Skocz do zawartości
Nerwica.com

Jak nauczyć się ufać ludziom?Jak wierzyć w życzliwość>?


Joanna24sziu

Rekomendowane odpowiedzi

Miałam podobny problem, gdy mój chłopak zerwał ze mną. Pomyślałam wtedy sobie, że wszyscy faceci to ostatnie świnie. Nie ufałam nawet mojemu kochanemu przyjacielowi, który w najgorszych chwilach był przy mnie. To było straszne, bo on mi pomagał, a ja go raniłam boleśnie.

Myślę, że nie wszyscy ludzie są źli. Człowieka można porównać do grzyba, w lesie oprócz prawdziwków i podgrzybków trafiają się muchomory, na które trzeba uważać.

Podobnie jest w życiu. Staraj się jednak ufać ludziom, gdyż przez swoją nieufność możesz zranić ludzi którzy naprawdę chcą Ci pomóc. Pozdrówka :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No tak, no tak. Wszystko się zgadza - tylko że wg mnie nie każdemu można zaufać. Nauczyło mnie tego życie. Nie raz "przejechałam" się na tych którym zaufałam. Myślę że jednak trzeba do każdego podchodzić z lekką rezerwą. Trzeba mieć swój rozum, swój pogląd na sprawę. Każdy myśli głównie o sobie i dlatego nie należy tak jednoznacznie brać tego co mówi. Zdając się na drugą osobę /tzn ufając jej całkowicie/ oddajemy jej swój los w danej chwili w jej ręce. A skutki są potem różne, czasami opłakane. Potem słyszymy od takiej osoby np. - ja ci tylko radziłam/em, nie musiałaś mnie słuchać, masz swój rozum. Ktoś radzi, prosi, proponuje itp a jak się okaże że coś Ci nie wyszło tzn że jesteś "głupi/a że posłuchałeś/aś, zaufałaś/eś tej osobie.

Ufaj tylko sobie. Innym można ufać ale nie bezgranicznie, nie do końca. Nie zaszkodzi asekuracja, własne zdane na dany temat.

Ludzie są życzliwi - i to jest fakt. Nie zawsze życzliwość jest szczera-to fakt. Ja podchodzę już do tego tematu z lekkim dystansem.

Takie jest moje doświadczenie życiowe. Możecie mieć inne zdanie,ponieważ pogląd na sprawę zawsze jest powiązany z tym czego doświadczymy w danym temacie. Im dłuższy staż życia tym bardziej różnorakie przeżycia i do świadczenia.

Życzę powodzenia i mimo wszystko wiary w ludzi.

Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jedyne osoby którym wierze to mój mąż i rodzice. Nigdy mnie nie zawiedli.

Oczywiście. Najważniejsze jest móc ufać najbliższym osobom, a reszta przestaje mieć wtedy takie znaczenie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dziękuje za wypowiedzi, za rady, może rzeczywiście będę liczyć tylko na siebie..może powinnam zrobić depresji na złość i wyjść do ludzi, coś robić, a nie ciągle rozmyśleć jak to jest źle, jacy to ludzie są źli..kiedyś miałam na depresje taki sposób,że nie zastanawiałam się czy ktoś mnie lubi, tylko jeżeli ja go lubie, dobrze mi się z nim rozmawia to jest fajnie, a że ktoś mnie nie lubi to jego problem.. zresztą ja zawsze jestem zawsze miła, nie potrafie nikomu nic złego powiedzieć..bo z jednej strony myśle,że ludzie są źli z drugiej niegy nikogo nie chciałabym skrzywdzić, urazić

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Anusia może powinnyśmy zacząć się w końcu troszczyć głownie o siebie..ja nie szanuje siebie, nie wiem dlaczego, odkąd pojawiła się depresja - to już 4 lata, zaczęłam winić się o wszystko, o całe zło na świecie, dlaczego tak jest i ja nic nie mogę zmienić

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 12:32 pm ]

Właśnie doszłam do wniosku,że chyba już zawsze będę mieć depresje, to tkwi tak głęboko we mnie, że chyba nigdy cholerstwo nie wyjdzie..zrozumiałam jednak dlaczego tak się dzieję!!! Ja się nie użalam nad sobą , ja poprostu siebie potępiam!!! Tak właśnie dobrze czytacie, oczy Was nie mylą potępiam siebie..Nie dlatego,że zrobiłam coś złego czy kogoś skrzywdziłam, bo do tej pory tak myslałam i próbowałam zrozumieć kogo skrzywdziłam, na początku przychodziły mi do głowy różne rzeczy,że moją ex przyjaciółkę, bo ona tak twierdziła.. Teraz wiem,że tak naprawdę nikomu nic złego nie zrobiłam, a moje myśli,że tak było wzięły się stąd,że byłam odrzucana i dlatego myślałam,że kogoś skrzywdziłam.. w dzieciństwie byłam odrzucona przez ojca, bo pił i tak jakby go nie było, nie był dla nie wzorem, oparciem, którgo potrzebuje dziecko..Mama przez to,że ojciec pił zamiast przelać na nas swoją miłość, przelała na nas tzn. na mnie i na brata złość na ojca i odrzuciła nas, zaczęła wybywać coraz częściej z domu, uciekała w marketing, z którego ia tak nigdy nic nie wychodziło, chociaż jej koleżanki dorabiały się kupe kasy, jej nie wychodziło, bo ojciec ciągle gadał,że się nie nadaje,że z tego pieniędzy się nie da zarobić,że trzeba sobie na pieniądze ciężko zapracować..ciągłe kłotnie , awantury itd..przez obopólne odrzucenie rodziców czułam się gorsza od rówieśników, nie miałam przyjaciół, tylko koleżanki i zawsze było tak,że było nas 3, dwie przyjaciółki i ja tam gdzieś z boku..byłam potwornie nieśmiała i dlatego rówiesnicy mnie nie lubili, często w podstawówce byłam wyśmiewana przez kolegów z klasy, przez to,że mało mówiłam, byłam gdzieś z boku dokuczano mi, gdzieś tak któryś z kolegów z klasy mnie kopnął albo opluł..moją samoocenę podnosił mi trochę o rok starszy kuzyn, tylko mieszkał daleko i rzadko się widywaliśmy, ale był dla mnie przyjacielem, razem dużo szalonych chwil przeżyliśmy..teraz mi go strasznie brakuje, jego rodzice się rozwiedli i on zaczął mieć problemy, uciekać z domu, pić w wieku 14 lat, potem doszły narkotyki.. a jak się w ciągnął w jakieś kleje to już było po nim, w ogóle nie mogłam do niego dotrzeć..teraz nie widziałam go już ze 3 lata, jego mama nawet nie wie co się z nim dzieje, bo nie mieszka w domu, co jakiś czas dostaje jakieś wiadomości od ludzi,że gdzies tam go widzieli czyli żyje nie zaćpał się jeszcze..A więc straciłam kolejną osobę..pod koniec 8 klasy podstawówki zaczęłam się kumplować z moją ex przyjaciółką.. ona pokazała mi życie, wierzyła we mnie i ciągle mnie gdzieś pchała,żebym się pozbyła swojej nieśmiałaości, stała się dla mnie najważniejszą osobą, dzięki niej zaczęłam normalnie żyć, nikt już mi nie ubliżał, koledzy z klasy byli dla mnie mili..z Edytą byłyśmy jak papużyki nierozłączki, ciągle razem , w szkole, po szkole, albo ja u niej albo ona u mnie..była dla mnie wszystkim.. podbudowała moją samoocenę, dalej byłam troszeczkę nieśmiała, ale już nie tak..zaczęły się pierwsze spotkania z chłopakami..moją pierwszą miłością był przyjaciel mojego kuzyna w/w miałam wtedy chyba 14 lat, ale to była tylko wakacyjana miłość..potem z Edytą ciągle gdzieś jeździłyśmy na stopa, poznawałyśmy mnóstwo ludzi, jednak dla siebie byłyśmy najważniejsze, chłopacy wiadomo się zmieniali.. w wieku 16 lat byłam z chłopakiem chyba z 5 tygodni, który mnie cholernie skrzywdził, po 5 tygodniach gdy nie chciałam się z nim przespać próbował mnie zgwałcić, jednak wyrwałam mu się i uciekłam z jego domu..teraz siedzi z tego co wiem za narkotyki i dobrze mu tak sk**wielowi..potem już nie chciałam mieć faceta, bo miałam uraz, ale jednak rok później zakochałam się i byłam z chłopakiem niecały rok, Edyta była z jego kolegą i jest do tej pory tj. 7 lat, z tym chłopakiem się rozstaliśmy dlatego,że gdy zakochanie pękło nie miałam już z nim o czym rozmawiać, był poprostu nudny..rozstanie było z mojej winy, jednak później zatęskniłam za nim i jakieś 3 miesiące po był woodstok na który pojechałam z ekipą z jego miasta i był tam też on, tam odwalił mi niezły numer, łaził za mną tak,że aż w koncu wyszło tak,że byliśmy ze sobą 2 dni, po czym przyjechała jego dziewczyna, o której oczywiście wcześniej nic nie wiedziłam, niezły numer mi wyciął, zresztą jej też i gdyby mnie nie wkurzała powiedziałabym jej jakiego wiernego ma chłopaka..poczułam się jak idjotka przy znajomych, jednak nawet jego znajomi staneli po mojej stronie, co nie znaczy,że mnie to nie bolało co zrobił.. długi teks więc pewno go nie przeczytaćie, ale przynajmniej się wygadam

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 12:36 pm ]

Cały czas jednak miałam chociaż przyjaciółkę, której się mogłam zwierzyć, ze wszystkich boleści.. następną miłością był obecny do tej pory Damian, a nie jeszcze był po drodze Piotrek pedagog, który po 2 miesiącach stwierdził,że on nie dorósł do tego,żeby się z kimś wiązać na stałe(miał 24 lata, ja 18), ale chyba do tej pory nie dorósł, bo jest sam i nie miał już po mnie rzadnej dziewczyny..oczywiście też mnie poważnie zranił, bo byłam w nim zakochana po uszy, jednak takich numerów jak poprzedni mi nie wyciął, choć też rostanie bolało..buu..Potem poznałam Damiana, w którym przez pół roku w ogóle nie byłam zakochana, chyba ze strachu przed zranieniem, ale dobrze mi z nim było.. Następną stratą była Edyta, wszystko sie zaczęło pieprzyć, bo ja poszłam na studia, ona nie, bo jej nie było stać.. na studiach poznałam świetne osoby , z którymi mieszkałam, a z Edytą ciągle były kłótnie, ciągłe wypominanie,że przyjeżdżam co 2 tygodnie i na weekend jak mnie nie ma to Damian u mnie jest, a nie ona, ale to przecież chyba normalne, zwłaśzcza,że zakochałam się w nim po wspomnianym pół roku po uszy.. I tak straciłam najważniejszą przez kupe lat dla mnie osobę, ona odrzuciła mnie w końcu, na spotkaniach z nią miałam wrażenie,że ona w ogóle nie chce,żebym przychodziła, nie było tak jak dawniej, przestałyśmy mieć ze sobą o czym rozmawiać, bo ona ciągle gadała,że jest jej smutno,że ona tu ma tylko chłopaka a ja szaleje w najlepsze, ciągle sobie imprezuje, mam mnóstwo nowych znajomych, albo nie mówiła nic, obrażając się..w końcu nie wiedziałam, czy mam jej opowiadać o czymś co się fajnego wydarzyło, skoro ona miała pretensje i tak się znaomość posypała, próbowłam ją ratować, ze względu na to co razem przeżyłyśmy, ale Edyta jakby za szybko dorosła, zrobiła się tak strasznie poważna i ciągle odrzucała mnie, czułam,że w ogóle jej nie zależy,żeby to naprawiać, a więc kolejne, nie wiem już które przeżyłam odrzucenie.. po roku studiów wpadłam w głęboką depresję, zaczęłam siebie potępiać, wydawało mi się,że może swoje koleżanki ze studiów też krzywdze tak jak Edytę, bo wszystko mi się zaczęło układać, im nie koniecznie..miałam prawie same 5 na studiach, miałam chłopaka..one problemy na uczelni, problemy z chłopakami

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 12:36 pm ]

i zaczęło się, zaczęłam myśleć,że to moja wina,że one mają nie raz doły też przeze mnie, bo mi się uklada, a im nie..przez depresje zaczęłam mieć problemy na uczelni, większy stres związany z każdym egzaminem, doszło do tego,że zaczęłam mieć bezsenność, zaczęłam się użalać nad sobą, żeby pokazać,że wcale nie mam tak dobrze,zeby mi dziewczyny nie zazdrościły, ciągle miałam doła, do egzaminów musiałam się uczyć 3 razy więcej, bo w ogóle nic mi do głowy nie wchodziło, z Damianem zaczęłam się ciągle kłócić, zaczynałam podcinać sobie żyły, nienawidziłam siebie

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 12:38 pm ]

Miałam podcięte żyły w 4 miejscach, po półtora roku studiów wzięłam urlop zdrowtny, bo dalej nie byłam w stanie się uczyć.. chciałam umrzeć, chciałam,żeby mi się coś stało..ostatni raz podcinając sobie żyły napisałam list pożegnalny, cały był zalany krwią, bo pisałam go gdy krew się sączyła z żył, potem nażarłam się tabletek uspokajających i wyszłam z domu, chciałam,żeby ktoś znalazł ten list i zauważył,że jest ze mną źle i pomógł mi, bałam się zabić, bałam się śmierci, życia po śmierci, piekła..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No ja wiem,ze temat inny, ale chciałam się o to zapytać..czyli są na tym śiwcie naprawde życzliwi ludzie, ja może przesadzam, może nikt nie chce dla mnie źle, tylko miałam tą jedną dobrą przyjaciółkę, której ufałam, zrobiłabym dla niej wszystko a ona mnie odrzuciła po 5 latach i myśle ,że wszyscy tak zrobią,więc po co się angażować, przyjażnić, a potem cierpieć, ale może to choroba góruje nade mną, bo lek, strach jest silniejszy od chęci, a tak nie powinno być

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

to, ze porzucila cie przyjaciolka bylo spowodowane zwykla ludzka zawiscia - pisalas ze ty dostalas sie na studia a ona nie... sa dwie rzeczy na swiecie, ktore potrafia z najlepszych przyjaciol zrobic wrogow - zawisc i pieniadze i niestety zawsze tak bylo

a co z Damianem? jak reagowal na twoje proby samobojcze? jezeli w takim momencie cie zostawil to znaczy ze poprostu nie byl ciebie (i nikogo innego) wart

nie ma ludzi nieskazitelnych ale sa na swiecie ludzie naprawde "dobrzy" w wielu znaczeniach tego slowa

dlatego niestety trzeba szukac tak jak moj kolega ktory po wielu latach, wielu probach i wielu zawodach w koncu znalazl

zycze tego samego

 

 

jeszcze co do kolezanek ze studiow

ja sobie osobiscie nie wyobrazam jak mozna byc zazdrosnym o czyjes oceny. na studiach sa 3 grupy ludzi - 1) naprawde maja leb latwo im wszystko przychodzi 2) naprawde duzo sie ucza i dostaja dobre oceny 3) slizgaja sie po 3,0 i to im pasuje

mniemam ze kolezanki nie naleza do grupy pierwszej wiec albo za malo sie uczyly albo sa poprostu glupie i wiedza im nie wchodzi ale winic siebie za to ze one sa glupie to lekka przesada z twojej strony nie sadzisz?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gee dziękuje za wypowiedź..Damian nigdy mnie nie zostawił, nawet w najkrytycznych momentach, próbach samobójczych...dlatego jeszcze zyje, choć męczę się , ale wiem,że to jego by zabiło..jest ze mną juz 5,5 roku, więc sporo widział, choć nie bardzo wszystko rozumie i się denerwuje, jak widzi,że jest coś nie tak.. no z tą zawiścią to właśnie najbardziej mnie to boli, bo ja chciałabym dla wszystkich dobrze, wszystkim dobrze życzę czy to takie nienormalne?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dokladnie!!

masz kogos dzieki komu - jak mowisz - jeszcze zyjesz, on cie rozumie, jest zawsze blisko, nie zraza sie, ufasz mu itd. i ty sie jeszcze przejmujesz jakimis glupimi kolezankami? albo innymi ludzmi? dziewczyno!

to dobrze ze chcesz dla wszystkich dobrze ale jezeli oni nie chca to ch*j z nimi!

ja tez uwazam sie za czlowieka "dobrego" w szerokim tego slowa znaczeniu nigdy nikomu nie robie swinstw i moze dlatego nikt tez mi tych swinstw nie robi mam super paczke na kase nie narzekam nie mam problemow rodzinnych ogolnie mozna powiedziec ze jest fajnie

ale (jak juz pisalem w innym temacie) dopiero teraz widze ze jezeli nie ma sie kogos dla ktorego chce sie zyc, wstawac rano z mysla ze sie z nim zobaczy, kogos komu mozna powiedziec wszystko a on wszystko zrozumie, kto jest zawsze blisko, poprostu kogos kogo sie kocha, to zycie traci sens

mi zrozumienie tego zajelo prawie 25 lat bo wczesniej jakos nie bylo okazji

dlatego trzymaj sie, zyj i probuj walczyc z choroba dla Damiana wlasnie - nie dla siebie nie dla przyjaciolek czy kogokolwiek innego

pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam z tym odwieczny problem.Ciężko mi zaufać zwłaszcza ostatnio.Mój poprzedni związek wykończył mnie i fizycznie i psychicznie.Teraz,choć jest ktoś kim jestem zauroczona i wszystko wskazuje na to,że wzajemność jest,to tak strasznie boję się powtórki z rozrywki,że wiem że nic z tego nie będzie.Ni cholery :-| .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ja z jednej strony jestem naiwna a z drugiej bardzo podejrzliwa i nieufna...I pewnie tez z tego powodu tak mało ludzi wokół mnie...Jak już jakimś cudem do mnie przyjdą, to za chwileczkę odchodzą, bo ile można wytrzymac wieczne bezpodstawne podejrzenia i oskarżenia o wyśmiewanie sie, obgadywanie...

Poza tym bardzo boję się, ze kims kieruje litość...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zawsze myślałam, że mam wręcz przeciwny problem - jestem zbyt ufna i otwarta. Dało mi to w dupę i nawet nienawidzę tego w sobie. Ale chyba się pomyliłam w ocenie. Nie jestem ufna - a tylko otwarta. A poza tym jestem cholernie podejrzliwa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mi moja choroba pokazała na kim mogę na prawde polegać. I wiecie co jets najlepsze?

zawiodlam sie na paru osobach.

Od dwóch miesiecy nie bylam na uczelni i te kolezanki z ktorymi mialam najlepszy kontakyt nawet sms mi nie napisaly jak sie czuje.

A kolezanki z ktorymi mialam mniejszy kontakt napisaly. I na prawde bylo mi milo.

 

Moje najlepsze dwie przyjaciółki-jednej odkąd zachorowalam nie widzialam ani razu a drugą raz. I to jets prawdziwa przyjazn? Chyba nie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wydaje mi się, że ufać można się jedynie ODUCZYĆ, a nie nauczyć.

Z ufnością przychodzimy na świat, jako dzieci jesteśmy szczerzy i nie mamy problemów z wyrażaniem uczuć.

Wraz z dorosłością oduczamy się tego nawyku wiary w ludzi...

Ja się oduczyłam skutecznie, z założenia wolę o ludziach myśleć źle - i najczęściej mam rację, niestety....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Donkey, masz rację, że prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie. Ja prawdziwych przyjaciół, a raczej kolegów nigdy nie miałem. A kiedy depresja i moje fobie całkowicie mnie unieruchomiły, a stało to się ponad 2 lata temu, okazało się że nie ma nikogo. No może jest, jest nią moja mama, ale ona też ma nerwicę, na którą choruje od prawie 30 lat, ale oboje jesteśmy wplątani w chorą rodzinną materialną relację między nią, mną a "ojcem" (jak i rodziną z jego strony), który ponad 8 lat temu zostawił moją matkę i dzieci, i złączył się z jakąś kobietą.

 

Człowieka, który ma nerwicę potrafi zrozumieć tylko druga osoba, która też ma nerwicę. Choć też nie zawsze, bo w człowieku jest czasem tyle złości, żalu a zarazem strachu, który go paraliżuje i powoduje że człowiek staje się bezradny w jakiejkolwiek sytuacji, także takiej gdzie widzi się, że ktoś jest w podobnej sytuacji, jednak nie ma się siły by mu pomóc. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że inni ludzie nie potrafią przyjąć do wiadomości, że ktoś czuje dziwny, niby nieuzasadniony ból a zarazem strach, który uniemożliwia mu zrobienie czegokolwiek. Wtedy twierdzą, że udajesz, że kłamiesz, że to wina złego wychowania przez twojego rodzica, bo np. nie chciałeś pójść na wesele swojego brata. W tym wszystkim najgorsze jest to, że nikt ci nie wierzy, kiedy ty mówisz prawdę, a to dobija człowieka jeszcze bardziej.

 

Może podam jeden z wielu przykładów z mojego życia. Na zakończenie 1 klasy technikum, w dniu rozdania świadectw, zostałem napadnięty i pobity przez 4 "kolegów" z mojej klasy. A za co? Za to, że kiedy kolejno nauczyciel wywoływał osoby do odebrania swojego świadectwa... przyszła też moja kolej, ci "koledzy" zaczęli mi podstawiać nogi, tak że cały czas się potykałem. W końcu odepchnąłem jednemu z nich jego nogę i usłyszałem groźbę ze strony jednego z nich, że tego pożałuję. Kiedy wracałem do domu, oni szli za mną i w pewnym momencie, jeden z nich do mnie podszedł i mnie ogłuszył, powalili mnie na ziemię i zaczęli mnie bić i kopać. Taką zapłaciłem cenę, za to że się przeciwstawiłem takiemu traktowaniu mojej osoby. Podczas gdy oni mnie bili, obok zebrała się grupka ludzi... ludzi którzy się tylko przyglądali. Nikt nie zareagował. I jak tu ufać ludziom?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×