Skocz do zawartości
Nerwica.com

Zrozumienie przez partnera


Rekomendowane odpowiedzi

Bardzo dziękuję Distress bardzo dziękuję.

 

Jeszcze nie mogę pisać, nie potrafię. kilka krotnie rozpoczynałam, lecz szybko kasowałam post. Przeszłość brutalna, przeszłość.

 

Wiem,że z tych wypocin nic nie wynika.Lecz dla mnie to jest wiele, ma znaczenie chyba czuję ulgę.

wybaczcie, pomińcie ten niezrozumiały post.Musiałam napisać te słowa., których znaczenie ja tylko znam. :cry: Panie tylko ja i Ty znasz. I chyba do końca świata tak pozostanie.

pierwszy raz napisałam o czymś co tylko ja wiem i tylko ja muszę wiedzieć.

Jak dobrze ,że tu trafiłam. teraz pomału odczuwam spokój wew.

Ten temat.......................... :roll:

Nie, nie wrócę do niego zbyt szybko, nie wrócę

Sory .............................

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Różo dzięki.

O Boże, jeszcze nikt w realu nie powiedział tak do mnie. Ogromne dzięki, w tej chwili jest mi ogromnir lżej. Ponieważ od samego początku, jak z wami przebywam jestem 100% lojalna.Nigdy bym nie chciala stracić wobec was zaufania. Zbyt bardzo was szanuję, wasze emocje, uczucia. Gdyż sama doskonale wiem jak można kogoś glęboko zranić, bo mnie raniono. Wiem jak to boli.Nawet niektóre rany jeszcze wymagają leczenia. A to trwa....................

Jestem tylko zwykłym człowiekiem,mający marzenia, wiarę. To jedno ktore w przeszłości nikomu nie udało się we mnie zabić.

Teraz momału podnoszę się i wiem że ten proces będzie trwał. Jak dlugo?,...............Wytrwam.Pa. Dziękuję za wyrozumiałość.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Prawda jest taka że z wszystkimi urwałam kontakt , przez coraz częstsze złe samopoczucie . I przekonałam się że na nikogo nie można liczyć.

Znam to uczucie i na początku nie byłam w stanie pojąć tego fenomenu "przyjaźni". Fakt faktem nie umiałabym nikogo w moim otoczeniu nazwać przyjacielem. W cięższych chwilach robi mi się przykro do tego stopnia, że obwiniam samą siebie. Po pewnym czasie przestałam sie tym przejmować chociaż nie jestem w stanie zliczyć hektolitrów wypłakanych łez. I w tym wszystkim pomógł mi właśnie mój partner. Z każdym dniem przybywało mi pewności siebie. Z każdym dniem otwierałam szerzej oczy i patrzyłam jak moi zamierzchli przyjaciele z wielką łatwości oddalają się w korowodzie zabawy i radości. Ehh.... Dziś patrze na to bez większych emocji. Mam wsparcie o jakim kiedyś mogłam marzyć a jeśli spotkam osobę zasługującą na miano przyjaciela to po prostu to poczuje. Pozostaje tylko gorzki posmak wspomnień ale to już inna bajka ;);)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie odkryje prochu, jak powiem, ze kazdy jest mniejszym lub wiekszym egoista. To wynika niejako z natury czlowieka. Dlatego - chociaz mam wiele zalu i pretensji do zony o brak szacunku i zrozumienia - momentami ja rozumiem, bo i ona walczy o swoje marzenia. Robi to nieudolnie, poniekad moi kosztem, ale widocznie nie zna innego sposobu. Odsuwa problem, nie podejmuje trudu poznania tej choroby, idzie na skroty - to wszystko prawda. Ale moze to reakcja obronna? Moze nie ma odwagi i sil zmierzyc sie z moja choroba? Sam juz nie wiem... Sa takie dni, ze jest mi jej naprawde szkoda.

Moze oczekujemy od naszych najblizszych zbyt wiele? Moze jestesmy przewrazliwieni na tym punkcie?

A moze zupelnie sie myle... Moze trzeba bylo sie juz dawno rozstac...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ciężka sprawa. Na początku nasza "przypadłość" może wzbudzić instynkty opiekuńcze. Z czasem zniechęcenie... brak wyrozumiałości... i cierpliwości. Jednak czy można wymagać od "zdrowego" człowieka zrozumienia i wspułczucia, jeśli nie wie z czym ma do czynienia? Wyrozumiałość to nasza zaleta.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Instynkt opiekuńczy...tak, wzbudza z całą pewnością...czasem pojawia się zniechęcenie...momentami brakuje cierpliwości...to wszystko prawda...ma się ochotę podnieść ręce do góry i się poddać...bo to trudne, niestety szalenie trudne...bo do chorej ukochanej osoby jest bardzo trudno dotrzeć...nieprawda, że nie wiemy z czym mamy do czynienia..wiemy doskonale, tylko chcemy odrobiny chęci przyjęcia tego zrozumienia i współczucia...odrobinę chęci...a nie wieczne słuchanie że.."co Ci będę tłumaczył..nie zrozumiesz.." takie mówienie "na przekór" dołuje jak cholera...

Wyrozumiałość? Jest nieskończona...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wydaje mi się,że ten temat jest zbyt delikatny. Pojawia się wiele pytań, na które nieraz nie potrafimy sobie odpowiedzieć. Dlaczego nie rozumie nas partner ? Dlaczego staje sie on taki zimny, nieczuły?. Dlaczego?

Bardzo dziwne zjawisko sie pojawia, gdy złe moce mijają nagle pojawiają się relacje dobre, mile, zaczynamy sie rozumieć. Dziwne. Tak jakby nigdy sie nie wydarzylo. Byc może ta chwila zrozumienia jakis czas trwa, dwie strony sie dobrze czują ze sobą.

Czyżby w momencie kryzysu jednej strony, druga strona traci orietacje poczucia rzeczywistości też zaczyna się lękać co robić , jak się zachować . Chyba obie strony w takim momenciezostają jakby zawieszeni w prużni. Co dale, kto przetrzymie, a może ktoś juz wysiądzie z tego rozpedzonego pociągu. Pytanie kto, kiedy. A co trzeba by bylo zrobiś by nikt nie wysiadał z biegnącego pociągu. Napewno istnieje rozwiązanie. Nie wierzę że go niema.

Przecież ludzie sa razem, mijami ich codziennie, w rożnym wieku są. Ale są. Więc coś w tym musi być...........

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z tą wyrozumialością w początkowym stadium calkowicie sie zgadzam. Faktycznie ta nasza nieporadnośc może być odebrana przez partnera jako wyzwanie że chce nam pomóc, chce sprawić żebyśmy byli szczęsliwi. Mijają jednak dni a czasami nawet długie tygodnie a w nas nie ma żadnej poprawy. Może nam jest wygodniej z tym czasami, czujemy sie "zaopiekowani" i nie staramy sie niczego robić...przecież ktoś robi to za nas.. i to jest największy błąd. Wiecie początkowo mój mąż chciał mi pomoc..potem widzialam jego bezradnośc w stosunku do moich ataków..potem hm...brak cierpliwości..która objawiała sie że w momentach mojego kryzysu mój nadzwyczaj spokojny mąż złościl sie na mnie i sprowadzał mnie na ziemie. Ha i to mi najbardziej pomagało..własnie przestawianie z myślenia o sobie na ogromną flustracje " no jak on może na mnie podnosic głos" i ..wtedy pochłonięta myśleniem o nim zapominam o swoim ataku. Zresztą on sam zauważył że mi to pomaga..bo mnie motywuje do tego że zaczynam sie buntować. Gdy chciałam żeby mnie wyręczył z jakiegoś "nieosiągalnego" dla mnie zajęcia mówił mi grzecznie że chyba nie da rady żebym ja spróbowala...i próbowalam. A teraz? czasami czuje sie samotna i niezrozumiana..jak zaczynam mówić o tym co czuje to on mi mówi " No tak ciebie zawsze wszystko boli ja sam nie wiem czy to prawda czy nie" Bardzo mi przykro w takich momentach ale przecież sama do tego doprowadziłam. Przyzwyczaiłam męża do tego że mi ciągle coś jest...jak ma to rozumieć jak mnie samej trudno jest pojąć ten stan. Nie chce go stracić dlatego zaczęłam sie starać..zaczęłam pytać sie go jak on to robi że nie czuje tych obaw co ja tego lęku...odpowiedzial mi że najważniejsze aby żyć tą chwilą która jest bez sensu jest zastanawianie sie nad czymś co sie nigdy nie wydarzy lub na coś na co nie mamy wpływu..może sie okazać że pożyje do później starości i wtedy sobie pomyśle jejku straciłam cale życie czekając na chorobe a jednak żyje nadal. Nie chce tracić tych wszystkich lat na zastanawianie sie co będzie. Chce być normalną kobietą którą będzie szanowal mój mąż bo będzie widział chęć walki z mojej strony. Przecież wszyscy chcemy tu żyć normalnie dlatego musimy od czasu do czasu pokazać partnerowi że jego wysiłek i wiara w nas nie idzie na marne. Nie zrozumcie mnie prosze źle że sie wymądrzam ale tak myśle...jak zbyt mocno zagłebiamy sie w sobie to niedostrzegamy że tracimy kogoś kto stoi blisko nas...pozdrawiam was serdecznie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie możemy oczekiwać od "zdrowych" zrozumienia. Nie mogą zrozumieć czegoś, czego nie znają. Na pewno każdy z nas zna osobę, która co najmniej bardzo chce nam pomóc, stara się. Z autopsji wiem, że zainteresowanie "zdrowych" naszą chorobą wynika z: ciekawości, instynktów opiekuńczych, dobrej woli, chęci itp. Niestety szczere chęci często nie wystarczają. "Zdrowi" wymiękają w czasie. Brak im cierpliwości i wyrozumiałości.

Mój myślał, że jak pochodzi ze mną do psychiatry, wykupi mi recepty z antydepresantami, regulatorami nastroju, uspokajaczami itd., a w końcu zamknie mnie w zakładzie psychiatrycznym na pół roku, to zrobię się "zdrowa" jak on i będziemy żyli długo i szczęśliwie.

Niestety to nie wystarczyło....

Qba kochany wybacz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mój myślał, że jak pochodzi ze mną do psychiatry, wykupi mi recepty z antydepresantami, regulatorami nastroju, uspokajaczami itd., a w końcu zamknie mnie w zakładzie psychiatrycznym na pół roku, to zrobię się "zdrowa" jak on i będziemy żyli długo i szczęśliwie.

Niestety to nie wystarczyło....

Qba kochany wybacz.

Bethi, gdyby mój zrobił choc częsć tego co Twój...ja juz nawet nie oczekuję zrozumienia, choc mogłabym...a to dlatego, że mój partner też miewa fazy róznorakie...wparcie z jego strony ogranicza sie do słów "jak się czujesz?"Kiedy zaczynam mówić, żalic sie słysze tylko jaka jestem biedna...a teraz kiedy nie daje znaku życia( wie dlaczego) bo wszedł na drzewo i nie odzywa się półtora tygodnia...chyba czeka az mi przejdzie ja zapadam sie coraz bardziej...bo nie wiem co się dzieje...nawet nie wiem czy nadal jestesmy razem...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W poczatkowej fazie gdy jesteśmy z partnerem na dobre czy na zle ( nooooo tak nam się wydaje) jest śmiem powiedzieć sielankowo. Zadnych problemow, stresów. Wręcz bajecznie. Buziaczki, przytulania itd. Ale, niestety z czasem przybywa obowiązków i przychodzi odpowiedzialność. Lecz co najgorsze ona zaczyna spadać na jednego z partnerów. Drugi zaczyna ,,wysiadać" bo najprawdopodobnie z wygodnictwa. Takie dziwne zjawiska nieraz pojawiają sie i nie dlatego że partner chce nas urazić.Dzieje się nieżwiadomie z obu stron.Przecież nic takiego wielkiego sie nie dzieje. Brniemy dalej sadząc ,ze jestesmy w stanie wszystko udżwignąc na własnych barkach. Minimallnie zaczynają się odzywać emocje. Dają sygnał ,że cos nie tak się z nami dzieje. Jeszcze nie reagujemy by zapanować nad nimi. Zaczynami tylko po cześci wspominać naszemu partnerowi. On tylko nam sie przygląda. Przeciez nauczyliśmy go nieświadomie,że my nigdy nie mamy żadnych problemów.Jesteśmy twardzi jak głaz, i nic nie jest w stanie nas złamać.

I tu tak naprawdę zaczynamy pracować na nasz wizerunek. Nie jesteśmy tak silni, popadamy coraz to glębiej w depresję,nasz partnej zaczyna tak jakby się od nas otsuwać.Milczy, wychodzi. Gdyz najprawdopodobnie sam zaczyna tracić poczucie rzeczywistości. Zaczyna budować mór obronny, nie dlatego że juz przestał kochać inetresować się partnerem lecz jemu zaczyna być ciężko i nie chce się tak naprawdę glośno przyznać. Przeciez ktoś musi byc twardy na tą chole...ą rzeczywistoś.

Kolejny etam cierpią oboje.Co bym zrobił/la zawsze bedzie żle. Więć jak postąpić, co zrobić by bylo tak jak dawniej.................

Pewna wizja chdzi mi po głowie, pewnie odoje muszą chcieć się zrozumieć, co tak naprawdę nie jest łatwe. Licytować się? Chyba nie oto chodzi, najprawdopodobniej nikt by tak niechcial. Więc jak? Spojrzeć oczami mojego partnera, zrozumieć by on mogl mnie zrozumieć. Przecież to taki wysilek, czy damy radę.

A rozstać się, to takie proste...............A żyć razem to..................... :roll:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Samotnośc jest zła..bo czlowiek czuje sie niekochany i czegoś mu brakuje...czeka więc na to wspaniałe uczucie. Gdy sie z kimś wiąże, mieszka, to pojawiają sie oczekiwania..wystarczy im nie sprostać i wtedy zaczyna sie psuć. Masz racje Wiaterku rozstać sie to nie jest wyjście bo znaczy to że sie poddajemy wolimy nie patrzeć i nie podołać problemom tylko je odsunąc od siebie jak najdalej...tak jak ja czasami to robie :( Życie jednak jest tak przewidziane że w każym momencie życia ( u kazdego w innym tempie) pojawiają sie problemy..gdy nauczycmy sie je bagatelizować to nigdy nie będziemy podchodzić do życia poważnie..i inni też nas będą tak postrzegali..bo jak można traktować poważnie osobe która ucieka przed wszystkim i nawet nie próbuje.. Sama czasami mam dośc..i nie raz mówilam "powinniśmy sie rozstać"..tak naprawde nie chce tego bo...boje sie samotności, nie chce być sama..z drugiej strony też mam świadomośc że mam dobrego męża i że nie powinnam go sobą zadręczać. Moje poczucie winy we wszystkim z czym sie stykam jest tak duże że wole odpuścić niż walczyć czasami. I gdyby nie to że mój mąż chce być ze mną ja dawno bym zrezygnowala ze wszystkiego. Wiecie dobrych kilka lat temu zmarł mój tata..najwspanialsza osoba i najbliższa memu sercu...wtedy obiecalam sobie że nie chce sie już nigdy z nikim tak blisko psychicznie wiązać bo nie chce cierpieć. Oddalałam od siebie wszystkie uczucia sympatii jakie mi okazywano..mówilam zawsze że chce być sama. Mój mąż jako pierwszy podjął sie tego aby to zmienić..ale teraz..czasami..martwie sie jak to będzie...ja już drugi raz nie nie chce przechodzić przez to wszystko...Troche odeszlam od tematu..przepraszam..chodzi mi głównie o to że powinniśmy walczyć i starać sie dla dobra związku..oczekiwac w miare możliwości..bo tak jak ktoś tu nie raz powiedzial..wszystko zależy od nas samych...wsparcie partnera jest bardzo ważne..jego obecnośc ..ale jeśli nie potrafi nam pomóc nie powinniśmy mieć do niego żalu. Skoro trudno nam zrozumieć nas samych to jak możemy oczekiwac tego od innych?

ech..trudno czasami znależć najlepsze wyjście...ale trzeba probować.. :-|

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też myslałem , że moja partnerka szuka sposobu aby mnie zostawić...kiedy mówila..weż się w garść bądź facetem masz 27 la!! nie panikuj!!! i tym podobne, mowiła że tylko ją obarczam problemami że zrzucam na nią wine...w końcu zrozumiałem , ze nic na siłe..myślałem zeby zademonstrować jej jakoś moją chorobę w dziwny sposób ale przecie nie chce sie truć czy tam kaleczyć wybiłem sobie to z głowy....teraz staram się jakoś aby zapomniała o tym że mam depresje może i ja zapomne tez nie chce jej psuć życiai kariery dlatego że mam depresje..choć jakby ona miała to bym wszystko rzucił od reki żeby jej pomóc...a z drugiej strony jakbym nie chorował pewne bym sie zachowywał jak ona..dlatego nie mam pretensji...musze sam z tym wygrać...bo chce aby wiedziałą że ma pełnowartościowego faceta u boku..choc czasami jest cięzko bo ukochane osoby krzywdzą chorych na depresje nawet nieswiadomie przez jakiś głupi tekst...Dlatego nie miejmy pretensji do siebie nie złośćmy sie na nich jeśli samii zrozumieja to pomoga jeśli nie, nie ma co namawiać na siłe bo to nie działa!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mój mąż jak najbardziej mnie wspiera, sam kiedyś przeszedł depresje. Najgorsze jest jednak to ,że ja zdaje sobie sprawe jak baaaaardzo nieznośna jestem w chwilach tzw "dołka" i boję się ,że on długo tego nie zniesie . Bo ile można wytrzymać. A to sprawia , że czuję się jeszcze gorzej :( i tak wkółko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Smutna.

I ja mam takie same obawy. Bardzo się boję że mąż tego nie wytrzyma i że odejdzie. Już jest na skraju wyczerpania nie wie jak mi pomóc, czasem nie wytrzymuje i mówi że ma już dośc , potem przeprasza. Dodam że ja już z tym walczę 7 lat.

Myślę że powinny być takie terapie dla partnerów, żeby im też pomóc.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiecie co ja to bym może mojego zaciągła tylko nie wiem czy są takie terapie.Mój mąż napewno by poszedł bo już jest ze mną coraz gorzej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

kilka lat temu przechodziłam depresję ponarkotykową (nie taka ostrą lecz "tylko" po marihuanie). Udało mi się bez lekarza, bez tabletek. Czułam się silna, czułam że cały świat jest mój bo udało mi się pokonać tak wielką górę.

POtem związałam się z cudownym mężczyzną, jestem z nim do dziś. Myślałam że skoro jestem już tak bardzo szczęśliwa i razem stanowimy tak wielką siłę to nic mi nie grozi. O jakże bardzo się pomyliłam....

Nie wiem kiedy i z jakiego powodu zaczęłam popijać samotnie i po kryjomu. Teraz mam depresję alkoholową. Źle się czuję bo zachowuję się jak alkoholiczka. Bez sensu... dlaczego?? przeciez nic złego się nie wydarzyło w moim życiu???

depresja atakuje i nikt nie wie dlaczego i po co. Byłam pewna że skoro już raz przez to przeszłam to będę tak silna że już się nie dam... dałam się... i jestem słabsza.

Co ja mam mu powiedzieć? On nic nie wie albo udaje. Mówiłam mu że mam depresję itd, rozumie, wspiera ale on tego nigdy nie przechodził i nie ma pojęcia jaki to koszmar. Uświadamiać go?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Scoorpio,ja też pierwszą depresję przeszłam bez wspomagania...byłam z tego powodu bardzo dumna...ale następne już przemęczyłam na prochach...no nie dało rady...Nie wiem czy dobrze rozuniem co masz na myśli mówiąc o uświadamianiu partnera...co prawda wiem ze dla zdrowych depresja to jakiś czarny lud którego natury nie chce się zgłębiać...ot...długotrwałe przygnębienie...jak to możliwe że to nie mija? Ja zawsze próbuje odwołać się do przeżywania żałoby...bo to każdy przeszedł...i tłumaczę, ze nasz stan to taka chroniczna żałoba, bez końca, bez ulgi...bo przecież nikomu zdrowemu nie zaszczepisz depresji żeby poczuł jak to jest..trzeba się odwołać do empatii...

A tak na marginesie...zazdroszczę mimo wszystko że wasi partnerzy przy was są, choć czasem ciężko i nie wiedzą jak wspierać, to próbują...mój nie odzywa się 2 tydzień...zostawił mnie z moją doliną...dziękuje Kochany, że zrozumiałam jak mogę na Ciebie liczyć.....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×