Skocz do zawartości
Nerwica.com

mam depresję a może jestem świrem ?


stracony

Rekomendowane odpowiedzi

Tak nieprzyjemnie zderzyć się z echami przeszłości. Ból psychiczny zadawany przez ex boli, boli świadomość straconych lat, straconych przezemnie. Długo rzucałem się wieczorem na łóżku, myśli znów krążyły wokół nieudanego małżeństwa, rozbitej rodziny. To było tak dużo straconych lat, straconych przez ex, straconych przez dziecko. Czy ex była zła czy raczej bezsilna starając się mieć prawdziwy związek, prawdziwego męża, prawdziwą rodzinę? Nie potrafiłem dać jej tyle ciepła, towarzystwa, oparcia, uwagi, miłości ile powinien dać prawdziwy partner. Gdy normalne środki nacisku nie działały biedna szukała innych, niewłaściwych, zazwyczaj nieskutecznych bo działających odwrotnie niż zamierzała. próbowała terapii wstrząsowej, nawet przemocowej by do mnie dotrzeć, najczęstsze rozmowy to były kłótnie o cokolwiek. Wyrobiła sobie przekonanie, że aby do mnie dotrzeć trzeba mnie zranić bo inaczej nie będę się tym przejmował. Miała nadzieję, że związek uratuje dziecko, myliła się bo spowodowało to jeszcze więcej punktów zapalnych. Nie miała już do mnie siły ale chyba kochając mnie całą złość przelewała na moją matkę, nawet drobne sprawy urastały do wielkich rozmiarów. Miała dziecko, miała już kogo kochać ale brakowało jej jednak męskiej bliskości. Sex był wtedy jak chciała ale sex to nie wszystko, zresztą czy można chcieć seksu od kogoś, kto emocjonalnie sprawia wrażenie, że ma cię gdzieś?

Zaczęła zdradzać, oszukiwać, za plecami wyśmiewać swojego "męża".

No a ja? Chciałem mieć najlepiej święty spokój, nie angażować się w nic za bardzo, może i chciałem zawsze dobrze ale to było niewystarczające. Nie byłem złym człowiekiem, raczej obojętnym, nijakim, głęboko skrywającym swoje uczucia ( jeśli je mam). Wolałem skupić się na swoich zainteresowaniach niż spędzać czas z rodziną. jak umysł miałem zajęty grą, filmem czy książką lepiej się czułem a może mniej czułem moją pustkę. Na prośbę żony by z nią spędzić trochę czasu pytałem co będziemy robili, prawie normalnie nie rozmawialiśmy bo nie potrafiłem i nie potrafię rozmawiać.

Zawsze taki byłem, od młodości inny niż inni ale potrafiący zakamuflować swoje stany - "dobry, spokojny chłopak, ułożony, kulturalny, niepijący itd ", czegoś jednak brakowało, fobia społeczna i lekkie uczucie inności cały czas nie pozwalało mi normalnie funkcjonować ale wtedy nie byłem wstanie tego opisać.

Ex powinna odejść ode mnie po roku a nie męczyć się tyle lat, zawsze była nerwowa ale czy nie miała ku temu powodów? Widzę u niej zachowania osoby z borderline ale to może być skutek tych lat ze mną i "złą" teściową.

Zawsze starałem się zachować "zdrowy rozsądek" i myślałem, że jestem w miarę rozsądny ale czy przy moim spaczonym umyśle to były właściwe zachowania to szczerze w to teraz wątpię.

Jest ze mną coś bardzo nie tak i podejrzewam, że żadne lekarstwo ani terapia tego nie zmienią. Chciałem żyć dla dziecka ale czy wpływ takiego taty nie będzie miał destruktywnego działania to tego nie wiem. Ile mogę mówię, że kocham i chcę kochać ale gubię się już w tym wszystkim.

Dzisiaj wizyta u psychiatry, ciekawe co powie na temat moich obaw o schizofrenię.

No to popisałem sobie troszkę :hide:

 

[Dodane po edycji:]

 

Psycha z psycholożką wykluczają u mnie schizofrenię, ulżyło mi ale czy po 5 krótkich wizytach u obu mogą być na tyle pewne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dawno nie pisałem, zresztą rzadko odwiedzam teraz forum.

Znów zastanawiam się nad sobą, co się zmieniło odkąd jadę na psychotropach.

Na pewno plusem jest to, że nie mam już takiego krytycznego podejścia do siebie, np jadąc samochodem nie odczuwam potrzeby śpiewać sobie, że jestem kretynem. To już jest coś. Chyba mam mniejsze problemy komunikacyjne, jestem w stanie składniej się wyrażać bez większego zastanawiania się nad tym co mówię.

Niestety energii nie przybyło mi za bardzo, są lepsze i gorsze dni - chociaż w sumie wracając po pracy do domu nie mam tylko jednej myśli by położyć się spać, odkąd zarzywam lekarstwo chyba ani razu nie spałem po południu, dawniej często zdarzało się że po powrocie byłem tak nieprzytomny, że musiałem się przespać.

Zresztą seronil wytłumił we mnie też inne cechy. Nie mam pragnienia śmierci, choć samobójstwo wciąż jest moim wyjściem awaryjnym. Wytłumił zresztą nie tylko to, "dobre rzeczy" nie smakują już tak intensywnie jak kiedyś, jem je i czuję ich smak ale słabiej niż dawniej, w zasadzie może i nie musiałbym ich jeść może wcale ale nie chcę osłabiać organizmu, który będzie się domagał węglowodanów a ja będę myślał, że to lekarstwo przestaje działać dlatego czuję się fatalnie. Mniejsze zainteresowanie seksem i mniejsza przyjemność orgazmu to jest to co trwa od początku brania leku.

Od 3 tygodni biorę dawkę 40 mg i zaczynam zauważać, że przestaje mnie interesować to co do tej pory było moją odskocznią od problemów, przestałem grać w grę, która mnie zawsze interesowała, nie oglądam ulubionych seriali, nie mam potrzeby odwiedzania znajomych, ba nawet nie mam potrzeby napicia się alkoholu.

Jakoś wszystko jest wytłumione, tak jakby na amplitudzie życia górki i dolinki zbliżały się do prostej.

Nawet tutaj i na forum rozwodowym bywam rzadziej, tak jakby mnie te tematy przestawały interesować.

na seroniulu jestem od 2 miesięcy, ciekawe co będzie dalej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem pod wrażeniem jak leki na mnie wpływają. Teraz mogę powiedzieć, że czuję się znacznie lepiej i zdecydowanie pewniej. Od tygodnia jestem bardziej nerwowy, działam z większym wigorem. Zaczyna do mnie docierać, że po rozwodzie też można cieszyć się życiem. Do tej pory czułem się niekompletny, bez żony i dziecka zawsze przy mnie. Nawet jestem wstanie choć trochę bardziej optymistycznie popatrzeć w przyszłość. Znów mam przyziemne marzenia, że jeszcze kogoś pokocham z wzajemnością czy że sobie kupię coś fajnego.

Oby tak dalej :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Miesiąc mnie tu nie było. To już 3,5 miesiąca życia na seronilu. Zmieniam się, może nawet nie tyle zmieniam co do głosu dochodzi moje prawdziwe JA. Wcześniej przyduszony dystymią wegetowałem, przygaszony, wycofany z życia, tak by mieć jak najwięcej spokoju, by mnie nikt nie ruszał, by nikt odemnie nic nie chciał, by mieć jak najwięcej świętego spokoju. Zmiany nie są gwałtowne, wciąż lubię spokój, zaczynam doceniać życie w samotności choć coraz mniej mam ochotę spędzić tak resztę swojego życia.

Nie mam zamiaru być sam z wyboru, zmieniłem zdanie i jeśli znajdzie się TA, która zechce być za mną to dam sobie i jej szansę. Będę sobą i niech to ona decyduje czy chce być z taką osobą jak ja, oczywiście także ja będę wybierał wg swojego gustu.

Na razie to pieśń przyszłości, jeszcze się muszę ogarnąć, zamknąć za sobą przeszłość. Jakaś tam przyszłość jednak się zaczyna przede mną rysować. To co zauważam to pojawiły się u mnie oznaki stanowczości, momentami niestety nawet trochę za silne.

Uwolniłem się z resztek ex z siebie, jakkolwiek to dziwnie zabrzmi jestem już tylko sobą, ex przestała być częścią mnie. Jak tego będzie chciała będziemy walczyć, nie dam się jej zdominować, nie poddam się bez walki. Od lat nie miała skrupułów, dlaczego ja mam je teraz mieć? Nawet jak mnie ostatecznie zniszczy bo ma znaczne w tym doświadczenie to i tak nie mam czego stracić.

Po tym jak mnie ostatnio wkurzyła żyję wciąż w napięciu, z nerwem który nie chce przejść. Prawdopodobnie dzisiaj coś wezme na uspokojenie bo to zaczyna mnie niepokoić, lepiej żeby się do mnie nie przywalała bo mogą znacznie popsuć się nasze kontakty, a tego, głównie dla dziecka nie chcę. Ciekawe jak będzie dalej

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No i chyba się skończyło :why: . Jest coraz gorzej. Rzeczy ( przyjemności) które ratowały mnie przed skończeniem ze sobą przed rozpoczęciem brania seronilu coraz bardziej się oddalają, przestają działać. Początkowo uważałem to nawet za dobrą oznakę bo to także uzależnienia ale jeśli przestaną działać rzeczy, które kiedyś praktycznie trzymały mnie przy życiu to co będzie dalej? Może to w większości pierdoły ale co dla jednego jest ważne dla innego może nie istnieć. Przestałem grać w moją ulubioną grę i nie mam już ochoty do niej wracać,,, ulubione kiedyś seriale oglądam niejako z rozpędu, przestałem słuchać muzyki, tv prawie nie włączam, chwilę mój umysł zajęła zabawa w bukchmacherkę, ale i to mnie zmęczyło a poza tym szkoda mi na to wydawać nawet tych drobniaków za jakie grałem. Alkohol nie przynosi już takiego ukojenia, spokoju i zmiany nastroju, "sex" przestał całkowicie pociągać i nie sprawia tyle przyjemności, z domu nie chce mi się też już wychodzić. Ulubione dania, słodycze jem tylko z przyzwyczajenia a słodycze nawet po to by ich brakiem nie pogorszyć swojego samopoczucia.

Przez jakiś czas myślałem, że może jeszcze kiedyś będę szczęśliwy i spotkam kobietę, którą pokocham z wzajemnością ale właśnie ta wizja mi gdzieś odjeżdża.

Był moment, kiedy czułem się naprawdę pewnie, bardziej świadomy swojej wartości i tego co chcę w życiu, miałem energię by zacząć z ex wymianę znań na jej poziomie, nawet wystraszyła się tego myśląc, że coś knuję bo pewność w moim zachowaniu, słowach to było coś nowego. Niestety tak jakbym się tym wypalił, energia odpłynęła.

Znów coraz częściej jestem zmęczony, senny. Często wieczorem padam w okolicy godziny 21, rano wstaję bez większych problemów ale potem w pracy walczę z sennością. Coraz częściej leżę bez celu na łóżku, myślę o swoim życiu, czasami chyba całkiem się wyłączam. Muszę się mobilizować, by się czymś zająć, bo leżenie bez celu nie zdarzało mi się nigdy wcześniej i to mnie niepokoi.

Część z tych objawów nasiliła mi się w ciągu ostatnich 2 tygodni a część uświadomiłem sobie, że następuje stopniowo od początku leczenia.

Co jest grane? 40mg seronilu to już za mało dla mnie by dodawać mi energii? Może jednak po 4 miesiącach na nim przestaje korzystnie działać i trzeba poszukać czegoś innego?

Podpowiedzcie coś proszę.

 

[Dodane po edycji:]

 

No i od jakiegoś czasu wyraźniej czuję bicie swojego serca,, czasami to nawet jest bardziej tłuczenie się. Jestem też bardziej wrażliwy na głośne dźwięki pojawiające się gdy otoczenie jest ciche, czasami to jest nawet kogoś głos. Oprócz dźwięku "właściwego" słyszę nieprzyjemne huczenie - dzieje się to zazwyczaj rano.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

to było rok temu. Potem psychoterapia, odstawienie leku i całkiem przyjemny okres życia. Od 1,5 miesiąca znów jest tak jak było. Ten mój ostatni post powyżej dokładnie oddaje to co znów czuję. W teście Becka 36 punktów ( w lecie 8 ) Zauważam, że faluję i w tym momencie czuję się trochę lepiej niż tydzień temu. Co nie zmienia faktu, że kładąc się spać chciałbym już by nie było jutra.

Śmierć jest moim pragnieniem, z którym walczę bo wiem że to chore. Nie planuję popełnić samobójstwa bo wiem, że będę musiał to zrobić gdy już nie będzie innego wyjścia, gdy zmęczenie ostatecznie zwycięży a życie nie da innego wyjścia.

Na razie podeprę się lekami bo na terapię okazałem się niestety oporny i każdy następny miesiąc będzie jakimś sukcesem. Przetrwać jak najdłużej bo jeszcze nie jest tak źle, bo ktoś mnie kocha i mnie potrzebuje. :why:

 

-- 23 gru 2011, 12:11 --

 

Dno dna. Nawet seks już nie działa. :hide: Jeszcze niedawno tęskniłem za bliskością, ciepłem, przytulaniem, pocałunkami, seksem a teraz mój chory mózg traktuje to jako jeszcze jedno coś, do czego się sztucznie mobilizuję.

Wszystkie przyjemności stały się nieznaczące, które robię aby zachować pozorną normalność.

Chcę usnąć i spać snem wiecznym.

Do przyjemności się mobilizuję, obowiązki są jeszcze trudniejsze. Rutynowe działania wymagają skupienia i urastają do rangi problemów. Przecież tak naprawdę nie mam jeszcze większych problemów, większość z przeszłości jest już rozwiązana. Może wkrótce będą nowe i mnie całkowicie pogrążą ale to dopiero w przyszłości. Dlaczego już teraz nie dają mi normalnie żyć a raczej dlaczego do tego co czuję, a może raczej do tego co nie czuję dokładam sobie jeszcze jedno brzemię.

Święta, jak ja bym chciał być w nie radosny, ba chciałbym wierzyć w to wszystko bo wiara pomaga żyć, ale ja nie potrafię.

Olać to wszystko, te wszystkie zmartwienia i problemy, te realne i te wydumane i po prostu żyć. Dlaczego tak nie potrafię? Potrafię się dostosować do chwili, okazywać nawet wesołość ale wewnątrz to nie skutkuje.

Mam nadzieję, że prochy które dostanę będą działały bo męczę się niemiłosiernie

 

-- 29 gru 2011, 16:23 --

 

Masakra jakaś. Nie mam ochoty do życia, nic mnie nie cieszy. Ulubione zajęcie to spanie lub leżenie bezczynne z zamkniętymi oczami. Wieczna mobilizacja by cokolwiek zrobić, nawet by wstać z wyra i usiąść przy kompie czy cokolwiek innego by się wyrwać z marazmu. Kosztuje mnie to dużo siły mentalnej. Fizycznie nic mi nie jest ale zabranie się i zaczęcie czegokolwiek więcej mnie kosztuje energii niż zrobienie już tego. Ciągła mobilizacja wykańcza, nawet wieczorne spotkanie z przyjaciółką jest problemem. Będzie przyjemnie, nawet bardzo ale co z tego jeśli wolałbym się już z nikim nie widzieć, być sam i spać. Także po spotkaniach z córką ledwo żyję, dobrze że to tylko 2 razy w tygodniu. Przecież ją kocham i ona mnie też i wiem, że mnie potrzebuje.Mobilizuję się,staram być względnie kontaktowym. Już nie daję rady, jestem taki beznadziejny i z coraz większym trudem jest mi to ukrywać. W pracy też już nie wydalam, chociaż jest jej niewiele. Wkrótce nas wyleją albo wcześniej tylko mnie bo jestem tak mało użyteczny. Prawie nie przyswjam nowej wiedzy, nowe rzeczy są na granicy tego co mogę przyjąć. Czeka mnie nędza ale tego nie dożyję, muszę jakoś przetrwać pół roku dla córki i odejść stąd.

 

-- 03 sty 2012, 20:52 --

 

Byłem u lekarza, dostałem Efevelon SR 37,5mg . Muszę trochę poczytać o działaniu Wenlafaksyny. Prosiłem o coś co nie zamuli mnie tak jak seronil, choć muszę obiektywnie przyznać że psychicznie fluoksetyna postawiła mnie parę miesięcy na nogi po jej odstawieniu.

Zaczynam brać koło 15 stycznia bo w tym momencie nie mogę sobie pozwolić na jakieś efekty uboczne

 

-- 14 kwi 2012, 21:22 --

 

jak blog to blog - przeklejka z innego miejsca

 

ŻYCIE JEST PIĘKNE...... i jest to prawda....... dla tych co potrafią i są w stanie się z niego cieszyć. Niestety ja się do tej kategorii ludzi niestety nie zaliczam.

Jestem facetem po 40, któremu chociaż się do tego nie przykładał los jakoś dawał fory i pozwalał funkcjonować. Pochodzę z rozbitej rodziny i choć wększych patalogii w niej nie było to odbiło się to na mojej psychice. Do tego jako grubas niejednokrotnie doświadczałem szykan i poniżania, choć muszę dodać że nie byłem przez to jakimś totalnym autsajderem.

Nigdy nie wierzyłem w swoje możliwości i swój potencjał, choć tak po prawdzie byłem zdolny ale zawsze szwankowała mi pamięć a przedmioty ścisłe były wrecz czarną magią.Stąd zły wybór szkół i mizerne wykształcenie.

Już w latach młodości pojawiły się u mnie problemy w kontaktach z ludźmi, a szczególnie dziewczynami. Zaraz za tym a może własnie głównie przez to przyplątała się dystymia, nie zdiagnozowana i nie leczona latami.

Z pracą było różnie choć uśmiechnęło się do mnie szczęście i mimo swoich marnych zdolności dostałem pracę życia. No właśnie, nie wspomniałem jeszcze, że pisze do Was osoba z 2 prawdziwymi lewymi rękoma. Im bardziej się staram tym gorsze osiągam wyniki, w mechanice jestem totalna noga. Mechanizm działania spłuczki klozetowej to dla mnie zagadka do dziś a złożenie do kupy czegoś co wcześniej rozłożyłem graniczy z cudem. Po prostu nie pamiętam wykonywanych czynności.

No a wracając do życia to poznałem dziewczynę, która chociaż nie była do końca w moim typie to zacząłem z nią chodzić. Teraz juz na prawdę nie wiem czy ja kochałem, wiem natomiast że bardzo ją skrzywdziłem pojawiając się w jej życiu.Było wesele, po jakimś czasie dziecko ale ona zaczęła czuć, że nie tak wyobrażała sobie związek. Byłem ewidentnym przykładem złego męża. Spokojny, ułożony ale mało poświęcający swój czas i uwagę, mało uczuciowy, obojętny, zamknięty w sobie. Byłem w domu ale nieobecny, ślęczący przy komputerze.

Znienawidziła mnie za moją obojętność, za bycie nie z sobą a obok siebie. Agresywnie starała się zwrócić na siebie moja uwagę ale to powodowało spięcia, kłótnie i jedynie pogarszało sprawę i zwiększało moje wyobcowanie. Nie winię jej za to, że mnie zdradzała a wkońcu odeszła. Chciała szczęśliwie żyć a ja jej tego nie dawałem. Nienawidzę i nie akceptuje siebie od zawsze więc może mimo moich chęci nie jestem tego przekazać innym.

No a wracając do tematu tego wątku.

Chciałem się zabić już jakieś 20 lat temu, potem już w małżeństwie chciałem upozorować swój wypadek by moja rodzina ( wtedy jeszcze nic nie wiedziałem o zdradach) miała jakieś godziwe środki do życia. Po odejściu żony też powinienem to zakończyć a przy stanie w jakim wtedy byłem to byłoby najlepsze wyjście.

Śmierć jest jednym z moich większych marzeń, jestem koszmarnie zmęczony życiem. Życie z dystymią bardzo męczy, do tego miałem przynajmniej 4 okresy regularnej depresji. Prawie zawsze udawało mi się zapanować nad tym i nikt nie wie co mi jest.

Leczyłem się antydepresantami, chodziłem na terapię. Leki działają na mnie okresowo (choc pozwalały wyjść z depresji) natomiast na dystymię nie ma lekarstwa.

Teraz stoję przed kolejnymi poważnymi zawirowaniami w moim życiu. Jeśli stracę obecną pracę to jest ostatni rok mojego życia. Z moimi zdolnościami i wykształceniem nie dostanę nic na podobnym poziomie zarobków, jeśli ktokolwiek będzie mnie chciał przyjąć.

Zobowiązania alimentacyjne mnie pogrążą. NIE CHCĘ wegetować!! Kocham swoje dziecko i wiem jaką krzywdę mu wyrządzę ale nie lepiej żeby wspominało fajnego tatę a nie wstydziło się za psychicznego ojca niedojdę?

Pragnę odejść choć pragnę też szczęśliwie żyć, kochać i być kochanym. Nie chcę jednak już nikomu więcej zepsuć życia, zmarnować niepotrzebnie, tak jak ex żonie, lat życia. Kółko się więc zamyka i tak właśnie kiedyś skończę.

Póki co tkwię w zawieszeniu. Czy jeszcze raz życie da mi szansę.

 

-- 27 kwi 2012, 20:48 --

 

jestem winny wszystkich przewinień i grzechów. NIC mnie nie tłumaczy, NIC. Ja pie....ę jak ta kobieta ze mna tyle wytrzymała bez mojej miłości i absolutnie bez wsparcia. Wcalę się jej nie dziwię, że była dla mnie wredna bo zasługiwałem na to. Poczytałem dzisiaj moje archiwum gg w pracy. Ileż to razy zapytała czy ja kocham, a ja zazwyczaj milczałem lub argumentowałem, że jest wredna to jak mam ją kochać.

Ona: no wlasnie i jak Ty bys mnie kochal to bys sie tak nie zachowywal i

okazal bys chociaz cien zainteresowania ale i tak Cie kocham :)

 

smutno mi:(

ja(7-09-2005 10:31)

?

ona (7-09-2005 10:31)

plakac mi sie chce:(

ona (7-09-2005 10:32)

bo nie kochasz mnie:(

ona (7-09-2005 10:44)

a bedziesz mnie kochal?

ja (7-09-2005 10:46)

ta na pewno, jak mi bedziesz takie sceny robila jak wieczorem i tak

mnie ponizala

 

powinno byc cos za cos a nie ja Tobie usluguje a Ty nie dajesz nic z siebie

(27-01-2006 12:46)

niech w koncu do Ciebie dotrze, ze tak nie mozna dluzej

ja (27-01-2006 12:46)

to co mam ci dawac?

ja(27-01-2006 12:46)

konkrety

(27-01-2006 12:46)

i albo sie opamietasz, ze masz rodzine i jestes dla nas albo sie rozstajemy

(27-01-2006 12:47)

siebie

ja(27-01-2006 12:47)

nie wiem jak

(27-01-2006 12:50)

przychodzisz z pracy mowisz "czesc" tak jakbys wlazl do kolegiu do

domu, nie mozesz sie juz dobyc nawet na marny pocalunek, nie mozesz

zapytac matki ojca jak sie czuja, nie mozesz z gaba posiedziec i jej

np czegos poczytac, nie mozesz usiasc kolo mnie i pogadac, poogladac

czegos co ja lubie(bo wiecznie jest na tapecie to co Ty lubisz bo ja

np o komedie, katastrofiiczne sie doprosic nie moge)

 

(27-01-2006 13:02)

zmien to wiec prosze to jest takie proste do zrobienia a Tobie tak

ciezko to zrobic

(27-01-2006 12:50)

to jest takie proste do zrobienia a Tobie tak ciezko to zrobic

ja (27-01-2006 12:51)

taki jestem

ja(27-01-2006 12:51)

i taki bylem

(27-01-2006 12:51)

nie byles taki i nie wmawiaj mi tego

 

teraz wiem, myliłem się, jestem zły i utwierdziłem w przekonaniu, że na wszystko zasłużyłem i nigdy więcej nie skrzywdzę nikogo więcej WYSTARCZY.

I zmieniłem się, naprawdę ale z moim charakterem i chorobą to wszystko za mało

 

(19-08-2005 8:13)

poprawisz sie?

(19-08-2005 8:13)

:>

ja (19-08-2005 8:13)

nie

(19-08-2005 8:13)

nie?:>

ja (19-08-2005 8:13)

bo nie mam z czego sie poprawiac :]

(19-08-2005 8:14)

no to uwazaj :>

ja (19-08-2005 8:15)

ja ci nic nie robie a ty sie mnie wiecznie czepiasz i wiecznie jest cos zle

(19-08-2005 8:15)

wlasnie tym NIC nie robieniem mi najbardziej mnie ranisz:>

 

nie popełniajcie tych samych błędów !!

 

-- 12 sie 2012, 19:48 --

 

Teraz będzie mi trochę trudniej pisać, parę osób z forum już mnie zna a może bardziej wie jak wyglądam. No ale czy w sumie to coś zmienia?

Siedzę i zastanawiam się dlaczego tak cholernie mi źle, przecież konkretnie w tym momencie jestem w niezłym położeniu, nie mogę przecież narzekać. Jak o się mówi, świat jest w zasięgu ręki. Tylko? Dobrze się mówi jak ograniczenia trzymają mnie poziomu -1 . No i to dobijające mnie poczucie straconego i traconego czasu. Coś kiedyś mi umknęło, zresztą cały czas umyka. Małżeństwo, czy to był mój błąd, mój zły wybór czy szansa jakiej nie potrafiłem odpowiednio dostrzec? Kolejna szansa przejdzie mi koło nosa lub nic nie zrobię bo to na czym mi najbardziej zależy powoduje u mnie największy paraliż.

Skąd do cholery bierze się to wewnętrzne coś co jest mieszanką bólu,chaosu,lęku,zagubienia i paru jeszcze czynników, że są momenty gdy mam ochotę przegryźć sobie żyły lub skoczyć z parteru głową prosto w beton? Absurdy!

Ponoć nie pokazuję zewnętrznie tego co mnie gryzie, to przynajmniej tyle dla mnie dobrze. Tylko raz, starsza już kobieta w pracy zapytała mnie skąd tyle smutku w moich w oczach.

Cóż, byle jakoś zaakceptować rzeczywistość ( i siebie). :blabla:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wczoraj przeczytałam wszystkie Twoje wpisy i tak bardzo mnie zainteresowały, że dzisiaj przeczytałam je ponownie. Nie jestem psychologiem, terapeutą czy psychiatrą ale postanowiłam trochę napisać. Nie mam pojęcia czy to moje pisanie Ci pomoże czy zaszkodzi ale z Twoich wpisów wynika, że bardzo cierpisz więc istnieje szansa, że jeśli nie pomoże to przynajmniej nie zaszkodzi. Być może pozwolę sobie na zbyt głęboki wywód, podchodzący pod jakąś psychoanalizę czy doradztwo ale będę się starała na ile to możliwe pisać wszystko na podstawie własnych doświadczeń lub z obserwacji innych ludzi, których dane mi było poznać i doświadczyć.

Wiesz, po przeczytaniu całości Twoich bolesnych wpisów pomyślałam; mój Boże jakie temu facetowi wprasowano głupoty do głowy. Ba, jak ten facet pozwolił na wprasowanie takich głupot do swojego życia. Bo nie jest normalny jak inni? A kto jest normalny? Gdzie jest tabelka, która mówi kto jest normalny a kto nie? Czy ci inni na pewno są normalni a on nie? Człowieku, wrażliwość wylewa się się z Ciebie jak z wiadra. No tak, dzisiaj wrażliwość to bardziej wada niż zaleta jest a jak do tego jeszcze się dołoży umiłowanie wolności, to już katastrofa jest w tym świecie ludzi uwięzionych i manipulowanych bez końca. Pozwoliłeś aby inni wyceniali Twoją wartość, tak abyś pasował do nich jak dobrze skrojony garnitur. No ale Ty nie czujesz się dobrze skrojony i cierpisz niemiłosiernie. A kto do cholery jest tak perfekcyjnie skrojony? Jakiś zimny biznesmen czy inny ważniak, który wszystko potrafi i w ogóle jest OK? Daj spokój, nie jesteśmy w niebie i aniołów póki co u nas brak. No tak ale oni generalnie jakoś się nie przejmują, nie mają depresji i żyją szczęśliwiej. Szczęście to trudna sprawa i nie podejmuje się nawet próby pisania na jej temat. Wrażliwość nie jest grzechem a wręcz odwrotnie, PIĘKNEM. Pięknem trudnym ale wyjątkowym. Dużo napisałeś o swoim małżeństwie i oczywiście katujesz się niemiłosiernie jaki to Ty zły maż, ojciec byłeś. W ogóle nie ma o czym mówić, Twoja postawa wszystko zniszczyła. Proponuję zadać sobie kilka pytań na ten temat i potem spojrzeć jeszcze raz na tego nędznego faceta, za którego się uważasz. Napisałeś, że właściwie od lat jesteś takim trochę outsajderem czyli w momencie zawierania związku małżeńskiego na dobre i złe, Twoja przyszła żona raczej wiedziała jaki jesteś. OK, urodziło się dziecko i jak każda kobieta oczekiwała miłości i wsparcia od swojego wybrańca. Akurat nie ma w tym nic dziwnego ale tak się złożyło, że wybraniec ów jakoś tego nie czuł tak jak ona sobie to wyobrażała i im bardziej ona nalegała tym bardziej on się odsuwał. Ona nieszczęśliwa, on z poczuciem winy i tak żyli aż przystawiła mu rogi i odeszła. A nie przyszło Ci tak przypadkiem do głowy, że po prostu z zupełnie innych bajek jesteście i nie mogło to się udać. Czy gdybyś związał się z kobietą, która by Cię bardziej rozumiała i cieszyła się z tego co otrzymuje, Ty również byś chciał więcej dawać? Piszesz, że żona Cię kochała. Być może ale widzisz w Twoich wpisach jakoś tego nie widać. Osoba, która kocha i wie, że nie może dalej iść z ukochanym, nie rani go, nie upokarza przed innymi, nie wymusza zmian, nie zdradza tylko odchodzi, rozumiejąc sytuację i szanując człowieka, który jest ojcem jej dziecka. Poza tym wiążąc się z facetem lekko odstającym od innych raczej powinna wziąć pod uwagę, że cuda zdarzają się niezmiernie rzadko. Absolutnie nie chcę tutaj obsmarowywać Twojej żony bo jej po ludzku współczuję, tak zresztą jak i Tobie. Rozczarowania, rozwody, rozstania zawsze bolą ale Twoje katowanie siebie jest ogromnym błędem. Wiesz, mnie wiele lat zabrało zanim przestałam się katować i wreszcie zrozumiałam i zaakceptowałam fakt, że zamiast przyciągać, odpychało mnie od własnego męża i ojca naszej córki. Dzisiaj nie mam już z tym żadnego problemu i czuję wielki spokój. Mój maż podobnie jak Twoja żona długo mnie utrzymywał w przekonaniu jaka to ja okropna osoba jestem. Cierpiałam bardzo bo chciałam mieć rodzinę ale niestety ten człowiek był z innej bajki i musieliśmy się rozstać. Dzisiaj nie pozwalam na to aby opinie czy oczekiwania innych ludzi odnośnie mojej osoby miały większy wpływ na moje życie. Oczywiście nie jestem ani aniołem ani ideałem. Ot, kobitka z wszelakimi charakterami ale tak to już jest, że jesteśmy ludźmi i mamy prawo żyć jak chcemy. Też miewam chwile tak trudne, że zastanawiam się nad pójściem do jakiegoś psychiatry aby sobie ulżyć ale te chwile jak chmury na niebie mijają i wraca spokój, który sobie bardzo cenię.

Życzę Ci wszystkiego najlepszego a przede wszystkim abyś się tak bardzo nie bał i zamiast strachu próbował do swojego serca wpuścić Miłość. To jest najlepszy lek na świecie!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja i wrażliwy? Ex twierdziła, że aby do mnie dotrzeć i przebić się przez skorupę to jedynym sposobem jest raniąc mnie. Pamiętam też, że prosiłem by była dobra dla mnie to ja oddam dokładnie to samo ale jakoś to rzadko stosowała lub tego nie zauważałem. Ex twierdziła, że mnie kochała, że była zaślepiona i nawet próby otworzenia jej oczu przez rodzinę nie dawały skutku. No i twierdziła, że byłem przed ślubem inny, że bardziej mi na niej zależało. ja natomiast twierdzę, że aby kogoś poznać należy z nim zamieszkać, bo dopiero wtedy można o sobie cos powiedzieć w kadrze dnia codziennego a nie spotkań podczas których zawsze jest święto i 100% oddania uwagi tylko tej drugiej osobie.

Gabi, masz rację z tym, że nie pasowaliśmy do siebie, dwa całkowicie inne charaktery i poglądy na świat. No i całkowicie nie sprostałem jej wyobrażeniom jako mąż i ojciec. Oczywiście starałem się ale widocznie za mało. Jak przeglądam zdjęcia sprzed paru lat prawie na każdym wyglądam na bardzo zmęczonego i faktycznie wtedy czułem się podle i nie wynikało to z przeciążeń fizycznych. pewnie przygnębiało mnie ówczesne życie. Gdzieś w połowie trwania zwiazku naszły mnie mysli że juz nigdy w życiu nie będe szczęśliwy ale już tak musi zostać dla dobra dziecka a po części także z przywiązania do żony i braku sił na jakiekolwiek zmiany.

No i masz racje bo żona twierdziła, że mnie kocha i dość często do pewnego momentu o tym mówiła ale jakoś nie bardzo to czułem na codzień. Za to wyraźnie czułem brak szacunku, na który wg jej słów nie zasługiwałem.

No ale już po rozwodzie powiedziała, że nie byłem taki zły a w okresie separacji parę razy, że gdzieś w głębi serca mnie wciąż kocha. Więc możne nie jestem taki najgorszy z najgorszych lub sama do końca nie wiedziała czego chce.

Dziękuję, za życzenia ale prawdopodobnie nie znajdę kobiety z "moich snów" a jeśli nawet spotkam to i tak mnie całkiem to sparaliżuje. No i pytanie czy mimo szczerych chęci nie będę znów taki sam jak kiedyś :roll:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy spotkasz kobietę ze swoich snów? A któż to może wiedzieć? Pozwól, że napiszę Ci coś z własnego podwórka. Otóż, jako że jestem od wielu, wielu lat kobietą wolną i ciągle wierzyłam, że gdzieś ta moja połówka istnieje, byłam otwarta na poznawanie mężczyzn. Nie uważam się za osobę jakoś szczególnie atrakcyjną czy „łatwą” ale mężczyzn na mojej drodze było sporo. Zarówno moi znajomi jak i ja dziwiliśmy się co takiego jest we mnie, że lgną do mnie jak muchy:) Być może umiejętność radzenia sobie w tym szalonym świecie (własna firma, ładne mieszkanie, samotne wychowywanie córki, podróżowanie itd.) ale ja myślę, że przede wszystkim udawało mi się rozstawać z przeszłością i wchodzić w coś nowego spontanicznie i świeżo. Po prostu nie jęczałam nad rozlanym mlekiem bo to nie miało dla mnie żadnego sensu. No ale akurat osoby, które poznawałam niekoniecznie tak spostrzegały życie i się rozstawaliśmy, najczęściej to ja mówiłam „Do widzenia” bo jak już wiesz byłam dłużej z osobą z innej bajki i nie miałam zamiaru przeżywać powtórki. Wśród tych panów, których dane mi było poznać trafiło mi się dwóch z depresją. I to o nich czy o naszych relacjach chcę trochę napisać bo w końcu na forum depresji jesteśmy. To byli naprawdę wspaniali, interesujący panowie. Mieliśmy podobne zainteresowania, statusy społeczne, dużo wspólnych rozmów i w ogóle takie bratnie dusze można by rzecz. No ale z żadnym z nich nie wyszło i to znowu ja powiedziałam „Wiesz jesteś wspaniałym człowiekiem ale kochasz depresję bardziej ode mnie i nam się nie może udać”. Tak, oni moim zdaniem kochali depresję, tak bardzo się z nią zżyli, wręcz przykleili, że nawet im do głowy nie przyszło aby tę miłość do depresji zamienić na miłość do mnie, kobiety z krwi i kości, z którą im było dobrze. Nie wiem czy byłam kobietą z ich snów ale wiem, że było im ciężko po rozstaniu ze mną. Mnie również, bo to były dość długie związki, na tyle długie aby mieć pewność, że się nie mylę bo jak napisałam wyżej chciałam iść przez życie we dwoje. Oczywiście nie było mowy o jakichś pretensjach, winach czy innych bzdurach aby ich pogrążyć. Wręcz odwrotnie, byłam na tyle delikatna na ile to było możliwe bo wiedziałam jak cierpią i nie mogłabym dołożyć jeszcze więcej cierpienia od siebie. Pewnie pomyślisz „No tak ale z niej franca jedna, zamiast pomóc potrzebującemu to go zostawiła”. Faktycznie, tak to mogło wyglądać i nierzadko walczyłam z poczuciem winy ale moim zdaniem postąpiłam właściwiej niż miałabym go na siłę przekonywać, że życie z kobietą jest ciekawsze od depresji i wymuszać zmiany, czy nie daj boże szukać szczęścia u sąsiada. To byli dorośli ludzie i mieli prawo zachowywać się tak jak się zachowywali. Czy mieli na to wpływ? Nie mam pojęcia. Może tak może nie. Nie mnie to osądzać. Ja w każdym razie przestałam wierzyć, że ów pan wybierze miłość i życie z kobietą (niekoniecznie ze mną) a depresję potraktuje jako doświadczenie a nie miłość do niej do grobowej deski. Może to i zabrzmi egoistycznie ale ja jak wszyscy inni ludzie na świecie mam również prawo szanowania i pokochania siebie, prawo do szczęścia.

Napisałam to, nie żeby się chwalić czy Cię zdołować ale abyś, jeśli być może na Twojej drodze pokaże się kobieta z Twojej bajki, pamiętał o możliwości przeoczenia tej historii, no bo Ty masz depresję i ta depresja to już taka najważniejsza jest. Jeśli odebrałeś mnie jako osobę silną czy przebojową to zapewniam Cię, że tak nie jest. Moja wrażliwość osiąga czasami rozmiary olbrzyma i często nie wiem jak sobie z takimi czy innymi uczuciami poradzić. Lata temu też byłam u psychiatry ale szybko zrezygnowałam z terapii lekami bo czułam, że to nie jest moja droga do wyzdrowienia. Oczywiście nie namawiam Cię do rezygnacji z terapii. Każdy sam decyduje o swoim życiu czy zdrowieniu. Jedno o czy staram się pamiętać (nie zawsze mi się udaje) to, że strach nigdy niczemu dobremu nie służy, dlatego na ile mi się to udaje próbuję zamieniać go na miłość. Bo najpierw trzeba pokochać tę pokraczną istotkę jaką sama jestem abym mogła pokochać inne pokraczne istotki na tym padole. Poza tym strach zasłania widzenie a miłość odsłania:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie mnie jest osądzać Twoje wybory, ale postąpiłaś właściwie. Natomiast życie z depresją porównam do życia człowieka mocno kulejącego. "Człowieku, jeśli nie kochasz swoich kul, odrzuć je i biegnij". Pobiegnie? No a strach paraliżuje i nie pozwala mi działać. Niepowodzenia jeszcze bardziej go podsycają. Naturalnym mechanizmem zapobiegającym strachowi jest rezygnacja. Taki bezpieczny i beznadziejny azyl chroniący przed dalszymi porażkami a niestety także przed szczęściem.

 

-- 27 paź 2012, 21:57 --

 

Koniec remisji. Niedawno czytałem artykuł, o żydówce która przeżyła obóz koncentracyjny. Wypowiedziała się, że najpiękniejsze w życiu jest to, że się kiedyś kończy. Cóż ja się jeszcze MUSZĘ pomęczyć. :why:

 

-- 10 lis 2012, 23:59 --

 

zacząłem pisać swoją analizę ale doszedłem do wniosku, że nie ma sensu. Fakt jest jeden, że obecna wegetacja jest chyba najlepszym sposobem na moje życie. W którąkolwiek pójdę stronę spowoduję czyjś ból. Nie da się z tego wyrwać bo albo znów zawiodę, albo komuś będzie mnie brakowało. Impas.

 

-- 09 gru 2013, 01:18 --

 

tja, nie chce mi się tego czytać ponownie ale chyba już nie ma tamtego mnie. Po odstawieniu neuroleptyku miałem takie jazdy, że próbowałem się zabić. Parę tygodni bezsseności jest bezcenne dla nie znających znaczenia słowa dno. Ja już znam i nie wiem co dalej będzie ale wyszedłem z tego i czuję się tak z pół roku lepiej. Może to juź nie wróci? Na zasadzie działania terapii wstrząsowej?

Cóż, próbuję wyrwać kobietę, którą kocham ze szpon depresji i beznadziei, pewnie się mi to nie uda bo za cienki jestem. Taaak, nie jest lekko ale kto powiedział, że będzie ? ;)

 

-- 09 mar 2014, 22:29 --

 

znowu sam. :why: Przegrałem, po fakcie dopiero widzę jaki beznadziejny jestem. Pozwoliłem, by miłość mojego życia oddaliła się przez moje niewystarczające zaangażowanie. dziwny to był związek, po części przez moją postawę a trochę przez jej chorobę. Nie ważne, jak by się to toczyło, ważne że brakuje mi jej teraz jak powietrza a mija już miesiąc. Tak już nigdy nie będzie, tak zmarnowana szansa niestety już nie powróci.

 

Ciągnę bez leków bo uważam je za zło, po koszmarze z odstawieniem neuroleptyka nie chcę ich znać. No i nie potrzebuję ich bo na mnie i tak nie działają. Wiem teraz co działa, miłość a w zasadzie zakochanie ale o tym muszę starać się zapomnieć a to wciąż boli.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wpadłem tu by sprawdzić na jakich lekach byłem bo może jeszcze jednak spróbuję. Chyba już taki nie jestem jak wcześniej, pozyskałem trochę asertywności ale lista problemów z sobą wciąż długa. Nie chce mi się żyć, nie mam na życie siły i to jest główny powód z jakim pójdę do psycho. Może mi coś da bo tak dalej nie dam rady. Życie jest piękne a ja chcę umrzeć i wcale się nie chcę zabijać. To takich parę moich absurdów.

Poznałem kobietę i kocham ją i jednocześnie niszczę w podobny sposób jak moją byłą żonę. No i teraz już wiem czemu jestem taki całe życie, to życie z moją matką mnie wykończyło. Ignorowałem to tyle lat. Jestem w czarnej dupie bo nie wiem co zrobić, najlepiej oddalić się daleko od niej ale sama sobie na dłuższą metę nie poradzi...kobieta po 80 .Więc to ona nas teraz niszczy psychicznie, moja kobieta zmaga się z depresją i alkoholem, mnie to coraz bardziej pogrąża a im bardziej pogrąża tym gorzej jest ze mną. Cóż, życie. Znowu popełniłem ten sam błąd, jestem zepsuty i od zawsze powinienem być sam.

A że nie jestem sam to dla niej i mojej córki muszę jeszcze powalczyć

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nikt mnie nie czyta? Może i dobrze. Jak czyta to może potrafi mi wytłumaczyć mój fenomen absurdu. Nie chcę się zabijać, nie mam teraz wcale myśli samobójczych a jednocześnie stale mam to męczące uczucie, myśl czy jak to nazwać że chcę umrzeć, nie istnieć i zniknąć. Czasami cichutko, czasami to mi wręcz dudni w myślach. Czy jakieś prochy pomoga na to czy bardziej pogorszą resztę? Próbowałem olejku CBD i pierwszy pomagał ale następne już nie bardzo - może kwestia producenta i na ile te następne były OK (certyfikat niby miały)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

3 godziny temu, stracony napisał:

Nie chcę się zabijać, nie mam teraz wcale myśli samobójczych a jednocześnie stale mam to męczące uczucie, myśl czy jak to nazwać że chcę umrzeć, nie istnieć i zniknąć.

To nie absurd, to właśnie dosyć częsty schemat myślenia u osób, które mają ms. Dlatego tak dużo osób wcześniej niejako daje do zrozumienia, że to ma, albo komuś wspomną, albo gdzieś napiszą... liczą na to, że ktoś im pomoże. Bo ludzie tak naprawdę rzadko chcą umrzeć. Chcą żyć. Ale nie tak, jak żyli do tej pory. To co opisujesz - miałam dokładnie to samo. Miałam - czas przeszły - bo teraz dominuje we mnie uczucie miłości do życia i radości, że je mam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×