Skocz do zawartości
Nerwica.com

Co by było gdybym przestał/a ją/jego kochać....?


pikpokis

Rekomendowane odpowiedzi

Wiem, że to wkurza. Jak byłam raz u psychologa to też kazała mi wypisywać na kartce swoje emocje. Co prawda akurat ta pani była do bani, bo przyszłam taka zestresowana (a mój chłopak akurat wyjechał i nikt nie poszedł ze mną, żeby mnie wesprzeć), że ledwo mówiłam, bo z każdym słowem myślałam, że się rozpłaczę. Opowiedziałam jej skróconą historię, a połowy wręcz nie chciała wysłuchać, no ale mniejsza... w każdym razie też oczekiwałam, że powie: "masz to i to" i wtedy bym się jakoś uspokoiła. A ta nie powiedziała nic i zostawiła mnie z takim mętlikiem w głowie :/ więcej nie poszłam...

Wiesz, ja myślę, że Twoja psycholog ma rację. Trochę się interesuję psychologią, może właśnie ze względu na moje własne problemy, i zawsze stara się dotrzeć do przyczyn. A przeszłość jednak ma duży wpływ, nawet podświadomie. Więc nie poddawaj się i staraj się nie wątpić :) Wiem, że ciężko jest jak tak próbujesz znaleźć dowód. To jest najtrudniejsze, bo miłości przecież nie da się zdefiniować, tylko czuć. I z jednej strony chce się dowodów, że się kocha, a z drugiej się ich nie chce, bo wiesz, że powinno się to po prostu czuć... tez tak masz? Masakra...

Wgl doszłam dzisiaj do wniosku, że zawsze miałam problem ze współżyciem z ludźmi, choć nie byłam tego do końca świadoma. Może nie tyle z chłopakami, bo moje doświadczenia niekoniecznie są bogate, ale z przyjaciółmi. Stwierdziłam, że zawsze żyłam w takim swoim wyimaginowanym świecie, że moja najlepsza przyjaciółka powinna być idealna-żadnych kłótni, różnicy zdań, wszystko razem, nigdy nie powinna mnie zawieść, chciałam mieć na wyłączność, najlepiej w ogóle się nie rozstawać. I zawsze się zawodziłam, bo coś nie grało. Tu się okazywało, że nie da się mieć ludzi na wyłączność, bo ludzie mogą cenić innych ludzi, niż ja i się z nimi spotykać. Tu mieszkało się za daleko, tu była jakaś kłótnia, tu nie lubiła tego co ja. A ja chciałam takiej przyjaźni, jak obserwuje się choćby na filmach i zawsze pod wpływem jakiegoś, który akurat mnie zafascynował, chciałam dokładnie tak samo. A w rezultacie zostawiałam tych ludzi, już nie chciałam się z nimi zadawać, wolałam znaleźć nowych 'przyjaciół', zacząć wszystko od nowa, mając czyste konto i łudząc się, że tym razem będzie jak sobie wymarzyłam. Czasem za nimi tęskniłam, ale szybko jakoś sobie tłumaczyłam wszystko i uspokajałam. Z tym że przyjaciół, o ile można to w ogóle tak nazwać, łatwiej mi było porzucić, niż chłopaka, który jest mi najbliższą osobą na świecie. I kiedyś trzeba zejść na ziemię i nauczyć się żyć z prawdziwymi ludźmi, akceptować ich z wadami i zaletami. I to chyba mój problem. Nie potrafię tego. Ucieczka jest dla mnie takim gwarantem bezpieczeństwa: nikt mnie nie zrani, mogę sobie żyć w pięknym świecie fantazji. A teraz tego świata mi zabrakło i się męczę, bo za bardzo mi zależy, żeby się rozstać, a z drugiej strony nie mogę się pogodzić z rzeczywistością, z tym że jest, kocha mnie. Nie wiem z czego to wynika... :/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To jest najtrudniejsze, bo miłości przecież nie da się zdefiniować, tylko czuć. I z jednej strony chce się dowodów, że się kocha, a z drugiej się ich nie chce, bo wiesz, że powinno się to po prostu czuć... tez tak masz? Masakra...

Wgl doszłam dzisiaj do wniosku, że zawsze miałam problem ze współżyciem z ludźmi, choć nie byłam tego do końca świadoma. Może nie tyle z chłopakami, bo moje doświadczenia niekoniecznie są bogate, ale z przyjaciółmi. Stwierdziłam, że zawsze żyłam w takim swoim wyimaginowanym świecie

 

Wiem, czuje to samo. Z "idealnym światem" również ;)

"Neurotyk odczuwa lęk, wrogość wobec świata, zagrożenie, osamotnienie i bezradność; ma niskie poczucie własnej wartości i rozpaczliwe tęskni za miłością. Od człowieka, który skutecznie radzi sobie z życiem różnią go - (1) wygórowane potrzeby; (2) nierealistyczny obraz świata i siebie; (3) nieskuteczne metody działania; (4) brak elastyczności (nie uczy się na błędach i nie dostosowuje swoich zachowań do okoliczności)" - ja myślę, że to nasz główny problem.

Zawsze wszystko musiało być tak jak ja sobie to wymyśliłam a mimo to i tak byłam wiecznie niezadowolona.

Może poszukasz dobrego psychologa w Twoim mieście? :) sprawdź opinie na znanylekarz.pl ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

"I kiedyś trzeba zejść na ziemię i nauczyć się żyć z prawdziwymi ludźmi, akceptować ich z wadami i zaletami. I to chyba mój problem. Nie potrafię tego. Ucieczka jest dla mnie takim gwarantem bezpieczeństwa: nikt mnie nie zrani, mogę sobie żyć w pięknym świecie fantazji".

mądre słowa, tylko,że ja właśnie zyje w sowim świecie pełnym fantazji mam chyba jakis skrzywiony obraz rzeczywistosci, wszyscy wkolo wszytskie pary wydaja mi sie takie zakohane takie ideane tylko nie ja ,wciąż się łudzę , że jest gdzieś tam taka wielka moja miłość do której zawsze bede czula motyle w brzuchu.....i pociag fizyczny z którym mam problem :-(

 

narazie zyj samam i nie chche tego zmieniac nie wyobrazam sobie zeby mogl sie kos do mnie wprwadzic zamieszkac ze mna jest dobrze tak jak jest ale ile tak pociuagne?/??? i czy naucze sie dzielic zycie z druga osoba???? czy bed potrafila zaakceptowac wady kogosbliskiego mi //?? chyba nie bo skoro rozeszlam sie z chlopakiem, zostawilam go.....

 

wiecie co dziewczyny ciągnie mnie do innych ...pewnie dlatego ze chce miec kogos..ale po co znowu cos zaczynac skoro bedzie dobrze rok apotem znowu zauroczenie minie i ja sie zwine...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Eh.. Mam straszne wyrzuty sumienia przez niektóre myśli. Gdybym o niektórych z nich chłopakowi opowiedziala na pewno byłoby mi lżej ( o większości i tak wie). Boje się jednak, że może je wziąć zbyt do siebie tym bardziej, że ma on strasznie niską samoocenę. Ciągle mam wrażenie, że jakoś 'zdradziłam' chlopaka przez zupełne błahostki np. widząc w tv faceta w bieliźnie czy kiedy niechcący zobaczę na necie jakieś nagie zdjęcia (mimo iż od razu wyłączam wtedy stronę), eh.. sam fakt, że zobaczyłam. Mój chłopak przez swoją niską samoocenę czuje się zazdrosny nawet jak w telewizji zobaczę jakiegoś faceta z ładną umięśnioną klatą. Gdyby było inaczej pewnie bym się takimi rzeczami nie przejmowała. Najgorsze są myśli co by było gdyby... np. co by było gdyby mój chłopak się w przyszłosci zmienił i nie potrafiłabym go zaakceptować. Wcześniej miałam myśli dotyczące tego czy aby na pewno go kocham, jednak one mineły, uświadomiłam sobie, ze jednak tak. Jak minie jedna myśl, to pojawia się druga. Wszystkie dotyczą mojego partnera albo jakiś chorób. Mam jedynie 17 lat, chłopak sądzi, że te moje przejmowanie się ciągle czymś nie jest żadną chorobą a moi rodzice zbytnio się tym nie interesują. Nie wiem co robić... zawaliłam szkołę bo nie potrafie się skupić na nauce, jak mam czas wolny zamiast siedzieć i się uczyć czytam na necie chociazby o jakiś objawach choroby i myślę o innych głupich rzeczach.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

O, z tymi neurotykami pasuje idealnie xD coś w tym jest. najgorsze jest to, że to tak łatwo sobie gadać i tłumaczyć a jak przychodzi co do czego to nie potrafię tego wprowadzić w życie, bo mam wrażenie, jakbym była całkowicie obojętna, pogodziła się z tym, że jest źle... do dupy. chyba faktycznie powinnam zgłosić się do psychologa, wiem o tym. z drugiej strony wstyd mi aż prosić rodziców, bo i tak tyle mają ze mną wydatków... kiedyś sama mama chciała mnie zapisać. ale teraz zachowuję się w miarę normalnie i chyba myślą, że wszystko już jest ze mną okej. może nie będę zaburzać tego porządku :/

 

poza tym jakoś głupio mi iść do psychologa. mam wrażenie, że mój problem jest kretyński, zwłaszcza, że mam tylko 18 lat. czasami sobie myślę, że normalni ludzie w moim wieku nie przejmują się takimi rzeczami, bo wiedzą że są młodzi, idą na studia i przez myśl im nie przechodzi, że mogliby zostać ze swoim chłopakiem/dziewczyną do końca życia :/ i pewnie tak jest. tyle par się rozstaje, czemu miałabym być szczęściarą i tego uniknąć? haha. z drugiej strony w tym roku mam maturę, a to bardzo utrudnia mi naukę, do kitu... tyle, że mówiąc osobie dorosłej (czy też może dojrzalszej, w ten sposób), mam wrażenie, że ona sobie myśli "dziewczyno, wyluzuj, nie masz większych problemów? jesteś młoda, jeszcze mnóstwo chłopaków będziesz miała". a ja tego nie chcę! :/ chociaż problem, nie tylko w moim, jak i w waszych przypadkach, leży głębiej i trzeba by go usunąć od podstaw. zresztą kiedyś miałam taką sytuację, że wpakowałam się w związek z facetem, który mnie obrzydzał "od pierwszego wejrzenia" a ja przez dość długi czas próbowałam sobie wmówić, że go kocham. i została mi trauma :/ tylko dołuje mnie, że z moim obecnym chłopakiem to się zaczęło w zasadzie zanim zaczęliśmy być razem. zaczęło się w momencie, kiedy dowiedziałam się, że faktycznie może coś z tego być, że też mu się podobam. wtedy wpadła jakaś głupia myśl: "a może ja wcale nie chcę?", przypomniał mi się związek z tamtym chłopakiem i się zaczęło :/ chociaż teraz jest zupełnie inaczej, bo naprawdę do siebie pasujemy, rozumiemy się, jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi i już na początku pomyślałam, że to musi być przeznaczenie.

 

dobra, nie zanudzam. anq24, wiesz co? w sumie jak teraz jesteś sama to właśnie powinnaś się zając rozwiązaniem problemu. sama widzisz, że on istnieje i jakbyś się z kimś związała to znów skończyłoby się tak samo. a teraz, kiedy nie przeżywasz tego wszystkiego, bo nie masz tego bodźca, powinnaś zgłosić się na jakąś terapię i okryć w czym leży problem. wydaje mi się, że to najlepsze rozwiązanie, jeśli nie chcesz kończyć tak każdego swojego związku. przemyśl to ;)) powodzenia!

 

aa...i ja też zawaliłam szkołę w zeszłym roku (tak apropo tego co pisała natalia2220). moje oceny poleciały, aż miło... ledwo zdałam z fizyki. bo nie miałam siły się uczyć, ciągle tylko płakałam, albo leżałam, bo męczyło mnie same istnienie. teraz w sumie jest lepiej. jakoś bardziej potrafię się zmobilizować. muszę, jak chcę jakoś zdać maturę :/ a w sumie to chyba każdy chłopak reaguje gwałtownie jak się wspomni, że inny jest fajnie zbudowany, mój też tak ma ;) to mnie śmieszy w sumie. w każdym razie czasem mam wrażenie, że taka męska natura, więc nie przejmuj się ;) i, wiem że sama nie jestem lepsza, ale jest wiele przystojnych facetów na świecie i jak podoba nam się inny to w sumie jest normalne. zapytaj swojego chłopaka czy nie ma jakiejś dziewczyny, która tak na niego działa, że zawsze musi się za nią obejrzeć ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

aussie, ja właśnie też wstydzę się tego co myśli o mnie psycholog - że robie z niczego ogromny problem.

Przeczytałaś książkę "rozstania są dla mięczaków" - czy było w niej coś o czym wcześniej nie wiedziałaś? Co Ci dała ta książka? Pytam bo może ja też ją kupię :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dlatego ważny jest chyba miły psycholog. bo czasem jest tak, że poznajesz kogoś i od razu masz ochotę mu się zwierzyć a czasem zna się kogoś całe życie a rozmawia się o pogodzie... ale Ty już lody przełamałaś ;)

 

książki całej nie czytałam z tego względu, że po prostu brak mi czasu. ale czytałam poszczególne rozdziały, rzeczy które mnie interesowały. ona tam dużo pisze o urazach z przeszłości, że trzeba naprawić relacje z rodzicami, bo to ma olbrzymi wpływ. generalnie książka poparta jest przykładami jej pacjentów, jej własnych i powiem Ci, że daje nadzieję. że faktycznie miłość to nie ciągłe 'och i ach' ale ciężka praca. bo to co cenne, warte jest wysiłku - podobno ;) i dużo jest rad, co robić na każdym etapie związku, jak naprawić relacje itp. w sumie ciężko tak w skrócie powiedzieć. wpisz sobie w google i tam był chyba przykładowy rozdział ;)) generalnie, z tego co ona pisze, to 98% jej pacjentów kończąc terapię jest w szczęśliwym, pełnym miłości związku, nawet te wypalone małżeństwa, czy ludzie którzy przeżyli zdradę, a te 2% które jednak się rozstają to właśnie te 2%, które odmówiły pracy ze swoją rodziną. wiesz,do niej dzwonią ludzie z całego świata (sama chciałam, ale nie dość że weź se dzwoń do USA, to jeszcze liczy sobie chyba ze 200$, sama oceń czy to dużo czy mało xDD). wiesz, z tematem nerwicy ma to może niewiele wspólnego, ale jeśli chodzi o związki jako takie to wydaje mi się że jest przydatna, trzeba by tylko uważnie ją przeczytać i wcielić jej rady w życie ;) chociaż ja mimo wszystko zawsze sobie myślę, że to skierowane do ludzi dojrzałych, do małżeństw itp. no ale ja to ja ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Właśnie zamówiłam tą książkę :D nie mogę się doczekać kiedy wpadnie w moje ręce! szkoda, że w Polsce nie ma takich psychologów którzy specjalizują się właśnie w problemach w związku. Jeśli są to pewnie nie tak dobrzy jak autorka tej książki. Kurde, chciałabym do niej zadzwonić ale wiem, że to nierealne :mrgreen:

 

Dziewczyny a czy przeczytała któraś z Was książkę "Nie taka miłość straszna"?

 

Opis książki:

Tęsknimy za chwilami, w których doświadczyć możemy miłości, bliskości i czułości, ale często w najważniejszym momencie wycofujemy się. Boimy się bliskości. Boimy się miłości

Marshall Hodge, Twój lęk przed miłością

 

* Zjawisko emocjonalnej ucieczki, także w długotrwałych związkach

* Dysonans między tęsknotą za miłością a strachem przed intymnością

* Obawa przed odrzuceniem, bezbronnością i zależnością od drugiego człowieka

* Wzorce zachowań w związku

* Sugestie co do zmian w przyszłych relacjach

* Nowe spojrzenie na miłość

 

Emocjonalni uciekinierzy

 

Miłość zwykle kojarzy się z czymś dobrym i pięknym. Jest kwintesencją szczęścia. Wobec tego jak to możliwe, że całe rzesze ludzi panicznie się jej boją i za wszelką cenę unikają bliskich relacji? Czy to wynik strachu przed zranieniem? A może obawa przed utratą wolności? A Ty? Może również ogromnie pragniesz intymności, a jednocześnie bardzo Cię ona przeraża?

 

* Czy jesteś samotny lub niezadowolony, choć pozostajesz w związku?

* Czy masz poczucie, że między Tobą a Twoim partnerem istnieje jakaś niewidzialna bariera?

* Czy często rozpoczynasz nowy związek, a potem szybko z niego uciekasz?

* Czy jedzenie, stan zdrowia, praca lub rozrywki wydają Ci się ważniejsze niż Twój związek z drugim człowiekiem?

* Czy czujesz, że coś tłumi Twoje emocje lub seksualność?

* Czy wszyscy Twoi znajomi znaleźli już partnerów, podczas gdy Ty wciąż zastanawiasz się, kiedy wreszcie spotkasz bratnią duszę?

 

Co myślicie o tej książce? Chyba ją kupię... Tylko nie wiem czy to nie będzie to samo co "rozstania są dla mięczaków"

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Szkoda,nie? Realne może i jest. Jeżeli jesteś bogata :P ja kiedyś napisałam do niej maila, z nadzieją, że w skrócie coś mi podpowie, a ona chciała ze mną sesję telefoniczną urządzić. I bezpłatnie na maila nie odpowiedziała, co, szczerze mówiąc, mnie w pierwszej chwili zraziło, no ale rady ma świetne, więc mi przeszło xD

 

W sumie może i to będzie coś podobnego. Ale może warto spróbować. Może najpierw przejrzyj tą, co zamówiłaś, zobaczysz co Ci to da i jak nic to zamów drugą ;)

 

Ale książka to nigdy nie jest rozmowa z drugim człowiekiem. Przydałoby się. Czuję się koszmarnie :/ Na myśl o zjedzeniu czegokolwiek robi mi się niedobrze :/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale książka to nigdy nie jest rozmowa z drugim człowiekiem. Przydałoby się. Czuję się koszmarnie :/ Na myśl o zjedzeniu czegokolwiek robi mi się niedobrze :/

 

Dokładnie. Przydałby się nam psycholog zajmujący się problemami w związkach.

Nie wiem skąd wynikają nasze myśli i to jak się przez nie czujemy. Czy to nerwica natręctw? czy nie potrafimy oddzielić zakochania od miłości?

Też mam przez TO kłopoty z apetytem. Wiem co czujesz :(

U mnie było tak, że pojawiły się myśli razem z takim dziwnym uczuciem - jakby coś mnie dusiło w środku, zrobiło mi się gorąco. Od następnego dnia przez 3 tygodnie byłam w stanie depresyjnym (tak uważali psycholodzy). Powiedzieli, że mam koniecznie umówić się na wizyte do psychiatry. Psychiatra nic nowego mi nie powiedział ponieważ gdy byłam u niego ten stan depresyjny w części minął - tzn w części minęły dolegliwości fizyczne. Jeśli będę się gorzej czuła mam przyjść i dostane leki.

Nie jest już ze mną tak tragicznie źle jak było przez te 3 tygodnie ale lęk, blokada w środku, znieczulica, myśli, brak apetytu, ciągły ból głowy, czasem brzucha zostały :(

Chyba pójdę po leki :?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz,co do tego, że mamy depresje to nie mam wątpliwości. To akurat jest bardzo łatwe do zdiagnozowania, a zresztą jest ona jakby nieodłącznym elementem każdej z tego typu chorób. I wiem,mam tak samo. W początkowym okresie miałam takie napady lęku, czułam że robię się gorąca na twarzy ,zaraz serce zaczynało mi walić jak młotem (w skrajnych wypadkach to aż w głowie mi się kręciło i byłam pewna że zaraz jakiś wylew będę miała). Też ciągle tak coś mi się przelewa w żołądku, jakby skręcały mi się wszystkie wnętrzności :/ Teraz po części nauczyłam się z tym żyć, ale też dołuje mnie ta znieczulica. Czasem już nawet jestem spokojna ale czuję się wtedy jakbym miała już wszystko w dupie, jakby już mi w ogóle nie zależało i przyjmowała to co jest obojętnie, bez emocji. To jeszcze gorsze. Ja mam, jak już pisałam, takie fazy. Zaraz po takim 'ataku', jak to nazywam, depresji, jest super. Wszystko odchodzi i normalnie szaleję ze szczęścia. Czuję się taka lekka i czuje, że miłość po prostu mnie rozpiera, już sobie myślę 'już wszystko będzie dobrze, nareszcie będzie dobrze'. Ale potrafię tego samego dnia, w ciągu kilkunastu minut, przejść z tej euforii w stan stresu i wtedy czuję, że w mojej głowie formują się jakieś myśli i chcę 'tylko jedną rzecz przemyśleć' a potem lecą kolejne i kolejne, jak już sobie coś wytłumaczę, chwilowo się uspokoję to znowu oblewa mnie ta fala strachu i zaczynam o tym myśleć na nowo. Czuję się taka zmęczona aż fizycznie, że nie mam siły choćby stać w autobusie. Czasem aż dziwnie mi powiedzieć "mój chłopak", bo to takie dziwne mi się wydaje, nie umiem tego wytłumaczyć :/

I tak doprowadzam się stopniowo do takiego stanu, że żyć mi się nie chce, z moim chłopakiem nie chce mi się spotykać. Czuję taki dystans, jakby to był zupełnie obcy mi człowiek. To jest okropne :( I często martwię się, że to nie jest choroba. Boję się, że to jest na zasadzie "to wspaniały facet, nie masz prawa narzekać, bo jesteś szczęściarą' ale to nie ma nic wspólnego z uczuciami. A z drugiej strony nie wyobrażam sobie, żeby miało go zabraknąć, żebym miała być z kimś innym. Zresztą nie raz, w lepszym stanie, oblewa mnie taki strach, że go stracę, bo mnie zostawi albo jeszcze coś gorszego. Np. miał lecieć na wczasy a ja sobie ubzdurałam, że samolot się rozbije i tak w to uwierzyłam, że ryczałam z godzinę i nie chciałam go puścić, a potem przez kilka dni czułam się jakby to było przesądzone, normalnie pochowałam go żywcem. Oczywiście nic się nie stało, ale miałam taki atak... Nie wiem już czasem co robić :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

aussie, a powiedz mi jak wygląda Twój dzień? tzn zachowujesz się tak jak wcześniej (przed tymi 'atakami')? Masz stwierdzoną depresje? Wiesz, ja podczas wizyty u psychiatry wyglądałam normalnie. Nie płakałam. Odpowiadałam na pytania. Normalna rozmowa. Psychiatra powiedział, że jeśli będę się gorzej czuła zapisze mi leki ALE "pani nie wygląda na osobę z depresją. Np ma pani makijaż" :shock: Byłam w szoku. Jest mi źle w środku ale czy to oznacza, że mam wyglądać jak śmierć? Owszem, przez te 3 tygodnie tak właśnie wyglądałam ale wydaje mi się, że chyba każda z nas w końcu próbowałaby po prostu normalnie wyglądać. Wkurza mnie to bo wyszło na to, że jeśli człowiek nie ryczy 24 godziny na dobe i stara się normalnie wyglądać to oznacza, że jest z nim wszystko w porządku :? a przecież to wszystko siedzi w naszych głowach...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jasne, że to bzdura. Widać jakiś psychiatra, który nie ma bladego pojęcia o depresji, naczytał się książek i myśli, że jest super. Oczywiście, że się maluję. Już wystarczy, że czuję się beznadziejnie, nie tylko z tego powodu ale i zaniżonej samooceny i wystarczy, że mam wrażenie, że moi znajomi z klasy uważają, że jestem tępa, nie muszą jeszcze myśleć, że jestem brzydka i zaniedbana. Poza tym to pewnego rodzaju mus. Wychodzę z domu, do szkoły, na miasto, to staram się wyglądać normalnie, prawda?

Mój dzień. Wiesz, staram się nie okazywać nic ludziom. Wie o tym tylko Artur, kiedyś rodzice widzieli, że coś nie gra ale uspokoiłam się na tyle, że chyba myślą, że jest ok. Ale normalnie się nie zachowuje. Raczej unikam ludzi, na korytarzach niekoniecznie pcham się do znajomych, wolę siedzieć sama i rozmyślać. Nie chcę nic nikomu mówić, bo i po co. Nie zrozumieją a jeszcze mi powiedzą, żebym go zostawiła. Czasem, jak mam lepszy dzień, włączę się w jakąś dyskusję,mam 'głupawkę' ,ale to się rzadko zdarza. Ogólnie ciągle mnie tak trzęsie w środku, mam nieustanne uczucie niepokoju i nierozwiązanej sprawy. Wykorzystuję każdą okazję do rozmyślań, np. jeżdżę do szkoły autobusami w tych godzinach, kiedy wiem, że nie bd nikogo znajomego, bo nie mam ochoty gadać. Ogólnie właśnie nie mam siły ust otwierać, jestem ciągle zmęczona. I to chyba tyle. Jak sobie coś przypomnę albo będziesz chciała coś więcej wiedzieć to mów ;) A ten psychiatra to jakiś idiota. Nie mówię, że zdrowie psychiczne nie wpływa na nasz wygląd ale myślę, że dopóki nie ma tego 'ataku', kiedy (przynajmniej ja tak mam) leżę bez ruchu, sparaliżowana, i nie mogę żadną częścią ciała poruszyć i żyć mi się odechciewa, to nie widzę związku z tym, że mam makijaż. Ale już kiedyś słyszałam o podobnej sytuacji więc tak chyba się przyjęło w środowisku psychiatrycznym :/

A wgl skąd jesteś?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No, ja powracam na etap zapytania " Czy jest to jest ucieczka przed prawdą w wymówkę choroby"?

Tak dziwnie się składa, że jest to moja druga, ciężka i niszcząca życie obsesja.

Pierwsze moje problemy nerwicowo-lękowe, pojawiły się po zapaleniu marihuany. Naczytałem się, że to najprawdopodobniej może być jakaś psychoza. Zawsze byłem człowiekiem racjonalnym. Jeżeli fakty były oczywiste, nigdy im nie przeczyłem. Coś co wskazywało na coś, było dla mnie oczywiste. Nie wierzyłem w jakieś inne przebiegi sytuacji. Stąd naczytanie się , że THC może przyczynić się do różnych paranoi czy tam psychoz, to była informacja, że właśnie na to cierpię i w swoim mniemaniu cierpiałem. Dnie spędzałem na czytaniu tego forum, innych źródeł internetowych, które by jednocześnie potwierdzały, jak i przeczyły moim domysłom.

Zawsze, kiedy to już byłem gotów narobić w majtki, z powodu nakręcenia się "lekturami" szukałem pomocy i wsparcia. Biegłem do matki, po raz setny z kolei rozmawiać z nią o tym samym i szukać zapewnienia, że jestem zdrowy.

Niekiedy wystarczyła jakaś jedna kontra, haczyk, który dawał mi pewność lub przypuszczenie, że wcale nie muszę być chory, momentalnie potrafił zabić lęk i zepchnąć go na inny tor. Wówczas było kilka minut spokoju, lecz po chwili analiza problemy wracała... I to ze ZDWOJONYM LĘKIEM.

Wyglądało to tak, że czytałem o chorobach w internecie, nakręcałem się na nie, w punkcie kulminacyjnym biegłem do mamy, ona mnie uspokoiła, za 5 minut byłem 2 razy mocniej przestraszony, znów do niej biegłem, ona krzyczała, że musi już Bóg wie który raz powtarzać godzinny wykład, który zresztą przed moment słyszałem, i znów na internet. Uspokoiłem się na internecie na jakąś chwilę, zaraz znów zacząłem czytać i rozpoczynałem ponownie cały ten cykl opisany przed momentem. Powiem wam, że w pewnych momentach już faktycznie chciało mi się ze strachu skakać przez okno, bo lęk przed "niepoczytalnością" sprawiał, że ją najzwyczajniej w świecie CZUŁEM. Lęk ma najzwyczajniejsze działanie urojeniotwórcze. Jeżeli jeszcze napędzisz te kółko, faktycznie ze strachu idzie na jakiś moment dostać bzika. Stąd brały się moje depresje, płacze itd.

Wybaczcie, że nie na TEN związkowy temat, ale co tu dużo mówić... Mechanizm moich wątpliwości w związku wygląda TAK SAMO.

Robiłem to samo i robię często nadal. Moja biedna matka już mi setki razy znów musiała tłumaczyć kolejne rzeczy, non stop się powtarzając. Jeżeli mi zasugeruję coś, co mogłoby świadczyć o moim braku uczucia, czuję lęk. Kiedy mi potwierdza , że ją kocham mam spokój... na jakiś czas. Tak samo było wtedy, z tym problemem mojej urojonej psychozy.

Wtedy moim głównym atutem wątpliwości była ta marihuana i fakt, co może powodować ludziom podatnym. Później dochodziły kolejne atuty za i przeciw, w miarę tego ile czytałem, ale głowa puchła, rosła, a lęk wypełniał mnie jak światło niszczące jakiegoś zombiaka na filmach. Oczami i uszami mi tryskał ten lęk po prostu.

W przypadku związku, głównym moim lękiem jest to, że po jakichś 2-3 miesiącach nie było takiego szału jak przy zakochaniu, a co za tym idzie problem zaczął się nagminnie zbyt szybko, bo nawet nie po połowie roku trwania związku. Zaczęło się od lekkiej niepewności przy słowie kocham, jednak później czułem jak coś we mnie pęka i pewnego razu, gdy czułem się dziwnie, jak wyszedłem z psem to nagle tak jakby we mnie pękło "nie kochasz jej" i łzy w oczach, lęki, poty, duszności, obsesje, koszmary i problemy ze wszystkim... Co prawda na początku na pewno czułem coś mocnego, coś , co mnie napędzało by pisać jej te wiersze i jak najbardziej je pielęgnować, zmieniać literki/wersy, by wiersz był dla niej jak najbardziej perfekcyjny. Czułem, że na to zasługiwała. Teraz tego nie czuję, ale to wiem! Jednakże sama świadomość nie jest dla mnie takim motorem, co zwyczajne emocje. Emocje takie jak przy pożądaniu, które właśnie przybiera tę największą górę w okresie zakochania. Wcześniej byłem skrzywdzony w podobnym związku i kiedy poprzysiągłem sobie, że już nigdy w nic takiego nie wejdę. Mimo wszystko ten jeszcze jeden raz chciałem spróbować i spróbowałem. mimo świadomości, że może się nie udać zdystansowałem się i chciałem oddać samego siebie, ale pytanie czy mi się udało? Związek przetrwał, ale gdzieś ten lęk chyba we mnie siedział... Być może to on mnie zablokował i nie pozwolił mi na oddanie siebie komuś, w sensie zakochania się w kimś? A może jednak moje zakochanie trwało krócej, ze względu na chorobę? Takich pytań mogę zadawać wiele, ale i tak na żadne nie dostanę pewnej odpowiedzi. A może to tylko usprawiedliwienie? Wiecie nie chce mi się powtarzać całej swojej historii. Ci, do których dołączyłem w swoim momencie w tym temacie i razem pisaliśmy na bieżąco mogą pamiętać. Teraz cała rodzina mi powtarza jak ją kocham, przypomina mi o tym i jest ze mną w tych najtrudniejszych chwilach. Ostatnio jakoś miałem poważny kryzys z tym związany. Niestety, ale muszę przyznać, że jestem uzależniony od onanizmu i pornografii. Oglądałem ją będąc samotnym człowiekiem, nie zdając sobie nawet sprawy, że mogę się uzależnić. Stało się najprawdopodobniej... możliwe nawet, że już przekroczyłem barierkę seksoholizmu, bo nadzwyczajnie pociągają mnie inne kobiety. Stało się to też moją kolejną obsesją i źródłem bólu, gdyż niejednokrotnie fantazjując o innych kobietach czułem się jak zdrajca, a wychodzenie na miasto, stało się dla mnie katorgą. Wejście do centrum handlowego, gdzie jest wiele dziewczyn, które pociągają mnie bardziej od mojej kobiety ( która nie jest brzydka, a naprawdę atrakcyjna -> Na początku nie wiedziałem nic piękniejszego poza nią, szans nie było )

Takie kobiety w centrum są dla mnie jak chodzące sztylety, które non stop się we mnie wbijają zadając mi rany, czyli LĘKI. W pewnym momencie przez to jestem w stanie się tak zdołować, że usiadłbym w jednym miejscu i gapił w 1 punkt przez godzinę myśląc nad tym jakie to złe. Robię to nawet pomimo tego, że jestem samcem, w dodatku chyba spaczonym przez porno, więc chyba normalne, że oglądam i pożądam. Nie potrafię jednak tego zrozumieć... Związki nigdy nie będą idealne i ja na początku w okresie fascynacji itp zazwyczaj dążę do tego, by komuś w d***pę za przeproszeniem wejść, by było mu jak najlepiej. Jest to jednak dla innych dręczące, bo odmowa czegoś, co w moim mniemaniu może być dla kogoś najlepsze przyprawia mnie o męki... Wszystko wówczas mam na tyle napięte, że jestem niebezpieczny dla siebie i krzywdzę inną osobę. Chorobliwa zazdrość, chorobliwy gniew... Te pozytywne emocje też są o wiele mocniejsze, ale to jest zwyczajnie duża klepsydra uczuć. Teraz moja klepsydra uczuć jest na tyle mała, że jej często gęsto nie czuję, co mnie denerwuje. Chociaż tak nie ranię otwarcie partnerki, jak wtedy... Za to denerwuje mnie moja obojętność. Od jakiegoś czasu też zauważyłem, że nie jestem obojętny tylko i wyłącznie na partnerkę, ale naprawdę na wiele rzeczy w życiu. Czuje się czasem jakby moje emocje zamknęły się w jakimś koszu. To tak jakby dom pomalowany paletą wielu barw obrabował z tej piękności, kradnąc te kolory, zamalowując wszystko na szaro... Tak się często czuję, że nic mnie nie cieszy i jestem jak robot. Od długiego czasu w sumie tak się czuję. W pracy udaje mi się zapomnieć o tym czasami i zyskać pewne emocje... Ale zazwyczaj jest to głównie gniew, którego też już tak mocno nie czuję, bo mi już to totalnie "zwisa", za przeproszeniem. Zwróciłem też uwagę na fakt, że dążę do rzeczy, które wiem, że mnie zniszczą. Kusi mnie do zdrady mojej partnerki, kusi mnie do porno i onanizmu, kusi mnie do grania w gry komputerowe całymi dniami, mimo iż wiem, że mnie to zniszczy. Bardzo mnie kusi do tych wszystkich rzeczy, chociaż staram się przed tym bronić i przed pewnymi rzeczami mi się udaje, niestety innymi nie. ( Nie zdradziłem jeszcze fizycznie partnerki I PRZED TYM BĘDĘ SIĘ CHOLERNIE bronił ). Pomniejsze dla mnie za to rzeczy, niby bardziej "błahe" jak onanizm czy nadużywanie gier komputerowych, praktykuję dalej...

Jakby to ująć... Swojej pierwszej obsesji związanej z przekonaniem, że jestem chory psychicznej dalej nie rozwiązałem. Z czasem jakoś po prostu tak przestałem się tym przejmować i były faktycznie okresy, w których na jakiś czas o tym zapominałem. Na przykład tydzień czy dwa. Jest to dużo, biorąc pod uwagę fakt, że myślało się o tym większą część dnia przez jakiś rok. W tym wypadku to też niekiedy znika... ale wraca. Tak jak ostatnio powraca ta moja pierwsza obsesja i znów mocno rujnuje mi życie. Co prawda już bez czytania, za to z analizą myśli i samego siebie... Nie stać mnie na płatne leczenie u terapeutów/psychologów, którzy biorą ekstremalne sumy w stosunku do wypłat dla standardowych zjadaczy chleba w tym naszym kochanym kraju.

Kochani pora chyba kończyć, bo mój post jest już wystarczająco długi, a wiem, że to może sprawić, iż mało kto go przeczyta.

Wiem jednak, że potrafię pisać czasem na tyle, że innym ciekawie, szybko i przyjemnie czyta się moje teksty. Może to sprawi, że ktoś mnie wysłucha i odnajdzie coś w tym dla siebie.

Bądźcie też pewni, że mógłbym napisać O WIELE WIĘCEJ, jednak byłoby w tym wiele powtórek ze wcześniejszych stron w tym temacie. Pisałem tu wcześniej, więc jakby ktoś nowy chciałby się ponakręcać/ pocieszyć i mieć chwilę spokoju ducha, niech sobie przewinie w temacie.

Trzymajmy się razem i nie puszczajmy dłoni tych, którzy nas tak kochają i tych, dla których uczucia tak walczymy.

Pozdrowienia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

carlos, byłeś kiedyś u psychologa? Myślę, że warto go odwiedzić ;) Przecież nie musisz chodzić do psychologa prywatnie. Zapisz się na wizytę (pewnie będziesz musiał trochę poczekać - nie wiem, może miesiąc?) ale warto! Warto poznać prawdziwe źródło lęku. Mój psycholog twierdzi, że nie mam problemu w związku - chodzi o coś zupełnie innego. W Waszych przypadkach pewnie będzie tak samo. ALE! mimo, że psycholog mi to powtarza i tak przychodzą myśli "a może nic mi nie jest, może...." :( Obojętność strasznie boli. Masz racje - to właśnie TE emocje dają nam siłe do działania. Ach...jak cudownie jest być zakochanym...

 

aussie myślę, że Ty również powinnaś skorzystać z pomocy psychologa :) po co się męczyć?

 

[Dodane po edycji:]

 

Zobaczcie: :)

 

"Stan zakochania uskrzydla nas i uwzniośla - nic dziwnego, że niemal jednogłośnie uznawany jest przez psychologów za stan pokrewny chorobie psychicznej, lekką odmianę psychozy. Często zakochaniu towarzyszy fascynacja erotyczna. Zakochanie na ogół nie trwa dłużej niż kilka miesięcy, choć odpowiednio podtrzymywane może potrwać i parę lat. Potem nieuchronnie przychodzi przebudzenie, a z nim często rozczarowanie. Dlatego wiele małżeństw zawartych pod wpływem zakochania kończy się w sądach wśród kolejnych porywów - tym razem wywołanych mniej przyjemnymi uczuciami jak niechęć, złość, gniew, nienawiść. Wzajemne oskarżenia, walka, szukanie

winnego, poniżanie i deptanie godności partnera sprawiają, że małżonkowie nie pamiętają już o tym, jak bardzo byli ze sobą szczęśliwi w początkach ich związku.

 

Niemiecko-amerykański filozof i psychoanalityk Erich Fromm w swej znanej książce "O sztuce miłości" przeciwstawia zakochanie prawdziwej miłości. To samo czyni także etyka chrześcijańska, buddyjska, hinduska oraz inne religie czy światopoglądy wskazujące Miłość jako najwyższą wartość. Miłość to wola budowania z drugą osobą partnerstwa opartego na głębokim poznaniu, szacunku, zaufaniu, trosce i wierności - póki ich śmierć nie rozłączy. Zdaniem zwolenników takiej Miłości, każda para ludzi, którzy nie są dla siebie odpychający erotycznie, może ją stworzyć, jeśli tylko oboje będą mieć taką wolę. Dlatego być może małżeństwa aranżowane przez naszych rodziców, zawierane w spokojny i rozważny sposób, nie były wcale takie złe. Jeśli ludzie dzielą ze sobą troski dnia codziennego, jeśli nie zdradzają się, to nawet jeśli w chwili ślubu nie byli w stanie zakochania, po pewnym czasie powstanie między nimi Miłość.

 

Istotnym problemem naszych czasów, uniemożliwiającym tworzenie bliskich relacji, jest poszukiwanie szczęścia w świecie zewnętrznym, poza nami samymi. Konsekwencją takiej postawy jest powszechne myślenie, że udany związek to taki, w którym aby każdy z partnerów był szczęśliwy, drugi powinien się zmienić. Wychodzimy tutaj z założenia, że to druga osoba jest winna naszym frustracjom, problemom, brakowi satysfakcji ze wspólnego życia. Staramy się więc starannie pokazywać jej błędy, mówić, w jaki sposób powinna postępować, wskazywać, czego nam brakuje. Oczekujemy, że druga osoba nas uszczęśliwi, gdy zmieni się według naszych sugestii. Skoncentrowani na sobie i swoich niezaspokojonych potrzebach, frustracjach i niespełnieniach, na ogół więc nie słuchamy, tylko bardzo chcemy i egzekwujemy od partnera, aby to on nas słuchał. Pragniemy, aby druga strona uznała nasze argumenty, ale jesteśmy zamknięci na jej inne zdanie, nie przyjmujemy tego, co mówi do nas. Chcemy, aby nas akceptowano i rozumiano, ale sami nie jesteśmy skłonni do okazywania empatii i wyrozumiałości. Takie postawy rodzą coraz więcej niezadowolenia, braku satysfakcji ze wspólnego życia, wzajemnej niechęci, oskarżeń, osądów, pretensji, brak szacunku, obelg itd. Kłótnie zaczynają eskalować i stają się coraz ostrzejsze, coraz bardziej raniące i poniżające dla obydwu stron."

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

forumowiczki lepią uszka a co tam u ciebie monika89, ?

Pewnie tak ;p co u mnie? źle :( za każdym razem stresuje się na myśl o spotkaniu z moim chłopakiem, najchętniej siedziałabym cały czas sama w swoim pokoju. Nie mam ochoty na nic. A jak już z nim jestem to cały czas rycze. Ostatnio miałam przy nim dziwny "atak" - kazałam mu szybko otwierać okno bo myślałam, że się uduszę :? w pewnej chwili zrobiło mi się gorąco, niedobrze, miałam wrażenie, że się dusze. To było okropne. Później pojawia się ogromne poczucie winy, że nie potrafię się normalnie zachowywać. Najgorsze jest to, że cały czas analizuje moje myśli, uczucia gdy jestem przy nim. Ostatnio pojawiła się myśl "w tej chwili nie analizujesz więc pewnie z tobą jest inaczej. tobie rzeczywiście nie zależy" :? Chore! To jest chyba tak że ten lęk powoduje uczucie pustki a uczucie pustki powoduje znowu lęk :? Nie wiem jak inaczej sobie to wytłumaczyć. Wczoraj trafiłam na wątek dziewczyny na jakimś forum w którym napisała że wróciła do swojego byłego chłopaka, kocha go a jednocześnie odpycha. Ktoś się wypowiedział, że to dlatego, że nie ma "chemii", że ona sama się oszukuje, że kocha. No i się zaczęło - panika, że pewnie ze mną też tak jest. :( W tej chwili mam wrażenie, że to już nie minie...

 

zalamka87 zazdroszczę Ci, że z tego wyszłaś :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kochani! Zycze wszytskim wesolych świąt a przede wszystkim powrotu do zdrowia! Zrozumienia że to tylko choroba z ktora trzeba walczyć. Wiem łatwo mi sie teraz gada ale sama przez to przechodzilam a teraz tak jakbym zakochała sie na nowo! Przetrawałam! Potrafie normalnie na niego patrzeć, wyznawać miłosc, cieszyć sie :))! Wam też sie uda tylko nie załamujcie sie tak! Po prrostu gdy macie myśl to myślcie sobie znowu te natręctwo co tam niech sobie jest a ja zrobie mu na złosć i na przekór bede mowic ze go kocham!! :) Trzeba chciec!!!:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

monika89, miałam to samo, w pewnym czasie nawet nie odbierałam telefonów, a jak mi mówił że kocha to odkładałam słuchawkę... a jak na to zapatruje się twój facet, wie twoim natręctwie? ech z doświadczenia wiem że jeśli chce się powiedzieć to trzeba dużo dużo wyczucia, bo drugiej połówce jest trudno sobie to wyobrazić co sie dzieje w nas w środku, mój ukochany bardzo mnie wspierał i wiem że bardzo sie nacierpiał przeze mnie

 

[Dodane po edycji:]

 

mi ta myśl wracała jeszcze kilka razy ale nie miała już żadnej praktycznie siły przebicia, pojawiały się też inne natrectwa myślowe ale krótkotrwałe... moja terapeutka powiedziała jednak że w przypadku stresujących zdarzeń w życiu moge uciekać w natręctwa, one mogą się pojawiać i czasem ja już tak na zapas myślę trochę z przymrużeniem oka (jak mam jakąś stesówę) : no i co przyjdziesz mnie postraszyć, a jak już sie pojawi jakaś myśl to ja myśle: ale straszne coś jeszcze? wiem że teraz mi łatwo to mówić choć wtedy wcale nie było mi do śmiechu :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A tak do osób, które z tego wyszły, słuchajcie, a jak czytacie to co piszemy np. albo oglądacie jakiś film, czy czytacie książkę czy cokolwiek gdzie jest motyw, że jedna osoba do drugiej nic nie czuje i się męczy itd. to nie wraca wam to? Możecie spokojnie słuchać, bez żadnych uczuć, nie łączyć ze sobą? Bo ja, nawet jak są lepsze okresy, to od takich rzeczy na nowo mi się zaczyna. Bo mi się przypomina. Kiedyś miałam aspiracje, żeby napisać książkę np. i uznałam, że moja historia byłaby wyśmienita. Ale jak tylko zaczynałam pisać już czułam gulę w gardle i na nowo...i nie mogłam. Masakra...

 

Wgl mam nadzieję, że chociaż święta wszyscy mieli udane ;**

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×