Skocz do zawartości
Nerwica.com

Wasze pytania |depresja|, czyli '' CO ZROBIć?''


anita27

Rekomendowane odpowiedzi

_someone_

oczywiście.. ja jestem :)

 

czuję się o niebo lepiej.. bo chyba w końcu tabletki zaczęły działać.. no i świat wcale nie jest taki zły.. nerwica i depresja - oto moja diagnoza.. aby nie czuć się gorzej fizycznie (aby nie zapominać, nie mieć migren, w miarę spójnie się wysławiać, nie tracić równowagi ani wagi , nie mieć drżenia rąk oraz diametralnych zmian nastrojów) zmniejszyłam samoczynnie dawkę Citabaxu :) nie dość, że czuję się lepiej to jeszcze mam siły na różne dziwności :) of corse.. z tego można wyjść, ale trzeba znaleźć siły na pomoc samemu sobie.. poszukać dobrego psychologa i pójść do lekarza - nawet pierwszego kontaktu.. to już jest jakiś krok ku dobremu.

 

wiem jak to jest jak ludzie patrzą na ciebie jak na debila, że sobie coś ubzdurałeś, że jakkolwiek szukasz wymówki, aby nie usłyszeć, że to nerwica/depresja.. no ale oni nigdy nie zrozumieją co się czuje.. lepiej znaleźć w sobie chorobę, która zabije niż samemu to zrobić. ale z czasem terapii te myśli oddalają się.. świat staje się normalniejszy a ludzie są do przyjęcia. więc tak delikatnie zasugeruje pomóżcie sobie :) bo tylko wy jesteście najważniejsi w waszym życiu! nikt inny!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Depresja jest chorobą o wielu twarzach, więc (wy)leczenie jej również zależy od każdego przypadku z osobna, czyli brak jednoznaczniej ani jednolitej odpowiedzi. Nade wszystko jednak cały ten proces zdrowienia, to ogromny wkład pracy samego chorego. Sam nie mam zdiagnozowanej depresji, ale wiem ponad wątpliwość, że na nią cierpię. Poza nią nękają mnie też natręctwa związane z osobowością unikającą, z którą żyję całe moje życie oraz lęki, które mocno mnie zniewalają i efektywnie blokują. Wiem, że nie ma wyjścia z tego wszystkiego, natomiast muszę wkładać w to bardzo wiele własnej pracy po to, żebym mógł powiedzieć sobie jutro, że jest lepiej niż wczoraj. Oczywiście mogę się też poddać i zjechać w dół wraz z siłą grawitacji, ale takie zjazdy, to ogromna strata energii i czasu, więc staram się wyrabiać techniki utrzymywania na stromej ścianie życia i czasem cieszyć z ewentualnych postojów na chwilowych nizinach. Obecnie czuję, jakby więcej się u mnie pojawiło światła, ale na jak długo? Czas pokaże. Mam nadzieję, że u reszty tutaj też trochę więcej pozytywu się zagnieździ :)

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cześć, jestem nowa na tym forum. Czuję się na tyle fatlnie, że mam nawet problem ze składnym pisaniem za co z góry przepraszam.

Na początek opiszę historię swojej choroby (potem przejdę do meritum czyli mojego obecnego stanu i pytania co w tej sytuacji uważacie, że można zrobić...)

 

przez 10 ostatnich lat (teraz mam 23) leczyłam się na zaburzenia odżywiania. W różnej postaci ale głównie bulimia. Byłam pod opieką wielu różnych psychiatrów i psychoterapeutów z różnych szkół (i jestem nadal). Na początku choroby oczywiście nie chciałam się leczyć więc nauczyłam się do perfekcji manipulować siebie i innych, bawiąc się w logiczne i erystyczne gierki. Zaczytywałam się też teorią psychoterapii, żeby jak najskuteczniej odciąć się ciętą ripostą na obowiązkowych spotkaniach (rodzice kazali). Na skutek zjazdów wagi, samookaleczeń i pró "s" byłam wielokrotnie hospitalizowana - do tego stopnia, że szpitale stały się moim drugim l e p s z y m domem. Zmierzam do tego, że po tylu latach mam poczucie nie tylko wypalenia mnie samej, ale też wszystkich możliwych środków pomocy, przez sposób w jaki były mi serwowane i przez etap choroby (taki w którym nie chce się wyzdrowieć) na którym wszystko to się działo.

Generalnie do czasów jeszcze liceum byłam energiczną kochającą świat i ludzi nastolatką (wcześniej dzieckiem o takim samym usposobieniu)zawsze robiłam milion rzeczy naraz i jak to wszyscy mówili "za co się nie wezmę to jestem najlepsza". Prawdopodobnie to samo chciałam uzyskać stosując diety (nota bene nigdy nie byłam gruba i nie czytałam kolorowych pism dla dziewcząt, nie wiem skąd mi się to wzięło). W ten sposób zaczęła się moja huśtawka - miesiące (głównie zimowe) leżenia w łóżku i objadania się + miesiące (głównie letnie) hiper aktywności z głodowym reżimem. Ale dlaczego o tym piszę na forum o depresji?

Otóż od 2-3 lat model łagodnie się przeobrażał zmieniając się w to, czym jest dzisiaj. Fakt tego przeobrażenia nie tyle co jest ignorowany przez otoczenie lekarskie i rodzinne, co chyba przebieg mojej choroby sprawił, że nawet kiedy o tym mówię jest to odbierane jako kolejna "gierka". A sprawa ma się tak: od dłuższego już czasu zupełnie nie obchodzi mnie waga mojego ciała, to czy zjem czy nie zjem. Może 5 lat temu ostatnio miałam paranoję, że kalorie z tłustych produktów w lodówce przejdą na mój super serek light. To co mi jest to fakt, że boję się ludzi i od 3 miesięcy nie wyszłam z domu w innym celu niż na zakupy i na spacer z psem (chyba tylko kundel już trzyma mnie przy życiu). Kontakty z ludźmi mocno ograniczam już od pół roku. Nie mam siły totalnie na nic. Cały dzień leżę w łóżku i gapię się w komputer nie dlatego, że mnie ciekawi co w internecie jest, tylko dlatego, że to bardziej zabiera myśli niż gapienie się w ścianę. To samo co do bulimicznych wymiotów - owszem, wymiotuję, ale to jest czysto mechaniczna czynność, żeby odciągnąć się od uczucia smutku, bólu i strachu - żaden cholerny psychiatra nie może pojąć, że ja się do cholery nie chcę odchudzać! Śpię ponad 12 godzin w ciągu dnia i nadal jestem senna. I ten ciągły, ciągły strach. Zapomniałam dodać, że studiuję, a właśnie... właściwie to juz nie wiem czy studiuję. OWszem, tego typu zjazd to nie jest nowość, zdarzały mi się już wcześniej, ale ZAWSZE na wiosne przechodziły... potrafiłam się przemóc, żeby załatwić na uczelni chociaż te głupie zaświadczenia, że jestem chorym umysłowo debilem i należy mnie traktować jak dziecko specjalnej troski. Teraz nawet na to nie mam siły. Ogólnie jest to pierwszy zjazd w którym czuję się jak stary człowiek, z którym jest już za późno, żeby cokolwiek osiągnął... i patrzy jak świat biegnie do przodu, jak wszyscy się bawią, robią 1000 rzeczy na raz spotykają się, zakochują... a ja jestem w swoich 4ścianach sama ze swoim psem i moje ciało i mój mózg są za stare zbyt niedołężne, żeby kiedykolwiek do tego świata powrócić... otoczenie ma do mnie coraz większe pretensje, albo ja sama te pretensje wymyślam, bo prawda jest taka, że wszyscy do mnie piszą, wydzwaniają (nawet kadra z uczelni) z miłymi ciepłymi słowami a ja nie mogę nie potrafię odpisać odebrać, pójść gdzieś, spotkać się... tak bardzo się boję, że po prostu nie mogę. No więc po tylu miesiącach to chyba każdy miałby dość. Dodatkowo ja sama nie mogę się pogodzić, jak skonfrontuję siebie sprzed iluś lat z tym czym jestem teraz... a z drugiej strony jak uczciwie się siebie spytam "czyli chcesz coś z tym zrobić?" jedyna odpowiedź jaką dostaję to uczucie zanurzenia w gęstej czarnej smole.

Terapia - jasne, jest... obecnie systemowa. Ale ja mogę na tej sesji budować najwspanialsze scenariusze przyszłości albo najwnikliwiej wyszukiwać swoje krzywdy z przeszłości na zajutrz rano jest I TAK ZAWSZE TO SAMO: strach strach strach, nie mogę, nie chcę, nie wiem - uciec! I to straszliwe zmęczenie... w zeszłym tygodniu jakimś cudem się przemogłam i pojechałam do dziekanatu: po powrocie przespałam prawie non stop 30-parę godzin i jeszcze było mi mało...

 

I teraz co ja mogę? Mogę na przykład wrócić do szpitala, ale to znowu będzie ucieczka przed światem, to jak wywiezienie starszego człowieka do domu starców... po za tym co z moim psem? Rodzice jeszcze zainkasują mi mieszkanie i stwierdzą, że jak ze mną jest tak źle, to ubezwłasnowolnienie pod klucz (już tak było, nie przeżyję tego znowu, po za tym, co, jak będę miała 30lat to też mam się na coś takiego zgodzić?) Boję czuć się źle, boję czuć się dobrze. Boję się, że jak będę czuła się dobrze, to nie będę miała usprawiedliwienia dla mojego "nie mogę, nie zrobiłam tyle ile powinnam", a jak będę czuć się źle to zabiorą mi wszystkie prawa i będzie po mnie. Może dlatego to jak się czuję jest takie... puste i bezpłciowe.

Czyli szpital odpada, leków przetestowałam już kilkanaście i żaden niedziałał. Mogę i pewnie będę testować następne, ale to nie jest coś co JA mogę SAMA jako "ja" zrobić i od siebie wymagać, prawda? To takie coś "ekstra".

 

 

Bardzo często poprawia mi się na wieczór albo w nocy (tak jak teraz -> efektem jest to, że w ogóle widzę sens w zastanawianiu się jak sobie pomóc i dlatego tu piszę). Zawsze (tak samo i teraz) nastawiam sobie budzik na normalną godzinę i liczę na to, że jutro będzie inaczej, że dam radę wstać i wyjść.... i rano przełącza mi się coś w mózgu i załącza się tryb "zombie". Nie jest też tak, że teraz jest "idealnie", teraz też nie jest lepiej, ale nie ma przynajmniej tego strasznego zamulenia jak przez cały dzień. Ale przecież nie mogę żyć "w świecie" funkcjonując w nocy! Stosowałam więc mnóstwo sztuczek z behawioralno-poznawczej czy nawet z NLP - nigdy nigdy przenigdy nic nie pomogło. Wychodzenie z ciężkich epizodów zawsze następowało od tak, pstryk! i nagle "mogę!". Ani razu nie udało mi się tego powiązać z faktycznym wysiłkiem i moim wkładem pracy w zdrowienie.

 

A teraz meritum: ten klik-pstryk zawsze przychodził. Od dłuższego czasu walczyłam, nawet jeżeli nie widziałam żadnych efektów. Obecnie mam zjazd XXXL i nie mam siły tak walczyć jak wcześniej, a klik-pstryk nie przychodzi. Do tego czuję się wypalona latami terapii i latami szpitali, czuję też, że one się wypaliły...

 

Co się robi z takimi przypadkami?

Czy to jak w więziennictwie?...

 

Wielokrotni recydywiści są spisywani na straty?...

 

 

pozdrawiam wszystkich i będę wdzięczna za jakiegokolwiek rodzaju odpowiedź

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy jest tu chociaż jedna osoba, która tak na poważnie myśli, że da się z tego wyjść? Czy da się wyjść z koszmaru i zacząć jakoś normalnie żyć?

Bardzo to jest smutne, jeśli nie da się wyleczyć...

 

Tak,sądzę że nie jedna nawet,można nawet jeśli masz skłonność do depresji,ja mam ale ta świadomość mi pomaga,zdaje sobie sprawę z zagrożeń.Uwierz ze można to pokonać nawet jeśli trzeba będzie walczyć z samym sobą....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zaczęłam od zamiaru opisania całej historii mojego szycia, ale szło mi troszkę słabo, więc ograniczę się może do ostatniego roku, a i to pewnie niepotrzebne, bo jedyne moje problemy to prawdopodobnie nieśmiałość i buzujące hormony. No więc od wielu wielu lat odliczałam miesiące, które musiałam przeżyć jeszcze do rozpoczęcia nauki w liceum, daleko od domu, w nowym świecie, w którym o nic nie będę musiała się niepokoić, bo nikt nie będzie mnie tam znał ani obserwował. Ostatni rok gimnazjum był bardzo fajny. Na początku spędziłam trochę czasu w szpitalu, gdzie kazali mi mniej jeść, więc mniej jadłam i schudłam 30 kilogramów. Postanowiłam, że coś zrobię i przez cały rok do tego dążyłam, a przy okazji działo się wiele ciekawych rzeczy, świetnie się bawiłam, byłam odważna i podejmowałam wyznania rzucane mi przez los. Zabawa była tak przednia, że pod koniec wakacji nikt ze znajomych się już do mnie nie odzywał. No ale ok, trafiłam do nowej szkoły. Niestety moje nadzieje zawiodły, ponieważ po roku (a może od roku…) prawie przestałam mówić i leżę w łóżku całymi dniami, i myślę o tym, że nic, absolutnie nic nie chcę. Nie wiem co mam robić ani teraz, ani jutro, ani za 5 lub 10 lat. Do niedawna sądziłam, że moje przygnębienie (to ostatnie, z tego roku, bo chora na depresję czuję się mniej więcej od 14 roku życia) spowodowane jest tym, że moi przyjaciele mnie opuścili, ale dwa tygodnie temu znienacka zostałam wywołana z domu i porwana w melanż, i mimo że było to właśnie tym, o czym chyba wcześniej marzyłam, to czułam się tylko przygnębiona i nadal zupełnie nieszczęśliwa. Nawet nieco bardziej niż zwykle, bo okazało się, że nie mogę zrzucić winy na przyjaciół. Dzisiaj pierwszy raz od kilku lat pomyślałam o sobie, używając mojego prawdziwego imienia. Wcześniej był to mój nick (uzależnienie od internetu), wydawało mi się, że jestem tamtą osobą, ale teraz czuję, że stworzyłam sobie alter ego i ono zupełnie nie ma realnego związku z moją prawdziwą osobowością. Potem włączyłam sobie film (wielka pasja kina eh eh) i stwierdziłam, że moje leżenie patrzenie na filmy jest moralnie wątpliwe i że to mnie nie do końca aż tak uszczęśliwia, i że pewnie powinnam odrobić lekcje czy coś tam, ale nic nie poradzę na to, że nie czuję, iż muszę się martwić o moją przyszłość, ponieważ wiem, że żadnej nie mam, bo i tak umrę zanim stanę się naprawdę dorosła. Niegdyś planowałam być psychoterapeutą (zamierzchła, ale urocza przeszłość). I to najlepszym, chciałam wysłuchiwać zwierzeń Paris Hilton gdzieś na Manhattanie, ale pewnego dnia (datuję to na 2010 rok) poczułam się przygnębiona i przygnębiona zostałam aż do teraz (no może pomijając moje zeszłoroczne dążenie do celu). Nie ma niczego, czym chciałabym się teraz zająć. Kilka miesięcy temu nagle uprzytomniłam sobie, że jedynym celem ludzkiego życia jest przedłużenie gatunku i że nie zostałam stworzona do niczego wzniosłego, a że nie zamierzam się prokreować, to równie dobrze mogłabym umrzeć już teraz. Ogólnie to odczuwam wielki żal do moich rodziców, że mnie spłodzili, ponieważ dużo łatwiej by mi było, gdybym nigdy nie zaistniała. Nie musiałabym się teraz męczyć. Na przestrzeni lat miałam wiele teorii na temat tego, co jest ze mną nie tak. Było już borderline, zespół aspergera, depresja, fobia społeczna i co tylko udało mi się jeszcze wyguglować, ale dzisiaj kończę, nie wiedząc kim jestem (bo chyba już nie tą osobą, którą sobie najwidoczniej tylko wymyśliłam) i myśląc, że moim jedynym problemem jest lenistwo i przesadne dramatyzowanie, i piszę to tutaj, bo nikt mnie już nie chce słuchać – ani w prawdziwym świecie, ani w internecie.

+nikt nigdy nie podchodził poważnie do moich problemów, moje przygnębienie i nerwowość przez wszystkich tłumaczone były paskudnym, egoistycznym charakterem + raz byłam w poradni psychoterapeutycznej, ale nie w mojej sprawie i dowiedziałam się tam, że psychologowie to idioci, którzy wszystko próbują dopasować do jakichś bzdurnych schematów + teraz właśnie odczuwam żałość moje szycia, gdy tak o tym piszę, będąc żałosną i żałośnie brzmiąc

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ale pewnego dnia (datuję to na 2010 rok) poczułam się przygnębiona i przygnębiona zostałam aż do teraz

 

Co się wtedy wydarzyło? Coś wtedy pomyślałaś/odkryłaś na swój temat?

 

Na przestrzeni lat miałam wiele teorii na temat tego, co jest ze mną nie tak. Było już borderline, zespół aspergera, depresja, fobia społeczna i co tylko udało mi się jeszcze wyguglować, ale dzisiaj kończę, nie wiedząc kim jestem

 

Część osób szuka przez całe życie odpowiedzi na to, co jest z nimi nie tak. I szukają tego tylko dlatego, że mają tego typu poczucie. I choć nie jest absolutnie niczym uzasadnione, to trudno im uwierzyć, że mogą żyć pełnią życia.

 

Zastanów się nad pytaniem: "Gdyby wszystko było możliwe, jakie życie bym sobie wybrała i jakim życiem żyła?" - pomoże Ci to odkryć cele i dążenia, które mogą być schowane pod lękami, użalaniem się i przyzwyczajeniem do wirtualnego świata filmów czy internetu.

 

Pozdrawiam!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam stwierdzoną Nerwicę lękową.W weekend majowy moja mama i siostra poleciały w rejs po Egipcie.Od tego momentu mam bardzo złe samopoczucie,mam uczucie że nie mam po co żyć,dni się dłużą,czuję się słaby.Od tamtego wyjazdu mamy czuję się bardzo źle fizycznie a zarazem psychicznie.Jestem przerażony tym.Mam mocniejsze objawy (zmęczenie,Jak by mi się śniło,ból brzucha.Chodzę do mocnego gimnazjum i nauki mam bardzi dużo.Ale mój stan mi na to nie pozwala.Byłem u psychiatry aby dał mi leki.Brałem 1x SULPIRYD.Po tygodniu lekarz powiedział abym jak nie czuł poprawy brał 2 dziennie.2 biorę od wczoraj.Czuję się bardzo źle nie wiem czy do NL nie doszła Depresja.Czy możliwe że lek jeszcze nie zadziałał czy po prostu nie działa lub 1x tabletka dziennie to za mało?Czy po tym leku u was zauważyliście jakąś poprawę.Proszę o odpowiedzi.Pozdrawia Michał :(

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Michał97, Czujesz się opuszczony przez mamę i siostrę. Wyjechały, ale wrócą. Stąd te samopoczucie.

Zostałeś sam w domu czy z tatą?

Na lęki i nieradzenie sobie z nimi żadne tabletki świata nie pomogą bo nie niwelują przyczyny jako problemu natury psychicznej-nieradzenia sobie z konkretną trudnością. Tu raczej potrzebna byłaby psychoterapia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

moim zdaniem bardzo ważne jest żeby psychoterepeuta który prowadzi terapię był w kontakcie z lekarzem psychiatrą.

 

u mnie tak było, na szczęście, nie dostawałem sprzecznych komunikatów i za to jestem wdzięczny.

mogę Wam polecić Panią Natalię Lemiech

 

natalialemiech.pl

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jeżeli ktoś dajmy na to nawet "wymyślił" sobie depresję, to skądś musiało mu się to wziąć. Czyli gdzieś coś musi być i tak na rzeczy. Przynajmniej moim zdaniem. Bo czemu miałby sobie wymyślić? nawet jeśli np. dla zwrócenia na siebie uwagi innych, to oznacza, że gdzieś ta potrzeba została zaburzona i człowiek się domaga uzupełnienia braków emocjonalnych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam nie wiem czy w dobrym miejscy piszę ale obawiam się, że dopadła mnie depresja.... Od 2 może 3 miesięcy zauważyłam, że coraz mniej rzeczy mnie cieszy, ciężko mi jest podjąć samodzielną decyzję często mam ochotę płakać a w średnio stresujących sytuacjach potrafię raz płakać raz krzyczeć.Ostatnio mam problemy prawdopodobnie z żołądkiem lub jelitami i myślałam, że z nerkami ale z nimi jest wszystko w porządku, jednym słowem jestem rozbita i powoli przestaje sobie radzić z codziennością nawet nie mam sił ani ochoty na kąpiel czy spacer z chłopakiem . Mam 18 lat więc dziwi mnie to bo kiedyś byłam pełna zapału i energii nawet trenowałam sport a dziś .....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Sama nie wiem co robić.... Dwa lata temu straciłam pracę z dnia na dzień - już wtedy czułam się "wypalona", nie potrafiłam dobrze wykonywać swoich obowiązków. Założyłam własną firmę ( z dotacji) i przez chwilę było super. Robiłam to co kocham. Niestety kryzys dopadł i moja firmę, narobiło się długów, właśnie zamykam firmę. Przestało mnie cieszyć to co robię. Najgorsze są poranki, dobrze że zawsze byłam osobą bardzo obowiązkową, bo chyba tylko dzięki temu rano wstaję z łóżka. Zmuszam się do wszystkiego: żeby wstać, przyszykować dzieci do szkoły i wyjść do pracy. Wsiadam w auto i najchętniej jechałam wprost przed siebie, wyłączam się, mam ochotę uciec jak najdalej. Kiedyś byłam chodzącą radością. Dziś nic mnie nie cieszy. Mam problemy ze snem, nagle mam ochotę krzyczeć albo płakać. Czasem bywają dni ( ale chyba coraz rzadziej) że nawet potrafię mieć dobry humor, ale to tak szybko mija. Zaniedbuję swoje obowiązki, wiem że muszę zadzwonić do księgowej, do klientki ale tego nie robię... Wiem że muszę zapłacić rachunek, siadam do komputera i...zamiast to zrobić zaczynam machinalnie przeglądać internet lub grać w bezmyślne gierki. Brak mi energii żeby zrobić porządek w domu, żeby ugotować obiad, a kiedyś to lubiłam. Nie potrafię nawet porozmawiać na ten temat z mężem, siedzimy razem w aucie lub w pokoju i prawie wogóle się nie odzywamy... Nie potrafię konstruktywnie myśleć, nawet kupno prezentu dla mojego Taty okazało się zbyt trudne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×