Skocz do zawartości
Nerwica.com

Depresja po stracie najbliższej osoby, brak pojęcia co zrobi


goby90

Rekomendowane odpowiedzi

Witam, mam 21 lat, pół roku temu zmarła moja mama na raka płuc, nagle, szybko, w ciągu miesiąca od wykrycia, przez ostatnie 2 tygodnie nawet mnie już nie poznawała... Na co dzień studiuję w innym mieście, do domu wracałam rzadko, po zdanym pierwszym roku przyjechałam szczęśliwa do domu i nagle zawalił się cały mój świat. Był tylko szpital, łzy, szukanie gdziekolwiek ratunku, mimo że nie było żadnych szans... Nagle wszystko było na mojej głowie, bo mój tata nie był w stanie nic załatwiać. Zajmowałam się wszystkim sama, sama znajdowałam lekarzy, sama błagałam ich o przyjęcie do szpitala, o jakąkolwiek pomoc i leczenie, sama przeprowadzałam rozmowy z lekarzami, to mi prosto w oczy mówili, że nie mogą nic zrobić, że zostały już tylko dni... Nie spałam, nie jadłam, 24h na dobę byłam z mamą. Przez ostatnie 3 tygodnie nie chciała pić ani jeść, przez każdą minutę musiałam walczyć, żeby zjadła choć jedną łyżeczkę, wypiła choć 10 ml wody przez strzykawkę... Nikt nie chciał nam pomoc... Jutro mija dokładnie 7 miesięcy... Myślałam, że dam sobie z tym radę, że przygnębienie jest przecież normalne... Przestałam jeść, schudłam 10 kg, całkowita nienawiść do siebie, że nie zauważyłam niczego wcześniej, że mogłam zrobić coś więcej, nienawiść do świata, że to wszystko spotkało właśnie mnie i moją rodzinę, nienawiść do osób, które mają jeszcze mamę... Pierwsze miesiące przeleżałam na łóżku płacząc, przestałam wychodzić z domu, bałam się włączyć radio, telewizję czy komputer. Leżałam i spałam, traciłam przytomność, z tego okresu niewiele pamiętam. Chciałam zrezygnować ze studiów, ale zostałam zawieziona i zostawiona, niby tak miało być lepiej, łatwiej miało być mi wrócić do "normalności", tym bardziej, że studiuję w innym mieście. Nie radziłam sobie, nie umiałam się uczyć, problemy ze snem, ciągłe koszmary, budziłam się zalana łzami. W tym samym czasie zostawił mnie chłopak po 4 latach związku. Na studiach przestało mi zupełnie zależeć, mimo że wcześniej włożyłam w to wszystko tyle pracy, żeby się na nie dostać. Nie byłam w stanie się uczyć, wstawać z łóżka i chodzić na zajęcia. Chwilami było lepiej. Zaczęłam żyć w miarę normalnie, ale wszystko to musiałam odreagowywać w inny sposób. Znowu przestawałam jeść, później objadałam się, wymiotowałam, przytyłam 10 kg, co jeszcze bardziej pogorszyło mój stan psychiczny. Zaczęłam obsesyjnie myśleć o jedzeniu, boję się stanu głodu i stanu sytości. Miałam myśli samobójcze. Chciałam wiele razy iść do lekarza, psychologa czy coś w tym stylu, ale nie wiem gdzie, nie wiem jak, nie jestem w stanie tego zorganizować... Nie mam kogo się poradzić co robić, bo moja rodzina sama jest umęczona tym wszystkim co się stało, nie mogę dokładać im problemów, nie ma nawet mowy, żebym im o tym dodatkowo mówiła, lepiej jak myślą, że sobie z tym wszystkim radzę, bo nie jest trudno udawać tego przed nimi przez jeden weekend w miesiącu, gdy wracam do domu, bo normalnie studiuję w Poznaniu. Mam przyjaciół, znają sytuację, pomagają mi bardzo, jednak to są zbyt ciężkie sprawy, by obciążać tym innych. Zresztą oni nie są w stanie bardziej mi pomóc, niż to już zrobili. Też do końca nie wiedzą co czuję, bo żeby to zrozumieć, trzeba to przeżyć... Nie wiem co mam dalej z tym zrobić, nie wiem nawet czy psycholog będzie mi w stanie pomóc, nie wiem zresztą gdzie szukać tej pomocy, co dalej robić... Teraz już wiem, że sama nie dam sobie rady, a chyba i tak za długo zwlekałam z tym wszystkim... Łudziłam się, że czas uleczy rany... Proszę o pomoc

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

:(goby90, jesteś młodą dziewczyną, a to co opisujesz to już nie stan żałoby ...ale chyba poważne zaburzenie.

Powinnaś zgłosić się do psychiatry w celu zdiagnozowania i do psychoterapeuty. Znajdź w miejscu zamieszkania poradnię zdrowia psychologicznego i szybko zadzwoń, zapytaj się jakie dokumenty potrzebne są do rejestracji i zapisz do psychiatry.

 

Nie będę pisała tych banalnych słów pocieszenia, bo są tu zbędne, jesteś młodą dziewczyną jeszcze całe życie przed tobą, a mama nie chciałaby żebyś tak się męczyła ze sobą...... trzymaj się i miej wiarę w lepszą przyszłość, wszystko z czasem się ułoży.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Powinnas isc do psychiatry, jak radzi Linka. Pewnie to jakas forma depresji reaktywnej - leki pomoga Ci stanac na nogi. Psycholog tez by sie przydal, celem uporania sie z poczuciem winy, ktore w Tobie nieslsznie siedzi...:(

 

Bardzo Ci wspolczuje :( Nie wiem nawet, co wiecej powiedziec... :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

goby90, wiem, co czujesz...

niestety, co opisujesz nie wygląda już na żałobę, a depresję.

sama sobie nie poradzisz. i czym prędzej pójdziesz do psychiatry, tym szybciej zaczniesz powoli dochodzić do siebie...

jest to zazwyczaj proces długotrwały... wiem po sobie.

i żałuję, że wcześniej nie poszłam do lekarza.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

rok temu straciłam bardzo bliską mi osobę i mój świat sie zawalił.. chociaż depresję wcześniej miewałam "od zawsze", to od roku to już jest totalna rozpacz. kompletnie sobie nie radzę ze stratą, nie potrafię się pogodzić z jego śmiercią, ze świadomością, że już nigdy nie zobaczę jego pięknej twarzy, nie usłyszę jego śmiechu, że jego piękne ciało gnije pod czarną ziemią.. Zmarł w osamotnieniu, cierpiąc okrutnie.. Każdej nocy przed zaśnięciem widzę jego martwą, biedną, kochaną, siną twarz, umęczone, bezbronne ciało.. wciąż słyszę i widzę ten cholerny ciągły sygnał tą cholerną prostą linię.. Codziennie rozmyślam nad kruchością życia ludzkiego, nad śmiercią, procesem umierania itd - natrętne myśli dopadają mnie co sekundę. Znikąd pocieszenia - nie wierzę w boga, ani w życie pozagrobowe - choć myśl, że On przebywa gdzieś tam, w innym wymiarze, wydaje się być bardzo kusząca..

Jak widzisz, nie jesteś sama w swoim cierpieniu. Prędzej czy później, niestety, każdy człowiek musi zmierzyć się ze stratą ukochanych.. Ja, aby przetrwać, postawiłam na leki - bez nich nie jestem w stanie funkcjonować. Tobie radzę również terapię.

Każdy z nas ma tylko własne życie do przeżycia, tylko tyle i aż tyle. I trzeba mimo wszystko je jakoś przeżyć, a śmierć, no cóż, prędzej czy później i na nas przyjdzie pora, nie ma potrzeby przyspieszać tego momentu.

 

dobrze wiem jak trudno w tym stanie zebrać się i iść do psychologa, psychiatry. To zadanie długo przekraczało moje siły.. niestety nikt za mnie nie mógł tego zrobić, nie mam też nikogo do pomocy..

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dzisiaj byłam pierwszy raz u psychologa... to chyba będzie cięższe niż myślałam... bo opowiadanie bliskim o swoim cierpieniu, to jedno a rozmowa w cztery oczy o tym z zupełnie obcą osobą, to już wyzwanie. Nie sądziłam, że nie będę zupełnie w stanie opowiedzieć o swoich problemach, podczas gdy bliskim mówię o tym bez najmniejszego wzruszenia, tak gdybym opowiadała o innej osobie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

goby90, to wszystko kwestia czasu.

chociaż nie wiem ile to potrwa. ja do tej pory mam łzy w oczach i głos mi się łamie, jak mam opowiadać o Mamie.

nieważne komu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

goby90, to wszystko kwestia czasu.

chociaż nie wiem ile to potrwa. ja do tej pory mam łzy w oczach i głos mi się łamie, jak mam opowiadać o Mamie.

nieważne komu.

 

nie zgadzam się.

w moim przypadku czas tylko pogłębia tęsknotę - jest mi trudniej niż pół roku temu, bardziej tęsknię. Czas umożliwia zapomnienie, a ja przecież nie zapomnę! To nie o czas chodzi, jeno o akceptację..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

chyba nigdy tego nie zaakceptuje... co do tęsknoty - czuję bliskość Mamy cały czas, tak gdyby stała cały czas obok mnie, z drugiej strony jest niewyobrażalna tęsknota... Jednak mam wrażenie, że to tylko chwilowe i szybko się spotkamy ponownie, nie wiem w zasadzie dlaczego takie mam wrażenie, bo w Boga i to wszystko już nie potrafię wierzyć...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no tak, ale akceptacja przychodzi z czasem.

akceptacja a tęsknota to dwie różne sprawy...

 

Znowu się nie zgadzam.

Akceptacja nie zawsze przychodzi z czasem... och, gdybyż tylko tak było!

 

 

goby: Myślę że można wypracować tą akceptację, ja osobiście bardzo liczę na terapię. Póki co leki tłumią wycie mojej duszy..

Kwestia boga, jeśli wcześniej w niego wierzyłaś, może jeszcze się u Ciebie bardzo zmienić.. ten kryzys jest naturalny. Jeśli czujesz Mamę przy sobie, to już bardzo dużo, według mnie..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×