Skocz do zawartości
Nerwica.com

'Dziwna' przyjaźń.


Rekomendowane odpowiedzi

Poruszyłam ten wątek w innym temacie, jednak nie spotkał się on z odpowiedzią, a ja bardzo potrzebowałabym wskazówek odnośnie tego, co powinnam zrobić w chwili obecnej, dlatego piszę tutaj...

 

 

Nasz związek zawsze był bardzo nacechowany emocjonalnie, trudny, pełen łez. Uwikłałam się w taką relację w pierwszej klasie liceum. Z początku było pięknie, prawda. Później zaczęło się psuć, a to z racji mojego rozpieszczenia, tego, że wtedy nie dorosłam jeszcze do partnerstwa, byłam zbyt gówniarska w czasie, gdy tamta osoba szczerze kochała. Nie jestem kimś, kto łatwo i szybko pała gorącym uczuciem, trzeba mi czasu, więc w końcu coś się zmieniło - nagle to ja zaczęłam odkrywać jak ważna jest dla mnie przyjaciółka, jak wielką krzywdę jej wyrządziłam, natomiast ona - jej już specjalnie nie zależało. Zniknęło gdzieś zainteresowanie, zrozumienie, więź. Zaczęły się moje problemy psychiczne, podejrzliwość, uzależnienie się od niej. Kłótnie nie ustawały, były coraz silniejsze, w końcu za nie przepraszałam, błagając o powrót. Coraz częściej ta osoba tego zwyczajnie nie chciała. Coraz częściej miałam wrażenie, że robi to dla świętego spokoju, że dawno pogrzebała swoje uczucia do mnie, a moje przykre słowa, ciągłe chęci zmiany po prostu ją irytują. Że nie ma już do mnie szacunku, może mnie też raczyć przykrymi słowami, ale to z racji 'że Ty powiedziałaś pierwsza' albo 'to, co mówię jest słuszne'. Brakowało mi wsparcia w walce z wewnętrznymi demonami, żyłam w ciągłym poczuciu winy, kochałam, jak mi się zdawało, ale raniłam, bo nie umiałam już zapanować nad słowną agresją. Tych rzeczy, które miałam w sobie zmieniać w imię naszej przyjaźni było coraz to więcej, udało mi się zapanować nad jedną to zaraz pojawiało się coś nowego. W ostatnich miesiącach czułam się już całkiem obco. Czy robiłam dobrze, czy też źle - dla niej zdawałam się wyłącznie 'jedną z wielu', nie kimś bliższym. Domagałam się dostrzeżenia, uwagi, może niesłusznie. Miałam wrażenie, że partnerka już dawno mnie osądziła. Zniknęła moja godność.

Kiedy wspominałam o samobójstwie, o tym, że mogę być na coś chora, że sama czuję, iż coś jest nie tak, zwracałam się do niej z jakimkolwiek problemem - reagowała złością. Z początku mówiła kilka słów, a kiedy ja używałam kontrargumentów - wpadała we wściekłość. Mówiła, iż 'wciąż ją tym męczę', 'nie umiem mówić o swoich sprawach normalnie'. Czułam się sama.

Dziś mijają dwa tygodnie od naszej kłótni, ona milczy, wydaje się, że żyje normalnie. A ja mam wahania nastrojów, płaczę, modlę się o jej powrót. Kocha mnie czy raczej nienawidzi? A może w ogóle nie myśli, może dawno zapomniała? Jak wy byście mogli to ocenić z perspektywy osoby trzeciej? Wiem, że zasłużyłam na niechęć ze strony tej osoby. Walczę z chęcią napisania do niej, poproszenia o rozmowę, choć wiem, że nie przejmie się tym, jak zawsze. Może powinnam milczeć jeszcze przez jakiś czas? Dopiero wtedy się odezwać? Jednak obawiam się, że wówczas już będzie za późno...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie rozumiem jednego... darzysz ją przyjaźnią czy miłością?? jesteście przyjaciółkami czy życiowymi partnerkami?? Bo to wszystko brzmi lekko dwuznacznie jak dla mnie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przez ponad rok żyłyśmy w związku. Nikt o tym nie wiedział, nie było to również wynikiem ciekawości odnośnie 'jak to jest być z dziewczyną', co się często zdarza. Wydaje mi się, iż wynikało to z naszej potrzeby czułości, posiadania osoby, która zawsze wesprze i poda pomocną dłoń, do której zawsze będzie można wrócić, wiedząc, że czeka. Tak bliskie relacje przerodziły się w miłość... swojego rodzaju. W końcu jednak uznałyśmy, że nie ma sensu wciąż odnawiać związku, w którym nic się nie zmienia, mimo kłótni. Później byłyśmy już tylko przyjaciółkami. W zasadzie nic się nie zmieniło między nami. Oprócz kontaktów cielesnych, oczywiście.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem... Nie wierzę że ona tak po prostu wyrzekła się Ciebie i wyrzuciła z głowy i z życia... Na pewno też o Tobie myśli ale skoro zadałaś jej tyle bólu... prawdopodobnie woli być sama... Stałaś się dla niej toksyczną osobą i myślę że odizolowanie się od Ciebie jest dla niej jakąś formą ratunku. Bezwzględnie powinnaś udać się po pomoc do terapeuty... Przepracować powody swojego zachowania... Bez tego nic się nie zmieni jak sama widzisz.

Co do odezwania się do niej... Ciężko coś doradzić... MOIM ZDANIEM należałoby dać jej jeszcze trochę czasu na ochłoniecie. W tym czasie załatwić terapię. Wtedy się odezwać... z dowodami na to że chcesz się zmienić... ale to moje zdanie... może ktoś ma inne- lepsze

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Oczywiście, zdaję sobie sprawę, iż stałam się dla niej 'toksyczna'. Że sprawiłam wiele złego. O żalu za tym podobne zdarzenia mówiłam jej samej wielokrotnie, wcale nie umniejszałam swojej winy czy też szukałam usprawiedliwienia. Umiałam się przyznać do popełnionego błędu, wyrazić skruchę, przeprosić. Tylko... kiedy przychodził czas, gdy ona rzucała mi 'w nerwach' coś przykrego albo zachowała się wobec mnie nie fair - kompletnie ją to nie interesowało. Mówiła, że 'miałyśmy zapomnieć, tak?', przepraszała wyłącznie, gdy o to poprosiłam albo udawała, że nie było takiego problemu, że ona go nie pamięta, a gdy wskazywałam konkretną sytuację - zaczynała się wściekać, błędne koło. Wielokrotnie zwracała mi uwagę na coś, co sama później popełniała, nie reagując na moje upomnienia. 'Ona nie musi się tłumaczyć'. I starałam się, fakt. Ale nie może być przecież tak, że jedna osoba wciąż coś obiecuje, proponuje, wybacza, a druga tylko biernie czeka na efekty pracy. Zmiana siebie to nie jest takie hop-siup, a kiedy nie mamy przy tym wsparcia w drugiej osobie - jest naprawdę ciężko. Czasem miałam wrażenie, iż nauczyłam jej, że można mi wejść na głowę, bo wszystko wybaczę, za wszystko przeproszę. Mam trudny charakter, ale nigdy nie opuściłam jej w sytuacji, gdy naprawdę mnie potrzebowała - czy to spory w rodzinie, czy pobyt w szpitalu. Dodawałam jej otuchy, rozmawiałam.

I tak, chcę jej dać trochę czasu. Mam też przy tym nadzieję, że ona też zrozumie kto jest dla niej ważny, kto ile dla niej poświęcił. Ale coraz bardziej zaczynam wierzyć w to, że zwyczajnie się jej znudziłam, stałam się męcząca, 'niezrównoważona', jak to określiła.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cóż... prawdopodobnie przyjaciółka nie dostrzega swoich wad i przewinień bo przywykła do obarczania tym wszystkim Ciebie... Może w takim razie czas zastanowić się czy taka toksyczna obustronnie relacja jest wam niezbędna do życia?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Niestety, taki ma już typ charakteru. Jej racja jest święta i niepodważalna, w sumie zaakceptowałam to już, ostatecznie dało się z tym żyć. Najgorzej bywało zazwyczaj wtedy, gdy ona wobec innych ludzi zachowywała się tak... przyjaźnie. Była miła, pocieszna, dawało się odczuć sympatię, a kiedy często przebywała ze mną - miałam wrażenie, że wszystkie te uczucia gdzieś zanikają.

I zapewne rzuciłabym ten związek w niepamięć już dawno, gdyby nie to, że kiedyś naprawdę umiałyśmy się dogadać. W wielu kwestiach myślałyśmy podobnie, mnóstwo rzeczy robiłyśmy wspólnie, dzieliłyśmy te same zainteresowania. Obu nam zależało. A potem nagle pękła bańka, a ona stała się taka, jaka jest do dziś. Chyba właśnie to wspomnienie o szczęściu podtrzymuje mnie przy niej, nakazując myśleć o niej w taki, a nie inny sposób.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

MissMoon, Związki międzyludzkie mają to do siebie że nie są trwałe i łatwo się rozpadają. Czy to małżeństwa, związki partnerskie, przyjaźnie... Czasem nie warto już do nich wracać i wtedy trzeba to potraktować jako rozpoczęcie nowego rozdziału życia...

Nie nakłaniam oczywiście żebyście się rozstawały... bo tutaj to Wy musicie podjąć decyzję... same...

 

Jej racja jest święta i niepodważalna

ja mam podobną relację z mamą... ona też bywa toksyczna

 

Chyba właśnie to wspomnienie o szczęściu podtrzymuje mnie przy niej, nakazując myśleć o niej w taki, a nie inny sposób.

Prawdopodobnie tak właśnie jest i warto się zastanowić nad tym czy warto "kochać wspomnienia" ??

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mogłabym tak to potraktować, gdyby nie to fakt, że zwyczajnie... nie umiem. Zbyt mi na niej zależy, żeby odseparować się całkowicie, bo wiem, że czegoś stale by mi brakowało. Tym mocniej, że to nie jest jakaś przyjaciółka, tylko 'taka'.

Skoro przeżywasz podobne chwile ze swoją mamą to zapewne wiesz jak czasami ciężko jest znieść apodyktyczność drugiej osoby. I jak wielką wolą trzeba się wykazać, żeby zacisnąć zęby, by mieć trochę świętego spokoju. Tym gorzej, gdy ta osoba, kiedy nie przyznasz jej racji - nie urządzi kłótni, a zamiast tego będzie udawała, że jest w porządku, wprowadzając napiętą atmosferę.

Wiesz, czasami konfrontuję obraz współczesny z obrazem sprzed dwóch lat. Wtedy myślę realnie - że ona traktuje mnie z góry, że nie ma co błagać o czułość, bo to żałosne, że trzeba się otworzyć na innych, może wtedy... Ale zaraz te rozmyślania mijają, a ja znów jestem uzależniona od niej i ślepo zapatrzona.

Obecnie działają we mnie dwie siły. Jedna to ta, w której wypłakuję za nią oczy, modlę się o odzew, a druga - ona szepcze mi, żebym dała sobie spokój. Przynajmniej na razie. Że może, gdy ona zobaczy, iż ja też żyję zwyczajnie, że wcale nie zamykam się w domu, żeby chlipać w poduszkę - to będzie bardziej chętna do powrotu? Myślę, żeby poczekać do początku miesiąca.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiem że jest ciężko... Ja mam na tyle ciężko że ze swoją mamą mieszkam i tak na prawdę nigdy nie wyzwolę się spod jej wpływu... To przecież moja mama...

Słusznie... Daj czas sobie i jej na zastanowienie się, ochłonięcie... być może zatęsknienie... A potem będzie trzeba podjąć decyzję...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Na pewno całkowicie Ci się to nie uda, ale zawsze możesz wytworzyć między Tobą, a mamą pewien dystans, dzięki czemu nie będzie wzajemnie wchodzić sobie w drogę. Oczywiście, to łatwe do powiedzenia, a trudniejsze do zrobienia, gdy widujecie się na co dzień.

 

Czas muszę dać jej, ale też sobie. Przyznam, że nawet w chwilach, gdy nie byłyśmy ze sobą skłócone - atmosfera między nami po prostu mnie dusiła. Czułam się wobec niej nieswojo. Jak myślisz, jaki będzie idealny czas na to, by dać jej moment do namysłu?

Choć z drugiej strony obawiam się, że ona wcale nie zatęskni, a nawet stwierdzi, że 'żyje się jej lepiej'. W końcu, jakby nie patrzeć, raniłam ją wielokrotnie, i to bardzo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak sama napisałaś ona również raniła Ciebie...

Nie ma idealnego czasu na zastanowienie się... Każdy człowiek jest inny. Jednemu wystarczą 2 dni inny będzie potrzebował 2 miesięcy.

Moim zdaniem przede wszystkim powinnaś się teraz zatroszczyć o siebie. Udać się na terapię w celu przepracowania uczuć jakie do niej żywisz i waszej relacji... Zastanowić się czego tak na prawdę chcesz od życia i co możesz jeszcze zrobić dla siebie... Nie myśl o niej teraz... Postaraj się zadbać o siebie... Nie uzależniaj swojego szczęścia ani od niej ani od żadnego innego człowieka

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak, z tymże rzadziej, w dodatku ja inaczej podchodzę do takich rzeczy - umiem wybaczyć, bo rozumiem, iż każdy jest człowiekiem, każdy zasługuje na poprawę.

Rozumiem, zapewne masz rację. Tylko tak... ciężko wytrwać.

Terapia to chyba dobry pomysł, może dzięki temu coś sobie poukładam, uświadomię. Wiem, że nie mogę tego czasu poświęcić na czarne myśli, bo tylko się sama pogrążę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Właśnie dzięki terapii będzie Ci łatwiej wytrwać w troszczeniu się o siebie i budowaniu zdrowych relacji. Mówię Ci ze szczerego serca zajmij się sobą bo nikt inny za Ciebie tego nie zrobi

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

to normalne... nie ma w tym niczego dziwnego...

chcę Cię tylko skłonić do zatroszczenia się o siebie żebyś widziała swoje życie wartościowym bez względu na to co wyniknie w związku z przyjaciółką...

W chwilach zwątpienia zawsze możesz zajrzeć na forum i z kimś pogadać ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dlatego właśnie powinnaś iść na terapię żeby się od niej odłączyć mentalnie... rozumiesz?? jesteś odrębną jednostką i bez sensu jest oceniać siebie przez pryzmat tego co myśli ona

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Być może... Ale jednak tak najbardziej to pragnę, żebyśmy obie zapomniały o przeszłości, zaczęły wszystko na nowo, nie wspominając dawnych urazów. Marzę o sytuacji, w której na nowo obie wierzymy w siebie, w naszą przyjaźń, w to, że razem możemy osiągnąć wiele. Jednak czy się to ziści?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Postaram się.

Mimo to - wciąż liczę na to, że ona pozwoli mi na nową szansę. Że razem sobie poradzimy.

 

-- 18 cze 2011, 00:45 --

 

Jest źle. Kiedy wyobrażam sobie jej odmowę odnośnie dalszej przyjaźni - po prostu nie wytrzymuję. To zbyt bolesne, a ja zaraz uderzam w płacz. Nie umiem żyć bez niej, nie mam żadnego punktu zaczepienia. Wszystko jest takie bezbarwne, przygnębiające, nijakie. A co dopiero będzie, gdy ona rzeczywiście mi odmówi?...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×