Skocz do zawartości
Nerwica.com

Samotność


ixi

Rekomendowane odpowiedzi

Locust, Być może.

Dzień w dzień utwierdzam się w przekonaniu, że niema sensu włazić w głębsze relacje,a lepiej te minimalne, zawsze mogą to wykorzystać... twoje uczucia,słabości, wszystko co powierzysz temu 2 człowiekowi.

 

Co dziwne, twierdzę tak coraz bardziej, a nigdy nie zostałem odrzucony, itp.

Sam też nigdy nikomu do końca nie zaufałem.

Bo i po co?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Locust, "No risk, No fun".

Wchodząc w relacje,czujemy się lepiej, (teoretycznie), tak samo ta 2 osoba,

czy w końcu nie wychodzi na jedno?

Że robimy to dla własnego samopoczucia, dla siebie?

Równie dobrze można żyć "dla siebie",bez nikogo, skutek będzie podobny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ludzie są tępi,przynajmniej ci w moim otoczeniu,ograniczeni myślowo, 0 poważnego podejścia do człowieka, wszystko hihi,haha, nosz k*rwa mać. Mimo rodziny,pracy mogę śmiało powiedzieć że jestem sam, i nie warto ufać komukolwiek, bo traktują cię jak "nieszkodliwego durnia".

Ch*ja warte to całe towarzystwo, tylko się potwierdza to z każdym dniem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ja się pytam tych co mówili, że miłość każdemu jest pisana, że przyjdzie w najmniej oczekiwanym momencie... Tym sposobem mydlili oczy wielu osobą, ja teraz od nich żądam zwrot straconych lat na ich rady pt "czekaj na tą jedyną bo warto". Prosze mi zwrócić wiek nastolatka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

Wybaczcie jeśli nie odpowiednie miejsce na moje wypociny ale ledwo mam siłę się zabrać za pisanie a co jeszcze czytanie wszystkich postów.

 

Jesteśmy z moim serduszkiem już 8 rok. Początki były ciężkie ale się dotarliśmy. Z namiętności nasz związek przerodził się w w prawdziwą miłość. Były różne niepokoje ale "co nas nie zniszczy to nas wzmocni". Teraz jednak wszystko się zdaje walić. Jej rodzice ciężko chorzy, moi nie lepiej. Przyjaciele, pfft, odwrócili się od nas kiedy stres zaczął się ujawniać gołym okiem. Pomyślałem, że kij tam, najważniejsze że mamy siebie, ostatni bastion. Tyle, że już jakiś czas widziałem że coś po między nami nie zgrzyta. Mniej rozmawiamy, zamykamy się w sobie. Nie chciałem zaostrzać więc siedziałem cicho; kisiłem w sobie bo przecież w tym kręgu naszych problemów (ja min szukam pracy a ona swojej nienawidzi) nic nowego nie wniesiemy, potrzeba czasu.

Kilka tygodni temu powiedziałem, że poszukam innych możliwości na odreagowanie i poszukam nam nowych znajomych. Powiedział mi, że "mam za dużo czasu na myślenie". Ok, zostawiłem, nic na siłę. Teraz jednak kiedy nawiązała znajomość z kolesiem z życiem nie mniej skomplikowanym niż większość użytkowników tego forum, mówi, że tak dość ma realnych przyjaciół ale ma w końcu wentyl, ma z kim pogadać. Nie mam nic na przeciwko, nigdy nie budowałem złotych ani innych klatek. Ale, już nie dospana, siedzi do rana i klepie z nim. Mówi, że jestem zazdrosny. Tak, wiem. Dlatego, i wiem że jej poprzedni związek rozpadł się przez "jego zazdrość", jest mi łatwiej bo wiem czego unikać, trudniej bo nie umiem wyrażać się tak by nie ranić.

 

W tym bardzo dla nas ciężkim momencie (gdy moje libido jest równe zeru a jak staram się coś rozpalić to wychodzi z tego bezuczuciowe rypanie, gdy ona po rozmowie z obcym typem jest rozpalona i ciągnie mnie do łóżka - niby fajnie, ale zaspokoiwszy zwierzęcą chuć czuje się jak dziwka). W tym właśnie momencie potrzebuje jej najbardziej (ona mnie też ale już nie wiem co mam robić by jej udowodnić że się staram i też mam uczucia - mówi że wie więc nie chce mnie obarczać ale jak pytam o czym tam dzisiaj romansowałaś - staram się o krztynę uśmiechu w tym, mówi że lepiej żebym nie wiedział).Powiedziała mi, m.in (bo jest cała gama tekstów których pewno będzie żałować ale ich nie przytoczę), że robię jej awanturę o błahostkę bo nagle cała uwaga ze mnie przeszła na kogoś innego. Patrze w jej oczy i widzę pustkę, niby się uśmiecha kiedy mówię, że wiem że wiem gdzie byłem zaborczy ale..ale nic poza tym).

 

Czuje się sam, odepchnięty. Wciąż kocham i to się nie zmieni.

 

Proszę o jakieś konstruktywne wsparcie. Będę wdzięczny.

 

Pozdrawiam,

J78

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj J78.

Przeczytałem kilka razy "Twoje wypociny" ,ażeby bardziej wniknąć w ducha i położenie Twojej nie za wesołej sytuacji.

Znam to od tej strony ( ale męskiej) ,która nawiązała Taki internetowy gorący związek( a zaznaczę ,że jestem żonatym tatusiem)ze wspaniałą Kobietą. Wiem na czym polegają owe hat-trycki i co za sobą mogą nieść.

Stary tracisz kobietę z którą jeszcze jesteś. Praktycznie to jesteś z Nią już prawie tylko cieleśnie i z przyzwyczajenia.

Mentalnie ( według mnie ,choć mam prawo się mylić)mentalnie to Ona siedzi już w ciepłych objęciach tego internetowego Typa. To kiedy przyprawi Ci rogi ( a może nawet odejdzie,tego nie wiem) to tylko kwestia czasu ,jak już tego nie zrobiła.

U Niego znajduje zrozumienie ,czułość, namiętność ,obustronne pragnienie najciekawszego seksu,brak rzeczywistych problemów... no i przede wszystkim zrozumienie ,poświęcenie i czas. Ty w realu nie jesteś w stanie dać jej tego ,choć tak naprawdę dajesz jej wszystko , a nawet samego siebie. Zakochała się Twoja Dziewuszka ,znudzona ośmioletnim przewidywalnym Związkiem, waszymi problemami i całą nudą waszego bytowania. U tamtego typa znajduje to wszystko za czym tęskni jej kobiece serduszko, nawet jeśli jest to internetowy ,wirtualny bajer na 102 fajerki. Czaisz chłopie ,że tracisz ukochana Kobietkę?Nawet jak nie cieleśnie ,tracisz ja mentalnie ,duchowo. Kiedy uprawia z Tobą sex zaraz na ciepło po rozmowie z typem ,jak myślisz o kim Ona myśli i kogo przed sobą widzi?Nie trzeba być geniuszem...żeby to zrozumieć, wiedzieć.Ja to znam ,wiem jak to sobie można wytłumaczyć ,a i innych( żonę) przekonać, że taka znajomość to nic wielkiego.

Jak Ci tak ufa i nic przed Tobą nie ukrywa , to niech da Ci przeczytać swoje "romanse" z Typem .Na pewno Ci nie da! Nie bój się , bo z krzesła byś spadł i Ona o tym wie.

Jej wszelkie tłumaczenia ," że wentyl ","ze dość realnych przyjaciół" to "dym na wodę ", bajer na Twoje poczucie bezpieczeństwa. Ale nie zdziw się ,licho nie śpi. Mówię Ci to tak z grubsza ,nie wiem ,mogę się mylić,ale powiem Ci ,że masz nie lada duży problem. Chcesz zatrzymać swoja Kobietę przy sobie, POZBĄDŻ SIĘ( i to jak najszybciej) INTERNETU!!!!

Jak to zrobisz ,dziewczyna pewnie mocno się zdenerwuje(coś jak nałogowy alkoholik ,któremu zabrałbyś resztę alkoholu w trakcie jego spożywania), ale to jedyna szansa ,aby dziewczyna zeszła na Ziemię do Ciebie. Teraz buja wysoko w chmurach ,daleko od Ciebie. I zrób to jak najszybciej i za nagła...póki jeszcze nie wymienili numerów telefonów.

Przepraszam ,że tak dosadnie i skurwysy**sko bezpośrednio ,ale tak to widzę ,bardzo nieciekawie dla was Obu.

Życzę Ci mądrych ruchów i wygranej w całej tej mało śmiesznej zabawie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem sama, cholernie sama. Nie mam do kogo mordy otworzyć. Niby mam być silna, ta? Ale ile można trwać w samotności? :roll:

 

 

jestem w takiej samej sytuacji jak Ty. Na dłuższą mete może to prowadzić do obłędu,wiem z własnego doświadczenia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardzo słuszna myśl u góry jest.Rzeczywiście człowiek zaczyna tracić zmysły z samotności.Ja ciągle myślę co jest ze mną nie tak że ciągle jestem sam.Czym różnie się od innych ludzi że oni naturalnie dobierają się w pary a ja zostaje gdzieś na boku tego wszystkiego.

Boję się że to coś siedzi w mojej głowie,bo ostatnio zrobiłem mały rachunek sumienia i zdałem sobie sprawę że było mnóstwo dziewczyn które chciały się do mnie zbliżyć a ja odpychałem jedną za drugą.Będąc jednocześnie przeraźliwie samotny.Nie wiem czemu tak się dzieje ale to się musi skończyć bo ja nie mogę tak życ.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuje za szybką odpowiedz, Kalebx3.

 

Widać, że podszedłeś to problemu bardzo emocjonalnie, za co szacuneczek, ale Twoje porady nie podziałają w tej sytuacji. Jeśli bym chciał ją stracić to tak odciął bym neta. Jest już wystarczająco sfrustrowana by jeszcze dodawać takiego bodźca. Zresztą może i by to podziałało ale nie na nią a już na pewno nie jest to długotrwała solucja. Ja szukam wsparcia jak URATOWAĆ związek obojga ludzi, którzy się kochają tylko otaczająca rzeczywistość ich przygniotła, mnie wyrwała ze snu o wiecznej namiętności i przygodzie.

Po rozmowie z nią doszliśmy do wniosku, że ja zwyczajnie jestem od niej uzależniony i tak, chorobliwie zazdrosny, tym bardziej teraz. Sprawę pogarsza fakt, że ona wymaga ode mnie progresu gdy sama, nawet jeśli jej to już wyklarowałem i nawet za tamtą noc przeprosiła, nie widzi swojej winy. Lub ją odpycha lub jest za słaba na to. Nie wiem, qfa nie wiem. Ryczę po kątach, chce rzucać przedmiotami, ledwo się hamuję.

Kwestie jej wyjazdu odrzucam od razu; nie dystans ani kasa ma tu znaczenie - ok 2000km, ale ja wciąż jej ufam, choć zaczynam tracić zaufanie do siebie.

Może ona po prostu jest tak wykończona całą sytuacją, że po prostu potrzebuje czasu? By potem wrócić do mojego serca.

 

Prosiłbym o odpowiedź bardziej profesjonalną, eksperta, i kobiety. Ja sam mam paranoja (klinicznie stwierdzoną ponad 20 lat temu, bio polarną, maniakalno-depresyjną) więc nie potrzebuję więcej wystrzelonych torped, gdy statek już tonie, choć o dziwo zamiast myśli samobójczych, mam silną wolę przetrwania, wciąż snuje plany w których zawsze jest mój Kwiatuszek.

 

Pomocy!

 

Z góry dziękuję.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem sama, cholernie sama. Nie mam do kogo mordy otworzyć. Niby mam być silna, ta? Ale ile można trwać w samotności? :roll:

 

 

jestem w takiej samej sytuacji jak Ty. Na dłuższą mete może to prowadzić do obłędu,wiem z własnego doświadczenia

 

Boję się tego wszystkiego, boję się, że pęknę, że nie wytrzymam... Ja chcę po prostu jakiegoś znajomego, kolegę/koleżankę, kogokolwiek :why:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem złym człowiekiem. Po prostu. Brzydzę się kłamstwem, a sam robię tak samo. Apofis to był zły egipski bóg i ja dobry nie jestem. Mogę tylko powiedzieć, że jest mi z tego powodu bardzo przykro. Mam nadzieję, że kiedyś i mój duch zazna spokoju.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Boję się tego wszystkiego, boję się, że pęknę, że nie wytrzymam... Ja chcę po prostu jakiegoś znajomego, kolegę/koleżankę, kogokolwiek

 

Tylko jakiegoś? Kogokolwiek??? UUU ...

Uważaj Abbey ,bo w stanach tak desperackiej i rozpaczliwej potrzeby kogoś drugiego, możesz zaufać komuś niedobremu i nieodpowiedmniemu . W dodatku trzymać się go za wszelką cenę wbrew logice. Zawsze proś Niebiosa o Najlepsze i Najlepszego! Małym się nie zadowalaj,,, chociaż rozumiem ( wydaje mi się ) Twoją samotność. A bliższe kontakty wirtualne też bierzesz pod uwagę ,czy tylko real? Wirtual ,ale zawsze to jakaś ulga?,nie.

Wytrzymasz.Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam.

 

Nigdy nie miałem wielu znajomych. Żadne znajomości nigdy nie wykraczały poza szkołę. Żadnych znajomych na podwórku, "koledzy" tylko w szkole byli tymi kolegami. Tak to się ciągnęło od podstawówki, szkoła, powrót do domu i samotność. Gimnazjum i znowu to samo (ta sama klasa). Liceum, znowu powtórka z rozrywki... Inni przypominali sobie o mnie tylko jak czegoś potrzebowali. Liceum się skończyło, poszedłem na studia. Pierwsza połowa pierwszego semestru, to był koszmar. Trudności w nawiązywaniu kontaktu i nieśmiałość sprawiały, że praktycznie z nikim nie rozmawiałem. Nikt też nie próbował ze mną kontaktu nawiązać. Potem było lepiej, ludzie przynajmniej ze mną na uczelni i w drodze do domu gadali, jednak po powrocie znowu dopadała mnie samotność. Nigdzie nie wychodziłem, bo nie miałem z kim. Jedyną moją rozrywką był komputer i telewizja (do teraz tak jest, jednak już tego rozrywką nie nazywam. Jest to raczej zabijacz czasu.). Czas leciał, 2, 3, 4 semestr ciągle to samo. Później przyszła drobna poprawa, zacząłem pisać z kilkoma osobami z roku. Odzywali się głównie, żebym im pomógł przy czymś, albo coś doradził, ale zawsze to jakiś kontakt był.

 

Na 7 semestrze było już całkiem znośnie. Zacząłem nawet wychodzić z koleżanką z roku i jej znajomymi. Po skończeniu studiów inżynierskich ta właśnie koleżanka przedstawiła mi swoją przyjaciółkę z liceum. Zauroczyłem się niemal od razu. Okazywała mi mnóstwo zainteresowania. Był to pierwszy raz kiedy ktoś się mną tak interesował... Wieczór jednak minął prędko. Moja nieśmiałość niepozwalała mi prosić o jej numer komórki czy gg. I kontakt się urwał na miesiąc. Numer tej dziewczyny udało mi się wyszukać dość szybko, jednak ta paskudna nieśmiałość ciągle mnie blokowała... :( Po obronie tytułu inżyniera, koleżanka przekazała mi gratulacje od tej dziewczyny - to był znak, napisałem do niej. Od tego czasu zaczęliśmy ze sobą pisać niemal całe dnie. Parę razy się spotkaliśmy. Ciągle powtarzała mi, że chce ze mną być, chce, żeby nam wyszło. Jednak po miesiącu stwierdziła, że to nie ma sensu, że nie jestem facetem dla niej. Ten miesiąc był najpiękniejszym miesiącem mojego życia... Pierwszy raz czułem, że jest we mnie coś wartościowego, że w końcu mogę być szczęśliwy. Pierwszy raz nie czułem się samotny! Pierwszy raz w swoim 24-letnim życiu...

 

Jednak jak to wszystko się skończyło, zaczęła się moja przygoda z depresją... Po rozstaniu czułem się fatalnie, jednak koleżanka z roku i jej znajomi postanowili mnie wesprzeć. Były to wakacje, wszyscy mieli czas, więc często się spotykaliśmy. Zawsze ktoś znalazł czas żeby ze mną popisać na gg. Pierwszy raz wyjechałem ze znajomymi na wakacje! Jednak z biegiem czasu, znajomi zaczynali się zniechęcać. Moje ciągłe przygnębienie i pesymistyczne nastawienie i postrzeganie wkurzało ich. Twierdzili, że to lenistwo sprawia, że nie potrafię się pozbierać. W listopadzie trafiłem do psychologa, później do psychiatry, wtedy padła diagnoza - depresja. Znajomi jednak dalej ode mnie się odsuwali... :( Z początkiem tego roku, zostały przy mnie tylko trzy koleżanki z roku. Przy czym, żadna nie miała (i nie ma) dla mnie wiele czasu, więc obecnie od 5 miesięcy jestem kompletnie sam...

 

Teraz zaczął się długi weekend majowy (u mnie będzie on trwał do 6 maja). Jedna koleżanka wyjechała z chłopakiem na cały tydzień, druga stwierdziła, że ma lepsze rzeczy do roboty i nie zamierza siedzieć przed komputerem przez ten czas, a trzecie stwierdziła dzisiaj po krótkiej rozmowie, że nie zamierza wysłuchiwać moich żalów i narzekań...

 

 

Krótko streszczając ten mój bełkot. Mam 24 lata, nigdy nie miałem znajomych, dziewczyny się mną nie interesowały, a od 5 miesięcy nie mam praktycznie z kim pogadać i do kogo gęby otworzyć... Zresztą, i tak nie potrafię rozmawiać z innymi. Jedynie pisanie mi jakoś wychodzi... :( Nie wiem jak przetrzymam kolejny tydzień... ;( na uczelni przynajmniej mogę z kimś zamienić parę zdań, a teraz... zresztą nie wiem po co to wszystko piszę, i tak to nikogo nie obchodzi... :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×