Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dystymia leczenie i przebieg Waszej choroby


januszw

Rekomendowane odpowiedzi

SolitudeEtude jednak jesteś optymistką,dopiero teraz to zrozumiałem.

 

Masz fajny avatar :D Przychodza mi do głowy 2 opisy:

Opis optymistyczny: kurde,życie toczy sie dalej,

Opis pesymistyczny: Jak widzę takie drzewo to idę spacerować do innego lasu.

 

Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chyba się trochę nie rozumiemy. Ja nie walczę z tą nazwą-"dystymia"-tylko z upraszczaniem, szablonowaniem siebie, swojego, nazwijmy to, życiowego problemu do opisu dystymii czy czegokolwiek innego. Mówisz "mam dystymię", fachowo wykazali, mam to na papierze. Ale co tak naprawdę wiesz o sobie i swoim problemie, co? Klasyfikacje medyczne się zmieniają, i to z resztą nie jest jakaś wyrocznia dająca jakieś rozwiązanie.

 

Opisujesz swój stan, który nazywasz dystymią, w obiektywnym tonie, jakby to było coś, co każdy przeżywa tak samo, jak ty.

I właśnie o to mi chodzi, sądzę, że jednak inaczej przez mój problem przechodzę.

Ale chyba się nie będziemy mogli zrozumieć, bo dla mnie umiarkowana depresja, nerwica, czy dystymia, to nie są choroby, nie są. I tak samo jest w Psychologii Zorientowanej na Proces. Nie nazywa się tego chorobami. Na podobnej zasadzie- gdy zjesz za dużo i boli cię brzuch przez to, nie nazywasz tego "chorobą bolącego brzucha". Organizm, który jest inteligentny, wysyła ci informację, żebyś wiedział, że nie możesz jeść tak dużo. Bolący brzuch to tylko objaw PROCESU, i bardzo dobrze, że cię boli, bo inaczej byś przesadził z jedzeniem, boli cię dla twojego dobra. Człowiek potrafi odczytać tę informację i wcielić ją w życie- w tym przypadku, przestać jeść, bo już i tak zjadło się za dużo. W przypadku przynajmniej jakiejś części przypadków problemów z psychiką, sprawy mają się podobnie, tylko są bardziej złożone, wymagają psychoterapeuty. Trzeba kogoś, kto ci pomoże odczytywać informacje, zrozumieć PROCES, dlaczego ten "brzuch" cię boli. Nie mówię, że tak jest w przypadku każdego człowieka z depresją, dystymią etc., co to, to nie. Nie chcę uogólniać, tworzyć zasady, bo tak jak mówiłem, rzeczywistość jest najczęściej, w 99% bardziej skomplikowana niż nam się wydaje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Odpowiedź: Może się mylę, może i tak, ale dodam przynajmniej alternatywny punkt widzenia:

Bo ktoś zebrał zbiór powtarzających się u pewnej grupy osób objawów, i nazwał to chorobą! To jest tylko kwestia, co rozumiesz przez słowo "choroba"? Co?

Mi to słowo się raczej kojarzy z nieuleczalnym stanem, gdy coś w organizmie działa nie tak, jak trzeba. W moim rozumieniu tego słowa nie ma na świecie czegoś takiego jak choroba! Wszystko ma swoją przyczynę i skutek, nic nie bierze się z powietrza, nie ma nieuzasadnionych stanów chorobowych, których przyczyny nie istnieją. Wszystko ma swoje źródło. Wszystko działa tak, jak należy. Jeśli dziecko rodzi się kalekie, to też wszystko jest tak, jak ma być- to ma swoje przyczyny, nie jest żadnym "nieszczęściem", "przypadkiem". Nie ma przypadków. To się nie bierze znikąd, to nie jest żadna magia. Wszystko jest tak, jak ma być. Tak samo bycie "zdrowym" ma swoje źródło, podstawy, przyczyny i skutki, tak samo bycie "chorym". Wynaturzenia w takim sensie nie istnieją, wszystko jest naturalnym stanem.

 

W moim przypadku i w moim rozumieniu np. dystymia to nie jest choroba, bo w tym nie ma nic "nienormalnego" - właśnie wszystko dzieje się tak, jak ma się dziać. Tak samo jak w przykładzie z bolącym brzuchem. Wszystko działa tak, jak ma działać, rozumiesz? Jeśli wszystko działa tak, jak ma działać, to nie można tego nazwać chorobą. Obniżony nastrój, anhedonia, nuda, to tylko symptomy, coś, od czego rozpoczyna się rozeznanie samego siebie. Symptomy, czyli sygnały od twojego inteligentnego psychosomatycznego pojazdu zwanego człowiekiem. Kiedy wstawiasz rękę do ognia, natychmiast ją cofasz. To samo z symptomami, one o czymś informują, skoro powodują dyskomfort. Kiedy wszystko jest w porządku z twoim ciałem, nie myślisz o nim. Ale wystarczy, że zacznie cię boleć głowa, i już sobie przypominasz o jej istnieniu. Nie wiesz, czemu cię boli, ale wiesz, że dotyczy twojej głowy. Zły nastrój i inne niedomogi mogą też taką rolę pełnić- przypominaczy. Nie chodzi o to, żeby głowa przestała cię boleć- chodzi o to, żebyś wiedział, DLACZEGO cię boli. Tak samo z psychiką. Trzeba zrozumieć, odczytać to, co chce nam przekazać nasze ciało poprzez te negatywne stany.

Brzmi jak bełkot, co? No nic, nie przeszkadza mi to. Nazwać to chorobą czy nie, niewiele to dla mnie zmienia i nie ma o czym mówić. Nie sądzisz?

Na razie ciągnę na zaufaniu i nadziei na skuteczność mojej psychoterapii i jeszcze specyfiku zwanego A. Nervosa.

 

Główne motto podejścia do terapii (a także wszelkich pozostałych zagadnień) Psychologi Zorientowanej na Proces (w skrócie POP) brzmi:

 

"To co się wydarza jest właściwe i powinno uzyskać wsparcie. Określone zdarzenie (problem) wygląda na złe lub na niewłaściwe tylko wówczas, gdy nie rozumiemy dostatecznie kontekstu danego zjawiska czy zdarzenia." (Joe Goodbread)

 

 

Poprzez nieznane nam, obce i niewyjaśnione zjawiska, które okazują się być naszymi problemami w psychice, ciele, związkach z bliskimi, czy w świecie usiłuje przedostać się do nas ważna informacja z obszarów nieświadomości zaburzając nasz codzienny sposób funkcjonowania.

Zazwyczaj symptom lub problem znika z chwilą, gdy udaje się nam odkryć i wprowadzić w życie wiedzę płynącą z nieświadomości. Aby to zrobić Psychologia Zorientowana na Proces wykształciła ogromny zakres zręcznych i skutecznych metod.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kori, ok..doskonale sobie sprawę z tego,że wszystko ma swoją przyczynę.tylko czy Ty znasz przyczynę tego co się z Tobą dzieje?Czy poprostu urodziles/as się taki "Wybrakowany"?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cholera naprawdę nie wiem, jak jest naprawdę, i dajcie mi już spokój, bo pojęcia nie mam. Moja osobowość i światopogląd jeszcze nie są zwieńczone, ukształtowane, trudno mi z resztą obstawać przy jakimś poglądzie.

Jak ci spece z psychologii tak się znają i nazywają, klasyfikują ludzi jako chorych w depresji, dystymii, nerwicy, itd., nazywają to chorobą, to niech sobie leczą te choroby, skoro to są choroby. Choroby są od leczenia, a nie od rozumienia. Czyli chodzi tylko o chemiczny aspekt istnienia. No, to też jest uproszczenie, kłamliwe subtelnie zdanie, ale ja już kończę tę wypowiedź, róbcie sobie, co chcecie, łykajcie pigułki, kochany seronil, chodźcie sobie do psychologów, co uważają, że "lekarstwem" na "depresję" jest sport i dieta, i słoneczko, i ludzie, itd.,itp. albo nie, albo wierzcie, że już nic nie da się zrobić, albo że warto się znieczulić otępiaczami i że cudownie jest, jak jest.

 

A teraz do twojego pytania-

Nie wiem, czy urodziłem się "wybrakowany". Tak typowo to dystymia mi się zaczęła gdzieś od gimnazjum, czyli norma dystymiczna, można rzec.

 

Przyczyny nie znam, ale mam nadzieję, że poznam. Jeszcze nie jestem smutasem bez perspektyw.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kori, to Cię może rozjuszyć,ale zapytam o dziecinstwo,jak przebiegalo,masz dobrych,czulych rodziców?

Wiesz,ja też nie jestem zwolenniczką "efek",zdiagnozowano mi kilka razy borderline,ale cholera wie co to jest?przecież w mózgu mi pomiaru nikt nie robil,to tylko ogolnikowa klasyfikacja,ktora jak mowiles-może się zmienic.Moj lekarz mowi,że dla niego jestem smutną,samotną dziewczynką,a nie f60.1 czy innym-i to brzmi ok,jak dla mnie.

 

[Dodane po edycji:]

 

a w ogole to mam pytanie-czy dystymik ma jakies cechy charakterystyczne,po ktorych można go poznac?zachowuje się inaczej niż "zdrowi"?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kori prosiłbym żebyś sobie ustawił w panelu użytkownika forum płeć. Nie chce cię zaszufladkować,tylko poprostu niewiem jak się mam zwracać do ciebie :smile:

 

Mówisz "mam dystymię", fachowo wykazali, mam to na papierze. Ale co tak naprawdę wiesz o sobie i swoim problemie, co? Klasyfikacje medyczne się zmieniają, i to z resztą nie jest jakaś wyrocznia dająca jakieś rozwiązanie.
Mnie ta nazwa np teraz -oszczędza sporo linijek w których musiałbym powtarzać swoje dolegliwości.A tak chyba wiadomo o co chodzi.

Zgadzam się że ta nazwa w ogóle nie przynosi w sobie żadnego rozwiązania problemu .

 

Choroba -wg mnie,to określenie mówi o tym że wiele nas różni od ludzi zdrowych,dzięki temu określeniu możemy legalnie wykupować psychotropy albo chodzić w ramach NFZ na terapię.

W wikipedii wyczytałem taką nową definicję choroby (ogólnie):

 

" Choroba jest takim stanem organizmu, kiedy to czujemy się źle, a owego złego samopoczucia nie można jednak powiązać z krótkotrwałym, przejściowym uwarunkowaniem psychologicznym lub bytowym, lecz z dolegliwościami wywołanymi przez zmiany strukturalne lub zmienioną czynność organizmu. Przez dolegliwości rozumiemy przy tym doznania, które są przejawem nieprawidłowych zmian struktury organizmu lub zaburzeń regulacji funkcji narządów.

 

W definicji tej jest mowa o zmianach struktury organizmu. Zmiany struktury wynikają z:

* błędów w zapisie genetycznym na wzorzec organizmu;

* programie na rozwój embrionalny organizmu, przekazywanym także genetycznie;

* zaprogramowanych mechanizmach reakcji na ingerencję zewnętrzną, co dotyczy w szczególności reakcji immunologicznego;

* ekspozycji na szkodliwe czynniki zewnętrzne tak znaczne, iż przekraczają zdolności adaptacyjne ustroju."

 

róbcie sobie, co chcecie, łykajcie pigułki, kochany seronil, chodźcie sobie do psychologów, co uważają, że "lekarstwem" na "depresję" jest sport i dieta, i słoneczko, i ludzie, itd.,itp. albo nie, albo wierzcie, że już nic nie da się zrobić, albo że warto się znieczulić otępiaczami i że cudownie jest, jak jest.

Widać że dużo rozmyślałeś i wiele możemy się od ciebie dowiedzieć na temat dystymii.

Wydaje mi się że piszesz o mechanizmie: bodziec >mózg >nasza reakcja na bodziec

Ja mam takie przekonanie że naprawdę trzeba nas "przeprogramować".Chyba takim jedynym narzędziem jest psychoterapia.Problemem jest jednak trafienie na psychologa który zastosuje właściwą technikę i jest dobry w tym co robi.Leki /otępiacze pomagają przelecieć przez najgorsze doły żeby znowu stanąć do walki.

 

To co opisujemy:słoneczko,sport,czekolada itd-to sprawdzone sposoby na zmianę bodźców które do nas docierają i uczą nas jak smakować trzeba życie.Pewnie nie każdemu to pomogło albo za szybko się zniechęcał ?

Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wydaje mi się, że dystymia może mieć jednak w sobie coś z choroby... Potwierdza to definicja zacytowana przez mojego przedmówcę. A przecież depresję powoduje głównie spadek pewnych substancji w mózgu, chyba szczególnie serotoniny. Oczywiście to też ma swój powód, na przykład utrata pracy, bliskiej osoby, inne nieszczęście.

Oczywiście podobnie jest z wspomnianym tu wcześniej bólem brzucha. Ból brzucha może być spowodowany nadmiernym rozciągnięciem żołądka, a rozciągnął się, bo zjadło się za dużo. Albo brzuch boli kogoś z nerwów, a nerwy powoduje na przykład oczekiwanie na rozmowę kwalifikacyjną. Więc podobnie z dystymią. Dystymia powoduje smutek, a smutek mógł być spowodowany na przykład brakiem miłości. W każdym razie walczy się zawsze z tym środkowym elementem, bo na brak miłości nic się na siłę nie poradzi, stało się i tyle, ale na smutek i owszem, a gdy tego się dokona, to mija dystymia. Nerwy można okiełznać, bo na rozmowę kwalifikacyjną i tak musisz iść, a gdy z nerwami sobie poradzisz, to nie boli Cię brzuch. I tak dalej.

Bóle brzucha to są jednak stany przejściowe, a o chorobie mówi się dopiero wtedy, gdy coś dokucza osobie bardziej przewlekle...

Jednak co za różnica jak to nazwiemy? Nazwa to tylko nazwa, żeby móc coś zidentyfikować. "O, samolot leci!" - zidentyfikowane. "O, ptak leci!" - zidentyfikowane. Co za różnica, kto miał rację? Pewne jest tylko to, że coś leciało. Więc pewne jest też tylko to, że mamy jakiś problem. Choroba, czy nie, ale boli.

I ból brzucha, i ból duszy do przyjemnych rzeczy nie należą, a wszelkie bóle próbuje się uśmierzać. Oczywistym jest, że ból to coś naturalnego, co nie znaczy jednak, że chce się to przeżywać. Śmierć jest również naturalna, a wielu się jej boi. Naturalny jest także głód, a nie każdy lubi go odczuwać. Po prostu gdy coś nam nie pasuje, to coś z tym robimy. Nie chorujemy na głód, ale uleczamy go, bo przecież ile to można chodzić głodnym? Gdy coś przeszkadza nam w funkcjonowaniu, to czymkolwiek jest, nie odpowiada nam to.

Czepialstwem zwykłym jest wykłócanie się o to, czy dystymia jest, czy nie jest chorobą. Jeśli ktoś nie chce jej mieć, to się jej pozbywa, a to już jego w tym głowa jak, i czy w ogóle tego dokona. To tak jakby kłócić się o to, czy kowalstwo jest sztuką, bo dla jednego podkowa ma duszę, a dla innego to po prostu podkowa jak wszystkie inne. I czy ją sobie zawiesimy na ścianie, czy podkujemy nią konia, to już tylko nasza sprawa. Ale mamy podkowę, mamy do niej swoje indywidualne podejście i robimy z nią to, co uważamy za słuszne, i co daje nam satysfakcję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

http://home.merhlin.com/news.php?extend.228 - szukać "Wojownicy Mroku: część I". Lektor napomyka, że "chorzy psychicznie" to ludzie, których wewnętrzne programy człowieka są tak skonfigurowane, że działają właśnie w ten sposób, że człowiek jest niezdolny do tzw. normalnego funkcjonowania.

 

PS Nie chcę zasmucać, ale smutek u ciebie i u innych, co tu pisują, nie odejdzie nigdy, bo niby czemu miałby?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

2Proof przestań w lecie osłaniać się ,ze wszystkich stron ,wielkim czarnym parasolem,bo nic świetlistego i pozytywnego do ciebie nie dotrze. :smile:

 

No chyba że to jest twój świadomy wybór...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Powiedzcie kiedy do Was dotarła świadomość, że cierpicie na dystymię? Swoim działaniem bestia potrafi człowieka opanować i w przeciwieństwie do depresji tenże człowiek potrafi funkcjonować dalej ale zamiast biec wlecze się z przykutą kulą u nogi.

Np ja poza chyba 3 epizodami jakby to nazwać ataków depresji, kiedy zaczynałem naprawdę nie wyrabiać, to resztę czasu funkcjonowałem i funkcjonuję z pozoru całkiem normalnie. Skarżyłem się lekarzom ogólnym, że nie mam energii i jestem zmęczony ale to nic nie pociągało za sobą ( poza dobrymi radami, że trzeba się więcej ruszać lub zrzucić parę kg).

Kiedy chemia w głowie mi się zmieniła nie jestem w stanie określić, może to nawet już było w szkole średniej czyli ponad 20 lat temu plus jak to teraz oceniam doszła średnia fobia społeczna, nie na tyle duża by całkowicie paraliżować ale wystarczająca by utrudniać życie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mi o objawach dystymicznych powiedziala pani dr psychiatra po paru miesiacach ale nie skumalem o co

chodzi dopiero po powrocie do domu sprawdzilem co to jest. no i zaczalem rozumiec czemu od kilku lat nie potrafie poczuc sie spokojny i wartosciowy. dystymia jest jak rzep na psim ogonie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam!

Chciałbym zauważyć, że w tym "nieciekawym stanie umysłu" trzeba wziąc pod uwagę dwa czynniki są to: biologiczne (wrodzone, związane z genetyką) i nerwicowe (uważam, że związane z jakimiś przeżyciami np. w dzieciństwie, które zostały wypchnięte do obszaru nieświadomości i skrzywiły nasze emocje i odbieranie zewnętrznego świata, aczkolwiek tam są i potrafią się ujawniać w najmniej oczekiwanych momentach życia). Ogromne znaczenie ma tu także poczucie lęku, które według mnie jest totalnie "kalekie" i nie ma nic wspólnego ze zdrowym odczuwaniem lęku. To tak jakby rozciagnąć silny lęk w czasie, jego najwyższy punkt się zaniża ale lęk nie znika i wciąż w nas jest i oddziaływuje na nasze życie.

Co do biologii, chodzi mi o genetyczne uwarunkowania związane z naszymi rodzicami czy dziadkami, które z kolei mogły przejść na nich od ich przodków. To tak jakby natura w końcu chciała przerwać ten cykl przekazu smutnych genów tzn. u mnie to działa tak, że jeżeli tej "zagadki" nie rozwiąże, to nie mam zamiaru szukać szczęścia w desperacji w związkach i płodzić dzieci tym samym przekazując "smutne geny". Żródłem tej "przypadłości" może być rodzic, który sam przeżywał nieciekawy stan np. depresje dwubiegunową czy inną (tak jest u mnie), o której często niemiał zielonego pojęcia, gdyż jak wiemy te "przypadłości" nie występują zawsze w formie jawnej lecz ukrytej. Moja mama nosząc mnie w brzuchu była smutna, to tak jakby przekazywała mi wiadomość - "nie cieszę się, że niedługo się pojawisz!" - jak dla mnie coś tu niegra w tym przekazie i uwazam że ma to wpływ na moje życie. Nie obwiniam jej - współczuje.

Co do nerwicowych podłoży - nie mogą być jednak pomijane. W wielu przypadkach źródła nerwicy mogą być zepchnięte tak głęboko do nieświadomości, że sam cierpiący, a tym bardziej lekarz nie ma w nie wglądu. Nerwica nie musi być także następstwem jednostkowej traumy, a długotrwałych subtelnych zaburzeń rozwoju, takich jak brak poczucia bezpieczeństwa w dzieciństwie, dawna strata osób lub celów, które prowadzą do dystymicznego stylu życia w dalekiej przyszłości. W dorosłym życiu to jak dla mnie poruszanie się w kółko - czynniki zewnętrzne wpływaja na nas i pogarszają nasz "stan", a nasz "stan" zależny jest od ów czynników.

Nie lubię faszerowac się lekami i byłem raz u lekarza podczas gorszego "stanu rzeczy" - niewiedziałem co tam robie i co mówić, dostałem pyle na depresje ale nie brałem do końca, nie widziałem żadnej zmiany wręcz mnie otępiały. To sobie pomyslałem wolę "normalny stan rzeczy".

Z mojego doświadczenia trochę ulgi przynosi mi medytacja i rozwijanie pozytywnych emocji - dodam, że tylko trochę, bo z wytrwałością u mnie na bakier i samodyscypliną również. Czasem jakaś książka, fajnie jest choć poczytać o szczęściu - tu polecam "Sztuka szczęścia" - Dalajlamy czy "Radość" -Osho. Mi to pomaga spojrzeć trochę inaczej na moje problemy, uprzedzam że książki szczególnie Osho mogą namieszać w głowie, były zakazane dość długo np. w komunistycznej Rosji. Poszerzają horyzonty.

Czasmi jak ktoś mnie sie pyta jak sie masz albo co czujesz nie chce mi się mówić i tłumaczyć bo i tak ktoś nie skuma to mam dla niego opcję: obejrz te trzy filmy i je zmiksuj - to tak mniejwiecej się czuję.

"Numb" - "Facet, który się zawiesił"

"Przerwana lekcja muzyki"

"Taksówkarz".

Pozdrawiam dziwne "stany umysłów"

 

 

 

 

Idź swoją drogą, a ludzie niech mówią, co chcą. - Dante

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich!

Choruje od około 10 lat i powiem ze mam spore doświadczenie w kwestii dystymii. Otóż dystymia nie jest darem i nie należy tak tego taktować jak tu niektórzy piszą. A nawet więcej nie należy się przyzwyczajać do takiego stanu bo to nie jest normalne ani dobre dla nas dla osób z którymi żyjemy

Jak z tego wyjść? Nie jest to proces natychmiastowy, lecz wielomiesięczny nawet kilku letni czasem. Najważniejsze to zmienić tryb życia. A wiec regularny sen/wypoczynek, aktywność oraz posiłek i co podkreślam regularny!! No i oczywiście zmiana w sferze psychicznej, zmiana myślenia itp. to już psychoterapia. Może napiszcie co jeszcze pomaga? Ja jestem na etapie że czuje że wychodzę z tego stanu, lecz niestety wymaga to długiej i ciężkiej pracy nad sobą.

I jeszcze jedno czy wy tez czujecie napięcie jak np siedzicie przed TV i nic nie robicie?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zgadzam się z Tobą thrax co do tego "daru", kto tak myśli tylko ów "dar" wzmacnia, co nie prorokuje zbyt dobrze. Wydaje mi się, że poszerzanie świadomości w tym temacie będzie pomocne jak i techniki medytacyjne. Mi również pomaga zmuszanie się do zmiany zachowań, to jakby świadome przeciwstawianie się temu co mówi umysł. Staram się również uśmiechać nawet jak mi się niechce. Staram się mimo niechęci wyjść do ludzi choć do bywa trudne i się nie separować bo to tylko pogarsza sprawę. Uważam że fajnie by było należeć do jakiejś grupy wsparcia i człowiek nie czuł by się taki samotny ze swoimi problemami.

Zgadzam się co do Twoich spostrzeżeń na temat snu, odżywiania i ruchu. Ja nieraz zmuszam się do higieny nawet. Samodyscyplina jest bardzo ważna!!

Co do oglądania TV ja akurat bardzo mało oglądam i telewizja jest mi zbędna, ale jak to bywa zastąpiłem to czym innym - netem i z tym mam problem. Czuję napięcie jak mówisz i to że tracę czas nie robiąc nic produktywnego, choc tu sie łapie często na zaprzeczaniu i samooszukiwaniu ( u mnie to się wiąże z rozwojem świadomości i obserwowaniu samego siebie). Ogólnie rzecz biorąc uczucie że życie przepływa Ci miedzy rękoma a Ty siedzisz na necie.

 

Zapraszam innych do tematu i wypowiedzi co Wam pomaga i jak się czujecie, może u kogoś poprawa i się z tym podzieli a może u kogoś gorzej - też jest mile widziany.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dokładnie Numb mi umysł podpowiada posiedź przed komputerem olej wszystko i tak nie masz siły na to czy tamto. To pogłębia jeszcze mój stan. Zaczyna się napięcie, złe samopoczucie.

 

Z obserwacji osób chorych, a także i własnej osoby wydaje mi się ze dystymia dotyka osób ambitnych a zarazem osób które w pewnym momencie życia się zagubili i przyzwyczaiły się do takiego stanu. Zastanawiałem się czy był moment który mógł wywołać taki stan ale nie widzę takiego (np wypadek itp.). Po prostu z dnia na dzień z miesiąca na miesiąc człowiek coraz mniej posiada siły na zrobienie czegokolwiek, staje się senny. Zaczyna się zmuszanie do czegokolwiek. Tak jak mówił psychoterapeuta łatwo wejść w dystymie, lecz trudno wyjść bo wymaga to od ciebie ciężkiej i długie pracy.

 

Medytacja lub modlitwa to dobry sposób by wyciszyć wewnętrzne napięcie. Ale fakt że w moim przypadku to napięcie z czegoś wynika. Ważna jest obserwacja siebie swoich pozytywnych pragnień np mam ochotę iść na basen i idę nie przekładam tego bo to i tak z tego nic nie wyjdzie. Ważne jest uporządkowanie życia oraz zmiana myślenia, a efekty widać już po paru miesiącach.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam!

Nie wiem kiedy zaczęła się moja przygoda z dystymią. W każdym razie nie pamiętam czasów, kiedy było dobrze.

Tak naprawdę to już od dawna brakuje mi sił i chęci, żeby próbować coś zmienić. Ostatni raz kiedy realnie próbowałem się przełamac była 1 klasa liceum, kiedy po raczej niewesołym gimnazjum, byłem nastawiony optymistycznie i próbowałem wszystko zacząć od nowa. Walka była chyba z góry skazana na porażkę. Patologiczna wręcz niechęć do robienia czegokolwiek konstruktywnego, ewidentne braki jeśli chodzi do nawiązywanie kontaktów z innymi ludźmi, niska samoocena; to było za dużo jak dla mnie i po upływie roku się totalnie poddałem. I w takim stanie trwam mniej więcej do dzisiaj.

Dla mnie szalenie irytujący jest fakt, że nic mi się nie chcę, nawet jak mi się chcę. Brzmi to absurdalnie, ale często chciałbym coś zrobić, ale kiedy się za to biorę czuję taki opór, że nie jestem w stanie tego kontynuować. I koniec końców czas przepływa między palcami.

Jakoś nie wiem jak się do tego wszystkiego zabrać, bo niby mi się chcę, ale z drugiej strony brakuje mi motywacji. Ale jakoś trzeba z tego wyjść, bo nie wyobrażam sobie życia w takim stanie dużo dłużej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dokładnie Imre jakbym słyszał swoja historie życia. Niska samo ocena nieśmiałość. Aż w końcu poddanie się i tak trwanie kilka ładnych lat zanim poznałem co mi naprawdę jest i kiedy zacząłem się leczyć. Z jednej strony płakać się na to wszystko chce, a z drugiej strony jak słyszę że nie którzy przez całe życie przechodzą z dystymią nie wiedząc że są na nią chorzy. To czuje się dużo lepiej że diagnozę miałem jak na tą przypadłość dość wcześnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Leczę się od 2006 z dobrym skutkiem, ale niestety bardzo powolnym. Psychoterapia z leczeniem farmakologicznym pomogła na tyle że ciągnąłem sam bez leków do 2010 kiedy to rozpocząłem drugą psychoterapie już u innego psychologa.

Co spowodowało że trafiłem w końcu do gabinetu pani psycholog? Otóż zabrakło mi pomysłu gdzie w końcu mam się udać ze swoimi objawami, a odwiedziłem wszystkich specjalistów. Głównie latałem z objawami sercowymi, laryngologicznymi ale objawów miałem naprawdę sporo. Przyznam się że nigdy bym nie przypuszczał że to problem z psychiką. To był dla mnie szok kiedy po kilku miesiącach leczenia farmakologicznego nagle wszystko przechodziło.

 

Właśnie nie rozumiem dlaczego psychika mi tak nawaliła w tak młodym wieku około 13 lat. To jest dla mnie dziwne naprawdę. Sądziłem przez te wszystkie lata poszukiwań że odpowiedz na moje problemy nie leży w głowie i myliłem się niestety. A to że przyzwyczaiłem się do tego stanu to już kwestia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A bierzecie/braliście jakieś leki? W jaki sposób i na ile one pomagają?

Pytam, bo sam już biorę od ponad miesiąca i żadnych efektów nie czuję, a nie wiem czego się spodziewać, więc nie wiem też za bardzo na co mógłbym ponarzekać następnym razem u psychiatry :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×