Skocz do zawartości
Nerwica.com

Zrozumienie przez partnera


Rekomendowane odpowiedzi

Hej. Zastanawiam się czy Wy też macie czasem wrażenie - poczucie winy - że z powodu tego, co się z nami dzieje, wasz partner też powoli wariuje?

Jestem z kimś od 4 lat. Od roku nasz związek staje się koszmarem. Akurat w momencie kiedy wyleczyłam się z anoreksji i bulimii, zaczęłam stawać na nogi, wychodzić na prostą...

W ciągu tego roku wiele osiągnęłam ale żaden mój sukces nie cieszy Qube. Wręcz przeciwnie. Jakkolwiek postąpie (nawet zgodnie z jego widzimisie) jest źle. Zaczynam przez to tracić poczucie rzeczywistości i zastanawiać się czy przypadkiem to ja nie zwariowałam.

Ale przed rokiem było cudownie. Był największym szczęściem jakie w życiu mnie spotkało.

Ale byłam też od niego zależna w każdy sposób. Nie potrafiłam bez niego funkcjonować. Teraz gdy ucze się samodzielności nie podoba mu się to.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bethi u mnie jest tak samo z moim mężem, czasem mam wyrzuty sumienia że on musi się ze mną tak męczyć.

A tak na marginesie , też jestem z Bielska.

Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ech, a ja przez długi czas próbowałam 'scedować' moje problemy i moje życie "w ogóle" na partnera. Owocowało to niezłą frustracją, kiedy czegoś zwyczajnie nie zauważał. Więc mój uporczywe unikanie jego wzroku, zasznurowana buzia, sztywna jak kijek, gdy mnie próbował przytulić. Oczywiście wreszcie zaczęło się cosik sypać. I wtedym sobie uświadomiła, że to JA muszę walczyć o SIEBIE! Że nie mogę owijać się wokół niego jak bluszczyk, zrzucając odpowiedzialność i ciężar, bo tak naprawdę to wygodniejsze dla mnie. Bo wtedy "jakby co", to będzie jego wina - wszak powinien mnie wspierać.

Zacisnęłam zęby i... próbuję. Się okaże, bo dopiero zaczynam. "Bo trzeba krok za krokiem iść, by być dla siebie jeszcze bliższym..." :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Isiu, ja już to przechodziłam. Przez pierwsze 2 lata postępowałam dokładnie tak samo. Gdy wyszłam ze szpitala psychiatrycznego zrozumiałam, że byłam potworem dla ukochanej osoby. Chciałam mu to wynagrodzić. Ale on wolał odpłacić mi tym samym co ja mu zgotowałam wcześniej....

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 6:44 pm ]

zasłużyłam sobie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bethi, a nie myślałaś, ze on może robić to nieświadomie? Że to nie jest jego wina, ani chęć zemsty, ani premedytacja, ale problem - taki sam, jaki nas dotknął... Przecież ani Ty, ani ja tego nie chciałyśmy. Przecież nie myślałyśmy sobie - "ok, to dzisiaj dam mu łupnia". To wychodziło poza naszą kontrolą, jakby spoza, z cholernego, a może raczej biednego, alter ego. Nie wiem, ja mogę tylko przypuszczać, sugerować, ale spróbuj z nim porozmawiać szczerze, do bólu, nie unikając tego, co przykre. Bo bardzo, bardzo szkoda byłoby Was... :*

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak, masz rację. On ma wielkie problemy z postrzeganiem rzeczywistości i samego siebie. Do tego jest przerażony do tego stopnia że nie potrafi przyznać się sam przed sobą że ma problem. Zastanawiam się jednak, czy to brak odwagi czy konformizm, hipokryzja. Na pewno woli otaczać się ludźmi płytkimi, którzy nie wymagają wgłębienia się w siebie samego, analizowania siebie, przemyślenia uczuć, emocji. Tak im łatwiej. Dlatego gdy ja chorowałam był łatwo mu mnie kochać - bo byłam "biedniejsza" od niego. Teraz stanęłam na własne nogi i pragnę się rozwijać ale jego to już nie cieszy. A ja chce żyć dla niego. Potwornie boję się perspektywy życia bez niego. Jestem nadal uzależniona od niego. Jak widzisz nie jest ze mną jeszcze najlepiej...

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 7:11 pm ]

i ciągle mam potworne poczucie winy! Jestem potworną egoistką...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ech, w istocie najłatwiej jest ślizgać się po powierzchni, zamykając ślepka w panice, żeby nie dostrzec, że ma się problem, że trzeba coś z tym zrobić. Ja myślę, że Twój Mężczyzna nie jest konformistą, ani hipokrytą, bo - po pierwsze - nie byłabyś z nim :], a po drugie - potrafił i chciał Ci pomóc,, gdy Ty tego potrzebowałaś. Był przy Tobie, nie zwiał, choć pewnie się bał. Teraz Twoja kolej, żeby Mu pomóc. Żeby podać Mu rękę i powiedzieć: "w kupie siła!" :) Dacie radę. Tylko nie obwiniaj - ani Jego, ani siebie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie mogę do niego dotrzeć. Wyśmiewa każdą moją próbę rozmowy. Obraca mój system wartości do góry nogami. Wmawia mi że to (cytuję) przecież ja jestem wariatką.

Isiu, jak bardzo bym chciała mu pomóc to pewnie tylko my wiemy... Czuję się taka bezradna. Mam nerwa do siebie że jestem taka słaba że nie potrafię mu pomóc. I zaczynam się karać za to że nie mogę do niego dotrzeć. Te moje zachowania tylko zaogniają sytuację. Jest niedobrze

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zasłużyłam sobie...
Jestem potworną egoistką...

nie, nie, nie !!!

 

Jeżeli uważasz, że z nim jest dokładnie to, co było 2-3 lata temu z Tobą - postaraj się postawić w sytuacji tamtego "jego". Może jeśli ty jego wyciągniesz, to będzie wreszcie z Wami dobrze. Ale musisz mieć pewność, że to jest właśnie to 'odwrócenie ról' między Wami. Postaraj się przemyśleć tą sytuację jakby z boku, jak postronna osoba, która od niedawna widzi, co się między Wami dzieje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bethi - miłość ma ciągnąć do góry. Za uszy, za kołnierz, za gumkę od majtek - ale do góry. Fakt faktem, że Ty jesteś chyba jeszcze w dość kruchym stanie i to, co się dzieje z Wami, z nim, może ciągnąć Cię ku dołowi. Tak mi się nasunęło, ze chyba musisz pomyśleć pozytywnie - egoistycznie o sobie. Najpierw Ty musisz poczuć, żeś mocny skurczybyk, a potem łatwiej Ci będzie pomóc jemu i innym. Bez obawy, że pogrążycie się obydwoje. Podpisuję się pod radą Piotrka - spójrz na niego z perspektywy siebie, a potem zastosuj tak radykalne środki, jakie stosowano wobec Ciebie. Wejdź w komitywę z Jego bliskimi - mamą, siostrą, przyjacielem i wspólnymi siłami do niego dotrzyjcie. Jeszcze się nikt nie oparł zmasowanemu atakowi... :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć wszystkim, mój chłopak dwa tygodnie temu zaczął brać leki przeciwdepresyjne. Poszedł do psychiatry na moją prośbę i został odrazu zdiagnozowany. Właściwie pro forma bo sami od razu wiedzieliśmy, że to depresja.

 

Oboje studiujemy medycynę i pewnie dlatego jest mi łatwiej zrozumieć tę straszną chorobę. Chociaż na początku sama mówiłam mu

,,weź się w garść", bo nie przyszło mi do głowy, że taki wulkan pozytywnej energii i pomysłów mógłby kiedykolwiek zachorować na depresję.

Teraz wiem, że ONA może dopaść absolutnie każdego, nawet mnie i nie wolno JEJ ignorować.

Ja bardzo kocham mojego chłopaka i jestem z nim najbardziej jak tylko mogę. Rozmawiam, choć umiem być cicho gdy widzę, że on nie ma ochoty mówić; przytulam gdy mu gorzej, pozwalam mu robić co tylko chce, nie robię mu wyrzutów o to, że całymi dniami śpi, gra na komputerze i wogóle mnie nie widzi. Ja pamiętam go sprzed choroby i wiem, że to co się z nim dzieje nie jest jego winą. Jak mogłabym winić kogoś za to że jest na coś chory?

Czy można kogoś winić za to, że choruje na cukrzycę czy nadciśnienie?

To też są poważne choroby!

 

Kiedyś ktoś powiedział, że ,, miłość to skłonność do poświęceń " i rzeczywiście. Ja - kobieta wyzwolona :) czuję się lepszym człowiekiem, gdy codziennie robię Mu śniadanie, żeby napewno wziął leki podczas posiłku, zrezygnowałam z moich planów wyjazdu za granicę i jestem w stanie zrezygnować jeszcze z wielu rzeczy, bo wiem że to da mu siłę żeby wyzdrowieć. Wyrwę go tej chorobie, czuję że mam siłę.

Chcę być jego światłem w mroku i czekać na końcu tunelu aż z tego wyjdzie, a wtedy nadrobimy razem wszystkie zaległości :)

Wierzcie mi depresja jest całkowicie uleczalna !

Mój chłopak będzie tego najlepszym dowodem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj. Ach, niektórzy mają szczęście. Taki partner to jak "wygrać milion w totka." Zrozumienie i pomoc partnera w ciężkich chwilach życia to połowa sukcesu w wyjściu z kłopotów. Nie moge pochwalić się w tym temacie, Zawsze ze swoimi problemami zostawałam sama. Bez względu na to czy była to choroba czy kłopoty. Ja dawałam partnerowi z siebie wszystko a dostawałam - nic. Po przeczytaniu Twojego postu zrobiło mi się przyjemnie i ciepło na duszy. Pomyślałam sobie - prosze tak wygląda miłość. A jednak ona istnieje. Jestem pewna że razem dacie rade, pokonacie wszelkie trudności. Miło mi że mogłam poznać tak wspaniałą dziewczynę,

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gracjo, każdy opiekun taki był na początku. A jeżeli nie, to znaczy, że był wyjątkowo silnym człowiekiem.

 

Kiedyś ktoś powiedział, że ,, miłość to skłonność do poświęceń " i rzeczywiście. Ja - kobieta wyzwolona :) czuję się lepszym człowiekiem, gdy codziennie robię Mu śniadanie, żeby napewno wziął leki podczas posiłku,
Też się czułam

 

jestem w stanie zrezygnować jeszcze z wielu rzeczy, bo wiem że to da mu siłę żeby wyzdrowieć
Rezygnowałam, choć wiedziałm, że dla mojej chorej nie ma ratunku

 

czuję że mam siłę (...) Chcę być jego światłem w mroku (...) Mój chłopak będzie tego najlepszym dowodem
Też czułam, też chciałam, też to akurat mnie miało sie udać. :twisted:

 

Chciałam założyć osobny wątek, ale widzę, że nie ma potrzeby.

Chcecie wiedziac jak się czują opiekunowie? Daleko niemusialam szukać. To z watku PTSD

1. Stale przeżywają sytuację, w któej się znajdują :

- natrętne, uporczywe, przygniatając przypominanie sobie wydarzeń (no kiedy! No co ja takiego przeoczyłem do ... ...)

- retrospekcje(uczucie, że dana sytuacja powtórzyła się w momencia przebudzenia)

- koszmary (mi się np. śniło eee... nie chcecie tego wiedzieć)

- przesadzone emocjonalne i fizyczne reakcje na niektóre czynniki przypominające o zdarzeniu (BINGO!)

2. Unikanie i emocjonalne odrętwienie, izolacja,:

- unikanie ludzi, miejsc, myśli, uczuć, rozmów (chyba każdy opiekun usłyszał: u ciebie w domu jest świr)

- utrata zainteresowania(otoczeniem, czynnościami, które dawniaj sprawialy nam przyjemność)

- uczucie izolacji (nikt mnie nie rozumie!

- ograniczenie emocji (Emocje są złe, gdy sie jest opiekunem. Zbyt często przejmuja kontrolę. Szczególnie gdy się badzo kocha.)

3. Nadpobudliwość:

- kłopoty ze snem (budzi się na każde westchnięcie, szczególnie, jesli pojawiają się problemy z oddechem)

- brak lub wybuchy złości (Jak ja mogłam podnieść na nią głos? Jak ja mogłam pomyśleć o wyrwaniu jej tyvh resztek włosków?)

- kłopoty z koncentracją (co to ja miałem zrobić?)

- hiperczujność (j/w)

- przesadne, zaskakujące reakcje, odpowiedzi

Plus:

- nieprawdopodobne poczucie winy (np. szósty roku poświęcam dla jej całe moje zycie a je się nie poprawia)

- ataki paniki

- ostre "zachowania unikania"(miejsc, sytuacji, osób, które mogą przypominać o zdarzeniu, co bardzo utrudnia codzienne funkcjonowanie)

- depresja (Opiekunowie mówia o tym "zjawisko lustra", to nie jest naukowy termin)

- myśli samobójcze (Muszę odpocząć)

- uzależnienie od używek (niech choc przez chwilę będzie dobrze)

- brak zaufania i uczucie bycia zdradzonym (Mielismy być razem na dobre i na złe a jestem tylko dla Ciebie i tylko na Twoje potrzeby)

- złość i gniew (Zabrałas mi życie)

- dziwne wierzenia i przekoania (Moje: nie mam prawa załozyc rodziny)

/wszystkie przykłady z mojego doswiadczenia. Te, które uznałam, za mozliwe do przedstawienia na forum osób z zaburzeniami./

 

Dorzucę jesze jedno: opiekun nie ma komu sie zwierzyć, odsuneli się od niego przyjaciele a w partnerze (chorym) wsparcia nie ma. Opiekun zawsze jest sam.

 

Etapy życia opiekuna sa trzy: instykty macierzyńskie, bunt przeciwko chorobie, otępienie. Pomoc psychologiczna powinna być mu udzielona przy pierwszym etapie.

 

Odpowiem, jeśli macie jakies pytania. Ale prosze o ogólne pytania, nie nacechowane emocjonalnie

tzn: zamiast: "dlaczego moi bliscy nawet nie próbują dać mi wsparcia jakiego ja oczkuję albo przynajmniej takiego jakie dawali na początku?" proszę o pytanie "Choruję od X lat, zauważyłem/łam zmienę relacji rodzinnych. Jakie mogą być możliwe przyczyny?".

 

Pytania dotyczące mojej sytuacji moga być osobiste, ale zastrzegam sobie prawo do nieudzielenia odpoiwedzi. Proszę, pamiętajcie: ja tez mam nerwice, ja też mam depresję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

lol poruszyłaś mnie tym postem, dlatego że mój chłopak poświęca się dla mnie w takim samym stopniu jak ty dla swojego. Wiem, że masz wszystko pod kontrolą i doskonale radzisz sobie. Chcę Ci tylko powiedzieć, że my (chorzy) naprawdę bardzo na was liczymy chociaż często nie okazujemy tego, nie dopominamy się z prostego powodu - poświęcacie się dla nas rezygnując tym samym z własnych potrzeb, planów a my nie możemy dać nic w zamian. Jestesmy jak małe dzieci, czasami egoistyczne, marudne, nieporadne i wciąż potrzebujemy pomocy. To nas napełnia bezradnością. Czasami nawet do tego stopnia się buntujemy, że odpychamy najbliższych za to, że potrzebujemy ich pomocy. Paradoks. Całe nasze zachowanie w stosunku do tych, którzy nam pomagają to paradoks ale prawda jest taka, że keidy bunt mija to uświadamiamy sobie, że bez tej najbliższej osoby nic nie ma sensu. Potrzebujemy Was do wyzdrowienia, a Wy potrzebujecie cierpliwości aby podołać naszym humorom. Ladnie napisałaś, że w chorobie nie jesteś,my sobą. Ta niemożność powrotu chyba najbardziej nas dobija, dlatego potrzebujemy wsparcia i zapewnień, że bedzie dobrze. Dzięki takim oddanym partnerom jak Ty czy mój chłopak czujemy się potrzebni i to daje nam siły, żeby walczyć.

Zyczę Wam wszystkiego najlepszego... ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Samemu byloby inaczej, ale czy latwiej? A ze ktos mowi: nie marudz, wez sie w garsc, to wcale nie znaczy, ze nie kocha.

Inna rzecz, ze prawdziwa milosc to rzadziutkie zjawisko... Jest zauroczenie, przyzwyczajenie, odpowiedzielnosc, ale wcale niekoniecznie milosc. Mam na mysli taka prawdziwa, idealna, ktora ?nie szuka swego, nie unosi sie gniewem itp" ;). Dlatego, moim zdaniem, tak wazna jest przyjazn i szacunek w zwiazku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Samemu byloby inaczej, ale czy latwiej? A ze ktos mowi: nie marudz, wez sie w garsc, to wcale nie znaczy, ze nie kocha.

Inna rzecz, ze prawdziwa milosc to rzadziutkie zjawisko... Jest zauroczenie, przyzwyczajenie, odpowiedzielnosc, ale wcale niekoniecznie milosc. Mam na mysli taka prawdziwa, idealna, ktora ?nie szuka swego, nie unosi sie gniewem itp" ;). Dlatego, moim zdaniem, tak wazna jest przyjazn i szacunek w zwiazku.

 

Oj Michał,już się przyznajmy po prostu,że lepszy wróg znajomy...

I że siedzimy z naszymi partnerami bardziej z lęku i z tego powodu,który podałam wyżej.A miłość właśnie taka powinna być i to jest naturalnym następstwem uczuć,a nie ideałem-nie szuka swego,nie unosi się gniewem :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

czasem myslę,ze łatwiej byłoby mi samej

ja to czasem jestem tego pewna. Bez wypominania, marudzenia i martwienia się o mnie byłoby mi lepiej. Bo kończy sie na tym że ja łap[ie doła bo taki ze mnie ciężar. Z drugiej strony byłoby mi gorzej bez tego wsparcia, które daje mi mój mąż. Jak zwykle tak źle i tak niedobrze. Ale i tak nie mam co narzekać. Nie jest źle. ;) Trzymajcie się.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Roza, a po co do hispicjum czy domu starcow? Dzeciaki beda sobie jeszcze zawracac glowe w swieta, zeby Cie odwiedzic. Eutanazja - i nie ma problemu. Zepsulas sie - si ju lejter ;)

 

Hehe to miała być zemsta za to,że powiedziałam prawdę?

Michał,ja żałuję cały czas,że się w ogóle urodziłam :roll: Chciałam tylko uzmysłowić Matsu,że jeśli ktoś ma kląć osobę chorą za to,że musi się nią opiekować,to niech lepiej się nawet nie zabiera za opiekę.A przeczytałeś fragment o mojej babci i dziadku?To była ta miłość,o której wiele osób może tylko pomarzyć.Prawdziwa.Ta co nie wymaga nic dla siebie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zadna zemsta i zadne pretensje Rozo :). O Twoich dziadkach oczywiscie przeczytalem i jestem dla nich pelen podziwu. O tym wlasnie pisze - dlaczego taka milosc zdarza sie tak rzadko? Czy ona sie przydarza tylko wybrancom, czy mozna jej sie nauczyc, powiedzmy - wypracowac?

Wydaje mi sie, ze przywiazujemy zbyt wielka wage do przypadku i szczescia. A moze Twoi dziadkowie codziennie walczyli o te milosc, bo nie bylo im to dane za darmo? Moze to tylko i wylacznie rezultat ich zachowania: wzajemnego szacunku, pozadania, przyjazni, checi sprawiania chobcy najmniejsze przyjemnosci wspolmalzonkowi, odpowiewdzialnosci itp. I tak im zostalo do ostatnich dni.

Po prostu oboje chcieli sie tak kochac i robili wszystko, by to uczucie pielegnowac w sobie.

Tak samo dzieci. Jezeli kochaja rodzicow, to opiekowanie sie nimi na starosc jest tylko tego pieknym wyrazem, dowodem, a nie obowiazkiem. To wszystko zalezy od tego, czy nauczymy je kochac i - co chyba wazniejsze - jaki damy przyklad.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W moim przypadku, przez 1,5 roku, mimo depresji to ja byłam tą stroną wspierającą...stroną która się interesowała, wyciągała rękę do rozmowy, układała w głowie...nie otrzymywałam tego samego...i kiedy wreszcie ta napięta żyłka pękła z wielkim hukiem i w któryś weekend po prostu nie wyszłam z domu okazało się, że to początek końca...najpierw kilkudniowa cisza...potem nocne smsy w których pisałam co mnie boli...potem znowu cisza, kiedy ja rozpaczliwie próbowałam dojść do równowagi...a teraz otrzymałam bez słowa, ani jednego marnego słowa wszystkie moje rzeczy...pocztą przysłał...i chyba dobrze zrobił, bo pokazał na co nie mogłam liczyć nigdy, pokazał, że sam potrzebuje silnego babona który skupi sią na jego problemach...a ja odstawiłam prochy...muszę zacząć wszystko od nowa...sama...i nie liczyć już nigdy na nikogo....a chciałam niewiele...tylko kilka ciepłych słów...jak zupełnie inaczej mogło się to potoczyć...no, ale żyłabym dalej w jakiejś ułudzie...ech...więc chyba nie ma tego złego...popłaczę sobie kilka tygodni i mi przejdzie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Różo/b] Masz naprawdę poważny problem z niezrozumieniem.Wiem jak to jest bo kiedyś to przechodziłam,ale jakoś się udalo-pomogło to forum i kilka wizyt u psychologa.Czasem jednak może potrzebna jest terapia wstrząsowa-czego Ci oczywiście nie życzę-ale kiedy człowiek nie ma juz argumentów czuje nieopisaną pustkę...jestem z Tobą i rozumiem,wspieram na tyle na ile mogę :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×