Skocz do zawartości
Nerwica.com

Lęki teraz wy się bójcie - idę po was!


Spylacz

Rekomendowane odpowiedzi

Spylacz,

Szkoda, że tylko bawisz się tu w terapię grupową.

No, ...chyba, że traktujesz to jako zabawę, słuchasz rad forumowiczów, a potem się z tego śmiejesz.

Nie istnieje coś takiego jak terapia online, mam nadzieję, ze o tym wiesz.

 

Na terapię grupową musiałbym dojeżdżać 45 km ( nie wykonalne teraz )

Nie śmieję się z ludzi nigdy!!!!!!!!!!!!!!!!! Doświadczyłem życia i wiem, że nikogo nie wolno oceniać. Ty wyciągasz wnioski pochopnie oskarżając mnie o coś czego nie zrobiłem a nawet nie miałem zamiaru zrobić. Obraziłaś mnie tym bardzo!!! Dałaś się wciągnąć w dyskusje komuś kto jest przeciwko mnie i przez to stałaś się nie obiektywna.

Nie istnieje coś takiego jak moja zgoda na lęki , mam nadzieję, że o tym wiesz.

 

Jeśli nie zamkniesz tego wątku, to będę kontynuował i traktował poważnie to co robię. Jeśli go zamkniesz, to będę się z Ciebie śmiał!

 

-- 19 wrz 2011, 23:27 --

 

Laima Słowo WOLNOŚĆ wystarczy na odpowiedź.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Spylacz, nikt Cię tu nie obraża,ani nie jest przeciwko Tobie.Skąd takie przypuszczenia?Po prostu forum to nie miejsce na terapie,jeśli tego potrzebujesz to musisz z niej skorzystać,a nie korzystać z forum.To nie jest przeciwko Tobie tylko w trosce o Ciebie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przecież możesz opowiadać swoją historię,przeżycia na forum jeśli tego potrzebujesz tylko nie podchodź do tego jako terapie bo na nią iść nie możesz-jak napisałeś.Forumowicze,niestety zamiast ogólnego,prostego współczucia,zrozumienia czy pocieszenia mogą próbować "zabawić" się w terapeutę i to jest niebezpieczne.Terapia i takie pisanie byłabym bardziej za.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Laima, Kasiu, ale ja go rozumiem, ON nie robi tu sobie sesji terapeutycznej . Pisze, bo to go dopinguje do walki. Myślę ,że każdy sposób jeśli pomaga jest dobry. Nie ma co tego porównywać do terapii.

 

Spylacz, Widzę miedzy nami pewne podobieństwa. Ja walczę ze swoimi lękami już ponad 20 lat. Był taki czas ,że w ogóle nie wychodziłam z domu. Ale pomimo to ,też zawsze potrafiłam sobie zorganizować tak życie , żeby dać radę. Zdarzyło mi się wręcz wymyślić pracę, tak ,żeby dać radę wykonywać ją mi mimo lęków i ograniczeń jakie przez nie miałam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli wątek nie zostanie zamknięty, zobaczycie co było dalej. Te dwa opowiadania to dopiero wstęp.

NIE POWSTRZYMACIE MNIE PRZED WYZDROWIENIEM, mam swoje cele w życiu i swoje marzenia i żadne leki mi w tym nie przeszkodzą. Laima wydaje mi się, że bardzo kochasz swoją chorobę i boisz się zobaczyć, że ktoś inny może wygrać z nerwicą lękową. Ty tego się właśnie boisz! Boisz się że jeśli mnie się uda, to nie będzie usprawiedliwienia dla Ciebie na pozostanie w tej chorobie. Nie boisz się o mnie tylko o siebie.

Mnie tu nic złego spotkać nie może. Już swoje wycierpiałem. Chcę być WOLNY i będę i to za kilka tygodni o ile nie dni. Tobie też proponuję wybranie wolności no chyba, że jest Ci dobrze z tym, a to już inna sprawa.

 

-- 19 wrz 2011, 23:56 --

 

Spylacz, Widzę miedzy nami pewne podobieństwa. Ja walczę ze swoimi lękami już ponad 20 lat. Był taki czas ,że w ogóle nie wychodziłam z domu. Ale pomimo to ,też zawsze potrafiłam sobie zorganizować tak życie , żeby dać radę. Zdarzyło mi się wręcz wymyślić pracę, tak ,żeby dać radę wykonywać ją mi mimo lęków i ograniczeń jakie przez nie miałam.

 

Też zauważyłem te podobieństwa - chyba w wątku "Uciekanie" . Pozdrówka Wiolu

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Spylacz, ojj..Twoje "diagnozowanie"jest bardzo błędne.Nie kocham swojej choroby ,ale w pewien sposób ją akceptuję.Nie mam też nerwicy lękowe choć lęk i jest moim problemem.Bardziej jest osobą akceptującą swoje emocje bardziej zależy mi na funkcjonowaniu.Choruję z 13 lat dla mnie wyzdrowienie nie mieści się w moich wyobrażeniach,ale skupiając się na terapii dążę do tego choć jestem nastawiona bardziej na tu i teraz i zobaczę co dalej będzie.

 

Tu jest pies pogrzebany,ja nie oczekuję od forum niczego,po prostu przyjemnie mi tu z ludźmi pogadać,a Ty jakbyś oczekiwał od forumowiczów ,że Cię ozdrowią.Muszę Cię zawieść bo nawet dobry terapeuta Ci tego nie zapewni,wszystko zależy od wielu czynników razem wziętych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Spylacz, Spokojnie, niczego nie powiedziałam, żeby Cię oskarżyć, nie wiem dlaczego tak to odebrałeś.:shock:

Ja Tobie napisałam, żebyś pamiętał, żeby nie traktować interpretacji forumowiczów jako wyznaczników , ponieważ od tego jest terapia.

A to ,że napisałam, że potem się z tego śmiejesz...miałam na myśli, że nie bierzesz tego na poważnie.

Widzisz...tak to jest z językiem pisanym.

Pisz, może i ja się odniosę :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Byłem dziś u swojego psychiatry. Wizytę rutynową mam dopiero za tydzień ale szkoda tego tygodnia, jest tak pięknie na dworze a ja w domu zamknięty. Tym razem mam inne niż w poprzednich okresach choroby objawy somatyczne. Tym razem serce mi nie szaleje za to szczypią mnie nogi, bolą, są pospinane i trudno mi chodzić. Nie mogę chodzić spacerkiem muszę zapierniczać jak struś pędziwiatr.

Lekarz, który jako pierwszy w życiu wyciągał mnie z tej choroby dziś powiedział mi prawdę. Twierdził, że na to nie wymyślono jeszcze cudownego lekarstwa i, że muszę zająć się swoim życiem, inaczej go zorganizować, uspokoić. Wiem, że ma rację bo teraz mieszkam nie tu gdzie chcę i mimo iż nie mieszkam sam, jestem samotny, ciągle chodzę smutny i przygnębiony. No ale dobra do dnia dzisiejszego dojdę za kilka dni. Dziś powspominam okres nie najgorszy, choć też w lękach.

 

Jak już wspomniałem firma przyznała mi symboliczną, acz prestiżową nagrodę za wyniki w pracy. Musiałem ją jednak odebrać, a to nie było łatwe. Aby tego dokonać musiałem pojechać do miasta "X". Jak to zrobić? Mam do tego miasta 45 km, nie tak dużo ale jakie to ma znaczenie, skoro wycieczka do sklepu oddalonego o 200 m nadal bywa problemem...?

Nagrodę jednak chciałem odebrać. Poprosiłem więc rodziców aby ze mną pojechali. Pojechaliśmy ich samochodem. Całą drogę jęczałem i skamlałem, że nie dojadę. Serce waliło niemiłosiernie, lęk i panika wtórowały mu w ogromnej erupcji. Jakoś jednak dojechałem i pojawiłem się na sali wypełnionej ludźmi, których nie znałem. Rodzice byli ze mną ( miałem wtedy ponad 30 lat) ale nie miałem siły wysiedzieć tam sam.

Wyczytywano nazwiska nagrodzonych, a oni podchodzili na środek i tam otrzymywali ten mały drobiażdżek - nic cennego ale dla mnie miało to wtedy dużą wartość ( ma do dziś). Kiedy wyczytano moje nazwisko wyskoczyłem ze swojego krzesła jak z armaty. Po dorode przewróciłem kilka krzeseł zahaczając o nie nogami, dotarłem jednak na środek i odebrałem swoją nagrodę i brawa od pozostałych. Potem był jeszcze obiad, na którym lęki omal mnie nie zabiły, ale zjadłem swojego schaboszczaka i wyszliśmy do samochodu. W drodze powrotnej nic się nie działo. Nigdy nic się nie dzieje w drodze powrotnej!.

Miasto "X" Jest miastem wojewódzkim, moim ulubionym. Wtedy jednak nie mogłem do niego jeździć. Przez kilka lat nie wyjeżdżałem ze swojej małej mieściny, bo rowerem mi się nie chciało, a może też się bałem. Klientów szukałem zawsze w swoim mieście, jednak rynek mi się skończył i musiałem poszerzyć obszar swojego działania. To wiązało się z zakupem samochodu. O tym jednak później bo mam teraz odwagę aby opisać coś co mnie blokowało w dotarciu do miasta "X".

Było to dawno temu i ból już minął ale obrazy tego co widziałem i uczucia jakich doznawałem jeszcze dziś potrafią załatwić mi bezsenną noc.

Moja cioteczna siostra miała męża i córkę. Mój szwagier był wspaniałym człowiekiem. Zaradny, wesoły, dusza towarzystwa a przy tym dbał o swoje dziewczyny jak o największe skarby. Był to człowiek z tych, których się lubi, taktowny, kulturalny i nie narzucający się, a przy tym chętny do pomocy. Człowiek anioł. Na początku swojej choroby kiedy jeszcze nie miałem aż tak silnego lęku przed jazdą dotarła do mnie wiadomość o tym, że na drodze do miasta "X" moja cioteczna siostra miała wypadek samochodowy. W pierwszej informacji jaką otrzymałem podano, że nie żyje ich córka ( wówczas 11 letnia dziewczynka). Za dwa dni przychodzi jeszcze jedna szokująca informacja, że zmarł też szwagier. Była wtedy zima i to dość mocna. Na cmentarzu drżałem z zimna i z lęków. Dwie trumny stały na mrozie a w tych dwóch trumnach ludzie, których kochałem. Nie miałem siły, nie miałem na to w sobie zgody a nie mogłem nic zrobić. Kiedy ja nie mogę nic zrobić, jest źle!. Od tego pogrzebu miasto "X", stało się miastem zakazanym. Nawet nie miałem zamiaru tam jeździć, a miejsce wypadku zobaczyłem dopiero po latach. To jednak nie był koniec tragedii. Ponad rok później na tej samej drodze również w wypadku samochodowym zginął ojciec mojej ciotecznej siostry, mój wujek. Co ta dziewczyna się nacierpiała!!!!! Koszmar!!! Ona jednak się jakoś z tego wygrzebała a mnie to trzyma do dziś.

Miasto "X" przestało dla mnie istnieć.

W pracy osiągam kolejne drobne sukcesy. Kupuję samochód i za jego pomocą docieram do klientów mieszkających w wioskach obok mojej miejscowości. Moja dobra passa trwa. Zdobywam zaufanie kierownictwa swojej firmy i otrzymuję od nich propozycję zajęcia się szerszym wachlarzem produktów ( przypominam, że pracuję tylko wieczorami bo rano się męczę ). Ponieważ zacząłem powoli oswajać chorobę, przyjmuję propozycję. Okazuje się, że w ślad za nią otrzymałem kolejną. Miałem pracować w firmie jako kasjer, prowadząc jednocześnie swoją sprzedaż. O ile dobrze pamiętam kasa była otwarta dzięki mnie przez dwa dni w tygodni przez jakieś pół roku. Dawałem radę, mimo, że były to godziny ranne. Później nabrałem takiej pewności siebie, że otworzyłem własne biuro zatrudniając jednocześnie pracownicę. Mogłem sobie pozwolić na taki komfort. Nie mogłem natomiast pozwolić sobie na pracowanie rano samemu. Na spotkania z klientami biznesowymi jeździłem więc zawsze ze swoją pracownicą, co było nawet dobrze postrzegane, bo dziewczyna była ładna. Pracowała u mnie ponad rok czasu. W tym czasie przyszło załamanie rynku i splajtowałem. Dobra passa się skończyła, a lęki zostały. Po zredukowaniu firmy do jednej osoby ( w szczycie miałem trzech pracowników), postanowiłem nie zmieniać zawodu a tylko lekko profil działalności. Ta decyzja pozwoliła mi utrzymać się na rynku jeszcze przez trzy lata, choć nie było łatwo.

Z tamtego okresu pamiętam pewne szkolenie, do którego mnie zmuszono w miejscowości oddalonej daleko od mojego miasta. Mój zasięg jazdy samochodem nie był jeszcze tak duży abym mógł na to szkolenie pojechać. Zmuszono mnie pod groźbą. Pojechałem. Najpierw jednak przejechałem się do tej miejscowości tydzień przed szkoleniem aby jakoś się z tym oswoić. Szkolenie miało trwać dwa dni. Dla mnie było nie możliwe wtedy przeżycie nocy w oddaleniu od jedynego bezpiecznego miejsca na ziemi jakim był mój dom. Musiałem więc coś wymyślić aby móc legalnie stamtąd uciec ( ucieczki to moja specjalność stąd nick - Spylacz :):)). Tę ucieczkę zaplanowałem perfekcyjnie. Wiedziałem, że dam radę wytrzymać cały dzień na tym szkoleniu. Bałem się jednak nocy. Brałem więc udział w szkoleniu, dyskutowałem i starałem się rzucać w oczy. W czasie kolacji starałem się siedzieć jak najbliżej dyrektora. W odpowiednim momencie puściłem sygnał na telefon do moich rodziców. Za chwilę oddzwoniła mama z wiadomością, że ojciec źle się czuje i że muszę natychmiast wracać. Rozmowę prowadziłem głośno, tak aby wszyscy słyszeli. Dyrektor skinął głową na znak, że rozumie co się stało i w ciągu kilku minut wracałem już szczęśliwy do swojego łóżka.

Takich ucieczek miałem w swojej historii więcej i jeszcze o nich tu napiszę.

 

Ta moja historia trochę jest nie poukładana, za co przepraszam. Nie staram się tu pisać książki więc poprawność zdań jest jaka jest. Ważne dla mnie jest, że mogę w końcu swoją historię opowiedzieć, bo wcześniej nikt nie chciał o tym słuchać. Mam nadzieje, że daje się to czytać mimo wszystko.

 

Pisząc o swojej chorobie zaczynam sam sobie współczuć - kurcze ale miałem pod górkę!

 

Najciekawsze jednak dopiero przede mną.

 

-- 22 wrz 2011, 12:20 --

 

Wczorajszy dzień był zapowiedzią mojej WOLNOŚCI. Od rana ani jednego ataku! Nawet nastrój mi się poprawił i mogłem zająć się kilkoma sprawami dla mnie istotnymi. Oczywiście jestem jeszcze przywiązany do mojej miejscowości ale już nie bałem się sięgnąć po telefon i zacząłem organizować sobie pracę. Dziś jest trochę gorzej ale dużo lepiej niż jeszcze kilka dni przed tym jak zacząłem tę autoretapię.

Jadę więc dalej ze swoją historią bo jeszcze dużo mam do napisania a historia to nie wszystko, trzeba to jeszcze przeanalizować i zmierzyć się z tym.

 

Trzy lata

Po tym jak splajtowałem przeniosłem się do innej firmy. Wykorzystując moje umiejętności i samochód zdobywałem klientów na wioskach położonych wokół mojej miejscowości. Na początek jeździłem do klientów zawsze z ojcem bo lęki nie pozwalały mi jeździć samemu. Ojciec był już na emeryturze i bardzo chętnie mi towarzyszył. W związku z nową praca pojawiła się potrzeba jeżdżenia przynajmniej raz w tygodniu do miasta "X". Nigdy nie pojechałem tam sam, zawsze z ojcem, sam nie dałbym po prostu rady. Ojciec co prawda nie rozumiał mojej choroby, bo w jego obecności lęki nigdy mnie nie atakowały, ale tolerował to i zawsze był do dyspozycji.

W pewnym momencie zaczął się jednak źle czuć. Poszedł więc do lekarza i okazało się, że przyczyną jego bóli są kamienie w pęcherzyku żółciowym. Poddał się więc operacji. Po zabiegu chirurg powiedział mi, że ojciec nie przeżyje roku. Na wątrobie był rak.

Robiliśmy wszystko aby go ratować. Nawet zawieźliśmy go na kolejną operację i kupowaliśmy drogie lekarstwa. Rak był jednak nie do pokonania i mój ojciec w ogromnych męczarniach przeżył jeszcze pół roku po czym zmarł nie świadomy niczego leżąc we własnym domu. Tu muszę dodać, że mój ojciec raka ściągnął na swoją wątrobę sam. Był alkoholikiem i odkąd pamiętam ciągle był pijany. W domu się nie awanturował. Kiedy wracał z pracy nawalony jak stodoła, po prostu szedł spać.

Pozbawiony wsparcia ze strony ojca zacząłem sam sobie radzić z dojazdami do klientów. Po 9 latach męki choroba zaczęła odpuszczać. Czułem, że wraca we mnie życie i, że świat staje przede mną otworem.

Zanim jednak tak się stało zaplanowaliśmy z żoną i córką wspólne wakacje w Karpaczu. Miałem samochód więc mogliśmy te 300 km przejechać się na pierwszy w życiu urlop. Nie lubiłem swojej żony. Była to wredna suka, pozorantka, zwracająca uwagę tylko na to "co inni powiedzą". Poza tym bardziej interesowała się swoją bliźniaczą siostra niż naszą córką. Dzięki temu miałem córcię dla siebie, z czego byłem zadowolony.

Sam wyjazd do Karpacza był dla mnie wielkim wyzwaniem. Owszem czułem się za kierownicą bardzo dobrze. Byłem jednak świadomy tego, że jeśli atak złapie mnie w drodze to mogę zabić nas wszystkich.

Rano w dzień wyjazdu oświadczyłem rodzinie, że nigdzie nie pojadę. Kłótnie, negocjacje, prośby i groźby trwały do 14:00, o tej godzinie wsiedliśmy do samochodu i wieczorem byliśmy w Karpaczu. Ja wykończony drogą i atakami w czasie podróży na miejscu zapomniałem o wszystkim. Przeżyliśmy najwspanialsze wakacje w życiu. Później moja żona i córka zaczęły rozumieć jaki mam problem i na wakacje jeździliśmy do bliższych miejscowości nad jeziora i też było fajnie.

Po śmierci mojego ojca, żona postanowiła wziąć ze mną rozwód. Jej potrzebny był facet a nie taka wystraszona biedna myszka jak ja. Zgodziłem się na to i po roku czasu byliśmy już po rozwodzie i po podziale majątku. Był to najtrudniejszy okres w moim życiu. Ta suka najpierw chciała od nas odejść. Potem coś jej jednak się odmieniło i zaczęła walczyć o córkę. Zmieniała zdanie co kilka dni ale sąd wydał wyrok nie typowy i miałem do córki większe prawa niż ona.

Musiałem zadbać o wyżywienie nas obojga i inne tego typu sprawy. Starałem się wszystko zrobić jak należy. Znalazłem nawet pracę na 8 godzin aby nie być zależnym tylko od prowizji, która była zmienna, raz wielka raz zerowa. Tak minęło kilka miesięcy po których nastąpił kataklizm.

O nim jednak następnym razem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Spylacz, może zabrzmi to dość dziwnie, ale fascynuje mnie Twój wątek i cała historia :oops: Może dlatego, że widzę w niej wiele, ale to wiele punktów wspólnych. Ja walczę z nerwicą prawie dziesięć lat. Po pierwszym etapie, w którym postawiono mi ostateczną diagnozę, minęła sama na długi czas bez żadnej terapii, ale jak wróciła po kilku latach to już ze zdwojoną siłą..

Nie wierzę w wyleczenie. Niestety moja psycholog powiedziała mi, że nikt mi nigdy nie da gwarancji, że lęki nie wrócą nawet po okresie spokoju. Nawet psychiatra, do której poszłam po leki (a których mi nie przepisała) stwierdziła, że nie wzięłaby odpowiedzialności za całkowite wyleczenie z tego... Super.. To mnie tylko utwierdziło w moich obawach.

 

Wierzę, że pisanie swojej historii jak to robisz Ty może być w pewnym stopniu jakimś oczyszczeniem, narzędziem do przynajmniej częściowego wyplenienia lęków.

Czekam na ciąg dalszy :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziś zostałem zmuszony przez życie do pojedynku z lękami. Musiałem pojechać do miasta "X" odwieźć pewnego człowieka na pociąg. Lęki i napięcie towarzyszyły mi zarówno w jedną jak i w drugą stronę. Dziś jednak to ja byłem kierowcą więc mogłem w każdej chwili zawrócić w stronę "bezpiecznego miejsca", co przerwałoby atak. Jednak pociąg nie poczekałby i byłby problem. Musiałem więc przez około godzinę prowadzić samochód w lękach. Najgorzej jest zawsze w korkach i na czerwonym świetle. Jak się jedzie jest łatwiej niż kiedy się stoi mając przed sobą sznur samochodów. Nie wiadomo co wtedy robić, czy wysiąść, czy męczyć się dalej. Ja dziś dojechałem, wygrałem, byłem mocniejszy. Poniżej opiszę jednak swoją porażkę. Kocham porażki bo z nich jest zbudowany sukces.

 

Moja pierwsza spektakularna ucieczka przed lękami.

 

Robiłem to setki razy, uciekałem z miejsc w których łapały mnie lęki. Wystarczyło tylko zacząć uciekać aby lęki odpuściły. Nawet nie potrzebne są żadne tabletki, ważne aby zacząć uciekać by znowu być sobą, by nie mieć lęków!

 

O tym, że musze poddać się operacji wiedziałem już chyba z pięć lat. Nigdy jednak nie miałem odwagi. W tamtym okresie nie chodziłem do dentysty a do fryzjera wybierałem się albo po kilku piwach albo w chwilach kiedy byłem w bardzo dobrej formie. Nie wsiadałem do autobusów ani innych pojazdów których sam nie prowadziłem. Po prostu bałem się powierzyć siebie komukolwiek. Operację odwlekałem więc jak tylko mogłem. Ból był coraz większy i trudno było mi się poruszać ale znosiłem to dzielnie, zapominając o bólu lub uciskając obolałe miejsce specjalnym elastycznym pasem. Był to okres rozwodu, więc postanowiłem, że pokarzę swojej znienawidzonej żonce jaki ze mnie twardziel.. i pokazałem :why::why::why::why:

Przygotowałem się do tej operacji tak jak należy. Znalazłem więc najlepszego w okolicy chirurga i zaszczepiłem się przeciwko żółtaczce. Z chirurgiem omówiliśmy szczegóły operacji i ustaliliśmy termin. Opowiedziałem mu też o tym, że mam nerwicę z napadami lęku panicznego i, że w związku z tym musi mnie potraktować inaczej niż innych pacjentów. Powiedziałem mu o tym, jednak do tego gnoja to nie dotarło!!!

Swoją operację omówiłem z psychologiem i psychiatrą. Wszystko wskazywało na to, że jestem gotowy do zabiegu. Moim znajomym i rodzinie powiedziałem o tym że idę do szpitala.

Pojechałem tam swoim samochodem - szpital w którym pracował chirurg "złota rączka" był w miejscowości, którą będę teraz nazywaŁ "Z". Ta miejscowość też odegra dużą rolę w moim życiu choć nie tak dużą jak miasto "X".

Na izbie przyjęć pobrano mi krew do badań i kazano podpisać mnóstwo dokumentów. Dałem radę, czułem się świetnie i byłem pewny, że nazajutrz będę na bloku operacyjnym. Przydzielono mi salę i łóżko a po jakiejś godzinie przyszła bardzo miła pani anestezjolog, która miała dbać o moje bezpieczeństwo w trakcie operacji. Wypytała mnie o przyjmowane leki i ustaliliśmy, że nie będę miał znieczulenia ogólnego lecz miejscowe i że przez cały czas operacji będę przytomny. Chodziło mi o to, żebym miał kontrolę nad całą sytuacją więc nie dałem się uśpić.

Nastał wieczór. Pogaszono światła w szpitalu i wszyscy chorzy zaczęli kłaść się do łóżek. Byłem całkowicie sam i właśnie wtedy mnie dopadły! Nawet nie chce mi się ich opisywać.

Natychmiast wyskoczyłem z pidżamy i ubrałem swoje ubranie. Na karcie szpitalnej napisałem coś w tym rodzaju: "Panie doktorze przepraszam ale dopadły mnie lęki. Ja tu jeszcze wrócę!!!".

Wróciłem do domu w którym moja eks. żonka tryumfowała! Naigrawała się i cieszyła z mojej porażki. Znajomi, którzy dowiedzieli się o mojej ucieczce byli zaskoczeni, niektórzy byli jednak na tyle tępi aby nie zrozumieć co się tak naprawdę wydarzyło. Stan mojego przygnębienia porażką trwał przez miesiąc czyli do dnia kiedy po raz kolejny pojawiłem się w szpitalu.

Przez ten miesiąc ze wstydu nie wychodziłem z domu i z nikim nie rozmawiałem. Byłem jednak u swojego psychiatry i u chirurga aby ustalić przebieg mojej operacji i sposób w jaki mnie do tego zmuszą. Psychiatra odbył nawet rozmowę z chirurgiem.

O tym, że wybieram się po raz drugi na operację nie wiedział nikt oprócz mnie , chirurga i mojej mamy ( miałem wtedy około 40 lat).

Do szpitala pojechałem tym razem z mamą i tym razem nie dzień przed operacją ale na godzinę przed nią. Wszystko było ustalone i podpisane wcześniej. Na izbie przyjęć dano mi taką małą tableteczkę do połknięcia. Omal ich nie wyśmiałem. I to ma waszym zdaniem być coś co mnie pozbawi lęków!!?? Ha ha ha takie małe coś??? Nic nigdy ich nie powstrzymało, nic nigdy nie uchroniło mnie przed lękami! Dlaczego miałaby to zrobić ta mała tableteczka??!!

Nie pamiętam co się ze mną działo. Pamiętam, że poczułem ból i wybudziłem się ze snu. Leżałem na sali operacyjnej a chirurg grzebał w moim brzuchu i to mnie bardzo bolało. Powiedziałem o tym dwóm kobietom stojącym obok. One natychmiast coś mi podały i obudziłem się na drugi dopiero dzień na szpitalnej sali pooperacyjnej. Podłączony byłem pod jakąś kroplówkę. Po przebudzeniu natychmiast nacisnąłem na dzwonek. Miałem już pierwszy sygnał, o tym, że muszę uciekać bo zaraz będę miał lęki. Nie mogłem tam dłużej zostać bo nie miałem zamiaru przeżywać napadu lęku ani paniki. Atak jest doznaniem tak ciężkim do przeżycia, tak bolesnym, smutnym, że unikam go w każdej sytuacji. Wtedy też musiałem uniknąć lęku. Nie mógł mnie dopaść w szpitalu, miejscu niebezpiecznym!

Poprosiłem o odłączenie kroplówki.

Okazało się, że podają mi Tramal, środek przeciwbólowy działający podobnie jak narkotyk. Tym bardziej stanowczo zarządałem odłączenia mnie od tego dziadostwa. Przyszedł mój chirurg i ostrzegł mnie, że po odłączeniu kroplówki będę czół ogromny ból.

A w dupie mam twój ból człowieku ja muszę uciekać przed lękami! - Pomyślałem.

Spytałem go czy mogę już wstać? On uśmiechnął się i powiedział, że pozszywał mnie naprawdę dobrze i że jeśli tylko mam tyle siły to mogę wstać i chodzić.

Ta informacja dodała mi skrzydeł.

Wstałem więc z łóżka i poszedłem trzymając się za potężnie bolącą ranę do gabinetu lekarskiego. Chirurg kiedy mnie zobaczył zrobił wielkie oczy. Spytałem, czy mogę pojechać do domu. Ku mojemu zaskoczeniu zgodził się, pod warunkiem, że sam nie będę prowadził samochodu.

Zorganizowałem więc kierowcę i tego samego dnia w ogromnych bólach byłem już we własnym domu.

Własny dom okazał się jednak nie być moim domem. Ani żona ani córka nie podały mi szklanki wody przez cały ten czas. Do kuchni i toalety przez kilka dni chodziłem na czworaka, wyjąc z bólu. W końcu przestało boleć i mogłem po woli wrócić do życia.

Uniknąłem lęku i paniki, wolałem ból niż atak lęku. Ból jest milion razy przyjemniejszy !!!

 

Następny wpis będzie dla mnie bardzo trudny...

 

-- 23 wrz 2011, 21:07 --

 

Nie wierzę w wyleczenie. Niestety moja psycholog powiedziała mi, że nikt mi nigdy nie da gwarancji, że lęki nie wrócą nawet po okresie spokoju. Nawet psychiatra, do której poszłam po leki (a których mi nie przepisała) stwierdziła, że nie wzięłaby odpowiedzialności za całkowite wyleczenie z tego... Super.. To mnie tylko utwierdziło w moich obawach.

 

 

Ja też nie wierzę w całkowite wyleczenie, nie potrzebna mi ta wiara, mam za to pewność, że pokonam chorobę trzeci raz w życiu!. Tym razem jednak pokonam ją tak, że już nie wróci. Będzie się bała wrócić!

Ten Twój psychiatra... może porozmawiaj z nim(ą) o tym czy aby na pewno powinien(a) wykonywać dalej swój zawód, bo z takim podejściem do sprawy nikogo nie wyleczy! Tyle jest pięknych zawodów, nie musi przecież być psychiatrą, może być na przykład grabarzem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Masz przynajmniej możliwość ucieczki przed lękami, bo istnieją tzw. bezpieczne miejsca dla Ciebie.. Mnie lęk dopada nagle, nie dając mi wcześnie żadnych sygnałów, w każdym miejscu i o każdej porze. Nie mam ani bezpiecznych miejsc, ani pór dnia..

 

Ja już nie pójdę do tej pani. Byłam u niej prywatnie i usłyszałam, że nie kwalifikuję się do brania leków z grupy SSRI, bo wywnioskowała, że zaczynam sobie radzić z atakami. Nie pomogło że jej powiedziałam, że miewam lęki wolnopłynące albo nagłe ataki paniki (fakt, że rzadko) i strasznie się wtedy boję. Ona mi powiedziała, że oddziały są pełne ludzi, którzy leczą się z uzależnienia od takich leków a leczenie takich ludzi jest nieporównywalnie trudniejsze niż leczenie nerwicy, bo nerwicę powinno się leczyć przede wszystkim terapią i doraźnymi lekami.

Dziwne, bo ja wszędzie czytałam i słyszałam, że terapię można spokojnie połączyć z lekami SSRI..

Generalnie jestem już zmordowana

 

Cieszę się, że przynajmniej Ty masz siłę pokonać lęk po raz trzeci jak napisałeś. Naprawdę życzę Ci zwycięstwa..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Leczyło mnie czterech psychiatrów i kilku psychologów - efekt jest taki, że po 15 latach ciągle jestem w lęku. Owszem radzę sobie ale wiem, że gdyby tych lęków nie było to radziłbym sobie dużo lepiej i byłbym szczęśliwszy.

Postanowiłem więc wygrać z tą chorobą. Ludzie wychodzą z raka i AIDS, dlaczego ja nie mam wyjść z lęków? Nie widzę powodów dla których miałoby mi się to nie udać. Nie znam się na lekach. Staram się zażywać ich jak najmniej bo żaden nigdy mi nie pomógł naprawdę. Niektóre mnie usypiają inne nadmiernie pobudzają, żadne nie likwidują lęków. Dwa razy w życiu pokonałem tę chorobę. Ona jednak wróciła, kiedy w moim życiu działo się coś co jej na to pozwoliło. Szukam więc tego czegoś spisując swoje wspomnienia. Kiedy to znajdę zmierzę się z tym.

Jeśli chodzi o lekarzy psychiatrów to, do żadnego nie mam zaufania oni nie potrafili mnie wyleczyć. Być może jest gdzieś jakiś lekarz, który leczy z lęków ale ja go jeszcze nie spotkałem.

Na temat terapii mogę powiedzieć tyle, że jest to rzecz bardzo bolesna a jednocześnie bardzo skuteczna. Brałem udział w kilku ale i one mi nie pomogły do końca bo bałem się otworzyć a psycholodzy nie potrafili ze mnie nic wydusić. Chętnie poszedłbym i pewnie pójdę na ostrą terapię ale nie teraz bo teraz mam problemy z przemieszczaniem się a w mojej miejscowości takich terapii nie ma.

Co do bezpiecznych miejsc, to owszem mam je a raczej miałem bo teraz kiedy choroba dopadła mnie po raz trzeci to ataki mam wszędzie i sa nieprzewidywalne tak jak u Ciebie.

Mam też takie które mogę przewidzieć, na przykład zawsze mnie łapie w podróży i przez to zacząłem się bać jeździć. Kiedyś uciekałem przed lękami. Dziś wręcz staram się je wywoływać. Ataki są nie przyjemne, bolesne, upokarzające, osłabiające, straszne itd, ale nie są wieczne!

Ja po ataku czuję się świetnie a atak trwa zaledwie kilkadziesiąt minutek. Najgorsze jednak ostatnio jest to, że nie mogę wywołać pełnego ataku, takiego mocnego, po którym wracam do zdrowia i cała reszta dnia jest świetna. Dziś mam ataki słabsze ale częstsze, dłuższe i niekończące się.

Pozbędę się ich bo tak chcę!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

[...] Kiedyś uciekałem przed lękami. Dziś wręcz staram się je wywoływać. Ataki są nie przyjemne, bolesne, upokarzające, osłabiające, straszne itd, ale nie są wieczne!

Ja po ataku czuję się świetnie a atak trwa zaledwie kilkadziesiąt minutek. Najgorsze jednak ostatnio jest to, że nie mogę wywołać pełnego ataku, takiego mocnego, po którym wracam do zdrowia i cała reszta dnia jest świetna. Dziś mam ataki słabsze ale częstsze, dłuższe i niekończące się.

Pozbędę się ich bo tak chcę!

 

No tym to mnie zabiłeś! :shock: Czy wywołujesz je dlatego że czujesz sie po nich świetnie czy dlatego, by udowodnić, że masz nad nimi całkowitą kontrolę, to znaczy że możesz je jednocześnie wywołać więc i pozbyc się ich??

 

Ja po ataku czuje się źle. Pozostaje ten tzw. osad polękowy i strach przed kolejnym :?

 

Moja nerwica przechodzi różne etapy albo stadia jak kto woli. Ostatnio pojawia mi się silny lęk, ale wykonuję z nim wszystkie normalne czynnności, typu prowadzenie samochodu, gotowanie, przygotowywanie się do pracy. Mam genialna umiejetność podzielności uwagi... Jakiś czas temu miałam momentalnie skok ciśnienia, a teraz na przykład mam skok pulsu, tyle że puls to momentalnie obniżam bez wysiłku a z ciśnieniem walczyłam nawet kilka godzin..

 

Ja nie jestem pewna czy można się pozbyć ataków, bo się tego chce, gdyż uważam, że ataki lęku nie pojawiają się dlatego bo to my je chcemy, tylko na skutek różnych splotów wydarzeń połączonych z konstrukcja naszej psychiki..

 

Piszesz, że ludzie wychodzą z raka... Ja w jednej z firm gdzie pracuję dostałam w marcu tak silnego ataku paniki i skoku ciśnienia, że nie byłam już w stanie nad tym zapanować. Jest tam lekarz bo to firma farmaceutyczna. Dał mi coś na uspokojenie i spokojnie rozmawiał by mnie wyciszyć, a ja wpadłam w amok i trajkotałam, że mam na pewno raka nadnerczy albo czegoś innego. Wtedy spojrzał na mnie i powiedział: "Wie pani co? Ja bym sto razy bardziej wolał guza nadnerczy bo jego się wycina, zazwyczaj jest łagodny i wraca się szybko do zdrowia, a nerwicę leczy się latami i do tego nie zawsze ona mija..." Nigdy nie zapomnę tych słów.. Dzisiaj jest koniec września, to było na początku marca, minęło siedem miesięcy od tamtego ataku, a ja dalej z tym żyję..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Może źle się wyraziłem pisząc, że je wywołuję. Wcale ich nie chcę. Wywołuję rozumiem tu jako nie uciekanie od sytuacji lub miejsc, w których jestem pewny, że mnie złapią. Kiedyś ciągle uciekałem. Kiedy jednak sytuacja nie pozwala mi uciec, tak jak na przykład dziś, kiedy wiozłem człowieka na pociąg, wtedy lęki mnie dopadają. Jeśli uda mi się ich nie powstrzymać i wytelepią mnie porządnie, wtedy kończą się i czuję się świetnie. Osad polękowy miałem w czasie pierwszej choroby dziś jest inaczej. Dziś po ataku wszystko przechodzi dlatego niemal je wołam aby w końcu przyszły, abym nie trwał w lęku przed lękiem, bo ten jest paskudą, tylko abym przeżył lęk i miał święty spokój.

Nie jestem jednak aż tak wielkim bohaterem. Dziś mając tyle ataków za sobą też potrafię wpaść w panikę. Ostatnio wysiadłem z busa, opisałem to w tym wątku:

post649158.html?hilit=uciekanie#p649158

 

Na temat lekarzy nie chętnie się wypowiadam, nie wierzę w nich, to tylko ludzie wspierający się wiedzą medyczną nauki, która jeszcze nie odkryła wszystkich elementów i nie rozwikłała wielu zagadek. Oni nie wiedzą wszystkiego. Bardziej skłonny byłbym zaufać Stwórcy niż im.

 

-- 23 wrz 2011, 23:31 --

 

Aha jeszcze jedno: pozbyć się ataków można tylko wtedy kiedy się chce a nie wtedy kiedy się nie chce i godzi na nie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gratuluję - chyba tu jest więcej takich czytelników jak ja.Czytam te wypowiedzi niczym najciekawszą powieść i nie mogę doczekać się dalszego ciągu.Życzę aby to pisanie nie poszło na marne i żeby pomogło w przezwyciężeniu choroby.

 

-- 23 wrz 2011, 23:55 --

 

Czekam na dalszy ciąg opowiadania.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To rzeczywiście źle Cię zrozumiałam z tym wywoływaniem atków. Poczytałam Twój wątek o uciekaniu. Patrz, a ja nie uciekam. Nie bardzo też wiem dlaczego. Pamiętam jak dopadł mnie straszny, ale to straszny lęk w hipermarkecie, zaczęło mna telepać, dusiłam się, ale wszystko stłumiłam w sobie. Miałam ochotę krzyczeć "ratunku", "pomocy", "karetkę", ale ścisnęłam to w sobie i na zewnątrz wyglądałam jak normalna osoba robiąca zakupy z kartką w ręku. Ja już wiem z mojej terapii poznawczo - behawioralnej, że nie dam rady pozbyć się lęku przy pomocy tzw. rozpraszania myśli. Tak jak napisałam wcześniej przy najgorszych atakach nie uciekam, nie wycofuje się, nie uzewnętrzniam tego, co mnie w środku morduje. Doznaję strasznego lęku i wykonuję zwykłe czynności. Niezwykła podzielność uwagi. Ja potrafię dostać ataku podczas prowadzenia lektoratu: panuję nad słowem, kontroluję ruchy, mówię z sensem, a w środku wyję ze strachu i mam ochote uciekać. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Jak zostaję sama z dziećmi, bo mąż wyjeżdża, to nie pozwolę sobie na "luksus" w postaci uzewnętrzniania lęku. To jest dla mnie straszne cierpienie..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wie ,że jak dostaję napadu lęku ostrego to nijak tego nie ukryje..rozpraszanie myśli?nic nie pomaga..trzęsie mną..słabo mi..nie jestem w stanie wykonać jakiejkowiek czynności..biorę leki i wtedy mija..zdarza mi się to sporadycznie,ale jest czystą męką.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Fantastycznie opisujesz to, czego ja nie potrafie.

Ja nie mam pojedynczych ataków paniki. Ja mam jeden wielki ciągły nieprzerwany lęk od 4 lat zarówno w dzień jak i w nocy ( uwierzcie mi-przez sen, nawet ten wywołany prochami-czuję go )

Choruję na CHAD , ale nie jestem tego taki pewien.

Rozwalił mnie lekarz na komisji ZUS....."to czego Pan się tak własciwie boi?"...no coments. Pytanie idioty zważywszy na okoliczności.

Gdybym wiedział "czego" przestałbym mieć lęki w ciągu godziny....

Lęk , który mnie niszczy 24 godz/dobę jest tak nasilony, że nawet bardzo stresujące sytuacje, takie na krawędzi wytrzymałości dla zdrowego człowieka, nie wywołują już na mnie większego wrażenia czy nasilenia objawów .Myśle , że osiągnąłem juz najwyższy pułap lęku.

Czarno widzę swoją przyszłość, poniewaz próg mojej wytrzymałości został już niebezpiecznie przekroczony...

Czekam na ciąg dalszy opowieści czy też rozprawy z lękiem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ostatnio byłem trochę zajęty innymi sprawami i nie miałem czasu opisać dalej swojej historii. Poza tym doszedłem w niej już do momentu pierwszego wyzdrowienia. Moment ten był dla mnie jednocześnie bardzo smutny i na dzień dzisiejszy nie jestem gotowy aby zdarzenie, które mną wstrząsnęło opisać choćby tak dokładnie jak tę operację. Kiedyś może to zrobię , może uda mi się opisać coś najbardziej bolesnego w życiu, na pewno jednak nie teraz. Teraz zrobię to bardzo ogólnikowo i może mi wystarczy, jeśli nie to kiedyś do tego wrócę.

 

Powiem Wam, że to opisywanie i analizowanie jednocześnie mojej lękowej historii przynosi taki efekt jakiego się spodziewałem. Zaczynam być coraz twardszy wewnętrznie i mogę dzięki temu zająć się sprawami, które od tygodni odkładałem przez lęki. Ponad dwa miesiące jestem w lęku i nie wiele mogę zrobić poza ucieczkami, ale to się zaczyna zmieniać. Zaczynam działać. Jutro wybieram się na wycieczkę do innej miejscowości. Jest to takie specjalne wywołanie lęków, o których pisałem. Będę w domu dopiero wieczorem i wtedy wezmę się za dalsze spisywanie wspomnień. Będzie jeszcze jedno traumatyczne zdarzenie, po którym miałem potężne problemy, ale to za kilka dni

 

Czapla jeśli nie uciekasz to chylę czoła. To co piszesz o tym, że w czasie ataku wykonujesz swoją pracę, dla mnie jest nie do pomyślenia. Owszem bywało tak, że lęk dopadał mnie w pracy przy kliencie. Wtedy też musiałem podzielić się na dwie części, jedna zajmowała się klientem a druga lękiem ale to jest bardzo trudne.

 

Noopi Masz szczęście, że leki Ci pomagają. Ja w czasie napadu lęku nie mogę wziąć leku bo się go boję.

 

Lemac Ciąg dalszy już wkrótce, a pisanie chyba pomaga.

 

Dolomit Wiem o czym piszesz pisząc o nie przerwanym lęku. Miałem taki też i wkrótce go opiszę, to dopiero była jazda. Dzień i noc, jawa czy sen, zawsze lęk!

"Gdybym wiedział "czego" przestałbym mieć lęki w ciągu godziny...." - i tu mamy takie samo zdanie! Ja właśnie próbuję przeanalizować swoje życie i dowiedzieć się czego się boję. Prawdę mówiąc wiem już czego. Zawsze wiedziałem... Chcę jednak tym razem wyjść z choroby na dobre dlatego szukam czegoś ukrytego. Ta choroba sprytnie chowa swoje przyczyny. My dobrze wiemy o co chodzi ale za żadne skarby nie przyznamy się do tego przed nikim:) Ja spróbuję to zrobić.

 

Pozdrawiam Was i życzę niedzieli bez lęków.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×