Skocz do zawartości
Nerwica.com

Toksyczne związki !!!! (związki które was wykańczają)


Rekomendowane odpowiedzi

WItam wszystkich gorąco i życzę wszystkiego najlepszego i mnóstwa spokoju w Nowym Roku, jestem tutaj kolejnym "świeżakiem" ale myśle że to dobrze dla forum bo się rozrasta:)

Podobnnie jak przedmówcy i mnie się trafił od losu toksyczny związek... i wszystko byłoby prostsze gdyby nie fakt ze mam cudowną córeczkę i popełniam pewnie wielokrotny błąd a mianowicie ciągne wszystko dla niej żeby stworzyć jej namiastkę życia rodzinnego..

Ostatnio jednak już nie daję rady, ponowna awantura właściwie krzyki na cały blok mojej lubej z elementami wyrażania emocji biciem po twarzy i to wszystko na oczach przestraszonego dziecka, które wpadło po raz kolejny w histerięę... ja jestem raczej spokojny z charakteru i powstrzymuje sie od unoszenia głosu ogólnie a przy dziecku to juz jest dla mnie święte ..

Niestety jest to wykorzystywane przeciwko mnie i dostaje bicze ile sie tylko da zeby sie na kimś wyrzyć ..., przypomina to trochę kopanie leżacego

Tym razem powodem złości było nie poskładane kilka bluzek prania i moja niechęć do obecności u pewnej ciotki na obiedzie...

Nie wiem juz co robić , chwyciłem w pewnym momencie za kamerę żeby uwiecznić tą ponadczasową złość bo przecież mało kto uwierzy w to co sie dzieję ..oczywiście prawie kamera została rozwalona na strzępy i nic sie nie udało nagrać..

To że jestem poniżany, wyzywany, czasem bity wytrzymam ale to że robi to przy małej już mi nie przechodzi przez myśl , gdybyście widzieli to przerazone dziecko :( masakra, mówię żeby się uspokoiła i popatrzyła ze robi krzywdę małej, ...Ona nic , dalej ciągnie te swoje wywody 120 Decybelowe, kopnęła dziecku zabawkę tak że poleciała przez cały pokój, mała wystraszona nie wiedziała co sie dzieje

Dzisiaj musiałem kupić tabletki na nerwy bo mi sie to w głowie nie mieści, jesteśmy ok 3 lat po ślubie a te awantury powtarzają się z różnym nasileniem i zawsze ona je wywołuje ...i najchętniej przy dziecku

Miałem się wynieść ale kochamy się z córeczką i oboje nie moglibyśmy mieszkać osobno ...

Boję się że kiedyś jak znowu spowoduje taką histerię i strach u dziecka to nie wytrzymam i coś jej zrobię ..

Póki co szukam psychologa dla siebie może coś pomoże.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem z moim partnerem 3 lata W lecie mamy brać ślub... Bardzo go kocham, lecz nie potrafie sobie ostatnio poradzić z brakiem okazywania uczuć...kłucimy się o to coraz częściej. Mieszkamy razem i ostatnio relacje między nami nie są najlepsze. Prosze go o dobre słowo, gest, o to by mnie przytulił...i w dopowiedzi slysze tylko -" ja taki nie jestem, mnie inaczej wychowano...przeciez znasz mnie.." - ja mu na to odpowiadam - wiesz, że ja tego bardzo potrzebuje, jesteśmy rożni, musimy znaleźć kompromis później jest na mnie , ze się czepiam, że robie problemy tam gdzie ich nie ma, że nigdy nie może być w domu spokojnie - wtedy płacze bo nie chodzi mi o kłutine lecz mały gest..Starsznie żauje, że tak mi tego potrzeba. On uważa, że jestem nadwrażliwa - coś na pewno w tym jest. Zawsze byłam pesymistką, dołowałam się, miewałam depresje - leczyłam się dośc długo Seronilem i Afobamem i teraz też o tym myśle..Ostatnio myślę tez nad rozstaniem bo nie umiem z tym żyć, to bardzo mnie męczy i unieszczęśliwia. Kompletnie nie wiem, czy to depresja i szukam na siłe czegoś aby nie było mi przypadkiem z nim dobrze - bo przecież go kocham i chce z nim być, chcialabym tylko więcej czułości, czuć się bardziej kochana...Niby wyrazem uczuć powinno być to, że poprosił mnie o rękę, że wybrał włąsnie mnie... Z drugiej strony nie chce życia obok siebie, lecz RAZEM, wspólnego życia...Niestety lub stety ale związek jest dla mnie najważniejszy, dlatego to tak mnie boli..Czy tak wrażliwa osoba może być szczęśliwa? Co powinnam zrobić? Marzę o związku w którym partnerzy byliby sobie bardzo oddani...z drugiej strony czy taki jest możliwy na zawsze? Oddanie na samym początku, romantyzm zwykle przemija... Kocham Go i bardzo chcialabym żeby byloby mi w tym związku dobrze, ale nie jest, nie umiem. Nawet kiedy zakładam sobie, że 'wyluzuje' to po 2 dniach to pryska i oboje się męczymy...Nie chce nam dokładać, nie chce tego psuć, z drugiej strony tak własnie czuje.... Kompletnie nie wiem co robić. Zapewne nie jedna bylaby na moim miejscu szczęsliwa...przystojny facet z kasą, usmiechnięty, odpowiedzialny, chcemy budować dom...a ja ??? ja się umartwiam...Prosze o pomoc, co ze mną jest nie tak, czy to depresja? nadwrażliwośc? Nie chce toksycznej relacji, chce szczęsliwej rodziny która mamy założyc...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witam wszystkich. chciałabym podzielić się swoją historią, jednak nie wiem od czego zacząć. Byłam, (jestem) w toksycznym związku, ale nie wiem czy to we mnie jest problem czy w drugiej osobie, a może oboje go mamy. Od 2005 roku kiedy związałam się z moim kolegą, można powiedzieć nawet, że z przyjacielem. Znaliśmy się dosyć długo bo prawie 5 lat, wiedziałam jaki jest, że lubi towarzystwo kolegów, popalać jednak miałam nadzieję, że będąc ze mną zrezygnuje z tego. Praktycznie od początku były jakieś dziwne sytuacje pomiędzy nami, ja chciałam żeby ze mną np. rozmawiał na gg on wolał iść się zobaczyć z kolegami. Później miał pretensje, że np. rozmawiałam z kolegą, bądź z kimkolwiek płci męskiej, poznanym w internecie. Nie było to nic o co mógłby być zazdrosny - jednak był. więc ja szalałam o jego kolegów a on o moich, tak to w skrócie można nazwać. przez cały czas od 2005 działy się sytuacje właśnie na takim tle. z czasem chciałam się od tego wszystkiego uwolnić, znaleźć sobie kogoś innego - jak to mówią "klin klinem" jednak nie udało się.. nagle zaczynało mi zależeć na nim, ogarniały mnie myśli, jak mój świat będzie bez niego wyglądał...itp. te sytuacje doprowadzały do rękoczynów (ja zaczynałam, ale miałam wrażenie, że mnie prowokuje), ja nie mogąc pojąć jak on może mnie nie rozumieć nie miałam siły, więc wyładowywałam się na nim, po czym on wychodził, do kolegów, wiadomo, palenie, imprezy. Ja sama zapłakana, i pozbawiona chęci do życia. To się ciągnęło, byliśmy razem, jednak cały czas było wypominanie, wszystkiego złego co sobie zrobiliśmy. Rozstawaliśmy się i wracaliśmy do siebie. W 2009 zaszłam w ciąże i urodziłam dziecko, on nie chciał, chciał żebym usunęła, bo jak mówił, nie mamy warunków i sobie nie poradzimy i zmarnujemy dziecko. Jednak wszystko ułożyło się na tyle i przez całą ciążę było wszystko wspaniale - podobno byłam wyjątkowo miła i sympatyczna dla niego. Po porodzie nie mogłam karmić piersią, gdy zadzwoniłam do niego i mu to powiedziałam, on się wściekł i tak mnie zjechał, że miałam myśli samobójcze (dosyć często je miewam:() tłumaczył to tym, że stracił pracę, i jego rodzice nie akceptowali dziecka. Po urodzenia dziecka, mieliśmy zamieszkać razem, jednak wszystko się popsuło, ponieważ zaczął do mnie dzwonić chłopak którego poznałam przed zajściem w ciąże... więc znowu była zazdrość, oskarżenia, że niszczę rodzinę, bo gadam po kątach z innym. I tak jest do dziś... ja na prawdę chcę z nim być ale nie umiem, tyle rzeczy wydarzyło się złych, może i z mojej winy:((( ale ja też chcę być szczęśliwa, chcę żeby mały był szczęśliwy, ale nie wiem czy ja sama mogę mu to dać, odbierając mu ojca, czy to wszystko ma jakikolwiek sens. nie wiem co mam robić. Nie wiem czy coś do niego czuje - raczej nie, ale cały czas coś mi każe robić z siebie pośmiewisko i poniżać się i błagać na różne sposoby by znowu to poskładać do kupy. Czy ja jestem normalna??? :( Proszę, o szczere odpowiedzi, mam nadzieję, że chociaż po części nakreśliłam sytuację... Pozdrawiam :hide:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witam, również tkwie w takim związku I nie wiem co już robić

 

Mam na imię Piotr, żonę poznałem w czasach szkolnych, spotykaliśmy się ale jakoś się nie układało I się rozeszliśmy, po 10 latach zaczęliśmy znajomość I wtedy cos zaiskrzyło I zostaliśmy para, bylismy zakochani w sobie po uszy, po dwóch latach takiej znajomości pobraliśmy się, kupilismy mieszkanie na kredyt, urodził nam się synek, przed ślubem mieszkałem u teściów, mieszkanie przejściowe, bardzo zlesię tam czułem, jej rodzice często się klocili o byle co, a ja musiałem tego wysłuchiwać, więc jak kupilismy własne m to byłem bardzo szczęśliwy do czasu.... po przeprowadzce się zaczęło, ze ciągle bałagan, ze nic nie robię, ze firanka krzywo wisi, takie czepianie się o pierdoly, z czego to ja ciągle sprzatalem, żona do niczego się nie przyłożyła, jak zaszła w ciąże to się ucieszylismy, mieliśmy prace, dom I dzidziuś w drodze, ale jakoś zaczęlo już się miedzy nami psuć, przestaliśmy ze sobą rozmawiać, nigdzie wychodzić, kłócić się o pierdoly.

 

jak urodził się synuś to dosłownie ja się nim zajmowałem. żona go karmiła I kapala, jak był większy to gdyby nie ja to by cały dzień w jednej pieluszcze chodził, nie było dnia żeby mnie nie zloscila tym zachowaniem.

 

od przyjaciół też się przez nia odcialem, jeszcze przed ślubem jak chciałem się spotkac raz w miesiącu z kumplami na piwie to zawsze mi gadała ze kumple wazniejsi od niej, ze nie chce

z nia spędzać czasu.

 

od tamtej pory zacząłem złe się czuć, miewam napady leku I do tej pory się to ciągnie.

 

jak wróciła do pracy to znowu nowe problemy, bo mieszkanie kupiliśmy poza miastem, 10 km bardzo dobry dojazd, ale tatuś jej nagadal ze dojazdy ze tamto ze 12 godzin dziennie jest poza domem I namówił ja do powrotu do miasta, okropnie tego żałuje bo znowu ciągle słyszę ich kłótnie, od 4 lat nie pamiętam 1 normalnego dnia, jak wchodzę do mieszkania to nogi mam jak z waty, ciagle sie tak czuje, w gardle gula, ogolnie ciagla deprecha I stany lękowe, kłucie w klatce I okropne bole głowy, wiem ze dłużej nie wytrzymam w takim związku,.ale nie moge się pogodzić z tym ze nie będę widział mojego synka, którego bardzo kocham. często już chciałem się pożegnać z życiem, wyobrażałem sobie w jaki sposób umrzec, ale za każdym razem widziałem usmiech Krystianka, naprawdę już nie mam ochoty żyć I nie wiem jak sobie z tym poradzić , najlepszym rozwiązaniem będzie jak wrócę do swojego mieszkania, odpocznę trochę psychicznie.

 

Pozdrawiam wszystkich

Piotr

 

 

Sent from my GT-S5570 using Tapatalk

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mi sie wydaje, ze na pewno trzeba szczerze porozmawiac z partnerem, ja tez bylam z facetem ktory oprocz tego ze chorowal, byl toksykiem. Niestety, ani moje rozmowy ani inne dzialania, prosby itp nie dawaly rezultatu, po kilkunastu m-cach szarpaniny emocjonalnej odeszlam i nie zaluje....przynajmniej czuje sie wspaniale. Wyszlam z depresji po ktorej wpadlam juz mysle w trakcie naszego bylego zwiazku.....Uwolnilam siebie :) Niestety czasami jak druga osoba nie chce czegos poprawic, zaakceptowac to nie ma innego wyjscia jak zamknac drzwi za soba, oczywiscie tam gdzie sa dzieci jest to o wiele trudniejsze bo przeciez chcemy zeby dziecko mialo ojca/matke....ale dobrze by bylo gdyby mialo przynajmniej jedna osobe z rodzicow ktora mu pokaze normalne zdrowe relacje, normalne zdrowe zycie....bez klotni, przemocy, szarapniany emocjonalnej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

tatulka, zacznij się stanowczo przeciwstawiać jej zachowaniom, jak nie pomoże to zagroź, że odejdziesz, jak nie pójdzie na terapię i nie będzie poprawy. A jak nie pomoże, to się wyprowadź w celu zastraszenia. Ja bym w każdym razie chyba tak zrobiła.

Pora dobitnie pokazać, że nie akceptujesz tego zachowania i że takie życie jest niemożliwe na dłuższą metę.

 

-- 26 mar 2012, 22:50 --

 

tatulka

To że jestem poniżany, wyzywany, czasem bity wytrzymam, ale to że robi to przy małej już mi nie przechodzi przez myśl

Bład, bo nie potrafisz się przeciwstawić w swojej obronie, więc tak samo nie możesz w obronie dziecka, bo już przyzwoliłeś na takie zachowanie. Wszystko albo nic. Jak żona może poniżać Ciebie, to nie widzi też problemu w tym, żeby to robić dziecku.

 

-- 26 mar 2012, 23:13 --

 

notmuch Byłam, (jestem) w toksycznym związku, ale nie wiem czy to we mnie jest problem czy w drugiej osobie, a może oboje go mamy.

tyle rzeczy wydarzyło się złych, może i z mojej winy

 

Jak dla mnie, to wygląda na to, że wolisz szukać winy w sobie niż przyznać, że partner jest do niczego. Nikt nie jest doskonały, zawsze można znaleźć błędy, które się popełniło, ale to nie znaczy, że nie zasługujesz na kogoś, z kim można normalnie, szczęśliwie żyć.

 

Znaliśmy się dosyć długo bo prawie 5 lat, wiedziałam jaki jest, że lubi towarzystwo kolegów, popalać jednak miałam nadzieję, że będąc ze mną zrezygnuje z tego.

 

Błąd na starcie, nie można zakładać, że druga osoba się dla nas zmieni. Jeśli się już zmienia, to zwykle na gorsze, bo już się nie musi starać, by zdobyć partnera.

 

nagle zaczynało mi zależeć na nim, ogarniały mnie myśli, jak mój świat będzie bez niego wyglądał...

 

Obstawiam, że wyglądałby dużo lepiej niż teraz. Strach przed "stratą" jego, to Twój najgorszy wróg, bo przez to cała ta chora sytuacja się utrzymuje, bo robisz wszystko, żeby tylko nie odszedł i on też wie, że na wszystko sobie może pozwolić. W dodatku ten strach to iluzja, jeśli dajesz radę wytrzymać w takim trudnym "związku", to gdyby ten ciężar odpadł, to dałabyś radę 10 razy bardziej. Ta sytuacja Cię doprowadza do myśli samobójczych !!! Możesz czuć się gorzej bez niego? Może w ogóle być gorzej?

 

chcę żeby mały był szczęśliwy, ale nie wiem czy ja sama mogę mu to dać, odbierając mu ojca, czy to wszystko ma jakikolwiek sens. nie wiem co mam robić.

 

Ojca, który chciał się go pozbyć na starcie, który nie jest żadnym wsparciem i maltretuje Cię psychicznie...Jakie wzorce może mu przekazać?

 

Nie wiem czy coś do niego czuje - raczej nie, ale cały czas coś mi każe robić z siebie pośmiewisko i poniżać się i błagać na różne sposoby by znowu to poskładać do kupy. Czy ja jestem normalna???

 

Kobiety często wolą budować niż niszczyć, chcą ocalić rodzinę i pragną mieć poczucie sensu. Ale nie zawsze się da, jeśli druga strona nie nadaje się do życia w rodzinie, to nie przeskoczysz, choćbyś stawała na rzęsach.

 

-- 26 mar 2012, 23:15 --

 

PS. Sorki, niektóre zdania zamiast cytować niechcący pogrubiłam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam Was.

Już kiedyś się na owym forum wypowiadałam.Ale wypowiem się jeszcze w tym temacie.

Toksyczny związek? Kiedyś bym pewnie nie pomyślała nawet,że coś takiego funkcjonuje.

Znam się z nią od jakichś 12 lat-podstawówka,gimnazjum,liceum.

Miałam/Mam ją za moją przyjaciółkę. Ale coraz częściej czuję,że jej nienawidzę;(

Nie mam sił na ten związek. Ale nie mam sił,by bez niego żyć.

Czuję,że ona mnie nie rozumie,ma mnie gdzieś,że bawi ją wszystko,moje uczucia.

Mój dom rodzinny zniszczył mi psychikę,mam problem z uczuciami,już nie będę się rozwodzić na ten temat więc powiem generalnie-ojciec alkoholik,matka dyktator(podejrzewam,że z nią też łączy mnie toksyczny związek).

I co teraz? Nie mam sił do życia.

Raz,w największym dołku,w jakim byłam,powiedziałam 'przyjaciółce' o nerwicy. Powiedziała,żebym przestała wymyślać sobie problemy i żebym wreszcie zaczęła się cieszyć życiem(i takie tam).

No i fajnie,jak kogoś,na kim ci najbardziej zależy,olewa twoje problemy i rozterki w taki sposób.

Niedługo przecież studia,nie wyobrażam sobie tego.

Nie umiem zerwać z nią kontaktu,ale im dłużej ją znam i im dłużej z nią prowadzę te ''poważniejsze'' rozmowy,tym mocniej czuję,że to nie to i że to nie jest przyjaźń.

 

Ja wiem,że ona chce dobrze i to jest najgorsze. Ale widzę,że ona nie umie zrozumieć,że ja odczuwam wszystko mocniej i boli mnie to wszystko sto razy bardziej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hera

Witaj,doskonale Cie rozumiem,trzeba uciekac od ludzi ktorzy nas niszcza...ściągaja na dno,to trudne ale jedyna droga bo inaczej sami na tym dnie wylądujemy..Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gdyby tylko to było troszkę prostsze;(

Ta ''walka'' trwa od jakichś 6lat,

Mi na niej zależy i wiem,że ja po prostu chciałabym ją zmienić(co jest NIEREALNE)tak żebym wiedziała,że mogę zawsze na nią liczyć.

Tylko,że ona zawsze czuje się bezkarna i twierdzi,że nie ma żadnego problemu właściwie.

I co ja mam jej powiedzieć? Że czasami jej nienawidzę? Znowu mam powiedzieć,że mam nerwicę(mam tak się tłumaczyć?)

Gdyby mi na niej nie zależało.

A jak ja wiem,że ''ona chce dobrze''.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hera, wiem,że to trudne jednak taki ktoś nie możne pozostawać bezkarny,bo tylko utrzymujesz ją w tym postępowaniu,ona go nie zmieni,jeśli Ty nadal będziesz pozwalala się

jej niszczyć..ratuj siebie!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też tkwię w toksycznym związku.On jest agresywnym,nieobliczalnym alkoholikiem.Nie jesteśmy parą,ale można odnieść takie wrażenie z Jego strony.Spotykamy się,On pije,nie wraca na noc do domu tylko śpi u mnie np. w fotelu (nie ze mną).Obawiam się Go i wiem że bliska znajomość z nim nie przynosi nic dobrego,ale mam z kim pogadać w realu i to się dla mnie liczy.Poza tym nie rozumiem czemu skoro mnie wkurza i się Go boję,może żyjąc,wychowując się w rodzinie alkoholowej potrzebuje tego kontynuacji zgodnie z teorią.Może jestem z Nim bo czuję się na Niego skazana,taki sam wykolejeniec jak ja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Laima no weż przestań!to prawda,ze nasza samoocena też ma wpływ na wybór partnerów..

Ale przede wszystkim wzorce jakie wynieślismy z domu,naszych rodziców.Często szukamy w naszych partnerach,kobiety replik ojców...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ten kolega się przyznał ostatnio,że mnie upijał i podsuwał narkotyki po to żeby mnie wykorzystać.teraz mówi,że traktuje mnie poważnie i nie chce tego robić.Nie jest nachalny,ale i tak mnie przeraża.Boję się,że jak nasza znajomość potrwa dłużej na stopie kupelskiej ,on sobie zrobi nadzieje,a potem nie będzie odwrotu bo będę mu coś winna.Mnie łatwo wciągnąć,jestem uległa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witam. dzis, po ciężkim dniu weszłam na to forum .szukałam w necie czegokolwiek o toksycznych związkach, aż nalazłam się tutaj. dotarło do mnie, ze w takim własnie zwwiazku jestem. mam ponad 30 lat, moj partner jest ciut młodszy. znamy się od 7 lat, od roku jesteśmy w związku. zwiazku dziwnym. chcę to zakończyć, ale nie wiem jak. kocham i nienawidzę człowieka z którym jestem. oddałam mu wszystko, co miałam. łącznie z przeprowadzka do innego miasta, panstwa.. byłam na każde zawołanie. po każdej kłótni pierwsza wyciagałam reke do zgody, tłumaczyłam, dawałam kolejne szanse. a on ranił mnie dalej. i mocniej. doszło do tego, że robi to teraz celowo. wiedząc, jak bardzo mnie to boli. izoluje się, odcina. nie mam z nim kontaktu po parę dni. trafia mnie szlag i martwię sie - obecnie mieszkamy daleko od siebie. on nic nie rozumie. nie potrafi z niczego co lubi, zrezygnować dla mnie. nie potrafi się postarać, pokazać, jak mu zależy. notorycznie mnie zwodzi, okłamuje. nie szanuje, łamie wcześniej dane obietnice. nie mogę w żadnej sprawie na niego liczyć. gdy potrzebowałam pomocy, mogłam liczyć jedynie na przyjaciół. mówiłam mu milion razy, że to jak mnie traktuje, zabija moją miłość do niego. i czuję się tak, jakbym mówiła do ściany. czuję się taka podeptana, zmiazdżona, jak szmata. oszukana, wykorzystana. tak jakbym miała guzik włącz - wyłącz. nie umiem bez niego żyć, ale też nie potrafię z nim być. wiem, że nam to nigdy nie wyjdzie. jak odejść.. jak, aby to aż tak nie bolało?? proszę o rady.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj

Jestes uzalezniona od niego...

Weszlas w role ofiary i uwazasz ze tylko na to zaslugujesz....

Niszczy Cie dobrze Ci z tym?widac nie na tyle zle aby jednak odejsc

masz same negatywy z tego zwiazku wiec po co w nim tkwic?

Po prostu odejdz...jesli potrzebujesz pomocy psychologa skorzystaj z niej bo potrzebujesz skoro tkwisz w takim zwiazku i nie umiesz sie z niego ocalic....

Nie dostrzegasz swej wartosci,nie wymagasz..a zaslugujesz na milosc!wiec walcz o siebie....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Minęło 1,5 miesiąca od chwili, kiedy mój Ukochany porzucił mnie przekreślając 3,5 roku wspólnego życia (od niemal 2 lat mieszkaliśmy razem). Prosiłam, by dał nam jeszcze jedną szansę, błagałam, a On mnie odtrącał. Robiłam tak, bo uważałam, że o miłość swojego życia trzeba walczyć choćby kosztem własnej dumy i godności. Zaczęło się od jego prośby o tymczasową separację, która była mu niby potrzebna na przemyślenie tego, czy na pewno ze mną chce związać się zaręczynami, ślubem (sytuacja trochę sprowokowana przeze mnie: składając życzenia powiedziałam, że marzę o legalizacji związku, że może o tym pomyślimy...). Po 2 tygodniach tymczasowy powrót, obietnice, sprzeczność postaw, huśtawka emocjonalna - raz, że kocha,tylko uczucie się zmieniło, że może to dojrzała miłość, której jeszcze nie przeżył; że jestem wspaniała; że zrobi wszystko, aby było dobrze; że pokazałam mu czym jest miłość, byłam pierwszą, najwspanialsza kobietą... innym razem ciągłe wątpliwości - czy uważam, że sobie poradzimy? wolę, aby związek zakończył się teraz, niż po ślubie, gdy pojawią się dzieci...; muszę mieć 100 % pewność, chcę byś była ze mnie dumna; szał namiętności - to znów oschłość, dystans. To był koszmar - niezdecydowanie i dzielenie włosa na czworo starałam się tłumaczyć jego nerwicą (od momentu, gdy się poznaliśmy cierpiał na dolegliwości depresyjno-nerwicowe, które dopiero od roku leczył jedynie lekiem antydepresyjnym), neurotyzmem, sytuacją rodzinną (rozbite małżeństwo rodziców, dotkliwy brak ojca, który przed rozwodem zdradził matkę i wciąż cieniem kładł się na życie syna, nadopiekuńcze wychowanie). Po tym, gdy oświadczył mi, że jednak uważa, iż powinniśmy się rozstać szukałam wyjaśnień jego zachowania u specjalistów. Moje obawy się potwierdzały. Miałam nadzieję, że gdy pochodzi na terapię, wróci, że doceni nareszcie mnie i zainwestowany w związek czas, energię i poświęcenie. Chciałam czekać, jak długo będzie trzeba.

Pomyliłam się. Mężczyzna, którego kochałam miłością szczerą i serdeczną, a co najgorsze nadal kocham, odtrącił mnie i najprawdopodobniej zaczął już nowy związek. Miałam pewne podejrzenia, podczas naszej 2 tygodniowej separacji zobaczyłam, że koleżanka z jego studiów okazuje zainteresowanie zdjęciami na portalu społecznościowym. Kierowana intuicją, zapamiętałam nazwisko. Krótko po rozstaniu odwiedziłam jej profil - było w nim zdjęcie, jak odpoczywała po spacerze, leżąc na łóżku, które dzieliłam z ukochanym. Załamałam się. Płakałam i wyłam z żalu. Nadal to robię, kiedy o tym myślę.

Zanim to zobaczyłam, rozmawiałam z nim długo przez telefon. Zadzwonił, by złożyć mi życzenia. Mówił o terapii. O tym, że jest zagubiony w sobie, że ma natrętne myśli, które go męczą, że znów odwraca się od świata i kieruje ku własnemu wnętrzu. usłyszałam także coś, co mnie bardzo rozczarowało, żałuję, że nie zdołałam zapytać, co dokładnie miał na myśli - stwierdził, że mówił z terapeutką o naszym "toksycznym związku". Zabolało mnie to niewyobrażalnie. Jak mógł powiedzieć coś takiego, w żaden sposób mi tego nie wyjaśnić? Ta relacja to 3,5 roku mojego życia. Nie było łatwo. Życie z osoba z nerwicą i depresją... Poświęcałam się często. pomagałam. Byłam zawsze, gdy nie było nikogo, gdy szedł na dno, nie mógł podołać. Bez mojego wsparcia nie zdałby ostatnich egzaminów, nie napisał pracy magisterskiej. starałam się go doceniać, choć wiele robiłam za niego, gdy był totalnie, psychicznie rozsypany. Jak można się odwrócić, gdy się kocha? Nie potrafiłam go zostawić. Czułam, że inwestuję w naszą przyszłość. Twierdził, że mnie kochał, że dzięki mnie był kimś, chciał mieć rodzinę, dom, ślub, mieliśmy gdzie razem zamieszkać, ja dostałam pracę, robię doktorat, on zaczął kolejne studia - wszystko szło ku dobremu...

Ten związek mnie wykończył. Podsumowując dowiedziałam się, że nasza miłość była prawdopodobnie wynikiem depresji, w której on się znalazł, gdy się poznaliśmy, powiedział też, że związek był toksyczny - choć nie wiem, co przez to rozumie. Gdy mówiliśmy z sobą po raz ostatni zapytał nagle, czy zamierzam zrobić coś z wadą zgryzu, którą mam, czy decyduję się na operację (mam zgryz otwarty), zdziwiło mnie to pytanie, wiedział, że chciałabym to zmienić, ale strasznie boję się skomplikowanej operacji., zawsze twierdził, że mu to nie przeszkadza, że kocha także moje niedoskonałości. Gdy zobaczyłam to zdjęcie jego koleżanki na portalu zauważyłam tylko, że ma piękny uśmiech. Przez te wszystkie komentarze poczułam się jak śmieć. Osoba, której uczucie sprawiało, że czułam się wspaniała i jeszcze wartościowsza zmieszała mnie z błotem, moja somoocena spadła do zera. Najwyraźniej nie jestem dla niego zbyt dobra...mam wady...jestem za słaba, by budować ze mną życie (choć myślałam, że swoją siłę dosłownie i w przenośni udowodniłam wielokrotnie.... gdy po nocach ślęczałam nad jego pracą, taszczyłam na koniec Polski bagaże, bo on był chory, a musiał jechać do lekarza..., pracowałam wytrwale po to, byśmy mogli urządzić nasze małe, przytulne miejsce na ziemi..., dbałam o harmonijny rozwój rodzinnego życia i pokochałam jego bliskich i jego dom, jak kogoś/coś najcenniejszego na świecie... długo by pisać...), przecież, gdyby nie depresja, pewnie w ogóle by na mnie nie spojrzał...byłam 3, 5 roku, bo nie pojawiła się lepsza, a teraz idę w odstawkę i czuję się wykorzystana do cna.

Mimo tego nie potrafię o nim zapomnieć, wciąż go kocham. wiem, że gdyby chciał wrócić w końcu - choć nie bezwarunkowo - uległabym. Pomimo problemów byliśmy sobie tak bliscy, wiem, że wprowadziłam w jego życie wiele radości, wiem, że mnie kochał. Ostatecznie radykalnie wszystko przekreślił, nie chciał podjąć walki teraz, niemal na mecie - gdy zrobiłam mu prezent i zapisałam na długo wyczekiwaną psychoterapię. Chciałam, by pracował nad sobą dla naszej przyszłości, a on się ode mnie coraz bardziej oddala zapewne już w ramionach innej kobiety... Wydaje mi się, że nie wie, iż wiem o istnieniu tamtej dziewczyny. Nigdy nie powiedziałam mu o swoich podejrzeniach, choć zauważyłam, że od początku roku dał jej kilka pozytywnych komentarzy do zdjęć. Prawdopodobnie więc nie był wobec mnie uczciwy...przygotowywał zaplecze, a gdy zyskał przychylność zostawił mnie dla zauroczenia, fascynacji - bo miłością to raczej ten nowy związek nie jest...3, 5 roku i tyle pomyślnie rozwiązanych problemów, taka bliskość, wielkie uczucie...dla zauroczenia... :(

Napisał mi ostatnio spóźnione o 4 dni życzenia urodzinowe, z przeprosinami, wcześniej zapewniał, że o mnie myśli. Nie odpisuję na te wiadomości. Pewnie już nigdy do mnie nie napisze. Wie, że postąpił nieuczciwie, ale chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, że ja wiem, że zdradził mnie emocjonalnie... Jestem zrozpaczona. Taki mój los... Jak mógł mnie tak pokrzywdzić...?

 

Przepraszam za objętość wypowiedzi, ale czasami lepiej człowiekowi, gdy się wygada, a może usłyszy również od kogoś słowo życzliwości lub nagany?

 

Pozdrawiam wszystkich cieplutko!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×