Skocz do zawartości
Nerwica.com

Zrozumienie przez partnera


Rekomendowane odpowiedzi

Aż strach się bać. Moze jednak mnie oszczędzicie? ;)

 

odnośnie zrozumienia. Dziwne to ale odnosze wrażenie że mojemu "mężu" odpowiadało to jak bylam biedna i nieszczęsliwa - a teraz jak jestem samodzielniejsza i nie pytam go o zdanie za kazdym razem to mu coś nie pasuje. UUU a co będzie potem. Przyzwyczai się chyba?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kurcze maiev....dokladnie to samo jest u mnie, fakt ,nie jestem jeszcze samodzielna ,ale staram sie i bardzo sie zmienilam ;/

Chodzi o to że nia dam sobie w "kasze" dmuchac...qrde on zamiast cieszyc sie z moich małych ,"wielkich" sukcesów ,chyba czegos zaczyma sie bac.

OK ,ja rozumiem ,trzy lata biedna gusia ,placząca ,przygnębiona ,no ale ileż można???

Dziś olewam dosłownie wszystko.... jego docinki jednym uchem wpuszczam ,drugim wypuszczam....coś mu nie pasi ,bo zaczęlam wychodzic ,zaczelam sie buntowac,walczyc (czas najwyzszy),zapytalam :Czy ja mam sie wiecznie tylko dołowac???........odp:........................................

Tak niemozna.....mozliwe że przywyknie ,ale .....dzis tego niewidzę i co najgorsze.....nieoczekuję....ech...dziwne to wszystko... :?

Pozdrawiam i trzymaj się .......ja juz zrozumialam ,trzeba nauczyc sie zdrowego egoizmu i dąże do tego ,choc to trudne,ale niestety ,trzeba ....

Trzeba myslec równiez o sobie...

btw: DZis na 12 psycholog ,znowu dowiem sie czegos ciekawego ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chodzi o to że nia dam sobie w "kasze" dmuchac...qrde on zamiast cieszyc sie z moich małych ,"wielkich" sukcesów ,chyba czegos zaczyma sie bac.

No właśnie tak jest u mnie. Zamiast się cieszyć ze przestanę być jego "kulą u nogi" to on wydziwia. Ale trudno - będzie się musiał przyzwyczaić do nowego stanu rzeczy. Ja wolę siebie taką. I własnie zdrowy egoizm to jest to co zamierzam stosować.

Kurczę, myślę że mój się przyzwyczai. Dam mu trochę czasu. :) Chyba że znowu się cofnę :?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz Różo,ja się juz bardzo długo nad tym zastanawiam,a dzisiejszy dzień przyniósł wiele mysli ponieważ chciałam spróbowac Ci odpowiedziec.

Niestety chyba niepotrafię...ale jedno mi sie nasówa...(a może to ja mam tak stworzony obraz faceta),,,,niewiem (pewnie tez kwestia przyzwyczajenia),ale myślę że poprostu te trzy lata niby bylam kulą u nogi ,aczkolwiek odnosilam wrażenie że mój mąż niecierpial z tego powodu bardzo.Grzecznie robił zakupy,(co mnie osobiście pomagało)a powinno byc inaczej;/(ale był kochany,chyba chcial mnie oszczędzic,nie motywowac...itd ,itp...Niemarudził wtedy...tzn były jazdy rózne (i są ),ale o Nich juz pisalam kiedyś :oops:

 

Teraz widzisz.....ta moja zmiana (nawet nie to że samodzielnośc ---bo nie ,jeszcze nie,ale ten bunt i wieksze poczucie własnej wartości,ja sama to widzę....wszyscy w domu to widza ,ja w pewnym momencie balam sie tego ,tak ,sama sie tego bałam,myślalam sobie ...."co Ty wyprawiasz? " ,bo naprawde przestalam byc w jakikolwiek sposób uległa..(wiesz-włane zdanie) .tzn nadal jestem taka jak byłam ,ale hmmm,no trudno to opisac...

Chodzi vhyba generalnie o ten włąsnie "zdrowy" egoizm....chyba pomału się go uczę ,jeszcze dziwnie mi z tym ale tak ...uczę się ..i myslę że to jest jedyne wyjście..

Ech...źle mi jak myslę o tym wszystkim ......ale przecież tam gdzieś w środku chcę byc szczęśliwa ,i naprawdę zawsze mówie o tym głosno..a ze nie słucha????

Tak ,nie jest wylewnym człowiekiem ,ja to rozumiem ,ale ........własnie ale...

Rózo podsumowywując...(bo juz piszę głupoty-oczywiście nie czytam ,jak zwykle -poprostu piszę a i tak nie mogę ubrac tego w słowa tak jakbym chciala)....ja myslę ze to przede wszystkim wygoda...(13 lat)...zona w ramkach na ścianie(3 lata)....a teraz obawa że wszystko może wyglądac inaczej......i wcale nie mówię że go nierozumiem ....ROZUMIEM ,ale chcialabym z Nim dzielic się moimi sukcesami ,a nawet porażkami ,niestety......................

 

Chyba to co napisalam jest bardzo chaotyczne........wybacz...

Pozdrawiam

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 4:02 am ]

tysiące mysli.........qrcze.............................sama niewiem czy To ja jestem winna...ale ja tak mam ,zawsze qrde usprawiedliwiem wszystkich ,,,(fajnie ze mi to uswiadomiono) ,ale tak nadal jest ;/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gusiu,wszystko zrozumiałam.No cóż,może nie poddawaj się i dąż do samodzielności,a facet sie przyzwyczai,moze jest po prostu opiekuńczy?Może boi się tej nowej sytuacji(zdrowi tez się czegoś boją ;) ),sama nie wiem.Najważniejsze,że wracasz do normy :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

przez pewien czas czułam, ze mamy bardzo podobne problemy i dzięki temu rozumiemy się bez słów.

Teraz on wychodzi na prostą (jestm z niego dumna i cieszę się bardzo),a ja czuję, ze zostaję daleko w tyle. On ma znajomych, chęć spotykania się z ludźmi, ja siedzę w domu i boję się wyjść choćby z psem na spacer.

Widzę powiększającą się przepaść między nami, na którą on nie ma sił. Twierdzi, ze nie jest w stanie mi pomóc, a ja uważam, ze potrafi jak nikt inny, tylko, że męczę go juz tym wszystkim. Kiedy mówi, że on nie może mi pomóc, czuję jak pęka mi serce, czuję się najbardziej samotna i niechciana.I nie chodzi o to, że jestem egoistką, bo nie ważne czy on chce czy nie, to ma mi pomagać, tylko o to, by nie poddał się, bo bez niego ja tracę nie tylko siły ale i chęci i wiarę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam Wszystkich bardzo serdecznie.Czytając wasze posty smutne zobaczyłam siebie. Jak i mi jest ciężko. Nie potrafię w kilku slowach tego warazić.

Od kąd pamiętam byłam sama. Skazana na samodzielne decyzje nie mogąc nigdy skorzystać z rad czy pogladów innych by spokojnie podjąć sluszne rozwiązanie. Zawsze musiałam wiedzieć jak postępować, co robić . Najgorsze w tym wszystkim, to to że zawsze byłam cholerną marzycielką i co najgorsze nadal nią jestem. Wrażliwa marzycielka.

Smiać sie można dowoli - dość że marzycielka to jeszcze do tego wrażliwa.

Dzisiaj już wiem ,kolejna moja decyzja - z nikim mi nie wolno rozmawiac o moich problemach w realu, bez względu na jego rozmiar. Łatwiej mi jest znosić moje problemy,nie ukrywam odkąd przebywam na tym forum, bo tu mogę o nich pisać. W realu pozostało budowanie innych a szczegolnie moich najbliższych, że dadzą radę itp..........Nie działa to w dwie strony.Niestety. Nawet do dzisiaj nic się nie zmieniło. W obecności ich nie mogę powiedzieć jak się czuję, co mnie trapi. Raz spróbowałam i wiecie co usłyszałam...o czym ty mówisz, czego ty chcesz, wkurzasz mnie, idż sobie, przesadzasz. o co ci chodzi ( katasrofa, to te same osoby)

Jak wyżej wspomniałam to te forum umożliwilo mi być silniejszą by nikomu z reala nie pokazać jak pęka mi serce i by ani już jednej łzy nie uronić. To moje zachowanie przed nimi jest wyczerpujące, muszę się położyć aby zasnąć. Już nie oczekuje od kogo kolwiek w realu by chcial mnie zrozumieć. Bo wiem, oni nigdy nie zadadzą sobie takiego trudu.No coż. I niech tak pozostanie.Pa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj wiatr. Ja również akurat dzisiaj przekonałam się że na nikogo nie można liczyć. Ktoś kto nie wie co to jest nerwica nie zrozumie nas nigdy. Wielu ludzi sądzi że neriwca to choroba ""nerwowych" a tymczasem tak nie jest. Myślałm że pomoże mi dzisiaj koleżanka która uważa się za moją przyjaciółkę ale jej się nie udało. Nikomu w realu nie uda się nam pomóc, no chyba że zachorują tak jak my.

Bardzo się na niej zawiodłam , poprosiłam ją o pomoc a ona nie wzięła mojej prośby na poważnie , jeszcze mając pretensje że urwałam kontakt z nią.

Prawda jest taka że z wszystkimi urwałam kontakt , przez coraz częstsze złe samopoczucie . I przekonałam się że na nikogo nie można liczyć.

Przez 2 miesiące nie dawałam znaku żadnym znajomym tzn. nie dzwoniłam , unikałam kontaktu, łudząc się że ktoś zadzwoni, zainteresuje się co ze mną , co mi jest.

Myślisz że ktoś próbował? W takiej chwili łatwo można przekonać się czy ma się przyjaciół.

Jak byłam zdrowa i dobrze się czułam, mogąc wyjść na dyskotekę czy gdzieś na piwko, czy do kina , to wtedy miałam dużo znajomych , ale jak się żle czuję to już ich brakuje.

Smutne nie? Ale prawdziwe. :cry:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wiaterku, iwka - to smutne co piszecie i ja niestety znam to z autopsji. Nie ma to jak pseudo-przyjaciele. Ja mam jeszcze pseudo-siostrę, ale ....ehh nie ma co gadać. Damy radę bez ich pomocy. Zawsze mamy siebie tutaj na forum. To nie to samo , wiem.....

Dziś po raz kolejny się zawiodłam na tej samej osobie. A już byłam w stanie uwierzyć że jest inna. Oszukiwałam się. Ale co tam... będzie dobrze.

 

Przez 2 miesiące nie dawałam znaku żadnym znajomym tzn. nie dzwoniłam , unikałam kontaktu, łudząc się że ktoś zadzwoni, zainteresuje się co ze mną , co mi jest.

Myślisz że ktoś próbował?

iwciu! Miałam dokładnie to samo - ach te złudzenia. Jak było już naprawde źle (myśli autodestrukcyjne itp.) to się zastanawiałam czy chociaż na pogrzeb by przyszli. Pewnie cały tłum by przyleciał żeby pokazać jak im smutno. A tak- nikt się nie zainteresował. jeden plus- wiem na kim mogę naprawdę polegać.

trzymajcie się! :smile:

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 5:55 pm ]

Wracając do tematu. Masz rację Różo - rozmawiałam z moim mężem. zaprzecza oczywiście że jest tak jak ja mówię, ale ja go znam i wiem że tak nie jest. On nie lubi zmian - przyzwyczaił się do tego jak jest i ciężko mu przywyknąć. no i jest opiekuńczy czasem aż za bardzo. Myślę że się boi troszkę że jak stanę na własnych nogach to nie będzie mi już potrzebny i go zostawię. Głuptas!! :) Przywyknie - wierzę w niego.

;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

I właśnie dlatego z nikim nie rozmawiam o sobie, tylko tu piszę o czym nikt nie wie. W realu być może spostrzegana jestem jako osoba zawsze uśmiechnięta mila, pomagająca innym przetrwać trudne chwile . Nim trafiłam na to forum było mi o 100% ciężej, nie dawałam radę nosić ten ciężar. Z nikim nigdy nie walczyłam, nie udowadniałam jaka to ja jestem mądra, silna, Jak tylko czułam że nie daję radę odchodziłam tam gdzie nikt nie mógł mnie widzieć i wtedy rozklejałam się. Nawet trafiając przypadkowo na to forum przeraźliwie się bałam, by i tu nie było tak samo. Z ogromnego strachu robiłam totalne błędy.

Dlatego Różo, maiev tak chciałabym coś bardzo ważnego napisać dlaczego tak nie jest mi obcy ten temat. Lecz nie jestem jeszcze gotowa. Sory. ,, Zrozumienie przez partnera<

Iwka 79 dzięki

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardzo dziękuję za wyrozumiałość. Najpierw zabrałam się za siebie i stanąć twardo na gruncie. A potem..............

Zaczęłam pisać , jednak dookoła, bo aż w sercu mnie ścisnęłlo gdy czytałam te posty..............Jeszcze raz dziękuję

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dopiero teraz wczytałam sie troszke w ten wątek i widzę że swój powinnam była dokleic tutaj...czytam o braku wsparcia, ba, kopaniu leżącego w związkach...i zastanawiam się po kiego diabła tkwic w tym wszystkim. Co warta jest relacja w której ludzie nie moga na siebie liczyć w cięzkich chwilach? Większośc z nas jest jeszcze bardzo młoda i naturalne jest że wymagamy od życia wiele, ale kiedyś przyjdzie taki czas że oprócz depresji pojawią się inne problemy zdrowotne...nie tylko u "depresiaków" ale i ich niewspierających i nierozumiejących nic partnerów. I co wtedy? Zapewne i oni wtedy będa potrzebowali wsparcia, podania leku czy szklanki wody do popicia...i co, powinniśmy powiedziec wtedy weź sie w garść, zażyj ibuprom i nie jęcz mi? Dlaczego ludzie są tacy pewni tego ze zawsze będa zdrowi i nie będa musieli na nikogo liczyć?

Mój partner nigdy złego słowa nie powiedział o mojej chorobie bo spotkał się z nia w poprzednim związku...ale nie zdał tego egzaminu...i teraz też nie zdaje a ja znów nie byłam taka ciężka w pożyciu, bo jak pisze w moim watku, udawanie opanowałam do perfekcji. Chciało mi sie wyć a usmiechałam się, nie histeryzowałam, nie płakałam, czasem byłam bardziej smutna i bardziej milcząca...ale tąpnęło...cholernie tapnęło...

I teraz kiedy nie odzywa się do mnie od tygodnia dochodze do wniosku że to ten związek był częściowo przyczyna nawrotu choroby. Kiedy się poznaliśmy byłam pełna apetytu na zycie. Zgasłam przez niego, przez jego uczuciową niekonsekwencję...kocham cie, bla bla bla, a potem totalna olewka, chłód i brak zwykłego zainteresowania moimi sprawami, ciągłe gadanie o sobie...każda nasza wieczorna rozmowa kończyła sie moim nieśmiałym " a wiesz, a ja dzisiaj" po to tylko żeby usłyszeć jego "hmm". Dla mnie zwiazek nie oparty na przyjażni jest czyms nienormalnym. Bo po co być w takim razie razem? Dla seksu, strachu przed samotnością, z przyczyn ekonomicznych? A teraz, kiedy odcięłam się a on mnie olał, nie musze sie martwić jakim tonem bedzie ze mna rozmawiał, czy odwala spotkania i rozmowy ze mną, czy jest ciepły czy oschły i dlaczego...i lepiej mi...i to chyba koniec mojego związku...bo mam dosyć walki o niego, jednostronnej walki i odwracania kota ogonem...musze zawalczyc o siebie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Distress a czy istnieje jakaś recepta na walkę o siebie ? Czy coś przychodzi Ci do głowy? I czy warto? I jeszcze jedno - Jakich konsekwencji należy się spodziewać? Jeśli możesz napisz. Jak Ty to to widzisz.Sory.Niegniewań się na mnie za te pytania i nie bierz je do siebie. Nic złego nie mam na myśli. Jestem tylko zwykłym człowiekiem, który ma jedną wadę jestem marzycielką. A z tym jest bardzo ciężko żyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja też jestem marzycielką...a raczej byłam...dzis marzeń nie mam ale wiem, żepewne rzeczy w związku sa niedopuszczalne. Jak czytam jak partnerzy dołują swoich chorych bliskich to mi się flaki wywracaja...jak tak można...i jak mozna to znosić? Walka o siebie? Chyba wytyczenie sobie gdzie jest granica kompromisu, ile moge i chcę z siebie dać nie niszcząc siebie i swoich marzeń. Dla mnie lepsze jest życie w samotności niz życie z kims z deficytem uczuciowym...to niszczy o wiele bardziej...a jeszcze bardziej w chorobie...Frustracja jest najgorsza...ok, jesteśmy chorzy, ale dla większości ta choroba to ciągła walka o siebie kazdego dnia, a jesli jestesmy z kims, to i walka o związek...bo cała odpowiedzialnośc spada tylko na nas...nie dośc że walczymy ze swoimi schizami to musimy walczyć jeszcze z muchami w nosie naszych partnerów....ja wiem że im ciezko, ale po co jeszcze dołowac? Nie wystarczy być? Dodac otuchy? A nawet jeśli tego nie chcemy, po prostu przytulic lub zrobic herbaty? Moj ukochany zniknął...ale gdyby chociaz raz powiedział mi " nie maż się" " znowu masz fochy" albo cos równie głebokiego nie wahałabym się odejść bo to dla mnie oznaka braku szacunku, głupoty...nie mówiąć o wyczuciu...i uczuciu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×