Skocz do zawartości
Nerwica.com

Samotność


ixi

Rekomendowane odpowiedzi

wielbłądzica chyba tak właśnie jest. Po śmierci mamy, nie potrafiłam dogadać się z rówieśnikami - zupełnie inna rzeczywistość. Oni mieli przysłowiowe "pstro w głowie" a ja myślałam do jakiego urzędu muszę iść po lekcjach, czy w domu trzeba poskładać pranie, iść na zakupy, ugotować, posprzątać, co jeszcze jest nie zrobione przed powrotem ojca. Jakieś 10 lat temu, gdy już uciekłam z domu rodzinnego, miałam frajdę z tego, że jestem sama, radzę sobie. Zajęłam się swoim domem na wsi, ogrodem. Wszyscy mnie podziwiali, chwalili - ja oczywiście nie mam frajdy z tego, że ktoś mnie chwali, zawsze doszukuję się w tym jakiegoś podstępu, ukrytego dna - pewnie to jest nie szczere, może czegoś chcą. I nie miałam satysfakcji, wszystko co robiłam, robiłam dla siebie, nie dla innych. Zdanie innych mało mnie interesowało. Po jakimś czasie jednak bardzo zaczęło brakować mi kogoś bliskiego. Dziś nie potrafię sobie poradzić z odrzuceniem. Ten ostatni "kolega" tak mocno wszedł w moje życie, że nie umiem go wyrzucić ze swojej głowy. Mianował się moim przyjacielem i faktycznie mi bardzo pomagał, motywował, ale odszedł w momencie gdy czekał mnie zabieg chirurgiczny, odszedł w momencie gdy traciłam pracę. Przekonałam całą swoją rodzinę do niego, a gdy mój brat i ojciec stanęli przeciwko niemu - ujęłam się za nim, zrywając praktycznie całkowicie z ojcem i bratem. To podłe co mi zrobił, zdaję sobie sprawę, ale nie umiem stanąć na nogi. Nie potrafię się go pozbyć z mojej głowy. Choć nie widziałam go już ponad miesiąc, praktycznie nie mamy kontaktu. Nie umiem sobie poradzić.

 

Na każde dobre słowo - wybucham płaczem. Na każde - jesteś wartościową, mądrą, inteligentną kobietą. To nie może być prawda, ja nic nie znaczę, skoro wciąż w moim życiu się coś wali. Skoro ktoś tak bliski potrafił się odwrócić do mnie plecami i nic sobie nie robi z tego, że ja jestem załamana. Przecież ja bym nie przeżyła, gdybym wyrządziła komuś tak ogromną krzywdę.

To ciekawe, co piszesz.

Ja nigdy nie miałem nikogo bliskiego.

Matka i ojciec też nie byli mi bliscy i chyba też niedojrzali do normalnej rodziny.

Teraz nie mam w ogóle żadnego kontaktu z ojcem i matką i nawet się z tego cieszę. Oni się nie interesują, jak ja się czuję, czy jestem samotny, czy jest mi źle?

Martwią się tylko o sobie, żeby im było dobrze. Zawsze tak było, że tylko ich przyjemności się liczyły.

A to właśnie: matka i ojciec, powinni być najbliższymi osobami dla swoich dzieci, tylko często tak nie jest i to jest bardzo smutne.

Ja jestem kompletnie ze wszystkim sam.

Nikt się nie interesuje tym, jak ja żyje, co mnie boli, z czym nie mogę sobie poradzić.

Gdybym nie miał nic do jedzenia, podejrzewam, że tym też nikt by się nie przejął. Najgorsze jest to, że ludzie zostają sami ze wszystkimi problemami i nie ze wszystkim sobie radzą, bo nie są w stanie.

To jest podła niesprawiedliwość!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przykre jest, gdy ma się poczucie ogromnej niesprawiedliwości w sobie.

Człowiek chciałby zniszczyć tą niesprawiedliwość, ale czuje bezsilność, bo jest z tym sam.

Ja mam takiego ojca i matkę, którzy lubili "towarzyskie życie", alkohol, zapominanie o obowiązkach, bo po co, skoro można być pijanym, zapomnieć o całym świecie i nie wiedzieć, co się wokół dzieje.

Moje dzieciństwo było często smutne. Pozbawione barw, bezpieczeństwa.

Nikt się wtedy tym nie przejmował, nawet rodzina miała to gdzieś. Zresztą, rodzina matki odrzuciła matkę, ponieważ ona stwarzała jakieś tam problemy w rodzinie.

Gdyby matka i ojciec byli normalnymi ludźmi, postępowaliby inaczej.

Ale oni nie są normalni i chyba jest im z tym dobrze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bonus to faktycznie okropne, że rodzice tak Ciebie potraktowali. Ja się zawsze zastanawiałam nad tym, czy nadaję się na matkę? Bo dziecko to nie jest rzecz, to nie zabawka. Rodząc dziecko bierze się ogromną odpowiedzialność. Trzeba potrafić je wychować, by nie zrobić sobie i jemu krzywdy. To wcale nie jest proste.

 

Moi rodzice nie byli czuli na moje uczuciowe problemy, ale byli. Częściej bili i krzyczeli niż pytali jak się czuję, pocieszali i przytulali. Co ja piszę - w ogóle nie pytali i nie przytulali. A ja nie wiem czemu tak bardzo mi tego było brak. Cały czas mi tego brakuje. Choć nie dałabym rady wytrzymać z osobą, która wiecznie wisiałaby mi na szyi - oj nie, nie jestem z tego typu ludzi.

Gdy miałam problemy w szkole - nie mogłam liczyć na pomoc rodziców. Nie pomagali, nie tłumaczyli - wymagali, krzyczeli, że jestem "tumanem', "debilem", "będę nikim i będę sprzątać ulice" i bili. Jak dostałam lepszą ocenę - wyśmiewali - "e tam, to nic wielkiego, trafiło ci się fartem" albo "a nie mogłaś dostać stopień więcej? nie można było?".

Moja mama zainteresowała się moimi uczuciami i samopoczuciem, gdy już była bardzo chora. Jak zareagowałam? Wyśmiałam ją i wykrzyczałam, że całe dotychczasowe życie czekałam na taki gest. A ona się budzi, gdy jest tak bardzo chora?! - Wiem, że to było nie na miejscu, ale emocje...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bonus to faktycznie okropne, że rodzice tak Ciebie potraktowali. Ja się zawsze zastanawiałam nad tym, czy nadaję się na matkę? Bo dziecko to nie jest rzecz, to nie zabawka. Rodząc dziecko bierze się ogromną odpowiedzialność. Trzeba potrafić je wychować, by nie zrobić sobie i jemu krzywdy. To wcale nie jest proste.

 

Moi rodzice nie byli czuli na moje uczuciowe problemy, ale byli. Częściej bili i krzyczeli niż pytali jak się czuję, pocieszali i przytulali. Co ja piszę - w ogóle nie pytali i nie przytulali. A ja nie wiem czemu tak bardzo mi tego było brak. Cały czas mi tego brakuje. Choć nie dałabym rady wytrzymać z osobą, która wiecznie wisiałaby mi na szyi - oj nie, nie jestem z tego typu ludzi.

Gdy miałam problemy w szkole - nie mogłam liczyć na pomoc rodziców. Nie pomagali, nie tłumaczyli - wymagali, krzyczeli, że jestem "tumanem', "debilem", "będę nikim i będę sprzątać ulice" i bili. Jak dostałam lepszą ocenę - wyśmiewali - "e tam, to nic wielkiego, trafiło ci się fartem" albo "a nie mogłaś dostać stopień więcej? nie można było?".

Moja mama zainteresowała się moimi uczuciami i samopoczuciem, gdy już była bardzo chora. Jak zareagowałam? Wyśmiałam ją i wykrzyczałam, że całe dotychczasowe życie czekałam na taki gest. A ona się budzi, gdy jest tak bardzo chora?! - Wiem, że to było nie na miejscu, ale emocje...

Rozumiem Cię, koleżanko.

Człowieka w środku boli to poczucie niesprawiedliwości, ale nie może nic na to poradzić.

Jest bardzo przykre, że, wokół nas jest tyle, różnej patologii. Nie będę ukrywał, że nie pochodzę z normalnego domu, ale słowo "patologia", bardzo źle mi się kojarzy. Zresztą nie tylko mi.

Ja, gdybym mógł, miałbym taką moc, zniszczyłbym tą całą patologię, wszędzie, żeby tego dziadostwa już nie było wokół nas.

Ukarałbym tych wszystkich: degeneratów, pijaków, psycholi, złodziei, tak żeby oni nie istnieli.

Bo takie patologie to tworzą, właśnie tacy ludzie, którzy nie są godni, nawet żeby żyć.

Na życie trzeba też zasługiwać. Nie ma miejsca na żadne patologie, niesprawiedliwość, nieuczciwość.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bonus, okropne to jest, że te patologie wykorzystują i niszczą dobrych ludzi. Im nic nie będzie - dalej świetnie się bawią. A takie ofiary jak ja, czy Ty - okropnie cierpią przez ich idiotyczną bezmyślność. Jeden, dla nich - mało istotny, gest, słowo czy zachowanie - może skutecznie uprzykrzyć życie. Ty cierpisz, nie potrafisz poskładać się w całość - oni dalej balują, dla nich żaden problem. A gdy zobaczą, że cierpisz - drwią i bagatelizują.

 

Ja się dowiaduję od osób trzecich, że mój tatuś cierpi, że żałuje, że źle mnie traktował. Podobno nawet zdaje sobie sprawę, że popełnił w stosunku do mnie ogromny błąd. Co z tego? Kilka razy próbowałam dać mu szansę. Nigdy nie przeprosił, nigdy się nie przyznał, że zrobił źle - za to dalej mnie gnębił, wyzywał i dołował. Dlatego nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze będziemy mieć normalny kontakt.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bonus, okropne to jest, że te patologie wykorzystują i niszczą dobrych ludzi. Im nic nie będzie - dalej świetnie się bawią. A takie ofiary jak ja, czy Ty - okropnie cierpią przez ich idiotyczną bezmyślność. Jeden, dla nich - mało istotny, gest, słowo czy zachowanie - może skutecznie uprzykrzyć życie. Ty cierpisz, nie potrafisz poskładać się w całość - oni dalej balują, dla nich żaden problem. A gdy zobaczą, że cierpisz - drwią i bagatelizują.

 

Ja się dowiaduję od osób trzecich, że mój tatuś cierpi, że żałuje, że źle mnie traktował. Podobno nawet zdaje sobie sprawę, że popełnił w stosunku do mnie ogromny błąd. Co z tego? Kilka razy próbowałam dać mu szansę. Nigdy nie przeprosił, nigdy się nie przyznał, że zrobił źle - za to dalej mnie gnębił, wyzywał i dołował. Dlatego nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze będziemy mieć normalny kontakt.

Rozumiem.

Ja nigdy nie zaakceptuje ojca i matki.

Zawsze będzie ten żal za to, jacy byli, jak postępowali. Mam takie problemy, jak bardzo wiele osób na tym forum, że, męczy mnie nie tylko samotność, ale i natręctwa myślowe, poczucie przygnębienia, bezradność, bezsilność.

Ojciec i matka tym się nawet nie martwią, bo myślą o tym, żeby im było dobrze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja jeździłem do PORADNI, do lekarki i miałem przepisywane leki na te natręctwa, na depresję.

Mam jeszcze trochę tych leków, ale na razie, zrobiłem przerwę, ponieważ nie chciałem obciążać wątroby.

Jakoś, nie bardzo mi pomagają te leki, choć są dobre.

Może jest jakaś tam, lekka zmiana, ale też żadne leki nie są "wszechmoce", żeby ktoś poczuł się po nich szczęśliwy.

U mnie, natręctwa myślowe są dość mocne.

To jest chyba kwestia mojego charakteru? Ja już od młodych lat mam z tym problemy.

Nikt się tym nie przejmował, żadna rodzina, ani ojciec ani matka.

 

Jest ciężko, ale trzeba sobie radzić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wielbłądzica chyba tak właśnie jest. Po śmierci mamy, nie potrafiłam dogadać się z rówieśnikami - zupełnie inna rzeczywistość. Oni mieli przysłowiowe "pstro w głowie" a ja myślałam do jakiego urzędu muszę iść po lekcjach, czy w domu trzeba poskładać pranie, iść na zakupy, ugotować, posprzątać, co jeszcze jest nie zrobione przed powrotem ojca. Jakieś 10 lat temu, gdy już uciekłam z domu rodzinnego, miałam frajdę z tego, że jestem sama, radzę sobie. Zajęłam się swoim domem na wsi, ogrodem. Wszyscy mnie podziwiali, chwalili - ja oczywiście nie mam frajdy z tego, że ktoś mnie chwali, zawsze doszukuję się w tym jakiegoś podstępu, ukrytego dna - pewnie to jest nie szczere, może czegoś chcą. I nie miałam satysfakcji, wszystko co robiłam, robiłam dla siebie, nie dla innych. Zdanie innych mało mnie interesowało. Po jakimś czasie jednak bardzo zaczęło brakować mi kogoś bliskiego. Dziś nie potrafię sobie poradzić z odrzuceniem. Ten ostatni "kolega" tak mocno wszedł w moje życie, że nie umiem go wyrzucić ze swojej głowy. Mianował się moim przyjacielem i faktycznie mi bardzo pomagał, motywował, ale odszedł w momencie gdy czekał mnie zabieg chirurgiczny, odszedł w momencie gdy traciłam pracę. Przekonałam całą swoją rodzinę do niego, a gdy mój brat i ojciec stanęli przeciwko niemu - ujęłam się za nim, zrywając praktycznie całkowicie z ojcem i bratem. To podłe co mi zrobił, zdaję sobie sprawę, ale nie umiem stanąć na nogi. Nie potrafię się go pozbyć z mojej głowy. Choć nie widziałam go już ponad miesiąc, praktycznie nie mamy kontaktu. Nie umiem sobie poradzić.

 

Na każde dobre słowo - wybucham płaczem. Na każde - jesteś wartościową, mądrą, inteligentną kobietą. To nie może być prawda, ja nic nie znaczę, skoro wciąż w moim życiu się coś wali. Skoro ktoś tak bliski potrafił się odwrócić do mnie plecami i nic sobie nie robi z tego, że ja jestem załamana. Przecież ja bym nie przeżyła, gdybym wyrządziła komuś tak ogromną krzywdę.

 

To przykre doświadczenie pokazuje, że nawarstwiły ci się przez lata problemy i dobrze byłoby to jakoś poukładać. Widać w twojej wypowiedzi duże zranienie, samotność, pesymizm, niską samoocenę. Poradzić coś mógłby psychoterapeuta.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wielbłądzica chyba tak właśnie jest. Po śmierci mamy, nie potrafiłam dogadać się z rówieśnikami - zupełnie inna rzeczywistość. Oni mieli przysłowiowe "pstro w głowie" a ja myślałam do jakiego urzędu muszę iść po lekcjach, czy w domu trzeba poskładać pranie, iść na zakupy, ugotować, posprzątać, co jeszcze jest nie zrobione przed powrotem ojca. Jakieś 10 lat temu, gdy już uciekłam z domu rodzinnego, miałam frajdę z tego, że jestem sama, radzę sobie. Zajęłam się swoim domem na wsi, ogrodem. Wszyscy mnie podziwiali, chwalili - ja oczywiście nie mam frajdy z tego, że ktoś mnie chwali, zawsze doszukuję się w tym jakiegoś podstępu, ukrytego dna - pewnie to jest nie szczere, może czegoś chcą. I nie miałam satysfakcji, wszystko co robiłam, robiłam dla siebie, nie dla innych. Zdanie innych mało mnie interesowało. Po jakimś czasie jednak bardzo zaczęło brakować mi kogoś bliskiego. Dziś nie potrafię sobie poradzić z odrzuceniem. Ten ostatni "kolega" tak mocno wszedł w moje życie, że nie umiem go wyrzucić ze swojej głowy. Mianował się moim przyjacielem i faktycznie mi bardzo pomagał, motywował, ale odszedł w momencie gdy czekał mnie zabieg chirurgiczny, odszedł w momencie gdy traciłam pracę. Przekonałam całą swoją rodzinę do niego, a gdy mój brat i ojciec stanęli przeciwko niemu - ujęłam się za nim, zrywając praktycznie całkowicie z ojcem i bratem. To podłe co mi zrobił, zdaję sobie sprawę, ale nie umiem stanąć na nogi. Nie potrafię się go pozbyć z mojej głowy. Choć nie widziałam go już ponad miesiąc, praktycznie nie mamy kontaktu. Nie umiem sobie poradzić.

 

Na każde dobre słowo - wybucham płaczem. Na każde - jesteś wartościową, mądrą, inteligentną kobietą. To nie może być prawda, ja nic nie znaczę, skoro wciąż w moim życiu się coś wali. Skoro ktoś tak bliski potrafił się odwrócić do mnie plecami i nic sobie nie robi z tego, że ja jestem załamana. Przecież ja bym nie przeżyła, gdybym wyrządziła komuś tak ogromną krzywdę.

 

To przykre doświadczenie pokazuje, że nawarstwiły ci się przez lata problemy i dobrze byłoby to jakoś poukładać. Widać w twojej wypowiedzi duże zranienie, samotność, pesymizm, niską samoocenę. Poradzić coś mógłby psychoterapeuta.

 

W czasie choroby mamy jeszcze w podstawówce zaczęłam chodzić do szkolnej pani psycho-socjoterapeuty - bardzo mi wtedy pomagała, bo przecież nikt się nie przejmował, że takie wsparcie by się przydało. W szkole średniej byłam pod pieczą pedagog i psycholog, po śmierci bardzo często u nich przebywałam. Też bardzo mi pomagały. Przed rozstaniem z pierwszym chłopakiem wybrałam się do psychoterapeutów, prosiłam o osoby z dużym doświadczeniem i stażem - niestety, bardzo się zawiodłam i straciłam pieniążki. Nie jest tak, że do końca nie wierzę w ich pomoc, bo przecież kiedyś mi to pomogło. Jednak boję się, że się znów zawiodę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Amaika, dobranie odpowiedniego specjalisty/nurtu/formy grupowej lub indywidualnej to niełatwa sprawa. Ja też zmagam się ze zwątpieniem i próbami walki co chwila, ale mimo wszystko uważam, że warto. Człowiek się męczy latami, gryzie w sobie różne emocje, a czasami wystarczy ślepy traf, żeby zmienić swoje życie na lepsze. Do tego potrzeba być otwartym. To jest trudne gdy się cierpi, ale małymi krokami też można pokonywać przeszkody.

Istnieje też darmowa pomoc, tylko musiałabyś się dowiedzieć gdzie. Na forum może ktoś z twojego miasta mógłby coś doradzić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pamiętam, jak pojechałem na takie spotkanie, w innym mieście i było to: zakończenie programu integracyjnego.

Było trochę ludzi i było też podsumowanie wszystkich wyjazdów, terapii i zabiegów w czasie trwania tego programu.

Bardzo fajne słowa powiedziała Pani psycholog, która uczestniczyła w tych wyjazdach z grupami ludzi:

 

"Często tak jest, że takich ludzi, jak ci wszyscy, którzy wyjeżdżali na takie wyjazdy, z różnymi problemami, nikt nie chce wysłuchać. Oni chcą komuś powiedzieć o swoich problemach, o samotności, o odrzuceniach, o nieakceptowaniu, bo chcą i oczekują tego, żeby ktoś się nimi zainteresował, poświęcił czas i trochę uwagi.

A spotykają się z niezrozumieniem, z obojętnością innych".

Tak mówiła ta Pani psycholog. Bardzo ważne jest, żeby ze sobą umieć rozmawiać i słuchać siebie.

Żeby nikogo nie lekceważyć, nie traktować, jak kogoś gorszego od innych.

 

Bardzo mi się ta wypowiedź, tej psycholog podobały, bo miała rację.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Follow_ rozumiem Cie dobrze. Mam partnera ale to wszystko upada, czuje, ze wiecej musze przemilczec niz moge powiedziec. Znajomych tez zaniedbuje. Niby chcialabym z kims porozmawiac, ale wszystkich odpycham i wole byc sama. Ostatecznie tez czuje sie samotna. Niby daloby sie to zmienic, prawda? Szkoda tylko, ze brak energii na to.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dlaczego wiekszosc zaburzonych kobiet ma faceta a zaburzeni faceci są najczęściej samotni, skąd taka kurewska niesprawiedliwosc w tym swiecie ?

większe przyzwolenie/tolerancja/porządek rzeczy że chop musi być mocny psychicznie zaś kobita aż tak nie : D.

Ale jeśli któraś ze stron i tak ciągle żyje problemami i zaburzeniami i nie stara się ich rozwiązać oczekując że 2 strona to magiczne "ŚWIR MODE:OFF" to uja z tego będzie i tak.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dlaczego wiekszosc zaburzonych kobiet ma faceta a zaburzeni faceci są najczęściej samotni, skąd taka kurewska niesprawiedliwosc w tym swiecie ?

większe przyzwolenie/tolerancja/porządek rzeczy że chop musi być mocny psychicznie zaś kobita aż tak nie : D.

Ale jeśli któraś ze stron i tak ciągle żyje problemami i zaburzeniami i nie stara się ich rozwiązać oczekując że 2 strona to magiczne "ŚWIR MODE:OFF" to uja z tego będzie i tak.

Dokladnie tak .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wydaje mi sie, ze mezczyzni sa bardziej cierpliwi i jesli sie juz w cos angazuja to bardzo mocno i przez to moga wiecej wytrwac. Jednak kazda cierpliwosc moze sie w ktoryms momencie skonczyc.

 

Co do akceptacji to tez mysle, ze jezeli samemu sie bedzie akceptowac to bedzie sie lepsza osoba, bedzie latwiej w relacjach. Tylko to nie jest takie latwe w praktyce.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

u mnie problem jest taki, ze nikt mnie nie chce, nawet ja siebie nie chce...

zle mi... nie mam nawet z kim od serca pogadac...

nikogo nie obchodze...

Jesli sama siebie nie chcesz, to inni ludzie tym bardziej. Tak to niestety dziala, podstawa to akceptowac samego siebie.

 

aleś wymyśliła...

gdybym akceptowała samą siebie i było to takie proste...

to bym się nei użalała nad sobą w internecie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×