Skocz do zawartości
Nerwica.com

"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!


magdasz

Rekomendowane odpowiedzi

kurcze, co ja ze sobą zrobiłam? jest mi tak źle nie wiem co z tym zrobić, nawet płakać nie dam rady, dziś znowu cały dzień brania się w garść i trzymania, muszę jechać odwiedzić siostrę na oazie, pełno ludzi tam będzie, więc trzeba jako tako udawać ehhhhhh, ja już się nie nadaję do niczego, nie chcę żyć, ale "zawsze iść, rozkaz, który mam we krwi, małą wojnę w sobie mieć", tylko ja już nie mam siły...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

galazka_jabloni,

 

Musisz to przetrwać. To taki okres w życiu...zastanowienie sienad sobąi swim życiem. Brzmi nieciekawie , ale tak jest. Choroba pojawiła się po to by cos zmienic. Jeśli naprawdęnie wiesz co masz zmienic....bo NIEŚWIADOMOŚC Twa jest wielka, to musisz skorzystac z pomocy terapeuty. Czasami jest tak,że się gubimy w życiu, a terapia powinna wyprostować nas, nasze myslenie,żeby nas sprowadzic znowu na wlaściwy tor. Uda sie Tobie, ale okupione to musi być zmianami, pracą nad sobą. Niestety. Nieświadomie, albo świadmonie z premedytacją sami zgotowaliśmy sobie ten los.

Zapisz sie na terapię. Moze grupowa w Twoim przypadku by sie sprawdziła. Jest cieżko, ale to jedyna droga do wyzdrowienia.............

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja to wszystko wiem, wiem, że to jest czas na zmianę, ale niestety w moim domu nie ma miejsca na moje złe samopoczucie, a ja nie mogę odmówić, bo wysłuchiwanie pretensji, że znowu płakałam, czy że mam zły ton głosu to kosztuje mnie dużo więcej :( nie wyprowadzę się, bo sama się nie utrzymuję, a do pracy w tej chwili się nie nadaję, czekam na wizytę u psychologa i psychiatry, a co do nieświadomości, niestety ja jestem wszystkiego świadoma, ale żeby jakoś żyć, musiałam zrezygnować z siebie i robić dobrą minę do złej gry, próbowałam o tym rozmawiać, że nie daję rady, ale usłyszałam tylko pretensje, więc musi tak być... szczerze powiem, że się strasznie boję tego co się ze mną dzieje... całe życie pracowałam nad sobą, szukałam różnych wyjść, ale one zawodziły jedno po drugim...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

galazka_jabloni, Ty uciekaj dziewczyno z tego domu jak najszybciej...

Sama sobie odpowiedziałaś na pytanie..........co masz robic......

Sa rozne osrodki interwencyjne, poszukaj.

Sama skazujesz siebie na samounicestwienie.

Cos musisz zrobic.

Pomóż sobie.

Nie chcesz czytac, nie chcesz sie niczym zająć, nie chcesz szukac pomocy,

NIe dajesz juz rady.

NIe mozesz sie wyprowadzic.

Nie mozesz pracowac.

Nie masz juz sily.

Ale jestes wszystkiego swiadoma jak napisalas,.......wiesz co jest nie tak......ale nie chcesz tego zmienic.

Ja jak sie zle czulam to jechalam do szpitala psychiatrycznego, na dyzur, czekalam na nocna zmiane, tam zawse przyjma, nie odmowia, nie moga. Lekarz Cie musi przyjac. Do szpitala jechalam do innego miasta niz te, w ktorym mieszkam. Tam lekarz ze mna porozmawial, poswiecil mi swoj czas, prawie godzine, zapisal leki.

Zawsze jest wyjscie, dorazne jakies....do czasu terapii znajdz takie rozwiazanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

kurcze, co ja ze sobą zrobiłam? jest mi tak źle nie wiem co z tym zrobić, nawet płakać nie dam rady, dziś znowu cały dzień brania się w garść i trzymania, muszę jechać odwiedzić siostrę na oazie, pełno ludzi tam będzie, więc trzeba jako tako udawać ehhhhhh, ja już się nie nadaję do niczego, nie chcę żyć, ale "zawsze iść, rozkaz, który mam we krwi, małą wojnę w sobie mieć", tylko ja już nie mam siły...

Po pierwsze "branie się w garść" cię nie wyleczy. (próbowałam i to naprawdę nie ma sensu)

Po drugie "muszę jechać odwiedzić siostrę,muszę udawać,muszę słuchać,co mi rodzina gada".Co to znaczy musisz?Nie musisz.Masz problem,jesteś osłabiona.Nie rozumieją?To trzaśnij drzwiami i wyjdź,a na odchodne krzyknij,że nie zrobisz,nie pójdziesz,bo kur... nie jesteś w stanie!Sorry batory!Wiem.Łatwo pisać z daleka,ale spróbuj.Może trzeba oznaczyć swój teren i pokazać,że nie pozwolisz sobie dalej na łeb wchodzić,a rodzinka się trochę uspokoi.

Tymczasem trzeba wziąć jakieś leki,bo bez tego w twoim stanie raczej się nie obędzie.Leki pomogą ci też przetrwać terapię,bo niestety to jest też żmudna praca okupiona często gęsto łzami i złością.Ale warto.Przekonasz się sama.

 

[Dodane po edycji:]

 

Monika1974,

Moniko śledzę twoje posty i wiem,że w tej chwili uczęszczasz na terapię.Czy to twoja pierwsza terapia?W jaki sposób przebiega terapia psychodynamiczna?Chciałabym zasięgnąć informacji od kogoś,kto uczęszcza,a nie tylko z pojęć wrzucanych do netu...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dzięki, nie wiedziałam, że tak można, poszukam u siebie dyżuru bo coś muszę ze sobą zrobić, wiesz ja już byłam na jednej wizycie u psychiatry tylko nie umiałam się przed nim otworzyć

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

raczej strach i wstyd, znaczy ogólnie to opowiedziałam mu o życiu, tylko powtarzałam w kółko, że nie jest tak źle, no i nie potrafiłam mu powiedzieć, że się z tym wszystkim tak źle czuję, wtedy byłam jeszcze w troszeczkę lepszym stanie niż teraz, ale to był mądry lekarz, wizyta trwała godzinę, już gdzieś o tym pisałam, ale on pewnie chciał, żebym sama się przekonała że jest źle i dlatego nie powiedział mi wprost co mi jest tylko polecił psychoterapię, ale powiedział, że zawsze mogę przyjść z powrotem, no to teraz czekam na wizytę. wiesz dla mnie wywnętrznianie się twarzą w twarz to koszmar... jak z kimś rozmawiam to mam tak głupio zakodowane, żeby robić dobrą minę do złej gry i tak też było w tym przypadku

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Denerwuje mnie, kiedy słyszę z ust innych ludzi zdania rozpoczynające się od ,,Nie jestem psychologiem, ale MUSISZ...", ,,Powinnaś...", ,,Trzeba..." jeśli chodzi o walkę z moim stanem. Nawet mnie to już nie przygnębia, tylko po prostu denerwuje. Potrzebuję usłyszeć ,,Rozumiem cię, jesteś dzielna...", już się przyzwyczaiłam do myśli, że w walkce z moim chorym umysłem jestem sama, ale wiem, co dla mnie dobre. Czasem potrzeba mi otuchy... chyba każdemu trzeba czasem :|

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mnie wszystko męczy,mam ochotę wszystkich rozstrzelać!(tratatatata!),,,,nienawidzę ludzi z reala NIENAWIDZĘ!!.Niech komuś innemu zawracają tyłek a nie mnie..

Ciągle mają jakieś wąty co do mnie,jakieś głupie gadki w moją stronę,nienawidze tych ich głupich spojrzeń....Tego namiętnego pie.....nia o bzdetach i rzeczach mało ważnych,nienawidze ludzi z reala za brak kultury.Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! nawet w domu musze wrzeszczeć na każdego żeby doszły pewne sprawy do tych osób...bo bez wrzasku niestety z nimi rozmawiać się nie da.Tak samo z dziekanatem.!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

halenore,

 

Monika1974,

Moniko śledzę twoje posty i wiem,że w tej chwili uczęszczasz na terapię.Czy to twoja pierwsza terapia?W jaki sposób przebiega terapia psychodynamiczna?Chciałabym zasięgnąć informacji od kogoś,kto uczęszcza,a nie tylko z pojęć wrzucanych do netu...

 

!3 lat temu uczęszczalam z powodu ataków paniki na grupową i indywidualną. Miałam 13 lat "spokoju".,,,,,do sierpnia 2009 r. Sytuacja moja się zmienila w tamtym roku, załamałam się nerwowo.

Uczęszczam od października 2009 w nurcie psychodynamicznym.

Opowiem w skrocie: Przychodzę na sesję raz w tygodniu, Wchodzę, przeważnie omawiamy bieżące sytuacje z tygodnia i to jak reagowałam, co myślalam, co czulam. Jest to dialog, interpretacja z jej stony, tłumaczenie moich stanów emocjonalnych, uświadomienie moich mechanizmów funkcjonowania wraz z emocjami. Czasami wspieranie, wzmacnianie.

Ja zadaję jej mnóstwo pytań, nigdy nie zostaja bez odpowiedzi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie rozumiem tego co się wokół mnie dzieje.To znaczy wiem ,ze to się dzieje ale nie wiem czemu i nie wiem jak to przetrwać.Boję się co będzie dalej.Piszę bo może znajdzie się ktoś kto mi podpowie jak przetrwać ten trudny czas.Otóż mam wrażenie ,że los się na mnie uwziął.Że ja jestem pechowa .Od dzieciństwa nękały mnie nieszczęścia,ojciec był alkoholikiem,znęcał sie nad rodziną nade mną ,matką i starszym bratem.Z powodu znęcania się dwukrotnie przebywał w więzieniu.Matka podupadła na zdrowiu z powodu jedenastoletniego piekła jakie ojciec nam zgotował i od roku w którym przyszłam na świat leczy sie psychiatrycznie w tej chwili (ja mam 33 lata)jest na lekach rispolept i pernazinium z powodu pogarszającego sie stanu zdrowia psychicznego i schizofrenii którą stwierdzono u niej 10 lat temu.Własciwie od 15 roku życia mieszkałam z matka brat sie wyprowadził,założył rodzinę i ograniczył kontakt z nami do dwóch wizyt w roku z okazji świąt.Z ojcem sie rozwiodła i urwała kontakt a on równiez nigdy prócz przesłania alimentów nie wyraził chęci zobaczenia sie z nami.Matka często chorowała z powodu pogłębiających sie stanów depresyjnych i paranoidalnych,czesto przebywała w szpitalach psychiatrycznych.Z powodu licznych absencji i jej zachowania w pracy w obliczu zbliżającej sie remisji choroby była zwalniana przez pracodawców wiec czesto byliśmy w dołku finansowym.Porzuciłam studia i poszłam do pracy,nie było pieniedzy w domu.W wieku 19 lat zachorowałam na anoreksje która na przemian z bulimią ciągnęła sie do zeszłego roku.Byłam bardzo wyniszczona,matka sie tym nie przejmowała ,jej psychika odrzucała ewentualne zmartwienia,nie widziała jaka jestem chora co mnie cieszyło,mogłam uprawiac chorobe do woli.Kilka razy dziennie wymioty,nawet w pracy na przerwie.Nigdy nie zawaliłam pracy przez chorobę,poza tym prowadziłam dom,bo mama nie była w stanie funkcjonować normalnie,ja płaciłam rachunki,gotowałam ,sprzątałam ,robiłam zakupy.Moje życie wyglądało tak praca ,dom,wymioty,dojście do siebie ,jedzenie ,wymioty,praca,dom...i tak w kółko.Cztery lata temu poznałam chłopaka i doszłam do wniosku że chce normalnie życ,chce cieszyć sie zyciem.W tym przeszkadzała mi choroba wiedziałam ze musze iśc na terapie.Poszłam i przez trzy lata z wzlotami i upadkami wyszłam z choroby.Przestałam wymiotowac,naprawde udało mi się to.Oczywiście od czasu do czasu zdarzał sie epizod ale co raz w miesiącu to nie pięć razy dziennie.Przytyłam 10 kg,zaczęłam żyć.Te trzy lata były szczęśliwe.Miałam dobrą pracę,chłopaka ,mama tez sie trzymała ,dostała prace jako sprzątaczka kilka godzin dziennie,odżyłam.Pierwszy raz w zyciu pojechałam na wakacje w góry,skromne,tanie ale mi to nie przeszkadzało.Po dwóch latach rozstałam sie z poprzednim chłopakiem poznałam mężczyznę który od dawna mi sie podobał.Poznaliśmy sie w styczniu i osiem miesięcy które wtedy nastąpiły uważam za najszcześliwsze w życiu.We wrześniu tamtego roku nastąpił gwałtowny przełom.Poważnie zachorowała moja mama na schorzenie układu pokarmowego,przeszła cztery operacje z powodu powikłań,wiele miesięcy w szpitalu,straszne cierpenie.Patrzyłam jak wyje z bólu po operacji.W trakcie tej jej strasznej choroby zaszłam w ciąże.Ucieszyłam sie ,mój partner tez.Wydawało sie ,że ta ciąża to takie światełko w tym nieszcześciu związanym z chorobą mamy.Mama w końcu wyszła ze szpitala trafiła na inny oddział,tam ja wyleczyli,wymagała opatrunków ,odpoczynku, opieki bo przejścia zdrowotne całkiem podłamały ją psychicznie i fizycznie. Z pracy oczywiście musiała zrezygnować pozostała niewielka renta.Po operacjach pozostała przepuklina ,którą musi zoperować bo jest olbrzymia.Wyszłam za mąż.Ciąża przebiegała prawidłowo ,robiłam wszystkie zalecane badania nic nie wskazywało na to ,że może być coś nie tak.Byłam szczęśliwa,choć trzeba było zyć skromnie ,to mnie do szczęscia wystarczało to że jestem w ciąży ,że będziemy mieć dziecko i ,że sie naprawde mocno kochamy z mężem.W czerwcu tego roku czyli miesiac temu urodziłam córeczkę.Sliczną .Szczęscie trwało dwa dni.potem z podejrzeniem infekcji zabrano ja na intensywną terapie.Po dalszych badaniach okazało sie ze Maleńka ma niedrożność jelit.W piątej dobie życia przeszła operacje ratująca życie.Trafiła na wspaniałych specjalistów.W tej chwili już miesiąc minął od operacji,udała sie i jelitka trawią,dużo zawdzięczamy wybitnym specjalistom i modlitwom jakie wiele osób odmawiało w intencji Maluszka.Teraz wydawałoby sie ,że juz dochodzimy do końca etapu leczenia ,ze będzie jadła już tyle mleka ile powinna i lekarze zejdą z żywienia pozajelitowego,ale Maleńka łapie infekcje za infekcja.Ostatnio to ja ja zaraziłam i jestem załamana z tego powodu,dostałam ją w objęcia nie czułam sie chora jednak na drugi dzień okazało sie ,ze mam gorączke.Od razu zaraziłam malutką,bo jest słabiutka po chorobie i bez jakiejkolwiek odpornośći.Dzis zachorowała ma wysoką gorączke ,podali jej leki a ja siedze i płacze w domu,nie moge jej nawet zobaczyć bo jestem tez chora.Ile jeszcze wytrzyma,taka infekcja w jej przypadku to śmiertelne niebezpieczeństwo.Już nie wiem co mam zrobić żeby nie zwariować .Mąż mnie wspiera jednak ja czuję ,że to wszystko niedługo okaże sie ponad moje siły.Mama we wrześniu musi iść na operacje przepukliny.Ja tylko myśle o mojej córeczce która jest tak ciężko chora i która jest moim najjaśniejszym słoneczkiem...Przepraszam,że sie tak rozpisałam szukam recepty jak dać radę wytrzymać to wszystko...Nawet nie umiem zastosować metod rozładowania stresu,wszystko leci mi z rąk.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×