Skocz do zawartości
Nerwica.com

Depresja a szkoła/studia


anyway

Rekomendowane odpowiedzi

Witam wszystkich, opowiem tu moją historię związaną z edukacją, cud miód. Aktualnie mam 23 lata, bezrobotny, bez prawa jazdy bo straciłem, czasem psychotropy doprowadzają do dziwnych sytuacji.. Generalnie nie mam nic i pozatym jestem sam jak palec, moja rodzina nie wie o mnie nic a wręcz wykańcza psychicznie tylko nie wiem czy świadomie czy nie świadomie. Gdybym wiedział na pewno mógłbym przynajmniej z czystym sercem paru osobą przyj%^ać w twarz.

W podstawówce kilka razy miałem wystawiane opinie, standard każdy taką opinie ma wypisaną przez nauczyciela. W opinii przeważał motyw "bujania w obłokach" jak to durnie nazwała pani nauczycielka, co ja na to poradzę że zawsze myślami byłem gdzie indziej niż na nudnej lekcji gdzie tylko jedna odpowiedź była prawdziwa a cała reszta możliwości to bzdura. Paranoja. W drugiej czy tam trzeciej klasie podstawówki zaliczyłem przeprowadzkę do innego miasta. Totalna porażka moich rodziców. W tamtej szkole oczywiscie pod wpływem nieprzerwanie ciągnącej sie dwa lata kłótni bo tyle tam mieszkaliśmy zacząłem gnić od środka, przepadać, umierać, wycofywać sie, żadne słowo tego nie oddaje jak bardzo sie stoczyłem. Oczywiscie nikt mnie tam nie polubił, byłem mega naiwny zawsze, nic sie do dziś nie zmieniło, bo jak inni słyszą bzdrue to trzeźwo wyłapują że to wkęt, ale nie ja, miałem zbyt bójną wyobraźnie żeby nie uwieżyć że czegokolwiek nie da sie zrobić. W ciągu podstawówki wróciłem do tej pierwszej szkoły podstawowej, byłem juz wtedy w ciężkiej depresji ale jako że rodzice mnie nie zauważali a gdy pomagali to jeszcze pogarszali to było coraz gorzej, nie miałem kolegów, o dziewczynie nawet nie wspomne haha. Technikum, ten sam syf, byłem nikim. Pod koniec technikum zdecydowałem że ide do psychologa, od 18 moge robić co chce ze swoim życiem i nie musze wlec za sobą rodziców żeby cokolwiek podpisywali a czasem to u psychologa potrzebne jak sie nie ma 18nastu, pierwszy psycholog to jakaś totalna porażka, potem był następny do którego co jakiś czas jeżdze do dziś, zacząłem brać Cital 20mg, który po miesiącu przewrócił całe moje życie do góry nogami. Pomiedzy technikum a citalem są dwa lata ciemności o których nawet teraz zapomniałem wspomnieć, to było jądro ciemności, nie pamietam z tamtego okresu nic poza nocnym paleniem blantów do nieprzytomności bo czesto mi sie do zdażało, oprócz tego pierwsza dziewczyna która jest więcej niż pewne że mnie zdradzała z kolegami. Dziura w mózgu, tyle mi zostało z tamtego okresu, były też i studia, na które jadąc płakałem. I to tak konkretnie. Czasami w czasie zajęc musiałem wyjsćdo kibla zwymiotować i płakać. Samotność. Po pierwszych studiach i rzuceniu tej szmaty zaczeły sie psychotropy i terapia. Na koniec gdy juz myślalem że jest lepiej i pod wpływem rodziców poszłem na drugie studia. Wszystko h strzelił. Mam 23 lata, bez szkoły wyższej a nie młodnieje, bez prawa jazdy bo straciłem z głupoty i przez samotność bo jak bardzo trzeba być samotnym żeby zaryzykować prawo jazdy by tylko kogoś lepiej poznać, nie mam pracy a już czeka na mnie dług 8tyś zł jaki jestem winien sądowi. Zanim będe mieć więcej pieniędzy niż potrzebuje na jakieś totalne minimum do przeżycia będe już zwyczajnie za stary żeby studiować. Macie tu przykład jak nie przeżyć młodości. Poza tym dodam że już któryś raz z rzędu ktoś mi mówi włącznie z psychologami policyjnymi że jestem egoistą oraz nie uznaję hierarchii w grupie. To wszystko brzmi smutnie ale paradoksalnie im bardziej sie staczam tym lepiej mi idzie z wychodzeniem z depresji, interpretuje to jako kosmiczny "kac" po ciężkiej depresji, jestem teraz pewny siebie, z potulnego stałem się czarną owcą rodziny, a dziewczyn przez ostatni rok było lekko 8. Jeszcze tylko tutaj nikt mnie nie skrytykował i nie zrównał z ziemią, zapraszam do debaty, o ile mod nie usunie posta. Wypowiedziałem się o szkole i studiach jak by nie było.

 

 

A jak wygląda sytuacja z poznawaniem nowych dziewczyn? Mówisz im wprost, że masz te różne problemy m.in. ze studiami, rodzicami, zaburzenia, czy ukrywasz lub czekasz aż zdobedziesz jej zaufanie. Pytam, bo mam dylematy w tej kwestii, a nie chciałbym zrobić z siebie dziwaka czy zranić drugą osobę.

Dzięki za odpowiedź!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A jak wygląda sytuacja z poznawaniem nowych dziewczyn? Mówisz im wprost, że masz te różne problemy m.in. ze studiami, rodzicami, zaburzenia, czy ukrywasz lub czekasz aż zdobedziesz jej zaufanie. Pytam, bo mam dylematy w tej kwestii, a nie chciałbym zrobić z siebie dziwaka czy zranić drugą osobę.

Dzięki za odpowiedź!

 

To trudne pytanie, sposób mam dobry ale zawsze ostatecznie zostaje sam czyli na krótką metę jak się połapiąco i jak to po imprezie, z psychotestow robionych u psychologa wyszlo ze jestem kosmicznym egoistą chociaż mam dwoje rodzeństwa, prze praszam za te skojarzenie, mi sie tak kojarzą jedynaki ale to tylko moja subiektywna ocena. Pozatym inteligencja lekko powyżej przeciętnej, czyli dobrze cos miec w glowie, jestem uważany za inteligetnego ale mysle ze jak proste słowa zaczniesz zastępować tymi z encyklopedii to wyjdzie to samo. ubierz sie dobrze najlepiejw cos wyróżniającego sie elegancją ale nie dziwaczne, mów tylko to co chca słyszeć a porażki życiowe obracaj w dowody sily , odwagi i determinacji. Ale przede wszystkim mów co chca słyszeć. No i spokój, nigdy się nie unoszę to może tez jest odbierane pozytywnie nie mam pojęcia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam takie małe marzenie, aby choć jedna osoba pochyliła się nad tym co tutaj zostawiam..... Tak bardzo chciałbym mieć z kim porozmawiać, z kimś kto potraktowałby mnie poważanie....

Opiszę tutaj mój przypadek, bo znalazłem się w totalnej kropce i nie wiem co mam robić. Od razu zaznaczam, że dawno zaakceptowałem fakt, że jestem życiowym przegrańcem, nieudacznikiem i raczej nic dobrego mnie już nigdy nie czeka.

Oto jestem na czwartym roku gównianego kierunku i może zabrzmi to dziwnie, ale jako osoba, która niemal co semestr miała średnią 5.0, zastanawiam się, czy nie rzucić tego w cholerę.

Tak na prawdę po liceum temat studiów miałem zupełnie gdzieś. Poszedłem na jedyny kierunek, który faktycznie jakoś wiązał się z tym, co choć minimalnie mnie w szkole średniej interesowało. W domu nigdy się nie przelewało i nadal się nie przelewa, więc od samego początku kusiła mnie perspektywa posiadania nie tylko stypendium socjalnego (bo na te i tak się kwalifikowałem) ale też rektorskiego za wyniki w nauce, a że oba stypendia były na mojej uczelni bardzo wysokie i łącznie mogły mi zapewnić niemalże minimalną krajową pensję, postanowiłem robić wszystko by mieć dobre wyniki.

Tak też z semestru na semestr piąłem się po szczeblach swojego uczelnianego i kierunkowego "fejmu". Przez trzy lata wyrobiłem sobie opinię studenta niezwykle pilnego, zaangażowanego, zdolnego, ambitnego i w ogóle ogromnie szanowanego w kręgach wykładowców. Swoim zaangażowaniem wyróżniałem się z tłumy improduktywnych rówieśników z roku.

Nie ukrywam, do wszystkiego zawsze się przykładałem. Tak już mam, że nie potrafię robić czegoś na odpierdziel i czy mnie to interesuje czy nie, zawsze staram się zrobić coś najlepiej jak tylko potrafię. Na studiach zostałem chyba po raz pierwszy zauważony, bo w szkole zwykle wychwalane były tępe dzieci bogatych rodziców. Niezwykłe było dla mnie to, że ktoś potrafił mnie docenić, a - nie ukrywając - pochwały pod moim adresem stały się już normą.

Zaliczałem prawie wszystkie egzaminy na 5, występowałem na konferencjach, publikowałem artykuły, współpracowałem to tu to tam. Oczywiście upragnione stypendium rektorskie dostawałem co roku (i dostaję nadal).

Oczywiście oceny nie zawsze zdobywałem ciężką nauką do egzaminów, bo często miałem wrażenie, iż bardziej składał się na niej mój uczelniany wizerunek (bo większość wykładowców i tak zakładała, że jestem w 100% przygotowany), a i umiejętność ściągania (wszak szczęściu trzeba czasem dopomóc).

Owszem, były kryzysy. Przez to, że poświęciłem się tak bardzo tym studiom, nie mam życia jeszcze bardziej niż nie miałem go wcześniej.

Napisałem bardzo dobry licencjat, zostałem na studia magisterskie i tu dochodzimy do teraźniejszości, bo pojawił się ogromny kryzys.

Oto jestem na drugim semestrze studiów magisterskich i czuję się totalnie beznadziejnie. Nie mam już ochoty robić czegokolwiek. Jak wspomniałem wyżej - przez tyle lat nie liczyło się dla mnie zainteresowanie tym co robiłem, tylko fakt, że pewnej wewnętrznej moralności i to, że zostanę za to potem wynagrodzony. Dziś nie potrafię podjąć już żadnego działania, nie jestem nawet w stanie sformułować tematu pracy magisterskiej. Nie mam siły już oszukiwać, że mnie ten kierunek w jakimkolwiek stopniu interesuje, rzygam nim, nie potrafię opisać jak bardzo go nienawidzę.

Kolejnym problemem jest fakt, że ludzie oczekują ode mnie czegoś, czemu nie jestem w stanie sprostać. Przez moje wcześniejsze działania wyrobiłem sobie pewną oszukańczą maskę, zapędziłem się w kozi róg, zabrnąłem za daleko w oszukiwaniu siebie samego i wszystkich dookoła. Teraz dostaję propozycje współpracy z jakimś pismem, propozycje napisania tekstu do jakiegoś druku, wystąpienia gdzieś, i nie jestem w stanie zrobić NIC. Tak na prawdę, przez te wszystkie lata nie sprawiało mi to przyjemności, starałem się odwalić wszystko jak najlepiej i mieć to już za sobą.

Problem w tym, że gdy komuś to wyjawniam, to nikt mi nie wierzy i uważają, że kokietuję albo się zgrywam, a ja na prawdę nie potrafię już niczego dokonać i nie jestem w stanie podjąć żadnego działania.

Tak spędziłem prawie 4 lata podporządkowując wszystko studiom, zdobywaniu ocen i punktów, by potem mieć z tego pieniądze w postaci stypendiów. Wykończyłem się przy tym psychicznie, nie wiem, czy zdołam dokończyć te studia. Przyszłości i tak nie wiązałem z tym żenującym kierunkiem, a cały myk polega na tym, że od początku uważałem go za żenujący, z tą różnicą, że po prostu udawało mi się być w tym dobrym.

Wszyscy (wykładowcy, znajomi ze studiów) widzą we mnie kogoś kim nie jestem, widzą ten sztuczny wizerunek jaki sobie wytworzyłem. Nie potrafię już sprostać ich oczekiwaniom, nie mogę tak dalej się męczyć i udawać, że to wszystko sprawia mi przyjemnosć, w momencie gdy rzygam na widok samego budynku uczelni.

Większość ludzi kreśliło dla mnie przyszłość w postaci "kariery naukowej", abym po magisterce zrobił doktorat itd., więc nikt mi nie wierzy, gdy mówię, że zamierzam zakończyć tę żenadę na magisterce.

To że coś mi dobrze wychodziło, nie znaczy przecież, że było to jakąś moją pasją, po prostu robiłem to co musiałem i tyle. Niestety i tak jestem zerem, bo uważam, że nie nadaję się do niczego. Przecież nie będę ciągnął tego wszystkiego dalej i wiódł takie żenujące życie robiąc coś czego nienawidzę.

I rzuciłbym to w cholerę ale......nie mam żadnej alternatywy i nikt nie jest w stanie mi jej zapewnić, żadne znajomości a już na pewno nie rodzice, którzy sami nie mają stałej pracy.

Na prawdę nie wiem co mam robić, nie mam żadnych punktów zaczepienia. Jedyne co mam to zaoszczędzone przez te wszystkie lata pieniądze ze stypendiów, z których uzbierała się pewna kwota. I wszyscy uważają, ze to takie zajebiste: "uczysz się, masz stypendia"......a tak na prawdę nie mam nic, jestem największym życiowym nieudacznikiem, jaki chodził po tej ziemi......

Rzucenie studiów miałoby też taki wymiar, że nie zasiliłbym przynajmniej szeregu żenujących bezrobotnych magistrów. Owszem, to co dokonałem wpisane do cv mogłoby zapewnić mi jakąś pracę może, ale pewnie i tak bym się do niej nie nadawał a i nienawidziłbym jej nawet, jeśli byłbym w tym dobry.....

Oczywiście żadnej "drugiej połówki" nie mam i raczej nigdy mieć nie będę, bo chyba nie ma takiej osoby, której mógłbym powiedzieć wszystko co mnie trapi, a i takiej, której mógłbym cokolwiek zaoferować...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Raito, przeczytałem Twoją wypowiedź.

Wnioskuje, że czujesz się samotny i to wpływa na Twoją niską samoocenę. Nie napisałeś jednak nic o tym, jak się czułeś na początku studiów. Czy wtedy już były jakieś oznaki zaburzeń, czy to pojawiło się dopiero na piątym roku studiów? Podziwiam, że dałeś radę zdawać semestry z takimi wynikami, bo ja np. idę po linii najmniejszego oporu i zwykle są 4, a z trudniejszych przedmiotów 3.

Może konsultacja z psychoterapeutą była by dobrym rozwiązaniem, o ile takowej nie miałeś.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Raito, przeczytałem Twoją wypowiedź.

Wnioskuje, że czujesz się samotny i to wpływa na Twoją niską samoocenę. Nie napisałeś jednak nic o tym, jak się czułeś na początku studiów. Czy wtedy już były jakieś oznaki zaburzeń, czy to pojawiło się dopiero na piątym roku studiów?

Początek studiów był koszmarny, totalnie nie byłem w stanie porozumieć się z większością ludzi z roku, głównie dlatego, że miałem zupełnie inną postawę od nich i posiadałem poczucie jakiejś głupiej misji nawracania ich na właściwą ścieżkę i prawilne podejście do edukacji. Był wręcz moment, gdy czułem się niemal wrogiem całej grupy. Z biegiem czasu sytuacja się zmieniła i dziś jest pod tym względem zupełnie ok, rzekłbym nawet, że moja grupa na studiach robi mi za fajną szkolną klasę z całkiem przyjemnym klimatem. Chyba już po pierwszym roku większość osób zaakceptowała moje podejście i to, że - mówiąc narcystycznie - wybijam się ponad przeciętność, co wyraźnie ich wcześniej raziło, a potem wiele razy okazywało się, że ratowałem dupę całej nieprzygotowanej do zajęć grupie. Są ludzie, z którymi na prawdę sympatyzuje, niektórzy z nich nawet wiedzą o tym wszystkim, ale - tak jak wspomniałem wyżej - uważają to za zwykłe śmieszkowanie z mojej strony. Generalnie obecnie jestem osobistością bardzo lubianą na moim roku i to nie dlatego, że w trakcie studiów kilka osób miało ze mnie pożytek.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie mam na imie. Zaczalem sie leczyc na depresje majac 20 lat zaluje ze nie zrobilem tego wczesniej, a zaburzony bylem od czwartej Klasy podstawowki czego w ogole sobie z tego nie zdawalem sprawy. Bylem wysylany do internetow gdzie wszyscy u mnie stwierdzali ze mam nie zdolnosc do uczenia sie I wtedy pamietam ze moje oceny w podstawowce legly w gruzach mialem ponad 6 jedynek z matmy I mialem nie przejsc do piatej klasy. Dalej po podstawowce wyjechalem do USA I zaczalem nauke od 7 klasy podstawowki I mialem juz obnizony poziom naczuczania I zamiast uczyc sie Algebry w szkole to uczylem sie matematyki na poziomie drugiej klasy. Myslalem ze jak przyjade do usa to bede mial lat wiek a guzik sie okazalo ze nie mialem nawet problemy z Angielskim nie umialem budowac zdan I ani rozmawiac pozniej poszlem do liceum ktore zawalilem uczylem sie w klasach special education I nie moglem zrozumiec tego dlaczego w tych klasach jestem poziom byl na poziomie 4-5 podstawowki. Pozniej w 3 klasie czulem sie ze mialem Ju ciezka depresje I ze cofalem sie do tylu. Jak liceum sie skonczylo moje Zainteresowania szkola leglo I nie poszlem wtedy do collegu I po roku zlapalem ciezko depresje. Teraz niewiem czy nie wrocic do szkoly z powrotem niewiem czy to dobry pomysl.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jest ktos w stanie podpowiedziec w kwestii urlopu dziekanskiego/zdrowotnego? Generalnie przymierzam sie do hospitalizacji w ciagu tygodnia-miesiaca (dzien przed przyjeciem ma telefon zadzwonic), stad tez chce wziac urlop na studiach by nie stracic kilku lat nauki. Z tego co sie dowiedzialem to by dostac urlop zdrowotny musze zlozyc podanie do dziekana -> on to rozpatruje -> wysyla do przychodni akademickiej -> tam jestem wpisywany na liste oczekujacych na zebranie sie komisji -> po komisji odpowiedz wraca do dziekana i zostaje mi przydzielony urlop zdrowotny. Sek w tym, ze najblizszy wolny termin to 29 marca, a nie wiem kiedy telefon mi zadzwoni. Moze urlop dziekanski bedzie lepszym rozwiazaniem? Jest ktos w stanie cos doradzic?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Byłem jakiś czas na urlopie dziekańskim.

Jest to dziwne uczucie, bo z jednej strony jest się nadal studentem. Z drugiej nie bierze się udziału w toku zajęć.

Wymaga to jakieś odgórnej zgody, uzasadnienia. Można się spotkać z odmową.

 

Ale uważam, że to dobry pomysł. Rok przerwy może pomóc odświeżyć umysł. Skończenie liceum to i tak jest już wysiłek.

Wyjechać gdzieś w podróż pociągiem. Może zatrudnić się w jakiejś pracy.

Ze studiami technicznymi jest lepiej.

Jak ktoś ma urlop np. na uczelni informatycznej, to może przykładowo się czasowo zatrudnić w jakimś warsztacie, pogotowiu komputerowym.

Wtedy też łatwiej się studiuje, jak ma się odrobinę wiedzy jak wygląda praca.

 

Chciałem skończyć uczelnie humanistyczną, ale z pracą po tym kiepsko. Szkoda.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×