Skocz do zawartości
Nerwica.com

Depresja a szkoła/studia


anyway

Rekomendowane odpowiedzi

Witamy, w tym roku ruszyliśmy z programem Konstelacja Lwa. Chcemy zwiększyć w szkołach świadomość na temat zaburzeń oraz poznać problemy studentów i licealistów borykających się z nimi. Zapraszamy do anonimowego dzielenia się swoimi przemyślemiami w temacie "Zaburzenia psychiczne a studiowanie/nauka" w grupie wskazanej poniżej. Za najciekawsze posty wysyłamy książkę "Moja wędrówka".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Szczerze, to jakiś random, mam go, bo wygląda... dosłownie jak ja, tylko że w wersji komiksowej

Oh.

Wymowne. Spodziewałeś się długiej, poruszającej historii na temat tego avataru? :twisted:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Powitać wszystkich na tym forum. Jestem tutaj nowy i w ramach powitania wybrałem sobie akurat ten temat. U mnie to będzie "Depresja a studia". Mam 20 lat. Jestem sam od zawsze. Tzn. mam rodzinę itd. ale nie mam "jej" jeżeli wiecie o co mi chodzi. Możliwe, że powoli staje się hikkikomori, jeszcze niedawno obejrzałem takie anime "Welcome to N.H.K.", może ktoś kojarzy? I to jeszcze bardziej mnie zdołowało.

 

Wyjechałem z domu na studia, jestem sam w wielkim, szarym, brudnym mieście. Cholernie daleko od domu. A wiecie dlaczego wybrałem tak dalekie miasto? Bo jak ten naiwny myślałem, że uda mi się "zresetować" moje życie. Niestety mój pech znów wylał na mnie kubeł zimnej wody. Jest bardzo źle. Zacząłem palić papierosy, bo przestało mi zależeć na zdrowiu i życiu.

 

Sam opisuje siebie jako smutnego clowna. Na zajęciach zawsze pogodny jak nikt, a później wracam do domu i mam dość tego wszystkiego. Popadam co raz bardziej w takie coś, że przestaje wnikać w to czy byłem na zajęciach czy nie, nie obchodzi mnie moja przyszłość. Powoli zaczynam przypominać głównego bohatera "Dnia Świra". Wszyscy na około mnie denerwują. Moi współlokatorzy, to najlepiej żeby ich w ogóle nie było. Na nastepny rok załatwiam sobie kawalerke i w niej będę powoli wegetował. Nie chce od życia zbyt wiele. Chce mieć spokój. Najgorzej jest z pieniędzmi, chyba będę musiał znaleźć pracę bo ile można żyć na utrzymaniu rodziców. Jeżeli myślę o rzuceniu studiów to musze coś znaleźć.

 

 

Ogólnie jest do bani. Wszystko przez to, że jak ten głupi nie potrafię być z byle jaką dziewczyną, dla samego bycia. Ja muszę coś poczuć. Ciężko jest określić to coś, ale myślę, że jak nastąpi to będę wiedział. Dlatego ten stan jeszcze pewnie będzie sie utrzymywał przez długi czas.

 

Jestem strasznie wewnętrznie rozdarty. Niby odpowiada mi zycie w samotności, nie jestem zależny od nikogo. A z drugiej jednak cierpie, że jestem sam. I nie wiem co mam zrobić.

 

Oj trochę się rozpisałem, ale widać potrzebowałem tego. Napiszcie coś, cokolwiek...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

I żeby się przyłączyć: też jestem w toku nauczania licealnego. I pewnie najchętniej zamknęłabym się w pokoju i leżała, patrząc się tępo w sufit, ale nie mogę. Gdy zostaję w domu, to jest chyba najgorzej. To rozsadzające poczucie winy, że się marnuję, milion myśli na sekundę, że skończę na ulicy, że nie ma nic bardziej żałosnego od takiego zalegania na łóżku, że rodzice będą tak bardzo rozczarowani, co ludzie powiedzą, znów w szkole będą się mnie czepiać... Wtedy mam ochotę po prostu zacząć się gryźć, by się uspokoić, ale nie chcę wracać do krzywdzenia własnego ciała, chociaż wiem, że potrafię to zrobić tak, że inni tego nie zauważą. Po prostu chodzę do szkoły, chociaż czuję, że to nie ma sensu. Chyba po prostu wolę czuć tę pustkę, czy napady paniki przed dotykiem innych ludzi i całą gamę innych odczuć, niż wariować od natłoku winy w domu.

 

Ja mam bardzo podobnie... Jestem teraz w pierwszej klasie technikum. Mam stwierdzoną depresję. Mój problem ze szkołą pojawił się w pierwszej klasie gimnazjum, miałam egzaminy klasyfikacyjne i jakoś udało mi się zdać. Później było już ok. Problem pojawił się znowu w trzeciej klasie. Nie chodziłam prawie miesiąc, w końcu szkoła wywarła na rodzicach, żeby coś z tym zrobili. Trafiłam do psychiatry, a potem do szpitala psychiatrycznego (tam stwierdzono depresję). Nie uważam, żeby pobyt tam mi pomógł, co najwyżej ludzie i leki, dzięki którym zaliczyłam szkołę. Po wyjściu miałam mieć terapię, ale rodzicom coś niezbyt chciało się za tym latać. Teraz 4 miesiące po wyjściu ze szpitala znów pojawiła się depresja. Nie mam na nic ochoty, w szkole nie byłam już dwa tygodnie, siedzę całe dnie w domu i albo śpię, albo siedzę przed kompem. Pojawiły się myśli samobójcze, nawet próbowałam się zabić, niestety się nie udało. Rodzice wysłali mnie do psychiatry, a on stwierdził, że mam iść do szpitala, ale ja już nie chcę. Pobyt tam nic mi nie da, ale z drugiej strony nie mam już siły i boję się, że tym razem nie uda mi się zdać, a niestety w technikum jest trudniej, nawet jak pójdę do psychiatryka, to tam przecież nie zaliczę przedmiotów zawodowych... Ech...

 

Ale się rozpisałam... ;P Chyba musiałam się wygadać... Nawet w sumie nie wiem czy napisałam w dobrym temacie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Po to jest to forum, żeby tak sobie po prostu się wygadać. Cieszę się w sumie, że trafiłem tutaj i mogę porozmawiać z ludźmi, którzy przeżywają to samo co ja...

 

U mnie to wszystko zaczęło się pod koniec liceum. Wtedy zacząłem dostrzegać, że przez 17 lat żyłem w jakiejś iluzji, a świat, który mnie otacza jest tak naprawdę szary i okropny. Wszyscy tylko czekają żeby ci dopiec. Nikomu nie można ufać tylko sobie.

 

Bleh i jeszcze dzisiaj ta pogoda taka obrzydliwa. Żeby chociaż padał śnieg, a tu deszcz. Lubie jak pada śnieg, strasznie mnie to uspokaja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Sorrow. Skąd ja to znam. Siedzę codziennie do późna, bardzo późna, nie daje rady usnąć, nawet jak próbuję, to przewracam się tylko z boku na bok... A po jakimś czasie organizm mam tak wyczerpany, że śpię cały dzień i całą noc.

 

Co do szkoły. Nie było mnie od października. Dziś miałam komisje. Okazało się, że jedyne co potrafią zrobić w mojej sprawie to wlepić moim starym kare 5tys. a mnie przepisać na zaoczne (jestem w technikum). Każda szkoła w jakiej byłam potrafiła mnie tylko wyslac do pedagoga, ktory mowil: "mozesz przyjsc po lekcjach zawsze sobie pogadac jak potrzebujesz". I na tym się kończyło. Bo nigdy nie przychodzilam. Boję się szkoły. Dzisiejszy dzień przeżyłam strasznie. Stałam jak idiotka przed wejściem przez pół godziny trzęsąc się ze strachu. Gdy ktoś otworzył drzwi to podskoczyło mi serce jakby gtoś chcial mnie uderzyc. Jeszcze te glosy... wszyscy wydaja się tacy perfidni, złośliwi, zawistni... ja się boję :( przemoglam się, weszlam do szkoły. Komisja trwała już od 20 minut. Niby sala 206. Z trudem wdrapalam się na drugie piętro chowając się na każdym piętrze w toalecie, starajac sie wziac w garsc. Doszłam do klasy, obczajka przez drzwi (u mnie w szkole w klasach są szyby w drzwiach) i wielkie zaskoczenie: jakaś klasa ma tam lekcje. Jak się okazalo, na komisje trafil tylko moj ojciec -.- a ja nawet pedagoga w gabinecie nie zastałam... Jak usłyszałam dzwonek na przerwe to uciekłam, ot dzikus ze mnie i tyle...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chciałbym podzielić się z wami moimi pewnymi przemyśleniami na temat życia.

 

Czy macie czasami coś takiego, że jak np. idziecie do szkoły/na zajęcia na studiach i myślicie, że dzisiejszy dzień będzie okropny i beznadziejny, że coś wam pójdzie nie tak, że nauczyciel/profesor prowadzący ćwiczenia zada wam jakieś pytanie, a wy nie będziecie znać na nie odpowiedzi i staniecie się pośmiewiskiem całej klasy/grupy. A później jednak okazuje się, że ten dzień wcale nie był taki zły, że jakoś wam się udało przemknąć niezauważonym. A czasami jak idziecie i wiecie lub myślicie, że dzisiaj będzie luźno, to właśnie wtedy dzieją się najgorsze rzeczy. Ja tak mam. Im bardziej się denerwuje, to właśnie później okazuje się, że wszystko było w miarę. Gdy myślę, że chociaż jedne dzień będzie fajny, to właśnie wtedy dzieją się rzeczy beznadziejne.

 

Kolejna refleksja nad życiem dopadła mnie, kiedy przed chwilą wróciłem z wymuszonego wyjścia do jakiegoś klubu. Boże przez cały czas miałem uczucie, że w ogóle nie pasuje do tych czasów, do tych ludzi, do tej muzyki, jeżeli to można tak nazwać w dzisiejszych czasach. Co ja na to poradzę, że moim ideałem baru jest taki, gdzie leci delikatne brzmienie jazzu, gdzie przychodzi kulturalne towarzystwo i wszystko ma swój klimat. Źle się czuję gdy dookoła widzę mocno pijanych ludzi, którzy ledwo trzymają się na nogach, a z głośników leci ostre techno, nawet porozmawiać nie ma jak normalnie. Źle się tu czuję, chcę rzucić studia i wrócić do domu. Proszę zrozumcie mnie, tak jak nikt inny na razie nie potrafi. Po prostu źle mi z tym wszystkim.

 

Co o tym wszystkim myślicie? Przestałem wierzyć we wszystko. To życie nie ma sensu. Dziękuję jakimś siłom wyższym za to, że znalazłem to forum.

 

Edit:

 

Sorrow i Lavi jestem z wami. Wiem co to wszystko znaczy i na prawdę jestem z wami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cześć :)

jestem nowa na tym portalu,ogolnie moja dobra przyjaciolka doradzila napisac tu...hm,cóż,może coś z tego bedzie.

zapraszam.

ogolnie to od malego mam problemy z akceptacja siebie,analizowalam nieraz dlaczego tak jest,ale konkretnej odpowiedzi nie moge znalezc.moze to,ze przez rodzicow zawsze byla faworyzowana starsza siostra,chce jej dorownac,jest moim idealem kobiety i kocham ja,bo naprawde jest godna podziwu.

zreszta,to tez niespelnine marzenia rodzicow,ktore chcieli zrealizowac za pomaca mnie.

a tu juz jest konkretny problem,bo od kiedy siebie pamietam,dobrze rysuje i to mi dostarcza wielka przyjemnosc,chcialam isc do szkoly plastycznej,ale mojego wyboru nie uwzglednili,wiec zaczelam sie uczyc jezyka polskiego(tak,jestem obcokrajowcem).

w klasie 2 dziewczyny,reszta to chlopaki,los wybral moja kolezanke za osobe,z ktora gadano i akceptowano,ja trafilam do grona outsiderow.moze dlatego,ze dobrze sie uczylam,staralam sie cos z siebie dac,bylam aktywna(no i jest plus,jako jedyna dostalam sie do Polski na studia).plus plusem,ale codziennosc w szkole byla straszna,nie chce nawet o tym wspominac.tylko ostatnie 2 lata byly piekne,bo zmienilam klase i z tymi ludzmi utrzymuje dotychczas kontakt,sa swietni i ciesze sie,ze chociaz troche pomogli mi docenic siebie.

nowy etap-studia,inny kraj,inny mentalitet,inni ludzie...coz,bylo trudno,ale dawalam rade...czas minal i prosze,czarna linia.nie chcialam zamartwiac rodzicow problemami i utworzylam tyle klamstw,ze boje sie momentu,kiedy sie w nich zagubie.trwa to juz 3 rok.

najpierw myslalam,ze poradze,ale juz brak mi sil.czas bierze swoje i boje sie ulegnac,poddac sie.

byly i uzywki,ktore dawaly na chwile odlaczenie od rzeczywistosci,ale problemu to nie rozwiazywalo,byly histerie i depresje(nadal trwaja),ale nie moge tego wygarnac komus,bo wiem,ze kazdy ma swoje smutki i woli mowic o sobie,niz sluchac...coz,trzymam w sobie czern.zauwazylam,ze nie lubie duzych skupisk ludzi,wole samotnosc.rozdrazniaja mnie ci homo sapiens,mam ochote nawet kogos pobic,ale jak juz jest bardzo zle,wale piescia w sciane albo rysuje.

olowek i pedzel sa moimi ratownikami,na papier przenosze swoj bol.

dlatego w te wakacje poszlam na kursy rysunku,troche mi to pomoglo,ale widze,ze niedlugo i to przestanie dzialac.

no i jeszcze te sny,pamietam niemal kazdy od momentu swiadomego istnenia.nawet po LSD takich jazd nie ma,to inny swiat i czasami myle rzeczywistosc i to,co mi sie snilo.

naprawde,wole spac,choc najczesciej snia mi sie koszmary.

nie potrafie zabarwic szara rzeczywistosc,brak mi kolorow i osob,ktore by daly checi do dzialania.

byla jedna osoba,ale coz...wszystko kiedys sie konczy i nie warto zyc iluzjami i ciagnac w przyszlosc ciezar przeszlosci.

nie wiem.myslalam,ze wygarne tu swoje zale i to mi pomoze,ale jednak,nie,trudne to jest.

moze ktos zrozumie to,co napisalam..i przepraszam za bledy(nie moge sie przyzwyczaic pisac polskimi literkami,sorry).

i dziekuje za uwage

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeszcze do niedawna czułem się jakbym w ogóle nie żył w szkole ani poza nią ale powiedziałem sobie "dość kur**"

motywacją do czegokolwiek jest (nie delikatnie mówiąc) wkurwienie o to że inni dają sobie radę a ja wbrew sobie powoli staje się niedorajdą życiowym. Mimo braku koncentracji staram się uczyć (co kiedyś nie sprawiało mi najmniejszego kłopotu). Z różnym skutkiem ale nie poddaje się ! Trzeba walczyć. (a łatwo nie mam jestem na kierunku ścisłym)

Do tego poszedłem zapisać się na siłownię a potem mimo wewnętrznego oporu zacisnąłem zęby, i zabrałem się z kumplem na imprezę, potem więcej i więcej, poznałem już nawet spore grono osób i kilku nowych znajomych z którymi nawet dobrze mi się przebywa. Fobia społeczna się o wiele zmniejszyła a początki były masakryczne, wiecie derealizacja, wewnętrzne napięcie lęk itp.

Oczywiście nie pozbyłem się tego bo gdy spotykam nowe osoby ciągle mi to towarzyszy ale wobec tych już poznanych jestem już w miarę wyluzowany.

I teraz mój osobisty sukces : Zapisałem się na wyjazd 7-dniowy na snowboard z ok. 10 osobami które poznałem. Jakby jeszcze udało mi się pokonać brak koncentracji (czuje się jak na "zjeździe" po ziole) i przywrócić zdolność odczuwania pozytywnych emocji bo negatywne są spłycone ale są to już by dało się jakoś żyć :)

Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam taki plan i chciałabym się dowiedzieć, co o nim myślicie albo czy próbowaliście coś takiego wprowadzić w życie: pójdę do mojego psychiatry, wyjęczę o zwolnienie chorobowe albo jakieś zaświadczenie, że jestem psycholdem i będę nim machać moim wykładowcom przed nosem, żeby traktowali mnie trochę ulgowo. Lubię moje studia i chcę je skończyć, ale czuję, że nadchodzi moment dużej słabości i nie wiem, czy dam radę tak sama o własnych siłach, a nie chcę na pewno tych studiów odpuszczać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak ciężko jest udawać wśród innych normalną osobę, a raczej normalne podeście do życia. Są dni, kiedy nie ma siły ruszyć się z łóżka. Nie odwiedzam wtedy uczleni, mam zaległości, nieobecności. Czasami w ogóle zastanawiam się po co mi to potrzebne. Nie prościej już teraz to zakończyć, skoro w dobie mojego nieprzzystosowania do życia, świata nie będę potrafiła odnaleźć się.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli nie wiesz czy dasz radę to możesz wziąć dziekankę. Studia to jednak studia, można iść na zwolnienie ale machanie jakimś świstkiem aby traktowali ulgowo? Nie wyobrażam sobie czegoś takiego. Można przedłużyć sesję, umówić się na inne terminy egzaminów, postarać się o IOS...

W życiu nie zrobiła bym czegoś takiego, ze wstydem prosiłam o zwolnienie za jeden dzień kiedy umierałam na podłodze. Nikogo na uczelni nie obchodzą czyjeś problemy, albo ktoś sobie radzi, albo nie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Można przedłużyć sesję, umówić się na inne terminy egzaminów

No o to mi dokładnie chodziło - u mnie na uniwersytecie jest tak, że jeśli nie masz zwolnienia od lekarza to nie ma zmiłuj, nie przejdzie żadne usprawiedliwienie. Nie chcę, żeby stawiali mi piątki za to, że mam depresję. Zresztą odwidział mi już się ten pomysł za sprawą mojego psychiatry: muszę mieć wyzwania i nie mogę sobie odpuszczać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×