Skocz do zawartości
Nerwica.com

Wasze pytania |depresja|, czyli '' CO ZROBIć?''


anita27

Rekomendowane odpowiedzi

No wlasnie wiem i tego bardzo sie obawiam ze on sie obudzi za pozno ...

Dlatego chcialabym jakiejs pomocy ...

Nie wiem co działa na facetow , nie wiem co juz wymyslac zeby on chodz raz sie mnie posłuchal ... ?

Moze dasz mi jakas wskazówke ..?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mała92, co działa na facetów?

raczej - co działa na alkoholika?

nic.

z własnych doświadczeń wiem, ze NIC.

tylko i wyłącznie pożądna terapia albo odwyk w szpitalu. jeśli stamtąd nie spierdoli po tygodniu. :roll:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak sobie pomóc?

Witajcie. Jestem 18-letnią dziewczyną z najprawdopodobniej zaniżoną samooceną, która ewidentnie mi przeszkadza w codziennych sytuacjach. Moje pytanie brzmi: jak to zwalczyć? Lub jak sobie z tym radzić?

Uparcie szukałam powodu, dlaczego jest tak a nie inaczej z moją samooceną. Moi rodzice są wzorowym kochającym się małżeństwem, są lekarzami. Mam cudownego młodszego brata, którego bardzo kocham. Oraz chłopaka, który już dziś jest całym moim życiem. W wolnych chwilach gram z swoim zespołem, uczę się w najlepszym liceum w wielkopolsce i dorabiam jako modelka. Mam kilku zaufanych przyjaciół. I jestem szczęśliwa. Więc o co chodzi? Moja chwila obecna jest dla mnie idealna. Zagłębiłam się więc w przeszłość, szukając przyczyn...

Moja pierwsza myśl to chwila, w której dowiedziałam się, że osoba, którą bardzo kocham, została bardzo mocno skrzywdzona przez mężczyznę i jak bardzo wpłynęło to na jej dalsze życie.

Druga - upośledzony chłopak z podstawówki. To było tak dawno, ale bardzo wpłynął na moją psychikę. Zaczęło się od przynoszenia mi kwiatków. Byłam bardzo tolerancyjnym dzieckiem i jako jedna z nielicznych w szkole, nie bałam się go. Zaprzyjaźniliśmy się, ale z czasem zaczął mnie nienawidzic i prześladowac. Szkoła była bardzo mała i plotki na mój temat szybko się roznosiły, aż doszło do tego, że wstydziłam się przychodzic do szkoły. Wszystko skończyło się już w gimnazjum, gdzie bardzo dobrze się czułam.

Nic innego złego mnie w życiu nie spotkało. Nikogo nie straciłam, nikt mnie nie zostawił. Mam niemal idealne życie. A mimo to cały czas czuje się źle w swoim ciele, czuje się gorsza.

 

Czy szukanie przyczyn ma jakikolwiek sens? A nawet jeśli je znajdę, to co mi one dają?

Jak sobie pomóc?

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

... problemy ze zdrowiem mojego taty i chęć pomocy przywiodły mnie na to forum. Mam nadzieję, że uzyskam od Was jakieś pomocne wskazówki. Przechodząc do rzeczy, mój tata już od kilku lat zmaga się z depresją. Objawia się ona lekiem przed przebywaniem w miejscach publicznych i niektórymi sytuacjami dla wielu z nas wydawałoby się normalnymi, np. ogarnia go lek, gdy na skrzyżowaniu pojawia się korek i że zaraz może zdarzyć się coś złego . Irytuje się często błahostkami do takiego stanu, że aż wywołuje we mnie to przerażenie. Przesadnie martwi się o przyszłość moją i rodzeństwa. Często chodzi przygnębiony i zdołowany i aż przykro patrzeć jak się tak meczy z tym co go dręczy. To nie koniec przeszło rok temu na wakacjach tata przeszedł zawał, bardzo to przeżył. Można powiedzieć, że jego depresja się pogłębiła. Nawet delikatne ukłucie w klatce piersiowej, albo skurcz, czy wahania ciśnienia wprawiały go w panikę i strach. Mój tata korzystał i korzysta z pomocy psychologa i psychiatry. Tyle, ze największy problem polega na tym, że lekarstwa przepisane przez kardiologa i psychologa kolidują ze sobą i po ich zażyciu tata czuje się osłabiony i większość dnia spędza śpiąc nie wspominając o stanach obojętności. Leki przepisane przez psychologa to Afobam, stosuje 1 mg, wcześniej stosował również Coaxil i Chlorprothixen. Lek pozawałowy rozrzedzający krew to Plavocorin. Wcześniej tata przeszedł również zapalenie woreczka żółciowego. Proszę o pomoc, bo na prawdę jest mi przykro patrzeć na człowieka, który kiedyś był niesamowicie radosny, a dziś jakby cała radość z niego uleciała...

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

krystynka, witaj. moim zdaniem warto byłoby zacząć od poproszenie lekarzy aby przepisywane przez nich leki nie "gryzły się" nie wywoływały takiego efektu. Jesteś pewna że stan o którym piszesz jest spowodowany tą mieszanką leków?? może to zwykła reakcja na leki?? choćby afobam może wywołać taki efekt...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj. Być może, masz rację. Tylko mój tata już dwukrotnie zmieniał psychologa i za każdym razem informował ich o swojej sytuacji zdrowotnej i prosił, żeby wzięli to pod uwagę... Nie wiem być może nie istnieje taki lek antydepresyjny nie kolidujący jednocześnie z lekami na rozrzedzenie krwi. Tutaj też może być to, że tata boi się (jak to już ma we krwi), że coś dzieje się źle skoro tak reaguje i jeszcze jedno, takie leki też na pewno uzależniają...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzien dobry :uklon:

Jestem nowa na forum i na samym poczatku pragne sie z wami przywitac, mam nadzieje, ze odnajde tu troche zrozumienia i porad, ktorych tak bardzo mi brakuje.

Postanowilam zalozyc nowy watek, bo zwyczajnie boje sie, ze zaczynam miec nawrot depresji; na sama mysl o tym, ze znowu mialabym sie czuc tak jak wtedy, ze znowu musialabym walczyc jestem przerazona. Nie jestem na to gotowa!

Pisze chyba glownie dlatego, ze chce sie wyzalic, bo pragne zrozumienia, bo moze potrzebuje jakichs rad, ktore dadza mi kopa w tylek dopoki jeszcze jest na to czas.

A wiec oto moja historia: od dziecka czulam sie dziwnie inaczej, mialam sklonnosci do popadania w histerie, strasznie szybko sie denerwowalam, bylam bardzo wrazliwa i na najmniejsze zwrocenie mi uwagi potrafilam zalac sie placzem. Ojciec lubil wypic, mama starala sie zastapic obu rodzicow, chyba az za bardzo. Wszystko robila za mnie, nie pozwalala na 'szalone wybryki', bala sie gdziekolwiek puszczac. Bylam niesmiala, balam sie kontaktow z rowiesnikami, nie umialam walczyc o swoje. Jako nastolatka troche sie zmienilam. Znalazlam grupe przyjaciol, bardziej otworzylam sie na ludzi, nabralam trosze pewnosci siebie. To jednak nie trwalo dlugo, bo majac 16 la wyjechalam z rodzina za granice. Balam sie tego, ale mialam nadzieje, ze dam rade, ze i tu znajde znajomych, ze w koncu 'tu' stanie sie moj dom; ale tak sie nie stalo. Tesknota i zaakceptowanie zmian stalo sie trudniejsze niz myslalam, uniemozliwilo mi aklimatyzajce w 'obcym' kraju. Pierwszy rok przeplakalam i przesiedzialam w pokoju, marzac o moznosci powrotu. Potem poszlam do szkoly, mialam nadzieje, ze naucze sie jezyka ang., poznalam kogos... Mialam nadzieje, ze nadejda lepsze czasy, ze po przeplakanym roku bedzie juz tylko lepiej. Nauka jezyka jednak szla mi dosc opornie, w calej szkole doslownie garstka obcokrajowcow, czulam sie wyobcowana, ale nie bylo najgorzej. Wciaz mialam nadzieje i widzialam, ze jednak robie postepy. Ten poznany 'ktos' stawal sie dla mnie jedyna podpora, jedynym rowiesnikiem tak bliskim. Po roku jednak wszystko na nowo zaczelo sie psuc, zwiazek okazal sie chora relacja, chlopak pokazal swoje prawdziwe 'ja', umarl mi ojciec. Cala rodzina rozpaczala, czulam jakby caly swiat mi sie zawalil. I dopiero wtedy, malymi kroczkami zaczynalam odkrywac, ze to depresja. Nie chcialam sie do tego przyznac, dopki lekarz nie powiedzial, ze jest ze mna naprawde zle. Zaproponowal leki, ktorych postanowilam nie brac ze strachu, ze to bedzie znaczcyc poddanie sie, chodzilam na terapie (kilka sesjni, po ktorych psycholog stwierdzil, ze juz wiecej nie potrzeba), a ja jednak czulam sie lepiej tylko przez kilka tygodni, a potem znowu nawrtoy w coraz to bardziej zaostrzonej formie. Na przemian nie moglam spac, albo spalam przez cala dobe, nie jadlam w ogole albo opychalam sie jak szalona, plakalam, krzyczalam i wpadalam w histerie, albo po prostu bylam strasznie apatyczna i lezalam ze wzrokiem wbitym w sufit. Moj toksyczny zwiazek nadal trwal, rozchodzilismy sie i schodzilismy na nowo, czulam sie uzalezniona od tego mezczyzny, nie potrafilam tego skonczyc choc wiedzialam ze ciagnie mnie w dol. Rodzina nie wiedziala co mi jest, nie potrafili zrozumiec. W tym czasie przerwalam studia dwukrotnie. Caly swiat legl mi w gruzach. Az w koncu znalazlam sile, ot po prostu. I postanowilam walczyc. Teraz robie kursy w innej szkole, mam kilkoro znajomych, zakonczylam toksyczny zwiazek. A jednak cos znowu zaczelo byc nie tak. Znowu wytykam sobie swoje wlasne slabosci, skupiam sie na tym co idzie nie tak, wracam do przeszlosci i sie obwiniam, a przyszlosc jest calkowita abstrakcja. Najmniejsze rzeczy potrafia nie wyprowadzic mnie z rownowagi, czuje sie i wygladam zle. Nie moge patrzec na siebie w lustrze, znowu widze te nieporadna dziewczynke, brzydka zarowno psychicznie jak i fizycznie. Moje zycie jest odwrotnoscia tego, czym chcialabym zeby bylo.

Boje sie, tak bardzo sie boje, ze to znowu wroci, ze znowu bede chowac sie w pokoju, ze znowu bede sie bala ludzi i wszystkiego co w okolo, ze znowu tak bardzo bede sie nienawidzic. Jak znalezc sile i sposoby zeby z tym znowu walczyc?

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

już nie daję rady, pomóżcie mi

 

witam was jest to mój pierwszy post, od 2 lat mam taką depresje ,że nie daje rady normalnie funkcjonować

wszystko zaczeło się od tego jak moja siostra popełniła samobósjtwo ,ogólnie wszystko jest teraz nie do wytrzymania

nie mam znajomych bo nie potrafie rozmawiać z ludźmi, a w pracy nie potrafie się zaklimatyzować

z dziewczyną coraz gorzej mi się układa ,a życia seksualnego wogle nie mam

ucieałem się do narkotyków alkoholu, ale n marne ludzie patrzą chyba na mnie jak na debila, nie potrafie juz normalnie funkcjnowac

czasem mam ochote gdzies poprostu wyjsc z kims pogadac, ale nikogo wokół mnie nie ma ,nie mam zadnego klegi, w pracy tez zapowiada się ze bede tam sam

prosze podpowiedzcie mi co mam ze sobą zrobić to mnie przerasta...

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pytanie i prośba o pomoc

 

Witam,

Jestem tu pierwszy raz i w ogóle dzisiaj znalazłam to forum i pomyślałam że zapytam tutaj. Nie bardzo wiem czy tu to pisać i czy w ogóle, ale mam pytanie i liczę, że znajdzie się ktoś kto mi na nie odpowie.

 

Mam 18 lat i od jakiegoś czasu zastanawiam się czy iść do psychologa, ale sama nie wiem czy się kwalifikuję czy może już w końcu sama wymyślam. Po prostu chcę się dowiedzieć czy coś ze mną jest nie tak.

 

Chodzi o to, że w ogóle nie mogą znaleźć powodu by żyć, funkcjonować i męczyć się z tym światem, rzeczywistością. Na dłużą metę nic mnie nie cieszy, ciągle tylko mam doła i główne co czuję to ten dławiący strach. Niczym nie jestem w stanie się przejąć, zainteresować. Jedyne na co mam ochotę to zamknąć się w swoim pokoju i z nigdzie nie wychodzić i żeby wszyscy dali mi spokój. Kiedy próbuję się czymś zająć i zacząć żyć tak jak wszyscy to jest to krótkotrwałe i cały czas myślę o tym, że robię to dlatego że inni oczekują de mnie życia. Najmniejsze rzeczy wprawiają mnie w przerażenie choćby takie jak odezwanie się do obcej / obcych ludzi. W grupie też od razu milczę, bo nie jestem wstanie przy takiej ilości ludzi wypowiadać swojego zdania. Cały czas myślę że inni mnie wyśmieją i uznają za idiotkę i że cokolwiek bym nie zrobiła wystawiam się na publiczne upokorzenie. Cały czas podejrzewam ludzi o najgorsze i działanie na moją szkodę. Często myślę o tym że ludzie są po prostu źli i nic by się nie stało gdybyśmy umarli ze mną włącznie jak i nie pierwszą. Łapię się na tym, że wyobrażam sobie jak robię im krzywdę.

 

Nie mam ochoty by żyć, uważam że nie ma w ogóle do tego powodu. Wyobrażam sobie, że zapadam na jakąś chorobę dzięki czemu mogę się wycofać z życia i nikt nie będzie miał do mnie o to pretensji. Ostatnio coraz częściej myślę o zabiciu się, a najbardziej wkurza mnie to że często wywołują to takie głupie sprawy jak robienie prawa jazdy. Chodzi o to, że np. jutro mam pierwsze zajęcia praktyczne i przerażają mnie one tak, że myślę o zabiciu się, żeby nie musieć się tym martwić. A kiedy uświadamiam sobie że mogłabym po prostu zrezygnować to przypominam sobie że nie będę wstanie tego wytłumaczyć moim rodzicom i wtedy zaczynam ich nienawidzić, bo wymagają ode mnie życia. W sytuacjach dla mnie stresujących (prawo jazdy, matura) od razu myślę o zabiciu się, a jak akurat mam okres kiedy jestem jedynie zrezygnowana a nic mnie aktualnie nie przeraża myślę sobie jak fajnie byłoby umrzeć i niczym się nie martwić. Najchętniej bym chciała żebym nagle umarła tak po prostu bez mojej ingerencji i innych, żeby nikt do niego nie mógł mieć pretensji. Doszło do tego że zaczęłam się ciąć, ale przestałam bo zaczęło się robić ciepło i nie mogłabym nosić długich rękawów. Teraz po prostu zaklejam plastrem to cięcia (napisy) co sobie robiłam. Ale czasami łapię się na tym że mam ochotę się pociąć, ale uświadamiam sobie wtedy że nikt przecież nie może się o tym dowiedzieć.

W dodatku patrzę na świat że rozdzielam sobie tak jakby rzeczywistość na taką normalną która jest prawdziwa i której nienawidzę i na taką moją w której wyobrażam sobie różne rzeczy. Dystansuję się mentalnie od samej siebie, wyobrażam sobie jaka cos tak robie ale nie jako ja. Czuję jakbym patrzyła się na obcą osobę, czasami czuję się jakbym się budziła i uświadomiła sobie że tak jakby przeżyłam jakiś okras zupełnie z boku, całkowicie się wycofując.

Nie wiem czemu się tak dzieje. Moja rodzina jest zwyczajna, niczym się nie wyróżniamy ani niczego nam nie brakuję. Dlatego nie wiem czemu tak łatwo przychodzi mi nienawidzenie wszystkiego, strach i to wszystko.

Nie wiem co jeszcze miałabym napisać, jakoś takie sztywne mi się to co napisałam wydaję, ale nie umiem teraz lepiej powiedzieć jak się czuję. Chcę tylko zapytać, czy powinnam iść do kogoś o tym pogadać czy może to nic nie znaczy? Pozdrawiam wszystkich.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co się ze mną dzieje?

 

Witajcie,

już samo słowo witajcie sprawia, że mój post nabiera dziwnego, patetycznego charakteru, czego w sumie nie chce osiągąć. Pozwólcie, że zaznaczę na wstępie, chcę Wam opowiedzieć moją historię, bo szukam pomocy, po prostu wołam o pomoc, bo nikt nie chce mnie wesprzeć, bo wołam, ale nikt nie słyszy, albo nikt nie chce usłyszeć. Chcę też w tym miejscu dodać, że nienawidzę swojej wrażliwości a moim marzeniem jest zwykłe życie.

Sama już nie wiem co mi jest, nie znam się na tym zupełnie, może ktoś tu jest mądrzejszy niż ja i wywnioskuje coś z tego, co tu napiszę...

W skrócie: aktualnie mam 20 lat i studiuję. Wszystko zaczęło się kilka lat temu... od chłopaka. Wiem, że to infantylne, bo każda nastolatka ma problem z ulokowaniem swoich uczuć, ale ja zostałam uderzona z jakąś dziwną mocą, która zniszczyła moją psychikę doszczętnie.

Więc był on, byłam ja - zakompleksiona przez swoj wygląd, nieśmiała, chowająca swoje braki w relacjach międzyludzkich za grubą wartwą ironii i sarkazmu. Nie będę wgłębiać się w szczegóły- po prostu nam nie wyszło. I wtedy zaczął się koszmar, który trwa do dziś.

To trwało trzy sekundy. Albo nawet dwie. Po prostu z normalnej dziewczyny stałam się wrakiem człowieka- usiadłam i zobaczyłam milion kropek przed oczami. I to był moj koniec. Zaczęły się poszukiwania w internecie o domniemanej chorobie, której skutkiem były wczesniej wspomniane kropki. i tak bylam "chora" na odrę, stwardnienie rozsiane, raka i milion innych chorob, oczywiscie odwiedzilam wszystkich lekarzy i okazalo się, że jestem zdrowa. Myslałam wtedy- ot, hipochondria, przejdzie jak się czymś zajmę.

Nie przeszło, tylko przeobraziło się w coś gorszego. Chyba nie musze tłumaczyć jak to jest jak natrętna myśl siedzi w głowie i nie chce z niej wyjść, Taką myślą na początku była zmiana orientacji. Wiem, że to nic złego, ale panicznie bałam się że zostane lesbijka. kiedy okazało się, że jednak do niczego takiego nie dochodzi, zaczęłam się bac, że jestem opętana. I znowu wszystko od początku. Czułam się tragicznie, cała się trzęsłam, nie wstawałam z łóżka, strach paralizował mnie niesamowicie. Mama zabrała mnie do psychologa, psychiatry. Dostałam leki, okazało się, że w wiekuu 16 lat moja emocjonalna strona ma dopiero lat 12 i jestem uzależniona od swojej mamy. Brałam leki przez rok, pomogło, więc odstawiłam, i to chyba był błąd. Później pzyszedł czas na maturę. To był okres, w którym w sumie na niczym mi nie zależało, po prostu żyłam z dnia na dzień, nie mogłam się zebrać w sobie, żeby się uczyć. Wtedy w moim życiu pojawił się kolejny chłopak i pamiętam, że to był mój szczęśliwy miesiąc, bo przyszłość byla obiecująca. Doszłam do wniosku, że pojde na studia, maturę poprawię, żeby dostać się na wymarzone studia, no i był on.. Ale ON po miesiącu przestał się odzywać i znowu mnie dopadło. I tak jest do dziś. Czułam wtedy niesamowitą bezsilność, pierwszy raz w życiu. Wyjechalam na studia do innego miasta i rozpoczął się mój mały dramat. W ogóle nie mogłam się odnaleźć w nowej rzeczywistości, z dala od domu i rodziców, codziennie płakałam - tak mijały miesiące. Wszystkie moje koleżanki wyjechały, ułożyły sobie życie, a ja byłam załamana- studiami, które mnie nie interesowały, mieszkaniem, tęsknotą. Moje lęki zaczęły wracać. Najpierw przestała jeść, bo bardzo bałam się tego, że będe wymiotować. Później znowu bałam się opętania. Oczywiście byłam tak sparaliżowana lękiem, ze nie uczyłam się do matury, uwierzcie, nie mogłam, prawie cały czas leżałam na ziemi zaplakana i jak chcialam o tym z kimkolwiek porozmawiać, to nikt mi nie wierzył.. I kiedy już jakoś zebrałam się w sobie (marzec) i juz miałam się zacząć uczyć PIERWSZY raz od wrzesnia wyszłam z domu na koncert i wróciłam z urazem akustycznym- wrocila tez hipochondria i strach o ustrate słuchu. Oczywiście dni upływały mi na kontrolowaniu mojego szumu, odwiedziłam szpital, okazało się że wszystko jest ok. W końcu, w kwietniu, zaczęłam się uczyć. Oczywiście było za pozno, ale postanowiłam, że się nie poddam. Cały miesiąc nie wychodziłam zdomu, wstawałam o 6, chodziłam spać póżną noca, na koncu, już z płaczem powtarzałam do matury. Z efektem niestety takim, że matura ja- 1:0. Musiałam wrócić na srudia, żeby wszystko pozaliczać i wtedy nerwy mi puściły. Cały czas chce mi się płakać. Nie moge przebywać w towarzystwie ludzi, bo czuje się wtedy strasznie zle. Nie jest mi smutno, po prostu coś we mnie siedzi i sprawia, ze nie mogę iść dalej. Cud, że w ogole wstaję z łożka. Strasznie źle czuję się też fizycznie. Pocięłam się, i cały czas myślę o śmierci, nie ma po prostu ochoty na zycie, tylko boję się zabić. W ogóle już chyba nie ma rzeczy, której się nie boję. Najchętniej zakopałabym się pod ziemię na jakiś czas, może na zawsze..

Dzięki, jeżeli ktos dotarł do tego miejsca, to i tak nie jest wszystko, prawde powiedziawszy nie wiemjak zmusilaam się do tego,żeby napisać tyle, bo nawet nie mam siły ruszać palcami :(

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mad_Scientist, lanney chciała poszukać czegoś w internecie, może w google....tego nie wiem, zamiast udać się do specjalisty. Jej mama się nie zgadza :evil::shock:

 

Tak...my jesteśmy w Internecie...sieci.

Ja już nie jestem na etapie wystukiwania w google czegoś, a potem przypisywania tego sobie. Chciałam ustrzec koleżankę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hej

Mam 36 lat. Wielokrotnie leczono mnie w epizodach depresji. Mam za sobą kilka lat chodzenia od terapeuty psychodynamicznego i 1,5 roku do poznawczo behawioralnego. Diagnozowano mi deperesję egzogenną. chodziłam prywatnie, wydałam majtek na leczenie.

Teraz była 2 miesiące na lekach + terapia.

W zeszłym tygodniu podjelam prawie udaną próbę samobójczą. Niestety koleżanka do mnie zajrzała i mnie odratowali.

Moja terapeutka wiedział co się święci, byłam u niej dzien wcześniej i tego dnia co wzięłam tableki wysłałam jej sms że mam mysli samobójcze, ale dopiero po kilku godzinach odpisała że mam iśc do lekarza. Wtedy byłam już w śpiączce na toksykologii.

Byłam teraz u innego psychiatry niż wcześniej chodziłam. Jego zdaniem mam depresję endogenną na podłozu dwubiegunowej. Dostałam nowe leki. Zalecił psychoterapię w klinice.

 

Ja nie chcę się leczyć w szpitalu. Nie mam już zaufania do tych wszystkich lekarzy z Kopernika - terapeutka też z stamtąd. Na razie jestem w stanie wegetacji z obojetnością z przerwami na dni kiedy bardzo boli i tylko myślę o ponownej próbie.

 

Już nie mam sił, tyle lat walczyłam. Nie mam nadziei, nic mnie nie cieszy, tylko tak boli....

może podejmę ostatnią próbę życia.. ale nie wiem gdzie już mam szukać pomocy...

może ktoś mi coś jeszcze podpowie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Łeeee..... tak było dobrze przez dwa tygodnie i jednak tkwi we mnie ta franca.....:( to napięcie, które doprowadza mnie do lęków, destrukcyjnych myśli, nic mi się nie chce... ataki napadają jak ninja - znienacka, dają po głowie i sobie idą, zostawiając człowieka samego. Wkurza mnie ten stan. Dziś w kościele ogarnęła mnie taka pustka, że chciałam - właściwie, to nie chciałam, a już najpewniej nie wiem co chciałam. Teraz jest mi smutno. I spać się chce. I nic się nie chce. :( Ech, życie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam.Pierwszy raz zalogowałem się na to forum.Mój problem zaczął się dosyć zwyczajnie.Pewnej czerwcowej nocy obudziłem się zlany zimnym potem z bólem w klatce piersiowej.Śniła mi się jakaś postać w kapturze coś jak jakiś mnich,przed nim były trumny ułożone w rządku,jedna obok drugiej i tak dalej... Nagle postać w kapturze otworzyła pierwsze wieko trumny,tam była moja mama w następnej był mój tata,brat i tak byli ułożeni wszyscy członkowie mojej rodziny.Gdy ta postać zdjęła kaptur okazało się,że to byłem ja... No i w tym momencie skończył się sen.Potem około godziny,nie wiem ile to trwało czas płynął bardzo powoli,leżałem i nie mogłem zasnąć i pojawiły się myśli co będzie po śmierci,co będzie jak moich rodziców nie będzie,rodzeństwa nie będzie,dziadków,kuzynów,kolegów itd. Następnego dnia te myśli ciągnęły się za mną jak pogrzebowy kondukt,nie mogłem się skupić,nic mnie nie cieszyło,gwałtownie spadło moje poczucie wartości,choć zawsze było niskie,stałem się zamknięty,odwróciłem się od kolegów,przyjaciół,stałem się bardziej samotny,zacząłem żyć na uboczu.Straciłem kompletnie sens życia,stałem się bardziej apatyczny,ospały,schudłem 4 kg przez ostatni miesiąc.Miałem nawet bardzo krótko myśli samobójcze,ale wiedziałem że to jest złe i że tego nie zrobię sobie i swojej rodzinie.Teraz już mi odeszły myśli samobójcze i ich nie mam(Miałem jedną pierwszego dnia).Teraz mój każdy dzień jest monotonny,lecz przychodzą takie destrukcyjne chwile,że każda myśl waży ponad tonę,zacząłem analizować bardziej każdą sytuację,która się wydarzyła lub to co przeczytałem lub usłyszałem.Mam nagłe napady płaczu nad którymi nie mogę nad nimi zapanować,pojawiły się też myśli,że każdy jest obojętny na moje łzy i łkanie.Zacząłem zadawać sobie bardzo dużo pytań bez odpowiedzi.Chciałem stawić czoła moim lękom i poszedłem na cmentarz i siedziałem tam na ławeczce dobre dwie godziny,nie wziąłem specjalnie komórki bo nie chciałem,aby ktoś mi przeszkadzał.Gdy zaczęło się ściemniać to poszedłem do domu.Nie poprawiło to w żadnym stopniu mojego samopoczucia.Kolejnym pomysłem na moją przypadłość było założenie sobie zeszytu i sporządzeniu notatek z tego co się dziś wydarzyło i co dziś czułem.Kolejnym z kolei krokiem była rozmowa z moim kuzynem,który 4 lata temu miał podobną przypadłość,ale po 3 tygodniach samo mu przeszło.Objawy miał dokładnie takie same co ja.Ta rozmowa pomogła,lecz na krótką metę(Wszystko wróciło).Kolejnym krokiem było szukanie odpowiedzi w internecie,książkach co będzie po śmierci.Te informacje,które znalazłem jeszcze bardziej mnie przygnębiły,choć nie brałem ich na poważnie bo nie miałem żadnego potwierdzenia,że to prawda.Zacząłem też pisać coś w rodzaju poezji,potem przerzuciłem się na pisanie piosenek hip-hopowym,lecz wszystko zniszczyłem bo uważałem że to nie ma żadnego sensu.Dziś trwa to około miesiąca i postanowiłem napisać moje myśli na takie forum jak to.Wiem,że mój post jest chaotyczny,ale obecnie mam chaos w głowie.Wydarzenie,które mogły mieć wpływ na moje obecne zachowanie.Śmierć mojego psa 61 dni temu,śmierć taty mojego kolegi,wylądowanie mojego wujka w szpitalu z powodu raka,ból nóg mojej matki.W sobotę miałem napad rozpaczy,ręce zaczęły mi się drgać,obraz zwęził mi się w kadrze,czułem,że tracę zdrowe zmysły,czułem ciepło w potylicy.

Gdy porozmawiałem ponownie z kuzynem,ten stan w którym tracę zmysły nie powtórzył się póki co.Śpię do 14 w południe,a chodzę spać o 23 w nocy.Nie wiem czemu tak dużo śpię.A tak na marginesie mam 17 lat,jeśli to ma jakieś znaczenie.Pomożecie mi zdiagnozować co mi dolega?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wbrew pozorom sen o śmierci bliskich czy samego siebie, ich widok w trumnie, wróży długie życie. Sny tłumaczy się odwrotnie. Ja też miałam takie sny dotyczące dziadka staruszeczka, jakieś pięć lat temu... i co? Dobija on 90. Co do dalszych objawów... specjalista chyba pomoże najlepiej... powie choćby to, co Ci konkretnie dolega...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przeprowadziłem rozmowę z rodzicami,wreszcie się przełamałem,a w zasadzie widzieli,że jakoś dziwnie się zachowuje.Opowiedziałem też o tym dziadkom,do tej pory wiedział o tym tylko mój kuzyn,ale prosiłem go,aby nikomu nie mówił.Jutro mam iść do psychologa w południe,zobaczymy co z tego wyniknie,ale trochę się wstydzę moich problemów.Zapomniałem też wspomnieć w poprzednim poście,że mam zaburzenia snu tzn. ciężko mi jest zasnąć i często budzę się w nocy.Kilka dni temu też pojawił się dwa symptomy.Czasami zdarza mi się do siebie samemu mówić tzn. Wiecie jak to jest rozmawiać sobie w myślach,tylko czasami to co mówię w myślach zaczynam mówić głośno.Szybko się hamuje i przestaje mówić do siebie.Często też mam takie coś,że patrzę na kogoś pierwszy raz i wydaje mi się gdzieś już go widziałem.Macie może jakieś propozycję jak temu zapobiec póki co? Jak się jakoś umysłowo i duchowo wyciszyć i zaznać choć odrobiny radości w zapyziałym dniu,miesiącu?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×