Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dystymia leczenie i przebieg Waszej choroby


januszw

Rekomendowane odpowiedzi

Prawda.Fajnie ,że jeszcze możesz pracować i depresja Cię nie inwalidyzuje. Ja mam straszne rozkojarzenie i problemy z pamięcią co uniemożliwia mi robienie czegokolwiek efektywnie. Na terapie trzeba chodzić regularnie raz na tydzień. Warto spróbować. Ale wiadomo jak to jest chcesz mieć to musisz płacić. Dobrze ,że bierzesz sprawy w swoje ręce.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

_Jack_, a kto powiedział, że jestem w pracy efektywna? Też mam okropne problemy z pamięcią i kojarzeniem. Klientka o coś prosi, ja odwracam się, żeby jej to podać i już nie pamiętam co to było. Albo prosi o czarne trójki, a ja jej podaje beżowe dwójki. Źle wydaję resztę, ciągle się we wszystkim mylę i ssę jako pracownik (sama bym siebie nie zatrudniła). Na szczęście szefowa tego nie widzi, więc wciąż mam pracę. Ale ilekroć do mnie podchodzi serce mi staje i cała się trzęsę, boję się, że mnie na czymś takim przyłapie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

_Jack_, a kto powiedział, że jestem w pracy efektywna? Też mam okropne problemy z pamięcią i kojarzeniem. Klientka o coś prosi, ja odwracam się, żeby jej to podać i już nie pamiętam co to było. Albo prosi o czarne trójki, a ja jej podaje beżowe dwójki. Źle wydaję resztę, ciągle się we wszystkim mylę i ssę jako pracownik (sama bym siebie nie zatrudniła). Na szczęście szefowa tego nie widzi, więc wciąż mam pracę. Ale ilekroć do mnie podchodzi serce mi staje i cała się trzęsę, boję się, że mnie na czymś takim przyłapie.

 

No to długo tak nie pociągniesz. Podobnie było ze mną. Słabo sobie radziłem głównie oczywiście przez chorobę.Byłem apatyczny,bierny mało kreatywny, dochodziło rozkojarzenie i krótka pamięć. Wiadomo pracować trzeba dlatego walczyłem z tym i robiłem co się da by się nie poddać. Reakcja była jaka była skończyła się źle, ale w dużej mierze wcale się nie dziwie ,że tak byłem traktowany.Niestety choroby się nie oszuka. Dzisiaj kibluje w domu. Rodzina nie rozumie depresji i wygania mnie do pracy. Ja nie mogę pójść, chociaż chciałbym ale nie nadaje się, bo i tak po tygodniu mnie zwolnią. Lekarz nie chce dać leków i każę czekać na skutki psychoterapii, które mają przyjść po 2 latach. Czuje się jakby odebrano mi wolność. Czasem pragnę już wciągnąć amfetaminę byleby tylko na te 2 godziny przestać być warzywem,ale to i tak pogorszy sprawę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

_Jack_, trzymam się tam już półtorej roku, więc jest nadzieja :P Ryzyko zwolnienia wisiało na mnie gdy byłam na lekach, wtedy byłam jeszcze większym wrakiem (to co wymieniłam w poprzednim poście to cechy mojej osobowości, jedynie nasilone przez chorobę). Co do Twojej sytuacji, to przykro mi to czytać :( Po postach sprawiałeś wrażenie osoby, która jest już niemal zdrowa...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Podobnie jak twoja. Ja ustalam tematy i opowiadam a psycholog słucha. Odnoszę wrażenie ,że niewielka jest filozofia pracy psychologa po mojej terapii. Siedzenie sobie na fotelu wtrącenie kilku sugestii o emocjach ich zależność i skasowanie 100 zł za wizytę. Coś tam ta terapia mi daje. Trochę pachnie mi to jednak abstrakcją i iluzją. Parę rzeczy się ciekawych dowiedziałem, ale weź teraz to wprowadź w życie codzienne jak nie masz żadnych pozytywnych emocji i nie masz motywacji ,żeby robić cokolwiek . Poza tym on mówi ,że mam czekać na efekt 1,5 roku lub 2 lata i to też nie wiadomo czy czy będę miał taką gwarancje. Może faktycznie coś na tym skorzystam, ale raczej nie sądzę ,żeby mógł mi wyleczyć moje słabe kwestie poznawcze i impotencje. Sam już nie wiem podchodzę ambiwaletnie i do leków i do terapii. Sam nie wiem co jest lepsze. Dać się ogłupić prochami czy dać się wciągnąć w złudzenie efektów pracy psychologa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

lochfyne, Ja też uczęszczam w nurcie psychodynamicznym, indywidualnie, prywatnie od 2 lat i 7 miesięcy i nie milczymy, terapeutka dużo mówi, odnosi się, pokazuje, sugeruje. Zadaje dużo pytań, na które nie zawsze jestem w stanie odpowiedzieć. Jest bardzo twórcza. Na każdej sesji wychodzi coś nowego, jest to dla mnie rozwojowe. Na ostatniej sesji było poruszanych wiele wątków w odniesieniu do jednej sytuacji. Pracujemy ostatnio w oparciu o przeniesienie. Bardzo ciekawe doświadczenie, chociaż trudne. Terapeutka dostrzegła, że sesja mnie znokautowała, zresztą powiedziałam jej o tym. A tematem była autoprezentacja, oczywiście moja :D

Nasze sesje opierają się o dialog.I było tak od samego początku.

Efekty zauważyłam po półtorej roku uczęszczania, a do tego czasu obserwowałam tylko nagłe pogorszenie stanu.

No, ale u każdego jest inaczej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Leki na depresje są dobre na początku ale jeśli chcemy uniknąć ciągłości choroby trzeba zmienić styl życia ja zmieniłam znalazłam chłopaka rzuciłam studia zacząłem inne a miałem taki czas około roku nie wychodziłam z łóżka naprawdę. Leki rozmowa z psychiatrą i zmiana, zmiana, zmiana. Ale demony z przeszłości czasem pukają do drzwi ale już jestem bogatsza o to doświadczenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

 

Chciałbym napisać trochę o swojej dystymi, w sumie sam nie wiem po co to robie, możliwe że potrzebuje się po prostu komuś wyżalić, a więc...

 

Na początku chciałbym przełamać ten błędny pogląd że dystymia jest łagodną postacią depresji... Nie wiem kto to wymyślił ale na pewno ten ktoś nigdy na tą chorobę nie cierpiał bo inaczej nie pisał by takich bzdur. Ok, może to i prawda że w przeciwieństwie do zwykłej depresji w dystymii można niby jakoś żyć, chociaż ja nazwałbym to raczej wegetacją niż życiem, więc zadajmy sobie pytanie co jest gorsze, nie robienie kompletnie niczego, czuć się na maxa źle ale za to przez krótki okres czasu, czy bycie przez całe życie uznawanym za lenia, nieudacznika, życie w ciągłym lęku, bez znajomych, przyjaciół, i tak dalej... Wydaje mi się że odpowiedź nasuwa się sama - dystymia jest gorsza bo jest to choroba która sprowadza człowieka na totalne dno, a na dodatek nikt nie może takiemu człowiekowi pomóc bo wszystko rozwija się bardzo powoli, podstępnie, ludzie zaczynają myśleć że dany człowiek taki po prostu jest i że jest mu z tym dobrze...

 

Ja mam lat 17 a czuje się okropnie... W sumie to od zawsze byłem raczej smutny, wiecznie czymś przygnębiony, nieśmiały i tak dalej... Ktoś tutaj pisał o tym słynnym zdaniu "uśmiechnij się" hehe też to pamiętam z dzieciństwa, w sumie to dalej to słysze... Dodatkowo w życiu dobiło mnie też kilka innych incydentów które tak jakby pogłębiły mój stan... Obecnie jestem na lekach, biorę Setaloft 150mg od jakiś 10 dni, narazie nie widzę poprawy ale wiem że te leki zaczynają działać troszkę później. Moja pierwsza wizyta u psychiatry odbyła się bez wiedzy rodziców, mama dowiedziała się dopiero jak zobaczyła w moich rzeczach recepte... Co do tego psychiatry do którego chodzę to tu jest kolejny problem ponieważ jest to lekarz starej daty który jeszcze myśli że to ja tu jestem dla niego a nie odwrotnie. On nawet nic mi nie powiedział na pierwszej wizycie co mi dolega, gdyby nie internet to pewnie dalej nie wiedziałbym co mi jest... Mam nadzieje że te leki troche mi pomogą, już nie moge się doczekać kiedy wkońcu zaczną działać.

 

W dystymii oprócz tego ciągłego przygnebienia bardzo dobijają mnie te ciągłe lęki. Dystymicy pewnie wiedzą o czym mówię...

 

Hmm... Co jeszcze mogę powiedzieć? Ważne żeby mieć w życiu jakiś cel i regularnie pracować nad sobą. No i tak jak pisaliście - trzeba się zmuszać do robienia czegokolwiek nawet jeśli nie mamy na to siły bo nie robienie niczego jest najgorsze i tylko pogłębia ten stan. Mnie trzyma przy życiu też to że chce być w życiu kimś, chcę coś osiągnąć, chcę żeby wszystkim kopara opadła jak później zobaczą że taki "leń" jak ja coś w życiu osiągnął. Bardzo ważne jest stawianie sobie takich celów.

 

Jeśli ktoś dotrwał do końca to podziwiam :) Mam nadzieje że teraz przynajmniej skończą sie dyskusje na temat czy dystymia to wogóle choroba bo tak jak pisałem tylko ten ma takie wątpliwości kto nigdy na dystymię nie chorował...

 

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Skłonności tego typu wykazuje od praktycznie dziecka,nasiliło się od szkoły średniej i gimnazjum,poczucie niedopasowania,alienowanie sie,odkąd przerwałem nauke dzienną na rzecz zaocznej,i zacząłem pracować praktycznie zerwałem wszelkie kontakty a resztki mojego życia towarzyskiego szlag trafił, mało co mi obecnie wychodzi, praca,rodzina wydają się być irytujące bądź obojętni. Radość życia, czy dobry nastrój praktycznie zanikły.

Czuje się jakby "zmęczony" życiem,ludźmi,samym sobą, swoją nieudolnością i samotnością.

Nadmierne oczekiwania od samego siebie (często też zakrawające o brak zdrowego rozsądku) odbierają chęć do czegokolwiek, robienie prawie wszystkiego z przymusem.

Perfekcjonizm i niska samoocena skutecznie hamują chęci czy pomysły...

Nie łatwo funkcjonować w takim stanie,da się ale to trochę jak wegetacja.

życie zmuszając się do czegokolwiek..a wszystko wydaje się takie płytkie..

Zaletą jest brak myśli samobójczych,(rzadko kiedy...)

Mimo że patrząc na to... to dość bezsensowny żywot...

 

 

 

 

Czy coś mi jest czy nie... Sam nie wiem... To chyba zbyt długo trwa...

Wątpię że też wyjde kiedykolwiek z owego stanu...

 

 

Nie wiem w sumie... Czy coś mi jest czy nie, ale taki stan,dość długotrwały ... Jest to możliwe (dystymia).

 

-- 10 lip 2012, 15:26 --

 

Skłonności tego typu wykazuje od praktycznie dziecka,nasiliło się od szkoły średniej i gimnazjum,poczucie niedopasowania,alienowanie sie,odkąd przerwałem nauke dzienną na rzecz zaocznej,i zacząłem pracować praktycznie zerwałem wszelkie kontakty a resztki mojego życia towarzyskiego szlag trafił, mało co mi obecnie wychodzi, praca,rodzina wydają się być irytujące bądź obojętni. Radość życia, czy dobry nastrój praktycznie zanikły.

Czuje się jakby "zmęczony" życiem,ludźmi,samym sobą, swoją nieudolnością i samotnością.

Nadmierne oczekiwania od samego siebie (często też zakrawające o brak zdrowego rozsądku) odbierają chęć do czegokolwiek, robienie prawie wszystkiego z przymusem.

Perfekcjonizm i niska samoocena skutecznie hamują chęci czy pomysły...

Nie łatwo funkcjonować w takim stanie,da się ale to trochę jak wegetacja.

życie zmuszając się do czegokolwiek..a wszystko wydaje się takie płytkie..

Zaletą jest brak myśli samobójczych,(rzadko kiedy...)

Mimo że patrząc na to... to dość bezsensowny żywot...

Czy coś mi jest czy nie... Sam nie wiem... To chyba zbyt długo trwa...

Wątpię że też wyjde kiedykolwiek z owego stanu...

 

 

Nie wiem w sumie... Czy coś mi jest czy nie, ale taki stan,dość długotrwały ... Jest to możliwe (dystymia).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Skłonności tego typu wykazuje od praktycznie dziecka,nasiliło się od szkoły średniej i gimnazjum,poczucie niedopasowania,alienowanie sie,odkąd przerwałem nauke dzienną na rzecz zaocznej,i zacząłem pracować praktycznie zerwałem wszelkie kontakty a resztki mojego życia towarzyskiego szlag trafił, mało co mi obecnie wychodzi, praca,rodzina wydają się być irytujące bądź obojętni. Radość życia, czy dobry nastrój praktycznie zanikły.

Czuje się jakby "zmęczony" życiem,ludźmi,samym sobą, swoją nieudolnością i samotnością.

Nadmierne oczekiwania od samego siebie (często też zakrawające o brak zdrowego rozsądku) odbierają chęć do czegokolwiek, robienie prawie wszystkiego z przymusem.

Perfekcjonizm i niska samoocena skutecznie hamują chęci czy pomysły...

Nie łatwo funkcjonować w takim stanie,da się ale to trochę jak wegetacja.

życie zmuszając się do czegokolwiek..a wszystko wydaje się takie płytkie..

Zaletą jest brak myśli samobójczych,(rzadko kiedy...)

Mimo że patrząc na to... to dość bezsensowny żywot...

 

 

 

 

Czy coś mi jest czy nie... Sam nie wiem... To chyba zbyt długo trwa...

Wątpię że też wyjde kiedykolwiek z owego stanu...

 

 

Nie wiem w sumie... Czy coś mi jest czy nie, ale taki stan,dość długotrwały ... Jest to możliwe (dystymia).

 

-- 10 lip 2012, 15:26 --

 

Skłonności tego typu wykazuje od praktycznie dziecka,nasiliło się od szkoły średniej i gimnazjum,poczucie niedopasowania,alienowanie sie,odkąd przerwałem nauke dzienną na rzecz zaocznej,i zacząłem pracować praktycznie zerwałem wszelkie kontakty a resztki mojego życia towarzyskiego szlag trafił, mało co mi obecnie wychodzi, praca,rodzina wydają się być irytujące bądź obojętni. Radość życia, czy dobry nastrój praktycznie zanikły.

Czuje się jakby "zmęczony" życiem,ludźmi,samym sobą, swoją nieudolnością i samotnością.

Nadmierne oczekiwania od samego siebie (często też zakrawające o brak zdrowego rozsądku) odbierają chęć do czegokolwiek, robienie prawie wszystkiego z przymusem.

Perfekcjonizm i niska samoocena skutecznie hamują chęci czy pomysły...

Nie łatwo funkcjonować w takim stanie,da się ale to trochę jak wegetacja.

życie zmuszając się do czegokolwiek..a wszystko wydaje się takie płytkie..

Zaletą jest brak myśli samobójczych,(rzadko kiedy...)

Mimo że patrząc na to... to dość bezsensowny żywot...

Czy coś mi jest czy nie... Sam nie wiem... To chyba zbyt długo trwa...

Wątpię że też wyjde kiedykolwiek z owego stanu...

 

 

Nie wiem w sumie... Czy coś mi jest czy nie, ale taki stan,dość długotrwały ... Jest to możliwe (dystymia).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no bo dystymia jest jeśli nie wrodzona to nabyta we wczesnym dzieciństwie ja mam jej oznaki już od cwierc wieku gdzieś od 7 roku życia a może i przedszkola nawet. Zawsze się izolowałem, byłem odrzucany przez grupę, nie miałem żadnych życiowych celów tylko takie trwanie bez w beznadziei bez nawet próby poprawy sytuacji.

Też mało co robię z chęcią większość pod przymusem, pracować też tylko potrafię pod przymusem gdy sytuacja mnie do tego zmusi, bo gdy mam zapewniony byt chociaż byle jaki najchętniej to nie robię nic. też jestem perfekcjonista tylko z obawy że nie sprostam wymaganiom nie robię kompletnie nic, jestem po 30-ce a prowadzę żywot i mam umysł nastolatka tyle że do szkoły nie chodzę.

Co do leczenia to może jakaś długoletnia terapia by pomogła leki w tym wypadku niewiele dadzą albo po prostu muszę wylądować na ulicy i wtedy się do czegoś zmobilizuje bo będę musiał ale możliwe że zadowoliło by mnie życie kloszarda. W dystymii możliwe są myśli samobójcze ja takie miewam czasem choć wiem że za tym nie pójdą czyny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no bo dystymia jest jeśli nie wrodzona to nabyta we wczesnym dzieciństwie ja mam jej oznaki już od cwierc wieku gdzieś od 7 roku życia a może i przedszkola nawet. Zawsze się izolowałem, byłem odrzucany przez grupę, nie miałem żadnych życiowych celów tylko takie trwanie bez w beznadziei bez nawet próby poprawy sytuacji.

Też mało co robię z chęcią większość pod przymusem, pracować też tylko potrafię pod przymusem gdy sytuacja mnie do tego zmusi, bo gdy mam zapewniony byt chociaż byle jaki najchętniej to nie robię nic. też jestem perfekcjonista tylko z obawy że nie sprostam wymaganiom nie robię kompletnie nic, jestem po 30-ce a prowadzę żywot i mam umysł nastolatka tyle że do szkoły nie chodzę.

Co do leczenia to może jakaś długoletnia terapia by pomogła leki w tym wypadku niewiele dadzą albo po prostu muszę wylądować na ulicy i wtedy się do czegoś zmobilizuje bo będę musiał ale możliwe że zadowoliło by mnie życie kloszarda. W dystymii możliwe są myśli samobójcze ja takie miewam czasem choć wiem że za tym nie pójdą czyny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

 

Chciałbym napisać trochę o swojej dystymi, w sumie sam nie wiem po co to robie, możliwe że potrzebuje się po prostu komuś wyżalić, a więc...

 

Na początku chciałbym przełamać ten błędny pogląd że dystymia jest łagodną postacią depresji... Nie wiem kto to wymyślił ale na pewno ten ktoś nigdy na tą chorobę nie cierpiał bo inaczej nie pisał .... Mam nadzieje że teraz przynajmniej skończą sie dyskusje na temat czy dystymia to wogóle choroba bo tak jak pisałem tylko ten ma takie wątpliwości kto nigdy na dystymię nie chorował...

 

Pozdrawiam

Dystymia to przewlekła depresja dlatego nie widać wyraźnego początku, zresztą jak chyba przy większości chorób przewlekłych gdzie stany ostre się raczej nie zdarzają .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

 

Chciałbym napisać trochę o swojej dystymi, w sumie sam nie wiem po co to robie, możliwe że potrzebuje się po prostu komuś wyżalić, a więc...

 

Na początku chciałbym przełamać ten błędny pogląd że dystymia jest łagodną postacią depresji... Nie wiem kto to wymyślił ale na pewno ten ktoś nigdy na tą chorobę nie cierpiał bo inaczej nie pisał .... Mam nadzieje że teraz przynajmniej skończą sie dyskusje na temat czy dystymia to wogóle choroba bo tak jak pisałem tylko ten ma takie wątpliwości kto nigdy na dystymię nie chorował...

 

Pozdrawiam

Dystymia to przewlekła depresja dlatego nie widać wyraźnego początku, zresztą jak chyba przy większości chorób przewlekłych gdzie stany ostre się raczej nie zdarzają .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Monika, to fajnie. Wiesz, u mnie też nie jest tak że się nie odzywa. Mówi, ale głównie ogranicza się do jakiś sugestii, dopytuje co myślę, coś czasem zasugeruje. Ale mam wrażenie że nie jest tego dużo. Jak już jest to raczej mądrze i coś mi to daje na pewno. Bo czegoś się dowiaduje nowego o sobie. No ale mam takie uczucie niedosytu. O czym ja informuje, bo przecież trzeba być szczerym. Potem mnie pyta czy chciałbym zmienić. Nie wiem czy byłoby lepiej, więc nie widze powodu by zmieniać. Wydaje mi się że jest profesjonalistką i dobrą terapeutką. Tylko może rodzaj terapii mi akurat nie leży, choć nie jest powiedziane że inny byłby lepszy.... Ja pogorszenia też miewałem. Choć kładłem je na karb leków zazwyczaj. Bo a to coś mi lekarz zmienił,a to przestały działać. Być może jednak leki nie maiły aż takiego znacznia. Nie wiem. Teraz czuję się w miare dobrze. A czy mi się poprawa to nie wiem...

Ważne, żeby uczęszczać regularnie.

Wydaje mi się, że Wasza relacja jest zdrowa.

Okresy pogorszenia to normalność. Tak powinno być. Bo przecież na terapii następuje pewnego rodzaju rozkład do czynników pierwszych struktur naszego funkcjonowania, odczuwania, przeżywania, naszych przekonań i wyobrażeń. Takie zderzenie z rzeczywistością, a to boli.

Mnie bolało przez ponad półtorej roku.

Napisz co tam u Ciebie :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Monika, to fajnie. Wiesz, u mnie też nie jest tak że się nie odzywa. Mówi, ale głównie ogranicza się do jakiś sugestii, dopytuje co myślę, coś czasem zasugeruje. Ale mam wrażenie że nie jest tego dużo. Jak już jest to raczej mądrze i coś mi to daje na pewno. Bo czegoś się dowiaduje nowego o sobie. No ale mam takie uczucie niedosytu. O czym ja informuje, bo przecież trzeba być szczerym. Potem mnie pyta czy chciałbym zmienić. Nie wiem czy byłoby lepiej, więc nie widze powodu by zmieniać. Wydaje mi się że jest profesjonalistką i dobrą terapeutką. Tylko może rodzaj terapii mi akurat nie leży, choć nie jest powiedziane że inny byłby lepszy.... Ja pogorszenia też miewałem. Choć kładłem je na karb leków zazwyczaj. Bo a to coś mi lekarz zmienił,a to przestały działać. Być może jednak leki nie maiły aż takiego znacznia. Nie wiem. Teraz czuję się w miare dobrze. A czy mi się poprawa to nie wiem...

Ważne, żeby uczęszczać regularnie.

Wydaje mi się, że Wasza relacja jest zdrowa.

Okresy pogorszenia to normalność. Tak powinno być. Bo przecież na terapii następuje pewnego rodzaju rozkład do czynników pierwszych struktur naszego funkcjonowania, odczuwania, przeżywania, naszych przekonań i wyobrażeń. Takie zderzenie z rzeczywistością, a to boli.

Mnie bolało przez ponad półtorej roku.

Napisz co tam u Ciebie :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie to też dystymia. Kończę pierwszy rok terapii. Jest na pewno dużo lepiej niż przed terapią, ale ostatnio mam wrażenie że przez terapię zwariuję. Też psychodynamiczna, raz terapeutka aktywna a innym razem nie wie co robić (zwłaszcza w typowo męskiej tematyce). Mam jak większość tutaj - niby wiem co mam zmieniać ale nie mam siły, nie wiem co robić, bo dochodzą nowe objawy; owszem gdyby nie terapia to na pewno byłoby już dawno ze mną bardzo źle. :evil: Zaufałem, że ona jest profesjonalna i że wie co robi :D

Bo ostatnio to pomyslałem sobie, że jak takie okresy "wariowania" będą ciągłe i potrwają jeszcze kilka lat non stop to ja rezygnuję z terapii.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie to też dystymia. Kończę pierwszy rok terapii. Jest na pewno dużo lepiej niż przed terapią, ale ostatnio mam wrażenie że przez terapię zwariuję. Też psychodynamiczna, raz terapeutka aktywna a innym razem nie wie co robić (zwłaszcza w typowo męskiej tematyce). Mam jak większość tutaj - niby wiem co mam zmieniać ale nie mam siły, nie wiem co robić, bo dochodzą nowe objawy; owszem gdyby nie terapia to na pewno byłoby już dawno ze mną bardzo źle. :evil: Zaufałem, że ona jest profesjonalna i że wie co robi :D

Bo ostatnio to pomyslałem sobie, że jak takie okresy "wariowania" będą ciągłe i potrwają jeszcze kilka lat non stop to ja rezygnuję z terapii.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ja mam teraz chyba coś podchodzącego pod dystymie a kiedyś nie miałam skłonosci depresyjnych, u mnie zaczęło sie silnym rzutem z powodu pewnej sytuacji, nawet bardzo silnym , leki mnie z tego wyciagnęły, doprowadziły do pewnego stanu i już lepiej nie chce być a do normalnosci jeszcze brakuje sporo do stanu sprzed i nie wiem czy pod wzgledem emocjonalnym wróce do postrzegania świata takiego jaki był kiedyś?

pewne sytuacje w nas zostają na zawsze

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja mam dystymię i proszę was o jakąś poradę. Ciągle czuję się zmęczony i przygnębiony. Ten stan trwa już dwa lata czy może nawet dłużej, nawet nie wiem kiedy się to zaczęło bo narastało stopniowo. Teraz mi się nic nie chce, nie mam w ogóle energii i siły by żyć. Próbowałem już dwóch leków: Zoloftu i Parogenu. Obecnie zacząłem przyjmować cymbalte ale efekt jest żaden i po żadnym z tych leków nie czuję się lepiej. Drażni mnie to ciągłe zmęczenie, łatwo się robię zły z tego powodu. Mam już tego dosyć, próbuję z całych sił żyć ale nie umiem sięwyrwać z tego stanu. Czy ktoś ma jakieś porady? Jakie jeszcze leki mogę spróbować jeśli ten nie zadziała? A może to nieuleczalne? Nie chcę wiecznie się tak czuć!

 

Dzieki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Podobnie(?) jak Kori, dość intensywnie rozmyślam o swojej przypadłości.

Nie jestem pewien w 100% czy to akurat dystymia albo raczej czy tylko dystymia.

Nigdy nie dotarłem do specjalisty.

Pierwszy opis Kori jest mi bardzo bliski, również faza podważania istnienia "choroby".

 

Niestety dla mnie, mam już swoje lata i moim głównym dylematem jest "czy jeszcze warto coś robić".

Szczególnie po tym poście nie pamiętam kogo, kto przekopał angielskojęzyczne forum

i znalazł kogoś wyleczonego po 20 latach, który obudził się ze świadomością, że jego życie było porażką.

 

Wydaje mi się, że raz udało mi się przez krótką chwilę być "jakby normalnym" (zależy jak patrzeć 15h, do kilkunastu dni),

ale to się nie nadawało do codziennego stosowania, zresztą podobnie jak w tym angielskim przypadku,

nie bardzo wiedziałem co ze sobą zrobić, po tylu latach...

 

Nie jestem terapeutą ani nikim z branży, to wszystko (prawie na pewno głupie) ale moje własne wnioski.

 

Ale nie o tym chciałem.

Po pierwsze to chyba niektóre nieporozumienia tutaj wynikają z tego że:

Część osób ma dystymię i coś jeszcze (BPD, PTSD etc.) i być może dystymia to dla nich "mniejsze zło" lub inne objawy/myśli przeważają.

Część osób ma dystymię "nabytą", choć moim skromnym zdaniem to są jednak dziwne odmiany depresji.

Część nie ma dystymii a coś innego (lekką nieleczoną depresję z która sobie radzą, objawy dystymiczne nerwicy, lęki) etc.

Ale widzę, też osoby takie jak ja, które moim skromnym zdanie mają

"endogenną" dystymię czyli tak jak prawdopodobnie ja tacy się urodzili

tylko być może w różnych momentach się połapali że są "inni".

I być może dlatego pojawiają się duże nieporozumienia.

 

Moje przemyślenia kręciły się głównie wokół tego o czym pisał(a) Kori.

Że reszta ludzi jedzie na jakiś euforycznych prochach... Że wszystko jest płytkie etc.

I chyba w tym myśleniu nie ma błędu, "normalni" naprawdę na czymś "jadą".

Cała myśl, zaczęła się od pewnego wykładu o budowie mózgu, o tym, że jest ich tak naprawdę klika,

jeden odziedziczony jeszcze po gadach, potem następny taki jak mają inne ssaki oraz ostatnia już czysto ludzka "abstrakcyjna narośl".

Są niby zrośnięte ale i osobne w dużym stopniu.

Musi też istnieć jakiś mechanizm żeby ten zwierzęcy mózg trzymał w ryzach "abstrakcyjny".

Bo inaczej abstrakcyjny np wymyślił by sobie, że on nie potrzebuje jeść ani się rozmnażać.

Myślę, że u "normalnych" ten "abstrakcyjny" jest sterowany pośrednio przez te "zwierzęce".

Że dostaje nagrodę nawet za zwykłe małe rzeczy.

Myślę, że u dystymików(przynajmniej endogennych) to szprycowanie jest upośledzone mocno.

Dlatego nie cieszą nas zazwyczaj "zwykłe rzeczy" i wszystko wydaje nam się płytkie.

Jesteśmy niewielką grupą naprawdę trzeźwych na tym świecie, reszta jest non-stop na haju...

Oczywiście w całej mocy i magii "abstrakcyjnego" jesteśmy sobie w stanie wymyślić radość czy odczuć zadowolenie

ale ona jest inna i bardzo ulotna, łatwo ją podważyć.

Ja osobiście raczej odczuwam ewentualnie coś jakby "ulgę" niż radość.

 

To już moja czysta spekulacja, że tym czymś jest dopamina i w związku z tym czyste SSRI raczej "endogennym" nie przyniosą poprawy.

Pytanie czy po latach "trzeźwości" nawet dowożenie dopaminy taczką, coś może zmienić lub

zmienić na lepsze, bo być może rosnący i rozwijający się w abstynencji "abstrakcyjny" rozwija

się zupełnie inaczej i już jest nieodwracalnie "skrzywiony" czy "pokręcony".

 

Naukowcy chyba niewiele się tu posuną w odkryciach, bo się nie zabijamy więc problem nie jest palący.

Chyba, że przy okazji czegoś innego rozszyfrują jak jest naprawdę.

 

Psychologowie i psychiatrzy... nie winię ich za bardzo, bo ciężko jest sobie wyobrazić stan "endogenny",

to jakby ktoś całe życie pił od urodzenia i miał sobie wyobrazić jak to jest bez alkoholu.

Próbują to racjonalizować i znaleźć jakieś pojmowalne przyczyny.

 

Wnioski dodatkowe są takie, że jeżeli mam choć trochę racji a Wasz(Nasz?) stan nie wynika z nerwicy i lęków, to psychoterapia może pomóc tylko objawowo, czyli nauczyć jeszcze lepiej sobie radzić ze skutkami lub im częściowo zapobiegać. Mówię tu o szkodach życiowych, moim zdaniem żadna terapia nie jest w stanie nauczyć się wymyślać tej "tępej i płytkiej" ale "naturalnej" biologicznej przyjemności.

 

Czy to dar? W jakimś sensie, moc spojrzenia trzeźwo na ludzi i ich zachowania, może być fascynująca,

przez rok może parę lat... lub co roku na miesiąc, dwa... ale 24x7 to już jest przekleństwo nie dar...

 

Mam nikłą nadzieję, że się mylę.

Albo, że chociaż dzięki internetowi i nowym pokoleniom psychologów/psychiatrów,

mniej będzie takich osób jak ja, które tak późno dowiedzą się, co im "dolega".

I że są metody aby im pomóc jeżeli nie wyleczyć to dać szansę być zadowolonymi ze swojego życia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

...nie wiem czy pisanie tu i w ogóle ma jakis sens...

...nawet pisac mi sie nie chce...caly czas w glowie tysiac pomyslow na minute...w realizacji...hmmm poł pomyslu...zapalam sie i tak samo szybko...nawet nie gasne a spalam sie...bardzo malo rzeczy doprowadzilam do konca...(a po drodze...ile razy chcialam zostawic w cholere rzucic...i co wlasciwie...uciec...ale gdzie i przed czym)...len mozna powiedziec, slabeusz...himeryczka...choleryczka...wariatka...czasem od wielkiego dzwonu zryw...kilka minut w ktorych czulam ze jestem wolna ze zyje naprawde...a potem pstryk plomyk gasnie i znow opadam na dno...w gesty muł ktory szczelnie oblepia mnie...i zastygam...na wiele dni tygodni...

...pracuje...tak jedyna czynnosc ktora zmusza mnie do aktywnosci...poza tym, nie robie nic...siedze w domu i...? czekam...nie wiem na co na zycie ze zapuka do drzwi zlapie za rekaw powie chodz poczujesz w sobie wiatr dzikosc i prawdziwa wolnosc...eee nie dzieki posiedze...takie cos nie istnieje... Nie ma motywacji...moje dzialanie wynika tylko z przymusu...bo musze jesc ( choc czasem i tego mi sie nie chce ), bo ktos "upierdliwy" ciagle popycha mnie palcem...bo cos tam...nic od siebie ze srodka...nie czuje potrzeby...nie czuje czasem nic...

...a czasem czuje...tak gleboki smutek zal...mam poczucie czasu ktory tak szalenczo przecieka mi przez palce...o nie on zapierdala...z predkoscia swiatla...nie wiem gdzie stracilam poprzedni rok...zamknelam na chwile oczy...i juz go nie bylo...

...nie czuje ze zyje...jedynie wegetuje....O wiadomosc jutro skonczy sie swiat...ok dobrze...pojde do pracy wroce usiade na kanapie i poczekam...

...nie mam wyrazu oscyluje gdzies miedzy szaroscia a szaroscia...nie ma mnie, wtapiam sie w tlo...w fakture budynkow, zielen drzew...czern asfaltu...nie interesuje mnie nic i chyba nawet nikt...a jesli tak to tylko tak na powiezchni plytko...uprzejma wymiana zdan i zapytan...wszystko w konwencji spolecznej poprawnosci na miernym poziomie...i to z ludzmi kotrych znam...nie jest to zbyt absorbujace i wymagajace zwarzywszy na ich liczbe...

...obserwuje zycie...to ktore przetacza sie obok mnie...i nie czuje czasem niczego...mam wrazenie ze nie mam serca uczuc....jestem maszyna...tak bardzo gdzies sie w sobie zakopalam...ale jedno czesto mnie odwiedza...strach....choc i jego sila widze ze juz slabnie...wtedy gdy jest czuje ze bije moje serce...ze je mam ze pompuje krew...ze mam krew ktora krazy...ze mam cialo, ktore zyje...a potem i on odchodzi...i nie ma nic...

...patrze na ludzi...i wydaje mi sie to wszytko takie sztuczne i puste, i wywoluje to we mnie gniew...w srodku a potem wpycham go glebiej w siebie i niewypowiedziany osiada i zamykam oczy i uszy i chce wejsc w ta sztucznosc...sic!...potem tylko mdlosci i niesmak...

 

...co to jest przyjemnosc...?

...skad sie biora marzenia...?

 

...permanentne poczucie beznadziei i marazmu...

...3 terapia...

...nie uwazam ze zycie moje ma jakikolwiek sens...a i nie widze sensu w odbieraniu sobie tego zycia...dotrwam do swej smierci...i moze

wtedy zaplacze i przez ulamek sekundy pozaluje swego zycia moze wtedy cos zrozumiem...

 

 

...podobno...rodzimy sie z zacisnietymi piesciami...jakbysmy chcieli pokazac swiatu i zyciu ze jest nasz i mamy wole walki ze go zdobedziemy...gdy umieramy rozkladamy ramiona....by pokazac ze nie mamy nic i wszystko zostawiamy...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×