Skocz do zawartości
Nerwica.com

Samotność


ixi

Rekomendowane odpowiedzi

Jak mało samotnemu trzeba by zmienił się nastrój.

 

Po przyjściu z pracy do domu uczyłem się w spokoju jak pisać stronę internetową. By się zrelaksować nieco wszedłem na chwilę na facebooka. A tam wpis kolegi. Z pozoru zupełnie niewinny. Ale zdążył mnie tak wkurzyć, że ciężko mi się ogarnąć.

Spoko. Wniosek prosty: facebook to nie jest dobre miejsce do relaksu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zastanawiam się co ze mną nie tak, że wszyscy ode mnie uciekają. Nie mam przyjaciół choć bardzo bym chciała, nie mam chłopaka, nie mam nikogo oprócz matki, która nie ma ochoty ze mną przebywać. I tak od dziecka. Zostaje mi samotność, ciągle próbuje zmienić swoją sytuację. Proszę mamę, żeby ze mną posiedziała, czasami do mnie przyjdzie ale w większości sytuacji widać, że woli zająć się czymś innym. Próbuje szukać kontaktu ze znajomymi ale nic z tego. Chyba po prostu nie potrafię. Kiedy nie mam już siły przeprowadzać powyżej wymienionych działań, wtedy siedzę sama w pokoju i im bardziej próbuje się pogodzić z tym, że nie potrafię tego zmienić tym bardziej czuje się źle i wetdy zaczyna się najgorsze... niepohamowany płacz, który trwa kilka godzin i ta okropna pustka.

 

Chodzę do psychologa nawet do psychiatry ale nie mogę... wszystkie moje działania kończą się na niczym. Co mam ze sobą zrobić??

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dianaaa.

 

Na to nie ma reguły. Wież mi. Czasem potrzebny jest przypadek: bycie we właściwym czasie i we właściwym miejscu. Być może to, że tu napisałaś w jakiś sposób odmieni Twoje życie. Bo np Vian okaże się super osobą która Ci pomoże (czego Ci życzę). Ogólnie jednak. Ktoś samotny przez większą część życia (jak ja) raczej zawsze będzie się tak czuł. Niezależnie czy w związku czy nie. Choć w sumie tego drugiego przypadku tak naprawdę nie znam więc ciężko mi się wypowiadać...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ktoś samotny przez większą część życia (jak ja) raczej zawsze będzie się tak czuł.

Czy ja wiem..?

Ja byłam samotna pół życia - odstawałam od rówieśników gustem, sposobem myślenia (jedynaczka, jako bąbel mało bawiłam się z innymi dziećmi), słuchałam innej muzyki, czytałam inne książki (ba - W OGÓLE czytałam :mrgreen: ) do tego moja mama była wyluzowana inaczej - mogłam się malować, ubierać jak chcę, farbować włosy, nawet na tatuaż była totalnie otwarta, ale np. nocowanie u koleżanek czy domówki nie wspominając o wyjazdach, to zawsze był problem. "Masz swój dom, nie będziesz się szwędać po cudzych". U znajomych było dokładnie przeciwnie. Pod koniec lat 90-tych to wszystko robiło ze mnie kosmitę.

 

Dla rówieśników byłam więc dziwadłem, dla dorosłych czy choćby starszych nastolatków dzieciakiem, nie pasowałam nigdzie. Do tego wtedy nie miałam internetu, nie bardzo miałam gdzie napisać, poszukać ludzi bardziej podobnych do mnie, czy choćby jakoś otwarcie o tym pogadać. Efekt był taki, że ze średnią powyżej 5 i znajomością Platona, Swetoniusza, Miltona i Wojaczka w wieku 15 lat chciałam iść z własnej woli do liceum dla "dzieci specjalnej troski" - tych niedopasowanych, tych, które wymagają specjalnego traktowania. Dopiero argument, że w ten sposób zabieram miejsce komuś, kto serio ma skopane w życiu i potrzebuje tego bardziej niż ja mnie przekonał i poszłam do "normalnej" szkoły.

 

No ale właśnie w wieku lat ok 15 ta dysproporcja wiekowa między mną a tymi starszymi, właściwie dorosłymi, nastolatkami zaczęła stopniowo zanikać i znalazłam grupę osób, która nie tylko mnie akceptowała ale i rozumiała, znalazłam faceta z prawdziwego zdarzenia (czyt. normalny, nastoletni związek, a nie jakieś draczne podchody).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz, mając 15 lat tak naprawdę nie zdążyłaś jeszcze poznać smaku samotności. Ja również w wieku 25 lat nie mogę powiedzieć bym wiedział o niej wszystko. Znam jednak zbyt dobrze te wszystkie myśli które się ma widząc pary na ulicy, mając czas ale nie mając co z nim zrobić, lub włócząc się samotnie po pubach i pijąc browary.

Samotność jest bardzo zła wśród ludzi: ja najbardziej samotny czułem się w wojsku i na uczelni. Będąc w domu często po prostu włączam na słuchawkach głośną muzykę i przestaję myśleć o czymkolwiek.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Uwierz Vian, że nie zawsze znając powód można coś zmienić. Pogadaj z ludźmi którzy są tu od dawna. Z tymi którzy mają kilkaset czy kilka tysięcy postów. To nie jest tak, że oni (my) nie chcemy. Zobacz ile odpowiedzi ma ten wątek. To przecież też jest tak naprawdę jedno wielkie wołanie o pomoc. Są czasem historie takie wobec których psycholog i te inne mądre głowy załamują po prostu bezradnie ręce...

 

PS. Doceniam Twój optymizm mimo wszystko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Apofis, tak? A mnie się wydaje, że Ci ludzie, co siedzą tu od X czasu i mają X tysięcy postów, właśnie ciężko pracują nad tym, żeby coś zmienić, poznać, usprawnić, uzdrowić. Po to chyba chodzą na terapie, do lekarzy. I jeśli tylko pacjent chce, to jest bardzo niewiele przypadków, kiedy lekarz może tylko bezradnie rozłożyć ręce i NIC nie można zmienić. :)

 

Mnie z kolei dziwi Twój fatalizm, bo jak nic się nie da i wszystko zostanie jak jest, to po co się starać, to po co walczyć? Wtedy to forum byłoby tylko jedną wielką jęczarnią ludzi z góry przekonanych o swojej porażce. No a ja tam codziennie widzę, że raczej tak nie jest.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Po co walczyć to dobre pytanie, wiesz? Naprawdę. Ja mogę mówić za siebie jedynie:

W moim przypadku, na pewno nie jest łatwo na nie odpowiedzieć. Samotność, depresja, garść innych schiz. Całkiem przyjemna mieszanka.

Myśląc o lepszym jutrze, o tym, że warto się starać trzeba mieć w sobie optymizm. Ja mam np tylko takie chwile. Raczej spokoju nie optymizmu. Pracuję nad sobą już nie po to by faktycznie przestać być samotnym, ale po to by inni nie patrzyli na mnie jak na idiotę. Bym mógł wreszcie wynieść się z chaty bo mam dosyć takiego życia.

Zawsze marzyłem by zostać ojcem wiesz? Ale jakoś dziś nie umiem sobie tego wyobrazić.

Po co walczyć? Jeśli kiedyś będę miał lepszy nastrój spróbuję sobie odpowiedź zapisać na kartce...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Apofis, mało kto w depresji tryska optymizmem :D Ale jednak ludzie się leczą, bo mają świadomość, że depresja jak i inne choroby psychiczne to choroba - można ją wyleczyć, zaleczyć, albo chociaż poprawić stan pacjenta. I z czasem może pojawi się i trochę optymizmu. :)

 

Po co walczyć?
Zawsze marzyłem by zostać ojcem wiesz?

Wcale niezły powód jak dla mnie. :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Vian, zadam Ci osobiste pytanie: znasz tę chorobę z autopsji? Wiesz jak to jest? To nie jest tak, że logiczne uzasadnienie wystarczy. Moja psycholog też mówi mi takie rzeczy. Ale niech ona, zamiast pójść do swego mężusia ogarnie samotny spacer do pustego choć pełnego ludzi domu. I niech powtórzy ten proces dzień w dzień przez miesiąc. A potem niech sięgnie do swej pamięci w której znajdzie same porażki na polu prywatnym.

Moim zdaniem depresja to jest jakaś forma obrony organizmu. Nie chcieć walczyć by nie zaznać kolejnych porażek.

Co najśmieszniejsze w realu miałabyś małe szanse by się zorientować że coś mi jest. Umiem być tak zabawny, że kabaret TEY wymięka. I zgaduję, że wiele osób cierpiących na deprę tak ma...

 

Bellatrix. Chętnie bym z Tobą pogadał w realu. Bo mimo wszystko forum to nie jest miejsce na to by zapytać Cię o to co chcę w nawiązaniu do Twojego posta.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardziej o to jak to możliwe, że wciąż masz tyle siły? Bo ja wymiękam wiesz? Naprawdę. W stanie ciężkim jestem tak naprawdę od listopada zeszłego roku i dziś często cudem wstaję z łóżka. A Ty tak długo i wciąż stać Cię na optymizm. O to chciałem Cię zapytać w realu, bo słowo pisane jednak nie odda wszystkiego i nie pokarze mi prawdziwej Ciebie bym mógł uwierzyć...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bellatrix. You are my Master today.

 

-- 07 kwi 2012, 21:40 --

 

Jakie znacie najskuteczniejsze metody na walkę z dołem w samotności?

Ja właśnie słucham Myslovitz http://www.youtube.com/watch?v=fQTlks4ICJc W sumie pomaga. Czasem piję piwko. Uczę się na coś, gram w kompa lub piszę coś na forach lub gadu. Ale może są lepsze, ciekawsze metody na walkę z tym wiatrakiem?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Najlepiej walczyć w ten sposób żeby wychodzić do ludzi, choćby to miało sprawiać dużo nieprzyjemności. Wiem po sobie, że miesiące naprawdę dużej izolacji od ludzi, przestawiało mi coraz bardziej w bani i tu nie pomoże żadna namiastka kontaktów międzyludzkich jak FB, gg czy fora internetowe.

Dlaczego? Ostatnio zacząłem pracować nad tym, tzn. wychodzę powoli do znajomych, na początku kompletnie mnie to nie cieszyło robiłem to jakby na siłę i myślałem tylko, o tym żeby wrócić do domu jak najszybciej. Jednak zauważyłem, że mam problemy w rozmowie z ludźmi. Izolacja od nich oduczyła mnie podstawowych zachowań, naturalnej gestykulacji, spojrzeń i innych różnych zachowań w realu. Przestraszyłem się tego i wyszedłem z założenia, że będzie coraz gorzej ze mną. Dlatego krok po kroczku coraz częściej spotykam się ze znajomymi i nabieram coraz większej pewności siebie, co ciekawe coraz częściej te spotkania sprawiają mi radość.

Izolacja zabija. Mnie zabijała, choć myślałem, że tak nie było.

Każdy jest inny wiem, ale sami sprawdźcie czy nie macie podobnego problemu. Ja się przekonałem, że to problem dopiero, gdy do ludzi wyszedłem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dlaczego? Ostatnio zacząłem pracować nad tym, tzn. wychodzę powoli do znajomych, na początku kompletnie mnie to nie cieszyło robiłem to jakby na siłę i myślałem tylko, o tym żeby wrócić do domu jak najszybciej. Jednak zauważyłem, że mam problemy w rozmowie z ludźmi. Izolacja od nich oduczyła mnie podstawowych zachowań, naturalnej gestykulacji, spojrzeń i innych różnych zachowań w realu. Przestraszyłem się tego i wyszedłem z założenia, że będzie coraz gorzej ze mną. Dlatego krok po kroczku coraz częściej spotykam się ze znajomymi i nabieram coraz większej pewności siebie, co ciekawe coraz częściej te spotkania sprawiają mi radość.

Izolacja zabija. Mnie zabijała, choć myślałem, że tak nie było.

Ty masz ten luksus, że posiadasz znajomych do których możesz wyjść. Moje znajomości były na tyle płytkie, że nie przetrwały końca szkoły (z czego sobie już wcześniej zdawałem sprawę). Z resztą jeśli środowisko jest nerwicogenne lub depresjogenne albo ma pewien niekorzystny obraz twojej osoby to lepiej je zmienić. A to, że ludzie szybko szufladkują, a później zmiana wizerunku bardzo długo trwa chyba każdy wie :)

 

U mnie na przykład półroczna izolacja czytaj nauczanie indywidualne zdziałały cuda :P Na początku miałem taką nerwice i stany depresyjne, że bałem się wychodzić z domu, bałem się spojrzeć ludziom w twarz. Spotkania z psychologiem ( tu zaznaczam, że same spotkania, a nie psychoterapia) i właśnie nauczanie indywidualne mocno poprawiły mój stan.

Pochwale się, że przez pół roku nauczania indywidualnego zdążyłem nadrobić jeden cały rok, w co sama dyrektorka wątpiła. Ogólnie to dość ciekawe doświadczenie, od razu mniej więcej widać w czym człowiek jest dobry a w czym nie. Poznanie nauczycieli z ludzkiej strony całkowicie zmienia spojrzenia na szkolnictwo.

 

Generalnie masz racje, konfrontacja z lękami to najskuteczniejsza metoda zdrowienia, ale nie w każdym momencie. I jako neurotyk obawiam się, że moje życie to będzie jedna wielka walka z lękami, bo o innym sposobie "zdrowienia" nie słyszałem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kurna,

dzielny rycerz Apofis, pocieszyciel zdołowanych, gotowy na każde wezwanie przyjaciół, czołowy organizator fajnych eventów przyłazi na nerwicę żebrać o pomoc bo stwierdził, że zbiornik smutku z powodu samotności jest przepełniony. Przychodzi więc i skomle ale znajduje grupę ludzi którzy chcą tego samego. Ustawia się więc w kolejce. Czeka i patrzy. Napisał nawet do kogoś na privie. Nie zdobył zaufania bo na to potrzeba czasu. Sam też nie ufa. Chce przetrwać. Do dnia pracy, do soboty na wolontariacie, to niedzieli w kościele. Jakieś cele wątpliwej jakości.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×