Skocz do zawartości
Nerwica.com

Czy ja potrzebuje pomocy?


Rekomendowane odpowiedzi

Witam wszystkich, to mój pierwszy post tego typu, na tego typu forum :).

 

Mam 20 lat jestem studentem. Nigdy nie pisałem o tego typu sprawach, natomiast bardzo często i wiele o nich myślałem, zastanawiając się przy tym nad własną egzystencją.

 

Głównym moim problemem (a może i nie problemem?) jest to, ze należę do ludzi odciętych od świata. Od razu zaznaczam, że nie jestem człowiekiem, który zamyka się we własnym pokoju na cały dzień, z nikim nie rozmawia i żyje wyłącznie ze sobą. Wręcz przeciwnie. Należę do ludzi niezwykle zamkniętych w sobie, każdy ból choćby największy potrafię przeżyć w sobie nie dając żadnego znaku na zewnątrz, że coś mnie gnębi. W środku potrafi wirować, do głowy przychodzą najgorsze myśli, jednak przenigdy tego nie ujawniam. Można to zobrazować, że w środku właśnie walą się dwie wieże WTC, a na zewnątrz panuje cudowna pogoda i wielka euforia. Potrafię grać.

Potrafią dosłownie wszystko zgasić i przetrwać w środku, nie ważne jakiego stopnia jest to ból (oczywiście psychiczny).

Na co dzień jestem studentem. Mam bardzo wielu znajomych i pewną liczbę przyjaciół, dlaczego mówię "pewną liczbę"? Otóż, tak naprawdę posiadam 4 świetnych przyjaciół, z którymi znam się już wiele lat i są to ludzie, których darzę zaufaniem. Tylko z jednym z nich jednak jestem w stanie rozmawiać zupełnie szczerze na różne tematy (oczywiście bez super-oczywistych szczegółów ;)). Mam też wielu znajomych, z którymi utrzymuje bardzo dobry kontakt. Wiem, ze brzmi to śmiesznie, zważając na to, że wcześniej napisałem, że jestem odcięty od świata.

Problem polega na tym, że nie lubię ludzi. Ludzi, których spotykam, ludzi, z którymi rozmawiam. Odcinam od tego bliskich znajomych i przyjaciół. Chodzi mi o zwykłe znajomości, które gdzieś tam się zaczynają, szybki kończą. Nie należę do ludzi, którzy potrafią z dnia nadzień znaleźć sobie nowych "przyjaciół" i mówić im wszystko co wiedzą. Chodzi o to, że większość ludzi mnie otaczających jest najzwyczajniej głupia. Nie, nie uważam się za pępek świata i geniusza XXI wieku. Nie o to chodzi. Chodzi o to, że ludzie, z którymi na co dzień "muszę" przebywać najzwyczajniej w świecie mnie denerwują co sprawia, że tracę chęć utrzymywania i poznawania ich bardziej.

 

Kolejną moją zaletą (ale i też wadą w jednym) jest to, że potrafię być niezwykle szczery - po prostu danej osobie, w oczy potrafię powiedzieć co o niej myślę, bez upiększania i zbędnej filozofii. Nie czuje po tym wyrzutów sumienia, przepraszania, wyjaśniania. Nie czuję zupełnie nic. Po prostu na tyle ufam sobie, że to co powiem, jest wystarczająco odpowiednie. Wielu ludzi tym sposobem do siebie już zraziłem, część z nich mnie po prostu nie lubi. Z wzajemnością. Ktoś powie "przecież możesz ich okłamać, żeby nie robić przykrości". Pewnie, że mogę, tylko po co? Co mi to da, że kogoś okłamię? Szczery nie jestem tylko do osób, których nie lubię. Szczery jestem dla każdego i to bez wyjątków. Część ludzi potrafi to przyjąć i rozumieć, nie zmieniając do mnie stosunku. Część robi to, co opisałem wyżej. Nie czuje żadnej przykrości, ani tego, że jestem winny, że "komuś jest smutno". Czy problem tego, że potrafię być niezwykle szczery (nie złośliwy, czy wredny, choć czasem to można tak odebrać jednak nie to jest moim celem) jest jakimś ciężkim problemem osobowości?

 

Inną ciekawą rzeczą jest to, że jestem sam. W sensie związku (obecnie) też, ale nie to jest głównym powodem. Do wszystkiego dążę sam, bez zbędnego żalenia się komukolwiek - po prostu wykonuje to co do mnie należy i to co sprawia mi przyjemność. Mieszkam sam, dzień potrafię przetrwać zupełnie sam nie odzywając się do nikogo. Wymiana paru zdań z osobami na uczelni to nie jest rozmowa. Potrafię zarządzać swoim czasem i robić to co lubię - poszerzać swoje granice, jak i uprawiać sport. Nigdy się nie żalę, choćby problem był naprawdę głęboki. Jedynie "bocznymi" drogami, naprowadzam rozmówcę na podobne sytuacje i czekam co on by w nich zrobił. Nie czuję szczęścia po zwycięstwach, ani ogromnego smutku po porażkach. Jednak czasem przychodzą takie dni, że całkowicie nie chce być sam - jednak tego nie pokazuję. Zawsze staram się twardo trzymać. Są to dni depresyjne (głównie przełom jesień/zima), gdzie człowiek wraca do pustego mieszkania i nie wie co ze sobą zrobić.

Co do związków - miałem jeden, który się po prostu rozpadł - w sumie, jak na gościa dwudziestoletniego, głupio powiedzieć "stare czasy", ale taka prawa i nie ma o czym gadać. Chciałbym kogoś poznać jednak najzwyczajniej w świecie nie potrafię (nie wiem, jak udało mi się być w poprzednim). Nie jestem nieśmiały, jestem bardzo pewny siebie i odważny. Nie wywyższam się i zawsze staram się być sobą, jednak to nic nie daje. Po prostu lubię być sam i nie wiem czy to kiedyś się zmieni...

 

Jeżeli ktoś jest na siłach czytać te wypociny i coś doradzić, podpowiedzieć, będę niezwykle wdzięczny. Po prostu nie wiem co mam robić, bo żyje w niesamowitym mętliku, który potrafię przemóc i nie myśleć o problemach, tylko zajmować się życiem na ziemi.

 

Chyba trochę chaosu się wkradło, ale trzon i problem, jest raczej widoczny.

Czy to jest normalne?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich, to mój pierwszy post tego typu, na tego typu forum :).

 

Mam 20 lat jestem studentem. Nigdy nie pisałem o tego typu sprawach, natomiast bardzo często i wiele o nich myślałem, zastanawiając się przy tym nad własną egzystencją.

 

Głównym moim problemem (a może i nie problemem?) jest to, ze należę do ludzi odciętych od świata. Od razu zaznaczam, że nie jestem człowiekiem, który zamyka się we własnym pokoju na cały dzień, z nikim nie rozmawia i żyje wyłącznie ze sobą. Wręcz przeciwnie. Należę do ludzi niezwykle zamkniętych w sobie, każdy ból choćby największy potrafię przeżyć w sobie nie dając żadnego znaku na zewnątrz, że coś mnie gnębi. W środku potrafi wirować, do głowy przychodzą najgorsze myśli, jednak przenigdy tego nie ujawniam. Można to zobrazować, że w środku właśnie walą się dwie wieże WTC, a na zewnątrz panuje cudowna pogoda i wielka euforia. Potrafię grać.

Potrafią dosłownie wszystko zgasić i przetrwać w środku, nie ważne jakiego stopnia jest to ból (oczywiście psychiczny).

Na co dzień jestem studentem. Mam bardzo wielu znajomych i pewną liczbę przyjaciół, dlaczego mówię "pewną liczbę"? Otóż, tak naprawdę posiadam 4 świetnych przyjaciół, z którymi znam się już wiele lat i są to ludzie, których darzę zaufaniem. Tylko z jednym z nich jednak jestem w stanie rozmawiać zupełnie szczerze na różne tematy (oczywiście bez super-oczywistych szczegółów ;)). Mam też wielu znajomych, z którymi utrzymuje bardzo dobry kontakt. Wiem, ze brzmi to śmiesznie, zważając na to, że wcześniej napisałem, że jestem odcięty od świata.

Problem polega na tym, że nie lubię ludzi. Ludzi, których spotykam, ludzi, z którymi rozmawiam. Odcinam od tego bliskich znajomych i przyjaciół. Chodzi mi o zwykłe znajomości, które gdzieś tam się zaczynają, szybki kończą. Nie należę do ludzi, którzy potrafią z dnia nadzień znaleźć sobie nowych "przyjaciół" i mówić im wszystko co wiedzą. Chodzi o to, że większość ludzi mnie otaczających jest najzwyczajniej głupia. Nie, nie uważam się za pępek świata i geniusza XXI wieku. Nie o to chodzi. Chodzi o to, że ludzie, z którymi na co dzień "muszę" przebywać najzwyczajniej w świecie mnie denerwują co sprawia, że tracę chęć utrzymywania i poznawania ich bardziej.

 

Kolejną moją zaletą (ale i też wadą w jednym) jest to, że potrafię być niezwykle szczery - po prostu danej osobie, w oczy potrafię powiedzieć co o niej myślę, bez upiększania i zbędnej filozofii. Nie czuje po tym wyrzutów sumienia, przepraszania, wyjaśniania. Nie czuję zupełnie nic. Po prostu na tyle ufam sobie, że to co powiem, jest wystarczająco odpowiednie. Wielu ludzi tym sposobem do siebie już zraziłem, część z nich mnie po prostu nie lubi. Z wzajemnością. Ktoś powie "przecież możesz ich okłamać, żeby nie robić przykrości". Pewnie, że mogę, tylko po co? Co mi to da, że kogoś okłamię? Szczery nie jestem tylko do osób, których nie lubię. Szczery jestem dla każdego i to bez wyjątków. Część ludzi potrafi to przyjąć i rozumieć, nie zmieniając do mnie stosunku. Część robi to, co opisałem wyżej. Nie czuje żadnej przykrości, ani tego, że jestem winny, że "komuś jest smutno". Czy problem tego, że potrafię być niezwykle szczery (nie złośliwy, czy wredny, choć czasem to można tak odebrać jednak nie to jest moim celem) jest jakimś ciężkim problemem osobowości?

 

Inną ciekawą rzeczą jest to, że jestem sam. W sensie związku (obecnie) też, ale nie to jest głównym powodem. Do wszystkiego dążę sam, bez zbędnego żalenia się komukolwiek - po prostu wykonuje to co do mnie należy i to co sprawia mi przyjemność. Mieszkam sam, dzień potrafię przetrwać zupełnie sam nie odzywając się do nikogo. Wymiana paru zdań z osobami na uczelni to nie jest rozmowa. Potrafię zarządzać swoim czasem i robić to co lubię - poszerzać swoje granice, jak i uprawiać sport. Nigdy się nie żalę, choćby problem był naprawdę głęboki. Jedynie "bocznymi" drogami, naprowadzam rozmówcę na podobne sytuacje i czekam co on by w nich zrobił. Nie czuję szczęścia po zwycięstwach, ani ogromnego smutku po porażkach. Jednak czasem przychodzą takie dni, że całkowicie nie chce być sam - jednak tego nie pokazuję. Zawsze staram się twardo trzymać. Są to dni depresyjne (głównie przełom jesień/zima), gdzie człowiek wraca do pustego mieszkania i nie wie co ze sobą zrobić.

Co do związków - miałem jeden, który się po prostu rozpadł - w sumie, jak na gościa dwudziestoletniego, głupio powiedzieć "stare czasy", ale taka prawa i nie ma o czym gadać. Chciałbym kogoś poznać jednak najzwyczajniej w świecie nie potrafię (nie wiem, jak udało mi się być w poprzednim). Nie jestem nieśmiały, jestem bardzo pewny siebie i odważny. Nie wywyższam się i zawsze staram się być sobą, jednak to nic nie daje. Po prostu lubię być sam i nie wiem czy to kiedyś się zmieni...

 

Jeżeli ktoś jest na siłach czytać te wypociny i coś doradzić, podpowiedzieć, będę niezwykle wdzięczny. Po prostu nie wiem co mam robić, bo żyje w niesamowitym mętliku, który potrafię przemóc i nie myśleć o problemach, tylko zajmować się życiem na ziemi.

 

Chyba trochę chaosu się wkradło, ale trzon i problem, jest raczej widoczny.

Czy to jest normalne?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×