Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nerwica Natręctw - Moja historia, objawy, co zrobić...


madeline20

Rekomendowane odpowiedzi

Nie będę się czepiał waszych "wierzen religijnych", czy moze inaczej kultu liczb :P Skad pomysl, ze 6 jest liczba szatana - hmm? Rozumiem, ze 666 moze zle sie kojarzyc, ale tak czy inaczej to tylko liczby/cyfry.

 

hackthebrain

Napisales, ze kiedy wychodzac z domu do tesco, pomijajac godzine z 53 na koncu, sptkala cie nieprzyjemna sytuacja i wiazesz to z ta liczba. Jak mawial moj nauczyciel, to bylo samospelniiajace sie proroctwo, zapewne w jakis sposob, podswiadomie sprowokowales tych niecnych agresorow, zeby potwierdzic slusznosc swoich natrectw, heh. :P

 

Sam nigdy nie mialem nn, no moze kiedys przez moment liczylem plytki chodnikowe, stale tez szukam w okolicy liczby 27(na zegarku, rejestracjach samochodow), ale to raczej mnie ni wiezi, czysto hobbistyczne zachowanie ; ) - mam zwykla nerwice (wolalbym byc na waszym miejscu).

 

Wydaje mi sie, ze przyczyna waszych natrectw jest kryjacy sie za nimi lek, jesli na sile bedziecie starali sie je eliminowac, to zapewne nie uda sie wam na dluzsza mete, a poza tym ujawnia sie ukryte leki (to moja teoria :) )

Lepiej szukac przyczyny, a nie walczyc ze skutkami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Racjonalnie tego nie wytłumaczę. Uważam, że to coś co jest złudzeniem na 99% ale zawsze zostaje ten 1%. Ludzie mający NN ten 1% biorą bardzo na poważnie (może wynika to z ich wrażliwości, albo doświadczeń), i na wszelki wypadek odwalają kawał dobrej roboty wykonująć samonakręcające się natręctwa i chroniąc swoich bliskich i siebie przez złem tego świata. To jest swego rodzaju ubezpiecznie przed poczuciem winy. Ja w swoich natręctwach kieruję się myślą: jeśl tego nie zrobię (natręctwa), to może skończyć się bardzo źle, więc co mi szkodzi to zrobić, namęczę się, ale będę bezpieczna. To jakby przerysowana hierarchia wartości, naruszenie granic świata prawdziwego, przez świat przedstawiony. Dodam że mam 15 lat, boję się, że wraz z wiekiem objawy będą się nasilać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To ja 5 nie lubię. Bo moja najbliższa rodzina liczy 6 osób, a piątka to tak jakby jedną osobę odjąć. Kiedyś też miałam wrażenie, że jak zrobię coś ileś tam razy to ktoś umrze w takim wieku. Także najbezpieczniejsze były liczby niskie, poniżej wieku najmłodszego członka rodziny, ale z wyłączeniem piątki i jedynki (bo jedynka to jedna osoba, tak jakoś) albo liczby dość wysokie np. 70. Ale np. 78 już nie, bo 7+8 to 15 i ktoś mógłby umrzeć w wieku 15 lat. Pamiętam nawet, że kiedyś liczyłam ile winogron zjem :]. 7 było mi mało (smakowały :D), to dobijałam do 70 czy tam nawet 100.

Kurcze, miałam (mam) cały system z tymi liczbami :D.

 

Z książkami też miałam (w sumie to nadal mam w pewnym stopniu) coś takiego, że przed przewróceniem kartki musiałam spojrzeć na jakieś bezpieczne słowo (a niełatwo było takie znaleść, bo do wielu potrafiłam wymyślić dziwne, złe skojarzenia). Oczywiście musiało mieć też odpowiednią liczbę liter. To samo z wyłączaniem telewizora. Np. ostatnie słowo wypowiedziane przez jakąś osobę mi nie pasuje, więc czekam aż powie coś innego i dopiero wtedy zmieniam kanał/wyłączam tv. Ale wiem, że to bez sensu i czasem udaje mi się to opanować :].

Liczyłam (liczę) też różne inne rzeczy np. kroki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jakbym siebie widziała wk! Też tak mam, moja rodzina liczy 4 osoby, ale mieszka z nami babcia więc w sumie 5 a pieska i rybkę też kocham, czyli 7. Ale siedem to znowu numer z dziennika takiego kretyna który kiedyś mi groził, więc też nie dobrze. I tak dalej i tak dalej. Ludzie z nerwicą w pewnej części poścwięcają normanle życie dla rodziny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zauważyłem ze natręctwa czasem mijają jak ręka odjoł ale wtedy kiedy jestem pod stresem troche dziwne nie ale ja wogóle jestem jakiś inny

 

Żeby nie było tak kolorowo to natręctwa się nasilają jak coś chcę zrobić nowego innego wtedy prawie cały rytułał :) brakuje tylko w sumie ofiary z koguta albo małwj owcy :twisted:

 

Nasilają się jak chce coś zmienić na inne itp.

 

zauważyłem też ze czasem jak sie wk.... na coś to przewaznie to w końcu rozwale

no jak jest rozwalone to nie bede tego dotykał bo nie bedzie działać

 

Czasem jest też tak że jak juz jestem naprawde wk....... to jestem w stanie w napadzie złości powywalać wszystkie takie pierdoły które mi utrudniają funkcjonowanie.

 

 

 

 

 

 

 

 

"Poznac glupiego po czynach jego - Forest Gump"

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zastanawiam sie nad jednym z kad u na staki rodzaj liczenia no i te torie matematyczne :) przeciez watpie ze kazdy z nas byl w poprzednim zyciu matematymiem wyzszych lotow ale wiecie moge sie mylic

 

 

"Rano słucham se w radiu, jak tkwią te chuje w tych jebanych autach. - Dzień Swira"

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

 

Bardzo długo się zastanawiałam skąd się to wzięło...otóż ja każdy wyraz "rozkładam" na 2-literówki.

Już tłumaczę: jak gdzieś jadę, albo idę, albo najzwyczajniej w świecie mi się nudzi szukam jakichś napisów, najlepiej żeby były to długie wyrazy, każdy taki wyraz układam w 2 literówki, np: autobus powtarzam w głowie AU-TO-BU-S, ale zostaje mi 1 literka, tak więc tak długo szukam, aż będę miała końcówkę z 2 liter.

Do AU-To-BU-S dodaję np: naklejki i wychodzi: AU-TO-BU-SN-AK-LE-JK-I, i tak w kółko, aż ostatni dodoany wyraz będzie miał końcókę parzystą...

 

Próbowalam wytłumaczyć to facetowi, popatrzył tylko na mnie dziwnie bo on czegoś takiego nie ma i totalnie mnie nie rozumiał:(

 

A ja tak mam, jadę autobusem, rozmawiam z kimś, piszę coś, jem, oglądam telewizję, spodoba mi się jakiś wyraz no i muszę go rozkładać...najgorzej jak jest wyraz z RZ lub CZ i one nie są w jednej 2-literówce, czyli -CZ- lub -RZ_, bo wtedy mi sie myli i kilkakrotnie to powtarzam, aż mi wyjdzie dobrze...

 

Z tego co tu czytam okazuje się, że prawdopodobnie a raczej na bank to jakieś natręctwo...tylko jak z tym walczyć?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

The force is with you, young Różą... but you aren’t a Jedi yet (moc jest z Tobą, młoda Róża... ale nie jesteś jeszcze Jedi)

 

Trzeba wymyslec pod jaka religie moge sie podczepic mysle o kultowywaniu religji w stylu Jedii :)

 

 

 

 

[ Dodano: Wto Lut 20, 2007 11:51 am ]

Dzis jest wtorek

Jak narazie wszystko ok i jakos probuje wytrzymac by nie wybuchnac i sie nie zdenerwowac :) jakims glupstwem mam nadzieje ze mi sie uda

 

[ Dodano: Wto Lut 20, 2007 11:52 am ]

A no i jak by co to trzymajcie kciuki :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie wszyscy,

 

założyłem konto na tym forum właściwie w celu zadania jednego pytania. Pomyślałem, że to niezła metoda, żeby sobie dodatkowo pomóc. W dziale natręctwa dlatego, że taka jest moja oficjalna diagnoza.

 

Mój problem, trwający od lat niemal dwudziestu, jest bardzo nietypowy (tak przynajmniej o nim myślę). Dokładne opisanie go kwestia niezłego elaboratu, więc będę się streszczał.

 

Chodzi o dźwięk. O otaczający mnie i pierońsko drażniący dźwięk.

 

Od razu zaznaczę, że nie jest to typowa nadwrażliwość słuchowa polegająca na wyjątkowo głośnym słyszeniu wszystkiego i fizycznym bólu tudzież neurogennych szumach, trzaskach itd. Nic z tych rzeczy. Słyszę co prawda bardzo wyraźnie, mam słuch czuły i bardzo muzyczny, od dziecka, ale rzecz w czym innym.

 

Mianowicie: od dzieciństwa bardzo źle reaguję e m o c j o n a l n i e na niektóre odgłosy otoczenia. Do największej furii doprowadza mnie słuchanie osób ciągających nosem, mających katar; dalej: chrząkających, mlaskających przy jedzeniu i strzelających z zębów.

 

Mam tak naprawdę problem z opisem tego, co się ze mną dzieje. Po prostu odczuwam przepiekielne rozdrażnienie, wkurwienie, mam ochotę delikwenta pociągającego nosem rozszarpać na kawałki. Całą agresję oczywiście tłumię i moje otoczenie (poza nielicznymi osobami) nie wie, co się ze mną dzieje.

 

Znajduję na to chyba tylko dwa słowa: koszmar i tortura.

 

Niestety, problem jest na tyle silny, że nie pozwala mi normalnie funkcjonować. Po studiach spróbowałem podjąć etatową pracę, po trzech miesiącach zwolniłem się ze względu na... chrząkającego szefa. Absurd. Ale po prostu nie mogłem, to było ponad moje siły. Obecnie próbuję dorabiać tu i tam, cały czas się modląc, żeby mój przyszły pracodawca dał mi osobny pokoik, w którym będę spokojnie siedział (w tej chwili mam bogu dzięki takiego pracodawcę, choć czasem trzeba wyjść do kuchni i problem gotowy).

 

Tak jest niestety cały czas, z żelazną konsekwencją od wielu lat (prawie 20). Ze względu na katar mamy i chrząkanie taty bardzo wcześnie wyprowadziłem się z domu i od lat mieszkam sam. Wsiadając do metra, albo zagłuszam się muzyką, albo dwa-trzy razy w ciągu przejazdu zmieniam wagon (żeby nie trafić pacjenta z katarem itp.). Mam problem ze spokojnym pójściem do kina, teatru, do knajpy, w ogóle w miejsca publiczne.

 

Najgorsze, że to uderza w moich najbliższych, a oni tego, co się ze mną dzieje, nie są w stanie zrozumieć. To samo w sobie jest źródłem ogromnych kłopotów. Z biegiem czasu doszło do tego, że zaczął mnie denerwować już nie tylko katar mamy, ale w ogóle brzmienie jej wiecznie zakatarzonego (w moim odczuciu) głosu. Finał jest taki, że z nerwów z największym trudem z nią rozmawiam, a ona źle moją ukrywaną znosi. Płaci za nią własną, niemałą nerwicą.

 

Powiem Wam, że w takim napięciu trudno jest po prostu żyć. Non stop ekstremalne wkurwienie, nerwy jak postronki, nieprawdopodobne napięcie. I świadomość, że życie ucieka, że człowiek jest sparaliżowany przez swoje nerwy, nie może normalnie żyć, rozwijać się, cieszyć tym, co mógłby osiągnąć. Po prostu totalna kaplica.

 

Do tego odgłosy wydawane przez ludzi, choć najbardziej wkurzające, nie są jedyne. Denerwuje np. tupanie dzieci sąsiada za ścianą, denerwują krzyki na klatce schodowej, dźwięk telewizora zza ściany. Jeździ człowiek cały dzień po mieście, męczy się, nie może pracować, nie może na niczym się skupić - wraca do tzw. domu - i męczy się dalej. Zaszczuty jak zwierzę.

 

Nietrudno się domyśleć, że w pewnym momencie pojawia się silna depresja. Ja w tej chwili jako tako sobie z nią radzę, ale wiem, że w każdej chwili może wrócić. I wtedy to już naprawdę jest koniec, leżenie jak ochłap albo próby samobójcze.

 

- - - - -

 

To może tyle, w największym skrócie, o tym, co mi dolega. Moje pytanie jest proste: czy ktoś z Was doświadcza czegoś podobnego? Przeszukałem polską sieć i znalazłem historię jednej jedynej dziewczyny, która boryka się z czymś podobnym, jak ja. To też nienajfajniejsza sytuacja - świadomość bycia w tym syfie całkowicie samotnym i niezrozumianym.

 

Nie oczekuję jednak złotych porad, cudownych środków i pocieszenia. Od lat dość wytrwale się leczę (ze średnim skutkiem, ale próbować trzeba), jestem na lekach przeciwdepresyjnych i innych, zafundowałem sobie psychoterapię długoterminową.

 

- - - - -

 

A, jeszcze o jednym pomyślałem, może i tym się z Wami podzielę.

 

Na temat tego, co się ze mną dzieje, zebrałem przez lata pewną wiedzę i nadal ją zbieram. Na pewno wpływ na rozwój mojej dysfunkcji miało bardzo trudne dzieciństwo - to z jednej strony. Z drugiej - zawsze miałem bardzo wrażliwy słuch, więc częściowo może chodzić o neurologię, a nie neurozę. To myśl o tyle niezła, że mam ewidentne problemy neurologiczne: cierpię na tzw. paraliż przysenny, który wiąże się z omamami słuchowymi i wzrokowymi, mam nieprawidłowy zapis eeg wskazujący na jakieś cechy padaczki skroniowej.

 

Układa mi się to nawet w jakąś całość: byłem dzieciakiem bardzo słabym psychicznie, gnojonym w szkole i bardzo to przeżywającym, zamkniętym w sobie, lękliwym (neuroza), poza tym od zawsze miałem wyjątkowo czuły, precyzyjny i muzyczny słuch (zajmowałem się przez jakiś czas muzyką), do tego jakieś sprawy okołopadaczkowe (neurologia). Finał: przedziwne schorzenie, wobec którego specjaliści rozkładają ręce albo je lekceważą. Zdaje się, że to cudo nie jest w żaden sposób sklasyfikowane i omija się je - w moim przypadku - wpisem f.42.0 wg icd-10. (Polski psychiatro, psychologu, szansa na wielką karierę! Zdiagnozuj jako pierwszy Zespół Malinowskiego!).

 

Owszem, natręctwa mam, ale w dużej mierze są one pokłosiem napięć przeżywanych w związku z ową drażliwością dźwiękową.

 

- - - - -

 

No, rozgadałem się. Ponawiam zatem pytanie: czy ktoś z Was doświadcza czegoś podobnego? Rozmowa z kimś takim, wymiana doświadczeń może być superpomocną sprawą :)

 

Wszystkich pozostałych oczywiście też wysłucham z największą przyjemnością. Im więcej punktów widzenia, tym chyba lepiej.

 

Aha, wybaczcie długość tego wpisu, ale musiałem przynajmniej tyle, to naprawdę minimum.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam, mnie też wkurzaja siorpniecia, chrząknięcia a pociągania nosem mogą mnie doprowadzić do szału, ale chyba nie az tak, zeby czuła to jako problem, który wyklucza mnie z życia z ludźmi. Ja leczyłam się na leki związane z wychodzeniem z domu, jazdą po mieście, a potem przeszłam na dzieciśstwo z tata alkoholikiem i robie to całkiem skutecznie. Moze Ta metoda tobie tez by pomogla na rozładowanie emocji zwiazanych z tymi wszytskimi odgłosami, bo ich nie zmienisz a swoje uczcuia tak. polecam Ci EFT (techniki emocjonalnej wolności) www.eft.net.pl

albo amerykańska strona www.emofree.com

powodzenia:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej,

 

dzięki za odpowiedź :)

 

Właśnie, zauważyłem to: innych też wkurza to, co mnie, tylko w dużo mniejszym stopniu i ich życiowo nie paraliżuje i aż takiego hardkoru nie dostarcza. Mój kumpel nie lubi porannych szpilek sąsiadki z piętra nad nim. Inny nienawidzi kapiących rynien. Wielki wynalazca Tesla też miał takie jazdy, dostawał fioła od skrzypiącego łóżka (skonstruował sobie do niego amortyzatory, hehe).

 

Tak sobie myślę, że to być może jakaś nierozpoznana jednostka chorobowa. Nie mam wykształcenia psychologicznego, ale naczytałem się swego czasu sporo i w klasycznej literaturze (przynajmniej polskiej) tego po prostu nie ma.

 

Co do EFT, to raczej nie, mam teraz naprawdę niezłą analityczną. Poza tym wkrótce raz a dobrze przebadam się neurologicznie.

 

Dzięki tak czy inaczej :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie :cry: co do problemu Manka Manka to jest on mi calkiem znany poniewaz sama sie z nim nie moge uporac.Tez wkurza mnie jak ktos wciaga ,chrzaka itd.czasami doprowadza mnie to do furii ze ryczec mi sie chce,nawet jak ktos do mnie mowi to dziala na nerwy.No i te lęki czasami moze przesadne.Jak sie z tym uporac? bo to wykancza:(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę, że wszyscy nerwicowcy to mają, ale oczywiście nie w takim stopniu.

 

Ja jestem zawsze najbardziej jestem rozdrażniona na początku lata, kiedy wszystkie okna są pootwierane. Nie znoszę śpiewających ptaków, biegających i wrzeszczących dzieci i samochodów jeżdżących po mokrej jezdni.

 

Moja matka ciągle wrzeszczy na ojca, żeby nie kaszlał :roll:

 

MankaManka, współczuję ci, bo z tymi objawami neurologicznymi, to wszystko nie jest proste, jak taka "zwykla nerwicka"...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć, mnie też całe życie doprowadzają do szału pewne dźwięki. Powtarzające się dźwieki. Dźwięk głośnego połykania jedzenia to dla mnie tortura! Nie jestem w stanie siedzieć obok swojego ojca, bo on tak głośno je. Wciąganie nosem , chrząkanie, połykanie wody, powtarzające sie dźwięki w piosenkach -tak co chwila, natarczywie, , no i oczywiście: chrapanie...Traktuję to tylko jako dodatek do manii natręctw...Jakoś z tym żyję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zaklopotana: o rety, naprawdę są gdzieś na świecie ludzie, którym to też dokucza. Ja całe życie myślałem, że sam z tym jestem...

 

Jak się z tym uporać? Ja z niezłymi efektami próbuję psychoterapii, poza tym wspomagają mnie trochę różne leki. Tzn. z niezłymi efektami to za dużo powiedziane, ale od paru miesięcy radzę sobie minimalnie lepiej - i już to jest sukcesem, bo wcześniej nie mogłem tego w sobie ruszyć ani o milimetr.

 

Dziś rano, jadąc do roboty, nie przesiadłem się nawet do następnego wagoniku metra, gdy usiadł obok mnie zakatarzony facet! I nie zapowiada się, żebym miał pół dnia chodzić przez jego smarkanie skrajnie rozwalony, a i tak bywało drzewiej...

 

Hura! :P

 

Wiesz, ja do końca nie wiem, jak sobie radzić, ale coś robić trzeba, czegoś trzeba próbować, bo tak żyć się nie da po prostu. Jeśli z tego nie wyjdę, o stałej pracy, osobistym rozwoju i jakimkolwiek dobrym samopoczuciu do końca życia mogę zapomnieć. A latek mam 27 i najwyższa pora żyć normalnie i na własny rachunek.

 

Zaklopotana, życzę Ci dużo powodzenia w walce z tym, próbuj różnych rzeczy, żeby to rozwalić. Nie wiem, ile masz lat, ale im wcześniej zaczniesz, tym lepiej, bo za ileśtam lat może człowiek z ręką w nocniku się obudzić, tak jak ja (szczególnie gdy własna rodzina go nie rozumie w tym, co się dzieje, reaguje zwrotną agresją, pretensjami itd.) i odkryć, że nie może normalnie żyć.

 

Aha, gdybyś kiedyś zrobiła eeg (a może zrobiłaś i masz wyniki?), powiedz koniecznie, czy nie wyszły Ci jakieś błędne zapisy w płatach czołowych. Zbieram swoimi skromnymi siłami różne dane neurologiczne, osobiście podejrzewam, że rzecz częściowo może rozwalać się właśnie o neurologię, a nie psychiatrię/psychologię.

 

Amy Lee: wiesz, czy w tym reagowaniu na dźwięki jest jakaś neurologia, nie jestem pewien. To rzecz do zbadania, czy to jakoś koreluje ze sobą, ale pewne jest to, że z elektryką mojego mózgu jest coś nie tak.

 

Co do współczucia, to dzięki, ale etap żalenia się nad sobą, że biedny, że cierpię, szczęśliwie zamknąłem (w jakimś stopniu przynajmniej)...

 

Dzięki za wsparcie tak czy inaczej, wspierający się neurotycy to naprawdę skarb :) Bo w ogóle neurotycy to dobrzy i kochani ludzie :>

 

Olga: fajnie, że traktujesz to jako dodatek, u mnie to jest zdecydowanie objaw dominujący. Objaw, z powodu którego niejeden dramat w moim życiu się rozegrał, łącznie z najgorszym w ciągu ostatniego roku, tzn. błyskawiczną utratą fajnej etatowej pracy.

 

Aha, może Ty też masz wyniki eeg? Czy wyszło Ci coś w płatach czołowych?

 

- - - - -

 

No, tyle na razie ode mnie. Dzięki wszystkim za odpowiedzi, sporo się dowiedziałem od Was. Zaklopotana, Olga i inni - trzymajcie się, ja mam mocną intuicję, że ten syf można jakoś rozbroić :)

 

Ściskam i zachęcam do dalszej dyskusji, im więcej przegadamy, tym więcej się dowiemy i może na jakieś ciekawe pomysły jeszcze wpadniemy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie.

Chyba moge powiedziec ze wiem jak sie czujecie.Tzn opisane przez Was dzwieki, moze nie doprowadzaja mnie do szalu...chociaz, kiedy mam zszargane nerwy to wszystko jest w stanie wyprowadzic mnie z rownowagi...

Nienawidze mlaskania, tego chyba najbardziej nie wiem czemu, nie lubie tez jak ktos zuje gume z otwarta buzia, albo robi balony i glosno strzela, wrrr, kiedys jak jeszcze chodzilam do lo, na sprawdzianie z polskiego siedziala za mna kolezanka, ktora robila takie balony z gumy, przez nia zawalilam te klasowke bo sie skupic nie moglam.Nie lubie wiosny a raczej odglosow zycia dochodzacych zza okna, bo ja wtedy najczesciej czuje sie podle (jak zwykle ostatnio) ale nie lubie tez jak jest 100% cisza, tak ze az w uszach dzwoni.Z odglosow to nie lubie tez glosnego smiechu, ogolnie gwaru (to chyba fobia spoleczna czy jakos tak).Albo jak jest cosza a ktos stuka czyms, tak regularnie co iles sekund, szczegolnie powoli, to wtedy taki monotonny dzwiek tez dziala mi na nerwy.

No ale z tych oglosow, ktore wydaja ludzie no to ta guma, mlaskanie, chrzakanie, ale tez takie "cmokanie" jak wtedy gdy ktos po obiedzie np probuje z zeba cos w ten sposob "wyciagnac" to mnie tez wkurza na maxa.Mysle ze jeszcze pare rzeczy by sie znalazlo, ale i tak juz duzo napisalam, a nie chce was zanudzic :) Pozdrawiam!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co do współczucia, to dzięki, ale etap żalenia się nad sobą, że biedny, że cierpię, szczęśliwie zamknąłem (w jakimś stopniu przynajmniej)...

 

Dzięki za wsparcie tak czy inaczej, wspierający się neurotycy to naprawdę skarb :) Bo w ogóle neurotycy to dobrzy i kochani ludzie :>

To nie było z mojej strony klepanie po główce ;) tylko wyraz, że opis tej dolegliwości był poważny.

 

Swoją drogą, dopiero teraz zwróciłam uwagę na to, ile u mnie w domu jest awantur o dźwięki ("nie kaszl!!!", "zamknij to cholerne okno!!!"), narzekania na sąsiadów i wyłączania sobie na wzajem telewizorów :shock:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Słuchajcie,

 

nie spodziewałem się, że znajdę tylu ludzi, którzy żrą się z tym, co ja... To dla mnie dość mocne doświadczenie. I pozytywne :)

 

Pasqdo, trzymaj się i dróg wyjścia szukaj.

 

Amy Lee, rzeczywiście, to jest poważne, bo mi się dokumentnie rąbie przez to życie, codziennie i niemal w każdej minucie. O tym np., żeby się z kimś związać czy pracować w pełnym wymiarze godzin nawet w tej chwili nie marzę, jestem całkowicie rozchwiany i codziennie strasznie rozdrażniony, nie idzie ze mną wytrzymać (ja z nikim tym bardziej dłużej nie mogę).

 

Itd. itd. Ale jako żywo, zaprawy w boju pewnej nabrałem i jakoś to pomału próbuję opanować. No i o to chyba chodzi, kurde.

 

Przykre również jest to, co piszesz o swoim domu. Doskonale wiem, jak to wygląda, bo zanim wyniosłem się od rodziców, sam byłem takim terrorystą (bardzo ukrytym i subtelnym, ale w istocie bezwzględnym; kiedy pojawiam się w domu na niedzielnym obiedzie czy przy innych okazjach, jestem nim nadal). Tego typu walki są strasznie dla wszystkich wykańczające :(

 

No ale dobra, dobra, ja dumam, co z tym wszystkim zrobić. Niech kolejni z problemem się dopisują, niech wspomną coś o swoich zapisach eeg (płaty czołowe! płaty czołowe!), niech piszą, jak sobie z tym radzą.

 

Trzymajcie się, wybywam. Normal górą, nerwica kanałami :P

 

Aha, Amy, Kraków jak zawsze piękny i kochany, byłem tam niedawno. Tylko Ci głośni Anglicy młodzi trochę złe świadectwo sobie wystawiają :/ Jacyś buńczuczni często i w ogóle nie wiem, lepsi się chyba czują, wydaje im się, że na wieś przyjechali i są paniczami, którzy tubylcom łaskawie dają zarobić. No, nieistotne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z zainteresowaniem przeczytałam wasze wypowiedzi.A jak reagujecie na swoje własne odgłosy?Nie macie nigdy kataru,nie chrząkacie?Może przyczyny złości należy szukać nie w wyczulonym słuchu,tylko w braku tolerancji dla słabości lub chamstwa innych osób?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czytam co piszecie o swoich domach...Ja kiedy mieszkalam jeszcze w domu rodzinnym, bylam tam jakby terrorystka, ale ze wzgledu na caloksztalt mojej choroby (wieczne nerwy, rzucanie sie o byle co, praktycznie bez powodu, no rozne takie fochy) ale mimo tego w domu bylo jakby latwiej wszystko wytrzymac.Teraz wynajmuje pokoj w mieszkaniu powiedzmy studenckim.Tutaj to musze sie zmagac z roznego rodzaju odglosami i sama niewiele moge powiedziec na ten temat, zeby ktos czegos nie robil, bo np mi sie nie podoba...Wszystko jest latwiej wytrzymac wsrod "swoich" i ew zwrocic im uwage..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×