Skocz do zawartości
Nerwica.com

Krótka historia emocjonalnego idioty


Maniak86

Rekomendowane odpowiedzi

Nie wiem od czego zaczać, trudno jest mi zebrać mysli, bo stałem się już chodzącym warzywem. Wlasciwie patrze sie na te literki i sam się dziwie czy to piszę JA ? czy ktoś inny, i kto to jest „ja” czym jestem – nie wiem, a wlasciwie nigdy nie wiedzialem, ale teraz jest to bardziej namacalne niż kiedykolwiek. Pustka to za słabe słowo żeby opisać to co teraz czuje, a wlasciwie „nie czuje”. Resztki świadomości jakie mi zostały przeznaczam na ten tekst, bo może być ostatnim tekstem jaki napiszę. Nie towarzyszą mi zadne emocje, równie dobrze mógłby to napisać ktoś po lobotomii i byłoby podobnie. Dawno już zapomniałem jak smakuje radość, słowa „szczęście” i „miłość” znam tylko z filmów i książek. Nie wiem i nigdy nie wiedziałem co oznacza termin spontaniczność (tzn. teorie znam, ale tylko teorie). Wogóle znam bardzo wiele teorii, zgromadzilem sporo wiedzy podczas tego żałosnego odcinka 24 lat zwanego moim zyciem, podczas moich odwiecznych poszukiwań, obserwacji i ciągłej analizy zachowań swoich i innych. Szkoła podstawowa uświadomiła mi, że nie mogę być tym kim chcę być, ego mnie przerosło, przerosło rzeczywistość, musiałem się ukrywać tłumić złość, gniew, radość. Musiałem, próbowałem się dostosować, byc taki jak inny, po prostu porzuciłem siebie. Oczywiście później zdałem sobie sprawę, że moja psychika jest spaczona i nieprzystosowana do realiów, nie chciałem zostać sam, chciałem mieć kolegów, koleżanki (tych jednak nie miałem nigdy – dziewczyny/kobiety nie dawały się nabrać na moją sztuczną osobowość), dlatego za wszelką cene próbowałem się dostosować. Podstawówka jakoś przeleciała bez zgrzytów. W gimnazjum, pod koniec dostałem kolejnego kopa. Gimnazjum – ludzie dorośleją, w brew pozorom 15-16 lat to już wiek dość świadomy, zawiązywały się już zalążki dorosłego myślenia, ludzie byli coraz bardziej pewni siebie, coraz więcej dostrzegali. Ja się ukrywałem, do tego stopnia wstydzilem sie swojego prawdziwego ja, że już przestałem pamiętać kim byłem w dzieciństwie (zanim poszedłem do szkoły byłem oazą spokoju, i pamiętam bardzo dużo zdarzeń z wieku pierwszych 4-8 lat życia, co ciekawe okresu szkoły nie pamiętam prawie wcale, jakie pojedyncze sceny, migawki i tyle). Główne uczucia jakie towarzyszyły mi w okresie gimnazjum to chroniczny wstyd, lęk, ale także gniew i żal do wszystkich, szczególnie dziewcząt- taka bardzo chciałem zdobyć ich sympatie, że doslownie zapominalem o zdrowym rozsądku i robiłem z siebie błazna i ofiarę. Oczywiście zaraz robiłęm dobą minę do złej gry i zazwyczaj robiłem jakąś głupotę + cały szereg mechanizmów obronnych. Prawdopodobnie w ty m okresie przechodziłem krótkotrwałe stany psychotyczne, jak również napady paniki, jednak wstydziłem sie o tym komukolwiek powiedziec – cały czas walczyłem ze sobą, nie chciałem przyjac do wiadomośći, że cos jest nie tak. Patrzyłem na kolegów – wyluzowani, radośni, rozmawiali spontanicznie, zachowywali się spontanicznie. I przez cały ten czas nie mogłem spojrzec w oczy żadnej dziewycznie, było mi okorpnie wstyd przed nimi, czułem sie winny, nie wiem czego, ale czułem sie winny, zawsze gdy przychodziłem do domu nie mogłem na siebie patrzec, nie mogłem ze soba wytrzymac, nienawidziłem sie za swoje zachowanie, za swoje wygłupy, za robienie z siebie błazna. Ja sie smialem, one sie smialy, a w duszy rozrywałem się na strzępy. Pamiętam, że miałem ostre stany nerwicowe, napady lęku, paniki, prawie nie doopanowania. Jednak myślałem wtedy, że to normalne i każdy tak ma czasami. Teraz wiem, że to nie było normalne. Mój lęk przed spojrzeniami płci przeciwnej był tak wielki, że pod koniec gimnazjum zdecydowałem się, że pójde nie do liceum ogólnego, lecz do technikum samochodowego, gdzie moge uniknąć ich wzroku. Byłem w rozpaczy, zdesperowany, przez cale wakacje chowałem sie w domu. Spotykałem sie tylko z dobrymi kolegami (jedyni, którzy mnie tolerowali, ale długo im nie mogłem zaufać, lecz gdy już sie przełamałem zachowywałem sie wśród nich całkiem naturalnie i co więcej te moje dziwactwa z podstawówki trochę złagodniały, przybrały fomę bardziej świadomą, toteż ich towarzystwie byłem lubiany i ceniony za specyficzne poczucie humoru – tak mi się wydaje). Nie było jednak mowy o wyjściu z kimś nieznajomym i porobienie czegoś spontanicznego, moje działania ograniczały sie do kontrolowanych wizyt u kolegów, albo ich wizyt u mnie. Kiedy się z kims spotykałem, musiałem mieć wszystko pod kontrolą, preferowałem spotkania u mnie, miałem wtedy większe poczucie bezpieczeństwa i kontroli nad sytuacją. U mnie mogłem sie wyluzowac, kumple przesiadywali nawet po kilka długich godzin a czas płynął wtedy szybko. To były jedyne sytuacje w moim życiu kiedy zachowywałem się naprawde naturalnie i byłem swobodny. Nigdy nie wyjeżdżałem na żadne biwaki, kempingi, wycieczki, bo ludzie na takich wycieczkach zachowywali się nieobliczalnie. Nie mogłem przwidzieć ich działań i reakcji, czułem się źle, niekomfortowo i nigdy nie wiedziałem kiedy ktos sie zacznie ze mnie śmiać. Nie rozumiałem żadnych motywów ludzkich zachowań, znałem tylko te wyuczone.

Lecz gimnazjum sie skonczylo, z utęskniem czekałem na ten nowy etap, bo mogłem wtedy zamknąć ten okres lęków i traum z gimnazjum, chciałem o tym zapomnieć, o tym całym bólu i niezrozumieniu. Do technikum samochodowego głównie uczęszczali uczniowie o niezbyt wysokich zdolnościach, szkoła ta była swoistym „ostatnim przystankiem” dla tych którzy nie dostali się do liceum ogólnokształcącego. Pierwszych kilka dni w klasie dało mi rozeznanie w sytuacji i zorientowalem sie, że tutaj moge być kim chcę. Tutaj nikt mnie nie rozszyfruje, mogę być lubiany i szanowany. Po raz pierwszy w życiu czułem się pewnie. Po kilku dniach trzymalem sie juz ze swoja paczka kumpli i musze przyznac ze przez dwa lata bylo naprawde bezstresowo i mialem z kim pić, smiac się i grac w koszykówke. Odpowiadało mi to i po raz pierwszy raz w życiu poczułem jakąs namiastkę szczęścia. Na lekcjach brylowałem swoimi uwagami i poczuciem humoru, nauczyciele mnie bardzo lubili i czesto smiali sie razem ze mną z czegos, czego nie rozumiala większość klasy, naprawde, wtedy wlasnie w takich momentach byłem najbardziej szczęśliwy – kiedy to ktoś mnie docenił, kiedy kogoś onieśmieliłem...

Później jednak pod koniec szkoły ludzie dorośleli, 18 lat, matura, mysli o przyszłości itd. Nie bylo juz tak jak dawniej a ludzie zaczynali mnie zwyczajnie olewać. Oni przez te kilka lat ciągle sie zmieniali, dorośleli, a ja po prostu odgrywalem swoja rolę, chciałem byc taki jak oni, obserwowałem ich, zachowywałem sie jak oni, ale to wszystko bylo na pokaz. W sumie jesli teraz patrze na moje relacje z ludzmi, to zawsze motywem moich spotkan z nimi jest nie tyle chec rozmowy i wymienienia poglądów, lecz potrzeba kaceptacji. Kiedy czułem sie akceptowany byłem szczesliwy, mialem dobry humor, smialem sie razem z nimi choc malo obchodzilo mnie o czym rozmawiaja, jednak oni tego nie zauwazali, lubili mnie, ja lubiłem ich, z tym , że lubilismy sie z różnych powodów.

Szkoła sie skonczyla a ja czulem ze znowu musze ucieknąć, gdzies daleko, żeby zaczac wszystko od nowa. Dawni kumple juz nie darzyli mnie takim zaufaniem jak kiedys, i ja t rozumiem, bo kto by zaufał komus, kto przez trzy lata zachowuje się tak samo, w identyczny sposób ?

Uciekłem za granice, bo akurat miałem tam wujka, perspektywa zarobku i oraz świadomość, że nikt mnie tam nie zna, dawała mi nadzieje. Wyjechalem pół roku minelo bezbolesnie dla mojej psychiki, pieniądze były naprawde duże jak na chlopaka 19 lat. Cieszylem sie, wydawalem na prawo i lewo, kupowalem różne nikomu nie potrzebne gadżety, kiedy tylko czułem sie zle, szedłem do sklepu i na chwile humor sie polepszał. Oprócz dwóch osób z pracy nie spotykałem sie z nikim wiecej prócz domowników (mieszkało nas 4 osoby). Jakos przetrwalem te pół roku, na swieta pojechalem do polski, pewniejszy siebie, z wlasnymi pieniedzmi, w pewnym sensie czulem sie wyzwolony. Przyjechalem do polski, spotkałem sie ze starymi kumplami, pilismy bawilismy sie, bylo wesolo.

Wrocilem za granice po swiatecznej przerwie i dostalem nowa prace. I wlasnie na tym etapie zycia żacząłem uświadamiać sobie jak bardzo moja psychika jest spaczona. Nowa praca, napoczątku pelen luz, co prawda duzo ludzi (fabryka) o to glownie mlodych, duzo ladnych kobiet, duzo pewnych siebie doroslych facetów. To już nie byli koledzy ze szkolnej ławki, to była firma, to byla rywalizacja i po raz pierwszy zdalem sobie sprawe z tego, że tutaj nie mam zadnych kolegow ani przyjaciol, tutaj nie jestem bezpieczny. 3 miesiace uplynely we względnym poczuciu bezpieczenstwa, ale im dalej tym gorzej. Ludzie sie zaprzyjazniali, coraz wieej rozmawiali, co raz wiecej sie smiali , zatracaly sie granice. Ja nie rozumialem zasad zachowania w takiej spolecznosci.Dużo piłem z nimi na imprezach, ćpałem itd – chciałem, żeby mnie lubili, a pić tez lubiłem. Byłem na pocatku dosc pewny siebie, ale moje reakcje i motywy zachowan byly wyuczone, mechaniczne, choc wtedy jeszcze nie zdawalem sobie z tego az tak sprawy. Dopiero kiedy zagłębiłem się w wir pozornie przyjaznych znajomosci, kiedy dalem wszystkim wejrzec w siebie. Nieświadomie odkrywalem swoje nieświadome wnętrze pełne wstyd, żalu i poczucia winy. Tak bardzo chciałem sie z nimi zintegrowac, byc czescia tego spoleczenstwa, chciałem wreszcie przestać sie ciągle kontrolować. Lecz nie zdawałem sobie sprawy, że kontrola nad sobą i cały zestaw wyuczonych reakcji i zachowań są moja jedyną obroną. Pewnego razu w pracy (to był juz 9 miesiac nowej pracy) ogłoszono zebranie. Wszyscy poszli do małej salki gdzie stał duży stół i ekran do projektora. Ludzi w Sali było około 30. Kazdy zajął swoje miejsce, jedni stali, inni siedzieli. Zebranie trwalo około godziny. Kilka minut bylo ok, ale potem zacząłem nerwowo się rozglądać na boki czy ktos przypadkeim sie na mnie nie patrzy. Robilem to tak czesto, że wreszcie ktoras z kolezanek to zauwazyla. I ja zauwazylem ze teraz na mnie spogląda. Nie moglem się opanowac, przypomnialo mi sie te okropne uczucie z gimnazjum, ten chroniczny wstyd, panikę i poczucie winy. To wszystko teraz wróciło, nie mogłem nigdzie uciec, coraz bardziej sie czerwieniłem, coraz bardziej nad soba nie panowałem, ogarnął mna taki lęk, że robiło mi się ciemno przed oczami. Nie potrafie opisac slowami co wtedy czulem. Wybieglem z tej sali i juz nigdy nie wróciłem do tej pracy. Pojechalem do Polski, byłem kompletnie rozstrojony jak zepsuty silnik, nie nadawalem sie do niczego. Musiałem isc do psychiatry, diagnoza – lekka psychoza i ogólnie szereg innych zaburzen których nazw już nie opamiętam. Przez 3 miesiące nie wychoziłem z domu, był to mój rodzinny dom, w którym mieszkała moja mams i rodzenstwo. Leki psychotropowe i stabilizujące nastrój, podziałały i po 3 miesiacach czułem sie w miare dobrze, ale byl to dla mnie ciezki okres. Postanowiłem wrocic do pracy. Wyjechalem za granice do tej samej pracy, wytrzymalem miesiac pozniej ludzie juz sie ze mnie smiali a ja nie moglem sie obronic. Czułem wielki żal – nie rozumialem dlaczego ktoś mi sprawia przykrosc, skoro ja mu jej nie sprawiam, co wiecej jestem dla niego miły i darze go szacunkiem ? Ja chcialem tylko dalej pracowac. Juz nie mialem aspiracji na dusze towarzystwa, ale chcialem po prostu pracowac. Nie dalo sie. Nie moglem zniesc tego upokorzenia, tego wywyższania sie przez innych, widziałem w ich oczach tryumf gdy na mnie patrzyli, dosłownie jak by byli najbjardziej dumnymi ludźmi świata, jak by zdobyli Mount Everest, widziałem jak ich oczy sie śmieją z mojego smutku. Nigdy nie potrafiłem tego zrozumiec, do tej pory nie moge.

Zwonilem sie z pracy, poszedlem do nowej. Tam popracowalem 3 miesiace, musialem sie zwolnic – znowu czulem sie jak smiec, znowu czulem sie winny i zawstydzony, nie moglem patrzec nikomu w oczy, a oni to widzieli i wykorzystywali, jak wszyscy. Worcilem do polski zachcialo mis ie studiowac, postudiowalem niespelna rok i wrocilem za granice. Siedze juz 1.5 roku, lecz prace udaje mi sie znalezc tylko dorywczo. Znajomosci urwaly mi sie calkowicie, rodzina juz dawno przestala traktowac mnie powaznie, ja juz dawno przestalem traktowac powaznie siebie. Jestem pusty jak bęben, nie czuje nic, jestem emocjonalnym wrakiem. 2.5 roku brania leków, różnych diagnoz wizyt u specjalistów, nic to nie dało. Na włąsną ręke próbowałem znaleźć przyczyne moich problemów, swojego wstydu i swoich lęków. Czytałem różne książki. Szukałem pomocy w buddyźmie, medytacji, technikach wyzwalania samoświadomości. Nic to nie dało, bo moje najbardziej niezaspokojone pragnienie to akceptacja samego siebie i chęć bycia akceptowanym. Ale jak tu akceptować samego siebie, skoro przez całe życie kopali mnie po mordzie, gnoili i robili wszystko żebym czuł się jeszcze gorzej ? Nie rozumiem, nie rozumiem, nic nie wiem... jestem emocjonalnym idiotą, przeczytałem tony książek i jestem idiotą. Kazda moja reakcja, moje slowo jest przedtem przemyslane i wyselekcjonowane, robie to juz automatycznie, nawet jak sie mnie zapytasz która godzina, to jest duze prawdopodobienstwo, że odpowiem ci „nie wiem”, choc mam zegarek na ręku. Zapytany, moge odpowiedziec paroma zdaniami, jednak po chwili nie bede pamietam co powiedzialem, jestem tak wyprany z jakiejkolwiek osobowości, działam na zasadzie „odpowiem tylko nie bij”, albo „ bede dla ciebie uprzejmy tylko nie smiej sie ze mnie”. Oczywiscie nie potrafie rozróżnic fałszu od szczerych intencji, toteż na każdym kroku padam ofiarą szyderstwa, jestem zawsze uprzejmy chocbym nie wiem jak głupie czy jak obrazliwe pytanie zadał mój rozmówca. Tłumie w sobie wszystkie swoje naturalne odruchy, bo np. Gdybym na szyderstwo odpowiedział gniewem, to istenieje bardzo duze prawdopodobienstwo ze narazilbym sie na jeszcze większe szyderstwo, bo wtedy odsłoniłbym siebie. Wszystkie te uczucia własnie, jak gniew, radość sa od lat tłumione. I działa to mimowolnie, nie potrafie tego kontrolować.

 

W rezultacie działam jak robot, jak warzywo, albo jak chorągiewka powiewana wiatrem, emocjonalny idiota, którego każdy moze wykorzystać, emocjonalny idiota, który potrzebuje do życia akceptacji z zewnątrz, żeby mógł zaakceptować siebie – ale akceptacja siebie nigdy juz nie nastapi .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Długie :shock: Za dlugie :shock:

 

[Dodane po edycji:]

 

Nie wiem skąd się wzieles, ale niesamowicie mnie przypominasz :shock: Teraz mi juz przeszło i zdaje sobie sprawę, ze podłożem tych dziwnych zachowań było patologiczne niedowartościowanie i skrzywiony obraz samej siebie. Te poczucie winy i wstydu, życie które było grą aktorską z jednoczesnym poczuciem pustki itd...Jesteś niemal identyczny :o Nie przerażaj się, to nie znaczy, ze będziesz taki jak ja . Wielu forumowiczów uznalo mnie za osobę chora psychicznie, która nie powinna prowadzić normalnego życia, ale natychmiast zgłosić sie do szpitala psychiatrycznego i oczywiście jeść cudowne, magiczne psychotropy polecone przez jakże mądrego i dobrotliwego pana psychiatrę. Uśpić gnidę, otumanić, niech nie ma marzeń, tylko śpi całymi dniami w szpitalnym łóżku, bo nie jest taka jak większość. Psychiatria wyprała mózgi. Nie jesteś emocjonalnym idiotą. Umiesz bardzo dobrze opisać swoje uczucia, wiesz ze jest cos z toba nie tak, chcialbys to zmienic. Ja nic nie kojarzyłam , gdy byłam w podobnej fazie. Czasem zastanawiałam się dlaczego inni maja tak, a ja inaczej, ale gówno mnie to wszystko obchodziło. Nigdzie nie szukałam pomocy. Akceptacja siebie nie nastapi - to dlaczego u mnie zaszła spora poprawa? Dalej coś we mnie siedzi i utrudnia życie, ale to najgorsze przeszło w wieksozsci. Napisze więcej jak bede mogla. Bo teraz mnie wyganiaja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No więc ja mam 21 lat, od tego zacznijmy. Jak mi przeszło? Rany, to jest seria wielu zdarzeń w moim życiu....Wszystko miało po trochu na to wpływ. Wylałam z siebie tyle potu, łez i miałam tyle porażek po drodze, że niejeden by sie zniechęcił, ale jednak bylo warto. Nie umiałabym ci opisać tego na żywo a co dopiero przez internet :? Więc nie licz na to, ze cokolwiek ci pomogę 8) Każdy ma swoje własne sposoby na to, żeby było mu lepiej, żeby się zmienić. Trzeba umieć sie przeprogramowywać, dojść do tego. Ja używałam siły swojej wyobrazni i jakiejs tam intelygencji ;) i teraz mam w dupie to czy ktoś mnie lubi, częściej zdarza mi sie wyzwalac swoje naturalne reakcje itd. Jestem i tak w połowie drogi, ale jest lepiej. Teraz musze juz wychodzic ale wpadne tu jeszcze jutro, zeby dokonczyc swoje przemowienie, bo narazie nic z tego nie wyniklo. I niewiadomo czy wyniknie bo mam problem z przelozeniem tego na slowa ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Niestety, nie umiem Ci tego wytłumaczyć i opisać. Zbyt dużo niepotrzebnych i zgubnych myśli w głowie :? W ogóle ta cała droga była tak niezrozumiana, chaotyczna i dziwna , że trudno to obrać w rzeczowe słowa i zapisać w krótkiej notatce, tak aby ktoś po drugiej stronie sieci zrozumiał o co mi chodzi. Wiem, tylko że można jeśli ma się wole walki. Taką wewnętrzną i desperacką. Plus dla Ciebie, ze wiesz o co ci chodzi i potrafisz to opisać , masz duże szanse. Naprawdę duże szanse. Nie wydajesz mi się być głupią osobą, wręcz przeciwnie, a to już kolejny plus. Skorzystaj z tego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czesc

 

Jetem nowa na tym forum , czesto je odwiedzalam i czytalam niektore posty , ale twoja historia spowodowala ze musze napisac:)

Zbyt dlugo juz sie meczysz sam ze soba.

Nie chce pisac zadnych frazesow w stylu "pozwol sobie pomoc", ale tak wlasnie jest ty sam musisz pozwolic sobie pomoc. Musisz zdecydowac, ze to jest ten moment w ktorym ty sam chcesz zrobic cos dla siebie i zrobic to.

 

chomiczek nie ma racji ( przynajmniej w twoim przypadku)- nie poradzisz sobie sam, poniewaz nie bedziesz w stanie, to tak samo jak nie bedziesz wstanie sam zoperowac sobie wyrostka robaczkowego czy sam nastawic zlamanej nogi.

To tak jest, ze w organizmie rozne rzeczy sie psuja , lub rozwijaja nieprawidlowo i im dluzej to trwa tym bardziej te zmiany sie utrwalaja a im szybciej sie je przerwie i naprawi tym wieksza szansa na powodzenie.

I tak jak ze zlamana noga pojdziesz do ortopedy, a z wyrostkiem do chirurga , tak ze zwichnieta dusza najlepiej sie udac do psychoterapeuty.

Specjalnie pisze psychoTERAPEUTY nie psychologa bo to jednak roznica (gdybys chcial bym te roznice wyjasniala daj znac)

Mysle tez ze chomiczek nie ma racji z psychiatra przynajmniej w tej chwili, kiedy nie masz jakis ostrych stanow.

Nie ma lekow na to co opisujesz i zaden madry psychiatra nie bedzie ci ich podawal a raczej odesle na psychoterapie.( nie tak latwo sie dostac do szpitala:)

 

Psychoterapia polega na tym ze zagladasz wglab siebie, i dowiadujesz sie o sobie wiecej, Jakie mechanizmy spowodowaly ze taki jestes , jakie ukryte mechanizmy powoduja ze reagujesz tak czy inaczej i jak sobie z tym radzic.

 

Jedyne czego musisz byc pewien to ze chcesz w niej wziac udzial , ze do tego dojrzales, bo pomaganie sobie samemu( czytanie ksiazek o akceptacji i inne proby kierowania swojego myslenia)to tez jest mechanizm obronny, ktory uruchamia sie poza nasza swiadomoscia gdy dusza wie ze cos jest nie tak ale nie jest gotowa sie z tym zmierzyc.

 

Emik

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×