Skocz do zawartości
Nerwica.com

"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!


magdasz

Rekomendowane odpowiedzi

Witam. To chyba jedyne miejsce gdzie mogę się otworzyć i opisać co czuję. Moje życie przypomina teraz walkę o przetrwanie. Parę dni temu mój partner, który rzekomo bardzo mnie kochał i miał mnie wspierać i być przy mnie na dobre i złe doszedł do wniosku, że nasz związek (co prawda nie ma sensu). Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że za 1,5 miesiąca miałam się przeprowadzić do jego miasta. Co prawda moja obecna sytuacja finansowa jest trudna ale uważam, że jeśli ludziom naprawdę na sobie zależy to są w stanie wszystko wytrzymać, nawet te kilka miesięcy rozłąki. Byliśmy jeszcze świeżym związkiem i sądziłam, że to co najlepsze dopiero przed nami. Stało się inaczej. Mój partner doszedł do wniosku, że męczy go związek na odległość i nie ma już na to siły, mimo, że znaliśmy się dopiero 3 miesiące a widywaliśmy się dość często. Byliśmy w kontakcie non stop. Najbardziej zszokowało mnie to, że podjął taką decyzję parę minut po tym jak powiedziałam mu, że możliwe, że będę musiała zostać w swoim mieście jeszcze parę miesięcy, ale to nic pewnego. Tym sposobem zostałam sama z dnia na dzień, bez wsparcia, bez tej rzekomej miłości, którą mnie podobno darzył. Wszystkie wspólne plany na przyszłość prysnęły jak bańka mydlana... Jedyną bliską osobą, która mam to moja mama. Ona też już jest coraz starsza i mamy zupełnie inne poglądy, coraz gorzej jest nam dość do porozumienia. Mieszkam w innym mieście i praktycznie nie mam tu tak naprawdę nikogo bliskiego. Moja jedyna przyjaciółka obraziła się odkąd rozpoczęłam, wtedy jeszcze szczęśliwy związek. Są jedynie koleżanki z pracy, ale zero przyjaciół. Za oknem wiosna a ja czuję sie wypompowana psychicznie. Zasłaniam okna, drażni mnie słońce, ta pogoda, te pary, które się włóczą za ręce. Wszystko mnie irytuje. Biorę czasem podwójną a nawet potrójną dawkę mojego leku, biorę paro gen. W perspektywie mam powrót do mojego rodzinnego miasta, do przyjaciół z którymi mam na razie jedynie kontakt przez internet. Póki co nic mnie nie cieszy, żyję bo muszę, męczę się każdego dnia. Na siłę jakoś funkcjonuję, chodzę, maluję się, uśmiecham, normalnie rozmawiam z innymi, ale w środku czuję się wrakiem człowieka. Są momenty, że mam ochotę ze sobą skończyć, wziąć jakiś ostry nóż i się pociąć albo najlepiej przedawkować leki. Najlepiej czuję się gdy jest już ciemno. Może ktoś tutaj ma podobne problemy z kim będę mogła wymienić parę zdań...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moniko...

 

Tak, chodzę do specjalisty już blisko rok czasu. W świetach boję się "publicznych wystąpień" w związku ze strachem przed zwariowaniem. Tak jak napisałem - panicznie. Do tego stopnia, że lęk zacząłem odczuwać już tydzień przed.

 

Nie potrafię tego zaakceptować jak na tą chwilę, bo to wbrew mnie. Ja nie chcę się tego bać, nie chcę o tym myśleć a jednak jest odwrotnie.

 

Dziękuję za zainteresowanie moją skromną osobą - to miłe.

Rozumiem, że w związku ze świętami boisz się rodzinnych spotkań, odzywania się. Tylko ja nie rozumiem dlaczego myslisz,że zwariujesz. Jakby te zwariowanie miało się objawiać?

Masz diagnozę dotyczącą fobii społecznej?

U jakiego specjalisty się leczysz? U psychiatry? Czy również podjąłeś psychoterapię?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Boję się zwłaszcza kościoła. Zwariowanie objawiło by się krzyknięciem, wykonaniem jakiegoś dziwnego ruchu, jęknięciem, powiedzeniem czegoś niestosownego - zrobieniem czegoś co wszyscy by widzieli i byłoby odebrane jako nienormalne. Boję się o tym myśleć nawet. Boję się "tych" myśli.

 

Chodzę na psychoterapię i pracuje w jej ramach głównie pod kątem lęku społecznego.

 

Mam takie uczucie, że coraz trudniej o jakieś wycofanie się z twarzą z tej sytuacji. W razie "w" trzeba będzie zasymulować chorobę ale co roku tak nie mogę robić bez wzbudzania podejrzeń :/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę, że zmieniłbym zachowanie wobec niej gdyby zrobiła coś szokującego. Przejmuję się opinią "co ludzie powiedzą", ale moim zdaniem to wypływa ze strachu przed swoimi myślami, przed sobą. Tu jest sedno. Gdybym był pewny siebie to niezależnie od tego co ludzie powiedzą nie bałbym się, bo wiedziałbym że dam sobie radę. A tak to jest kupa.

 

Boję się tym bardziej, że mam złe wspomnienia ze świętami i w tej chwili czuję się źle - wysoce niepewnie.

 

Naprawdę chciałbym, żeby było już po wszystkim. Pewnie wkrótce pojawiłoby się coś nowego do bania się ale byłoby trochę spokojniej jakiś czas...

 

A co do leczenia to jestem jednak lekko rozczarowany :/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mjp, Masz problemy z samooceną?

A jakie masz wspomnienia ze swiętami? Dlaczego rozpatrujesz je w kategoriach,że są złe?

No i wreszcie...dlaczego jesteś rozczarowany leczeniem?

 

Sorry,że zapytam...nie przeszkadza Tobie moja analiza Ciebie? ;)

Możesz powiedzieć,że Cię wkurzam! :twisted::D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Boję się zwłaszcza kościoła. Zwariowanie objawiło by się krzyknięciem

 

Dlaczego chcesz krzyczeć w kościele? co Cię tam wkurza konkretnie?

Może dla Ciebie wariactwem jest odczuwanie złości?

Umiesz czuć złość i złościć się na innych?

 

zrobieniem czegoś co wszyscy by widzieli i byłoby odebrane jako nienormalne.

 

Być może u podłoża Twojej nerwicy jest poczucie braku zainteresowania ze strony innych. W jakie sposoby zwracałaś na siebie uwagę rodziców?

 

-- 22 kwi 2011, 20:44 --

 

Sorry,że zapytam...nie przeszkadza Tobie moja analiza Ciebie? ;)

Dołączam się do pytania ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Analizatorki :), wg kolejności pytań:

 

Problemy z samooceną - jasne że mam. Wspomnienia świąteczne - nigdy nie było tak że w święta mama z tatą mnie bili gałązka palmową. W czasie świąt miałem swego czasu bardzo zły stan psychiczny - lęki i depresja. Pamiętam to i zawsze się tego jakby boję. Rozczarowanie - chodzę na terapię już blisko rok a problemy, które spowodowały, że się na nią wybrałem pozostają nierozwiązane. Nie czuję się silniejszy niż przed terapią.

 

Ja nie chcę krzyczeć w kościele. To jest właśnie mój problem. Ja się boję, że mogę krzyczeć mimo że nie chcę. Raczej nic mnie tam nie wkurza chyba, że ksiądz bardzo przedłuża ;) Czy umiem się złościć - nie wiem, czasami się złoszczę ale nie lubię tego robić. Rodzice się mną interesowali raczej, czasem się wygłupiałem, żeby wzbudzić zainteresowanie innych, chyba standard.

 

Analiza póki co mi nie przeszkadza, jeśli zacznie to dam znać. Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mjp, To ta samoocena powinna bezdyskusyjnie być na podium na sesjach terapeutycznych. Powiedz terapeucie czego od niego oczekujesz,że odnosisz wrażenie,ze terapia nie działa.

Mieszkasz z rodzicami?

Jak sięTobie wydaje, skąd wyniknął ten Twój bardzo zły stan psychiczny w czasie świąt?

 

Co do złości-masz prawo to robić, na głos, w myślach. Po co tłumić ją? To nie jest dobre.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja też za świętami nie przepadam.

Zwłaszcza,jak matka pyta czy w końcu będziemy na święta u niej.

Wprawia mnie to w poczucie winy,że na śniadaniu wielkanocnym lub kolacji Wigilijnej jem w domu gdzie mieszkam i z rodzicami faceta.Później jedziemy do moich.

Co roku jest to samo...matka narzeka jak to się urobiła,ojciec się upił,ja się dołuję.

Poza tym córka raz jest ze mną ,raz z ex na świętach.teraz jest akurat ze mną...ale i tak święta są do bani-jak dla mnie bynajmniej.

 

Atmosfera,szopka związana z tradycjami,kościół,modlitwy...ale to wszystko zasługa moich rodziców.U mnie w domu nigdy nie wspominałam miło świąt.

Na BN zero prezentów,miłej atmosfery,łamania się opłatkiem-zawsze byle zjeść i mieć spokój i iść przed TV.

 

Dziś w ogóle 23.04 -a pamiętało o mnie może max 3 osoby....

Kiedyś było to 30,teraz 3...ale cóż :hide:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Skoro to jęczarnia to postanowiłem tez coś napisać by w jakiś sposób wyrzucić z siebie choć część spraw ,które mnie dręczą.Mam depresje :( Od tego muszę zacząć bo choć podejrzewałem to od wielu lat dopiero od jakiegoś czasu do mnie dotarła ta świadomość.Mam 31 lat ,jestem dorosłym facetem ,ale ta choroba zjada mnie od środka.Byłem u psychologa ,lecz jej podejście do mojej sprawy określiłbym słowem "zlewka".Mam taki charakter ,ze jestem człowiekiem raczej spokojnym,a ona odebrała to jako zaprzeczenie depresji.Moje logiczne podejście i polemika z nią dalej kreowały jej pogląd,Stwierdziła ,że załamałem się przez kobietę ,co jest totalnym absurdem,uznała ,że wszystko sobie "wlewam", a ja po prostu już nie daje rady.Męczę się w pracy,trącę pamięć ,przestaje szybko i kreatywnie myśleć.Czasami gubię się,mam lęki przed wszystkim.Boje się wsiąść za kółko bo....mogę zapomnieć trasy.Czasami mam

lęki przed błahostkami jak pójście do sklepu.Boje się tego ,że nawet najprostsze sprawy sprawią mi problem,a ja zrobię tym samym z siebie "głupka"Nie mam już marzeń,ambicji dzięki czemu czuje jakbym już gdzieś głęboko w swoim wnętrzu umarł ,bo jeśli nic nas nie cieszy ,a wręcz przeciwnie nawet w czynnościach i rzeczach dających radość widzi się negatywy i lęk to świat ma czarne barwy.Najgorsze jest jednak to ,że nienawidzę samego siebie.Nienawidzę siebie pod każdym względem, kiedyś tylko wizualnie,dziś przeszkadza mi niemal wszystko.Nie potrafię spojrzeć na siebie w lustrze,unikam zdjęć jak ognia bo oglądanie ich jest dla mnie koszmarem.Myślę o sobie w kategoriach potwora,choć wiem ,że ludzie cenią we mnie wielgachne serducho.Od niepamiętnych czasów mam problemy ze skórą twarzy, ciągnie się to za mną tak długo,że dziś mam na tym punkcie obsesje.Walka z tym problemem trwa

trwała i pewnie będzie długo trwać ,pewnie dzięki temu moja ocenę własnej osoby jest tak niska,podejście do życia bardzo pesymistyczne,,a odwaga i pewność siebie zanikła do poziomu minimalnego.Niedawno postanowiłem coś z tym zrobić i nie słuchając psychologa wybrałem się do mojego lekarza.Zapisał mi coaxil i lucetan na pamięć lecz po miesiącu zażywania stwierdziłem ze nic a nic mi to nie pomogło.W piątek byłem ponownie u doktora i zaproponowałem zmianę leku na bioxetin.Słyszac to lekarz stwierdził ,że nie ma sprawy wręcz sam był zadowolony z mej podpowiedzi,a ja optymistycznie nastawiony.Dziś jest 2gi dzień jak wchłaniam ten lek mam nadzieje ,że po jakimś czasie zacznie mi pomagać ,bo żyć trzeba ,ale by to życie było znośne należy się choć odrobinka szczęścia i nutka nadziei ,iż nie wszystko jeszcze stracone.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×