Skocz do zawartości
Nerwica.com

Studia, przyszłość? i depresja


rabbithearted

Rekomendowane odpowiedzi

Witam wszystkich :) Przepraszam, że na powitanie uraczę Wam długim postem, nie udzielając się wcześniej w innych tematach, ale... nie będę tłumaczyć, wiecie, jak to jest, kiedy się czuje, że nie ma się czego złapać już. Mam nadzieję, że mimo długości ktoś zainteresuje się, przeczyta.

 

Dotąd miałam różne zawirowania, skłonności depresyjne, za sobą nawet próbę samobójczą, ale mieszkałam w domu, byłam w liceum, miałam mało znajomych, głównie w szkole, ale zaufanych, i wspaniałego chłopaka, niestety na odległość. Moim celem nr 1 było dostanie się na wymarzone od lat studia - japonistykę. Ciężko pracowałam, bo progi są wysokie, a liczba kandydatów na jedno miejsce spora, no ale udało się. Przeprowadziłam się sama do nowego miasta - i zaczęło się.

 

Trochę mnie przeraził plan (poza domem od rana do wieczora, bezsensowne okienka), ale uznałam, że ok, na wielu studiach tak jest, zwłaszcza na pierwszym roku. Nie za bardzo dogadałam się z ludźmi z kierunku, mam jedną koleżankę bliższą, parę osób, z którymi zamieniam parę słów, ale to tylko na uczelni, nie integrujemy się raczej poza, na okienka wszyscy wracają do mieszkań, a ja szczerze mówiąc wolę się gdzieś powłóczyć, bo mieszkanie mam dosyć daleko. Mam paru znajomych spoza kierunku, ale ciężko wygospodarować czas na spotkanie, bardzo fajne współlokatorki, z którymi jednak zwykle się mijam. <- tu nastąpiły zmiany, praktycznie ciągle się z kimś spotykam, ale to nie pozwala zapełnić pustki.

 

Ale to te mniej ważne kwestie. Bardzo, bardzo mocno rozczarowałam się poziomem nauczania i dezorganizacją. Nie wiem, może po prostu miałam za duże oczekiwania, ale większość zajęć moim zdaniem nie wnosiła nic, zapełnianie godzin bez pomysłu. Nieraz sami musieliśmy wykładowców poprawiać, że pomylili prosty znak. Były też wykłady prowadzone chyba z wikipedii i przestarzałej literatury, tak chaotyczne i nic nie wnoszące, że szkoda słów. Zdaję sobie sprawę, że na każdej uczelni są przedmioty prowadzone słabiej, mniej potrzebne (jak u nas np. łacina, na którą kułam chyba więcej, niż większość związanych z moim kierunkiem przedmiotów ), ale tutaj ciężko mi było wyłuskać zajęcia, na których czułabym, że intensywnie uczę się języka, poznaję kulturę, czyli robię to, po co poszłam na te studia. I powoli traciłam entuzjazm do nauki, a teraz czuję wręcz niechęć do tego. Samo miejsce, brzydka kamienica, wspinanie się po jej schodach na kolejne zajęcia, zaczęło we mnie budzić jakiś nieokreślony lęk.

Nigdy nie miałam problemów z nauką - mimo depresji, nerwicy natręctw, byłam dobrą uczennicą, zawsze czerwony pasek, koleżankom i kolegom pomagałam w nauce. Teraz nauczenie się czegokolwiek sprawia mi problem.

 

Od samego przyjazdu źle spałam, ale potem przestałam sypiać dłużej niż 3 godziny albo nie sypiałam wcale. Kręciłam się całą noc, rozważając to wszystko. Im bliżej było poranka, tym bardziej czułam, że nie dam rady, że nie usnę, a przede mną cały dzień zajęć, od rana do wieczora. I chodziłam na te zajęcia, przysypiałam, niewiele pamiętałam, następnego dnia spałam trochę, bo organizm był już zbyt wyczerpany, ale potem znowu nic... Próbowałam się relaksować przy muzyce, czytać książki, przejść się po mieszkaniu. Brałam jeden, drugi, trzeci ziołowy syrop, tabletki (nie naraz oczywiście). W końcu zaczęłam brać normalne leki nasenne, silne, ale i one sprawiały, że przysypiałam na te parę godzin, żeby funkcjonować normalnie. Miałam ( i mam) napady paniki. Byłam wychowana pod kloszem, więc teraz mam ciągłe obawy, że nie ogarnę wszystkiego, sprzątania, zakupów, prania. Nie umiałam się skupić na niczym innym, tylko rozważaniem, czy 'się wyrobię', zdążę ze wszystkim. Maniakalnie tworzę listy rzeczy do zrobienia. Mimo wszystko staram się to ogarniać i całkiem nieźle mi idzie, no bo przecież trzeba to wszystko zrobić, nikt nie będzie tego robił za mnie.

 

Na weekendy uciekałam, albo do chłopaka, albo do domu. W rodzinnym mieście zostawiłam najlepszą przyjaciółkę, ale ona studiuje zaocznie i raz na 2 tygodnie mamy dla siebie 2, może 3 godziny czasu na żywo, a byłyśmy tak zżyte, codziennie razem, wszędzie razem. W domu też nie mam za bardzo z kim się spotkać, bo odkryłam, że mnie i moich znajomych z liceum łączyło właśnie głównie liceum, a teraz kontakty się pourywały. Poza tym ile razy mogę rozmawiać z ludźmi o tym, że jestem nieszczęśliwa, że brak m celu w życiu...

 

No i mój chłopak. Jest wspaniały, najwspanialszy na świecie, dzielnie i konsekwentnie wspiera mnie, ale jest ponad 5 ponad godzin drogi ode mnie, finanse, organizacja, nie pozwalają się często widzieć. Od tych 5 miesięcy tylko przy nim czuję się w miarę spokojna. (Teraz już nawet tam nie - przy nim pękają moje hamulce, mam dzikie ataki autoagresji, bicia siebie, głową w ścianę. Nie wiem, jak długo on to wytrzyma... Boję się, że nie dam rady, że on mnie zostawi i stracę jedyne, co mnie trzyma w pionie.) Jak mam od niego wracać tutaj, to serce mi pęka. Staram się walczyć, naprawdę - przeżyłam pierwszy semestr, zaliczyłam pierwszą sesję, i to z dobrymi wynikami. Biorę antydepresanty, do tego mam straszną, niezaleczoną od lat nerwicę natręctw. Ciągle muszę coś przekładać, a jak nie, to wymieniać w myślach w określonych sekwencjach. Zajmuje mi to naprawdę wiele czasu, męczy, nie mogę się od tego uwolnić.

 

Od 2 tygodni prześladuje mnie obsesyjna myśl, że gdybym poszła na ten sam kierunek, ale do innego miasta (też się dostałam), to nie byłabym w tak tragicznej sytuacji jak teraz. Może byłabym zadowolona z poziomu (tam jest ciekawszy program, Kraków wybrałam z powodów technicznych - bo bliżej domu, więcej znajomych etc.), może nie chciałabym zmieniać, nie spędzałabym każdego dnia myśląc, co dalej. Boję się, że tym wyborem akurat Krakowa popełniłam życiowy błąd, rozważam, co by było gdyby byłam w Poznaniu, czy ludzie byli by lepsi, moje życie pełniejsze, czy tam uciekłabym od tej beznadziei?

 

Nie wiem, co robić. Zawsze myślałam tylko o tej japonistyce, nie rozważałam innego kierunku studiów. Ale jestem już prawie pewna, że to nie to - nawet nie dlatego, że jest supertrudno, że dużo nauki, bo od trudności i zawalenia nauką na studiach nie ucieknę. Ale to co robię, nie przynosi mi satysfakcji i coraz częściej pojawiają się myśli samobójcze.

 

I nie wiem, co dalej. Nie wyobrażam sobie tak przeżyć tych 3 lat, ale szukam sensownej alternatywy, i nigdzie jej nie widzę. Dotąd widziałam tylko ten jeden kierunek, i nie wiem, gdzie szukać czegoś innego, czym mogłabym się zająć.

 

Biorę leki, rozpoczęłam psychoterapię, pytanie tylko, czy uda mi się dotrwać i ten rok zaliczyć. Czuję ogromną presję ze strony rodziców, panicznie boję się, że ich zawiodę, tak jak już zawiodłam wiele razy. Oni mnie dzielnie wspierają od lat, łożą na moje utrzymanie, a ja co? Zawalę studia?

 

Nie wspomniałam jeszcze o problemach rodzinnych, rozwodzie rodziców, trudnej relacji z partnerem mamy... Ale to już by chyba było za wiele. Z góry dziękuję za wszystkie odpowiedzi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rodzina cię wspiera,do psychologa chodzisz, cóż w tej kwestii wiele nie poradzę, bo już wiadomo.

Myślę, że nawet jeśli noga by ci się powinęła na studiach, rodzice zrozumieją,skoro wiedzą jaki jest twój stan.

Inny kierunek... tu nic nie poradzę, sam nie mam pomysłu na studia,czy zawód.

Czy Kraków jest lepszy od Poznania - nie mam pojęcia.

No cóż, jeśli już zaczęłaś, to próbowałbym kontynuować te studia.

 

Nie wiem co tu jeszcze dodać...

życzę powodzenia, i aby choroba szybko ci dała spokój.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jesteś w nowej sytuacji poszłaś na studia i nagle się okazało,że sporo przedmiotów jest nie takich jak powinno, plan nie taki jak powinien, nawet budynek nie taki jak myślałaś tylko stara kamienica, wcześniej miałaś nerwicę leki i natręctwa a nowa sytuacja rozłąka z rodzicami i przyjaciółka ,która jak na złosc studiuje zaocznie więc jak przyjeżdżasz na weekendy do domu to ona jest w szkole i sie nie widzicie, ludzie na roku też nie za bardzo i masz początki depresji. Jeszcze to nie jest depresja tylko początki depresji czy Kraków jest lepszy od Poznania to i to miast, jak zaczęłaś studia w KRK to już nie zmieniaj, na każdym kierunku może być źle ułożony plan, trochę niepokoi mnie to co robisz przy chłopaku czyli jakieś bicie sie i walenie głową w ścian eto już zaburzenie emocjonalne z dużą auto agresja . Jeśli chodzisz do psychiatry to koniecznie mu to powiedz, jeśli bierzesz antydepresanty bierz nadal może zmień, ale nie wiesz w jakim stanie byś była gdybyś ich nie bała w może gorszym, dobrze ,ze masz wsparcie. Ucz się zalicz , jesteś na studiach o których marzyłaś a , ze są tam jakieś elementy , które Ci się nie podobają to normalne nic nie jest doskonałe nawet Pół żartem pół serio, idź na psychoterapie i tłumacz chłopakowi co się dzieje żeby rozumiał i nie był zdezorientowany ta sytuacją.

Masz wymarzone studia i rodziców , którzy Cię wspierają czyli masz bardzo duzo poczytaj forum sporo osób tego nie ma , ie ma wsparcia bliskich rozbijają się o mur niezrozumienia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję Wam za słowa otuchy. Niestety, w rodzicach powoli przestaję mieć wsparcie, moja mama mówi, że 'ona też chce jeszcze trochę pożyć', i uważają, że ten rok muszę skończyć i zaliczyć, chociażbym miala umrzeć. Przynajmniej ja to tak odbieram.

 

A dziś już porażka totalna, nie poszłam na zajęcia i nie sądzę, żebym kiedykolwiek jeszcze dała radę tam pójść. Mam spore zaległości w nauce, ale łudzę się, że ponadrabiam je jak trochę się prześpię.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

rabbithearted, fanko Florence and the Machine (jak domniemam:))

Tylko spokój może nas uratować. Skończyłam studia z zaawansowaną nerwicą. Miałam ciężkie momenty. Trzeba było nadrabiać zaległości, ale skończyłam. W przeciwieństwie do "dorosłości", na którą musiałam się przestawić, studia są naprawdę przyjemnym doświadczeniem. Piszę ci to z ręką na sercu. Dasz radę:*

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiem, że to miało pocieszyć, ale w takim razie boję się normalnego życia, skoro studia mają być od niego lepsze, a i tak myślę tylko o śmierci jako o rozwiązaniu.

 

-- 28 maja 2013, 00:48 --

 

Pozwolę sobie odkopać temat :)

Otóż, zmieniłam studia i jest o niebo lepiej. Oczywiście, nadal zmagam się z nerwicą natręctw i niską samooceną, biorę leki, w grę wchodzi też psychoterapia... Ale odzyskałam radość życia, doły pojawiają się coraz rzadziej, mieszkam z ukochaną osobą, nowe studia podobają mi się o wiele bardziej, ciekawi mnie to, czego się uczę, ludzie są życzliwi, wykładowcy też, a we Wrocławiu mieszka się wspaniale.

Pisząc tamten temat nie sądziłam, że kiedykolwiek będę w stanie żyć nie walcząc każdego ranka by w ogóle wyjść z łóżka. Udało się.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×