Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nerwica Natręctw - Moja historia, objawy, co zrobić...


madeline20

Rekomendowane odpowiedzi

Już myślałam że sama męczę się z natręctwami.

Tylko że ja wiem dobrze że coś takiego siedzi gdzieś we mnie, ale w ogóle nie mam pojęcia do kogo zwrócić się o pomoc.

Może to dziwne, ja śmieje się z tych moich natręctw. Mam sposób na nie, nie wiem czy on jest dobry, na jakiś czas pomaga.

A w czym jest u mnie problem?

Od kiedy tylko pamiętam, zawsze liczę. W mojej głowie bez ustanku liczę. Kiedyś to jeszcze liczyłam, drzewa przy drodze, słupki, wagony w pociągu, słupy, cienie drzew na ulicy, okna, schody, potrafię bardzo szybko wymyśleć kategorie według których coś liczę! Np jak rozmawiam z kimś, najczęściej liczę "dwójkami" 2 - brwi, 4-rzęsy, 6-źrenice, 8-białka, 10 - nos, 12 - usta, 14-poliki. Tak jest z każdą osobą którą rozmawiam. Przy takiej rozmowie muszę skupić się i to bardzo żeby wiedzieć o czym rozmawiam no i liczyć. A droga która wyłożona jest płytami, prowadzi ona na ogród ehhhh za każdym razem kiedy idę na ogród liczę, wiem że po prawej stronie jest 83 a po lewej 74. O schodach już wspominałam ... moja siostra mieszka na 2 piętrze w bloku, idąc do niej liczę te schody, chociaż wiem że pierwsze mała 8 stopni a pozostałe po 9, ale za każdym razem liczę.

A chodzenie chodnikiem to dla mnie jest wielkie wyzwanie, najważniejsze nie nadepnąć na linie! Idąc chodnikiem z kostki mam problem i to wielki hihihi śmieszne ale w takiej sytuacji właśnie zaczynam liczyć, nie skupiam się na tych liniach tylko na liczeniu. W domu mam półkę nie wiem z 150 cm a na niej chyba z 50 aniołów, zawsze gdzie się znalazłam kupowałam aniołka, a czasami nawet w prezencie dostawałam, oczywiście aniołki stoją każdy na swoim miejscu i muszą być ułożone od białego-srebrne-żółte-zielone-czerwone-fioletowe. Zawsze staram się układać od jasnego do ciemnego. W pracy to samo segregatory poukładane kolorami, a kartki które są w nich wpięte równiutko, nie ma opcji żeby któraś była wyżej czy niżej. a co jest najzabawniejsze? Dziś byłam w sklepie z moją mamą, chciała jechać na zakupy to pojechałam z nią. Stała przy jakiś pierdołach a co ja robiłam? Układałam puszki ze szprotkami, tak były porozwalane że wkurzało mnie to! ułożyłam połowę i zorientowałam się że w sklepie zrobiła się cisza i 70% ludzi patrzyło na mnie ;/ głupio się zrobiło, no ale co zrobić.

Staram się ograniczać te moje dziwactwa, jeśli już zaczynam układać kolorami i dochodzi do mnie że tak robię to rezygnuje z układania, no ale coś kosztem czegoś, wtedy też moja głowa sama zaczyna liczyć. Jechałam ostatnio samochodem i spojrzałam na płyty że leżały zupełnie inaczej niż zawsze, myślę, zostawię tak i koniec. Skupiłam się na jeździe i nagle olśnienie "11, 12, 13, 14 ..." i tak myślę co ja liczę? No drzewa liczę!

Po tygodniu takiego liczenia i jednocześnie pracy, rozmowy z innymi ludzmi, moja głowa pęka, jestem tak zmęczona że niedziele spędzam na leżeniu na kanapie i patrzeniu w sufit żeby tylko nie myśleć. To jest mój sposób, od poniedziałku do soboty katuje się liczeniem, układaniem, oczywiście dla świętego spokoju, a w niedziele "padam na twarz". O fobiach nie będę wspominać bo to jest następne co mnie męczy. Pająki i owady to nie dla mnie yyyyh

A z tą maską o której mowa w pierwszym poście dokładnie mam to samo. Ciągle tylko słyszę że jak ja to mam dobrze, że ja nigdy nie narzekam, że wszystko jest dobrze, że zazdroszczą mi że mam tak spokojne życie. A to wszystko to kłamstwo, jeszcze przed nikim nie otworzyłam się, wszystko co mnie trapi, co mnie denerwuje, co mnie smuci, boli wszystko jest we mnie. JA zawsze uśmiechnięta, wesoła, pomocna i zawsze słuchająca innych. Ehhhh powoli mam dość, ciekawe ile jeszcze wytrzymam.

Czy ktoś może mi pomóc?

Proszę!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no jasne, tylko znowu co mam iść do psychologa czy nie wiem gdzie i co mam powiedzieć "Dobry, proszę pana/pani a ja sobie licze ukladam kolorami i wogóle mam balagan w glowie" ? nie no na serio. Nawet przyznam że troche sie wstydze. Chyba musialabym wyjechac do warszawy zeby nikt sie nie dowiedzial ;( pierwszy raz w życiu nie wiem co mam zrobic ..... taka prawda.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no jasne, tylko znowu co mam iść do psychologa czy nie wiem gdzie i co mam powiedzieć "Dobry, proszę pana/pani a ja sobie licze ukladam kolorami i wogóle mam balagan w glowie" ? nie no na serio. Nawet przyznam że troche sie wstydze. Chyba musialabym wyjechac do warszawy zeby nikt sie nie dowiedzial ;( pierwszy raz w życiu nie wiem co mam zrobic ..... taka prawda.

 

Dokładnie tak możesz powiedzieć :D . Pacjent z natręctwami to dla psychiatry czy psychologa nic nadzwyczajnego, więc nie masz się czego wstydzić! Zacznij od wizyty u psychiatry. Jak boisz się iść do psychiatry w miejscu zamieszkania, to rzeczywiście przyjedź choćby do Warszawy. Z tego co piszesz wynika, że prawdopodobnie prędzej czy później i tak taka wizyta Ciebie czeka, więc nie warto tego odwlekać :smile: .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

kaska.raitano, Zależy jakiej natury są Twoje zaburzenia. Większość nich ze spectrum zaburzeń lękowo-depresyjnych leczy się poprzez psychoterapię. Bo leki to wiesz...przyczyny nie usuną, mogę tylko wspomóc, uspokoić, wyciszyć.

Poproś psychiatrę o skierowanie na terapię w ramach NFZ.

Tu przeczytaj sobie na temat terapii, wypowiedzi użytkowników :szukam:psychoterapia-dziala-czekam-na-ka-dego-posta-z-wasza-opinia-t4853-1484.html

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

kaska.raitano, NIe, nikt Cię nie będzie szykanował z tego powodu.

Masz trudności, opowiedz na spokojnie psychiatrze jakiej natury są. Powinien wysłuchać, nie wiem czy sam zaproponuje terapię. Gdyby tak się nie stało, sama go poproś o to skierowanie.

Jeśli nie otrzymasz skierowania na terapię możesz pójść na terapię prywatnie, ale wiadomo...będziesz pokrywała koszty z własnej kieszeni.

Ja chodzę prywatnie.

Powodzenia i trzymam kciuki.

Jak wrócisz to zdaj proszę relację.

Nie taki diabeł straszny jak go malują! :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Musze się odważyc i tyle, porozmawiam z lekarzem rodzinnym może ona zna jakiegoś dobrego psychologa. A jeśli nie to pójdę prywatnie. A na pewno wrócę tutaj i powiem jak było. Jeszcze raz dziękuję, bo jedyne forum które się odezwało jak coś napisałam. Dzięki Monika

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

kaska.raitano, Lekarz rodzinny raczej nie będzie zorientowany. Myślę,że to psychiatra jest bardziej zorientowany, powinien być.

I proszę, jak już będziesz chciała jakieś leki, to nie od lekarza rodzinnego, na prawdę.

Psychiatra + psychoterapia = małymi kroczkami do przodu.

 

 

Jeszcze raz dziękuję, bo jedyne forum które się odezwało jak coś napisałam. Dzięki Monika

Nie ma za co. Proszę.

Nasze forum jest najlepszym forum na Ziemi :D;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Monika1974 całe dwa dni myślę o tym wszystkim, powiedz gdzie ja mam iść? Dziś siedziałam godzinę w poczekalni mojego lekarza rodzinnego z nadzieją że ona wskaże jakiegoś dobrego psychologa czy kogoś. No ale nie weszłam do niej. Internet zbiegałam cały w poszukiwaniu jakiś psychologów, oczywiście znalazłam ich sporo, nawet wiem w jakim miejscu przyjmują, tylko brak mi odwagi ;(

Powiedz a gdyby tak się przyzwyczaić do tych wszystkich dziwnych rzeczy które robię, które są w mojej głowie?

Czy można to zaakceptować?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

kaska .raitano napisała:

tylko brak mi odwagi ;(

Myślę,że TU tkwi twój podstawowy problem-LĘK. Spróbuj na początek swojej autopsychoterapii przełamywać się we wszystkim w swoim lęku,iść do przodu,wyznaczać sobie cele i realizować je nawet na przekur temu co aktualnie czujesz .Inaczej kicha .

Monika 1974 napisała:

Samo nie przejdzie.

NIE PRZEJDZIE!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam wrażenie, że nie tylko życie ucieka mi między palcami, ale też że jest ono złe. Że ja jestem zła. To nie jest tak, że ja nie ufam ludziom. Ludzie są ok. To sobie nie moge ufać. ; / Tragedia. Nic w moim życiu nie jest ok. No może jedynie wspaniała rodzina.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć. Przypadkowo trafiłam na te forum. Chciałabym podzielić się z wami moją historią.

 

Moja choroba zaczęła się gdy miałam 7 lat. Pojawiało się u mnie wtedy , jeszcze bardzo rzadko, coś takiego podczas zabawy, że gdy obejdę w około jakiś przedmiot lub cokolwiek np. drzewo, będę wtedy 'w innym świecie' który wygląda tak samo, ale jest nieprawidłowy, nie mój. I muszę się po prostu cofnąć, przejść z powrotem w koło, tym razem w drugą stronę. I wtedy wszystko jest w porządku.

 

Z czasem wszystko mi się nasiliło. Gdy miałam 8 lat nawet dotykanie czegoś sprawiało dla mnie, że byłam już w jakimś 'innym świecie' . Tych światów było tysiące, poprzez dotykanie poszczególnych rzeczy, z czasem nawet patrzenie na coś przenosiło mnie 'gdzieś' w inny świat , który wyglądał tak samo, ale nie był mój. Wtedy przyszedł lęk. Że nie dam rady wrócić do mojego świata. Powtarzałam 100 razy te same czynności, żeby wszystko naprawić. Praktycznie nie mogłam normalnie żyć, bo wszystkie czynności mnie paraliżowały. 'Dotknę tego przedmiotu- będę w innym świecie, nie wiem czy odnajdę później PRAWDZIWY'

 

W międzyczasie doszłam do wniosku, że jeśli moja mama - najbliższa mi wtedy osoba (miałam 8 lat) dotyka innych przedmiotów, omija różne przedmioty, robi cokolwiek... to przenosi się cały czas do innych światów ...

Więc ja, żeby pozostać z moją mamą, tą właściwą... Musze robić to co ona...

Chodziłam za nią, otwierałam te same szafki, ręczniki, różne rzeczy... Omijałam te same rośliny.... Cały czas się bałam , że będę w innym świecie... Pamiętam ten strach, on mnie paraliżował... Często stawałam w jednym miejsc i bałam się poruszyć, żeby wszystkiego nie zepsuć... Moja rodzina patrzyła na to z przerażeniem. Byłam 8 letnim dzieckiem z którym do tamtej pory wszystko było w porządku. I zaczęłam robić takie 'dziwne rzeczy'

 

Wtedy moja mama zaprowadziła mnie do lekarza. Najpierw nikt nie chciał jej słuchać, wszyscy mówili jej, że to normalne, że dziecko powtarza bo swoich rodzicach różne czynności. W końcu ją wysłuchali. Później ja musiałam rozmawiać z lekarzem. Nie potrafiłam wtedy opisać dobrze tego co się ze mną działo. Ale to co powiedziałam lekarzowi wystarczyło żeby mi stwierdzić nerwicę natręctw. Od razu dostałam leki. I od razu trafiłam do szpitala psychiatrycznego dla dzieci. Byłam tam tylko 4 dni. W szpitalu, z daleka od bliskich mi osób czułam się strasznie, moje lęki były większe. W szpitalu mieliśmy , ja i inne dzieci , które były w szpitalu z najróżniejszych powodów , bardzo zorganizowany czas. Nasz oddział był zamknięty, i kilka godzin w swoim gabinecie na naszym oddziale była psychiatra. Siedziałam u niej cały czas. Miałam już wtedy przymus ciągłego liczenia w myślach do 4. O wszystkim jej mówiłam. Jako jedyny psychiatra wtedy, a spotkałam ich całkiem spoko, miałam wrażanie że naprawdę mnie słucha. Po 4 dniach na moją ciągłą prośbę i płacz wypisała mnie do domu.

 

Leki pomogły mi na tyle, że lęk mnie już nie paraliżował. Nie powtarzałam też ciągle wszystkich czynności, przestałam naśladować moją mamę cały czas Ale dalej ciągle w myślach 'musiałam' liczyć do 4, dotykać różnych przedmiotów 2 razy. Czasami było gorzej, dopadał mnie taki lęk, że płakałam całymi dniami i prosiłam moją mamę, żeby przeszła w około danego drzewa. Bo byłam pewna, że ja kiedyś przeszłam w ogół niego, i przez to byłam w innym świecie niż moja mama.

Gdy jej to próbowałam wytłumaczyć, nie rozumiała. Bo w sunie nie potrafiłam jej tego wytłumaczyć.

Raz w miesiącu jeździłam do psychiatry, leki mi nie pomagały. Tylko tyle, że lęk mnie nie paraliżował. Mogłam w miarę normalnie chodzić do szkoły.

W wieku 11 lat od leków miałam już sporą nadwagę, pomagały mi tylko do pewnego stopnia , i nic się nie zmieniało. Bardzo się bałam, że nigdy z tego nie wyjdę. Wtedy usłyszałyśmy z moją mamą o bionergoterapełcie...

Zapisałyśmy się, pojechałyśmy. Gdy przykładał nam rękę do czoła, czuło się gorąco. O wiele cieplej niż zwykłe przyłożenie ręki drugiego człowieka. Czułam jak wlewał we mnie to ciepło.

Byłam u niego 2 razy...

Moja mama powiedziała mu, że jest naszą ostatnia nadzieją. On powiedział nam, że najpierw, po jego terapii, moja choroba się nasili. A potem minie. I TAK BYŁO.

Pierwszy okres po mojej ostatniej wizycie u niego był straszny. Miałam takie lęki, jak nigdy w życiu. Płakałam całymi dniami. Powtarzałam tysiące takich samych czynności, wpadałam w panikę....

 

I po chyba dwóch tygodniach... po raz pierwszy od lat BYŁAM WOLNA. NIE MUSIAŁAM powtarzać tych samych czynności, liczyć w myślach, robić cokolwiek na przymus. Przestałam brać leki. I nic się nie działo. Nie było już tych 'innych światów'. Nie wiem jak to się stało, ale on mnie naprawdę wyleczył. BIONEGROTERAPEŁTA - gdyby nie on, nie wiem ile jeszcze by to trwało... Leki pomagały mi bardzo mało. Wtedy lekarze wpisali mi w kartę zdrowia zakończenie leczenia. I tak się niby skończyła moja choroba.

 

Teraz mam 16 lat. Nie czuję, że wszystko jest cudownie. Nadal mam lęki. Największy problem mam z dogadywaniem się z innymi ludźmi. Mam mało znajomych, nie potrafię 'na luzie' rozmawiać z innymi ludźmi. Cały czas myślę o tym co mam powiedzieć, boję się że powiem coś nie tak, coś głupiego... Boję się bardzo oceny innych... Otwieram się bardzo powoli. Często mam wrażenie, że nie jestem sobą. Czuję się, jakbym zgubiła siebie dawno temu. Nie wiem czy umiem być naprawdę sobą. Często mam uczucie wyobcowania. Czasami nawet nie chce mi się dalej żyć. Często się izoluję . Siedzę pół dnia sama w pokoju, nie mam ochoty rozmawiać z innymi. Gdy cokolwiek robię z ludźmi w moim wieku, np. idę na koncert, cały czas się zastanawiam, czy robię wszystko dobrze, boję się, jak mnie ocenią ludzie... Nie potrafię się dobrze bawić z jakimikolwiek obcymi ludźmi. Jestem bardzo zamknięta... Wśród ludzi czuję się bardzo nieswojo. A teraz idę sama do nowej szkoły. Nie wiem jak to będzie.

 

I jest jeszcze coś. Nigdy nie kończę czytać książki na stronie o numerze nieparzystym. Zawsze czytam jeszcze jedną stronę, żeby np. ze strony 19 doczytać do 20 i wtedy skończyć. Przed snem zamykam wszystkie drzwi w domu. Wtedy czuję się bezpieczniej.

 

Największy problem mam jednak z ludźmi. Bardzo doskwiera mi samotność. Mam co prawda przyjaciółkę, trochę znajomych... Ale czasami wystarczy, że zrobią coś trochę nie po moje myśli i jestem wściekła... Nie chce mi się z nimi przebywać, rezygnuję ze spotkania... A za kilka godzin wszystko mi przechodzi... i znów jest ok.

 

Czasem mam takie przebłyski... Że jest cudownie... jestem baardzo rozluźniona, biegam, tańczę, śmieje się.... Mogę rozmawiaż z każdym i nic mi nie przeszkadza...

 

Ale lęk powraca... Czasami jest gorzej i mi bardzo przeszkadza... mam wiele barier...

 

ale jakoś moge z tym żyć... najgorsze skończyło się kilka lat temu.

 

Próbowałam wiele razy otworzyć się na świat, na ludzi... Ale nie wychodziło... Każda ich negatywna reakcja, nawet najmniejsza, że ktoś nie może się spotkać, cokolwiek... Wprawiała mnie w smutek, złość , bezsilność...

 

Mogę się tego pozbyć ? Często chce pokonać te bariery... ale nie umiem. Jakby one pochodziły z poza mnie.

 

JAK MOGĘ SOBIE POMÓC ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

JAK MOGĘ SOBIE POMÓC ?

Nic innego mi nie przychodzi do głowy, jak tylko namówić Cię do podjęcia intensywnej psychoterapii.

Lęki mają swoje źródło, są często nieświadome. A ich powodem bezpośrednim są relacje z rodzicami, to jak Cię wychowali, jakie wzorce zaszczepili, jakie po drodze sama sobie wypracowałaś.

Leki + koniecznie: terapia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj Paula. Za małolata miałem podobnie jak Ty ,z tym ,że u mnie były słowne formuły ,po których zmówieniu następowała chwilowa ulga.Samo przeszło (choć nie końca chyba),a w to miejsce wpieprzył sie inny bezsensowny badziew/y. Najważniejsze Paula ,że najgorsze masz już za sobą jak piszesz.Pytasz się jak możesz sobie pomóc? To dobre pytanie i ważne jest to ,że wychodzisz z tym do ludzi (Forum).

Monika 1974 dobrze Ci radzi.Spróbuj KONIECZNIE leczenia farmakologicznego(mi bardzo to pomogło,ulżyło w bólu),a z nerwicą natręctw zmagam się już 22 lata.Dobrym wyjściem byłaby tez psychoterapia.Ja dopiero teraz sie na nią zdecydowałem,bo same leki to za mało.Masz dopiero 16 lat,WALCZ O SIEBIE!!!Wszędzie ,pamiętaj bywają chwile lepsze i gorsze i nic nie jest czarno-białe.Nerwica to choroba ,jakkolwiek sie ona u Ciebie przejawia i zawsze tutaj trzeba próbować a nuż coś zaiskrzy i pomoże .Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej,

 

Od roku męczy mnie nerwica natręctw. Miałem chyba wszystkie jej objawy: sprawdzanie czy np. woda jest zakręcona, gaz wyłączony, drzwi zamknięte, dotykanie przedmiotów odpowiednią ilość razy (nie miałem tzw. mycia rąk). Biorę 20 mg Citalopramu rano. Wiem, że bardzo dobra jest psychoterapia, ale jestem za granicą a mój język obcy nie jest wystarczający, aby ją podjąć. Ale jest OK. Wszystko to pokonałem. Dużo czytam i staram się każde natręctwo zrozumieć i dojść do wniosku, że jest ono bezsensowne. I mogę powiedzieć, że te powyższe natręctwa pokonałem. Ale ostatnio jednej rzeczy nie mogę pokonać. Mianowicie potrafię wywołać jakiś "urojony ból". Np. dotknę czegoś palcem i zaraz wydaje mi się, że ten palec mnie boli. Cały czas myślę o tym palcu i odczuwam dziwny ból. Ból ten np. nie przeszkadza mi w spaniu, zasypiam OK i śpię dobrze . Rano budzę się i jest w porządku, ale przypominam sobie o tym palcu i znów myślę o nim i odczuwam ten ból. Po prostu gdy myślę o czymś innym czy rozmawiam z kimś nie czuję tego bólu, ból odczuwam tylko wtedy kiedy myślę o tym palcu (nie zawsze jest to palec, może być np. reka czy noga). I mogę np. kilka dni odczuwać ból palca i nic nie ustępuje. Ale wmówiłem sobie, że jak dotknę go to przestanie boleć. I.... dotykam raz i w sekundę ból ustępuje. MAGIA??? CO to może być??? Wydaje mi się , że jak tylko to zrozumiem to nerwica natręctw będzie pokonana. Ale co to jest??? Jak to pokonać, jak przetłumaczyć sobie??? Jak o tym nie myśleć??? Może ktoś miał coś podobnego i jakoś to pokonał???

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie.

Na nerwicę natręctw zachorowałem jak miałem 12 lat. Mój ojciec na początku sądził, że jestem po prostu świrem. Moja mama pracuje za granicą i dlatego wmawiam sobie, że dom jest na mojej głowie.

Nikomu nie potrafię zaufać. Codzienne szarpanie drzwi, zakręcanie gazu, pilnowanie, aby wszystko było wyłączone z kontaktu i.t.p., doprowadzało mnie i nadal doprowadza do szału. Staram się hamować od różnych czynności przy moich znajomych, ale to jest na prawdę trudne. Moi rodzice ciągle mówią, abym z tym walczył, lecz jest to niesamowicie ciężkie (sami zresztą najlepiej wiecie jak to jest). Uczę się z tym żyć, a najbardziej boję się, że nikt nigdy mnie nie zrozumie i pozostanę na zawsze sam. Chciałbym znaleźć bardzo bliską osobę z którą mógłbym porozmawiać o wszystkim co mi leży na sercu.

Każdy dzień jest jak niesamowicie trudny tor przeszkód. Nawet zwykłe umycie rąk w łazience sprawia, że siedzę w niej przez 10 minut. Na razie mam dopiero 14 lat, ale aż boję się pomyśleć co będzie później, skoro natręctw ciągle przybywa. Ciesze się, że mogę podzielić się swoimi problemami z wami, gdyż wiem, że je na pewno rozumiecie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie,

 

Może niektórzy z Was mnie pamiętają, ale wątpię, bo byłam na forum krótko. Trochę żałuję, że weszłam na nie znów, bo myślałam, że skończyłam z tym wszystkim. Ale po kolei. Mam 14 lat - niedługo 15. Kiedy pisałam o nerwicy natręctw, doszłam do wniosku,że tak mam ją - ale nie chce się faszerować lekami, na innym forum poradzono mi by darować sobie lekarza, bo przylgnie do mnie etykietka wariatki. A ja tak bardzo chcę być normalna. Więc uznałam, że muszę z tym jakoś żyć. Potem myśli zniknęły, przestałam się wiecznie bać nerwicy i żyłam zupełnie normalnie. Tyle, że ostatnio one znowu wróciły - i jestem gotowa zaakceptować, że choruję, mogę iść się leczyć. Tylko boję się, że nie mam nerwicy a coś znacznie gorszego. Kiedyś, bardzo interesowałam się tematami z zakresu psychiatrii i czytałam np. o objawach manii prześladowczej, schizofrenii, itd. Czytałam np., że taka osoba myśli, że ktoś ją podtruwa, etc. Podam taki przykład:

wczoraj jadłam babkę drożdżową. Było mi po niej niedobrze i pomyślałam: "co, jeśli były w niej jakieś leki". A zaraz potem, pomyślałam, że to całkowicie niemożliwe i absurdalne. Nie wierzę w to i jem normalnie, ale takie myśli się zjawiają. To samo - wyobrażam sobie, że w moim domu są kamery, a zarazem mam pełną świadomość, że ich nie ma. Wiem, że to tylko wytwór mojej wyobraźni. Teoretycznie te rzeczy nie przyszły mi do głowy same, a przeczytałam je. No, ale mimo to... boję się rozmawiać z mamą. Ona była taka szczęśliwa, kiedy jej powiedziałam, że czuję się dobrze i wszystko mi minęło. Boże, co ja mam robić ? Nie chcę spędzić życia w psychiatryku. Mam plany na przyszłość, marzenia, które chcę zrealizować. Chcę pójść na studia, pracować jako dziennikarka. Ale czy mogę ? może nadaje się już tylko do wariatkowa ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×