje, jakby jakaś pijawka odpadła ode mnie. Mam silniejsza wole i chce mi sie żyć. Czasami brakuje bliskości ale mam dzieci.

Zastanawiała sie co by było gdyby przeprosił ale doszłam do wniosku, że nic!!! Dziwne ale totalnie sie wypaliłam! Nic nie czuje. Nie czuje pustki, nie płaczę, co miało zaboleć to już zabolało i koniec. Co miało zranić, zraniło. Nie potrafie juz zaufać. Nie jest juz taki ważny dla mnie. Przestał być "kimś"

Widze jedynie zaleknionego chłopczyka, który próbuje mi coś (a moze sobie) udowodnić. Jestem jakby z boku, tak sie czuje jakbym w tym nie uczestniczyła. Czy to normalne? A może to taki etap a potem zaczne tęsknić, płakać, żałować?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ucze się żyć na nowo, tylko dla siebie. Jest cieżko! Ale ta wolnośc ma zalety. Robie co chcę i kiedy chcę i nie musze słuchac jego napominania. :blabla: BŁOGI ODPOCZYNEK. :uklon:

 

przeczytałam cały wątek od dechy do dechy :D moja historia jest inna ale pod TYMI słowami podpisuję się rękami i nogam :mrgreen: Chociaż nie chodzi wyłącznie o 'wolność i swobodę' w poczynaniach własnych. Chodzi po prostu o to, że się żyje i nikt nie pluje na to moje życie. I jestem szczęśliwa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przeczytałam cały wątek i gratuluję, matkapolka, odwagi, by zmienić swoje życie. Zdaję sobie sprawę, że po 20 latach małżeństwa i świadomości, jak wiele poświęciło się dla związku, nie jest łato o próbę ratowania samej siebie. Tym bardziej, kiedy do tej pory sama o sobie nie myślałaś albo myślałaś na samym końcu, bo zawsze ważniejszy był mąż czy dzieci. Bez wątpienia tkwiłaś w toksycznej relacji, którą dodatkowo na początku zatruwała teściowa. W waszym małżeństwie brakowało szacunku, zaufania i zgody. Ten związek Cię wyniszczył. Wydaje mi się, że szukałaś „ekwiwalentów”, by nadać sens temu małżeństwu. Przede wszystkim uzasadnieniem dla waszej relacji były dzieci, dla których zdecydowałaś się na trwanie w małżeństwie, mimo że byłaś nieszczęśliwa. Potem zaczęłaś szukać innych argumentów na rzecz potwierdzenia zasadności tkwienia w takim „układzie”, stąd pomysł uniezależnienia się od teściowej, a potem decyzja o budowie domu, na który wspólnie zaciągnęliście kredyt. Niczym się jednak nie da uargumentować związku, gdy brakuje miłości. Waszemu małżeństwu od początku brakowało solidnych fundamentów, stąd Twoja depresja, choroby, zaglądanie do kieliszka. Przepłaciłaś to zdrowiem psychicznym i fizycznym. Zdaję sobie sprawę, że decyzja o końcu małżeństwa nie jest łatwa bez względu na staż związku. Gratuluję jednak determinacji i próby walki o siebie. Cieszę się, że podjęłaś terapię. Nie wiem, czy w waszym przypadku jest cokolwiek do uratowania. Ratowanie związku miałoby sens, gdyby było inicjatywą Twoją i męża. Jeśli on nie przejawia żadnej motywacji, by powalczyć o Was, najrozsądniej, byś walczyła o siebie i dobro dzieci. W sprawie rozwodu najlepiej skontaktuj się z prawnikiem, który podpowie Ci, co i jak. I przede wszystkim nie poddawaj się i uwierz, że przed Tobą kawał długiego i szczęśliwego życia. Pozdrawiam i życzę powodzenia!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ucze się żyć na nowo, tylko dla siebie. Jest cieżko! Ale ta wolnośc ma zalety. Robie co chcę i kiedy chcę i nie musze słuchac jego napominania. :blabla: BŁOGI ODPOCZYNEK. :uklon:

 

Terapia boli bo zmienia nas wewnętrznie-nasze przekonania, wyobrażenie, schematy zachowań. Długi temat.

 

Ważne, że jesteś świadoma wcześniejszych swoich trudności. Może jeszcze nie do końca, ale próbujesz i chcesz.

:D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję wszystkim, to forum wspiera mnie szczególnie. Jak mam wątpliwości, albo przynajmniej mnie nachodzą, to czytam wszystko od początku. Nie żeby sobie przypomnieć, o nie! ale żeby myśleć logicznie i racjonalnie.

Zmieniłam swój system wartości, nie wiem czemu ale widocznie "granica " która on przekroczył była prawdziwa. Pamiętacie lekturę "Granica"? Nałkowskiej Zofii? Pamiętam cytat ze szkoły: "Są granice, których sie nie przekracza, bo za nimi nie ma juz nic!" Nie wiem dlaczego ale po tym co usłyszałam od męża : "Nigdy Cie nie szanowałem" to była ta granica. Było ich wiele ale ta nawet nie zabolała. Nie wiem jak ale jakby mnie tym momencie cofnęło 20 lat wcześniej , kiedy byłam wolna i przede wszystkim sobą. Pomału tam wracam. Pomału zaczynam być sobą a nie osobą jaką on chciałby mieć. Najdziwniejsze jest to , że on mnie chciał taką jaka byłam, a przestał jak stałam się tym kim on chciał. Paradoks!:)

To też takie moje przemyślenie. Teraz widzę wszystko takim jakim jest. Nie tak jak on chciał, albo mnie się wydawało.

Dodatkowo, odstawiłam auto, jeżdżę na rowerze, biegam, chodzę na basen i dwa kilo mniej w 2 tygodnie. :) :yeah::yeah: i... zaczęłam sie jak kiedyś, uśmiechać do ludzi. Czy to normalne, że jestem szcześliwa? (chociaz brakuje mi czułosci, miłości, sexu, itp) czy tylko to stan przejściowy a potem sie zacznie...?

ps. Nie wiem jak ale nawet dzieci sa szczęśliwe, bo ja jestem zadowolona.

 

-- 07 wrz 2012, 17:43 --

 

Ucze się żyć na nowo, tylko dla siebie. Jest cieżko! Ale ta wolnośc ma zalety. Robie co chcę i kiedy chcę i nie musze słuchac jego napominania. :blabla: BŁOGI ODPOCZYNEK. :uklon:

 

przeczytałam cały wątek od dechy do dechy :D moja historia jest inna ale pod TYMI słowami podpisuję się rękami i nogam :mrgreen: Chociaż nie chodzi wyłącznie o 'wolność i swobodę' w poczynaniach własnych. Chodzi po prostu o to, że się żyje i nikt nie pluje na to moje życie. I jestem szczęśliwa.

DOKŁADNIE O TO MI CHODZI!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×