Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dystymia leczenie i przebieg Waszej choroby


januszw

Rekomendowane odpowiedzi

Ja jestem pewien, że mam dystymię od kilku lat. Ale jakoś nigdy do psychiatry czy psychologa nie zawitałem, bo utwierdzony niepochlebnymi opiniami moich rodziców chyba uwierzyłem, że to lenistwo i sam sobie muszę z tym radzić("weź się do roboty"). Mam sporo szczęścia, bo naprawdę niewielkim nakładem sił udawało mi się w szkole zyskiwać akceptowalne wyniki. Z drugiej strony to sprawiło, że bagatelizowałem tę sprawę i nie zabrałem się wcześniej, no i nie miałem zewnętrznej motywacji do pracy. Dopiero teraz na studiach zawitałem do psychiatry, z powodu silnych lęków i przy okazji stwierdził u mnie dystymię. No i to chyba ostatni dzwonek, żeby próbować jakoś to ogarnąć, no bo długo już tak nie pociągnę bez żadnej chęci do robienia czegokolwiek. Więc zapisałem się na psychoterapię. Może coś się uda naprawić, bo nie wyobrażam sobie życia w takim stanie w nawet niedalekiej przyszłości.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Na pewno się uda ale nie od razu. Leki tez nie działają z dnia na dzień na dystymików. U mnie było podobnie, że leń i "weź się do roboty" z tym że ja doszukiwałem się problemów ze zdrowiem zupełnie gdzie indziej niż powinienem i odwiedziłem kilkunastu specjalistów :shock: przez te lata poszukiwań. Nie wiem jak u Was ale ja często doszukuje się w tym wszystkim jakiś pozytywnych stron, że niby to lekcja życia itd ale u mnie to naprawdę długo trwało :( Ale cóż było minęło jest lepiej to fakt...

 

Mam do Was pytanie jak patrzycie w przeszłość to też widzicie wszystko w czarnych barwach i że aż żal wspominać?? Ja ilekroć sięgnę pamięcią wstecz to widzę czarną otchłań smutku i poczucia choroby..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam do Was pytanie jak patrzycie w przeszłość to też widzicie wszystko w czarnych barwach i że aż żal wspominać?? Ja ilekroć sięgnę pamięcią wstecz to widzę czarną otchłań smutku i poczucia choroby..

 

Niestety, potwierdzam choć są wyjątki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Coś mało aktywny zrobił się ten temat...

No dalej dystymicy ;) wiem ze dzieżko jest coś skrobnąć ale opiszcie jak się dziś czujecie jak przebiega leczenie (o ile przebiega)...

Ja jestem znowu na lekach od jakiegoś czasu i jest może ciut lepiej. Najważniejsze że rozpocząłem psychoterapie drugą już i liczę że coś ruszy się w temacie mojej choroby. Dlatego też ostro przygotowuje się przed każdą spowiedzią u psychologa. A nóż może pomoże, czas pokaże.

 

..aha ostatnio mam bardzo nerwowe dni tak bez powodu. Naprawdę dziwny stan :roll:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja planuję też rozpocząć terapię, tylko nie wiem jeszcze gdzie. Teoretycznie jestem już po pierwszym spotkaniu, ale cena raczej przeraża, więc kontynuować planuję gdzieś indziej, ale w Warszawie wszędzie drogo. No a poza tym, cały czas wydaje mi się, że taka terapia mnie przerasta, co nie działa mobilizująco.

I w ogóle u mnie gorzej ostatnio. W zeszłym tygodniu myślałem, że leki zaczynają już konkretniej działać, bo nawet zaczynałem mieć wątpliwości czy te wszystkie problemy nie są tylko moim wymysłem i za bardzo histeryzuję. Ale od kilku dni jest dużo gorzej(nasilenie lęków, gorszy nastrój), tak że ta wątpliwość się chwilowo rozwiała :>

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Imre, nie porzucaj leków.

Miałem jakiś czas temu wrażenie, iż tak naprawdę ja żadnych problemów nie mam, że wystarczy pochodzić na zewnątrz, pospacerować.

Miałem takie chwile w ciągu dnia, że jakoś w myślach dochodziłem do przekonania, że ja nie potrzebuję leków, psychoterapii.

Miałem też takie momenty, że pomoc terapeutyczna wydawała mi się czymś koniecznym, nieodzownym.

 

Wy też macie takie chwilowe wahania. Nie podejmujcie pod ich wpływem (ważnych) decyzji, szczególnie odnośnie leczenia. Po jakimś czasie napięcie i nastrój normuje się.

 

Ja 1,5 roku temu zrezygnowałem z leków, teraz znów zacząłem brać i "wróciłem" do pierwszego psychologa. Przez te 1,5 roku w sferze prób pomagania sobie próbowałem między innymi medytacji, samoobserwacji, a raczej głównie czytania i powtarzania myśli o tym i o tamtym, i o innych rzeczach w podobnej tematyce. Moje posty na poprzednich stronach czy w innych tematach też o czymś świadczą.

Może o tym, że jest to dla mnie, i pewnie dla innych, stan pomieszania (psychicznego).

 

Taką mam osobistą refleksję, że to pomieszanie uniemożliwia zdrowo spojrzeć i zdrowo, czyli efektywnie i rozsądnie, zajmować się na przykład takimi dziedzinami, jak : "duchowość", filozofia, psychologia, religia, medytacja. Jakby w ogóle nie ma podstawy w człowieku, by mógł na swój temat i swojego życia psychicznego, swojego "Ja", wytworzyć wewnętrznie spójną wiedzę, realną, doświadczalną, praktyczną.

Trudno jest też samemu określić swój stan. Umysł nie działa w pełni prawidłowo, problemy z koncentracją, nadawanie "głębszego sensu" chorobie. Kreatywność na mieliznach potencjałów. Zapewne powyższe odnosi się do większej części osób niż ja sam. Człowiek ma skłonność do generalizacji, również do rozszerzania na innych swoich cech, objawów, motywów.

W moim przypadku urojenia biorące się z nieokreślonego lęku/niepokoju prowadzą do kalekiego sposobu myślenia, tworzenia i prób rozwiązywania sztucznych konfliktów w myślach. Właściwie można powiedzieć, że nie mam do końca kontroli nad myślami, proces działa tak, że jakby samoistnie, natrętnie pojawiają się myśli, wspomnienia, niektóre są dłużej wałkowane.

 

Przekonałem się, że nie mogę sam sobie pomóc, bo problem nie ma jakichś "duchowych" przyczyn i rozwiązań, przynajmniej nie bezpośrednio i nie na tym etapie. Nie jest to też "lenistwo" lub kwestia "nastawienia do życia", i tym podobne elementy, które można by samemu naprawiać.

 

Pewne stałe poczucie niepewności lub niezadowolenia przy pisaniu i wysyłaniu wiadomości. Może dlatego, że cokolwiek w tym stanie chorobowym się tknie, robi, to jest przez nią wypaczone, skrzywione, tak jak percepcja, odczytywanie bodźców przez chorego. Człowiek nie jest sobą, zagmatwana tożsamość.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Spoko, niczego nie porzucam. Dzisiaj dostałem dostałem nowe leki, psychoterapia póki co w toku. Chociaż jakoś trudno mi uwierzyć, że coś może mi pomóc.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Leki nie należy porzucać mimo że nie widać efektu po np 3 miesiącach nawet do roku (w przypadku dystymii). Spowodowane jest tym że choroba jest z nami od dłuższego czasu i by w naszej główce wszystko wróciło do normy potrzebny jest czas (tak wiem ja cierpliwości tez nie miałem).

 

Kori, Z tym wahaniem nastrojów to częste u mnie. Do tego dochodzi niezdecydowanie np w leczeniu. Raz wątpliwości czy jest sens się leczyć czy nie, czy brać kolejną psychoterapie czy nie, a może leki wciąż złe? Straszne męczące w dłuższej perspektywie są takie myśli ale po leczeniu ustępują. Staje się to obojętne i można skupić na innych rzeczach.

 

Co do niepewności i niezadowolenia z napisanego postu. To u mnie fakt to występuje i wiąże się to pewnie (tak się domyślam) z moja przeszłością, mówię tu o krytyce czy o wytykaniu błędów. No i oczywiście lęk przed wyśmianiem czy też skarceniem też się przewija. U mnie powoduje to że poprawiam post kilka razy za nim dostanie ode mnie ostateczną formę do publikacji ;)

 

Nie uważacie że dystymik jest ogólnie przewrażliwiony i bardzo ostrożny w podejmowaniu swoich działań/decyzji?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Psychiatra podjął taką decyzje, nie ja. Poza tym tutaj chodzi nie tylko o dystymię, ale jeszcze zaburzenia lękowe. No i nie ma co ukrywać, że jestem w dużo gorszym stanie niż byłem w grudniu kiedy lekarz przepisywał mi citalopram, więc dostałem coś co powinno mieć szersze spektrum działania.

 

Nie uważacie że dystymik jest ogólnie przewrażliwiony i bardzo ostrożny w podejmowaniu swoich działań/decyzji?

 

Ja mam problem z podjęciem wielu decyzji. Szczególnie chodzi o to, że wiele rzeczy oceniam przez pryzmat tego co pomyślą inni. Dlatego zawsze w określonym środowisku przystosowuję się do większości, a jeśli to możliwe to w ogóle się izoluję i wtedy potrafię zachować pewną niezależność. Np. kwestia kupna czegokolwiek to koszmar. Jak wiem, że w domu spotka się to z dezaprobatą(nie musi być to ostra krytyka, wystarczy poddanie w wątpliwość czy warto było to kupić) to nie ma szans. Jak wiem, że komuś(najczęściej rodzina :F) nie spodoba się mój ubiór(żeby była jasność: nie chodzi mi tu o jakąś ekstrawagancką odzież) to nici. Jeśli jest przy mnie osoba, przy której czuję się w miarę swobodnie(tutaj sporo zależy od mojego humoru, bo przy pewnych osobach czasem jestem swobodny, a innym razem ani trochę) to dostaję powera i mogę robić rzeczy na które normalnie nie ma szans(znowu nie mówię tu o czymś nadzwyczajnym, ale rzeczach, które dla wielu osób są normalne).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich.

Od paru dni krążę po internecie i szukam wiadomości na temat moich dolegliwości. Dzisiaj chyba znalazłam, mam podobne objawy o których piszecie. Na jutro jestem umówiona z psychiatrą. nie sądziłam,ze moje złe samopoczucie już od paru ładnych lat może być spowodowane chorobą.

Od dawna sobie nie radzę z codziennością, Myślę,ze u mnie zaczęło się to z prozaicznych przyczyn, nawarstwiające się problemy dnia codziennego, których było wciąż więcej i więcej doprowadziły mnie do stanu osłabienia i zaczęłam coraz gorzej wypełniać codzienne obowiązki. Bliscy twierdzili,ze to lenistwo i żebym się wzięła w garść. Udawało mi się przemóc ale z czasem było coraz gorzej, wszystko zaczęło mi obojętnieć. Cztery lata temu przeżyłam katastrofę, wichura porwała dach na moim domu a ja byłam w środku. Nic mi się nie stało, ale od tamtej pory przez długi czas byłam jak kamień, nie potrafiłam nawet płakać. Później posypała się rodzina zostałam sama z trojgiem dzieci, w tym jedno z lekkim upośledzeniem i innymi problemami zdrowotnymi. Myślę, że przetrwałam tylko dzięki wrodzonemu optymizmowi.

Ostatnio niestety w ogóle nie mogę sobie ze sobą poradzić. Jestem roztrzepana, zapominam co przed chwilą mówiłam,wstaję rano i po wypiciu kawy jeszcze funkcjonuję do południa,ale już popołudniu zaczyna mnie męczyć senność. Mam poczucie zmarnowanego czasu, bezradności, nie mobilizuje mnie już nawet "nóż na gardle", zaniedbuję obowiązki, na myśl o sprzątaniu, gotowaniu czy nawet przyjęciu gości niedobrze mi się robi. Martwię się, bo codziennie wożę córkę do szkoły specjalnej oddalonej o 11 km. Jestem dobrym kierowcą, ale coraz częściej rozkojarzonym. Mam nadzieję,że psychiatra mi coś pomoże, bo nie pamiętam już kiedy to było gdy pełna zapału radziłam sobie ze wszystkim a w dodatku oddawałam się czytaniu, haftowaniu, malowaniu. Pozdrawiam Forumowiczów :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gdy psychiatra rok temu użył w stosunku do mnie słowa "dystymia" tak się przejęłam, że na siłę próbowałam zmienić cechy dystymiczne w swojej osobie. I owszem, wiele udało mi się zmienić w swoim zachowaniu - asertywności się nauczyłam, choć z różnymi skutkami (zawsze wszystko albo nic...), bronić siebie się nauczyłam (za wszelką cenę czy wręcz po trupach...) i jak sobie tak robię bilans 'osiągnięć', to poza weryfikacją środowiska, które mnie otacza (i tu ogromny plus), a sama nie czuję się za bardzo jego częścią - to dalej gniję i śmierdzę tym samym syfem...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Najpierw się przywitam, bo jestem nowa na tym forum - witam wszystkich :)

 

Żeby nie zakładać osobnego wątku dopiszę się do tego. Nie wiem w sumie po co to robię, raczej mnie to "nie odciąża", ale nie mam z kim o tym porozmawiać, chociaż chciałabym, zwłaszcza w końcu komuś "w realu" powiedzieć o swoich problemach.

 

Dziś znalazłam to hasło - dystymia.

Zawszę trzymałam się z daleka od słowa "depresja", chociaż dziwne stany które przechodzę pewnie nie raz przypominały. Największa różnica była taka, że przecież ja "jestem taka od zawsze", melancholia, lekko obniżony nastrój towarzyszy mi odkąd pamiętam - byłam dzieckiem i każda dorosła osoba która mnie poznawała musiała dodawać swój tekst "uśmiechnij się" i w sumie nadal tak jest. Trudno byłoby mi wyodrębnić kiedy się to zaczęło.

Wiele lat byłam przekonana, że mi nic nie jest i to świat stoi do góry nogami a nie ja. Nadwrażliwość? niee, to oni wszyscy "są ograniczeni" i tylko ja potrafię prawdziwie "czuć". I nadal poniekąd tak uważam, z tym że teraz już wieże, że ani świat nie jest normalny, ani ja nie jestem i w sumie na prawdę potrzebuję pomocy.

 

Ja mam dużo problemów. Anhedonia, no nie wiem czy ja już w ogóle nie potrafię się już cieszyć, czy udaję że się śmieję - czy się śmieje na prawdę. Gubię się w tym, bo kiedy zostaje sama ze sobą, kompletnie odwraca mi się patrzenie. Jak jestem sama wszystko wyolbrzymiam i zaczynam postrzegać wszystko i wszystkich, że są czarni albo biali, ale najczęściej "czarni". Itp. tak samo ja, obraz siebie kompletnie lata, jestem dobrem/jestem złem, jestem rozumem/jestem szaleństwem i inne takie, jaki i poczucie wartości - raz na jednym biegunie, raz na drugim. Wszystko jest zależne od sytuacji.

 

Jeżeli jednak chodzi o samą dystymię, to prawie pod całym zestawem problemów mogę się podpisać, zaburzenia odżywiania - pewnie, zaburzenia snu - już nie wiem, bo mam tak rozregulowane godziny spania (śpię wtedy kiedy muszę), że nie ocenię, czy odwracam dobę dobrowolnie, czy inaczej bym nie mogła. Zmęczenie - no ba, dzień bez drzemki? - rzadko. Żeby było śmiesznie, już chyba większość wykładowców upominała mnie że zasypiam na zajęciach. Czasami śpię zupełnie normalnie a potem i tak po 2 godzinach padam.

Koncentracja, uwaga, na to od lat nigdy nie było szans, kiedy ktoś czy nauczyciel coś mi tłumaczy, kompletnie nie wiem o czym mówi, muszę sama do wszystkiego dochodzić, albo powoli, po kawałku dopytywać. Problemy z decyzjami - od tego to sama ludzi potrafię wpakować w nerwice, chociaż kiedy indziej jest zupełnie inaczej. Tak samo jak i kiedy indziej z osoby która mówi "obojętnie", staję się mimowolnie apodyktyczna (byłabym koszmarnym szefem). Beznadzieja, znudzenie, chęć zrobienia czegoś wielkiego, przy braku motywacji i siły. Obrzydzenie takim życiem, w którym nic konkretnego nie robię, obrzydzenie sobą "mogłem być czymś, będę niczym". Brak zainteresowania, o ile coś nie łączy się z silnymi emocjami to tylko zmuszam się do różnych zajęć. Niechęć do kontaktów, to jest chyba mój największy problem, z jednej strony kompletnie nie ciągnie mnie do ludzi i kompletnie nie interesują mnie ich sprawy, z drugiej, ogromnie potrzebuję kogoś kto mnie zrozumie. Bariera, mur wysoki na dwa metry oddziela mnie od wszystkich, nie do przeniknięcia. Higiena - zaniedbywanie - od paru miesięcy (bo teraz jest gorzej) ciągle te same byle jakie ciuchy, butów od dwóch lat nie umyłam - bo po co się przebierać? po co czyścić buty? no higiena tak, ale estetyka - nie, bo jest podyktowana przez tłum, a ja jestem takim wewnętrznym anarchistą, czy tego chcę czy nie - tak wychodzi. He nawet to, że nastrój obniża się po południu dokładnie się zgadza. Budzę się z pokładem nadziei, a potem w jednym momencie ta świeczka zostaje zdmuchnięta i jest źle.

 

Nie wiem może to z zewnątrz brzmi jak tekst rozkapryszonej nastolaty, bo przecież niby dużo z tych rzeczy dałoby się doprowadzić do porządku. Ale mi do śmiechu nie jest ze sobą. To co napisałam, to jest tylko a propos dystymii. Borderline, nikt mi tego nie stwierdził, ale obawiam się że raczej nie ma szans, żebym nim nie była. Zaburzenia lękowe - to akurat jest podejrzenie, no i jakieś dda też pasje do mnie. Ale tamte dwa, najbardziej określają "całokształt tej mojej twórczości".

 

Mimo wszystko ta moja dystymia, lub "dystymia", to jest najmniejszy problem w życiu, potrafiłabym się do tego przyzwyczaić i mogłabym nawet z tym żyć. Nie ważne że nie interesuje mnie życie, zgodziłabym się na nie, gdyby tylko nie było innych problemów. No ale mniejsza.

 

Pozdrowienia z piekła mojego umysłu hehe ;) I nie ważne że nikt czy prawie nikt tego nie przeczyta, miałam ochotę napisać i napisałam :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przeczytałam cały Twój post. Mi czytanie o tym jak radzą sobie inni, co czują, pomaga spojrzeć na siebie, a przynajmniej pomaga znaleźć mi w sobie samej uczucia, których sama nie potrafię nazwać, pomimo, że każdy z nas ma swój własny koszmar. Nie wiem jak poradzić sobie z samotnością... Nie mam nikogo zupełnie w tym momencie. Jestem samotna od kilku miesięcy. Ludzie gdzieś przepadli. Strasznie to przykre. Mam trudną sytuację życiową. Ludzie zostawili mnie, kiedy zaczęły pojawiać się kłopoty. Tacy niestety już są...

Nie zdawałam sobie sprawy, że ludzie są tchórzami i bardziej ranią, udając zajętych czy cokolwiek innego, byle uniknąć człowieka cierpiącego.

Codziennie płaczę. Przypominam sobie i przeżywam na nowo sytuacje, w których coś zrobiłam nie tak. Nienawidzę się za nie. Poza tym czuję się jednostką, która osiągnęła szczyt żałosnej beznadziejności. Strasznie cierpię... Dodatkowo noszę w sobie ogromne poczucie winy... i to błędne koło nie przestaje się kręcić.

Kiedy rok temu miałam epizod depresyjny, wtedy wydawał mi się straszny, ale był niczym, w porównaniu do tego co przeżywam teraz. Dzień w dzień... Wstydzę się siebie... Nie wychodzę z domu. To już 5 miesięcy jak myślę o śmierci. To żałosne i słabe, ale takie jest moje życie. Ja krzyczę, ale nikt mnie nie słyszy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziewczyny kochane do lekarza! Wyżej opisałam też moją sytuację. Jeżeli nie mamy wpływu na nasze życie uczuciowe lub materialne, zróbmy coś przynajmniej dla zdrowia. Nie warto się tak męczyć. Ja się zmobilizowałam i zarejestrowałam do psychiatry, nie trzeba skierowania. Wystarczy zrobić to telefonicznie a potem jak już mamy ustalony termin nijako zmuszone jesteśmy tam pójść. Biorę lek niecałe dwa tygodnie i zaczynam czuć poprawę. W niektórych sytuacjach nie jesteśmy sobie w stanie pomóc same, zwłaszcza gdy brak nam jakiegokolwiek wsparcia.

Samotność to wielki ból, kiedyś czułam się tak samotna, że oddałabym wszystko za moment przytulenia, zainteresowania. Samotność minęła, pozostały inne problemy, dzieci, zrujnowany dom na głowie, brak pracy i bezsilność wobec życia. Ale walczę i Wy walczcie też, bo nie wiadomo ile czasu jest nam dane. Spójrzcie - są ludzie wookoło, którzy są szczęśliwi albo przynajmniej zadowoleni z życia. Dlaczego nie mamy być to też my?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No problem w tym, że ja byłam u lekarzy wielu. Dostawałam leki, ale w czym miały mi pomóc, kiedy moja sytuacja życiowa jest bardzo trudna. Nie wychodzę z tego stanu, a nawet jest coraz gorzej, bo nie da się zmienić od tak. Samotność, brak stałego mieszkania. Lekarze dają leki, proponują psychoterapie, ale co ma to wszystko dac, kiedy oni nie spełnią moich marzeń o jakimkolwiek życiu, na jakimkolwiek poziomie... Przykre, ale prawdziwe. Wydaje mi sie, że długo tak nie pociągnę, bo to, co się ze mną dzieje najprawdopodobniej zrani innych. Chciałabym pozamykać wszystkie sprawy, robię to bardzo powoli, ale dążę do tego, by zaplanować swój koniec. Nie widzę nic poza ciemnym otępieniem i za złem, które przemawia przez ludzi, którzy opuszczają.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam.. siedzę w pracy, zamiast zająć się pracą, tylko chce mi się ryczeć. Od grudnia tamtego roku czuję się strasznie. już dziś wiem, że mam silna depresję. W czwarket idę na pierwszą wizytę do psychiatry, bo już nie daję rady sama, mam synka 10 lat, nie chcę by on patrzył na to jak jego mama się męczy. Zbyt bardzo go kocham. Odsunęłam się od najbliższych mi osób, nie mam chęci życia, nie potrafię rozmawiać, być z innymi...Wszystkie problemy, które się skumulowały zabijają mnie od środka. Zawsze byłam silna...a teraz? Nie daję rady.... czy to się kiedyś skończy??

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie ma choroby, nie ma stanu zdrowia.

 

Nie ma dualizmu, nie ma braku dualizmu.

 

Można se samemu poradzić. Tylko trza przestać szukać przyczyn chorób, zaburzeń, bo to tylko słowne interpretacje bodźców wewnętrznych, a takich interpretacji można mnożyć miliony i tyleż metod rozwiązań tych problemów wymyślać. Umysł jest kopalnią nieskończonych interpretacji.

 

Można szukać w psychologii, w egzorcyzmach, w psychiatryku, w książkach, w duchowości, u babci, w neurologii, w ezoteryce, w religii, w alternatywnej medycynie…

 

No ale ileż można?

Trzeba przestać uciekać od swojego cierpienia, od swojego bólu, niezadowolenia, lęku i samotności.

Taka jest moja rada i takie moje zdanie na ten moment, że zamiast uciekać w natrętne myślenie o chorobie i jej przyczynach i jej skutkach – co utwierdza tylko ten negatywny stan i jeszcze może go pogłębia – to należałoby skonfrontować się ze swoją pustką, która z resztą wypełnia wszystko.

Taką macie okazję, że możecie się przyjrzeć sobie, poznać siebie, zdystansować się do siebie. I tak nie macie gdzie uciec- nie uciekniecie przed sobą, przed swoją pustką i smutkiem, który utwierdzacie identyfikując się z nim. Jesteś tym, z czym się identyfikujesz.

Koniec pierdół o chorobach i wielkim pokrzywdzeniu przez los lub złego Boga.

Czas poddać się obiektywnej obserwacji, poczuć swoje myśli, swoje emocje, wszystko co w środku, każdą reakcję, każde odczucie. Nazwy znikają, bo są tylko nazwami- każdy stan jest poza nazwami, poza nazwą “smutek”, poza nazwą” jest mi źle”, poza nazwą “dystymia”. Nie oceniać, nie dzielić. Jest tylko teraz. Jutro nic się nie zmieni, bo jest tylko teraz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kori, pisales, że chcesz sprobowac jakiejs metody i ze jak nie zapomnisz to napiszesz czy cos dala

 

-- 17 kwi 2011, 14:03 --

 

 

No ale ileż można?

Trzeba przestać uciekać od swojego cierpienia, od swojego bólu, niezadowolenia, lęku i samotności.

Taka jest moja rada i takie moje zdanie na ten moment, że zamiast uciekać w natrętne myślenie o chorobie i jej przyczynach i jej skutkach – co utwierdza tylko ten negatywny stan i jeszcze może go pogłębia – to należałoby skonfrontować się ze swoją pustką, która z resztą wypełnia wszystko.

Taką macie okazję, że możecie się przyjrzeć sobie, poznać siebie, zdystansować się do siebie. I tak nie macie gdzie uciec- nie uciekniecie przed sobą, przed swoją pustką i smutkiem, który utwierdzacie identyfikując się z nim. Jesteś tym, z czym się identyfikujesz.

Koniec pierdół o chorobach i wielkim pokrzywdzeniu przez los lub złego Boga.

Czas poddać się obiektywnej obserwacji, poczuć swoje myśli, swoje emocje, wszystko co w środku, każdą reakcję, każde odczucie. Nazwy znikają, bo są tylko nazwami- każdy stan jest poza nazwami, poza nazwą “smutek”, poza nazwą” jest mi źle”, poza nazwą “dystymia”. Nie oceniać, nie dzielić. Jest tylko teraz. Jutro nic się nie zmieni, bo jest tylko teraz.

 

 

sounds like giving up..... zbyt duzo szukania, zbyt duzo pomyslow, wnioskow, z ktorych kazdy jest tak samo słuszny jak i niesluszny jak poprzedni, zbyt duzo niedzialających rozwiązań, zbyt duzo pytan bez odpowiedzi. nic nie dziala, nic nie pomaga. pojawiają się pytania czy w ogole jest czego szukać. bo cala psychologia zdaje się byc jednym wielkim bełkotem: niekonkretnym, nieprecyzyjnym, przepełnionym domyslami, zadnych pewnikow.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×