Skocz do zawartości
Nerwica.com

Psychiatrzy wymyślają coraz to nowe choroby psychiczne


Gość dopamine

Rekomendowane odpowiedzi

Rzeczywistość jest znacznie gorsza niż nasze o niej wyobrażenia. Powstaje więc zasadnicze pytanie-na czym bardziej zależy lekarzom, na naszym wyzdrowieniu czy na tym abyśmy jak najdłużej chorowali? Ludzie mają słabość do pieniędzy i zazwyczaj wybierają je aniżeli przyzwoitość i wierność własnym ideałom . Lekarze w większości przypadków zamiast leczyć wolą podejmować takie kroki w kierunku chorego pacjenta by ten jak najdłużej pozostawał niedoleczony co przekłada się na ich zysk i ciągłość praktyki . Lekarz żyje z choroby innych ludzi a nie z ich zdrowia.

Już dawno pozbylem się złudzeń że komukolwiek poza moją rodziną zależy na moim zdrowiu .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co by już kompletnie wyczerpać temat i rozjaśnić, o co mi chodziło:

Właściwie to zgodziłam się, że nie ma zbyt dużej możliwości zdobycia przez koneksje miejsca na studiach medycznych (czy jakichkolwiek) na uczelni publicznej (czy to studia stacjonarne, czy nie). Bo są progi itd. Co najwyżej można mieć w trakcie studiów fory u jakiegoś wykładowcy, będącego znajomym rodziny, czy coś, ale tak to może być na każdym kierunku. A co do studiów (mówię ogólnie, bez różnicowania kierunków) na uczelni niepublicznej, to po prostu mam o nich złe zdanie. Czy słusznie, to już inna bajka. Ale bynajmniej nie sugeruję, że każdy kto tam studiuje kupił sobie studia u znajomego swojego rodzica.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rzeczywistość jest znacznie gorsza niż nasze o niej wyobrażenia. Powstaje więc zasadnicze pytanie-na czym bardziej zależy lekarzom, na naszym wyzdrowieniu czy na tym abyśmy jak najdłużej chorowali? Ludzie mają słabość do pieniędzy i zazwyczaj wybierają je aniżeli przyzwoitość i wierność własnym ideałom . Lekarze w większości przypadków zamiast leczyć wolą podejmować takie kroki w kierunku chorego pacjenta by ten jak najdłużej pozostawał niedoleczony co przekłada się na ich zysk i ciągłość praktyki . Lekarz żyje z choroby innych ludzi a nie z ich zdrowia.

Już dawno pozbylem się złudzeń że komukolwiek poza moją rodziną zależy na moim zdrowiu .

 

Ja mam pozytywne doświadczenia z lekarzami.

Z ginekologiem nie miałam problemów, choć nic poważnego mi nie dolegało, ale nie miałam wrażenia, że chce mnie naciągnąć. Standardowa cytologia, antykoncepcja, usg, usg piersi (nie robię mammografii mimo wieku, bo mam za mały biust, w którym nie ma tkanki tłuszczowej) - i tyle. Na nic nie starała się mnie naciągać ;)

Z laryngologiem - super. Naprawdę super, a był to zabieg, którego się mocno obawiałam. Mimo, że zabieg prosty, to bałam się narkozy, intubacji, wenflonu (serio, mdleję jak mi coś robią przy żyłach), ewentualnych wymiotów po narkozie. A wyszło tak, że pani doktor mnie uspokoiła, anestezjolog który mnie usypiał był przekochany, podobnie dziewczyny (młode pielęgniarki), które zakładały mi wenflon i wstrzykiwały narkozę. Nawet się nie denerwowały, jak im o 3/4 nad ranem zrobiłam "imprezę" dzwonkiem przy łóżku, bo mi było niedobrze i słabo. Siedziały ze mną i gadały o głupotach, póki mi się nie polepszyło. Kazały mi nawet dzwonić, jak będę chciała iść do toalety i czekały pod drzwiami, aż nie wyjdę, tak samo jak brałam prysznic. Jak "obrzygałam" pościel, to mi ją od razu zmieniły. Naprawdę zabieg wspominam genialnie :D Rano mi przynieśli jogurcik i kisielek :D

A mogli mnie naciągać na inne zabiegi - kosztowne, które nie rozwiązuja problemu na stałe. Mogli wyciągnąć z moich migdałków gruuubą kasę. A tak - więcej już nie przyjdę...

Internista-radiolog to mój sąsiad, podobnie jak jego żona-internistka. Nie zauważyłam, żeby naciągali ludzi. Prowadzą sobie NZOZ w formie spółki cywilnej, skierowania dają chętnie, do nas przychodzą na wizyty domowe i nie biorą ani grosza.

Bardziej to już roluje ludzi sąsiad - właściciel sieci cukierni ;) na jakości produktów oczywiście.

Z psychologiem - może mnie trochę naciąga, ale ja tam chodzę tylko na zasadzie wyrzucenia z siebie wszystkiego komuś, kto wiadomo, że nie wygada, bo wygadać mu nawet nie wolno.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co by już kompletnie wyczerpać temat i rozjaśnić, o co mi chodziło:

Właściwie to zgodziłam się, że nie ma zbyt dużej możliwości zdobycia przez koneksje miejsca na studiach medycznych (czy jakichkolwiek) na uczelni publicznej (czy to studia stacjonarne, czy nie). Bo są progi itd. Co najwyżej można mieć w trakcie studiów fory u jakiegoś wykładowcy, będącego znajomym rodziny, czy coś, ale tak to może być na każdym kierunku. A co do studiów (mówię ogólnie, bez różnicowania kierunków) na uczelni niepublicznej, to po prostu mam o nich złe zdanie. Czy słusznie, to już inna bajka. Ale bynajmniej nie sugeruję, że każdy kto tam studiuje kupił sobie studia u znajomego swojego rodzica.

 

 

A to różnie bywa ;)

Właśnie ja znam dobry przykład dwóch uczelni. Jedna prywatna, druga publiczna.

Przykład co prawda jednego przedmiotu, bo nie wiem, jak tam u nich wykładają.

Ale na przykładzie tego jednego przedmiotu: na tej prywatnej uczelni mają "sławę", 80-letniego profesora, no wybitnego, nie ma się co oszukiwać.

U nas mają tylko mojego męża i jedną panią profesor, która mówi zabójczo.... zabójczo usypiająco ;)

Ale co ciekawe, tam na uczelni prywatnej, mimo takiego wykładowcy, przerabiali ten materiał 2 razy wolniej. Więc ja już nie wiem, od czego to zależy - od studentów, od wykładowcy, czy wypadkowa różnych czynników. Chyba że profesor z racji wieku już się nie śpieszy z materiałem.

A, i mają przedmioty, których u nas nie ma.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rzeczywistość jest znacznie gorsza niż nasze o niej wyobrażenia. Powstaje więc zasadnicze pytanie-na czym bardziej zależy lekarzom, na naszym wyzdrowieniu czy na tym abyśmy jak najdłużej chorowali? Ludzie mają słabość do pieniędzy i zazwyczaj wybierają je aniżeli przyzwoitość i wierność własnym ideałom . Lekarze w większości przypadków zamiast leczyć wolą podejmować takie kroki w kierunku chorego pacjenta by ten jak najdłużej pozostawał niedoleczony co przekłada się na ich zysk i ciągłość praktyki . Lekarz żyje z choroby innych ludzi a nie z ich zdrowia.

Już dawno pozbylem się złudzeń że komukolwiek poza moją rodziną zależy na moim zdrowiu .

Niektórzy pewnie tak, ale nie generalizowałabym aż tak bardzo.

 

Miałam okazję w swoim krótkim życiu odwiedzić różnych lekarzy o różnych specjalizacjach. Jedni byli gorsi, bo albo nie wiedzieli, co mówią/robią albo odmawiali mi leczenia albo nie nadawali się na lekarzy pod względem podejścia do pacjenta. Ale byli też fajni lekarze, którzy mnie w trudnej chwili potrafili uspokoić, którzy wiedzieli co robią, którzy być może zapobiegli rozwojowi innej choroby.

 

Z laryngologiem - super. Naprawdę super, a był to zabieg, którego się mocno obawiałam. Mimo, że zabieg prosty, to bałam się narkozy, intubacji, wenflonu (serio, mdleję jak mi coś robią przy żyłach), ewentualnych wymiotów po narkozie. A wyszło tak, że pani doktor mnie uspokoiła, anestezjolog który mnie usypiał był przekochany, podobnie dziewczyny (młode pielęgniarki), które zakładały mi wenflon i wstrzykiwały narkozę. Nawet się nie denerwowały, jak im o 3/4 nad ranem zrobiłam "imprezę" dzwonkiem przy łóżku, bo mi było niedobrze i słabo. Siedziały ze mną i gadały o głupotach, póki mi się nie polepszyło. Kazały mi nawet dzwonić, jak będę chciała iść do toalety i czekały pod drzwiami, aż nie wyjdę, tak samo jak brałam prysznic. Jak "obrzygałam" pościel, to mi ją od razu zmieniły. Naprawdę zabieg wspominam genialnie :D Rano mi przynieśli jogurcik i kisielek :D

To było prywatnie, czy na NFZ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie, nie w tym leży problem. W tym problem, że lekarz psychiatra "nie myśli" o innych przyczynach, które nie muszą dotyczyć zdrowia psychicznego i NIE MA BADAŃ, które mogą wprost wykazać, co pacjentowi dolega (czy też nie dolega), jeśli chodzi o psychiatrię. (...) Psychiatra nie odesłałby mnie "a powinna pani sprawdzić, czy nie ma pani anemii, problemów z tarczycą czy problemów hormonalnych" - od psychologa również NIGDY tego nie usłyszałam. (...)

A psychiatra takich możliwości nie ma, do ludzkiego mózgu wniknąć przecież nie sposób.

 

Otóż to. Diagnozy psychiatryczne bywają, cóż... bardzo subiektywne. Można iść do kilku lekarzy psychiatrów, każdemu powiedzieć to samo, a usłyszeć różne diagnozy, różne pomysły na leczenie. Zdarzyło mi się, że psychiatra podważał opinie poprzednika itd. Albo zdarzylo mi się też być zdiagnozowaną spojrzeniem w oczy, nie zamieniając z lekarzem ani słowa... To nie budzi zaufania, za to daje dużo do zastanowienia.

 

Psychiatria jest bardzo wygodna i pozwala biednej służbie zdrowia zaoszczędzić. Nie trzeba robić kosztownych badań, wystarczy stwierdzić nerwicę i przepisać psychotrop. Pomoże, czy nie pomoże, z etykietką choroby psychiatrycznej nikt już nie będzie traktował pacjenta poważnie. Wklejałam jakiś czas temu link do artykułu o pani leczącej się na depresję, której nie udzielono pomocy medycznej, stwierdzając, ze to atak paniki. Pacjentka zmarła. Smutne, ale jakie prawdziwe. A ile takich przypadków nie widzi światła dziennego. Ilu ludzi umiera od przepisywanych leków, przepisywanych zgodnie z procedurami. Ilu ludzi się zabija mimo tzw. leczenia.

 

Psychiatria nie jest naukowa, to są jakieś brednie i spuścizna po oszuście Freudzie, średniowiecznych torturach i eksperymentach na ludziach. Naiwnością jest wierzyć, że 15 minutowa rozmowa raz na miesiąc i tabletki uzdrowią kogokolwiek. Wręcz przeciwnie. Dlaczego tyle ludzi leczy się latami, pomimo że depresję porównuje się do "przeziębienia umysłu" i zgodnie z artykułami w stylu abczdrowie można ją skutecznie leczyć, sugerują w tych artykułach nawet że odbywa się to szybko i sprawnie?

 

Psychiatria to mydlenie oczu ludziom. Jest tyle aspektów fizycznych, które mogą powodować depresję. Chociażby alergie pokarmowe. Toksyny w żywności. Metale ciężkie. Pasożyty. Niedobory witaminowe. Pytanie czemu się nie bada pacjentów pod takim kątem, tylko wali na oślep leki. Trzeba wziąć zdrowie we własne ręce, a nie liczyć na obcego kogoś, komu zalezy tylko na tym by jak najszybciej spławić kolejnych pacjentów i wypisać jak najwięcej lekarstw. To paranoja. Gdyby lekarze byli wynagradzani od liczby wyleczonych pacjentów, to szybko musieliby zmienić strategię.

 

Jeszcze jedno. Skoro psychiatrzy oceniają czyjeś zachowanie i co jest normą, a co nie, sami powinni świecić przykładem jako ludzie zdrowi psychicznie i nieskażeni żadnymi zaburzeniami. Tymczasem, rzeczywistość pokazuje co innego. Psychiatrzy biorą łapówki, grzmocą pacjentki (tak tak sam pan ordynator pewnego szpitala), znęcają się nad słabszymi (pani ordynator oddziału dziecięcego), prowadzą niehigieniczny tryb życia (po całym dniu pracy w państwowym ośrodku przyjmują pacjentów w prywatnych gabinetach bo kasa), sami zażywają psychotropy (moja lekarka była i może jest dalej na Ketrelu) i oni oczywiście nie mają żadnych zaburzeń osobowości :great:

 

A i uważam, że takiemu anestezjologowi jego wynagrodzenie się zwyczajnie należy - wystarczy spojrzeć na trudności z dostaniem się na studia, długość studiów (6 lat), poziom egzaminu lekarskiego, staż, trudność z dostaniem się na specjalizację, długość specjalizacji (6 lat), bardzo trudny egzamin. Łącznie 13 lat nauki, żeby zostać anestezjologiem. Nie żal mi jego zarobków i żal mi tyłka nie ściska.

 

Idąc tym torem rozumowania, psychiatrzy również mają trudości z dostaniem sie na studia, długie studia, speckę itd. Szczerze mnie to g... obchodzi ile lat ktoś zmarnował na studiowanie, nikt mu nie kazał (a jeśli poszedl na medycynę bo rodzice mu kazali to ktoś taki jest po prostu załosnym typem). Za zdobywanie ocen i wkuwanie bezużytecznych glupot mają się komuś należeć pieniądze? Liczą sie efekty, a skoro efekty jego pracy są żałosne, a sama praca polega na ściemnianiu, ze się coś robi- za co ma zarabiać więcej niż najniższa krajowa. Zbierają laury i granty a chorych i ciepiących przybywa. Hydraulikowi placi sie za naprawienie usterki, a nie za odprawienie czarów marów i powiedzeniu że będzie dobrze, proszę przyjść za miesiąc. A od czego kurvva jest psychiatra? Od rozprowadzania psychotropów i uzalezniania od nich ludzi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie, nie w tym leży problem. W tym problem, że lekarz psychiatra "nie myśli" o innych przyczynach, które nie muszą dotyczyć zdrowia psychicznego i NIE MA BADAŃ, które mogą wprost wykazać, co pacjentowi dolega (czy też nie dolega), jeśli chodzi o psychiatrię. (...) Psychiatra nie odesłałby mnie "a powinna pani sprawdzić, czy nie ma pani anemii, problemów z tarczycą czy problemów hormonalnych" - od psychologa również NIGDY tego nie usłyszałam. (...)

A psychiatra takich możliwości nie ma, do ludzkiego mózgu wniknąć przecież nie sposób.

 

Otóż to. Diagnozy psychiatryczne bywają, cóż... bardzo subiektywne. Można iść do kilku lekarzy psychiatrów, każdemu powiedzieć to samo, a usłyszeć różne diagnozy, różne pomysły na leczenie. Zdarzyło mi się, że psychiatra podważał opinie poprzednika itd. Albo zdarzylo mi się też być zdiagnozowaną spojrzeniem w oczy, nie zamieniając z lekarzem ani słowa... To nie budzi zaufania, za to daje dużo do zastanowienia.

 

Psychiatria jest bardzo wygodna i pozwala biednej służbie zdrowia zaoszczędzić. Nie trzeba robić kosztownych badań, wystarczy stwierdzić nerwicę i przepisać psychotrop. Pomoże, czy nie pomoże, z etykietką choroby psychiatrycznej nikt już nie będzie traktował pacjenta poważnie. Wklejałam jakiś czas temu link do artykułu o pani leczącej się na depresję, której nie udzielono pomocy medycznej, stwierdzając, ze to atak paniki. Pacjentka zmarła. Smutne, ale jakie prawdziwe. A ile takich przypadków nie widzi światła dziennego. Ilu ludzi umiera od przepisywanych leków, przepisywanych zgodnie z procedurami. Ilu ludzi się zabija mimo tzw. leczenia.

 

Psychiatria nie jest naukowa, to są jakieś brednie i spuścizna po oszuście Freudzie, średniowiecznych torturach i eksperymentach na ludziach. Naiwnością jest wierzyć, że 15 minutowa rozmowa raz na miesiąc i tabletki uzdrowią kogokolwiek. Wręcz przeciwnie. Dlaczego tyle ludzi leczy się latami, pomimo że depresję porównuje się do "przeziębienia umysłu" i zgodnie z artykułami w stylu abczdrowie można ją skutecznie leczyć, sugerują w tych artykułach nawet że odbywa się to szybko i sprawnie?

 

Psychiatria to mydlenie oczu ludziom. Jest tyle aspektów fizycznych, które mogą powodować depresję. Chociażby alergie pokarmowe. Toksyny w żywności. Metale ciężkie. Pasożyty. Niedobory witaminowe. Pytanie czemu się nie bada pacjentów pod takim kątem, tylko wali na oślep leki. Trzeba wziąć zdrowie we własne ręce, a nie liczyć na obcego kogoś, komu zalezy tylko na tym by jak najszybciej spławić kolejnych pacjentów i wypisać jak najwięcej lekarstw. To paranoja. Gdyby lekarze byli wynagradzani od liczby wyleczonych pacjentów, to szybko musieliby zmienić strategię.

 

Jeszcze jedno. Skoro psychiatrzy oceniają czyjeś zachowanie i co jest normą, a co nie, sami powinni świecić przykładem jako ludzie zdrowi psychicznie i nieskażeni żadnymi zaburzeniami. Tymczasem, rzeczywistość pokazuje co innego. Psychiatrzy biorą łapówki, grzmocą pacjentki (tak tak sam pan ordynator pewnego szpitala), znęcają się nad słabszymi (pani ordynator oddziału dziecięcego), prowadzą niehigieniczny tryb życia (po całym dniu pracy w państwowym ośrodku przyjmują pacjentów w prywatnych gabinetach bo kasa), sami zażywają psychotropy (moja lekarka była i może jest dalej na Ketrelu) i oni oczywiście nie mają żadnych zaburzeń osobowości :great:

 

A i uważam, że takiemu anestezjologowi jego wynagrodzenie się zwyczajnie należy - wystarczy spojrzeć na trudności z dostaniem się na studia, długość studiów (6 lat), poziom egzaminu lekarskiego, staż, trudność z dostaniem się na specjalizację, długość specjalizacji (6 lat), bardzo trudny egzamin. Łącznie 13 lat nauki, żeby zostać anestezjologiem. Nie żal mi jego zarobków i żal mi tyłka nie ściska.

 

Idąc tym torem rozumowania, psychiatrzy również mają trudości z dostaniem sie na studia, długie studia, speckę itd. Szczerze mnie to g... obchodzi ile lat ktoś zmarnował na studiowanie, nikt mu nie kazał (a jeśli poszedl na medycynę bo rodzice mu kazali to ktoś taki jest po prostu załosnym typem). Za zdobywanie ocen i wkuwanie bezużytecznych glupot mają się komuś należeć pieniądze? Liczą sie efekty, a skoro efekty jego pracy są żałosne, a sama praca polega na ściemnianiu, ze się coś robi- za co ma zarabiać więcej niż najniższa krajowa. Zbierają laury i granty a chorych i ciepiących przybywa. Hydraulikowi placi sie za naprawienie usterki, a nie za odprawienie czarów marów i powiedzeniu że będzie dobrze, proszę przyjść za miesiąc. A od czego kurvva jest psychiatra? Od rozprowadzania psychotropów i uzalezniania od nich ludzi.

 

Mamy dość podobne zdanie, ale po co przeklinać?

 

Mówiłam o anestezjologu, bo to najtrudniejsza specjalizacja z najtrudniejszym egzaminem, a oni są jednymi z tych, którzy zarabiają najwięcej. I odpowiadają, jak się ktoś przekręci. Nie żałuję im dobrych zarobków.

Idąc tym tokiem rozumowania, jak mój klient siedzi, to nie powinnam dostać kasy za instancję?

Nie wszystko jest tak proste jak naprawienie usterki i praca hydraulika.

Równie dobrze mogłabym to powiedzieć o swojej leukopenii, ale nie oczekuję cudów bo to nie jest pęknięta rura, na litość boską.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rzeczywistość jest znacznie gorsza niż nasze o niej wyobrażenia. Powstaje więc zasadnicze pytanie-na czym bardziej zależy lekarzom, na naszym wyzdrowieniu czy na tym abyśmy jak najdłużej chorowali? Ludzie mają słabość do pieniędzy i zazwyczaj wybierają je aniżeli przyzwoitość i wierność własnym ideałom . Lekarze w większości przypadków zamiast leczyć wolą podejmować takie kroki w kierunku chorego pacjenta by ten jak najdłużej pozostawał niedoleczony co przekłada się na ich zysk i ciągłość praktyki . Lekarz żyje z choroby innych ludzi a nie z ich zdrowia.

Już dawno pozbylem się złudzeń że komukolwiek poza moją rodziną zależy na moim zdrowiu .

Niektórzy pewnie tak, ale nie generalizowałabym aż tak bardzo.

 

Miałam okazję w swoim krótkim życiu odwiedzić różnych lekarzy o różnych specjalizacjach. Jedni byli gorsi, bo albo nie wiedzieli, co mówią/robią albo odmawiali mi leczenia albo nie nadawali się na lekarzy pod względem podejścia do pacjenta. Ale byli też fajni lekarze, którzy mnie w trudnej chwili potrafili uspokoić, którzy wiedzieli co robią, którzy być może zapobiegli rozwojowi innej choroby.

 

Z laryngologiem - super. Naprawdę super, a był to zabieg, którego się mocno obawiałam. Mimo, że zabieg prosty, to bałam się narkozy, intubacji, wenflonu (serio, mdleję jak mi coś robią przy żyłach), ewentualnych wymiotów po narkozie. A wyszło tak, że pani doktor mnie uspokoiła, anestezjolog który mnie usypiał był przekochany, podobnie dziewczyny (młode pielęgniarki), które zakładały mi wenflon i wstrzykiwały narkozę. Nawet się nie denerwowały, jak im o 3/4 nad ranem zrobiłam "imprezę" dzwonkiem przy łóżku, bo mi było niedobrze i słabo. Siedziały ze mną i gadały o głupotach, póki mi się nie polepszyło. Kazały mi nawet dzwonić, jak będę chciała iść do toalety i czekały pod drzwiami, aż nie wyjdę, tak samo jak brałam prysznic. Jak "obrzygałam" pościel, to mi ją od razu zmieniły. Naprawdę zabieg wspominam genialnie :D Rano mi przynieśli jogurcik i kisielek :D

To było prywatnie, czy na NFZ?

 

Prywatnie, ale o pani doktor było wiele negatywnych opinii. Długo nie wiedziałam dlaczego, a potem się dowiedziałam - po prostu nie nawiązuje kontaktu innego niż konieczny (ze mną też nie urządzała pogaduszek i to szanuję), a rodzice mieli wielkie pretensje, że im dzieci nie zabawia (jakby to był jej obowiązek....). Laryngologiem jest, nie przedszkolanką.

Anestezjolog podobnie - jak zauważyłam - był niezbyt "prodziecięco" nastawiony, i również miał negatywne opinie - dużo, bo migdałki wycinają głównie dzieciom. Ale czy zadaniem anestezjologa jest zabawianie kilkulatka? Odpowiadał na pytania, jak powiedziałam, że czuję pewien niepokój związany z zabiegiem, to wytłumaczył, że jestem w najniższej grupie ryzyka (cóż, może dziecku takie słowa nie wystarczają, ale to już nie lekarza wina), więc poczułam się uspokojona. Pożartowaliśmy, że nie będę mogła przez 24 godziny zawierać umów i tyle :D Ludzie nie rozumieją, że on nie może powiedzieć dzieciakowi "na pewno nic się złego nie stanie", bo jako lekarz takiej gwarancji nigdy dać nie może. Organizm może różnie zareagować na narkozę, może być krwotok, mogą puścić szwy. To co ma powiedzieć? Składać obietnice bez pokrycia?

Ludzie często wymagają od lekarzy zbyt wiele. Oni również wykonują swoją pracę. I owszem, powinni ją wykonywać porządnie, dobrze, uczciwie, ale nie muszą być przy tym uśmiechnięci, pogodni i rozmowni. To tak jak nam się klient do biura z dzieckiem władował i był wielce zdziwiony, że ktoś go poprosił, żeby natychmiast uspokoił dziecko, bo to nie czas i miejsce na zabawy. Staram się wykonywać swoją pracę zgodnie z moją najlepszą wiedzą i umiejętnościami, nie muszę przy tym tryskać humorem, być otwarta, uśmiechnięta i kogokolwiek pocieszać, bo nie to jest moją rolą. Wykluczam też nawiązywanie jakiegokolwiek osobistego związku z klientem, a ludzie często tego oczekują. Ucinam rozmowy o emocjach, bo nie to jest przedmiotem mojej pracy - a często 3/4 tego, co ludzie mówią, to ich odczucia, które mnie do pracy są zupełnie niepotrzebne, a wręcz mi tę pracę utrudniają. Podobnie jest u lekarzy, nic dziwnego, że czasami mają dosyć. Ludzie przychodzą i oczekują od lekarza (nie mówię akurat o psychiatrze) czy prawnika jakiejś - przelotnej, bo przelotnej, ale jednak - więzi emocjonalnej. A my tego po prostu nie chcemy (zdanie i prawników, i znajomych lekarzy). Nam to utrudnia pracę i jest kłopotliwe.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Spytałam, bo mnie jogurcik i kisielek zaintrygował. Na NFZ nie ma takiego dobrego jedzenia, żeby się aż o nim miło wspominało :(

 

Ale to chyba zależy, na co kto jest cięty.

Nie wyobrażam sobie, żeby dali kanapkę komuś, kto ma szwy w gardle. Ten "Danio" był problemem, kisiel przechodził, bo śliski ;)

Dzieci się szybciej regenerują pewnie, ale ja przez tydzień pierwsze co robiłam po przebudzeniu, to obierałam kurs na lodówkę i kostkę lodu traktowałam jak cukierka ;) Zjedzenie kanapki byłoby niemożliwe.

Poza tym to był zwykły kisiel i zwykłe Danio, ale po niejedzeniu ze 2 doby człowiek inaczej do tego podchodzi :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Otóż to. Diagnozy psychiatryczne bywają, cóż... bardzo subiektywne. Można iść do kilku lekarzy psychiatrów, każdemu powiedzieć to samo, a usłyszeć różne diagnozy, różne pomysły na leczenie.

 

Choruję odkąd pamiętam i miałam w życiu postawionych kilka diagnoz: schizo jako 10-latka, nawracającą depresję (F33.2?) i dopiero około 14 roku życia wlepiono mi dożywotnio Chad ;) I nie zrzucę początkowych błędnych diagnoz na brak kompetencji lekarza, bo niektóre objawy mogą "wchodzić w skład" wielu zaburzeń czy chorób. Czasem ciężko jednoznacznie stwierdzić czy dana osoba cierpi na cyklo, schizo czy ma epizod depresji z zaburzaniami psychotycznymi.

 

Psychiatria jest bardzo wygodna i pozwala biednej służbie zdrowia zaoszczędzić. Nie trzeba robić kosztownych badań, wystarczy stwierdzić nerwicę i przepisać psychotrop.

 

Ale ludzie także nie postępują wg mnie racjonalnie. Biegną do psychiatry jakby ten miał monopol na wszechwiedzę i receptę na wszystko. Dla mnie pierwszym krokiem powinno być zrobienie wszelkich możliwych badań, aby wykluczyć dolegliwości natury fizycznej.

Jeśli jednak mimo wszystko decydujemy się na wizytę u psychiatry, jako pierwszą pomoc - jeśli ten nie zaleci badań, to powinna zaświecić nam się czerwona lampka.

Dobry psychiatra, zamiast na pierwszej wizycie przepisać magiczne tabletki - musi być pewien, że wykluczono objawy somatyczne. Diagnostyka w dużej mierze opiera się na wykluczaniu. Psyche zajmujemy się na końcu.

 

Liczą sie efekty, a skoro efekty jego pracy są żałosne, a sama praca polega na ściemnianiu, ze się coś robi- za co ma zarabiać więcej niż najniższa krajowa. Zbierają laury i granty a chorych i ciepiących przybywa. Hydraulikowi placi sie za naprawienie usterki, a nie za odprawienie czarów marów i powiedzeniu że będzie dobrze, proszę przyjść za miesiąc.

 

Lekarze, a lekarze. To raz.

Oczywistym jest, że nie chcemy aby partacz dostawał wynagrodzenie niewspółmierne do osiąganych efektów. Jednak efektywność pracy psychiatry jest ciężka do oszacowania (no chyba, że co 3 jego pacjent skacze z okna). Są pacjenci, którzy mimo trafnej diagnozy nie reagują na leczenie farmakologiczne. Czy więc za lekooporność pacjenta odpowiada lekarz?

Nie można porównać psychiatry do hydraulika, czy nawet chirurga kostnego. Psychika to nie coś co można mechanicznie poskładać.

Druga sprawa - osoby, które chcą się wyleczyć... ale nie chcą.

Mnie przez lata wydawało się, że choroba czyni mnie hiper-wyjątkową osobą. Leczyłam się, ale bardzo lubiłam wakacje lekowe (no i uwielbiałam początki manii). W szpitalu poznałam kilku schizo, którzy twierdzili, że choroba ich uszlachetnia. Psychiatra nie ma kontroli nad pacjentem 24/h i nie jest w stanie podejmować za nich decyzji. Do polepszenia stanu zdrowia potrzebna jest współpraca. Nawet najlepszy lekarz nie pomoże, jeśli druga strona nie włoży choć minimum pracy.

 

Często widzę, że ludzie nie kwapią się aby jakkolwiek polepszyć swoją sytuację. Będą kwiczeć, żalić się na forum jak im źle i ciężko, ale nie zastosują się za żadne skarby do prośby lekarza aby spróbować jakiejś aktywności, zaangażować w coś etc. Bo samo branie pigułek to w wielu przypadkach ułamek sukcesu.

 

Miałam styczność i z bardzo kiepskimi lekarzami (i nie jest to tylko moją opinią) i z takimi, których pracę ze mną oceniam bardzo dobrze. Tym pierwszym - zgadzam się, że osiągane korzyści majątkowe nie idą w parze z zaangażowaniem w pracę. Ale z takich usług po prostu rezygnuję.

 

A od czego kurvva jest psychiatra? Od rozprowadzania psychotropów i uzalezniania od nich ludzi

Znam psychiatrę, któremu zarzuca się uzależnianie pacjentów m.in. manipulowanie dawkami tak, aby po poprawie następował gwałtowny spadek formy. Dodatkowo jest tez terapeutą i ludzie wracają do niego co chwila.

To ja się pytam - dlaczego nie zmieniają lekarza, skoro nie ma poprawy przez kilka (kilkanaście) lat (biorąc pod uwagę, że pacjent współpracuje), a czytają przecież opinie innych jego klientów (albo sami je piszą)?

I tu jest problem - taka osoba będzie kontynuowała praktykę bo jak pisałam wcześniej ludzie "Biegną do psychiatry jakby ten miał monopol na wszechwiedzę i receptę na wszystko".

Ale mimo wszystko (i mimo tego co napisałam wcześniej na temat wyjątkowych przypadków i braku współpracy) lekarz dla mnie jest usługodawcą. Jeśli z realizacji tej usługi nie jestem zadowolona - więcej nie powierzę mu opieki nad moim zdrowiem.

 

Edit.

Ciekawe czy ktoś zrozumie mój bełkot :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rzeczywistość jest znacznie gorsza niż nasze o niej wyobrażenia. Powstaje więc zasadnicze pytanie-na czym bardziej zależy lekarzom, na naszym wyzdrowieniu czy na tym abyśmy jak najdłużej chorowali? Ludzie mają słabość do pieniędzy i zazwyczaj wybierają je aniżeli przyzwoitość i wierność własnym ideałom . Lekarze w większości przypadków zamiast leczyć wolą podejmować takie kroki w kierunku chorego pacjenta by ten jak najdłużej pozostawał niedoleczony co przekłada się na ich zysk i ciągłość praktyki . Lekarz żyje z choroby innych ludzi a nie z ich zdrowia.

Już dawno pozbylem się złudzeń że komukolwiek poza moją rodziną zależy na moim zdrowiu .

 

Ja mam pozytywne doświadczenia z lekarzami.

 

Z psychologiem - może mnie trochę naciąga, ale ja tam chodzę tylko na zasadzie wyrzucenia z siebie wszystkiego komuś, kto wiadomo, że nie wygada, bo wygadać mu nawet nie wolno.

 

 

Nie wolno ale może wpisać do karty i to może być swego rodzaju np, odwet na pacjencie - zaszkodzenie pacjentowi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rzeczywistość jest znacznie gorsza niż nasze o niej wyobrażenia. Powstaje więc zasadnicze pytanie-na czym bardziej zależy lekarzom, na naszym wyzdrowieniu czy na tym abyśmy jak najdłużej chorowali? Ludzie mają słabość do pieniędzy i zazwyczaj wybierają je aniżeli przyzwoitość i wierność własnym ideałom . Lekarze w większości przypadków zamiast leczyć wolą podejmować takie kroki w kierunku chorego pacjenta by ten jak najdłużej pozostawał niedoleczony co przekłada się na ich zysk i ciągłość praktyki . Lekarz żyje z choroby innych ludzi a nie z ich zdrowia.

Już dawno pozbylem się złudzeń że komukolwiek poza moją rodziną zależy na moim zdrowiu .

 

Ja mam pozytywne doświadczenia z lekarzami.

 

Z psychologiem - może mnie trochę naciąga, ale ja tam chodzę tylko na zasadzie wyrzucenia z siebie wszystkiego komuś, kto wiadomo, że nie wygada, bo wygadać mu nawet nie wolno.

 

 

Nie wolno ale może wpisać do karty i to może być swego rodzaju np, odwet na pacjencie - zaszkodzenie pacjentowi.

 

Psycholog? Do jakiej karty? Psycholog nie jest nawet lekarzem!

:lol:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Otóż to. Diagnozy psychiatryczne bywają, cóż... bardzo subiektywne. Można iść do kilku lekarzy psychiatrów, każdemu powiedzieć to samo, a usłyszeć różne diagnozy, różne pomysły na leczenie.

 

Choruję odkąd pamiętam i miałam w życiu postawionych kilka diagnoz: schizo jako 10-latka, nawracającą depresję (F33.2?) i dopiero około 14 roku życia wlepiono mi dożywotnio Chad ;) I nie zrzucę początkowych błędnych diagnoz na brak kompetencji lekarza, bo niektóre objawy mogą "wchodzić w skład" wielu zaburzeń czy chorób. Czasem ciężko jednoznacznie stwierdzić czy dana osoba cierpi na cyklo, schizo czy ma epizod depresji z zaburzaniami psychotycznymi.

 

Psychiatria jest bardzo wygodna i pozwala biednej służbie zdrowia zaoszczędzić. Nie trzeba robić kosztownych badań, wystarczy stwierdzić nerwicę i przepisać psychotrop.

 

Ale ludzie także nie postępują wg mnie racjonalnie. Biegną do psychiatry jakby ten miał monopol na wszechwiedzę i receptę na wszystko. Dla mnie pierwszym krokiem powinno być zrobienie wszelkich możliwych badań, aby wykluczyć dolegliwości natury fizycznej.

Jeśli jednak mimo wszystko decydujemy się na wizytę u psychiatry, jako pierwszą pomoc - jeśli ten nie zaleci badań, to powinna zaświecić nam się czerwona lampka.

Dobry psychiatra, zamiast na pierwszej wizycie przepisać magiczne tabletki - musi być pewien, że wykluczono objawy somatyczne. Diagnostyka w dużej mierze opiera się na wykluczaniu. Psyche zajmujemy się na końcu.

 

Liczą sie efekty, a skoro efekty jego pracy są żałosne, a sama praca polega na ściemnianiu, ze się coś robi- za co ma zarabiać więcej niż najniższa krajowa. Zbierają laury i granty a chorych i ciepiących przybywa. Hydraulikowi placi sie za naprawienie usterki, a nie za odprawienie czarów marów i powiedzeniu że będzie dobrze, proszę przyjść za miesiąc.

 

Lekarze, a lekarze. To raz.

Oczywistym jest, że nie chcemy aby partacz dostawał wynagrodzenie niewspółmierne do osiąganych efektów. Jednak efektywność pracy psychiatry jest ciężka do oszacowania (no chyba, że co 3 jego pacjent skacze z okna). Są pacjenci, którzy mimo trafnej diagnozy nie reagują na leczenie farmakologiczne. Czy więc za lekooporność pacjenta odpowiada lekarz?

Nie można porównać psychiatry do hydraulika, czy nawet chirurga kostnego. Psychika to nie coś co można mechanicznie poskładać.

Druga sprawa - osoby, które chcą się wyleczyć... ale nie chcą.

Mnie przez lata wydawało się, że choroba czyni mnie hiper-wyjątkową osobą. Leczyłam się, ale bardzo lubiłam wakacje lekowe (no i uwielbiałam początki manii). W szpitalu poznałam kilku schizo, którzy twierdzili, że choroba ich uszlachetnia. Psychiatra nie ma kontroli nad pacjentem 24/h i nie jest w stanie podejmować za nich decyzji. Do polepszenia stanu zdrowia potrzebna jest współpraca. Nawet najlepszy lekarz nie pomoże, jeśli druga strona nie włoży choć minimum pracy.

 

Często widzę, że ludzie nie kwapią się aby jakkolwiek polepszyć swoją sytuację. Będą kwiczeć, żalić się na forum jak im źle i ciężko, ale nie zastosują się za żadne skarby do prośby lekarza aby spróbować jakiejś aktywności, zaangażować w coś etc. Bo samo branie pigułek to w wielu przypadkach ułamek sukcesu.

 

Miałam styczność i z bardzo kiepskimi lekarzami (i nie jest to tylko moją opinią) i z takimi, których pracę ze mną oceniam bardzo dobrze. Tym pierwszym - zgadzam się, że osiągane korzyści majątkowe nie idą w parze z zaangażowaniem w pracę. Ale z takich usług po prostu rezygnuję.

 

A od czego kurvva jest psychiatra? Od rozprowadzania psychotropów i uzalezniania od nich ludzi

Znam psychiatrę, któremu zarzuca się uzależnianie pacjentów m.in. manipulowanie dawkami tak, aby po poprawie następował gwałtowny spadek formy. Dodatkowo jest tez terapeutą i ludzie wracają do niego co chwila.

To ja się pytam - dlaczego nie zmieniają lekarza, skoro nie ma poprawy przez kilka (kilkanaście) lat (biorąc pod uwagę, że pacjent współpracuje), a czytają przecież opinie innych jego klientów (albo sami je piszą)?

I tu jest problem - taka osoba będzie kontynuowała praktykę bo jak pisałam wcześniej ludzie "Biegną do psychiatry jakby ten miał monopol na wszechwiedzę i receptę na wszystko".

Ale mimo wszystko (i mimo tego co napisałam wcześniej na temat wyjątkowych przypadków i braku współpracy) lekarz dla mnie jest usługodawcą. Jeśli z realizacji tej usługi nie jestem zadowolona - więcej nie powierzę mu opieki nad moim zdrowiem.

 

Edit.

Ciekawe czy ktoś zrozumie mój bełkot :D

 

 

:brawo:

 

Ale tutaj jest to samo. Gdybym zmienila konto i wypisala teraz wszystkie objawy jakie mialam W ANEMII to ludzie wmowiliby mi ze koniecznie powinnam leciec do psychiatry :D

I pewnie sami leca.

 

Moj internista mowi, ze latwiej ludzi namowic na psychologa/psychiatre niz na pobranie krwi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Psycholog? Do jakiej karty? Psycholog nie jest nawet lekarzem!

:lol:

 

serce chyba miał na myśli kartę pacjenta. Psycholog również zapisuje swoje mądre spostrzeżenia.

 

Ale nie ma żadnego wpływu na kształt życia swojego klienta... bo w sumie nawet pacjentem nie można nazwać osoby korzystającej z usług psychologa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Psycholog? Do jakiej karty? Psycholog nie jest nawet lekarzem!

:lol:

 

serce chyba miał na myśli kartę pacjenta. Psycholog również zapisuje swoje mądre spostrzeżenia.

 

Ale nie ma żadnego wpływu na kształt życia swojego klienta... bo w sumie nawet pacjentem nie można nazwać osoby korzystającej z usług psychologa.

 

Na temat wpływu bądź jego braku nie wypowiadałam się. Mówiłam wyłącznie o karcie, o którą Ty pytałaś.

Natomiast odnośnie definicji pacjenta...zgodnie z ustawą, osoba korzystająca ze świadczeń zdrowotnych, do których badanie i terapia psychologiczna również należą, jest pacjentem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Choruję odkąd pamiętam i miałam w życiu postawionych kilka diagnoz: schizo jako 10-latka, nawracającą depresję (F33.2?) i dopiero około 14 roku życia wlepiono mi dożywotnio Chad ;) I nie zrzucę początkowych błędnych diagnoz na brak kompetencji lekarza, bo niektóre objawy mogą "wchodzić w skład" wielu zaburzeń czy chorób. Czasem ciężko jednoznacznie stwierdzić czy dana osoba cierpi na cyklo, schizo czy ma epizod depresji z zaburzaniami psychotycznymi.

 

Totalnie się nie zgodzę. Trzeba być debilem skończonym by pomylić schizofrenię z depresją. Już jako 14 latka, gdy wylądowałam w psychiatryku wiedziałam kto ma schizę (chociaż wcześniej nikogo chorego na to nie widziałam). Skoro dziecko potrafi to wyczuć, to jak lekarz po studiach nie rozpozna? No chyba że jest kompletnym konowałem.

A poza tym mają kryteria diagnostyczne takie, że wszystko można dopasować komu się podoba, zależnie od pomysłowości i inwencji twórczej lekarza. Często lekarz patrzy na pacjenta i ma już wizję, że temu na pewno jest to i potem już tego nie weryfikuje. A diagnozują już na pierwszym spotkaniu, bo jak inaczej mieliby wypisać leki?

 

Ale ludzie także nie postępują wg mnie racjonalnie. Biegną do psychiatry jakby ten miał monopol na wszechwiedzę i receptę na wszystko. Dla mnie pierwszym krokiem powinno być zrobienie wszelkich możliwych badań, aby wykluczyć dolegliwości natury fizycznej.

Jeśli jednak mimo wszystko decydujemy się na wizytę u psychiatry, jako pierwszą pomoc - jeśli ten nie zaleci badań, to powinna zaświecić nam się czerwona lampka.

Dobry psychiatra, zamiast na pierwszej wizycie przepisać magiczne tabletki - musi być pewien, że wykluczono objawy somatyczne. Diagnostyka w dużej mierze opiera się na wykluczaniu. Psyche zajmujemy się na końcu.

Nie znam psychiatry, który by zlecal badania, nawet jak pacjent skarży się na dolegliwości fizyczne biorą to za objawy somatyczne chorób psychicznych.

Teoretyzować sobie możemy i popisać jak to powinno wygląda, ale lekarze i tak będą robić swoje.

 

Lekarze, a lekarze. To raz.

Oczywistym jest, że nie chcemy aby partacz dostawał wynagrodzenie niewspółmierne do osiąganych efektów. Jednak efektywność pracy psychiatry jest ciężka do oszacowania (no chyba, że co 3 jego pacjent skacze z okna). Są pacjenci, którzy mimo trafnej diagnozy nie reagują na leczenie farmakologiczne. Czy więc za lekooporność pacjenta odpowiada lekarz?

Nie można porównać psychiatry do hydraulika, czy nawet chirurga kostnego. Psychika to nie coś co można mechanicznie poskładać.

Druga sprawa - osoby, które chcą się wyleczyć... ale nie chcą.

 

Nie, oczywiście że to wina pacjenta, ze nie reaguje na poprawnie wypisane mu leki! To znaczy że nie jest wcale chory i ma problem z osobowością! (tak twierdzą niektórzy lekarze).

Nie obchodzą mnie ludzie, którzy nie chcą sie wyleczyć, uważam że takich jest niewielu (ci co czerpią zyski z choroby w postaci renty itd).

 

Mnie przez lata wydawało się, że choroba czyni mnie hiper-wyjątkową osobą. Leczyłam się, ale bardzo lubiłam wakacje lekowe (no i uwielbiałam początki manii). W szpitalu poznałam kilku schizo, którzy twierdzili, że choroba ich uszlachetnia. Psychiatra nie ma kontroli nad pacjentem 24/h i nie jest w stanie podejmować za nich decyzji. Do polepszenia stanu zdrowia potrzebna jest współpraca. Nawet najlepszy lekarz nie pomoże, jeśli druga strona nie włoży choć minimum pracy.

 

Serio, naprawdę nie jest Ci głupio się do tego przyznawać, ze blokowałaś potrzebującym dostęp do opieki medycznej bo chciałaś się czuć wyjątkowa? Na zasadzie starych dziadków, co dzwonią na karetkę udając, by dostać trochę uwagi i zainteresowania, a w tym czasie ktoś umiera bo karetka już nie zdąży? Wow, naprawdę.

Ten kto choruje naprawdę, nie chce ani minutę dłużej pozostawać w tym stanie, wierz mi. Ból psychiczny i świadomość swojej nieudaczności, piekło swojego umysłu. Kompletny zastój jeśli chodzi o rozwój i świadomość, ze normalni ludzie coś w tym czasie robią. Nie ma nic w tym uszlachetniającego ani wyjątkowego. Jest tylko poczucie niesprawiedliwości, dlaczego to mnie spotkało, chcę mieć szanse jak wszyscy by ukladać sobie życie, a walczę z myślami samobójczymi i mam problem by wyleźć rano z łóżka. Jak ktoś to lubi, to jest poyebany, nie chory.

 

Znam psychiatrę, któremu zarzuca się uzależnianie pacjentów m.in. manipulowanie dawkami tak, aby po poprawie następował gwałtowny spadek formy. Dodatkowo jest tez terapeutą i ludzie wracają do niego co chwila.

To ja się pytam - dlaczego nie zmieniają lekarza, skoro nie ma poprawy przez kilka (kilkanaście) lat (biorąc pod uwagę, że pacjent współpracuje), a czytają przecież opinie innych jego klientów (albo sami je piszą)?

I tu jest problem - taka osoba będzie kontynuowała praktykę bo jak pisałam wcześniej ludzie "Biegną do psychiatry jakby ten miał monopol na wszechwiedzę i receptę na wszystko".

 

Nie zmienią, bo nie można podważać zdania specjalisty i autorytetu. Dlaczego Hitler miał takie poparcie?

 

Ale mimo wszystko (i mimo tego co napisałam wcześniej na temat wyjątkowych przypadków i braku współpracy) lekarz dla mnie jest usługodawcą. Jeśli z realizacji tej usługi nie jestem zadowolona - więcej nie powierzę mu opieki nad moim zdrowiem.

 

Też tak robiłam, aż doszlam do momentu gdy odkrylam jakie to środowisko psychiatryczne jest popaprane. I się już nie leczę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Trzeba być debilem skończonym by pomylić schizofrenię z depresją.

 

schizofrenia to nie tylko pozytywne objawy [omam czy urojenie] bo niekiedy tez negatywne i nic wiecej ;)

 

Nie obchodzą mnie ludzie, którzy nie chcą sie wyleczyć, uważam że takich jest niewielu (ci co czerpią zyski z choroby w postaci renty itd).

niby ciagne te rente z zusu i mimo tege robie wiecej w kierunku wyzdrowienia niz ci co tylko narzekaja bo licza ze ktokolwiek cos za nich zrobi : )

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

...Nie zmienią, bo nie można podważać zdania specjalisty i autorytetu....

Nie, tylko Tak Cię wytresowano.

Paradoksalnie odbijasz sobie tą tresurę wchodząc w rolę (nędznego) pseudoautorytetu, głosząc teorie spiskowe dla nietrybów.

Te teorie nadają się do włożenia tam, gdzie wkładano to i owo niejakiemu Azji T.

To ostatnio mój ulubieniec przez "stonoge analu", jak nazwał któryś z zielonych użytkownika o wdzięcznym nicku Nihil.

(Znaczy Azja, nie Nihil ulubieniec.)

Natomiast Twoją prywatną sprawą jest, jak własnymi problemami zarządzasz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

schizofrenia to nie tylko pozytywne objawy [omam czy urojenie] bo niekiedy tez negatywne i nic wiecej ;)

 

Nie znam się na tym żargonie medycznym i dla mnie to głupie wartościować objawy choroby jako pozytywne/negatywne.

Dla mnie jest wyraźna różnica między osobą mającą schizę a chorującą na depresję. Widać to po postawie, wyglądzie, sposobie bycia. Schizofrenia bez urojeń? Coś takiego to jakiś kolejny wymysł psychiatrów. Ich kryteria się non stop zmieniają, jak ktoś zainteresowany nowymi ich wypierdami to poczytajcie sobie https://en.wikipedia.org/wiki/DSM-5 polecam zwłaszcza nowe zaburzenie gender dysphoria... no i borderline nie istnieje jednak (więc psychoterapeuci powinni oddać hajs ludziom, których na to terapeutyzowali)

 

 

niby ciagne te rente z zusu i mimo tege robie wiecej w kierunku wyzdrowienia niz ci co tylko narzekaja bo licza ze ktokolwiek cos za nich zrobi : )

 

Ale ja nie miałam na myśli Ciebie, bo uważam ze chorym psychicznie renta się należy, jak należy się ludziom na wózku. Gdyby każdy chory psych dostawał rentę zwracałyby mu się chociaż koszty leczenia i nie czułby się upokorzony że muszą go utrzymywać rodzice. Miałam na myśli starych dziadów, którzy dorabiają sobie do emerytury waląc ściemę. Jak byłam na oddziale dziennym to byli tacy co się wygadali niechcący, dlaczego tam są- i to nie wcale biedacy tylko stary dyrektor, ustawiony do końca życia, ale po prostu chcący ugrać jeszcze więcej kasy.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×