Skocz do zawartości
Nerwica.com

Depresja a związki - jakim cudem?


Miilena

Rekomendowane odpowiedzi

Witam, to mój pierwszy post na forum. Najpierw przedstawię się pokrótce: mam 30lat. Z depresją od mniej więcej 8 lat. Rożnie bywało, raz lepiej, raz gorzej. Miałam kilka podejść do leczenia farmakologicznego oraz kilka lat psychoterapii za sobą. Nie czuję bym cokolwiek zawojowała. Zaczynam się już chyba powoli oswajać z tym, że bardzo prawdopodobne jest, że depresja będzie mi towarzyszyć już zawsze. Nie potrafię już wierzyć w swoje wyleczenie, nie po tylu latach.

 

Chciałam was zapytać o jedną rzecz, która mnie od lat zastanawia. Czytywałam różne fora o tematyce psychologicznej, gdzie jak wiadomo piszą ludzie, którzy sami borykają się z depresją, nerwicą i tak dalej. Bardzo często jednak, mimo tych chorób, ludziom tym udaje się nawiązywać bliskie relacje, wchodzić w związki, nawet zakładać rodziny. A ja zastanawiam się... jakim cudem? Jak wy to robicie? Mnie deprecha totalnie wyeliminowała z relacji damo męskich. Oczywiście, coś tam próbowałam, niejeden chłopak w moim życiu mi się podobał, stan zakochania też nie jest mi obcy. Ale nigdy nie udało mi się stworzyć z kimś żadnej relacji. Składało się na to kilka rzeczy: nieśmiałość, niska samoocena, poczucie że jestem zupełnie nieatrakcyjna i że to niemożliwe by taka kobieta komuś się podobała. Zawsze czułam się jak taka szara mysza na którą nikt nie spojrzy i której nikt nie zauważa. Najgorszy był jednak strach przed odrzuceniem, który bywał niemal paraliżujący. Tak bardzo bałam się tego odrzucenia, że ogromnych pokładów energii wymagało ode mnie przekonanie siebie, że warto spróbować. Wiele razy odpuściłam, wychodząc z założenia że nie mam szans. A jeśli już jakimś cudem decydowałam się spróbować kogoś "poderwać", to niestety dostawałam kosze. I w taki sposób powstało błędne koło. Miałam tylko jeden moment kiedy między mną a jakimś mężczyzną doszło do czegoś więcej. Nie był to żaden związek, raczej krótki epizod, który bardzo mnie zranił i chyba tylko jeszcze pogorszył sytuację. Facet potraktował mnie jak przedmiot, a ja oczywiście uznałam że to pewnie moja wina, klasycznie powiedziałam sobie "na co ty liczyłaś idiotko" i moja samoocena sięgnęła poziomu najniższego z możliwych. Od tamtej pory nie potrafię już nikomu zaufać. Od facetów trzymam się z daleka, bo panicznie boję się odrzucenia i tego, że ktoś mógłby mnie potraktować tak jak tamten. Jednocześnie bardzo cierpię, bo ja wcale nie chcę być samotna. Zawsze odczuwałam potrzebę bliskości, potrzebę bliskiej relacji, potrzeby seksualne. I niemożność ich realizacji powodowała ogromne frustracje.

 

Zdaję sobie sprawę, że mając tyle lat ile mam i nie mając prawie żadnego doświadczenia to raczej nie mam już szans na to by się z kimś związać. Czuję się samotna i bardzo chciałabym założyć kiedyś rodzinę, ale nieraz myślę, że kto by chciał takiego dziwoląga jak ja, kto by to zrozumiał? Domyślam się, że osoba w tym wieku, która nigdy nie miała chłopaka jest postrzegana jako ktoś zaburzony. Sama zresztą mam poczucie, że chyba już za późno na zaczynie. Nadal w żaden sposób nie umiem dojrzeć w sobie nic co mogłoby zainteresować jakiegoś faceta - ani fizycznie, ani niefizycznie. Co gorsza, coraz bardziej zaczynam odczuwać, że tak właśnie powinno być, bo nie zasłużyłam na miłość, bo nie dla psa kiełbasa. Coraz większy problem mam z uczuciem zazdrości, coraz gorzej czuję się na spotkaniach ze znajomymi gdy ktoś przychodzi w towarzystwie swojego partnera. Czuję się od nich gorsza, bezwartościowa, jak ostatnia oferma. Przez tą zazdrość rozpadła się moja znajomość z moją najbliższą przyjaciółką. Mimo, że kocham ją całym sercem i życzę jej jak najlepiej - nie umiałam sobie z tym poradzić i wycofałam się z jej życia, bo patrzenie na jej szczęście było dla mnie zbyt bolesne.

 

I dlatego zastanawiam się jak to możliwe, że są ludzie, którzy mimo depresji potrafią nawiązywać jakieś relacje i wchodzić w związki? To mi wygląda na jakieś totalne cuda. Opowiedzcie mi coś o sobie, o waszych relacjach. Jak udało wam się przeskoczyć te depresyjne demony, niską samoocenę, strach przed odrzuceniem? Może znajdę coś co mi jakoś pomoże.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jest wiele takich związków, każde zaburzenie ma inne problemy w chad są to np zdrady, w border rozstania są też osoby unikające kontaktów, wydaje mi się że kobiecie w depresji łatwiej, trudno mi sobie wyobrazić kobietę opiekującą się depresyjnym leżącym w łóżku na odwrót już jakoś tak. Z reguły samo się robi wychodzi spontanicznie i tak samo się kończy nie wydaje mi się żebym był ekspertem ale rozterki problemy dylematy lęk przed odrzuceniem to tematy na psychoterapie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Miilena, jak sie chce to mozna. Depresje czy nerwice trzeba traktowac jak chorobe przewklekłą masz i tyle. Masa ludzi ma depresje czy nerwice i sie nie leczy a sa w zwiazkach, mniej lub bardziej szczesliwych ale sa. Na tym forum tez sa ludzie z chadem, z nerwica (np. ja), depresja itd i sa w zwiazkach. Majac sporo lat tez mozna sobie ułozyc zycie, znam kobiety po 45 ktore wyszły za mąż. Jak to sie robi, coz potrzeba duzo samozaparcia i pracy nad zwiazkiem, nie jest łatwo i nie zawsze słodko, ale jak sie chce to mozna.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Piszecie o pracy nad związkiem, tylko że mój problem zaczyna się jeszcze wcześniej, ponieważ aby móc pracować nad związkiem trzeba najpierw w niego wejść. U mnie wszystko upada na wstępnym etapie. Mimo, że niejednokrotnie bardzo chciałam, to nie potrafiłam nawiązać tych relacji. Lądowałam albo z łatką koleżanki, albo w ogóle nie udawało mi się nawiązać znajomości. A każda kolejna taka sytuacja tylko potęgowała poczucie, że zupełnie się do tego nie nadaję i powinnam w ogóle przestać próbować bo tylko się ośmieszam, a i tak kompletnie nie mam szans. Czasem mam poczucie, że te relacje w moim przypadku to coś równie nieosiągalnego jak lot w kosmos. Że w to kompletnie niemożliwe by jakiś facet mógł chcieć być z kimś takim jak ja, bo cóż ja w ogóle mam do zaoferowania? Przecież jestem kompletnie bezwartościowa jako kobieta. I to tworzy taką sprzeczność, bo z jednej strony bardzo chciałabym takiej relacji, a z drugiej mam poczucie że kompletnie na to nie zasługuję i nie nadaję się do tego.

 

"Coś samo wychodzi" - tak, dość często słyszę to stwierdzenie od ludzi w związkach. To jest bardzo enigmatyczne stwierdzenie i zawsze się zastanawiam co to właściwie znaczy. Bo jak coś może wyjść samo, skoro wszystko wymaga jakiegoś zaangażowania i wysiłku. Jeśli nie wykaże się inicjatywy i zaintersowania kimś, to jak coś może się udać? I czemu innym ludziom te związki "same wychodzą", a mi nie wychodzą ani same, ani gdy się staram.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Miilena, widocznie wybierasz niewlasciwych facetow. Zanim zaczniesz myslec o zwiazku, popracuj nad soba. Cale zycie to jedna wielka robota. Nie chodzi o to bys miala wyciecie do pasa i szalała na imprezach, ale np. o to zebys potrafiła odnaleźć sie w towarzystwie, itd. np. terapia u psychologa. Poza tym to co słyszysz ze samo wychodzi to mi pasuje do jakiejs młodziezy poniewaz ludzie bedacy kilka lat w zwiazku nigdy nie powiedza ze to samo wyszło.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Milena, doskonale Cię rozumiem. Miałam ten sam problem i bycie z kimś do 30 roku życia bylo dla mnie wręcz abstrakcją. Pierwszy poważny związek miałam na krótko przed 30stką, w wieku 30 lat pierwszy raz byłam z mężczyzną w sensie wiadomo jakim i uważam, że pomogła mi w tym terapia, która trwała 3 lata zanim weszlam w związek. Mnie przerażało bycie z kimś, uważalam, że zaraz mnie zostawi, że jak to w ogóle jest być z kimś, wydawało mi się to czymś nieralnym, niemożliwym itd. i nie dotyczyło to u mnie atrakcyjności fizycznej. Dopiero terapia uświadomila mi wiele rzeczy. Ten związek rozpadł się po 1,5 roku, ale z zupełnie innych przyczyn niż depresja czy brak wiary w siebie, a ja teraz nie umiem już odnalezc się sama i chciałabym z kimś być, przed czym wcześniej uciekałam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Miilena, ja mam podobnie jak mówi Alexandra, dopiero w zeszłym roku, na kilka miesięcy przed 30-tką trafiłam po prostu na tego właściwego faceta. On też ma zaburzenia. Często nie jest łatwo ani przyjemnie, ale pracujemy nad swoim związkiem, wiemy jak ze sobą postępować, pytamy i mówimy szczerze i, jak do tej pory, udaje nam się pokonać wszystkie trudności. Wcześniej tez nie miałam nikogo i już straciłam nadzieję. A teraz, mimo problemów, jest cudownie, bo to odpowiedni mężczyzna dla mnie i ja dla niego. A poznaliśmy sie przez przypadek.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Miilena, żeby wyjść z roli koleżanki przede wszystkim zainwestuj w wygląd, faceci to wzrokowcy. Dalej bądź miła i życzliwa, sympatyczna, ciepła, żeby się nie bali i nie czuli onieśmieleni. To wystarczy, prędzej czy później z koleżanki zrobisz się kims więcej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Alexandra i ryska - nie sądziłam, że są jeszcze inne kobiety takie jak ja. To, co napisałyście brzmi pokrzepiająco. Wątpię bym kiedykolwiek była w stanie dojść do etapu takiego jak wy, ale i tak miło przeczytać, że komuś się udało. A powiedzcie mi, jak to możliwe, że poradziłyście sobie mimo braku wcześniejszych doświadczeń? Skąd wiedziałyście co robić, jak się zachować, jak rozmawiać itp? Bo jak wiedzieć jak być z kimś, skoro się tego nigdy nie doświadczyło... I inna kwestia, czy po tylu latach życia w pojedynkę nie było dla was problemem by przestawić się na funkcjonowanie we dwoje? To jest coś, czego też się bardzo boję, że po tym jak przez te wszystkie lata przywykłam do bycia samemu, nie umiałabym funkcjonować w związku. Bo przywykłam do tego, że wszystko robię sama, o wszystko dbam sama, z problemami radzę sobie sama. Czy to możliwe bym potrafiła po tak długim czasie funkcjonować inaczej?

 

Druga sprawa... Mój problem nie polega tylko na fizyczności. To tylko taki wierzchołek tej góry. Generalnie mam bardzo niską samoocenę, ale kompleksy na punkcie braku atrakcyjnej powierzchowności to tylko ich wycinek. Ja cała czuję się bezwartościowa jako człowiek. Nie przykryję tego żadnymi, nawet najpiękniejszymi ubraniami czy makijażem. Zdarzało mi się kiedyś bardziej dbać o wygląd, przechodziłam różne etapy, był czas kiedy bardzo o to dbałam. Ale nie czułam się wtedy ani trochę lepiej, wręcz miałam wrażenie, że udaję kogoś kim nie jestem. Że przebieram się za ładną, atrakcyjną dziewczynę, a przecież to kłamstwo, bo środku jestem kupą nieszczęścia. Tak jak słusznie zauważyła NN4V, na dłuższą metę nie da się tak udawać, dlatego i ja przestałam. Co do uwagi bittersweet o byciu sympatycznym, życzliwym i miłym, to niestety właśnie te cechy najszybciej fundują łatkę koleżeństwa. Przekonałam się o tym na własnej skórze i to kilkukrotnie. Takie dziewczyny są właśnie idealnym materiałem na przyjaciółki, które będą później ramieniem do wypłakania się. Niestety bywałam takim ramieniem, a nie ma chyba nic gorszego niż od faceta na którym nam zależy wysłuchiwać o jego zawodach miłosnych, albo o tym jak to chce zdobyć tą czy tamtą. Tak samo parszywie czują się panowie, którzy lądują z łatką przyjaciela, równie niewdzięczna rola.

 

I trzecia rzecz... Faktem jest negatywne postrzeganie w społeczeństwie ludzi takich jak my. Myślę, że każdy z nas nie raz słyszał kąśliwe uwagi. Ludzie nie lubią ludzi smutnych. Ludziom nie chce się bawić w docieranie w czyjeś wnętrze, w ratowanie kogoś z opresji i wyciągnie z deprechy. Naprawdę bardzo nieliczne są osoby, które nie skreślają takich od razu. Ileż to razy słyszałam od znajomych, że biadolę, że narzekam. Mimo że i tak zawsze starałam się być powściągliwa w okazywaniu swoich wewnętrznych problemów, bo spodziewałam się, że mogą nie znaleźć zrozumienia. Wielu ludzi z tego powodu mnie skreśliło. Więc jaki człowiek chciałby świadomie wchodzić w relację z taką osobą? Wydaje mi się, że żaden. Może zabrzmi to jak hipokryzja w najczystszej postaci, ale sama dziesięć razy zastanowiłabym się na wejściem w relację z kimś podobnym do mnie. Podejrzewam, że sama będąc facetem to pewnie bym siebie odrzuciła. Przecież tyle jest na świecie fajnych, atrakcyjnych kobiet, które nie mają takich problemów z psychiką jak ja, więc skoro jest ich tyle, to dlaczego ktokolwiek miałby zwrócić uwagę na mnie?

 

Ciekawi mnie też to jak wam się udało przekonać same siebie, że jesteście warte czyjejś uwagi i uczucia. Ja przez tą niską samoocenę odnoszę wrażenie, że nie jestem warta niczego. Czasem nawet myślę, że gdyby jakimś kosmicznym cudem znalazł się mężczyzna, który by się mną zainteresował, to nie wiem czy w ogóle umiałabym w to uwierzyć...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

....

I trzecia rzecz... Faktem jest negatywne postrzeganie w społeczeństwie ludzi takich jak my. Myślę, że każdy z nas nie raz słyszał kąśliwe uwagi. Ludzie nie lubią ludzi smutnych. Ludziom nie chce się bawić w docieranie w czyjeś wnętrze, w ratowanie kogoś z opresji i wyciągnie z deprechy. Naprawdę bardzo nieliczne są osoby, które nie skreślają takich od razu. Ileż to razy słyszałam od znajomych, że biadolę, że narzekam. ....

Według Ciebie to "ludzie" są temu winni?

Bo według mnie, dostajesz sygnał zwrotny umozliwiajacy Ci zmianę zewnetrznego postrzegania Twojej osoby.

Jesteś jednak na tyle zadufana we własnym wnętrzu, żeś do żadnych zmian niezdolna, a winą obciążasz wszystkich, byle nie sieie.

Terapia sie kłania.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Miilena, Miałam (i w dużej części nadal mam) dokładnie tak, jak Ty. Nie potrafiłam utrzymać nawet koleżeńskiej znajomości. W ogóle nie starałam się o to, bo to był dla mnie za duży wysiłek albo uznawałam, że jestem inna i w rzeczywistości nikt mnie nie lubi, nie będzie chciał nawiązać żadnej bliższej relacji. Moim marzeniem było znaleźć sobie faceta, który zechce się wysilić na lepsze poznanie mnie i wtedy zobaczy, że ogólnie jestem dobrą osobą, nadaję się na żonę i matkę. A że lata lecą, to zaczęłam szukać na portalach randkowych. I to było takie na siłę, w zasadzie bez nadziei, że cokolwiek się zmieni w moim życiu. Ale byłam mocno zdesperowana, że muszę urodzić dziecko zanim skończę 35 lat :D I jak mój obecny tam mnie zaczepił to go odrzuciłam (ze względu na jedną jedyną sprawę), ale postanowiliśmy pisać ze sobą po przyjacielsku i nagle okazało się, że doskonale sie rozumiemy, mamy taki sam światopogląd itp. To było niesamowite. Po 30 latach życia natknąć się na osobę, która jest taka idealna. Poza nim nie widzę więcej osób, z którymi mogłabym się tak rewelacyjnie dogadywać. To kompletny przypadek, że tak się dobraliśmy. I nie było takich pytań, jakie Ty stawiasz:

 

"jak to możliwe, że poradziłyście sobie mimo braku wcześniejszych doświadczeń? Skąd wiedziałyście co robić, jak się zachować, jak rozmawiać itp?

czy po tylu latach życia w pojedynkę nie było dla was problemem by przestawić się na funkcjonowanie we dwoje? To jest coś, czego też się bardzo boję, że po tym jak przez te wszystkie lata przywykłam do bycia samemu, nie umiałabym funkcjonować w związku. Bo przywykłam do tego, że wszystko robię sama, o wszystko dbam sama, z problemami radzę sobie sama. Czy to możliwe bym potrafiła po tak długim czasie funkcjonować inaczej? "

To wszystko robi sie intuicyjnie, jak ma się odpowiednia osobę u boku, to to wszystko jest oczywiste. Jesteś sobą i wszystko to sie samo układa.

 

"jak wam się udało przekonać same siebie, że jesteście warte czyjejś uwagi i uczucia " - ja wiem, jakie mam wady, ale wiem też, że można się ze mną dogadać, że potrafię być wyrozumiała, opiekuńcza, że nie jestem złym zcłowiekiem, tylko niedostosowanym do tego jak wygląda obecnie świat, jacy ludzie są popularni i lubiani. I tyle. I może niewiele jest osób, które polubią mnie taką, jaka jestem, ale te pozostałe (ten mój jeden ;) ) są wyjątkowe. Trudno znaleźć kogoś takiego, podejrzewam, że drugi raz na nikogo takiego bym nie natrafiła, ale zdarza się, to może sie stać nagle, niespodziewanie.

 

PS. zajęło mi ponad pół roku zanim dotarło do mnie co ja tak naprawdę czuję do niego, że to więcej niż przyjaźń. To mi było w sobie trudno zauważyć, bo tego nigdy nie czułam. Nie wiedziałam ani jak to jest mieć przyjaciela ani czym to sie różni od miłości.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

NN4V mysle ze to nie obwinianie ludzi za brak akceptacji tylko niechec przed kolejnymi probami zawierania znajomosci, strach przed kolejnymi zlosliwymi uwagami itp. Czy sluszna czy nie, czasem sobie wyolbrzymiamy niektore zwlaszcza przykre rzeczy chorujac na depresje.

Może tak być. Rozchodzi sie o to, by odróżnić próby zgnębienia od informacji nie zabarwionych emocjonalnie. Na te pierwsze nauczyć się riposty (da się), z drugich wyciagać wnioski i wykorzystywać je (przynajmniej próbować) we własnym rozwoju.

 

No i rozróżniać skutek od przyczyny. Zaburzenia lękowe/unikające, błędne postrzeganie ludzkich reakcji (nadwrażliwość), prowadzi do obniżenia poczucia wartości, a dalej do depresji. Odwrotny kierunek wydaje się niezbyt częsty.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

NN4V, zupełnie nie to miałam na myśli w przytoczonym przez Ciebie fragmencie. To tylko stwierdzenie, nie zarzut. Miałam na myśli to, że osoby z zaburzeniami mogą mieć większe problemy z nawiązywaniem kontaktów, niż osoby zdrowe. Zupełnie naturalnym jest, że wolimy ludzi pogodnych od tych smutnych, więc osoby depresyjne mogą swoim usposobieniem odpychać. Nie postrzegałabym tego w kategoriach winy jednej czy drugiej strony, bo nie o szukanie winowajcy tutaj chodzi.

 

Niestety lub stety, winy zazwyczaj szukałam właśnie w sobie. Co też do końca dobre nie jest, bo jeśli człowiek ciągle o coś siebie obwinia to jest to prosta droga do jeszcze niższej samooceny i niechęci wobec samego siebie. A tego to mam aż nadto.

 

Co do terapii, to uczęszczałam na nią ponad 5 lat. Nie przyniosła oczekiwanych skutków.

 

Ryska, dziękuję za odpowiedź. Ja akurat ze znajomościami czysto koleżeńskimi problemów nie miałam. Na przestrzeni lat udało mi się nawiązać kilka wieloletnich przyjaźni, które były dla mnie podporą. Ale koleżeństwo zawsze wydawało mi się prostsze niż relacje męsko damskie, przychodziło jakoś tak naturalnie. Tylko te drugie wydają się niczym Mount Everest – piekielnie trudne do zdobycia i tylko dla wybranych. Dlatego właśnie zapytałam o to, czy można sobie poradzić bez tych „umiejętności”. Mam za sobą jedną znajomość z facetem, w której poszło to nieco dalej niż koleżeństwo. Nie był to związek, nie udało mi się go stworzyć, mimo najszczerszych chęci, ale powiedzmy, że jakimś tam doświadczeniem można to nazwać. W dużej mierze potwornie zawinił mój brak doświadczenia. Nie potrafiłam z nim porozmawiać w kluczowych momentach, nie potrafiłam się odważyć, wyartykułować swoich myśli. Czułam się niczym taka zestrachana nastolatka, która zupełnie nie wie co robić. A kiedy w końcu się odważyłam, to i tak już nie było czego zbierać. Dlatego właśnie mając w pamięci tą historię, boję się tego, czy w razie czego będę umiała odnaleźć się w podobnej sytuacji i czy ta moja nieporadność znów nie będzie kłodą pod nogami. O ile oczywiście kiedykolwiek odważyłabym się jeszcze próbować, bo sparzyłam się na tyle mocno, że na dzień dzisiejszy zupełnie sobie tego nie wyobrażam. Bardzo ciężko byłoby uwierzyć w czyjeś dobre intencje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Miilena, nie bój się kolejnego związku. Jesteś mądrzejsza o tamte doświadczenia. I było to jakiś czas temu. Na pewno jakoś się zmieniłaś przez ten czas, nabrałaś świadomości samej siebie, swoich problemów. Ja miałam ogromne problemy z pokazywaniem uczuć na samym początku. Nadal mam problemy z mówieniem co czuję, jak dobrze mi jest, jaki on jest wspaniały. On mówi mi piękne słowa a ja milczę. Na razie nauczyłam się mówić "Ty tak ładnie mówisz a ja nie potrafię, mam opory, nie jestem przyzwyczajona" (coś takiego). I on to rozumie, wie, że potrzebuję czasu, żeby się oswoić z mówieniem takich słów. Tak samo było np. z dotykiem. Powiedziałam mu, że mam taki problem i on wziął to pod uwagę. A teraz sama się na niego rzucam :D Jeśli trafisz na tego odpowiedniego faceta to będziesz mogła mu powiedzieć czego się boisz, z czym masz problem i on powinien Ci pomóc. Razem przejdziecie prze to Twoje przełamywanie się, naukę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Miilena, dla mnie związek a depresja nie ma aż tak dużego znaczenia.

Niekiedy dobry związek powstaje z przypadku a często z dobrych relacji. Czasem to kwestia przypadku. Jednak najczęściej fajne związki powstają na wspomnianych dobrych relacjach, przyjaźni. Wtedy można zbudować coś trwałego i chyba taki związek byłby najlepszy dla osoby z depresją. Czasem może ktoś Cię nazwie koleżanką ale może to przeistoczyć się w związek kto wie. Na pewno wygląd zewnętrzny nie ma dużego znaczenia ale warto trochę o niego zadbać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ryska – wcale nie tak dawno temu. Tamtą znajomość zakończyłam zeszłego lata, więc nie minęło jeszcze nawet pół roku. Nadal o nim nie zapomniałam, nadal nie mam wobec niego tej obojętności, którą powinnam mieć. Podejrzewam, że gdybym go spotkała gdzieś przypadkiem na ulicy to wszystkie uczucia by wróciły. Te wspomnienia nadal są we mnie bardzo żywe. Aż głupio mi się przyznać, ale nadal za nim tęsknię.

A czy zmieniłam się przez ten czas? Sama nie wiem. Jeśli tak to raczej tylko na gorsze. Czuję się dużo bardziej zgorzkniała i dużo bardziej pogłębiła się moja depresja. Stałam się też dużo bardziej lękliwa, ciągle się czegoś boję. Nawet jeśli ten strach na zdrowy rozsądek jest na wyrost, to nie umiem się go pozbyć.

Mam podobnie jak Ty, mówienie o uczuciach jest dla mnie bardzo trudne. Wstyd mi się przyznać, że coś do kogoś czuję. Mam poczucie, że to objaw słabości, że się ośmieszę. I przede wszystkim jest to podszyte ogromnym strachem przed odrzuceniem. Z kolei jeśli chodzi o dotyk, to miałam odwrotnie niż Ty. Nie miałam z tym problemu, przeciwnie, często sama go inicjowałam. Tak bardzo byłam wygłodniała pod tym względem, że czasem aż trudno było mi się powstrzymać.

 

Cieszę się, że udało Ci się trafić na kogoś kto potrafił zrozumieć twoje problemy. To chyba jak trafić 6 w lotto :) To bardzo pokrzepiające, że są osoby, którym się udało.

 

dar – gdy ktoś komuś mówi: „przykro mi, ale nic z tego nie będzie bo jesteś dla mnie tylko kolegą/koleżanką” to raczej nie ma co liczyć na to, że to się kiedyś zmieni i przerodzi w związek. To dość jasny komunikat, że nie mamy co liczyć na coś więcej. A z wyglądem bywa różnie. Może nie zawsze jest kwestią kluczową, ale myślę, że też nie można powiedzieć, że jest bez znaczenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dar – gdy ktoś komuś mówi: „przykro mi, ale nic z tego nie będzie bo jesteś dla mnie tylko kolegą/koleżanką” to raczej nie ma co liczyć na to, że to się kiedyś zmieni i przerodzi w związek. To dość jasny komunikat, że nie mamy co liczyć na coś więcej.

A to zmienia postać rzeczy. Chociaż z drugiej strony gdy odkurzę dawne sytuacje to miewałem relacje które niby miały być koleżeńskie i niby nawet jedna i druga strona mówiła o koleżeństwie, a wszystko się jednak zmieniło. Także nie ma co naciskać relacje same się potrafią zmienić. Ogólnie ważne aby się nie nakręcać a tylko być tą dobrą koleżanką/kolegą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dar - mam nieco inne podejście. Kiedyś kontynuowałam taką relację i nie było to najszczęśliwsze rozwiązanie. Długi czas przyjaźniłam się z facetem, do którego czułam coś więcej, mając nadzieję że może z czasem coś się zmieni. Strasznie wtedy cierpiałam. Oczywiście mimo upływu czasu nic się nie zmieniło i w końcu dałam sobie spokój. Od tamtej pory nauczyłam się, że jeśli dostaje się taki jasny komunikat to znajomość najlepiej rozluźnić albo skończyć. Nie da się przyjaźnić z kimś do kogo czuje się coś więcej. W każdym razie ja nie potrafię. To takie samooszukiwanie siebie, że rola przyjaciela nam odpowiada, a to przecież nieprawda bo ciągle liczy się na odwzajemnienie naszyć uczyć. A czasem to liczenie na cud. To bywa bardzo wyniszczające.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

NN4V, zupełnie nie to miałam na myśli w przytoczonym przez Ciebie fragmencie. To tylko stwierdzenie, nie zarzut. Miałam na myśli to, że osoby z zaburzeniami mogą mieć większe problemy z nawiązywaniem kontaktów, niż osoby zdrowe. Zupełnie naturalnym jest, że wolimy ludzi pogodnych od tych smutnych, więc osoby depresyjne mogą swoim usposobieniem odpychać. Nie postrzegałabym tego w kategoriach winy jednej czy drugiej strony, bo nie o szukanie winowajcy tutaj chodzi.

....

Niefortunnie użyłem określenia "wina" myśląc "przyczyna". Masz rację - nie idzie o szukanie winowajcy, lecz o znalezienie przyczyny i ew. przeciwdziałanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Miilena,

 

Mam tą samą sytuację chociaż jestem facetem.Wytłumaczenie widzę na trzech polach.Pierwsze jest takie że sporo osób które piszę że ma depresje i cięzkie życie,nie ma jej wgl.To szczególnie typowe u kobiet,poznałem sporo zaburzonych kobiet,naprawdę sporo i w mojej opinii 1/3 z nich nie miała żadnych zaburzeń była po prostu rozszczeniowo nastawiana do życia,niedojrzała i malkontentna i zdawało im się że mają depresje.Takie problemy pierwszego świata które nazywały depresją.

Drugi aspekt,równie ważny to skala zaburzeń psychicznych.Możesz mieć tylko depresje,np.biologiczną,ale pochodzić z dobrego domu pełnego miłości i łatwo wtedy budować związki.Ale depresja może być tylko zaburzeniem towarzyszącym,szczególnie jesli pochodzisz z patologicznej rodziny.Nie masz wzorców dobrych relacji,boisz się bliskości i wtedy nie zbudujesz związku.

Trzecie,to po prostu szczęscie.Czasem zbiegem okoliczności trafisz na kogoś z kim uda się zbudowąc relacje mimo zaburzeń,kot jest na tyle wyrozumiały i cierpliwy żeby dać Ci sie rozwinąć i nauczyć sie zdrowej emocjonalności.

 

Ogólnie na pocieszenie moge Ci powiedzieć że kobiecie tego typu zaburzenia łatwo się wybacza,facetom nie.Niestety.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×