Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nieszczęśliwy człowiek, przegrane życie, brak sił na zmianę


AndreDA

Rekomendowane odpowiedzi

Cześć. Mam 24 lata, nieskończone gimnazjum, przez dobrą dekadę prawie wcale nie wychodziłem z domu, jestem samotny. Kiedy jeszcze byłem dzieckiem nikt nie potrafił mi pomóc, bo z boku to wygląda jakbym ja po prostu postanowił zmarnować sobie życie, postanowił być smutny, nie chciał się podnieść. Będzie bardzo długo i pewnie nikt tego nie przeczyta.

 

Nie wiem jak to wytłumaczyć komuś innemu, kto nie czuje, nie widzi jak ja. Jestem jaki jestem. Kiedy czuję, tak w pełni czuję, to świat to dla mnie po prostu... za dużo. Istnienie mnie boli niemal fizycznie wtedy. Od zawsze uciekam od rzeczywistości, nie mogę jej znieść. Od zawsze czuję tak potężnie, że mam wrażenie, że nie mogę oddychać, nie mogę tego w sobie pomieścić. Nawet jak miałem badania psychiatryczne zalecone przez sąd to napisali w opinii, że wszystkie emocje odczuwam nienaturalnie mocno i długotrwale i przez to nie potrafię normalnie funkcjonować. Gdy byłem zupełnie wyrzucony z jakiegoś bezpiecznego miejsca w mojej głowie to czułem takie straszne zimno, ciemność. Byłem bezbronny i przerażony jak dziecko. Lepiej się tego oddać nie da. Jestem z tym sam, mam wrażenie, że nikt nie rozumie nawet nie tyle tego co czuję, a JAK czuję. Ludzie nie są w stanie pojąć, że ktoś nie jest w stanie się przystosować, że przepaść między tym co ma się w środku, a tym jaki jest świat na zewnątrz potrafi być za duża. A ja wszystko czuję tak bardzo, przyjmuję sercem a nie umysłem, najpierw czuję całą duszą, tak mocno, że aż boli, a dopiero dużo później myślę, przez co całe życie działam ku własnej zgubie. Nie potrafiłem poradzić sobie z codziennym życiem, zwyczajne sytuacje łamały mnie zupełnie, nie potrafiłem zrozumieć innych ludzi, zaakceptować systemu, to wszystko wydawało się szare i zimne. Każdy dzień tam, na zewnątrz, mnie niszczył w środku, automatycznie od tego uciekałem, a gdy trochę dorosłem to nie potrafiłem też zobaczyć celu w tak bolesnym życiu dla samego życia. Nie rozumiem świata, a świat nie rozumie mnie. Całe życie słyszę, że mam wziąć się w garść, przestać użalać nad sobą. Że nie mam żadnych problemów. Że jakbym zaznał biedy i ciężkiej pracy to bym się ogarnął. Że jestem leniwy, że sobie wmawiam, że to fanaberia. Mógłbym długo wymieniać takie stereotypowe teksty. Zastanawiam się na ile sposobów słyszałem w życiu powiedziane "musisz, bo tak". To nie jest kwestia chcenia, decyzji. Ale całe moje środowisko zawsze było pełne agresywnego niezrozumienia, agresywnego, bo reakcją na moje wnętrze i życie najpierw była irytacja, potem frustracja, a na końcu wrogość, jakby moja osoba zakłócała im ich wizję świata. Gdybym pił, ćpał i był okropnym człowiekiem to nie dostawałbym tak po dupie jak za bycie tak wrażliwym. Od tylu lat słyszę wyrzuty. I od tylu lat czuję się taki zagubiony, samotny. Sam we wszechświecie. Jak takie przestraszone dziecko w wielkiej ciemności. I całe życie płaczę, żeby tylko ktoś mnie przytulił i chronił i żebym czuł się bezpiecznie, spokojnie i wiedział, że jutro nie będzie boleć.

Dopóki mogłem być dzieckiem to jakoś funkcjonowałem, mimo wielu incydentów wynikających z mojej nadwrażliwości. Tylko u dziecka to ciężko ogarnąć, och, popłakał się tak, że prawie się udusił, bo musiał wystąpić na środku klasy. Ha-ha, jak dorośnie to będziemy się z tego śmiali.

Od kiedy miałem zacząć dorastać właśnie to wszystko coraz bardziej się sypało. Gdy miałem 11 lat przestałem wychodzić z domu, chodzić do szkoły. Prawie rok przesiedziałem w pokoju, w swoim świecie, dostając ataku paniki gdy tylko ktoś próbował mnie ruszyć do życia. Skończyłem w psychiatryku, gdzie spędziłem 2 tygodnie rycząc od rana do nocy. W ogóle nie zainteresowano się tam moim wnętrzem, tylko zimno, od strony praktycznej, że nie chodzę do szkoły. Jak ryczałem siedząc na korytarzu to jeszcze mnie opierdalały bez przerwy pielęgniarki, "a ten znowu ryczy", "no czego ryczysz, co ci jest". Skończyło się tak, że pogrozili mi paluszkiem i wypuścili pod warunkiem, że będę chodził do szkoły. Do podstawówki miałem jakieś 2 minuty drogi z domu i miałem tam kolegów, więc jakoś ją skończyłem.

Gimnazjum... wiadomo jakie jest gimnazjum. Trudno o lepsze miejsce by do końca mnie złamać. Pierwszą klasę skończyłem, nie wychodząc z domu praktycznie wcale poza szkołą a i ze szkoły często uciekając do domu jak nie mogłem wytrzymać. Pamiętam, że przez okno często widziałem jak dawni koledzy z podstawówki się trzymają razem, grają w piłkę. I można powiedzieć "ubierz się, idź do nich". A ja nie mogłem i tylko się gapiłem, jak jakiś smutny kot na parapecie. Po pierwszej klasie przyszły wakacje czyli 2 miesiące ciągłego siedzenia w domu, to wystarczyło, żebym jesienią nie był w stanie już wrócić do tego ledwo trzymanego rytmu chodzenia do szkoły. Jakoś w kratkę chodziłem do połowy października, a potem koniec, nie dawałem już rady. I to się miało powtarzać co jesień aż do końca.

Pierwszy raz nie zdałem. Skończyłem 15 lat i zaczął się już u mnie tworzyć mój światopogląd, rozwijać bardzo moja osobowość. Zacząłem dużo myśleć o tym wszystkim, do strachu i zagubienia doszedł zwyczajny wielki smutek, depresja. Teraz mam 24 lata i mogę już w pełni wszystko wyłożyć, dokładnie, szczegółowo, jak widzę świat, ludzi, cywilizację, system, życie, ale wtedy to się dopiero zaczynało kształtować. Wiedziałem tylko tyle, że coś jest bardzo nie tak, nie potrafiłem tego wszystkiego zaakceptować, czułem się jakby coś mnie truło. Jakoś w październiku 2007 pojawiły się ostre myśli samobójcze, byłem zupełnie sam, nikt mnie nie rozumiał, sam nie do końca rozumiałem. Świat wydawał się ciemny i beznadziejny, ludzie głupi i nieczuli, a życie ciągłą walką o przetrwanie kolejnych dni, będąc niewolnikiem w wielkiej szarości. Presja na mnie bym "żył" była olbrzymia, a ja potrafiłem się popłakać ze wzruszenia jak patrzyłem w nocy przez okno na gwiazdy, a pod blokiem przejechał samochód, światło się odbiło, przeleciało po żaluzjach i wszystko na chwilę rozjaśniło. A jak ktoś powiedział mi coś przykrego to aż się musiałem czegoś złapać, bo czułem to na duszy. Mimo że potrafię mówić jak cierpię, to nie potrafię powiedzieć co i jak widzę. Co czuję gdy czasami patrzę w niebo, albo przez okno na las, albo gdy myślę o kimś na kim mi zależy, albo że gdy wracam do jakiegoś dobrego wspomnienia to nie mogę oddychać i chcę płakać. Tak naprawdę czuję się najbardziej samotny gdy czuję dobre rzeczy, a nie złe. Bo one są takie piękne, ale nikt nie wie, że to czuję.

W styczniu 2008 wsadzono mnie do psychiatryka znowu. Siłą i bez ostrzeżenia, świetny sposób by mi pomóc. Bardzo traumatyczne to było i to był pierwszy raz kiedy coś we mnie umarło. Oczywiście tam znowu niemal zerowe zainteresowanie tym kim jestem i co jest we mnie i znowu zimno i praktycznie, bo nie chodzę do szkoły i co z tym zrobić. Wtedy po raz pierwszy uczyłem się chować do skorupki, budować mury, bo inaczej bym tam nie przetrwał. Po wyjściu oczywiście złamałem się znowu, zaliczając tylko tyle wizyt w szkole by mnie znowu nie zamknęli (do 16 roku życia rodzic może siłą), gdzie nawet się nie rozpakowywałem tylko gapiłem za okno i uciekałem gdzieś w mojej głowie.

Przyszła jesień, wróciła szkoła, depresja i myśli samobójcze znowu uderzyły z pełną siłą. Cóż mogę powiedzieć? Siedziałem w domu, czując, płacząc, wzruszając się, smucąc, raz czując, że coś jest tak pięknego, że nie potrafię tego w sobie pomieścić, a raz, że ciemność jest taka silna, że dłużej jej nie wytrzymam, złamie mnie i pochłonie. Wszystko się ostatecznie zaczęło sypać, czepił się mnie sąd, że nie chodzę do szkoły, na wiosnę miałem mieć sprawę. Czułem się beznadziejnie, chciałem, żeby to wszystko już się skończyło i żebym miał spokój, było tak strasznie zimno i samotno, a ja nic nie rozumiałem, tylko czułem aż bolało i chciałem uciec, schować się i udawać, że nie istnieję. Wiedziałem, że nie potrafię ani nie chcę żyć i tak bardzo bolało i ciągle prześladowały mnie te myśli samobójcze i wiedziałem, że nie pociągnę tego już za długo, nie mogę bez końca uciekać. Nie wiem czy ktoś to czyta, rozumie. Czuję się z tym cholernie sam, chciałbym żeby ktoś przez chwilę to poczuł i zrozumiał. Jakby życie było oceanem, jedni się wesoło pluskają, inni z trudem płyną pod fale, a dla mnie woda była jak kwas i na dodatek nie miałem rąk ani nóg. I tylko leżałem bez ruchu na plaży, dosięgały mnie regularnie fale i przynosiły ból. Kompletnie nie potrafiłem sobie poradzić na tym świecie, wszystko za bardzo czułem, wszystko widziałem zbyt negatywnie.

 

Od kiedy skończyłem 18 lat wegetuję w domu na utrzymaniu mamy. Są dni złe i mniej złe. W te złe mam depresję tak miażdżącą, że nie mam siły się umyć, jeść, nic. Wszystko jest czarno-białe. Nie mogę żyć, nie mogę umrzeć. Bezsilny, w zawieszeniu, piekło na ziemi. W te mniej złe dni daję radę w miarę funkcjonować, bo jako reakcja na tak straszny ból istnienia mój organizm odpala jakąś derealizację/depersonalizację, jestem otępiały, wszystko jest za mgiełką, szybką. Jestem pusty, zniszczony i nie czuję wtedy zupełnie nic. Śmierć duszy.

 

Obecnie próbuję coś zmienić. Jeśli idzie o szkołę będę zdawał w lutym egzaminy eksternistyczne z gimnazjum w OKE. Jeśli idzie o moją chorobę to próbuję wyjść do ludzi, ale jestem taki sam i taki słaby. Potrzebuję dobrych ludzi i dobrego środowiska. Pomyślałem, żeby może zapisać się na wolontariat, może pomoc innym wpłynie na mnie dobrze i poznam tam dobre osoby. Chcę też zacząć ćwiczyć, pójść do dentysty, dermatologa, poprawić swój wygląd, zniszczone zdrowie i samoocenę. Wreszcie, mimo że potrzebuję desperacko wsparcia w realu, to spróbuję znaleźć czas by szukać dobrych ludzi w sieci, także tutaj, bo myślę że tu piszą osoby, które mogą mnie zrozumieć i patrzą na świat inaczej. Niestety do szkoły mam tak gigantyczne zaległości, bo nie pamiętam nawet wielu rzeczy z późniejszych klas podstawówki, że muszę się uczyć od rana do nocy do lutego by mieć szansę zdać to gimnazjum. Niby można te egzaminy sobie rozłożyć na wiele sesji, ale po pierwsze za rok likwidują gimnazja i nie wiem czy osoby dorosłe, które skończyły 6 klasową podstawówkę nie zostaną po prostu zapomniane i nie zostanę na lodzie. A po drugie zmarnowałem tyle czasu, jest tak późno... czysto teoretycznie mógłbym eksternistycznie zaliczyć gimnazjum i liceum w ciągu roku. Gdyby mi się udało może byłaby szansa jeszcze się usamodzielnić i być w stanie kiedyś utrzymać. Moja mama jest stara i też nie wiem ile pożyje i będzie w stanie mnie utrzymać.

 

Nie wiem, bardzo mi ciężko i samotnie. Nie mam czasu na pomoc sobie, szukanie ludzi i doświadczeń, bo muszę się uczyć. A nauka i moja sytuacja praktyczna przygniata mnie i nie mam siły by się na to porwać nie mając żadnego wsparcia, ludzi, nawet gdzie wyjść. Nic dobrego dzień za dniem, tylko szarość i cierpienie. Ciężko znaleźć motywację by wypruwać sobie żyły i walczyć, walczyć za samotne i nieszczęśliwe dni, lata, dekady. Ale to moja ostatnia szansa, wiem o tym, jeśli teraz się nie uratuję to już nigdy.

 

Mam nadzieję, że ktoś to przeczytał.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

AndreDA, witaj na forum!

 

Przeczytałam Twój dość długi post. I tak naprawdę nie wiem, czego oczekujesz. Skarżysz się, że jesteś bardzo wrażliwy i że nikt Cię nie rozumie. Odnoszę jednak wrażenie, że Ty nie chcesz sobie pomóc, a każdą dotychczas oferowaną formę pomocy odbierasz jako atak na Ciebie. Nie twierdzę, że to Twoja wina. Możliwe, że inni też nie zrobili wszystkiego, by Ci pomóc. Niemniej jednak dziwię się, że zamknąłeś się w domu na 10 lat i 'przespałeś" ten czas. Uciekając przed problemem, przed ludźmi pogłębiłeś swoje trudności. Z każdym rokiem było/jest coraz trudniej. Proponowałabym, byś rozważył skorzystanie z długoterminowej psychoterapii. Odsyłam też do lekarza psychiatry. Jeśli jesteś aż tak bardzo wrażliwy, że boli Cię codzienne zmaganie się z prostymi obowiązkami, możliwe, że trzeba wprowadzić leczenie farmakologiczne. Kompleksowe działania (terapia + leki) mogą pomóc Ci uodpornić się na niektóre problemy. Powodzenia i pozdrawiam!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

AndreDA, witaj na forum!

 

Przeczytałam Twój dość długi post. I tak naprawdę nie wiem, czego oczekujesz.

 

Może to wołanie o pomoc? Albo zeby ktoś wysłuchał, bo samotni ludzie nie mają się komu wygadać, a to forum dla ludzi z problemami. Trzeba od razu tak agresywnie wyjeżdżać z oczekiwaniami? Poczuła sie pani zagrożona ze coś od niej wymagają? Bo dziwne ze jak się idzie do psychospeców to u tych miernych pada zawsze ten stały tekst o oczekiwaniach. A co jak ktoś nic nie oczekuje tylko pisze jak człowiek na forum?

 

Skarżysz się, że jesteś bardzo wrażliwy i że nikt Cię nie rozumie. Odnoszę jednak wrażenie, że Ty nie chcesz sobie pomóc, a każdą dotychczas oferowaną formę pomocy odbierasz jako atak na Ciebie.

 

Ja tego tak nie odbieram. Jak można w ogóle nazwać pomocą takie coś

Skończyłem w psychiatryku, gdzie spędziłem 2 tygodnie rycząc od rana do nocy. W ogóle nie zainteresowano się tam moim wnętrzem, tylko zimno, od strony praktycznej, że nie chodzę do szkoły. Jak ryczałem siedząc na korytarzu to jeszcze mnie opierdalały bez przerwy pielęgniarki, "a ten znowu ryczy", "no czego ryczysz, co ci jest".

To idealnie obrazuje sytuację panującą na oddzialach psychiatrycznych w Polsce, bezduszny personel i walenie leków za karę. Takie doświadczenia tylko zamykają człowieka jeszcze bardziej w sobie.

 

Nie twierdzę, że to Twoja wina.

 

Jasne, a potem zaczynasz oceniać. Jak można tak w ogóle napisać, będąc ekspertem:

Niemniej jednak dziwię się, że zamknąłeś się w domu na 10 lat i 'przespałeś" ten czas.

Ja się w ogóle nie dziwię. Każdy kto znalazł się w ciężkiej depresji i przeżył na własnej skórze się nie będzie temu dziwił. Depresja wyłącza człowieka z życia na lata. Niektórzy jeszcze dłużej siedzieli w domu. Silne lęki i pewnie do tego fobia społeczna.

 

Uciekając przed problemem, przed ludźmi pogłębiłeś swoje trudności. Z każdym rokiem było/jest coraz trudniej.

Wow, na pewno tego nie zauważył. Myślisz że nie jest mu z tym ciężko?

 

 

Proponowałabym, byś rozważył skorzystanie z długoterminowej psychoterapii. Odsyłam też do lekarza psychiatry. Jeśli jesteś aż tak bardzo wrażliwy, że boli Cię codzienne zmaganie się z prostymi obowiązkami, możliwe, że trzeba wprowadzić leczenie farmakologiczne. Kompleksowe działania (terapia + leki) mogą pomóc Ci uodpornić się na niektóre problemy. Powodzenia i pozdrawiam!

 

Ten post został wygenerowany automatycznie przez bota. Mi się wydaje, że kolega już chodził do psychoterapeutów i psychiatrów.

 

AndreDA, przede wszystkim musze napisać że genialnie piszesz. Po prostu masz taki styl że chce sie to czytać.

Myślę że masz szansę się usamodzielnić, małymi krokami. Nie krytykuj się, wiem jak jest ciężko ruszyć z takiego bagna. Ale robisz to dla siebie, możesz jeszcze przeżyć piękne chwile w życiu. W trudnych chwilach pamiętaj że nie tylko Ty się zmagasz z takim złem, duzo ludzi cierpi na codzień z powodu depresji, samotności. Ja Ci za wiele nie poradzę bo sama się z tym zmagam i czasem ryczę całymi dniami i najchętniej zamknęłabym się w domu do końca życia... Ale trzeba próbować, póki jest sie młodym wszystko się jeszcze może zmienić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ziomek, nie żałuj przeszłości na nic ci taki kwas. Każda tak czy siak spędzona chwila rozpina nową przestrzeń możliwości. Kto wie czy właśnie dzięki takiemu obrotowi życia spotkasz kogoś bez którego nie będziesz wyobrazac sobie życia. Masz masę doświadczeń że świata w którym mało kto się znalazł ,to bolesne ale jesteś przez to niepodobny do nikogo i na pewno masz coś ciekawego do przekazania. Bycie tak wrażliwym to przekleństwo, nasza cywilizacja zostawia na takie przeżywanie ledwie skrawek miejsca. Nikt cię nigdy nie zrozumie, i czas odpuścić oczekiwania od zewnątrz, schować ego i ambicje i zatroszczyć się o samego siebie najlepiej jak potrafisz. Masz dobrą wolę i nie musisz się przed nikim z niczego tłumaczyć ani wstydzić, nikt i nic nie moze być dla ciebie ważniejsze niż ty sam, bo nikt za ciebie życia nie przeżyje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

I tak naprawdę nie wiem, czego oczekujesz.

 

Niczego nie oczekuję, to forum jest od tego, żeby pisać o swoich problemach to napisałem.

 

Odnoszę jednak wrażenie, że Ty nie chcesz sobie pomóc, a każdą dotychczas oferowaną formę pomocy odbierasz jako atak na Ciebie.

 

Każda dotychczasowa forma "pomocy" była raczej reakcją obronną systemu na to, że ktoś po prostu kompletnie z niego wyszedł i nie bierze w nim udziału. Nie dało się przywrócić mnie do życia nie zajmując tym co mnie przed tym życiem blokuje, przy czym błędem typowym dla psychiatrii jest szukanie głównej przyczyny cierpienia zawsze wewnątrz człowieka (u mnie nawet tego nie zrobiono, tylko jak pisałem całą uwagę skupiono na tym, że nie chodzę do szkoły). Jest oczywiście mnóstwo osób rzeczywiście chorych psychicznie, są też osoby, które "chorują" w reakcji na świat zewnętrzny. Stwierdzenie, że wiele rzeczy w obecnym społeczeństwie funkcjonuje źle nikogo nie szokuje, natomiast stwierdzenie, że obecne społeczeństwo i cywilizacja są w tak katastrofalnym stanie duchowym i moralnym, tak apatyczne, szare i duszące, że pewne jednostki nie są w stanie w nim funkcjonować nie cierpiąc każdego dnia zwykle wywołuje irytację u ludzi, którzy z pływaniem w tym szambie nie mają problemu. Nie wiem czemu, być może przypomina im o tym ile w nich od dzieciństwa umarło, o ich konformiźmie i własnym duchowym bankructwie.

Osobiście, o ile mam całą masę problemów, nie uważam bym był chory. Uważam raczej, że chore jest to jak wygląda codzienne życie w naszej cywilizacji. W takim wypadku jedynym sposobem by mi pomóc byłoby zapewnienie mi akceptującego środowiska, prawdziwych przyjaciół, dobrych ludzi, dobrych doświadczeń. To nie jest coś w czym może pomóc lekarz, któremu muszę płacić, żeby się wygadać. Z kolei leki w takiej sytuacji to po prostu próba ułatwienia życia w konformiźmie. Jeśli społeczeństwo przygotowało dla mnie foremkę o kształcie koła, a ja jestem kwadratem to trzeba uciąć mi rogi.

 

Dzięki za te 2 posty wyżej. Na chwilę obecną jakiekolwiek myślenie długoterminowe nie ma u mnie sensu, po prostu będę szedł krok po kroku, dzień za dniem. Co ma być to będzie, opcja wyjścia ostatecznego jest zawsze i nigdzie mi nie ucieknie. Dam sobie szansę, na tyle na ile mam jeszcze sił, na to, że może los się do mnie któregoś dnia uśmiechnie. Ogólnie ciężko mi pisać, przez te lata wszystko w sobie tak dusiłem, że teraz mam problemy już nie tylko z rozmową z ludźmi w realu, ale nawet w sieci. Np. czytam tematy na tym forum, chcę się wypowiedzieć, ale mam pustkę w głowie, problem z koncentracją. Uznaję, że to bez sensu. Mam straszny problem z przelewaniem myśli i uczuć na słowa, zajmuje mi to trochę czasu i wymaga wysiłku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Andre, mam podobne przemyślenia co do kultury zachodniej. Wszystko próbujemy zmierzyć, zdefiniować, zaetykietować, ego stawiane jest na piedestale, a wartość człowieka przeliczana jest na posiadanie. Ja się z takiej kultury wylogowuje, nie potrzebuję wiele, nie lubię pędzić, mam przyjemność ze smakowania chwili, rzeczywistość jest dla mnie najbardziej poruszająca gdy oddzielona jest od szumu cywilizacji. Mam inne potrzeby niż nasza kultura lansuje, lubię spacery z psem, jego bycie w harmonii z przyrodą mnie leczy, w domu nic mu nie wolno, ale w lesie to ja się czuje jego gościem i tylko patrzę jak gryzie gałązki, łamie je, ryje sobie w ziemi, i tropi niezliczoną ilość zapachów. Za sprawą zwierząt czuję większy kontakt z samym sobą niż przy ludziach, którzy praktycznie zawsze projektują swoje fantazje zamiast iść za tym czego naprawdę potrzebują.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Powinienem się uczyć, ale nie mam siły by się za to zabrać. Przeszkadza właśnie samotność. W teorii wiem jak należy żyć, co jest nie tak z tym światem, ze mną. Wszystko wiem. Wiem, że życie to cierpienie i dzieki niemu nasze dusze się uczą. Wiem, że muszę być mężczyzną, mieć godność, honor i z podniesioną głową znosić wszystko co rzucą na mnie bogowie by mnie przetestować. Wiem, że nie mam prawa oczekiwać nic czego sam nie daję. Że muszę dawać miłość, jeśli chcę ją otrzymać, muszę być dobrym człowiekiem jeśli chcę spotkać dobrych ludzi, muszę być ciekawy, jeśli chcę poznać ciekawych, muszę się uczyć, jeśli chcę poznać mądrych. Muszę być mężczyzną godnym dobrej kobiety jeśli chcę ją mieć. Muszę pomagać jeśli chcę pomocy.

 

Ale jestem słaby.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To prawda. Myślę, że to wynika z braku celu, sensu. Toksycznego systemu, cywilizacji. Dawniej było za co walczyć, dla czego żyć, za co umierać. W co wierzyć. Bycie najlepszym sobą, bycie mężczyzną było naturalne i spełniające. Obecnie jest tylko szarość, pustka i samotność. Wymagany jest gigantyczny wysiłek i siła woli by się podnieść i żyć, jednak czy jest to życie, o które warto walczyć? Niewolnictwo 2.0, praca, bieda, samotność. Toksyczne powietrze, ziemia, woda, żywność. Apatyczni, głupi ludzie. Mężczyźni bez honoru, kobiety bez godności. Pobudka, śniadanie, higiena, praca, higiena, obiad, samotne popołudnie i wieczór z książką, może jakimś zwierzakiem, higiena, sen. I tak codziennie. To nie jest normalne, to nie jest naturalne, to z tego wynikają te wszystkie niby-choroby psychiczne. Tego + zniszczenia tradycyjnej rodziny i złego wychowania, które nie kształtuje silnego charakteru.

 

Gdyby jutro ten system upadł, wszystko, prąd, czysta woda w kranie, żywność w sklepach, ekonomia, to 99% ludzi by nie potrafiło przetrwać. Jesteśmy uzależnieni. Żyjemy nieszczęśliwe życia na okruchach ze stołu naszych panów. Dawniej niewolnik mógł chociaż uciec i być rzeczywiście wolny. Dzisiejsze nowe niewolnictwo nałożyło łańcuchy i kajdany na nasze dusze i umysły i tych nie potrafimy zerwać. Wszystko jest do góry nogami, jesteśmy oderwani od natury, także naszej własnej. Nic dziwnego, że chorujemy na depresję, cierpimy. Podświadomie wiemy, że coś jest bardzo nie tak. Tęsknimy za czymś nieuchwytnym, co było i co straciliśmy. I obecnie bycie najlepszym sobą, mężczyzną, prowadzi jedynie do pogardy, frustracji i ciągłego pytania się "po co?".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

AndreDA, Za co bys chcial kiedys walczyc? Kim bys chcial byc kiedys? (kiedys - dosc szeroki termin:))

Mysle, ze ulegasz takiem toksycznemu wplywowi ale tez masz troche racji, ze czasy moze nie sa za laskawe dla ludzi wrazliwych ale kiedys na pewno tez nie byly. Kiedys moze bylo inaczej, teraz nie jest juz wazne jakim jestes czlowiekiem ale co mozesz wyprodukowac, taka jest miara.

Kiedys chyba trudniej sie żyło, teraz srednio rozgarnieta jednostka jest w stanie zyc na jakims tam poziomie(piramida maslowa) bez wiekszego problemu za to teraz tak jak nigdy czlowiek ulega pokusie/wrazeniu/porownaniu dlaczego nie jest kims innym, lepszym.

Zawsze byly odpowiedzi zwrotne, nawet otaczajaca przyroda daje znaki, czemu nie kwitniesz w ogrodzie swego zycia ale teraz jest tak, ze jak jestes zadowolonym stolarzem to dostajesz odpowiedz zwrotna od swiata ,,Andrzeju czemu nie masz tartaku, nie starasz sie wiecej"

Kiedys status stolarza bylby wystarczajacy lub swiat nie wolalby o tyle. Dlatego wazne jest nie sluchac tak do konca swiata ale nauczyc sie dobrze sluchac siebie aby nie bladzic nie rodzic niepotrzebnych emocji, frustracji i innych zbędnych. Byc soba.

 

Co stracilismy?

 

Teraz tez mozesz uciec od nawykow przyzwyczajen, poruszac sie sobie znanymi sciezkami. Czerpac z tego co najlepsze i wiedziec co ci zbedne, bezwartościowe bo dostrzegasz to. Swiata sie nie zmieni, niestety.

Ze swojej strony powiem, ze indywidualizm czasem sporo kosztuje, wymaga wysilku, to tez nie jest bez znaczenia bo czlowiek slaby z natury przeciez.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli jesteś aż tak bardzo wrażliwy, że boli Cię codzienne zmaganie się z prostymi obowiązkami, możliwe, że trzeba wprowadzić leczenie farmakologiczne.

"Naszprycujemy cię chemio, bo jesteś zbyt wrażliwy."

 

 

AndreDA, przeczytałam Twoją wypowiedź. Szczerze powiedziawszy nie wiem jak ją skomentować, zrobiła na mnie ogromne wrażenie.

Jak już coś sensownego wymyślę, to napiszę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Może to wołanie o pomoc? Albo zeby ktoś wysłuchał, bo samotni ludzie nie mają się komu wygadać, a to forum dla ludzi z problemami. Trzeba od razu tak agresywnie wyjeżdżać z oczekiwaniami? Poczuła sie pani zagrożona ze coś od niej wymagają? Bo dziwne ze jak się idzie do psychospeców to u tych miernych pada zawsze ten stały tekst o oczekiwaniach. A co jak ktoś nic nie oczekuje tylko pisze jak człowiek na forum?

Zdaję sobie sprawę, że większość osób zaglądających na forum szuka pomocy, wsparcia, ale niektórzy precyzują, jaką pomoc by chcieli otrzymać. O to mi bardziej chodziło. Nie wyjeżdżam z żadną agresją ani nie poczułam się zagrożona, że ktoś czegoś ode mnie wymaga. Może tak to wybrzmiało, ale nie było to moim zamiarem. I przykro, że z góry imputujesz, że pisząc o oczekiwaniach pacjenta/klienta, od razu określam się jako „mierny psycholog”. Twoje słowa też mogłabym odczytać jako atak na moją osobę.

 

Nie oceniam nikogo, jak twierdzisz. Wiem, na czym polega specyfika depresji. Niemniej jednak, jeśli nawet sama byłabym w aż tak złym stanie, aby samodzielnie coś zrobić dla siebie, poprosiłabym o wsparcie bliskich – mamę, tatę, rodzeństwo, kogoś, komu ufam, np. „Nie mam siły i odwagi, by zadzwonić, umówić się do lekarza. Pomożesz mi? Zadzwonisz? Pójdziesz ze mną?” To może być mały krok do zmian. O to mi chodziło. Autor postu nic na ten temat nie napisał. Wspomniał, że przymuszano go do leczenia psychiatrycznego, że koncentrowano się na jego absencji w szkole, ignorowano jego rzeczywiste problemy. Nie wiem, jak wyglądają jego relacje w rodzinie. Może bliscy mogliby pomóc?

 

Wiem, że depresja odbiera motywację do jakiekolwiek działania, ale ulegając bierności ulegamy tej chorobie i ma szansę ewaluować. Trzeba dać z siebie chociaż minimum. Przecież nawet najlepszy terapeuta, najbardziej empatyczny nie zrobi za nas wszystkiego, że depresja w czarodziejski sposób zniknie.

 

Co ma być to będzie, opcja wyjścia ostatecznego jest zawsze i nigdzie mi nie ucieknie. Dam sobie szansę, na tyle na ile mam jeszcze sił, na to, że może los się do mnie któregoś dnia uśmiechnie.

No właśnie… Kiedy los się do Ciebie uśmiechnie… O ten los się rozchodzi. Jesteś osobą zewnątrzsterowną, tzn. uważasz, że Twoje samopoczucie, jakość funkcjonowania zależy od świata, tego, co poza Tobą. A chodzi o to, byś uwierzył, że Ty sam wiele możesz zmienić, byś swoje poczucie kontroli lokował w sobie. Nie uzależniaj wszystkiego od „losu”, „świata”, "systemu". Podejrzewam, że w pewnym sensie to może być dla Ciebie wygodne – „Przecież ja nic nie mogę, ja jestem tylko częścią systemu, to niefortunny los sprawił, że jest mi tak źle”. To wygodne alibi, samousprawiedliwienie. Czy nie jest tak trochę? Nie musisz mi odpowiadać. Odpowiedz sam sobie. Ja tylko zachęcam do refleksji i absolutnie nie atakuję, jak niektóre osoby próbują mi zarzucić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

AndreDA, Za co bys chcial kiedys walczyc? Kim bys chcial byc kiedys? (kiedys - dosc szeroki termin:))

Mysle, ze ulegasz takiem toksycznemu wplywowi ale tez masz troche racji, ze czasy moze nie sa za laskawe dla ludzi wrazliwych ale kiedys na pewno tez nie byly. Kiedys moze bylo inaczej, teraz nie jest juz wazne jakim jestes czlowiekiem ale co mozesz wyprodukowac, taka jest miara.

Też mam takie wrażenie. Z drugiej strony to jest nasz punkt odniesienia, tj. ludzi, którzy są lepiej przystosowani do szarej strony życia. Wierzę, że AndreDA naprawdę ma tak silnie rozwiniętą percepcję uczuciowo - emocjonalną.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rabinizm, Ja Andrzeja percepcji nie kwestionuje, moge powiedziec, ze sam takie odczucia juz mialem i ze patrzenie tak na swiat jest pozbawione lukru, jest w swojej postaci klarowne ale nie jest niczym przyjemnym. Ja to widze tak, ze do takiego stanu dochodzi sie poprzez dlugi obniżony nastrój. Dochodzi sie do stanu w ktorym jest sie pozbawionym tych wszystkich narcystycznych obron ,,bedzie dobrze, jestes zajebisty, pierdolisz wszystko sie zmieni''

Dodam, ze dotyczy to ludzi jednak na swoj sposob wyjątkowych z tym, ze nie wiem czy owa wyjatkowosc jest dla nas dobra.

Jest to moim zdaniem stan niebezpieczny, duzo bardziej niz to wolanie o pomoc, czasem agresywne, nacechowane jeszcze wyjątkowością, siła, och jak mi zle ale na moich warunkach.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Za co bys chcial kiedys walczyc? Kim bys chcial byc kiedys? (kiedys - dosc szeroki termin:))

Mysle, ze ulegasz takiem toksycznemu wplywowi ale tez masz troche racji, ze czasy moze nie sa za laskawe dla ludzi wrazliwych ale kiedys na pewno tez nie byly.

 

Chodziło mi o rzeczy podstawowe. Walczyć można było w obronie rodziny, plemienia czy miasta. Dla państwa, gdy nadal było pewnym ideałem a nie gigantyczną korporacją czy obozem koncentracyjnym (w zależności od tego czy system jest kapitalistyczny czy nie). Dla ideałów ogólnie. Przede wszystkim było z kim walczyć. Czasy były o wiele trudniejsze ogólnie, ale dla osób takich jak ja czy też my niekoniecznie. To wszystko kwestia natury. Dlaczego ludzie w trzecim świecie żyją, robią masę dzieci, mimo tragicznych warunków, biedy, chorób, wojen, głodu? Bo to naturalne, przez tysiące lat ewoluowaliśmy do takiego życia, to nic nowego. Nie zastanawiamy się nad tym, tak jak zwierzęta nie zastanawiają się nad swoim codziennym życiem. Podczas gdy w pierwszym świecie mamy depresję, nerwicę, samobójstwa u ludzi, którzy mają ciepły dom, co jeść, w co się ubrać, darmową edukację, opiekę zdrowotną. Bo nie potrafimy tak żyć, to coś nowego, jesteśmy oderwani od naszej natury, brakuje nam czegoś kluczowego. Nihilizm i hedonizm, to dzisiejsi zaborcy Polski. Błędem jest zakładać, że osoba wrażliwa, która w obecnym świecie jest słaba, bezsilna, byłaby bezużyteczna lub odstrzelona przez ewolucję dawniej. Osoba, która załamuje się przed wyjściem do szkoły/pracy czy cierpi na depresję nie miałaby myślę problemu z podniesieniem miecza i obroną swojej rodziny dawniej, z polowaniem czy pracą w polu. Jeszcze dla naszych dziadków czy pradziadków takie rzeczy jak paraliżująca depresja były nie do pomyślenia, a przecież to ludzie, którzy przeżyli wojny, rzezie, gwałty, bombardowania, Hitlera, Stalina, biedę. Po pierwsze żyli nadal bardziej w zgodzie z naturą, także własną, po drugie mieli w co wierzyć i o co walczyć. Nieważne czy była to rodzina, naród, Bóg czy w najgorszym wypadku chęć zemsty, było coś. Dzisiaj mamy świat, gdzie mówi i pokazuje się nam, że powstaliśmy jako rasa przez przypadek i bez celu, jak i cały świat, a jako ludzie mamy zdobywać kolorowane papierki, za które możemy kupić przyjemności, które z kolei pozwolą nam na jakiś czas zapomnieć o tej pustce i braku celu.

 

Nie uzależniaj wszystkiego od „losu”, „świata”, "systemu". Podejrzewam, że w pewnym sensie to może być dla Ciebie wygodne – „Przecież ja nic nie mogę, ja jestem tylko częścią systemu, to niefortunny los sprawił, że jest mi tak źle”. To wygodne alibi, samousprawiedliwienie. Czy nie jest tak trochę?

 

Z tym niefortunnym losem to przesada, bo jednak nie spotkała mnie żadna prawdziwa tragedia, coś nagłego co zmieniło bieg mojego życia na gorsze. Ale owszem, jest to wygodne (czy też może raczej lepszym słowem jest "kuszące") alibi. Głównie dlatego, że sytuacja trwa tyle lat i zaszła tak daleko, że teraz odkręcenie tego i ułożenie sobie przyzwoitego życia wygląda jak herkulesowa praca. Uruchamia się więc defetyzm, myślenie, że może już za późno, że może to ponad moje siły. Przy czym to również wynika z braku celu. Bardzo ciężko jest mi rozpocząć walkę o istnienie dla samego istnienia. Jeśli idzie o samą teorię, to jestem w stanie powiedzieć sobie, że powinienem żyć, żeby dać sobie choć szansę na coś dobrego, żeby zbierać doświadczenia, uczyć się, rozwijać jako osoba. Brak jednak sił. Tzn. kończą się przy pierwszej napotkanej przeszkodzie, gorszym dniu.

 

Najciekawsze jest to, że o ile w tej obecnej miejskiej dżungli tylko wegetuję, o tyle gdyby jutro właśnie nastąpiło jakieś kompletne załamanie systemu i anarchia i zostałbym przyparty do muru, mając nad sobą ciągłe widmo śmierci, to nie poszedłbym się rzucić z wieżowca czy coś, tylko właśnie bym walczył i próbował przetrwać. To byłaby sytuacja trudna, ale naturalna, zaskoczyłyby pewne wykształcone przez millennia instynkty. Z kolei jeśli idzie o "normalne" życie mój instynkt działa odwrotnie, tzn. ciągnie mnie do ucieczki, izolacji.

 

Większość ludzi albo zdążyła już w sobie wykształcić to, że po prostu żyje jak żyje i się nad tym nie zastanawia, albo żyje dla czegoś i mimo czegoś. Przykład - robotnik, pracujący ciężko na dwie zmiany jest godnym podziwu bohaterem jeśli robi to by utrzymać swoją rodzinę. Sytuacja jest kompletnie inna kiedy jest samotny i nie ma w swoim życiu nic dobrego. Osoba "normalna" przeżyje tak całe życie i zadowoli się psem, piwem i meczem w TV, osoba taka jak ja któregoś dnia zamiast do pracy pójdzie pod pociąg. Jestem kimś kto każdego dnia po obudzeniu się będzie się zastanawiał po co wstać z łóżka, a wieczorem kładąc się do niego analizuje czy warto było ten dzień przeżyć. Dokładając do tego silne odczuwanie emocji + bardzo ciężką sytuację praktyczną, zarówno jeśli idzie o edukację i pracę jak i samotność, to problem jest gigantyczny. Potrójny, mamy stronę filozoficzną, emocjonalną i praktyczną. Rozwiązaniem jest cel, coś dającego szczęście, światełko w ciemności, dla którego warto żyć i walczyć, przy czym znalezienie go graniczy z cudem a żeby mieć choć tę minimalną szansę na to muszę najpierw wykonać wysiłek samodzielnie, sam z siebie i być w stanie wykonywać go być może przez długie lata.

 

Nie potrafię odnaleźć celu i siły w samym sobie, tak jak niemal wszystko negatywne jest reakcją na świat zewnętrzny, tak jestem też osobą, która właśnie tam musi znaleźć cel, szczęście, obowiązek. Taka potrzeba spełnienia, dla duszy i dla serca. Bo przecież emocje pozytywne jestem w stanie odczuwać równie potężnie co negatywne. Klątwa mogłaby być błogosławieństwem.

 

Próbując podejść czysto praktycznie, problemy/cele -

 

- nauka, możliwie szybkie zdobycie średniego wykształcenia i napisanie matury

- wychodzenie, oswajanie się z ludźmi

- rozmawianie, przelewanie myśli na słowa

- bycie sobą, dawanie się poznać

- szukanie wartościowych ludzi

- ćwiczenia fizyczne, dla poprawy samooceny i zdobycia siły użytkowej

- naprawa zdrowia fizycznego, wyglądu

- wypełnianie dni, zmarnowałem tyle lat, że teraz powinienem żyć tak by kładąc się wieczorem żałować, że to już koniec, że nie mam więcej czasu

- zdobycie zdolności samodzielnego utrzymania się

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

AndreDA, No tak ale praca w polu i wszystkie te czynniki ktore wymieniles to takie syndromy czynnosci zapetlonych, cos jak dzisiejsze korpo. To nie jest tak ze jak pracowales u pana w polu to on sie pytal jak sie czujesz, to jest tak jak w korpo i tylko kiedys sfera emocjonalna byla mniej odkryta nakreslona. Myslisz tez ze jak teraz nie walczysz o siebie to w sytuacji bezposredniego zagrozenia pokonasz ten nagromadzony lęk z ktorym nie wiesz jak sobie obecnie radzic a to blad. Inni ludzie przeniesli by na ta plaszczyzne swoje obecne doswiadczenia i by wygrali a tobie doswiadczenia po prostu brak

Srodki przekazu sie zmienily ale tez wiedza. Od bodajże 100 lat odkryto, ze czlowiek(przynajmniej duza grupa) ma w sobie zdolnosci awangardowe, ze posiada potrzebę indianizmu, ze to naturalne ze tak jak kiedys szedł po zwierzynę i odkrywal nowe terytoria kierowany instynktem tak i teraz tych dwóch nie da sie po prostu zabic. Awangarda, odrzucenie wszystkiego co powstało, kodeksów, praw, wierzeń to jedna z zdolności czlowieka wiec mozesz sobie dowolnie wykreować swoj wlasny świat i bedzie ci w tym dobrze, nie odczujesz pustki. Zgodnie z tą wiedza nie wiadomo co to jest ,,od naszej natury'' bo nigdy tego do konca niezidentyfikowano to jest dla jednych przerażające nie do pojecia bo lubia ,,stale'' ale tak jest, ze nie wiadmo czy fundamentalnym ,,jestestwem'' jest bog honor oczyzna czy moze to takie hasztagi tych czasow z których czlowiek za 100 lat bedzie sie smial bo beda brzmiały jak ,,papu, kupa siku''

Wiem ze to brzmi dla ciebie co najmniej szarlatansko:D Ale w tym moze byc twoja sila. Ja tez zmienilem swoje zycie mniej wiecej w twoim wieku, wlasnie dlatego, ze odrzuciłem wszelkie wewnetrzne i zewnetrzne doktryny. Pozwolilem sobie na taka nowa płaszczyzne ktora nawet dlugo ksztaltowalem. Mysle ze ty tez musisz na chwile sie wylaczyc, przejsc na tak notatnik aby moc wedlug tej calej ksiegi wewnętrznych spostrzerzen potem isc.

To ze czlowiek nie wie kim jest, nie musi oznaczac wobec tego lęku, tak naprawde nie wiesz, wiec nie wiesz co jeszcze mozesz. Przynajmniej niektórzy tak maja. Forme obserwacji masz ciekawa ale jak to zaczynasz przesiewac przez swoje instynkty kształtowane mileniami:) To widac, ze to takie zuowalowane mechanizmy cie powstrzymujące, przed zyciem, przed porazkami, przed wytłumaczeniem komuc, ze nie umiesz, ze nie umiesz a masz 24 lata, ze nie dasz rady a przede wszystkim przed wytlumaczeniem tego sobie. Masz tak jak ja, caly swoj intelekt potrafisz wykorzystać w zlej wierze, takiej działającej na twoja osobe. Ciezko mi jest okreslic jak mozna ci pomoc choc masz jakis szkic plan to dobrze. Umiejętność myslenia abstrakcyjnego by sie przydala ale zmysl obserwacyjny ktory posiadasz tez jest dobry. Słowem konczacym - ludzki mozg jest przepotężnym narzędziem i tak samo jak teraz posiadamy mechanizmy/myslenie ktore nas blokuje, tak samo kiedys mozemy posiadac tak wyksztalcone tory myslowe, ze nie dadzą one rade nas zabic, zbic z tropu zadowolenia swojego zycia jak teraz nie sa wstanie nas zbic z toru niezadowolenia.

Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To ze czlowiek nie wie kim jest, nie musi oznaczac wobec tego lęku, tak naprawde nie wiesz, wiec nie wiesz co jeszcze mozesz. Przynajmniej niektórzy tak maja.

Bardzo podoba mi się ten fragment. :smile:

 

 

AndreDA, tak jak Kontrast napisał, racjonalizujesz swoje lęki. Stosujesz projekcję, którą tworzysz alternatywnego siebie w iluzorycznym świecie. To obiektywnie infantylna postawa.

Jak to mówią, wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Przypuszczam, że w tym przypadku byłoby tak samo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No tak ale praca w polu i wszystkie te czynniki ktore wymieniles to takie syndromy czynnosci zapetlonych, cos jak dzisiejsze korpo.

 

Nie do końca, bo uprawiałeś rośliny, miałeś zwierzęta dla swojej rodziny. To było bardziej bezpośrednie. Co dopiero cofając się dalej do czasu ludów zbieracko-łowieckich. To samo z walką, kiedyś walczyło się albo w obronie czegoś w co się wierzy, albo za ideały, albo chociaż ku chwale czegoś/kogoś. Dziś pracujesz w korpo i robisz idiotyczne rzeczy, z idiotycznych powodów, dla idiotów, żeby utrzymać idiotyczny system. Najbardziej gloryfikowana profesja to aktorstwo, pajacowanie, udawanie kogoś kim się nie jest. To samo zresztą robią politycy. I zwykli ludzie na ulicy też. Nic nie ma sensu, takiego podstawowego sensu. Dzisiejsza zachodnia cywilizacja to zakład dla obłąkanych na wolnym powietrzu, gdzie im bardziej jesteś szalony tym masz lepiej i więcej.

 

Myslisz tez ze jak teraz nie walczysz o siebie to w sytuacji bezposredniego zagrozenia pokonasz ten nagromadzony lęk z ktorym nie wiesz jak sobie obecnie radzic a to blad. Inni ludzie przeniesli by na ta plaszczyzne swoje obecne doswiadczenia i by wygrali a tobie doswiadczenia po prostu brak

 

Nie chodziło mi o to, że bym sobie poradził, ale o to że chociaż bym walczył, próbował. O to, że nie mam jakiegoś pragnienia śmierci. Walczyłbym bo bym musiał. Albo, żeby lepiej zobrazować o co mi chodzi - wegetowałem przez dekadę w domu, bo mogłem. Bo miałem taką opcję, taki chory luksus, że miałem ciepło, miałem jedzenie, picie, utrzymanie i mogłem się chować przed światem. Kto wie jakby to się potoczyło gdybym nie mógł się wycofać? Gdybym po prostu musiał, musiał żyć na zewnątrz, żeby przetrwać? Sink or swim. Wtedy, w latach nastoletnich najprawdopodobniej bym utonął, ale teraz i ogólnie w ciągu ostatnich kilku lat byłaby jakaś tam szansa, że może coś by zaskoczyło, właśnie jakiś instynkt przetrwania. To tylko takie rozmyślanie. Równie dobrze nie mając bezpiecznego miejsca mógłbym być martwy po tygodniu.

 

Masz rację, że powinienem się wyłączyć, ale to łatwo powiedzieć. Równie dobrze można powiedzieć, że jestem słaby, naiwny i powinienem dorosnąć. Może powinienem użyć gniewu, frustracji, dumy jako paliwa do pokonywania wyzwań, do wykształcenia w sobie pewnej dyscypliny. W sumie łatwiej być złym niż smutnym. Ale nie chcę być takim człowiekiem, chcę być sobą. Boję się, że musiałbym złożyć w ofierze na ołtarzu życia wiele z tego co mam w sobie, że ceną za siłę byłaby bezwzględna eliminacja wrażliwości w sobie i brak empatii wobec przejawów słabości u innych. Nie chciałbym za 10 lat spojrzeć w przeszłość i zdać sobie sprawę, że jestem człowiekiem, którego młody ja by nienawidził.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czworo. Andre jesteś mądrym gościem, to u ciebie cenie, że z jednej strony nie Miałeś życia, ale z drugiej Miałeś 10 lat intensywnych przemyśleń,, większość ludzi, to światopoglądowe przedszkole, nigdy nie przejdą takiej umysłowej wędrówki. nasza kultura Zachodnia takich jak my prowadzi na manowce . Andre, szukaj inspiracji gdzie indziej. Ja również tęsknię za kontaktem z naturą i pierwotnym doświadczeniem, dlatego też pod to ukladam sobie życie. Po swoich studiach mógłbym pracować w prestiżu i bogactwie, ale jako robót nie człowiek, odwagi ziomek, nikomu nie pasuje że poszedłem w inną stronę, ale muszę być silny, mam swoje życie do uratowania .trzymaj się!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Coś jest w tym, że jak mnie przewlekłe boli, a mentalnie jest dobrze, to mimo że boli, to percepcja na tyle się zmienia, że czasem leku nie muszę brać. Podobnie mam z bólem egzystencjalnym, on nie znika, w dalszym ciągu co 30s na świecie dochodzi do gwaltu, ale wtedy jakos łatwiej istnieć z tym być. Czasem nawet na tyle, że samemu dorzuci się cegiełkę by świat był przyjazniejszy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nasza kultura Zachodnia takich jak my prowadzi na manowce

Zastanawiam się, która kultura nie prowadziłaby takich ludzi na manowce. Wschodnia nie lepsza, bo to, co najlepsze, ma już raczej za sobą. A gdyby się człek urodził w buszu czy na Kołymie, to nie mógłby się rozwijać w innych kierunkach.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×