Skocz do zawartości
Nerwica.com

Uzależnienie od "miłości"


New-Tenuis

Rekomendowane odpowiedzi

Porównując swoje "funkcjonowanie" z tym, co zawarte zostało w artykule podesłanym przez bittersweet, to nie wiem czy można mówić o "uzależnieniu od miłości", czy może mój przypadek jest inny?

 

W swoich związkach częściej wchodziłem w rolę "unikającego bliskości", niż "nałogowca kochania". A w takim układzie "bliskość = ciągłe opiekowanie się kimś", nawet kosztem siebie, własnych potrzeb. Czułem się bardziej opiekunem, niż partnerem. To z kolei zrodziło frustrację i niechęć do związków (czy relacji międzyludzkich w ogóle)...

Kilka lat temu przerażające stało się dla mnie odkrycie tego, że wg podobnego schematu funkcjonowałem w pracy czy w grupie na studiach: "jesteś tyle warty, ile dajesz z siebie"... nieważne, że własnym kosztem.

Z tego właśnie powodu mam wątpliwości czy można "to" określić "uzależnieniem od miłości"? Zauważacie podobny schemat funkcjonowania również poza związkami "miłosnymi"?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z tego właśnie powodu mam wątpliwości czy można "to" określić "uzależnieniem od miłości"? Zauważacie podobny schemat funkcjonowania również poza związkami "miłosnymi"?
Tak, ja jestem w relacjach międzyludzkich skłonna do poświeceń i dawania z siebie więcej niż powinnam. Na terapii zinterpretowano moje opiekowanie się innymi jako zamaskowanie własnej potrzeby otrzymania opieki i pomocy. No ale relacje zawodowe czy kolezanskie potrafie zakończyć jakoś bez zbędnego bólu, natomiast te zwiazkowe to dla mnie dramat.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Porównując swoje "funkcjonowanie" z tym, co zawarte zostało w artykule podesłanym przez bittersweet, to nie wiem czy można mówić o "uzależnieniu od miłości", czy może mój przypadek jest inny?

 

W swoich związkach częściej wchodziłem w rolę "unikającego bliskości", niż "nałogowca kochania". A w takim układzie "bliskość = ciągłe opiekowanie się kimś", nawet kosztem siebie, własnych potrzeb. Czułem się bardziej opiekunem, niż partnerem. To z kolei zrodziło frustrację i niechęć do związków (czy relacji międzyludzkich w ogóle)...

Kilka lat temu przerażające stało się dla mnie odkrycie tego, że wg podobnego schematu funkcjonowałem w pracy czy w grupie na studiach: "jesteś tyle warty, ile dajesz z siebie"... nieważne, że własnym kosztem.

Z tego właśnie powodu mam wątpliwości czy można "to" określić "uzależnieniem od miłości"? Zauważacie podobny schemat funkcjonowania również poza związkami "miłosnymi"?

 

Tu masz:

"Unikanie bliskości

 

Wydawać by się mogło, że unikanie bliskości to przeciwieństwo uzależnienia od „miłości”. Niestety jest to jedynie druga strona tego samego medalu. Najłatwiej wytłumaczyć to zjawisko na przykładzie zaburzeń związanych z jedzeniem. Uzależnienie od jedzenia może przejawiać się w dwóch skrajnych wzorcach – kompulsywnym jedzeniu (obżarstwo) oraz kompulsywnym unikaniu pożywienia (anoreksja). Unikanie bliskości jest właśnie takim nałogowym unikaniem przyjmowania i dawania „pokarmu” uczuciowego lub przymusem sabotowania prawdziwie intymnych więzi. Osobami o tym wzorcu uzależnienia od „miłości” kieruje lęk przed bliskością oraz, paradoksalnie, lęk przed odrzuceniem („zanim ty odrzucisz mnie – ja zrobię to pierwsza”). Unikanie bliskości może przejawiać się poprzez:

zakochiwanie się bez wzajemności w nieosiągalnych partnerach

wchodzenie w relację z niedostępnym emocjonalnie partnerem

kończenie relacji, kiedy zaczyna rodzić się prawdziwa intymność

unikanie otwarcia się przed partnerem z obawy przed byciem omotaną i osaczoną przez niego

preferowanie przelotnych romansów nad poważane zaangażowanie w związek

pozostawanie w relacji z więcej niż jednym partnerem, tak aby uniknąć głębszego zaangażowania z którymkolwiek z nich

zaangażowanie w aktywności poza związkiem (w hobby, pracę, inne uzależnienie, znajomych itd.) tak, aby uniknąć zaangażowania w związku

trzymanie partnera na dystans"

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

....Kilka lat temu przerażające stało się dla mnie odkrycie tego, że wg podobnego schematu funkcjonowałem w pracy czy w grupie na studiach: "jesteś tyle warty, ile dajesz z siebie"... nieważne, że własnym kosztem.

Z tego właśnie powodu mam wątpliwości czy można "to" określić "uzależnieniem od miłości"? Zauważacie podobny schemat funkcjonowania również poza związkami "miłosnymi"?

Dla mnie powyższe jest niejasne.

Można bardzo wiele dawać z siebie - w ocenie drugiej strony - przy nieznacznych kosztach własnych.

Można się spruwać, lecz w ocenie drugiej strony będzie to niewiele.

Twoja wypowiedź zawiera chyba wyłącznie Twoją ocenę kosztów własnych - jako znaczne, jeśli dobrze zinterpretowałem.

Nie zawiera wartościowania osiągniętych skutków.

Czyli osoba nieefektywna będzie mieć poczucie wykorzystywania przez otoczenie?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z tego właśnie powodu mam wątpliwości czy można "to" określić "uzależnieniem od miłości"? Zauważacie podobny schemat funkcjonowania również poza związkami "miłosnymi"?
Tak, ja jestem w relacjach międzyludzkich skłonna do poświeceń i dawania z siebie więcej niż powinnam. Na terapii zinterpretowano moje opiekowanie się innymi jako zamaskowanie własnej potrzeby otrzymania opieki i pomocy. No ale relacje zawodowe czy kolezanskie potrafie zakończyć jakoś bez zbędnego bólu, natomiast te zwiazkowe to dla mnie dramat.

Dostrzegam podobieństwa u siebie, nawet, jeśli w sytuacji u mnie inaczej są rozłożone "akcenty". Poczucie bezpieczeństwa w relacjach czerpię m.in. ze wspólnotowości, "wspólnego przeżywania", "dążenia do celu razem". I o ile jest to realistyczne oczekiwanie w związkach, o tyle w różnego rodzaju grupach już niekoniecznie.

A co bardziej paradoksalne, z tych relacji międzyludzkich (nie tylko związków uczuciowych), które dają mi duże poczucie bezpieczeństwa, wycofuję się (tak jakby to miało być dla mnie "podejrzane", że mogę funkcjonować w "zdrowych relacjach"), a inwestuję w te relacje, które są znacznie mniej korzystne dla mnie. :roll:

Jak najbardziej jest to "odtwarzanie" toksycznych ról pełnionych w rodzinie. :?

 

@New-Tenuis, zgadzam się, że unikanie bliskości w związkach wpisuje się w pojęcie "uzależnienia od miłości". Moje wątpliwości wzbudza jedynie to, że u mnie unikanie bliskości występuje również w relacjach międzyludzkich, w których nigdy o miłość nie chodziło.

 

....Kilka lat temu przerażające stało się dla mnie odkrycie tego, że wg podobnego schematu funkcjonowałem w pracy czy w grupie na studiach: "jesteś tyle warty, ile dajesz z siebie"... nieważne, że własnym kosztem.

Z tego właśnie powodu mam wątpliwości czy można "to" określić "uzależnieniem od miłości"? Zauważacie podobny schemat funkcjonowania również poza związkami "miłosnymi"?

Dla mnie powyższe jest niejasne.

Można bardzo wiele dawać z siebie - w ocenie drugiej strony - przy nieznacznych kosztach własnych.

Można się spruwać, lecz w ocenie drugiej strony będzie to niewiele.

Twoja wypowiedź zawiera chyba wyłącznie Twoją ocenę kosztów własnych - jako znaczne, jeśli dobrze zinterpretowałem.

Nie zawiera wartościowania osiągniętych skutków.

Czyli osoba nieefektywna będzie mieć poczucie wykorzystywania przez otoczenie?

Co jest niejasne?

Niewątpliwie w moich związkach uczuciowych występował brak zgrania potrzeb obu stron z tym, co obie strony dawały od siebie (gdyby było inaczej, któryś z tych związków by trwał nadal). Zapewne wynikało to m.in. z braku komunikacji na temat tego, jak to, co dajemy przyjmowane jest przez drugą stronę, czy trafia w jej potrzeby. :roll:

Natomiast w relacjach "nie-miłosnych" (tak to sobie określę) często bywało tak, że kilka osób dostrzegało, że "czegoś" brakowało w funkcjonowaniu grupy (w pracy czy na studiach), ale za takimi stwierdzeniami nie szły żadne działania. Najczęściej to wyglądało na zasadzie "niech ktoś coś zrobi .....". Najczęściej w rolę tego "kogoś" wchodziłem ja. Nawet, jeśli dana sytuacja wymagała niewielkiego działania, to irytował mnie fakt, że "zostaję z tym sam" (przynajmniej tak to odczuwałem).

Z perspektywy czasu widzę, że to oczekiwanie "wspólnotowości" było nie zawsze realne, bo grupa rządzi się zdecydowanie innymi prawami, niż para.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

...

Co jest niejasne?

Znaczenie zdania: "jesteś tyle warty, ile dajesz z siebie".

Zmieniłbym na np.: "Jesteś tyle warty, na ile korzystne jest dla innych, to co dajesz z siebie". (tak funkcjonują wzmocnienia w psychologii)

 

...Niewątpliwie w moich związkach uczuciowych występował brak zgrania potrzeb obu stron z tym, co obie strony dawały od siebie (gdyby było inaczej, któryś z tych związków by trwał nadal). Zapewne wynikało to m.in. z braku komunikacji na temat tego, jak to, co dajemy przyjmowane jest przez drugą stronę, czy trafia w jej potrzeby. :roll:

No tak, komunikacja to podstawa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja bym takie robienie za innych nazwała raczej brakiem asertywności, a nie unikaniem bliskości. Skoro Cię to irytowało, warto popracować nad stanowczym mówieniem "nie". Też kiedyś miałam z tym problem, ale teraz się tego nauczyłam. W grupie idea "wspólnotowości" jest w mojej opinii utopią - uczę grupy ludzi i raczej żadna nie postępowała zgodnie z tą ideą, raczej każdy sobie rzepkę skrobie. Skoro jest Ci niewygodnie ze spełnianiem wszystkich oczekiwań grupy, warto się skoncentrować na asertywności. A chodzisz na terapię? Bo można tu tak gdybać itp., ale Twój problem może być głębszy, skoro schemat Twojego funkcjonowania w grupie i związkach się w kółko powtarza.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×