Skocz do zawartości
Nerwica.com

Samotność


ixi

Rekomendowane odpowiedzi

Cóż, pewnie terapia jest tu najlepszym rozwiązaniem, ja byłam na terapii grupowej, codziennie chodziłam przez trzy miesiące, nie odczułam poprawy mojego stanu po niej. Teraz wiem, że nie byłam poprostu na nią gotowa, nie wzięłam z niej tyle ile mogłam. żadko kiedy zabierałam głos, praktycznie tylko wtedy kiedy terapeuta zwrócił się do mnie bezpośrednio, wszyscy dookoła wywlekali z siebie najgorsze brudy, przerabiali je a ja siedziała, jak ta sierota i bałam się odezwać, cos nie pozwałało mi się wypowiedzieć, chociaż czasem miałam ochotę, potzrebę. Parę razy pierwsza zabrałam głos, ale potem czułam się jeszcze gorzej, żałowałam, strasznie boję się oceny innych. Na studiach mam zajecia warsztatowe, których nienawidzę, scenki, swobodne dyskusje, żygać mi sie chce, tylko myślę jakby te zajecia ominąć...i tak cale życie, ciągła ucieszka przed życiem społecznym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co jeśli nie ma się znajomych, jeśli zwyczajnie nie ma się do kogo zwrócić, szukać ludzi w necie, ktorzy zmywają się po wymianie paru maili....chodzenie do baru, tylko po co?? A co jeśli nosi się w sobie dużą chęć bycia z ludźmi i jednocześnie bardzo się tego boi.... :(

Ja do baru wychodzę po to, żeby nie zamykać się w domu, żeby poznać nowych ludzi, podtrzymać kontakty ze 'starymi znajomymi'. Dawniej nie było internetu i ludzie jakoś się poznawali ze sobą, czemu nie korzystać z tego teraz? Jeżeli boisz się wyjść do ludzi i przebywania z nimi - postaw sobie mniejsze cele. Np. wyjście do baru czy gdziekolwiek indziej tylko na chwile. Nie trzeba od razu cały weekend spędzać poza domem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Można śmiało powiedzieć, że jesteśmy szczęściarzami, bo mamy internet. Dawniej dużo trudniej było znaleźć bratnią duszę, obecnie jeśli ktoś naprawdę chce i trochę się postara ma szansę na wiele takich znajomości. Niektórzy twierdzą, że znajomości internetowych należy się bać, bo nigdy nie wiadomo kto jest po drugiej stronie, jednak ja mam odmienne wrażenie, internet ma więcej pozytywnych stron niż negatywnych, ludzie są bardziej szczerzy niż w konktaktach vis-à-vis, potrafią się otworzyć, tyle że czasami ta szczerość/bliskość nie przenosi się później na rzeczywiste kontakty tych osób, ale to już inny temat.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiem, że to stary temat, ale jakoś dzisiaj właśnie, pod wpływem zdarzeń dzisiejszego dnia, zaczęłam się nad tym zastanawiać. Tzn nad tematem samotności.

 

Może mi się tylko wydaje, ale mam wrażenie, że ludzie są teraz tacy zajęci... Rozmawiam z ze znajomymi z uczelni, każdy po zajęciach ma coś bardzo ważnego, a ja mogłabym stracić całe popołudnie żeby z kimś ciekawie porozmawiać. Tylko na żywo, nie na gg. Wydaje mi się, że czasem tak nam dobrze, że wolimy być samotni, nie schodzić z utartych ścieżek, nie zaczepiać nieznajomych bo to przecież ryzyko, no i po co? A ja mam czasem taką wielką ochotę odezwać się do kogokolwiek, kto sprawia sympatyczne wrażenie, w sklepie, na przystanku, w kolejce do kiosku. Ja nie wiem, czy tylko starsze babcie i dziadkowie mają odwagę się w ogóle odzywać do obcych? Czy może oni są aż tak samotni że muszą? A może są już starzy i jest im wszystko jedno co sobie inni ludzie o nich pomyślą?

 

Mam znajomych i przyjaciół, ale znajomi są wiecznie zajęci - a ja się boję, że jak za często będę coś proponować, to po prostu będę nachalna, a to ostatnia rzecz jakiej bym chciała. A przyjaciele - cóż, powyjeżdżali... układają sobie życie, a to zajmuje trochę czasu... No i niby jestem nie jestem wcale sama - ale jednak jestem czasami i to bardzo - samotna.

 

A co gorsze, znajomości przez internet jakoś wcale mnie nie kręcą. Owszem, uwielbiam pisać na forum, lubię mejle i listy, ale... Ale nie ma to jak posiedzieć z kimś przy stoliku nad szklaną albo przejść się po mieście, posiedzieć na ławce. Bezpośrednia rozmowa to coś czego mi brakuje. Strasznie mi przykro że większość moich kontaktów ze znajomymi jest taka powierzchowna. Brakuje mi ŻYCIA W STADZIE ;) Tak jak to było za czasów mojego liceum... Wspólnych inicjatyw w realu. Może ktoś ma podobnie... :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hm soulfly89, ludzie wybierają taką formę komunikacji z powodu braku czasu (często pozornego) oraz z powodu strachu przed bliskością fizyczną. Czasy są takie, że związki i relacje międzyludzkie bezpośrednie są coraz bardziej trudne z faktu uprzedzeń nagromadzonych latami (nie chodzi mi wyłącznie o własne przeżycia). Z nieufnością łatwiej sobie poradzić zza monitora. Mniej boli bo nie bezpośrednio.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Żyje samotnie właściwie od zawsze,nigdy nie miałem jakichś przyjaciół,znajomych...Jedyne właściwie otoczenie w realu z jakim mam przez większość czasu styczność to rodzina...ale z rodziną też nie mam zbyt dobrych kontaktów...więc czuję się sam.Nie należy demonizować samotności,naprawdę da się żyć bez znajomych i przyjaciół w realu(można mieć przyjaciół w necie np:) ).Da się żyć bez jakichś tam miłości i tych innych rzeczy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Może mi się tylko wydaje, ale mam wrażenie, że ludzie są teraz tacy zajęci... Rozmawiam z ze znajomymi z uczelni, każdy po zajęciach ma coś bardzo ważnego, a ja mogłabym stracić całe popołudnie żeby z kimś ciekawie porozmawiać. Tylko na żywo, nie na gg. Wydaje mi się, że czasem tak nam dobrze, że wolimy być samotni, nie schodzić z utartych ścieżek, nie zaczepiać nieznajomych bo to przecież ryzyko, no i po co?
Może wraz z wyjściem z liceum każdy zdobył inne zainteresowania, od tej pory odmienne od kawału zrobionego nauczycielowi biologii, czy też zakuwania z obawy przed wymagającą nauczycielką polskiego...

Dla niektórych począwszy od studiów pojawia się potrzeba i/lub np. presja "aktywnego spędzania wolnego czasu", co powoduje, że skoki spadochronowe, nurkowanie, czy wspinaczka albo własna rodzina są w mniemaniu tych ludzi "atrakcyjniejszym zainteresowaniem", niż pozornie "bezproduktywne" przegadanie choćby 2 godzin w jakiejś knajpce (a do tego dochodzi jeszcze czas przebrania się, dojścia/dojazdu). :?

Jednocześnie takie wielogodzinne angażowanie się w swoją pasję może wskazywać na zagubienie, zwątpienie w wartość relacji międzyludzkich innych, niż rodzina czy znajomi z kręgu zainteresowań. Wychodziłoby na to, że człowiek staje się pasjonatem, specjalistą w wąskim zakresie, jednocześnie tracąc z pola widzenia tych, którzy mają inny pomysł na życie, którzy reprezentują sobą "inność". W tym wypadku dochodziłoby do podziału "my tacy - oni zupełnie inni", co sztucznie tworzy dystans... "bo i o czym rozmawiać z kolegą, koleżanką ze szkolnej ławki, skoro oni nie mają np. takiego pojęcia o pilotażu jak ja" ? :roll:

 

Inna moja hipoteza :mrgreen: ("na poziomie" jednostki) jest następująca:

Może silna potrzeba przebywania z ludźmi wynika z obaw przed pozostawaniem sam na sam ze sobą ? Może również ta obawa jest dla części ludzi motorem do tego, by pozakładać rodziny, związki (uciec "w nie") w nadziei na to, że w małżeństwie czy związku nie jest się osamotnionym/osamotnioną. A później być może przychodzi rozczarowanie - jednak żona/mąż/partner/partnerka nie jest w stanie "zbawić mnie od samotności"... "skoro oni tego nie potrafią zrobić, to tym bardziej nie zrobi tego przyjaciel czy przyjaciółka"... :roll:

 

"Zbawców" (nie tylko "od samotności") każdy człowiek ma w sobie indywidualnie... tylko czasem trudno "ich" w swoim jakże bogatym wnętrzu odnaleźć. ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

God's Top 10"napisał:

Inna moja hipoteza ("na poziomie" jednostki) jest następująca:

Może silna potrzeba przebywania z ludźmi wynika z obaw przed pozostawaniem sam na sam ze sobą ? Może również ta obawa jest dla części ludzi motorem do tego, by pozakładać rodziny, związki (uciec "w nie") w nadziei na to, że w małżeństwie czy związku nie jest się osamotnionym/osamotnioną. A później być może przychodzi rozczarowanie - jednak żona/mąż/partner/partnerka nie jest w stanie "zbawić mnie od samotności"... "skoro oni tego nie potrafią zrobić, to tym bardziej nie zrobi tego przyjaciel czy przyjaciółka"...

 

coś w tym jest

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mr Nerwico, ja wiem, że bez tego da się żyć, wiem, że samotność to nieodłączny element życia każdego człowieka, ale jednak mi brakuje ludzi wokół mnie. Bo jak się cieszę z kimś to jakbym się cieszyła 2 razy. Na pewno oglądaliście kiedyś "Przyjaciół" :) ja właśnie o czymś takim marzę. Wiem, że to tylko głupi serial, ale wiecie - takiej grupy ludzi, z którymi można by chociaż raz w tygodniu się spotkać i porozmawiać o wszystkim. Bo ja też czasami jestem zajęta, mam trudny rok na studiach, ale tak zauważyłam że głównie to jestem zajęta martwieniem się czy zaliczę czy nie bardziej niż samą nauką... Więc - od niedawna postanowiłam nie unikać żadnej okazji do spotkania z ludźmi i okazało się że to działa, tylko trochę się teraz boję na te wszystkie spotkania które jakoś przypadkowo wynikły :) i to z osobami których nie znam albo znam słabo. Ciekawe co z tego będzie :).

 

A taka 'presja aktywnego życia' jest rzeczywiście, nawet w reklamie actimela albo jakichś tabletek z witaminami. Każdy chciałby żyć na 100% a najlepiej o na 200%... Ja chyba sobie już to odpuściłam, głównie dlatego że mam takie dni kiedy 10% jest sukcesem ;), ale też dlatego, że przecież być superhiperaktywnym człowiekiem cały czas się nie da. No i trzeba mieć czasem chwilę na małe przyjemności...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Od zawsze byłam odludkiem, w szkole tą, która kroczy swoimi ściezkami. Ale z drugiej strony miałam koleżanki i nie narzekałam na brak towarzystwa, owszem można bylo je policzyc na palcach u jednej dłoni :roll:

Gdy zachorowałam to itak nieliczne towarzystwo odwróciło sie odemnie ( w koncu ta ktora leczy sie u psychiatry jest nie warta przyjazni :( ), od ostatniej klasy gimnazjum nie spotykałam sie z żadna koleżanka , nie miałam przyjaciólki, dopiero w liceum spotkalam pewna dziewczyne z która bardzo sie zaprzyjazniłam. Agata wiedziała o mojej chorobie i nie przeszkadzało to jej, wiec ja byłam w 7 niebie. Mam przyjaciółke i jest tak samo zdrowo walnięta jak ja....ale do czasu. W zeszłym roku zaczeło jej przeszkadzac to , ze czasem nie mam ochoty sie spotkac bo akurat mam atak nerwicy albo zdycham w depresjii, nie umiała pojąc co to jest choroba nerwicowa co to depresja bo sama tego nie miała. Zerwałam z nia kontakt :/

Teraz jest mi strasznie przykro i smutno, ze nie mam przyjaciółki, z ktora mogłabym od czasu do czasu isc na kawe, pogadac o dupie marynie, jak baba z babą. I z kazdym dniem dochodzi to do mnie ze brakuje mi tego poprostu.

Z drugiej strony, lubie tą moją samotnie, nikt nie wydzwania, nikt nie zawraca mi dupy, nikt nie marudzi żebym poszła gdzies tam "poskakać", tak mi wygodnie.

 

I jak mam dojść do ładu sama z sobą, skoro chce zjeść ciastko i mieć ciastko ??? :-|

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ALEKS*OLO, oj jak ja to znam.

Dopóki była szkoła i miałem kontakt ze znajomymi nie czułem się tak samotny jak teraz, kiedy większość czasu spędzam w domu (praca głównie przed komputerem). Co prawda nieregularnie, ale dość często spotykam się ze znajomymi z liceum, nawet dość liczną grupą, z którą zawsze się trzymałem, ale czasami jest taki dzień jak np. dziś. Jeden z najlepszych kumpli ma dziś urodziny, a ja do popołudnia miałem taki atak, że myślałem, że zejdę z tego świata. Nie wyobrażam sobie teraz wyjścia do baru, bo jak już jednego dnia miałem atak, to później byle głupia myśl i znów wracam do tego co było.

Miałem do niedawna dwójkę przyjaciół. Jeden, ten który jest nim nadal i którego znam od łebka, niestety wyjechał na studia na drugi koniec polski przez co realnie widujemy się naprawdę rzadko. Natomiast przyjaciółka... Wyszło tak jak zazwyczaj wychodziło u mnie w sprawach przyjaźni męsko-damskiej. Zaszły pewne sytuacje i przyjaźń się skończyła. A jeżeli nie skończyła, to żadnej ze stron nie chce się próbować odbudowywać tego co było.

Tym sposobem najwięcej znajomych znów mam tutaj, w tym średnio realnym świecie do którego nie mam lęków wchodzić. Ale postanowiłem sobie niedawno znów po raz kolejny zacząć z tym walczyć. Bo ja na dłuższą metę nie wytrzymam będąc ciągle sam. Za bardzo lubię ludzi. ;)

Trzymaj się Lola, buziak.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tez to znam. Po wyjsciu ze szpitala odsunela sie ode mnie zdecydowana wiekszosc ludzi z poprzedniego otoczenia. A ze farmakoterapia zahaczyla u mnie o lekkie stany maniakalne to nikt nowy nie bardzo chcial kumplowac sie ze świrem. Ale od jakiegos czasu, moze 2-3 lata, jest duzo lepiej :) Pojawilo sie kilka nowych osob, z ktorymi moze nie ma wielkiej zazylosci, ale na piwo mam z kim wyjsc. No i oczywiscie nie jestem juz sam w sensie stąpania ścieżką życia, co bardzo mnie cieszy. Czlowiek to jednak stadne stworzenie i wystawiony poza margines więdnie, nie powienien usychać w 4ech ścianach. Życze Wam wszystkim .. Sami dobrze wiecie czego :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przyłączam się do Was. Mam 20 lat a przeprowadzałam się już kilka razy. I to jest problem, bo nawet jak nawiązywałam przyjażnie to jednak nie przetrwały one próby... Mimo, iż to tylko 40km to jednak za dużo :? Do liceum chodziłam już do obcego mi miasta, stare koleżeństwa z czasów podstawówki/gimnazjum zostały gdzie indziej. Liceum skończyłam, koleżanki porozjeżdżały się po różnych miastach na studia. Ja wylądowałam nad morzem. Tam prowadziłam interesy i zakumplowałam się z kilkoma osobami. No, ale wróciłam na studia do miasta. Na studiach mam 95% idiotów, jednego dobrego kolegę. Miałam przyjaciela i bardzo dobrą kumpelę tam. On okazał się fałszywcem, a ona zmieniła szkołę.

 

Teraz nie pracuję, tak sobie siedzę sama w domu z kotem.

Mam jedną przyjaciółkę, ale jest bardzo zabiegana i mieszka 40km ode mnie. Znamy się 15 lat. Idę z nią w poniedziałek na zakupy, na szczęście ona chce walczyć o tą przyjażń. Mam ją, ale rzadko się widzimy.

 

Moim prawdziwym przyjacielem z którym spędzam każdą chwilę jest mój chłopak. I w zasadzie tak na co dzień mam tylko jego. Z rodzicami widzę się raz, dwa razy w miesiącu, z przyjaciółką raz na pół roku... Tylko on jest.

 

Mam tylu znajomych.. Koleżanek starych.. Wiem, że one mnie lubią. I czasem mam ochotę wykręcić numer którejś z nich i zapytać czy nie skoczy ze mną na kawę... I wiem, że chętnie by poszły. Ale wtedy odzywa się moja je*ana nerwica i dupa... :evil:

 

Ta samotność mnie już dobiła, bo mam tylko rodziców, chłopaka i kota. Dlatego chcę walczyć o moją starą przyjaciółkę, na przekór nerwicy.

 

[Dodane po edycji:]

 

Aleks, szkoda że daleko mieszkasz. Ja rozumiem Twoją nerwicę i depresję.

Shad- zgadzam się, ja też teraz najwięcej przyjażni mam tutaj, u Was.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

TO ja się dołączam. Mam podobnie do Was z tym ,że jeszcze zaobserwowałam coś u siebie. Bardzo łatwo i bez problemu nawiązuje znajomości, natomiast z ich utrzymaniem i przejściem do następnego etapu - mam na myśli bliższe , przyjacielskie kontakty , mam już problem. Na dodatek jak ktoś wykazuje duże zainteresowanie moim życiem , moimi sprawami, próbuje np doradzać, zaczyna mnie to wkurzać i się wycofuję:(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

shadow_no, Majster, magdalenabmw, wiola173, dzieki, ze odpisaliście :)

Zdaje sobie sprawe, ze taka samotnośc wsrod społeczenstwa jest jakby wpisana w nerwice, fobie społeczną. Czasem jest mi to na ręke, bo tak jak napisałam wczesniej nikt nie zawraca mi dupy, żyje swoja samotnią.

Z Agatą było naprawde fajnie, świrowałyśmy, śmiałysmy sie płakałysmy razem, ona zawsze przyjezdzała do mnie, no bo jak ja z fobia społeczna wsiade do autobusu? i na poczatku jej to nie przeszkadzało, ale potem jak ja zaczełam zdrowiec , jezdziłam juz autobusami normalnie, spotykałysmy sie na miescie , wiec ona chciała wiecej, ciągnac mnie do siebie do swoich znajomych, tu tam, mnie to meczylo, bo jednak zdrowa do konca nie byłam, bywały ataki. Ją zaczeło to wkurzac, sugerowała nawet ze udaje bo jej nie lubie albo cos.

Kiedy poznałam mojego M. spędzałam z nim wiecej czasu niz z nia ( to chyba normalne , ze sie woli człowiek pomigdalic z ukochanym niz obczajac nowosci modowe w sklepach ), zaczeła zazdroscic (tak to wyglądało), robic mi awantury ze teraz to juz tylko M. ze ja mam ją w dupie i wogole. A tak nie było! Wkurzyłam sie i zerwałam kontakt, ona wydzwaniała , ja nie odbierałam telefonow.

magdalenabmw, tak samo jak u Ciebie, M. jest moim przyjacielem , moge na niego liczyc , przebywam z nim 24h na dobe, ale kobieta potrzebuje jednak pogadac z 2 kobieta, poplotkowac, pogadac o kurde lakierach do paznokci :lol: , tak jest no, i tego mi brakuje :(

wiola173, co do tego to ja mam własnie odwrotnie, jak poznaje nowa osobe musi minąć duuuuużo czasu nim zaufam porozmawiam normalnie i przestane podejrzewac spisek :roll: , zajmuje mi to duzo czasu , takie pełne zaprzyjaznienie sie.

i faktycznie jak ktos zaczyna zbytnio sie interesowac albo doradzac lub krytykowac to potrafie (tak jak wlasnie z Agata) uciać znajomosc w jednej sekundzie.

 

Mam tez takie cos , ze chialabym miec ta przyjaciołke na wyłacznosc bo jak widze jak np. ona spotyka sie z inna kolezanka to jestem jakby zazdrosna, ona musi byc moja ,i musi miec ochote na spotkanie wtedy kiedy ja mam ochote, a jak nie mam ochoty to musi telepatycznie wiedziec zeby nawet nie dzwonic do mnie........... kur*a to jest chore! :-|

 

Tak jak wielu z Was, mam tylko znajomych i przyjaciół tu , na forum, to jest fajne , ale człowiek jednak potrzebuje tez tego kontaktu na zywo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moja hipoteza "krocząca własną ścieżką" jest trochę inna, od w/w zaprezentowanej: :mrgreen:

Od zawsze byłam odludkiem, w szkole tą, która kroczy swoimi ściezkami.
Kroczenie własnymi ścieżkami, często bierze się ze "stawania okoniem" wobec rodziców - tym sposobem pozyskuje się ich uwagę, zainteresowanie (nawet negatywne jest postrzegane jako lepsze, niż żadne). Później może to się stać podstawą budowania relacji międzyludzkich. Problem pojawia się wtedy, gdy owa "wyrazistość" staje się do tego stopnia maską, że pojawia się obawa, czy otoczenie zaakceptuje tę prawdziwą osobę, która ukryła się za maską. :roll:

 

I może właśnie z powodu tej obawy zerwałaś kontakt z Agatą i z "nielicznym towarzystwem" z gimnazjum ? :bezradny: Dałaś im możliwość poznania siebie bez maski w tak dużym stopniu, jak tego chciałaś ? Wreszcie, czy oni z tej możliwości próbowali skorzystać ?

 

I jak mam dojść do ładu sama z sobą, skoro chce zjeść ciastko i mieć ciastko ??? :-|
W przypadku mojej hipotezy, najlepiej chyba byłoby zdać sobie sprawę z tego, że nie zawsze trzeba przywdziewać maskę. Uchylenie jej wcale nie musi wywoływać przerażenia u otoczenia. ;)

Natomiast osobną kwestią jest ustanowienie indywidualnych proporcji między potrzebą samotności, a potrzebą towarzystwa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

magdalenabmw, tak samo jak u Ciebie, M. jest moim przyjacielem , moge na niego liczyc , przebywam z nim 24h na dobe, ale kobieta potrzebuje jednak pogadac z 2 kobieta, poplotkowac, pogadac o kurde lakierach do paznokci :lol: , tak jest no, i tego mi brakuje :(

 

Jak bym czytała o sobie i moim M. (tak, też M. :mrgreen: ). Niby mogę z nim o wszystkim porozmawiać, ale z jego wiedzą o modzie czy urodzie to czasem jest bardzo trudne :time: I jednak brakuje takiego po prostu no kobiecego elementu w moim życiu.

 

Mam tez takie cos , ze chialabym miec ta przyjaciołke na wyłacznosc bo jak widze jak np. ona spotyka sie z inna kolezanka to jestem jakby zazdrosna, ona musi byc moja ,i musi miec ochote na spotkanie wtedy kiedy ja mam ochote, a jak nie mam ochoty to musi telepatycznie wiedziec zeby nawet nie dzwonic do mnie........... kur*a to jest chore! :-|

 

Mam tak samo. I też lubię uciekać w samotność, ale jednak czasem są takie chwile że człowiek ma ochotę do kogoś mordę otworzyć. W zasadzie wszystko co o Tobie czytam to tak jakbym o sobie czytała. Jednak szkoda, że nie mieszkasz bliżej. Chyba byśmy się dogadały.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moja hipoteza "krocząca własną ścieżką" jest trochę inna, od w/w zaprezentowanej: :mrgreen:

Kroczenie własnymi ścieżkami, często bierze się ze "stawania okoniem" wobec rodziców - tym sposobem pozyskuje się ich uwagę, zainteresowanie (nawet negatywne jest postrzegane jako lepsze, niż żadne). Później może to się stać podstawą budowania relacji międzyludzkich. Problem pojawia się wtedy, gdy owa "wyrazistość" staje się do tego stopnia maską, że pojawia się obawa, czy otoczenie zaakceptuje tę prawdziwą osobę, która ukryła się za maską. :roll:

I może właśnie z powodu tej obawy zerwałaś kontakt z Agatą i z "nielicznym towarzystwem" z gimnazjum ? :bezradny: Dałaś im możliwość poznania siebie bez maski w tak dużym stopniu, jak tego chciałaś ? Wreszcie, czy oni z tej możliwości próbowali skorzystać ?

W przypadku mojej hipotezy, najlepiej chyba byłoby zdać sobie sprawę z tego, że nie zawsze trzeba przywdziewać maskę. Uchylenie jej wcale nie musi wywoływać przerażenia u otoczenia. ;)

Natomiast osobną kwestią jest ustanowienie indywidualnych proporcji między potrzebą samotności, a potrzebą towarzystwa.

Nigdy nie nosiłam maski. Każde emocje ujawniałam, to co na mysli to na języku. Wobec rodziców nigdy nie "stawałam okoniem". Nie robiłam im na złość i nie pozyskiwałam ich uwagi na siłe. Jako jedynaczka miałam tej uwagi aż nadto.

Wiec ludzie znali mnie taką jaka byłam, jaka jestem. Nawet nie ukrywałam swojej choroby. Zawsze mowie jak jest, nie zakładam maski, jestem szczera (czasem az za bardzo).

Więc ta hipoteza nie ma oparcia chyba w mojej osobie :(

I dalej jestem w ciemnej d**ie 8)

 

Magda gdybyśmy spotykały sie na zywo to podczas tych spotkan musiałby byc jakis moderator, coby w razie strzelic ostrzezeniem :lol::mrgreen: bo pamietam, ze kilka razy ostro sie sciełysmy i nawet osta zarobiłyśmy :twisted:

Ale to chyba dowód na to, ze mamy podobnie ekspresyjne charaktery i nie dajemy sobie pluć w kaszkę :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mój błąd. Spróbuję więc dalej:

Jako jedynaczka miałam tej uwagi aż nadto.
Jak bardzo "nadto" ? Może na tyle rodzice świata poza Tobą nie widzieli, że Cię wręcz "ubezwłasnowolnili", uczynili mniej samodzielną ?

A może traktowali Cię jak "kumpelę", zamiast jak córkę ?

Może Twoja "szczerość do bólu" wynika właśnie z tego ? Czy przy jej pomocy testujesz ludzi, na co możesz sobie pozwolić w relacjach z nimi albo wręcz nakreślasz granice ze swojej strony ? A może chodzi o testowanie siebie, na co Cię stać w budowaniu relacji, nabywanie w nich doświadczeń ?

 

Do tego pewnie w jakimś stopniu dochodzą doświadczenia otoczenia związane z tego typu chorobami. U jednych mogły to być nie najlepsze doświadczenia, np. choroby w rodzinie i związane z nimi obawy. A u innych mogło chodzić o kreowanie iluzji, jakoby te choroby były bardzo odległe od nich, a pojawienie się tej choroby "tuż przy nich" (u koleżanki/przyjaciółki) mogło ich niejako szokować burząc tę iluzję ? A jeszcze inne osoby po prostu z niewiedzy jak się zachować, mogły Cię odtrącić lub wymagać od Ciebie więcej, niż byłaś w stanie dać... jak Agata ? :roll:

 

A jeśli nie chcesz, bym drążył, daj znać. ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hehe House nie trafia za pierwszym razem, najpierw musi "zmiazdzyc" swojego pacjenta fizycznie i psychicznie :D

 

God's Top 10, mozesz drązyc :D taka psychoterapia pomaga mi przesledzic swojego zachowania i zastanowic sie nad nimi :)

Ale co do hipotezy, jako jedyna córka i jedyna wnuczka, byłam oczkiem w głowie, Olusia to , Olusia tamto, córeczka tatusia, wnuczusia dziadziusia, co chciałam to miałam, rozpieszczony bachor. Wiem, ze to jest problemem, ktory wychodzi teraz w dorosłosci. Jako dziecko byłam wystawiana na piedestał. Rodzina chciała dobrze ale nie bardzo wiedzieli ze to jednak krzywdzi.

Kiedy miałąm ok 10 lat moj ojciec zaczął pić bardzo i robic awantury w domu. Zeszłam na 2 plan, jego "kumple" byli wazniejsi, były problemy w domu, finansowe i emocjonalne, ja to strasznie przezywałam, bo z pięknej sielanki dzieciecej zrobił sie rodzinny koszmar. Myśle , ze to mi skrzywiło psychike. I teraz tak jak własnie piszesz God's, to ja chce "rzadzic", ja chce nakreslac granice, testowac ludzi a jesli sa przeciwko to odrzucam ich. Typowe zachowanie bordera, wystarczy maleńki bład i skreślam. Ja krzywdze nim ktos pierwszy to zechce zrobic... :-|

 

Ludzie wymagaja odemnie duzo, jednak nie rozumieja ze w chorobie czasem nie potrafie (boje sie) cos uczynic.

Tak było własnie z Agata, było dobrze, ona chciała wiecej, czesciej, dla mnie to było za duzo, to było przekroczenie granicy ktora sama nakresliłam, dlatego Agata poszła w odstawke :-|

 

Pytanie tylko, co z tym fantem zrobic ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Sama nie wiem, zawsze miałam całe grono znajomych - ale przyjaciół tylko kilku.......po rozjechaniu się na studia z osób którym ufam zostały dwie na miejscu i jedna, może dwie z którymi widuję sie raz na rok.....bo są w dwóch końcach Polski. Zaprzyjaźnianie się dla mnie to proces długi, a nawet powiedziałbym bardzo długi - spędzam z moją przyjaciółką każdy dzień, i dopiero po dwóch latach wspólnego studiowania odważyłam się powiedzieć jej o pewnych sprawach, akceptuje mnie, sama ma podobne problemy, jest zawsze wtedy kiedy jej potrzebuuję, jest jeszcze chłopak - ale z nim nie da się pooglądać babskich filmów i powzdychać do Deppa :105:

W szkole nigdy nie byłam odludkiem, jestem głośna i mam niewyparzoną paszczę - a do tego często i donośnie się śmieję :smile: ale jak piszę, ludzie są mi potrzebni, wśród nich czuję się bezpiecznie, ich uznanie pozwala mi podnieść samoocenę......ale z drugiej strony, nie toleruję gdy ktoś narusza moją strefę prywatności, gdy chcę byc sama nie toleruję nawet mojego chłopaka.

Najlepiej jakby ludzie układali się do mojego "planu" - ale tak nie można..... :-|

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×