Skocz do zawartości
Nerwica.com

Myśli samobójcze


Gość

Rekomendowane odpowiedzi

Bylejaka

 

Nie wierzę,ze mozesz tak mowic na swój temat. Ale wiem jedno-zaburzenia depresyjne zanizyły Twoją samoocenę. Napewno lubisz czytać ksiazki, rozwiazywać krzyzówki, obejrzec jakis interesujacy film.

Rób cokolwiek, nawet mozesz zaprowadzic dziennik , w którym bedziesz zapisywałą swoje przemyslenia, to jak się czujesz, zobaczysz,że po pewnym czasie nawet nie będziesz chciała czytać tego co napisałaś będąc w teraźniejszym stanie.

Pracujesz?

Jak funkcjonujesz bedąc w pracy?

 

A jednak. Ja juz nie posiadam poczucia własnej samooceny, jestem beznadziejna. Lubiłam czytac i ogldac, teraz nie chce mi sie nic, nie robie nic. Myslałam o takim dzienniku ale mi sie nie chce. Nie pracuje, jestem na zwolnieniu, siedze z córką w domu. Nie fukcjonuje.

 

 

kiedy masz wizyte u psychiatry??Co Ci zdiagnozowali?

Jak długo bierzesz mirzaten i czy brałaś wcześniej inne antydepresanty ,a jak tak to jakie i jak sie po nich czułaś?

Sorry za tyle pytań ale znając na nie odpowiedzi będzie można Ci podpowiedzieć co dalej abys ulge w końcu zaznała.

Proszę odpisz

 

 

Wizyte mam za kilka dni bo koncza sie leki. Mirzaten biore 1,5 miesiaca, nie brałam zadnych innych. Po tym mirzatenie była poprawa i to szybko i było fajnie ale na krótko, teraz wraca to ze wzmorzona siłą jak mocniej wyrzucony bumerang. Kazałam mężowi zabrac leki do prracy, chciał wziąć wolne, ale nie moze ciagle brac wolnego. Ja chyba pójde do Tworek.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam Bylejaka

Moim skromnym zdaniem czas na zmianę na całkiem inny lek

skoro po 1,5 miecha jest lipa to trzeba zmienić lek

...ale skoro na początku było dobrze ,lepiej po tym leku to w razie zmiany na inny proponowałbym podobny ale o innym profilu działania-zaproponuj lekarzowi mianseryne czyli Lerivon lub jego zamienniki-ciekawe co on na to-niektórym ten lek bardzo pomógł

Masz szczęście bo masz jeszcze do wyboru całą masę leków z kilku grup więc na pewno jakis zadziała w końcu....gorzej jak sytuacja jest taka jak moja była-wszystkie praktycznie leki wypróbowane a ja w głębokiej du..pie

 

Robert

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Po tym lerivonie podobno bardzo sie tyje. Ja po mirzatenie nie utyłam ale czuje sie jak by mi ktos dołożył 100 kilo. Zobaczymy co powie. Ona to jak juz pisałam namawia mnie na szpital, a w szpitalu nie mam miejsc. A ja nie umiem juz podjac zadnej decyzji i najchetniej bym...łyk.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zdesperowany-u mnie teraz ok odkąd biore fluanxol. mam tylko słaby napęd i trochę eksperymentuje jeszcze z lekami ktore mozna dorzucic do fluanxolu. od dzis próbuje sulpiryd w minimalnej dawce.Zobaczymy-jestem tak przeczulony na symptomuy nietrafionego leku że od razu sie zetnę jak będzie mi nie służył......próbowałem juz solian ale po 3 dniach dalem sobie spokój-zaczęły się zmiany mojego samopoczucia na gorsze i skruszony wróciłem do fluanxolu. Będę pisał jak działa mix fluanxol-sulpiryd ...

Bylejaka-nie wszyscy tyją od lerivonu (mianseryna) To kwestia ile jesz po nim-apetyt faktycznie większy (ale moim zdaniem normalny , bo po SSRI wogóle jest totalny jadłowstręt-przynajmniej u mnie )

Ale to że masz większy apetyt nie znaczy że trzeba sie obżerać.....z powietrza sie nie tyje ponoć,hehehehe

Możesz wypróbować, pogadaj z lekarzem. To niezły lek i dużo ludzi odczuło po nim poprawę

Zobaczysz sama-najwyżej będzie to kolejny nietrafiony lek i będziesz szukać dalej

Robert

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witam. nie wiem jak to napisac. weszlam na to forum poniewaz moj dobry kolega wczoraj popelnil samobojstwo i nie moge tego zrozumiec!!!mial 27 lat, dobry dom, prace, pelno znajomych, usmiechniety,przyjazny itp.cierpial na depresje, leczyl sie od niedawna.a mial ja dlugo..pare lat cierpial ale bylo to zmienne, miesiac w domy, a pozniej 3 miesiace dusza towazystwa.podobno tabletki zwiekszaly jego stany lekowe.w ostatnim tygodniu, po dluzszym siedzeniu w domu, w koncu zaczał wychodzic do ludzi.nawet nas odwiedzil, myslelismy ze nastapila poprawa. nie byl az tak rozmowny jak zawsze...ale staral sie, usmiechal. w dzien jego smierci tez rozmawial z ludzmi, umawial sie na sobote, a trzy godziny pozniej juz nie żyl.... to prawda ze zdrowy chorego nie zrozumie. rozmawialismy z nim,mowil ze nie wie co mu jest, nie rozwijal tej mysli.teraz go juz nie ma, sa wspomnienia, pelno zalamanych osob, bardzo cierpiaca rodzina i pytania bez odpowiedzi. chcialabym zeby osoby ktore byly o krok od zabicia sie, napisaly co do tego doprowadza, dlaczego nagle sie przelamal, odwiedzil znajomych, do ostatniej chwili byl z nim normalny kontakt a jednak to zrobil!!dlaczego?czy mogł to planować, czy byla to chwila?może moje pytania są szokujące, ale siedze i czytam w necie różne artykuły, dalej nie moge zrozumieć, czemu dal wszystkim do zrozumienia ze juz jest lepiej,a tu... i nie ma chlopaka. to boli

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

O jasna cholera

bardzo przykre to co piszesz.

Chętnie opowiem jak to ze mną było/jest-może komuś z bliskich to ulży w cierpieniu....

Przede wszystkim-TO NICZYJA WINA I NIKT NIE MÓGŁ TEGO POWSTRZYMAĆ !! zapamiętajcie to sobie i NIGDY DO TEGO NIE WRACAJCIE !!!

Ja choruje na ciężka odmianę CHAD z przewaga lekoopornej depresji-odziedziczyłem to po ojcu , który już zdążył sie powiesić niestety, a jego siostra podciąć skutecznie żyły....NIKT nawet nie wiedział że są chorzy-uśmiechnięci , pełno znajomych, towarzyscy....a wewnątrz straszne , nieopisane cierpienie graniczące z szaleństwem.....

My chorzy nie skarżymy sie zdrowym , bo nie jesteście w stanie zrozumieć tego strasznego, irracjonalnego wewnętrznego cierpienia ......i dusimy to w sobie , nie okazujemy jak bardzo jest źle i że jesteśmy już na krawędzi...

Jak się czujemy w ostrej fazie choroby???

tego nie da sie opisać słowami,spróbuje opisac to stanami

-wyobraź sobie picie ostre wódy i piwska do 5 rano do nieprzytomności i ten stan jaki sie ma po pobudce o godzinie powiedzmy 8 rano

-Do tego dodaj straszny, niewiadomego pochodzenia LĘK ,taki największy jaki sie w życiu miało np przed jakimś skomplikowanym dłutowaniem korzenia zębowego pod ropą,lub przed jakąs ciężka operacją , lub taki jaki sie ma pewnie w celi śmierci przed wykonaniem wyroku ( z tym że lęk w chorobie nie ma ŻADNEJ przyczyny, nie ma na niego wytłumaczenia, nie ma jak się go pozbyć-on doprowadza do szaleństwa,i boli za mostkiem ,boli w żołądku )

-Dodaj do tego beznadzieje spowodowaną tym że żadne leki nie pomagają , wręcz pogarszają stan,mimo że tyle sie juz ich wypróbowało

-Dodaj świadomośc tego że NIKT Cie nie zrozumie i w najlepszym przypadku powie "weź się w garść"

-dodaj stany odrealnienia"depersonalizacji"-stoisz jakby obok siebie , nie masz wpływu na to co sie aktualnie dzieje, świat jest jakby za szyba i ty również za szybą-ciężko opisac ten stan (ja nie wiedzialem gdzie jest aktualnie mój synek-czy go właśnie zgubiłem na mieście, czy zaprowadziłem już do przedszkola )

-i to wszystko ciągle się miesza .te stany, nie są stałe ,raz więcej jednego raz drugiego

PO PROSTU MASAKRA !!!

W pewnym momencie , zależy od wewnętrznych resztek sil nadchodzi moment beznadziejności spowodowanej bezskutecznym błaganiem losu , Boga , lekarza o zmiane tego stanu o możliwośc powrotu do życia sprzed choroby

....najgorsze jest to że poza tymi stanami myślenie i świadomość oraz pamięć jak to jest być zdrowym mamy w porządku.....to straszny ból utracic normalne życie i znaleźć się w takiej matni ..

Na prawdę nie dziw sie że przychodzi moment że brakuje juz sił....ja wytrwałem w takim stanie 2,5 roku......byłem 2 razy w lesie z linką, raz w wypożyczalni samochodów aby wypożyczyc auto którym po pijanemu chciałem pod tira wjechać....powstrzymała mnie myśl o moim 6 letnim synu, dla którego jestem "Tatuń"........

...tak to wygląda niestety

....teraz jest lepiej, przetrwałem , trafiłem na dobry w końcu lek.....ale strach przed nawrotem choroby w ostrej fazie będzie mi towarzyszył do końca moich dni...

R.I.P dla kolegi.....ja rozumiem co Cię skłoniło do tego czynu....

Robert

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie to przede wszystkim beznadzieja wszystkiego dookoła, brak poczucia bycia potrzebną. Mnie powstrzymuje tylko/aż córka. Ale są chwile ze nie ma siły takiej która by mnie powstrzymała ale np. nie mam jak, bo jest mąż w domu, jest córka, albo znajomi...wtedy ide spac by przespac te mysli. Mam resztki samokontroli ale boje sie ze nie dam rady.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

MAGDULQA

 

To straszne o czym napisałaś, niestety Robert ma rację. To nie jest niczyja wina. Wielu ludzi ma tzw. depresje maskowaną, nie skarżą się , mają poczucie,że nikt ich nie zroumie. Bo tak jest. Zrozumie tylko ten kto doświadczył takiego stanu. Nie ma co gdybać, szukaćwiny w rodzinie, znajomych. Współczuję rodzinie bo teraz będzie dochodziła faktów i szukać odpowiedzi na pytanie "Dlaczego?".

To choroba skłoniła Go do takiego wyboru. Pomyślał pewnie,ze da kres swojemu cierpieniu. Skrzywdził po drodze też wielu bliskich ludzi, rodzinę.

Nie będę snuła wywodów na ten temat. Każdy z nas ma inna tolerancję na ból, na cierpienie . My cierpimy z powodu choroby duszy, fakt...takie zaburzenia leczy się różnymi sposobami" lekami, terapią.....ale nie każdy wytrzymuje okres zaostrzenia objawów, bólu psychicznego-bo ten jest najgorszy i fizycznego.

Rodzina niech nie szuka winy, nie obwinia się bo to nie ma sensu.

 

Łączę sie z Tobą w bólu.

Monika

 

[Dodane po edycji:]

 

Bylejaka

 

Znajdziesz tą siłę i kontrolęnad sobą. Mówilam Tobie,ze to kwestia czasu, leków, terapii. To naprawdę zadziała.

Wróciłam właśnie z narady, kto by pomyślał,że wyjdę do ludzi jeszcze 2 miesiące temu?

Nadzieja jest. Wyjście teżjest....trzeba go tylko poszukać........a tu czas odggywa istotną rolę.

Szkoda,ze nie mieszkasz blisko mnie.Porozmawiałabym z Tobą. Jak chcesz to możesz do mnie napisać, albo skontaktować.

Monika.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Robert 6666 idealnie to wszystko opisales... ja teraz wlasnie jestem w takiej fazie totalnej beznadzieji. Mam nerwice natrectw myslowych o bardzo przykrej tematyce nie bede pisac zeby ktos nie podlapal tematu od jakichs 4 miesiecy do tego doszla depresja wywołana wlasnie nn. Najgorsze jest przynajmniej dla mnie to ze praktycznie z dnia na dzien stalam sie zupelnie inna osoba zawsze bylam jak to okresliliscie "dusza towarzystwa" bylam wesola cieszylam sie zyciem owszem czasem byly problemy jak u kazdego ale radzilam sobie nie popadalam w takie stany a ta choroba zniszczyla mi zycie. Najgorsze jest to ze nie mam na to wplywu, staram sie bardzo sie staram walczyc wierzyc ze pewnego dnia sie obudze i wszystko bedzie jak kiedys ale coraz rzadziej w to wierze. Marze o tym zeby moje zycie bylo jak dawniej normalnie zwyczajnie. Doskonale rozumiem tego chlopaka ktory sie zabil to bardzo przykre ale ja coraz czesciej mam mysli samobojcze. Siedze w domu kilka tygodni unikam ludzi pozniej znowu dusza towarzystwa zeby choc na chwile wrocic do normalnosci ale i tak zawsze mam w sobie to gowno jak jakis kolec ktory wbija sie w serce i nie daje zyc. Nikomu juz nie mowie co mi jest po co maja wiedziec i tak nie zrozumieja a nie chce ich martwic, na prawde zdrowy czlowiek nie zrozumie kogos takiego jak ja tego nie mozna zrozumiec to jest takie cierpienie nie do opisania. W chwilach kiedy juz chce wyjsc z domu skonczyc to wszystko powstrzymuje mnie mysl o rodzicach, calej rodzinie bo wiem jak bardzo bym ich skrzywdzila, ale czasem juz nawet to przestaje mnie trzymac. Nie wierze juz w Boga, nie mam wiary praktycznie w nic, trace kontakty z ludzmi chociaz mam studia, nie brak mi pieniedzy patrzac z boku niejeden by mi zazdroscil. Ale ktos kto chociaz na 1 dzien wszedl by w moje wnetrze nigdy za zadne skarby swiata by sie nie zamienil. Płacze teraz jak to pisze bo chociaz minelo juz tyle czasu ja dalej nie wierze, ze mnie to spotkalo, nie moge sie pogodzic z tym... Magdulqua nie zadrczaj sie wiem latwo powiedziec ale na prawde nic nie moglas zrobic ani Ty ani rodzina Twojego kolegi, nie mogliscie mu pomoc, ja wiem przez co on przechodzi rozumiem te zmiany stanow mmoze jak wam sie wydawalo ze juz mu lepiej ze wychodzi do ludzi to on rozpaczliwie walczyl z samym soba o rsztki normalnosci ale moze w glebi czul z enic juz nie bedzie jak kiedys, normalnie i nie dal rady dluzej sie meczyc. Zycie jest niesprawiedliwe i to bardzo...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

China pięknie to wszystko opisałaś....widać że kobiety są z Wenus,hehehehe a my prostaki z Marsa,hahaha

Ja to opisalem prostacko

Ale dobrze-teraz Ci co takich stanów jak my nie zaznali maja jakieś blade pojęcie co sie tak naprawdę z nami dzieje

ODDAŁBYM chyba wszystko za zdrowie.....

leczysz się?? jak?

poczytaj sobie moja historie na tym forum w tym temacie powinna byc i w temacie "fluanxol"

Było tragicznie

teraz trafiłem dzięki temu forum ( a jakże by inaczej, skoro lekarze z reguły nie słuchają tylko walą prochy schematycznie) na lek ktoóy przywrócił mnie do życia ( stary poczciwy fluanxol)

...Ty tez trafisz tylko

musisz probować

polecam moje posty w tym temacie i w temacie fluanxol

Trzymaj sie

Robert

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

szczerze współczuje każdemu kogo to spotkało, kto to przeżył. aż brak mi słów... boshe..przez co On musiał przejść, z czym sie na codzień męczył. wiem że mówił że żołądek go boli,że słyszy dzwonienie w uszach, z tego sie zwierzył koledze,było to jakiś czas temu,ale mówił ze nie wie co to jest i dlaczego.często pił, chyba to mu pomagało.pił i spał. ostatnio z powodu że go ten żołądek bolał to odpuścił troszku. jak nas odwiedził w piątek to wypił 3 piwka.po dwoch poszedł sie przespać do pokoju obok.wrócił za 30 min.wypił trzecie i dalej poszedł spać.ale jak siedział to rozmawiał z wszystkimi, zartował. 3 godziny przed samobójstwem był na spacerze, rozmawiał z kolega, jak poszedł do domu to pisał na gg, umawiał sie na wieczór.chwile potem juz była policja, karetka... wydawalo sie że juz jest lepiej, nikt nie sadzil ze cos zrobi, ze to az tak powazne.ciezko to pojąć. masakra. zawsze myslalam ze musi byc jakis bodziec, rozstanie z ukochana/nym, utrata pracy, brak perspektyw.. a On mial to wszystko. powinna być wieksza swiadomosc wsrod ludzi odnosnie takim chorobom psychicznych. życze wszystkim żeby udalo wam sie pokonach chorobe,wyjsc na prostą,poczuc szczescie, realizowac marzenia, spełniać sie. na prawde warto życ, byc dla innych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witam. nie wiem jak to napisac. weszlam na to forum poniewaz moj dobry kolega wczoraj popelnil samobojstwo i nie moge tego zrozumiec!!!mial 27 lat, dobry dom, prace, pelno znajomych, usmiechniety,przyjazny itp.cierpial na depresje, leczyl sie od niedawna.a mial ja dlugo..pare lat cierpial ale bylo to zmienne, miesiac w domy, a pozniej 3 miesiace dusza towazystwa.podobno tabletki zwiekszaly jego stany lekowe.w ostatnim tygodniu, po dluzszym siedzeniu w domu, w koncu zaczał wychodzic do ludzi.nawet nas odwiedzil, myslelismy ze nastapila poprawa. nie byl az tak rozmowny jak zawsze...ale staral sie, usmiechal. w dzien jego smierci tez rozmawial z ludzmi, umawial sie na sobote, a trzy godziny pozniej juz nie żyl.... to prawda ze zdrowy chorego nie zrozumie. rozmawialismy z nim,mowil ze nie wie co mu jest, nie rozwijal tej mysli.teraz go juz nie ma, sa wspomnienia, pelno zalamanych osob, bardzo cierpiaca rodzina i pytania bez odpowiedzi. chcialabym zeby osoby ktore byly o krok od zabicia sie, napisaly co do tego doprowadza, dlaczego nagle sie przelamal, odwiedzil znajomych, do ostatniej chwili byl z nim normalny kontakt a jednak to zrobil!!dlaczego?czy mogł to planować, czy byla to chwila?może moje pytania są szokujące, ale siedze i czytam w necie różne artykuły, dalej nie moge zrozumieć, czemu dal wszystkim do zrozumienia ze juz jest lepiej,a tu... i nie ma chlopaka. to boli

 

Nigdy się tu nie wypowiadałam z powodów stricte osobistych, ale Twój post poruszył mnie do głębi. Nawet nie mogę sobie wyobrazić jak się teraz czujesz. To straszne co ta choroba robi z człowiekiem. Ktoś, kto jest wspaniałym człowiekiem, nagle czuje się nikim. Ktoś, kto zawsze był towarzyski, nagle zostaje sam. Wiek nie gra tu żadnej roli. W swoim życiu mam tylko dwie osoby borykające się z depresją. Siebie i najbliższą mi osobę. Nawet przez myśl mi nie przechodzi, że mogłabym tę osobę stracić. Dalsze życie nie miałoby sensu. Mimo że Ty mówisz o dobrym koledze, a ja o istocie, której poświęciłam całe życie, to jednak doskonale rozumiem Twoje pytania. Też chciałabym wiedzieć dlaczego, skąd się to bierze i jak to możliwe. Czuję się teraz strasznie. Ostatnio zdiagnozowano mi zaburzenia depresyjno-lękowe i lęki niestety się nasilają. Boję się... Przeraźliwie się boję, że nie uda mi się pomóc ukochanej osobie. Na szczęście mam w sobie dość siły, by walczyć o nas oboje. I przysięgam przed całym tym forum, że wypruję sobie flaki, ale dopnę swego. Pomogę.

 

MAGDULQA, niewyobrażalnie Ci współczuję i łączę się w bólu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To jest trudny temat i najczesciej unikany, zwlaszcza po skutecznej probie. Mowi sie wtedy: "o zmarlych zle sie nie mowi", ale prawda jest taka, ze o zywych tym bardziej. Szukamy teoretycznie wyjasnienia, analizujemy, ale i tak prawie zawsze oficjalna wersja omija zywych czlonkow rodziny, najblizszych, przyjaciol, bo przeciez zywym do ogrodka sie nie robi, oni i tak maja problem ze smiercia kogos z rodziny.

Kazdy przerabial samobojstwo kogos z otoczenia. Kazdy na 100% slyszal o kims kto odebral sobie zycie. Kazdy wie ze to jest cholernei delikatna sprawa i ze lepiej nie zadawac pytan bo najblizsi i tak maja wyrzuty sumienia, i tak nie cofnie sie czasu, i tak nie znajdzie sie przyczyny - czyli formalnie rzecz biorac to ten samobojca jest winien i trzeba jak najszybciej sprawe wcisnac gdzies pod dywan albo do kąta bo to tylko wstyd w rodzinie. Tak jest najczesciej. Dlaczego? Czy to zawsze musi byc deprecha? Czy rodzina, przyjaciele naprawde nic nie mogli zrobic? Moze nie chcieli? Moze zabraklo wyobrazni? A moze lepiej nie poruszac tego tematu?

Ja tez nie jestem wyjatkiem i o kilku samobojstwach slyszalem:

 

1. Dawno temu, jeszcze na studiach bylem na Sylwestrze w Olsztynie. Tam zadokowalismy na jakims mieszkaniu, ktore zamieszkiwal kolega ekipy. Ja nawet faceta nie widzialem, ale mowili o nim jego znajomi: taki troche odciety, wycofany czlowiek, slaby kontakt. Podobno stracil prace, wlasnie odcieli mu prad. Nie wiadomo co z tym zrobi, pewnie wroci do rodziny gdzies na wies - tyle bylo tej gadki. No i po miesiacu gosc sie powiesil i nikt nie wiedzial dlaczego. Skoro z nikim nie byl blizej to moze i faktycznie trudno byloby jakosc odwiesc go od tego zamiaru, moze nie mozna bylo nic zrobic.. :(

 

2. Jakies 10 lat temu, zaraz po mojej przeprowadzce do mojego miasta poznalem kilku nowych ludzi w otoczeniu, miedzy innymi pewnego lekarza psychiatre i jego zone. Wspierala go podobno gdy kandydowal na radnego czy posla, cos w tym rodzaju, ale gdy cale te wybory okazaly sie jakas mrzonka wyprowadzila sie od niego i zostawila go samego w pustym mieszkaniu. Nikt sie nie wtracal bo to przeciez rodzinna sprawa, nie wypada, nie powinno sie itd. O ile sie wtedy orientowalem to cale to malzenstwo to byla jakas fikcja bo gosciu byl pod pantofel wbity a ona nastawila sie na jego kariere i zwiazane z nia szanse. No wiec po 2-3 miesiacach gosciu nagle znikl. Znalezli go po tygodniu gdy sasiedzi zaczeli czuc dziwne zapachy spod drzwi. Jego zona na pogrzebie lala krokodyle lzy i wszyscy skladali jej kondolencje a za plecami mowili: co za suka .. Potem zwinela wszystko czego sie dorobili i tyle bylo ją widac.

 

3. Jakies 5-6 lat temu dokladnie 31.12 powiesil sie znajomy rodziny. Znalem faceta osobiscie, faktycznie wygladal na lapiacego doly, ale bez przesady, w zyciu bym nie powiedzial ze jest zdolny do tego zeby odebrac sobie zycie - zona, dwojka fajnych dzieciakow.. Ale nikt nie pogadal z jego zona, a mi nie daje spokoju do dzisiaj: gdzie ona byla jak on sobie petle zakladal? Skoro mieszkali razem to na 100% wiedziala wiecej niz jakis poboczny obserwator. Czy cos zrobila? Wg mnie nic nie zrobila. Na dzien dzisiejszy kupila sobie samochod i jakos sie z tym pozbierala. Ja nie chce na niej wieszac psow, ale zawsze najlatwiej jest powiedziec - "zostawmy zywych w spokoju, umarlym i tak nie pomozemy."

 

Wg mnie otoczenie, chocby nawet bliskie, czesto jest jakims czynnikiem dodatkowym, ktory indukuje determinacje. Najgorsza jest obojetnosc czy nawet wrogosc tego otoczenia, niewazne czy swiadoma czy nie - przeciez i tak jest wynikiem braku wyobrazni, bagatelizowania problemu, czasem pewnie nawet wyladowaniem wlasnych slabosci czy kompleksow przez agresje na kims slabszym. A potem wystarczy tylko powiedziec: nic nie widzielismy, zostawcie nas w spokoju..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pan Reklama Ci odpisał,hehehehe

...a tak na poważnie to jest jeszcze jeden temat na tym forum bardzo podobny. Ja się tam udzielam bardzo i on Cię wybitnie dotyczy

 

depresja-my-li-samobojcze-co-robi-t17351.html

 

poczytaj i nabierz sił do walki z gó..wnem które Cie zabija

Trzymaj się

Robert

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Całkiem poważniej myślę nad tym czy by już tego nie zakończyć. Strach przestaje być barierą, nadzieja jest ulotna i umyka mi ciąglem ja ciągle tylko muskam ją palcami, nie mogą uchwycić. Dni ciągną się niemiłosiernie, słonce wschodzi i zachodzi, gwiazdy kołują na widnokręgu a mój nastrój jest jak fazy księżyca....

Moje życie jest jak dym tej fajki, leci w gore napotyka sufit tam w swej szarości kołuje, by w końcu ulecieć i zniknąć.....

 

Jestem Dymem.....

Jestem księżycem który nigdy nie ma pełni,

Jestem słońcem w zaćmieniu.... i gwiazdą za chmurami

 

A dusza moja jest tak ciemna i pusta jak te przestrzenie między gwiazdami....

 

Unoszę się ciągle w próżni, kończynami wyobraźni próbując złapać gdzieś stałe oparcie, niekruszejące podstawy....

 

[Dodane po edycji:]

 

Człowiek kołuje po pokoju jak lew w klatce zamknięty, wiedząc że swej wolności nigdy nie odzyska...

I ja jak ten lew smętnie już kroki swoje stawiam, jadła nie tykam, tylko gdy mnie już osłabienie przymusi...

Nie ma we mnie już wolnego ducha, został stłamszony

 

Muszę się wziąć w garść, stać się częścią szarości

 

Przyjąć przeznaczenie, przyjąć klatkę.... Mięso które podaje mi złota ręka cywilizacji.....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

....i to jest najgorsze w naszej męce

umysł masz czysty, rzeczowy i wspaniały i przez to choroba miażdży Cie tym dotkliwiej..

Brak mi słów..

Lepiej było by być prymitywem

Znam tą beznadzieje,tą nadzieje że po wypiciu pól litra wódki razem z benzo zasnę i juz nie nadejdzie kolejny obfitujący w bezsensowną mękę dzień...

na szczęście mam to juz za soba

przetrwałem prawie 3 lata beznadziejnego stanu

walcz z gó..wnem-może tez Ci sie uda

Robert

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nortt

 

Ładnie piszesz. Widac Twoją wrażliwość. Powiesz.........po co mi ona ....

Gdzie jest sens w tym,zeby ludzie tak niemiłosiernie cierpieli? Czy cierpienie uszlachetnia? Czy w przyszłosci doswiadczeni stanami beznadziei będziemy się umięli odnaleść? Czy moze przepoczwarzamy się by znów się wzbić ponad niebiosa?

 

Rozumiem jak się mozesz czuć. Tak jak powiedział Robert,żyj i nie poddawaj się, zacznij może od leków. Ja też tak zrobilam.

Leki,żeby rano móc na siłę otworzyć chociaż oczy,żeby nie lezeć odlogiem i odleżyn się nie nabawić. Żeby z lękiem nie stawiać kroków. PO to,aby nabrać plastikowej siły. A potem nie mieć sposobności,zeby umysł generował nasze prawdziwe odczucia.

Nie pamiętam Nortt czy pytałam Ciebie czy się leczysz i w jaki sposób borykasz się z tym stanem.....

Robert przerobił już chyba wszystkie leki .....znalazł ukojenie. Spróbuj..........Nie pozwalaj swej nadziei ,zeby wciaż ulotną była.

 

Jakie masz plany?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie mam planów, nie mam wykształcenia, nie mam pracy.

Ogólnie jestem do dupy :<

A co do wrażliwości to każdy w tym stanie ma taki sam poziom, wysoki poziom.

 

A co do leków, to zażywam Xetanor, lorafen aktualnie + masa leków wcześniej, nie pomogło. '

 

Przyszłości nie mam, więc nie ma czego planować.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Napisz co juz brałes i w jakich kompilacjachi co sie po nich działo/nie dzialo

Stary ja 3 lata probowałem wszelakich gó..wien aż w koncu trafiłem i wróciłem do żywych

tak więc napisz na spokojnie co i jak brałeś oraz jak długo i co sie dzioało/nie działo

zobaczymy czego jeszcze możesz spróbować...

Trzymaj sie i nie trać sił

Robert

o

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jaka jest Wasza pierwsza i ostatnia myśl każdego dnia? Dla mnie śmierć. Od przynajmniej 2005 roku, a odkryłem ze swoich starych zapisków, że myślałem o niej nawet w wieku gimnazjalnym. Mam 22 lata. Wokół mnie dołująca, szara rzeczywistość. Jestem sam. Nie cierpię ojca za wiele lat męczarni (teraz jest za granicą), matka i siostra są jak powietrze, w których wykrywam zagrożenie. Kolega tylko jeden, bo reszta po czasach licealnych zaczęła "normalne" życie. Koleżanek zero. Co gorsza, dziewczyny ani ćwiartki. W dzień jestem uśmiechnięty - ba, uchodzę za duszę towarzystwa. Tak było przynajmniej w liceum. Lubiany, "uroczy", trochę szalony. Wystarczy jednak tylko wieczór i noc, a już z Jekylla przeistaczam się w Hyde'a. Szlajam się po okolicy, jeżdżę rowerem, w głowie milion myśli, z czego 99% o zabarwieniu, jaki króluje w tym temacie. Pozorna ucieczka w alkohol, dragi - pozwoliły mi szerzej na to spojrzeć. Jadę o 22 na rower, plecak wypchany dziadostwem do faszerowania się, i sam jadę w tysiące różnych miejsc, by porządnie się odrealnić. Wracam nad ranem - rodzinka nawet nie pyta - bo tak, nasz synek jest przecież taki kochany i ułożony. Rzygać mi się chce na ich zachowanie. Ja szukam czegoś więcej - kto każdy weekend spędza sam, kto spędza sylwka sam? Bo co, bo mnóstwo osób woli w domu? Ta, może teraz tak, ale będąc w liceum takie rzeczy były nie do pomyślenia - siedzisz pod mostem sam i patrzysz, jak dziesiątki osób po drugiej stronie na ławkach śmieje się, całuje, wygłupia. Ja tego nigdy nie doświadczyłem. A jak miałem okazję, to siedziałem w kącie. Cały ubiegły rok to była jedna wielka pomyłka. Wpadałem często w szał - robiłem rzeczy, jakich normalny człowiek by nie zrobił. Tłuczenie łbem w mur? Rozcinanie ręki rozbitą butelką? Cięcie się? Płacz? Uskok przed jadącym pojazdem? Jazda środkiem drogi po mieście? Obojętność w stosunku do śmierci ostatniego dziadka? To tylko promil przykładów. Moja rodzina jest tylko z nazwy rodziną. Pamiętam, jak kiedyś byłem w szpitalu, to potrafili się śmiać z tego, że myślę o śmierci. Wyszedłem zapłakany i w tej chwili chciałem użyć grubego, prysznicowego węża. Nikt o tym nie wie. Byłem 3 razy w szpitalach - każdy pobyt jeszcze gorszy. Zero pomocy. Przeleciałem wszelkie środki neuro-antydep-depresanty i guzik z tego wyszedł. Oprócz sedacji. Nie mogę w nocy spać, denerwuje mnie nawet odgłos wiatru. Świruję. "Zdechnij, zdechnij, zdechnij" - śmiech przy oglądaniu zabijanych ludzi i myśl "ale fajnie, gdyby mnie zastrzelili". Nikt by za mną nie płakał, bo niby kto? Potrzebuję kogoś bliskiego. Nie mam dla kogo żyć. Poważnie. A wiem, że rozmowa z dziewczyną by wiele zmieniła, bo już nie raz się o tym przekonałem, tyle że to była tylko koleżanka. I nie, nie mam zamiaru nikomu mówić o choćby części rzeczy, które mam w głowie. A sporo ich mam. Schizofrenik paranoidalny, depresja, zaburzenia lękowe, do tego sporo somatyki. Nie jestem potworem, dziewczyny mnie akceptują fizycznie. Ale ja siebie nie akceptuję. Ktoś pomyślał, że "udupimy tego kolesia i dosypiemy mu do kodu genetycznego wszelkie możliwe dziadostwo, przez które będzie się rozsypywał, ale jednocześnie sam z siebie nie umrze". Wczoraj kolejna samotna wyprawa w moje ukochane okolice stacji kolejowej. Całe szczęście było cicho i pusto, bo w dzień bym nie zdzierżył tych roześmianych ryjków z liceum. Ach, to były najpiękniejsze lata mojego życia. Paradoksalnie mimo niewykorzystania możliwości charakteru, bawiłem się dobrze. I co teraz? W czym tkwię? Budzę się - dziesiąta. Pierwsza myśl - śmierć. Druga - śmierć. Trzecia - śmierć. Czwarta - znów ktoś się kręci w salonie i znowu spokojnie przy muzyce nie zrobię sobie śniadania. Złość. Wściekłość. Smutek. Żal. Ale nie widać tego po mnie. Kocham muzykę. Kochałem astronomię. Kochałem wypady w nieznane miejsca. Kochałem wędkarstwo. Kochałem wiele innych zainteresowań, które prysły. A muzyka też powoli zaczyna wygasać, choć trzymam się kurczowo nurtu muzycznego od 2005 roku i tylko przy niej doznaję uczucia szczęścia. Ale zaraz serotonina się kończy i trzeba wracać do myśli. Śmierć, śmierć, śmierć. Muszę zrobić to, muszę tamto, muszę siamto. Śmierć. I co - kto mnie zrozumie? A niech ktoś teraz przyjdzie i pogada ze mną w cztery oczy - NIKT by nie rozpoznał, że to ten sam człowiek, co napisał tyle zgoła porypanych rzeczy powyżej. Boję się ludzi na ulicy, boję się kupować coś w sklepie, załatwiać sprawy. Ale jednocześnie mam do tego power i łeb. Zapytajcie moich znajomych, jaką mam wiedzę w głowie. Każdy powie "on wie wszystko". Wciąż to słyszę. I do kogo mam się niby zgłosić, żeby w końcu wybić sobie z łba, że ci śmiejący się ludzie czy ta wspaniała wielka miłość nie istnieje? Że to tylko oszukiwanie się? Kto mnie wysłucha? Próbowałem, ale dostałem na starcie metkę F20. A do tego perazynę. I ślinienie się przez ponad 3 miesiące, by na własne żądanie się wypisać. Każda prośba o pomoc wzbudza tylko śmiech. Dałem sobie spokój. Jestem zamknięty w sobie. Mam powera, jak już pisałem - chcę robić wiele rzeczy. Cwaniak ze mnie za dnia. Teraz też. W nocy jeden wielki cykor. Boję się spać. Zalewam się potem. Śmierć. Śmierć. Śmierć. I w kółko zapętla się muzyka czy gadanie z TV do godzin porannych. Myśli natrętne, natłok myśli. NIGDY nie potrafię się wyluzować. Gdy jestem na imprezce, wokół się śmieją. Ja nie ogarniam. Bo myślę, czy mam w kieszeni telefon, czy nie. Kiedy w końcu doczekam się wolności w mózgu? Dlatego jeśli ktoś z Was planuje śmierć, bo ogarnia go g*wno dnia codziennego, a ma dla kogo żyć (siostra, brat, matka, dziewczyna, chłopak) - ŻYJCIE. Ja nie mam dla kogo. Bo jestem sam. I nie piszcie, że wiecie lepiej, że ktoś o mnie myśli. Bo nikt nie myśli.

 

Nie patrzcie na moją ilość postów czy staż - śledzę czasem to forum, ale jeśli czytałbym wszystkie te posty, to... najpewniej bym zwariował.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

SzaraCodzienność, bardzo mi przypominasz najbliższą mi istotę na tym świecie. Z tą różnicą, że on nie jest sam i ma dla kogo żyć. Odezwij się do mnie na gg, Twoja historia wzbudziła we mnie nie tylko współczucie, ale i lęk. Jak coraz więcej spraw. Ja też widzę teraz tylko śmierć... Ale nie swoją i to jest najgorsze... Więcej o tym napisałam na 496 stronie w temacie 'Jęczarnia'...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×