Skocz do zawartości
Nerwica.com

CHAD- Choroba Afektywna Dwubiegunowa cz.III


Amon_Rah

Rekomendowane odpowiedzi

Ci "naukowcy" ze swoimi "badaniami" to chyba jacyś kliniczni debile.

Oczywiście zapewne to jak zwykle "amerykańscy naukowcy" ...............

To taki przedrostek mający nadać rangę ważności każdemu kretynizmowi ........."amerykańscy naukowcy"

 

Czyli co? Depresja w sumie jest ok?

Ludzie w depresji sa bardziej racjonalni i w efekcie zdrowsi psychicznie od "normalnych"?

Nie mogę się już w takim razie doczekać kolejnego zjazdu , aby swą racjonalnością wynikającą z depresji potwierdzić rewelacje wynikające z "badań naukowców " :D:D:D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Powiedzcie mi, jak to jest z zeznawaniem w sądzie jako świadek z papierami na chad i bpd?

Mogę normalnie zeznawać?

Chodzi o rozprawę rozwodową.

 

-- 27 sie 2012, 17:54 --

 

a jeśli chodzi o te badania to ja bym powiedziała, że depresyjni są pesymistami, zresztą jakoś nie widzę w ogóle brania udziału w badaniach przez osobę w depresji "bo nie ma sensu".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam Was!

 

Mam na imię Robert i podobnie jak Wy cierpię na chorobę afektywną dwubiegunową (typ II). Trwa to od grudnia 2007 roku kiedy to zaliczyłem jej gwałtowny wybuch (stało się to po próbnej maturze z języka angielskiego - przedmiotu, z którego zawsze wymiatałem a tu z nerwów i stresu zupełnie się pogubiłem. W konsekwencji nie poradziłem sobie później z ciągłymi zapytaniami ludzi czego tak cieńko mi poszło (i tak jednak zdobyłem wtedy 68% a już we właściwym podejściu do tego egzaminu w maju (czyli zaraz po odstawieniu leków) - aż 94); wcześniej przed testem wszyscy z LO gadali mi non stop za uszami, że na pewno będę mieć maxa także po prostu ów presji ostatecznie nie wytrzymałem). Oczywiście już od podstawówki posądzano mnie o ADHD tym niemniej nikt nigdy nie robił mi badań pod tym kątem. Anyway, swój pierwszy epizod chorobowy nie wspominam jakoś tragicznie tj. poza pierwszymi dniami kiedy to CHAD stopniowo rozwijała się i tak od niekontrolowanego i nieustającego płaczu doszedłem aż do objawów psychotycznych (opętanie przez szatana, egzorcyzmy), które apogeum osiągnęły w Wigilię Bożego Narodzenia (jak na ironię, to mój ulubiony okres w roku). Pierwszym rozpoznaniem w kwestii mojego ówczesnego stanu zdrowia była więc schizofrenia paranoidalna. Przepisano mi Zolafren, Pernazinum i Elenium mówiąc jednocześnie, iż jak do dwóch tygodni nie będzie żadnej poprawy to wyląduję w szpitalu. Po wzięciu pierwszej dawki leków jednak zaraz zasnąłem ("widząc" wcześniej na stole koło łóżka rewolwer, z któreo tylko chciałem wystrzelić prosto w swą głowę) i od następnego dnia aż do kwietnia 2008 roku gdy ostatecznie odstawiono mi wszystko wydawało się, że czuję się świetnie. Nie czułem tych leków choć obserwatorzy z boku (mama, lekarz a także psycholog) wyraźnie widzieli, że jestem rozkojarzony a jednocześnie przyspany. Poza tym z racji wezwania mnie do WKU zrobiono mi w trakcie leczenia test na inteligencję, w którym osiągnąłem nieco ponad 80 pkt (czyli mniej więcej tyle, co dziecko upośledzone umysłowo - wina leków i powiedział to nawet mój psychiatra; w normalnej sytuacji takie badanie w tych okolicznościach przeprowadzone być nie powinno, tym niemniej akurat zaszła, niestety, taka a nie inna konieczność) - widziałem jak po zapoznaniu się z tym wynikiem rozmawiał ze mną na tej komisji lekarz (swoim zachowaniem jasno sugerował, że traktuje mnie jak półgłówka), tym niemniej nie myślałem wtedy o tym czy jestem zażenowany ów sprawą czy też nie. Co by nie było, to niedługo po zaprzestaniu przyjmowania leków wróciła hipomania, dla ludzi z boku widać to było choćby po niemożności ilościowego skontrolowania się przy pisaniu na forach internetowych - trudno jednak bym jako chory potrafił to zauważyć. Zacząłem, w każdym razie, studia niemal 300 km od domu, w Lublinie, na bardzo ciężkim kierunku tj. co oczywiste - filologii angielkiej (UMCS ma po UAM-ie w Poznaniu drugą anglistykę w naszym kraju). Chcąc od początku się na maxa wykazać zgłosiłem się nie tylko na starostę roku ale i do Rady Wydziałowej Instytutu Humanistycznego . Poprzez nadmiar obowiązków uczelnianych na swych barkach, po niemal 3 miesiącach nie jedzenia i nie spania (niemalże) "komputer" doszczętnie się zawiesił, twardy dysk został przeładowany a ja nie mogłem sklecić normalnego zdania (mój psychiatra wytłumaczył mi potem, iż z moim mózgiem było tak jakby ktoś włączył w nim naraz kilkadziesiąt programów i kazał na nich jednocześnie pracować). Dość powiedzieć, że przed wybuchem ostatecznego koszmaru chorobowego po raz drugi nie spałem od środy 11 rano aż do soboty 13 po czym przez kolejne 3 dni bez przerwy odsypiałem (mama tylko sprawdzała podobno co 12h czy aby na pewno ja jeszcze oddycham); w sumie już miesiąc przed było źle, od października działałem generalnie jak robot lecz początkiem grudnia nastąpiło już zupełnie niekontrolowane gwałtowne przyspieszenie, szał dyskotek, przypadkowe i nieprzemyślane kontakty seksualne - to stało się normą. Od końcówki grudnia 2008 roku walczyłem przez ponad 2 miesiące o powrót na studia, przesunięto mi sesję zimową nawet do marca 2009 roku, ostatecznie jednak nie byłem w stanie pozbierać się na czas i zmuszony byłem wziąć urlop zdrowotny. Przez 6 miesięcy byłem ponownie leczony Zolafrenem i 3 antydepresantami, które bardzo mi pomogły tzn. najpierw Doxepin (nie był jakoś zabójczo mocny - na tyle jednak bym zdecydowanie ruszył z miejsca, do tego świetnie działał na sen, mogłem po nim kimać i kimać - rewelacja, czułem się każdego ranka zajebiście wyspanym ale co najważniejsze nie otumanionym, brałem go niecałe dwa miesiące), potem Rexetin (z pewnością najlepszy lek przeciwdepresyjny z jakim miałem styczność - potężna poprawa i to również w około dwa miesiące) a następnie Jarvis (po którym nie czułem jednak żadnej poprawy choć nie było i gorzej, dosłownie jak witamina C na mnie działał, przynajmniej ja tak to odbierałem; mój lekarz bowiem twierdził, że widzi mnie po tym preparacje znacznie żywszego, kto wie - całkiem możliwe) i Lerivon (po którym tylko chciało mi się spać). W międzyczasie z racji tycia posiłem swojego psychiatrę o zmianę leku wiodącego tj. Zolafrenu na coś innego (kilogramy szły w górę masakrycznie, już w pierwszym epizodzie chorobowym przytyłem około 20 a w tym, o którym mówię teraz - 27). I tak najpierw (dokładnie przez 8 dni) brałem Risset. I powiem wam, że to było najgorsze 8 dni mojego życia (choć brałem niedużo, najpierw 0,5 mg na dobę a potem 1), zwłaszcza po zwiększeniu dawki. Lęki z objawami psychotycznymi (wydawało mi się, że wszyscy na mnie patrzą i znają moje myśli czy też że jestem namierzany z internetu, z którego w danej chwili korzystałem), totalny dół i do tego zerowe libido. Potem dano mi Loquen (najgorszy z możliwych zamienników ratującego mi, jak się później okaże, zdrowie i figurę Seroquelu, żle oczyszczony, totalna porażka farmaceutyczna), po którym, co prawda, było o niebo lepiej niż po Rissecie tym niemniej do mojego samopoczucia z czasów zła koniecznego o nazwie Zolafren było mi jak stąd do nieba - dodam tylko, że brałem to przez parę dni, stopniowo zaczynając od 25 mg aż do 100 czyli przecież teoretycznie bardzo mało...dziwne więc) by ostatecznie wrócić do źródeł czyli właśnie do wyżej wspomnianego Zolafrenu. Końcem końców po pół roku (był początek czerwca 2009 roku) definitywnie stanąłem na nogi, poszedłem na studia do oddalonego o 25 km od domu Krosna (w Lublinie straszliwie doskwierała mi samotność, 0 imprez (nie licząc pierwszych 2 tygodni nauki), same trupio blade, niewyspane a pod koniec semestru wręcz wypalone kujony z nosem głęboko w książkach - to mnie tam po prostu dobiło, to było po prostu nie dla mnie) gdzie w miejscowym PWSZ-cie mamy filię UJ, także i tam doświadczyłem nie mniej wysokiego poziomu a co najważniejsze - w końcu w relacjach student-student i student-wykładowca było w 100% przyjaźnie (w przeciwieństwie do Lublina gdzie owe dobre relacje stanowiły nikczemny wyjątek od niechlubnej reguły), był czas na imprezy z Erasmusami, mogłem znów udzielać korepetycji, robić tłumaczenia, dostawać zlecenia do tłumaczenia ustnego w międzynarodowych projektach szkoły itp. Jednym słowem ponownie czułem się spełnionym (co szło zresztą w parze z niemal najwyższą średnią na roku - w I semestrze blisko 5,0 a w drugim niemal 4,5, a to z kolei zaowocowało stypendium naukowym o niemałej zresztą kwocie) i szczęśliwym. Nawiązywałem liczne kontakty damsko-męskie, miałem naprawdę dużo znajomych i przyjaciół z wielu krajów. Przez ponad rok bez leków było cudownie, a przynajmniej tak mi się wydawało. Dwa miesiące przed rozpoczęciem 2 roku akademickiego (początek sierpnia 2010 roku) zaczęło być bowiem naprawdę źle, doświadczyłem 2 bardzo poważnych zawodów miłosnych, ekstremalnie stresującej dla mnie operacji stulejki (całkowite obrzezanie), a do tego przez całe wakacje spałem odwrotnie niż trzeba licząc, że to przecież na jedno wychodzi (od 6 rano do 6 wieczorem). Znowu dał znać o sobie słowotok na forach internetowych, byłem nerwowo rozdygotany, na maxa nakręcony a nawet chwilami agresywny (raz o mało nie zabiłem własnej mamy pchając ją w stronę drzwi wejściowych do mieszkania (nadmienię, iż mam 198 cm wzrostu i ważę ponad 100 kg a wtedy w ostatniej chwili jakimś cudem zwolniłem rękę)) lecz co ciekawe - niemal w ogóle na tych wakacjach nie piłem (ogólnie raczej nie przepadam za alkoholem - nie licząc martini ze Sprite'm, hehe xD). Ostatecznie w piewszym dniu szkoły wylądowałem u lekarza. Zaczęło się więc, rzecz jasna, ponownie od Zolafrenu. Znowu więc będę tył - pomyślałem, zresztą i tak po poprzednim nawrocie zostały mi rozstępy na całym ciele; stosowałem więc różne preparaty ale (nie licząc rostępów na nogach, które o dziwo zniknęły całkowicie) pozwoliły one jedynie owym nieestetycznym substytutom skóry jedynie zbieleć i to nie wszędzie. Brałem więc jak w pierwszym epizodzie chorobowym 10 mg Zolafrenu na dobę (w drugim już tylko 5) do spółki z Tegretolem (400 mg) i Chloroprotixenem (nie pamiętam dokładnie już dawki). Oba leki (tj. Zolafen i Chloroprotixen) zacząłem w pewnym momencie (chcąc sobie pomóc w szybszym wyleczeniu się) ilościowo znacznie powiększać (Zolaren np. do 20 mg). Trwało to przez dwa tygodnie i po początkowej znacznej poprawie znowu zrobiło się gorzej. Dostawałem ponadto na spanie Cloranxen (po tym jak doszedłem z Hydroxizinum stopniowo z 25 aż do 100 mg aż ta zupełnie przestała na mnie działać; dodam, iż brałem ją jeszcze miesiąc przed wybuchem tego nawrotu - tylko bowiem ona bowiem pozwalała mi się skupić w przygotowaniach do poprawkowego egzaminu na wrzesień tj. z historii Wielkiej Brytanii; hmm, myślę sobie więc zatem, że to już wtedy jednak były początki złego) jednakże przy 10 mg na dobę szybko zacząłem wchodzić w uzależnienie także przerwałem jego branie (objawy odstawienne przez pierwsze dni rzeczywiście nie były fajne tym niemniej dzięki Bogu ostatecznie dałem radę). Ponadto dostałem po miesiącu leczenia ponownie Rexetin w dawce 20 mg na dobę. Niestety po nieco ponad 2 tygodniach przyjmowania, tj. gdy de-facto każdy antydepresant dopiero rozpoczyna swoje właściwe działanie, nastąpił u mnie tzw. switch tj. wszedłem z depresji w narastającą z dnia na dzień manię (to była totalna masakra, mnie byłem np. w stanie się opanować przed przeczytaniem wszystkich numerów i sms-ów w mamy telefonie; ogólnie jeszcze przed eksplozją mojej choroby cierpiałem na natręctwa, które wróciły a ja zdałem sobie z tego sprawę dopiero wtedy), co ostatecznie wskazało trafną diagnozę mojego problemu. Ogólnie jednak po ponad 3 miesiącach leczenia mój stan nie poprawił się na tyle by ktokolwiek mógł być zadowolony więc mój dotychczasowy psychiatra (choć po CM UJ) uczciwie się poddał i wysłał mnie do swojego dużo bardziej kolegi ze studiów dr Szymona Rducha (uznawanego za jednego z najlepszych psychiatrów w Polsce, spójrzcie chociażby na portal znanylekarz.pl - opinie ma naprawdę znakomite). Do Tegretolu dołozono mi lit a zabrano Zolafren. Anyway, poprosiłem jednak o skierowanie mnie do krakowskiej Kliniki Psychiatrii dla Dorosłych CM UJ na Kopernika (tam zresztą przez wiele lat pracował dr Szymon). Miałem już po prostu tego wszystkiego dość i naprawdę wierzyłem w to, że w warunkach klinicznych dojdę do zdrowia znacznie szybciej. Tak też sądzili moi obydwaj lekarze a to tylko utwierdziło mnie w materii owego przekonania i późniejszej ostatecznej już decyzji w tej kwestii. Byłem tam przez 2 miesiące (dokładnie od 16 stycznia do 15 marca 2011), poznałem tam wiele osób, także z moją przypadłością, ogólnie zarówno pacjenci jak i zdecydowanie proesjonalny personel byli ekstremalnie życzliwi a ja zdobyłem wiele cennych doświadczeń. Mój stan przy przyjęciu nie był najlepszy, wcześniej błędnie zasugerowałem dr Rduchowi ponowne przepisanie mi Rexetinu a że byłem w tym niezmiernie sugestywny - dał mi aż 40 mg tego specyfilu, także przyjechałem do Krakowa wyczerpany, napięty i w stanie, jak potem określono to w papierach przy wypisie, mieszanym. Z racji mojej świetnej znajomości angielskiego byłem przedmiotem badań ich studentów medycyny. Podczas owych spotkań okazało się jednak, iż mój angielski, z racji napięcia i rozkojarzenia, delikatnie i jednocześnie najoględniej mówiac - po prostu ssie. Po kilku dniach w klinice stopniowo wycofano mi Rexetin a następnie do Tegretolu i litu dołożono mi ponownie Zolaren (po tym jak zdałem lekarzowi prowadzącemu (był nim dr. Paweł Gałek) maksymalnie obszeną relację z tego jak dobrze ów preparat na mnie działa; ponadto dostawałem na sen wpierw Hydroxizinum (nie wiem po co, po jaka cholerę skoro już kiedyś nawet 100 mg przestało mi ewidentnie, deinitywnie i ostatecznie pomagać), Immovane (nie przeszkadzał mi on w zupełności ale i poza pierwszymi kilkoma dawkami działał potem już słabo a nawet chyba wcale)). Dowalili mi aż 20 mg tym niemniej poprawa postępowała w zabójczym tempie (widziałem to jednak dopiero na przepustkach do domu, w szpitalu bowiem wszystko wydaje się dosłownie takie samo) i dopiero jakiś czas po wypisie zacząłem być straszliwie sennym i dlatego zmieniono mi ów lek na Seroquel (400 mg) i dodano Abilify (15 mg). Po Abilify lub licie (do dziś nie wiadomo, kóry z leków był rzeczywistym winowajcą) zaczęły mi się jednak po pewnym czasie tzw. późne dyskinezy tj. bardzo drżały mi ręce (parkinsonizm). Co gorsza pozostało mi to niestety aż do dziś (i pewnie już nikt i nic tego nie zmieni, nie pomogło nawet 20 mg Propranololu, już więc go zresztą nie biorę). Wycoano mi zatem oba leki dodając Lamitrin. Od tamtej pory tj. od czerwca 2011 roku jestem w stanie idealnej eutymii (poza jednym drobnym wyjątkiem tj. poprzez wakacyjne picie alko (choć nie też jakieś częste i w dużej ilości, myślę, że góra 4x w miesiącu) miałem przez cały sierpień 2011 roku hipomanię, którą jednak w niecały miesiąc udało nam się z lekarzem opanować), poznałem Kobietę Mojego Życia (właśnie z Krosna), od 8 dni jesteśmy zaręczeni a za rok 3 sierpnia bierzemy ślub. Jestem także już po 2 roku studiów i choć z 12 egzaminów mam jedną poprawkę na wrzesień, to ogólnie poszło mi w całym roku super, średnia ponad 4, anglik wrócił jeszcze w lepszej formie niż wcześniej (w hipomanii moje wypowiedzi były jak eksplodujący gejzer, masakrycznie długie, z masą kwiecistych, wyszukanych słówek a w przekazie często puste, bez ładu i składu, ogólnie cały czas wchodziłem każdemu w słowo i nie umiałem skończyć gadać, do tego od zawsze nie byłem w stanie usiedzieć w miejscu); z praktycznego zresztą na poziomie CPE czyli najwyższym z możliwych miałem średnią dokładnie 86% czyli zabójczo wysoką. Generalnie nikt wcześniej nie potraił przekonać mnie do regularnego i stałego brania leków a co za tym idzie eutymii plus psychoterapii (poza namiastką czyli spotkaniach z psychologami w ramach terapii zajęciowej w klinice zdecydowałem się także na 3 miesięczną psychoterapię u bardzo profesjonalnego, ze świetnymi opiniami acz młodego) psychologa z mojego miasta Jasła - efekt więcej niż świetny, niespodziewałem się, że poprzez rozmowę gdzie na początku moich spotkań z nim zupełnie brakowało mi tematów do rozmowy - pod koniec po prostu odżyłem) a teraz uważam, iż były to najlepsze i najdojrzalsze decyzje w moim życiu. W niecałe 3 miesiące dzięki pomocy mojego kolegi, instruktora fitness schudłem ze 127 do 102 kg a chcę jeszcze zrzucić dodatkowe 8 (bardzo dobra dieta razem z treningiem na siłowni plus bieganiem - oj daje potężne efekty), mam 2 świetnie płatne prace i od około roku mogę o sobie nareszcie powiedzieć W PEŁNI SZCZĘŚLIWY. 250-300 mg Lamitrinu i 600 mg Ketrelu (zamiennik oryginalnego, nierefundowanego już Seroquelu) załatwiło ową sprawę choć i tak nie stosuję się do końca co do zaleceń lekarza. Wszystkie leki biorę bowiem w 1 dawce przed spaniem (a mam zalecone 100 rano i 150 w krytycznych sytuacjach 200 Lamitrinu na noc + 200 mg Ketrelu rano i 400 wieczorem) ponieważ o ile Lamitrinu raczej nie czuję, to biorąc 200 mg Ketrelu rano czuję się po tym sennym przez najbliższe pół dnia podczas ddy biorąc wszystko hurtem, to po 30-60 minutach ścina mnie na 9-10 a czasem więcej godzin jak dziecko (i o poranku po przebudzeniu się nie czuję już żadnych leków), i nie preszkadza mi nawet to, że czasem budzę się w nocy po kilka razy.

 

UFF, TO SIĘ SPISAŁEM xD GRATULUJĘ WSZYSTKIM CIERPLIWYM, KTÓRZY PRZECZYTALI TO OD DESKI DO DESKI;) PO PROSTU WSTĘPUJĄC NA TO ORUM CHCIAŁEM PODZIELIĆ SIĘ Z WAMI CAŁĄ MOJĄ HISTORIĄ Z NAJDROBNIEJSZYMI SZCZEGÓŁAMI. MAM BOWIEM NADZIEJĘ, IŻ NIE TYLKO PRZEZ SWOJE DOŚWIADCZENIA POKAZAŁEM, ŻE Z TĄ CHOROBĄ DA SIĘ WYGRAĆ (POMIMO BRANIA LEKÓW PEWNIE DO KOŃCA ŻYCIA) ALE TAKŻE ZAPODAŁEM KOLEJNE BARDZO ISTOTNE INORMACJE TJ. OPINIE DOTYCZĄCE LEKÓW PRZEZE MNIE PRZYJMOWANYCH W CAŁYM TYM BLISKO 5 LETNIM OKRESIE. SĄDZĘ, CO ZRESZTĄ OCZYWISTA BARDZO MNIE CIESZY, IŻ WIĘCEJ FARMAKOLOGICZNYCH MODYIKACJI W MEJ ZIEMSKIEJ EGZYSTENCJI CYKLORENIKA NIE BĘDZIE:) OBY ! PAMIĘTAJMY JEDNAK, ŻE KAŻDY POJEDYNCZY PRZYPADEK JEST INNY...

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ciężko się to czyta. Dlaczego, to wszyscy czytający to wiedzą. Co poradzić na dwubiegunówkę? Osiągać same sukcesy w życiu, oczywiście przy okazji nie wpaść w manię.

Ja mam najgorszy typ czadu. Większość to depresja zmiatająca mnie z grona żywych. Jednak udało mi przeżyć bardzo długo. Przypuszczam, że gdybym dostawał manii, to nie miałbym żadnych szans dotrwania w pracy do emerytury. W manii nie jesteśmy sobą i robimy głupstwa, które dla otoczenia są zwiastunem naszej nienormalności.

W depresji, odpowiednio maskowanej można pracować.

Wiem, że wtedy nie chce się nic robić. Mnie motywowały dzieci do zwykłego wyjścia do pracy.W pracy pomagały mi drinki. Wolałem być uznawanym za alkoholika niż psychicznie chorego. Potrafiłem tak zabijać depresję miesiącami. Szybko awansowałem dlatego nie musiałem pić sam. Zawsze były jakieś narady i delegacje, które przyjmowałem.

Trzeżwienie w depresji to ból jakiego nikt zdrowy nie chciałby zaznać.

 

Teraz pomaga ketrel. Naprawdę. :uklon:

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

gdy robiono badania nad przewidywaniem wyniku częsciowo losowego wydarzenia

 

Chyba wlasnie o to wytluszczenie chodzi.

A co w przypadku oceny zdarzenia ktore jest konkretnie okreslone? A co z fobia spoleczna np. strachem z wychodzeniem do ludzi?

Przeciez to kompletny brak realizmu - oceny jak postrzegaja nas inni... Mam kupe watpliwosci i z checia zapoznalbym sie z tym artykulem. Sens, wklej prosze jak znasz linka do tego artykulu. Bede wdzieczny.

 

Robertinhio89 Witaj!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wydaje mi się, że kluczem do sukcesu jest to, by w depresji nie obwiniać się za błędy popełnione w manii lub hipomanii. Czasu bowiem i tak nie cofniemy a przecież to nie nasza wina, że w pewnych epizodach chorobowych po prostu nad sobą nie panujemy (choć całym sercem i duszą byśmy chcieli). Niedawno dowiedziałem się, że powiesił się jeden z pacjentów który leżał ze mną w na oddziale w Krakowie, na Kopernika. Wydawał się mieć naprawdę dużą wolę i chęć życia (zwłaszcza, że zaiste był człowiekiem bardzo wierzącym). Niestety stało się jak się stało:( Pamiętajmy zatem, że choćby najgorsza depresja wgniatała nas w fotel - zawsze mówmy sobie coś w stylu: "To jak postrzegam w tej chwili siebie i świat dookoła jest nierealistyczne, to wytwór choroby, której objawy kiedyś miną a gdy już będę w eutymii, to będę się z tego śmiał". Tak właśnie mówiłem sobie ja gdy w absolutnie najgorszych chwilach miałem dość i niejeden na moim miejscu pewnie targnąłby się na swoje życie nie raz. I pomagało, za każdym razem:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hej

a propo różnic w postrzeganiu świata przez osoby zdrowe i w depresji.

Z tego co pamiętam to nie była ciężka depresja bo wtedy się człowiek odkleja od rzeczywistości.

To było raczej takie depresyjne, pesymistyczne, sceptyczne spojrzenie.

 

Ludzie "normalni" mają ogromną ilość mechanizmów które pomagają im siebie i świat lepiej postrzegać niż to jest w rzeczywistości.

radzić sobie z lękiem przed śmiercią ect.

 

Widmo poszukam tego jak będę mieć chwilę

ale te informacje (poza tym konkretnym badaniem) znajdzie się we większości podręczników do psychologii społecznej.

 

Co z tego wynika? Nie wiem....

 

Robertinhio89 znam Rducha - leczyłam się u niego klika lat, ale prywatnie. W zasadzie chodziłam na terapię połączoną z lekami.

Tylko wtedy miałam diagnozę epizody depresyjne i zaburzenia adaptacyjne.

Ale co Rduch jest specem od CHAD? Nie słyszałam....

 

Robertinhio89

Czy ty teraz nie masz przypadkiem hipo? Tak mi to trochę bije z Twojego posta...

 

 

A ja znowu od kilku dni nie mogę się pozbierać z tym moim napięciem....

Nie wiem czy to kwestia tego że próbuję pracować czy własnie Lamotriginy czy też że deprecha jeszcze ze mnie nie zeszła...

S jak... jak Ty się czujesz teraz?

kiedy uznałaś że napięcie czy Lamo fundowała?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

a propo różnic w postrzeganiu świata przez osoby zdrowe i w depresji.

Z tego co pamiętam to nie była ciężka depresja bo wtedy się człowiek odkleja od rzeczywistości.

To było raczej takie depresyjne, pesymistyczne, sceptyczne spojrzenie. (...)

Tak wlasnie myslalem. Dzieki za uscislenie :)

 

Robertinhio89

Hehe przyznam, ze podobnie jak Sens tez przelotnie o hipo pomyslalem :) Ale poza iloscia posta wszystko co napisales jest logiczne :)

Jesli zagoscisz tutaj dluzej zobaczysz jak latwo zauwazyc zmiane nastrojow po wpisach forumowiczow.

""To jak postrzegam w tej chwili siebie i świat dookoła jest nierealistyczne, to wytwór choroby, której objawy kiedyś miną a gdy już będę w eutymii, to będę się z tego śmiał""

Dokladnie tez tak staram sobie radzic w fazie obnizonego nastroju :)

 

 

 

Pisalem wczesniej ze kilka dni przed weekendem bylem w dolku ale pozytywny weekend mnie wyprostowal.

Chyba dla mnie kluczem sa odpowiedni ludzie wokol i odpowiednia ilosc bodzcow. Jesli trafia sie cos negatywnego to kompensacja tego czyms przyjemnym. W przypadku duzej ilosci pozytywnych wrazen czujnosc i higieniczne wyciszenie.

Ostatnie miesiace zaraz po diagnozie dosyc mocno kilka spraw przepracowalem (poznalem zalozenia terapii poznawczo behawioralnej itp.) i wydawalo sie, ze to wystarczy.

Okazuje sie jednak, ze z CHAD (mam nadzieje, ze tylko na poczatku) trzeba caly czas nad swoja psychika mocno pracowac.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dawno nie zagladalem, sporo mialem do poczytania. Ciekawe dywagacje prowadzicie. Widmo, bede musial Cie zmartwic, jestem po osmiu latach leczenia i na 3 roku terapii i niestety musze powiedziec, ze nie tylko na poczatku, ale CALY CZAS trzeba nad swoja psychika mocno pracowac. Niestety. Mimo regularnego brania lekow, terapii, epizody wciaz wracaja, moze w mniejszym nasileniu. Coz, ja po megasilnej depresji, w ktorej stalem juz na moscie, i po godzinnej rozmowie z babka z Suicide Helpline w koncu powrocie do domu, myslalem, ze z tej depresji juz nigdy nie wyjde. Byla straszna, mega silne mysli S, bez przerwy, mimo wsparcia najblizszej osoby, postepowala coraz mocniej. Dopiero ingerencja w lekach postawila mnie na nogi w bardzo odpowiednim momencie, bo czekalo mnie mnostwo obowiazkow. Dostalem nowe leki, pofrunalem szybko do gory i jestem w pelni stabilny i w dobrym nastroju juz drugi miesiac i chwilo trwaj :smile: Mam energie do zycia, i chce mi sie cos robic. I to jest najwazniejsze. Wydaje mi sie, ze mocno potrzebne jest nam znalezienie jakiegos scisle okreslonego celu w zyciu, do ktorego bedziemy dazyc. Bez tego nie ruszymy z miejsca. Ja taki cel juz znalazlem, i bede dazyc do osiagniecia go. W pierwszym tygodniu wrzesnia wizyta u mojej psychiatry, i pod koniec wrzesnia- do szpitala na pobyt diagnostyczny na 2-3 tygodnie. Bardzo jestem ciekaw, znam mniej wiecej juz ten oddzial, bo tam wlasnie przyjmuje moja lekarka, cisza, spokoj, warunki komfortowe, a mi sie marzy odpoczynek od chaosu, od brata, od zycia w ogole. No to sobie odpoczne :D Jesli tylko wyzerka jest rownie dobra jak w UK to zyc, nie umierac! Piszcie, co u Was. Ja teraz jestem na zestawie Wenlafaxyna/Paroxetyna/Trittico/Sulpiryd/Topamax.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja teraz jestem na zestawie Wenlafaxyna/Paroxetyna/Trittico/Sulpiryd/Topamax.

Wenlafaxyna + Sulpiryd hmm 1,5 roku temu po tej mieszance wylądowałam w szpitalu z hipo. Choć nie świadomym ponieważ właśnie podczas pobytu postawiono diagnozę.

 

Sens już wiem ponieważ wraz z lekiem skończyło się to i do tej pory nie wróciło. Zostały zwykłe socjofobie:)

 

Własnie powróciłam ponownie do Sulpirydu. To jak na razie jedyny lek dzięki któremu jem. Niby dobrze. Po stabilizatorze sporo śpię i sporo zawrotów głowy. Ponoć ma to zniknąć. Zresztą na tą chwilę wolę taka mieszankę skutków ubocznych. Wciąż mam ochotę troszkę się podkręcić. Wystarczy mniej stabilizatora i więcej Sulpirydu. :twisted:

 

-- 28 sie 2012, 10:06 --

 

Robertinhio89-niespokojny z ciebie duszek. Ponieważ wszyscy chyba mamy podobne wrażenie trzymaj się mocno, ponieważ to nie hipo ale blisko. Niestety łatwo przeoczyć-przynajmniej w twoim wieku mnie łatwo było przeoczyć:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Robertinhio89-niespokojny z ciebie duszek. Ponieważ wszyscy chyba mamy podobne wrażenie trzymaj się mocno, ponieważ to nie hipo ale blisko. Niestety łatwo przeoczyć-przynajmniej w twoim wieku mnie łatwo było przeoczyć:)

 

Macie racje, sam mój lekarz mówi, że jestem bardzo blisko (a czasem nawet na) granicy eutymia/hipo tym niemniej od blisko roku jej, według niego, nie przekroczyłem także jestem o siebe raczej spokojny. Co by nie było - dzięki za troskę, wszak to ludzie z boku widzą mnie lepiej niż ja sam. Szczerze mówiąc jednak, to czuję się w tym stanie rewelacyjnie. Ani mnie to bowiem nie męczy (jak w regularnej hipomanii a o manii już nie wspominając (choć miała ona miejsce tylko raz) - zwłaszcza, iż po ostatnim nawrocie deprechy nie przybiera ona już, niestety, formy euforycznej (jak kiedyś) a zamiast tego jest ona dysoryczna - zupełnie jak około miesiąc-dwa przed wybuchem każdego nawracającego epizodu depresyjnego:() ani też nie jest tak, że brakuje kropki nad i tj. że niby jest eutymia ale niepewna, wręcz chwiejna w stronę depresji, z poczuciem braku czegoś, niekompletnego spełnienia, jeżeli mogę tak to ująć. Wszyscy tu na forum wiemy zresztą przecież, że żadna skrajność w zyciu (a zwłaszcza w naszej chorobie) nie jest dobra...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Macie racje, sam mój lekarz mówi, że jestem bardzo blisko (a czasem nawet na) granicy eutymia/hipo.

 

Wszyscy tu na forum wiemy zresztą przecież, że żadna skrajność w zyciu (a zwłaszcza w naszej chorobie) nie jest dobra...

 

Ja lubiłam stąpać po krawędzi ... ryzyka:) szkoda że teraz muszę płacić ca to zbyt dużą energetyczną cenę. Echhh.

 

Na granicy-już kiedyś to powiedziałam-tylko tak potrafię funkcjonować, a podczas dzisiejszej bezsennej nocy przyszło mi jeszcze coś do głowy. Cokolwiek osiągnęłam robiłam to będąc na granicy lub na lekkim hipo? W każdym bądź razie będąc na lekach i nie mogąc osiągnąć takiego stanu mogę sobie co najwyżej...echhh Już nic nie osiągnę buuuuu :why: A lekarz mówi że tak musi być.

Wielkie G...! :why::why::why:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Słuchajcie a jeszcze tak z innej beczki. Co sądzicie o leku, który się zwie Depakine (kwas walproinowy) ? Będąc w krakowskiej klinice od razu po przyjęciu zapowiedziałem lekarzom, że absolutnie, kategorycznie nie zgadzam się na jego przyjmowanie (mój pierwszy psychiatra stwierdził, że choć ów lek jest po prostu genialny to niestety się po nim tyje i to niemało (co w połączeniu z uzyskanymi już wcześniej kilogramami po równie genialnym Zolafrenie byłoby przecież tragedią)). Przychylono się do mojej prośby z miejsca także wydaje mi się, że coś w tym jest. Dodam, tylko iż leżało ze mną na oddziale dwoje pacjentów właśnie na Dapakine Chrono i jeden z nich przytył w 2 miesiące 20 kg a drugi zaś 15 choć w aż w 3.. Przypadek więc? Gdzieś kiedyś czytałem, że 3 leki, po których najmocniej łapiemy tkankę tłuszczową to Zolafren, Rispolept i właśnie Depakine. Była to jednak opinia 1 osoby, która je brała...PS: Mój obecny lekarz (wcześniej wspomniany już Szymon Rduch) stwierdził z kolei jasno, że Olanzapinę powinno się przepisywać jedynie w przypadku schizofrenii (pomimo, iż funkconuje ona oficjalnie również jako stabilizator nastroju). Tak czy siak podobno i tak Zolafren jako lek normotymiczny nie jest już dłużej refundowany i zamiast 3,20 zł jak kiedyś trzeba by było zapłacić w granicach aż 300 złotych..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Robertinhio89, moja mama również przytyła, gdy zażywała ten lek. Osobiście bym go nie wzięła, jeśli naprawdę się po nim tak tyje. Jak miałam nadwagę, to patrzyłam w lustro z obrzydzeniem, strach pomyśleć co by było w takiej sytuacji. ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja depakine chrono brałem w ilościach od 1500 do 2000 mg.

W moim przypadku ten lek był jak cukierek-absolutnie żadnego pozytywnego czy też negatywnego działania....

Nie utyłem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Robertinhio89, powiedz coś więcej o olanzapinie... biorę od pół roku.

 

Cóż, olanzapina to atypowy lek przeciwpsychotyczny (neuroleptyk) nowej generacji, stosowany głównie w leczeniu schizofrenii. Może być jednak stosowany również jako stabilizator nastroju w CHAD (zwłaszcza typu I tj. w manii z objawami wytwórczymi). Wszystkie szczegóły techniczne przeczytasz, rzecz jasna, na ulotce. Ważnym dla pacjenta jest jednak przede wszystkim to, iż w tzw. medycznych annałach w zasadzie nie spotyka się osób, które po zastosowaniu owego preparatu nie przybrałyby na wadze (mniej lub więcej ale jednak). A zwykle tyje się doprawdy rekordowo. Osobiście słyszałem o przypadku złapania dodatkowych aż, uwaga, 44 kg i to w zaledwie 6 miesięcy. Kolejnym (choć, na szczęście, chyba ostatnim) problemem jest senność (zwłaszcza w pierwszym okresie jego przyjmowania - znam przypadki, że ludzie spali na nim początkowo grubo ponad 12h na dobę, nawet koło 16-18 (tj. gdy do olanzapiny masz dołożoną jeszcze np. pernazynę i/lub jakiś shit z grupy benzo (sam, jak już zresztą pisałem, miałem w I epizodzie chorobowym zestaw: Zolafren, Pernazinum + Elenium)). Co by jednak nie było, to generalnie ów specyfik w kwestii bezpośredniego działania leczniczego jest wręcz dosłownie rewelacyjny (przynajmniej dla zdecydowanej większości chorych - wystarczy spojrzeć na opinie w odpowiednim dziale np. tej strony). Możnaby więc podsumować to wszystko krótko: coś za coś... PS: Dawka terapeutyczna w leczeniu objawowym u niemowląt to 2,5 mg, u dzieci starszych (tj. do wagi około 40 kg) jest to 5 mg. W reszcie przypadków zwykle dawki zaczynają się od 10 mg (rzadko 7,5, zwłaszcza gdy masz w zestawie tylko ten 1 lek) i sięgają (maksymalnie) do nawet 30 (sam najwięcej brałem miligramów 20)..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie, nie mam hipo. Po prostu trudno podać zwięźle tyle faktów na raz. Przynajmniej mi. A czy Rduch jest specjalistą od CHAD? Podobno tak (opinia mojego byłego psychiatry i lekarzy z kliniki). Mnie pomógł...

 

hmmm może się w takim razie umówię do niego na konsultację...

już nie wiem jak i gdzie szukać ratunku...

 

-- 30 sie 2012, 00:49 --

 

Amon Rah niezły zestaw

 

a mnie telepie ciagle

myślałam że to kwestaia czasu, ale nie przechodzi

 

napięcie, natłok mysli co powinnam zrobić, zwykle bezsilność, obrzydzenie do siebie i MS...

czy to wygląda na stan mieszany?

 

czy to coś innego?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie, nie mam hipo. Po prostu trudno podać zwięźle tyle faktów na raz. Przynajmniej mi. A czy Rduch jest specjalistą od CHAD? Podobno tak (opinia mojego byłego psychiatry i lekarzy z kliniki). Mnie pomógł...

 

hmmm może się w takim razie umówię do niego na konsultację...

już nie wiem jak i gdzie szukać ratunku...

 

Wyślę Ci zatem w prywatnej jego numer telefonu. Poza tym, że regularnie przyjmuje w Krakowie, to w każdy 3 piątek miesiąca także w Gorlicach (od 9-10 rano do ostatniego pacjenta, tam właśnie jeżdżę) a w potem tym samym dniu także w Grybowie. Cena za wizytę? Było 50 a od września jest 70 tym niemniej naprawdę warto! Nie znam osoby, której by nie pomógł. I zawsze poświęca pacjentowi na spotkaniu tyle czasu ile jest to koniecznie (zwłaszcza przy pierwszej wizycie) a co więcej - kiedy mamy między wizytami jakiś problem/krytyczną sytuację, to kiedy tylko jest w stanie - zawsze odbiera telefon a gdy w danej chwili nie może, to potem, uwaga, oddzwania na swój koszt ! Jedym słowem - lekarz idealny i przy tym - dusza człowiek..

 

-- 30 sie 2012, 00:57 --

 

Albo nawet nie w prywatnej tylko na forum. Wszak może się on przydać każdemu z Was:

 

dr Szymon Rduch

602 329 738

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hmm w Krakowie brał więcej :) 80-100 zł ale za terapię - kilka lat temu.

Może kraków droższy.....

 

czy ktoś ma doświadczenie z Opipramoli?

Bo ja to dostałam na napięcie

na początku poczułąm róznicę a teraz nie wiem... może nieco złagodzone objawy

ale właśnie jem i tyje na maksa :(.

 

mam ochotę na hipo...

może wyproszę jakieś antydepresanty...

bo choleracia jak tak dalej potoczy się moje zycie to wszytsko stracę

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z ostrożna-każdy lekarz ma swoje teorie, ale moja po takich objawach jak ty Sens(tylko u mnie w takich chwilach nie obżarstwo ale jadłowstręt) od razu zmieniła zestaw. Myślałam, że przesadza a tu nie. Nie wypraszaj antydepresantu przy lamotryginie ponoć to bez sensu jak też rzekła moja lekarz. Wy płaczecie że żrecie a ja się cieszę wreszcie zaczynam jeść:) Także w moim przypadku to sulpiryd jest przyczyna tycia :D Chudo źle grubo źle...

 

-- 30 sie 2012, 08:39 --

 

Teraz zerknęłam opipromoli to Promolan-łykałam zanim postawiono diagnozę jakieś 6 lat temu jak cukiereczki i miałam mega energię. Jak widzisz każdy organizm inaczej reaguje. Po braniu regularnie możesz przestać czuć działanie. :( Zresztą Promolan to dla mnie zabaweczka a nie reduktor napięcia. Ale jak mówiłam-każdy inaczej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×