Skocz do zawartości
Nerwica.com

Chce sie zmienic!


babsi

Rekomendowane odpowiedzi

Witam,

 

nie wiem od czego zaczac i czy to wlasciwy dzial na moj post, ale potrzebuje pomocy.

 

Mam 30 lat i nie czuje sie szczesliwa osoba; nie wiem, czy kiedykolwiek tak naprawde czulam sie szczesliwa.

 

Zaczne od poczatku; jako dziecko bylam osoba strasznie niesmiala; pamietam, ze problemem bylo dla mnie nawet kupno czegos w sklepie, w ktorym konieczna byla wymiana zdan ze sprzedawczynia, Z wiekiem oczywiscie przestalo byc to dla mnie problemem, chociaz np. wykonanie telefonu lub odebranie go od nieznanej mi osoby nadal napawa mnie irracjonalnym lekiem, ktory jednak chcac nie chcac przezwyciezam.

 

Mam niskie poczucie wlasnej wartosci. Wydaje mi sie, ze problem ten pojawil sie, gdy mialam okolo 13-15 lat, choc nie nastapilo wtedy w moim zyciu nic niezwyklego. Zaczelam porownywac sie z innymi i czuc sie od nich gorsza pod roznymi wzgledami.

 

Dodatkowo niesmialosc utrudniala mi kontakty z rowniesnikami, wskutek czego moje grono znajomych nigdy nie bylo zbyt liczne, o ile w podstawowce bylo jeszcze jakos tako ok, tak w liceum juz troche gorzej, a na studiach juz odizolowalam sie troche od ludzi, uwazajac sie z niezrozumialego powodu za gorsza od innych i niezaslugujaca na jakakolwiek sympatie.

 

Jak patrze na "siebie" z boku to uwazam swoje zachowanie za kompletnie chore, jestem dosc zabawna osoba, inteligentna, moze nie jakas mega piekna, no ale nie jest zle:), mam wiele zalet, a jakos nie potrafie tego pokazac, nie potrafie sie otworzyc przed innymi, nie potrafie mowic o sobie.

 

 

Soba w 100% czuje sie tylko w towarzystwie bardzo dobrze znanych mi osob lub w swoich czterech scianach; w innych sytuacjach czuje sie caly czas nienaturalnie spieta, nie czuje sie soba. Ta sympatyczna, mila, urokliwa osoba gdzies znika, a pojawia sie ktos pozbawiony osobowosci, nijaki. Tak jakbym sie bala, ze bedac soba zostane odrzucona, niezaakceptowana. A przeciez nie moze byc gorzej, niz jest. Oczywicie, najlatwiej sie pisze :)

 

Od 4 lat mieszkam za granica, nie mam tutaj zbyt wielu znajomych z tego powodu, ze trudne nawiazuje glebsze relacje z ludzmi. Do perfekcji opanowalam poczatkowe etapy zawierania znajomosci, ale jesli przychodzi sie przed kims bardziej otworzyc to niestety klapa. Jestem introwertykiem.

Planuje powrot o Polski w tym roku, co oczywiscie jawi mi sie jako odmiana losu, ale wiem, ze poczucie szczescia nie zalezy od miejsca pobytu, a od naszego stanu wewnetrznego, i ze jesli mam problemy ze soba tutaj to nie znikna one jesli bede w Polsce, nawet jesli bede miec znajomych obok siebie.

 

Majac okolo 18 lat popadlam w sumie w anoreksje, jednak wyszlam z tego o wlasnych silach, potem byl hazard i narkotyki. Ogolnie mysle, ze moglabym uzaleznic sie od wszystkiego, jednak jakis instynkt samozachowawczy zawsze pomagal mi stanac z powrotem na nogi. Obecnie wszelkie uzywki poszly w odstawke, bo wiem, ze nie rozwiaza moich problemow, a jedynie je poglebia.

 

Ne potrafie do konca zaakceptowac swojego wygladu fizycznego, malo ktore swoje zdjecie potrafie ocenic pozytywnie; nie udzielam sie na profilach spolecznosciowych, choc wydaje mi sie, ze mialabym wiele fajnych rzeczy do przekazania. Wydaje mi sie, ze na pewno zostane odrzucona, trudno mi komus zaufac, Wiem ze jestem taka sama osoba jak inni, a jednak nie potrafie przezwyciezyc tych lekow.

Wstydze sie np. tanczyc, choc przeciez nikt nie urodzil sie tancerzem ;), czuje sie zawsze oceniania, przejmuje sie opinia innych, choc wiem, ze nie powinnam; jestem bardo malo odporna na krytyke, a swiadomosc tego wszystkiego mojego samopoczucia nie polepsza.

 

W pracy niby ok, ale moja praca jest zajeciem ponizej moich mozliwosci, moglabym znalezc o wiele lepsze zajecie, jednak paralizuje mnie strach przed nieznanym i stare leki, czy zaakceptuja mnie w pracy, czy nie wyjde na glupka, ze moze tak naprawde do niczego sie nie nadaje. A z drugiej strony wiem, ze poradzilabym sobie w kazdym miejscu, co i tak uwazam za postep w swoim rozumowaniu.

 

Czuje po prostu, jakby cos mnie blokowalo, trzymalo, nie pozwalalo cieszyc sie zyciem, a nie wiem jak sie tego pozbyc.

 

Barddzo sie przywiazuje do miejsc, rzeczy i osob; mysle, ze to rowniez wynika z leku przed nieznanym. A przeciez nie chce zmarnowac swojego zycia na trwanie w nim.

 

Zauwazylam, ze mam okresy, ze wszystko wydaje sie ok, mam postanowienia, ze bede spotykac sie z ludzmi, zrobie to czy tamto, a potem nastepuje okres kiedy mam dola, nie potrafie sie do niczego zabrac, widze wiekszosc rzeczy w dosc ciemnych barwach, nic mi sie nie chce, przestaje wierzyc, ze moge cos w swoim zyciu zmienic.

 

W zwiazkach tez nie jest kolorowo; ostatni rozpadl sie okol 4 lata temu i byl dosc toksyczny. Wydaje mi sie, ze kazdym zwiazku zatracam swoja osobowosc i robie sie strasznie nijaka. Bardzo latwo i szybko angazuje sie uczuciowo, jednoczesnie podswiadomie bardo obawiajac sie odrzucenia, choc probuje to zmieniac.

 

Poznajac nowa osobe, jesli juz zaczyna mi na niej zalezec, to moja pewnosc siebie , ktora troche wypracowalam, znika zupelnie, i przyjmuje dosc pasywna postawe, zmieszanie obojetnosci z lekiem, co oczywiscie potencjalnych partnerow zniecheca do glebszego wchodzenia w relacje.

Trudno okazywac mi uczucia; zakladam czarny scenariusz, nawet jesli obiektywnie nie ma ku temu powodow, co dziala troche jak samospelniajaca sie przepowiednia.

Zwykle potrzebuje potwierdzenia, ze komus zalezy, ze ktos mnie lubi, ze komus sie podoba, wtedy czuje sie pewniej.

 

W dziecinstwie brakowalo mi okazywania uczuc przez rodzicow, a zwlaszcza przez moja matke. Przez dlugi czas zwykle przytulenie kogos, poklepanie po ramieniu czy jakiekolwiek okazywanie bliskosci fizycznej sprawialo mi spory problem. Teraz jest z tym troche lepiej, ale nie przychodzi mi to naturalnie i swobodnie, jest to troche wymuszone z mojej strony.

 

Nie mam mysli samobojczych itd., bo gdzies w glebi czuje, ze moje problemy da sie rozwiazac, i ze moge byc jeszcze szczesliwa, ze jeszcze nie jest na to za pozno.

 

To jest moj pierwszy post, w ktorym opisuje moje problemy, a pisze go dlatego, ze poznalam kogos na kim mi zalezy i boje sie, ze jesli nie zmienie wzorcow swojego postepowania to tez nic z tego nie bedzie.

 

Dawniej nawet sama mysl, aby opisywac swoje problemy na forum wydawalo mi sie totalnie absurdalnym pomyslem;), a teraz czuje jakas nieopisana ulge na sama mysl, ze moje zwierzenia pojda w swiat :)

 

Chce zmienic wzorce swojego postepowania; wiem, ze to potrafie, ale nie wiem jak i co mam zrobic.

 

Mam nadzieje, ze ktos podsunie mi jakies rozwiazanie, mysl, cokolwiek...

Jak mam zaczac naprawde zyc, a nie wegetowac i rozmyslac jak mogloby byc pieknie?

 

Zycze Wszystkich Udanego Nowego Roku!!! :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

babsi, Nie wiem czy powrót do Polski coś zmieni ja tez wiele lat przebywałem za granicą i powrót mi nic nie dał, bo problemem jesteśmy my sami a nie miejsce pobytu. Ja podobnie jak Ty całe życie mam poczucie niskiej wartości i teraz w sumie realnie jestem typowym przegrywem życiowym na polu zarówno zawodowym jak i towarzyskim. Nie wiem jak to zmienić podobno długa psychoterapia może pomóc ale trudno się na nią zdecydować i to też nic pewnego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale ja wiem, ze sama zmiana miejsca zamieszkania nic nie da; zdaje sobie sprawe, ze problem tkwi we mnie, m.in. dlatego tez napisalam tutaj na tym forum; chce zaczac cos zmieniac, a od czego trzeba zaczac.

 

Na pewno mozna jakos nad tym pracowac, aby to zmienic, carlosbueno :) Najwazniejsze, to sie nie poddawac.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

carlosbueno, to żeś dziewczyne pocieszył ;/
Gdybym umiał pocieszać dziewczyny nie byłbym wiecznie sam:) Lata temu myślałem że na zachodzie musi być lepiej niż w Polsce, później że jednak lepiej być w Polsce niż robolem, migrantem za granicą, teraz wiem że to nie ma żadnego znaczenia przynajmniej dla osób depresyjno- lękowych którzy nie potrafią korzystać z życia i "normalnie" żyć gdziekolwiek by nie byli.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale ja wiem, ze sama zmiana miejsca zamieszkania nic nie da; zdaje sobie sprawe, ze problem tkwi we mnie, m.in. dlatego tez napisalam tutaj na tym forum; chce zaczac cos zmieniac, a od czego trzeba zaczac.

 

Na pewno mozna jakos nad tym pracowac, aby to zmienic, carlosbueno :) Najwazniejsze, to sie nie poddawac.

Tylko że mi te zmiany czasem wychodzą na gorsze niż było przed zmianami. Dlatego to musza być zmiany z głową a nie takie przypadkowe, pod wpływem emocji jak w moim przypadku. Zaraz nowy rok a ja siedzie przed kompem i marudzę to dopiero porażka. :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

babsi,

Nie masz wrażenia,że uciekasz od prawdziwej siebie? A może powrót do siebie samej

jest właśnie tą zmianą,której potrzebujesz?;)

Może zamiast zmieniać siebie na siłę,spróbuj przyjąć siebie taką, jaka jesteś naprawdę,

spróbuj uczyć się akceptacji swojej osoby,spójrz na siebie z większą wyrozumiałością..

Sama napisałaś,że jesteś sympatyczna i urokliwa i jestem pewny,że masz wiele zalet.

Nie ukrywaj prawdziwej siebie,ale uwierz,że jesteś wartościowa i możesz być kochana

i akceptowana,gdy jesteś sobą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Warrior11, nie sadze, ze uciekam od samej siebie; chodzi o to, ze malo kto ta prawdziwa mnie zna :)

 

Potrzebuje cos zmienic w swoim zyciu, poniewaz widze, ze nie jest ok. Wiem, ze moje problemy nie znikna same z siebie, beda sie ciagnac przez cale zycie jesli nie stawie im w koncu czola. Nie chce dalej stac w miejscu.

 

Wiem, ze powinnam zmienic swoje myslenie o sobie, uwierzyc w to czy tamto, tylko wlasnie, jak to zrobic, od czego zaczac?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tylko że mi te zmiany czasem wychodzą na gorsze niż było przed zmianami. Dlatego to musza być zmiany z głową a nie takie przypadkowe, pod wpływem emocji jak w moim przypadku. Zaraz nowy rok a ja siedzie przed kompem i marudzę to dopiero porażka. :mrgreen:

 

Zdaje sobie z tego sprawe, ale jak nie sprobujesz to nigdy do celu nie dotrzesz, poza tym nie musi byc od razu wszystko zle. No ale fakt, zmiany pod wplywem emocji bywaja nienajlepszym pomyslem.

 

A to juz nawet pomarudzic sobie nie mozna? ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

babsi czytając o Tobie czułam się jakbym czytała wszystko o sobie samej!

 

Boże, ja też przeszłam anoreksję (w wieku 17 lat), teraz zmagam się z nerwicą lekową i depresją. Mam identyczne problemy jak Ty. Tak jak Ty czuje spięcie wśród osób mi nieznanych, czuję, że nie jestem sobą, dostosowuje swoją postawę do innych. Jestem zupełnie inna w domu, wśród ludzi któych znam. Tak jak Ty czuje się oceny, krytyki, jestem przewrażliwiona na tym punkcie.

 

Też nie do końca akceptuje swój wygląd, samą siebie mimo, że wiem, że jestem ładną kobietą, mądrą, inteligentną. Tylko to gdzieś ucieka jak wychodzę do innych ludzi :(

 

"Czuje po prostu, jakby cos mnie blokowalo, trzymalo, nie pozwalalo cieszyc sie zyciem, a nie wiem jak sie tego pozbyc." - to uczucie jest okropne i tak bardzo mnie to wkurza :( babsi, ja mam wrażenie, że nie potrafię byś sobą, a potem podświadomie sama siebie za to karzę :( po prostu ten brak akceptacji siebie, odrzucenia samej siebie przenoszę na innych, a wewnętrznie to ja sama siebie nie akceptuje :(

 

"W dziecinstwie brakowalo mi okazywania uczuc przez rodzicow, a zwlaszcza przez moja matke. Przez dlugi czas zwykle przytulenie kogos, poklepanie po ramieniu czy jakiekolwiek okazywanie bliskosci fizycznej sprawialo mi spory problem." - mam identycznie, też brak czułości ze strony rodziców, a zwłaszcza matki :( ciągle tylko wymagania, krytyka jak było coś źle. Brak okazywanej miłości bezinteresownie, ot tak sobie...

 

babsi to co Ci mogę polecić to dobrego terapeutę i pracę nad sobą. Ja chodzę na terapię dopiero 3-4 miesiące. Warto to zrobić, bo ta złość i agresja wobec innych (możesz mieć duże pokłady złości np. do swoich rodziców) przeradzają się właśnie potem w złość wobec samego siebie, a potem już mały krok do depresji, stanów lękowych.

 

Myślę, że jest tak jak piszesz - zmiana środowiska to tylko niestety rozwiązanie krótkotrwałe. Znam to z autopsji. Miałam taki okres w życiu - jakieś 1,5-2 lata kiedy byłam szczęśliwa, czułam się sobą. Zmieniłam pracę, środowisko i wszystko się posypało....

 

Ja teraz stawiam na szukaniu siły i piękna w samej sobie, a nie na zewnątrz. Myślę, że to zaprocentuje w przyszłości. I to właśnie daje terapia - bo tam terapeuta patrzy na Ciebie zupełnie inaczej niż np. rodzice. Mimo, że możesz powiedzieć czasami coś z dupy albo coś głupiego to nie czujesz się oceniana. Zaczynasz wierzyć w samą siebie przez to.

 

Ważne jest to, że jesteś świadoma swoich problemów, to już mega krok. Tylko że sama świadomość w tym przypadku nie wystarczy. Żeby samego siebie wewnętrznie przekonać, że jest się wartościowym, pięknym, mądrym człowiekiem potrzeba właśnie kontaktu z drugim człowiekiem, który zaakceptuje Cię w pełni, a to daje właśnie terapia. Ja np. mam teraz z tym problem na terapii - nie mam jakby przekazu od mojej terapeutki czy mówię coś źle, czy dobrze - tak bardzo jestem skażona myśleniem o samej sobie pod kątem ciągłego oceniania. I widzę, że mnie to męczy. Czuję taką wewnętrzną niepewność. Nie wiem co ona o mnie myśli i na tej podstawie nie mogę wywnioskować jaka sama jestem (czyli to co całe życie robiłam, przenosiłam krytykę, zachowanie innych na myślenie o sobie samej). Jest to dla mnie zupełnie nowa sytuacja i dziwnie się z nią czuję :-) ale mam nadzieję, że to czemuś służy, do czegoś prowadzi.

 

Z całego serca polecam Ci dobrego terapeutę. Bo najgorsze to być więźniem samego siebie do końca życia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

babsi, mogę Ci polecić jeszcze dobre książki psychologiczne, a jest ich dosyć dużo. Fajne są np. ćwiczenia szukania swojego wewnętrznego dziecka i uczenia się traktowania siebie z większą wyrozumiałością. Przyjmowania jakby roli dobrego rodzica wobec samego siebie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Olalala, dzieki za wypowiedz w watku, jakos podniosl mnie on troche na duchu, ze masz identyczne problemy ;) (wiem, ze to nie brzmi najlepiej ;).

 

Co Cie sklonilo do wybrania sie do terapeuty? Ogolnie jakos nie widze sie narazie u niego; juz samo opisanie mojego problemu na forum bylo sporym wyzwaniem, a mysl, ze mialabym opowiadac obcej osobie o swoich problemach jakos narazie nie miesci mi sie w glowie. Byc moze musze sie z tym po prostu oswoic.

 

Wien ze 3 czy 4 miesiace to barzdo krotki okres czasu, ale widzisz jakakolwiek minimalna poprawe?

 

"Ja np. mam teraz z tym problem na terapii - nie mam jakby przekazu od mojej terapeutki czy mówię coś źle, czy dobrze - tak bardzo jestem skażona myśleniem o samej sobie pod kątem ciągłego oceniania.Nie wiem co ona o mnie myśli i na tej podstawie nie mogę wywnioskować jaka sama jestem" - wyobrazilam sobie siebie w takiej sytuacji i w 100% moja reakcja bylaby taka jak Twoja, a dodatkowo brak przekazu zwrotnego od drugiej osoby od razu bylby dla mnie rownoznaczny z jakims odrzuceniem przez ta osobe i niechecia do mnie. Irracjonalne kiedy to czytam, ale wlasnie tak to odbieram ;)

 

Przewaznie automatycznie zakladalam, ze osoby ktorych nie znam czy ktore nie znaja mnie sa do mnie negatywnie nastawione i nie moga mnie polubic. Zwlaszcza, jesli w moich wyobrazeniach uwazam kogos za "lepszego" od siebie (ze wzgl. na wyglad, pozycje spol. itd.).

 

Jak odnajdujesz sie w zwiazku z druga osoba?

U mnie tez nie bylo bezinteresownego okazywania sobie uczuc, a jesli juz byly to moge je policzyc na palcach jednej reki, bo do tej pory je pamietam. Bedac dzieckiem brakowalo mi poczucia bezpieczenstwa, nigdy nic nie bylo pewne. Mysle wiec, ze podswiadomie nadal odczuwam zlosc i agresje wlasnie w stosunku do rodzicow.

 

Masz jakies "ulubione" ksiazki?

 

Jesli wolisz, mozesz odpisac na priv :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Olalala, dzieki za wypowiedz w watku, jakos podniosl mnie on troche na duchu, ze masz identyczne problemy ;) (wiem, ze to nie brzmi najlepiej ;).

 

Co Cie sklonilo do wybrania sie do terapeuty? Ogolnie jakos nie widze sie narazie u niego; juz samo opisanie mojego problemu na forum bylo sporym wyzwaniem, a mysl, ze mialabym opowiadac obcej osobie o swoich problemach jakos narazie nie miesci mi sie w glowie. Byc moze musze sie z tym po prostu oswoic.

 

Wien ze 3 czy 4 miesiace to barzdo krotki okres czasu, ale widzisz jakakolwiek minimalna poprawe?

 

"Ja np. mam teraz z tym problem na terapii - nie mam jakby przekazu od mojej terapeutki czy mówię coś źle, czy dobrze - tak bardzo jestem skażona myśleniem o samej sobie pod kątem ciągłego oceniania.Nie wiem co ona o mnie myśli i na tej podstawie nie mogę wywnioskować jaka sama jestem" - wyobrazilam sobie siebie w takiej sytuacji i w 100% moja reakcja bylaby taka jak Twoja, a dodatkowo brak przekazu zwrotnego od drugiej osoby od razu bylby dla mnie rownoznaczny z jakims odrzuceniem przez ta osobe i niechecia do mnie. Irracjonalne kiedy to czytam, ale wlasnie tak to odbieram ;)

 

Przewaznie automatycznie zakladalam, ze osoby ktorych nie znam czy ktore nie znaja mnie sa do mnie negatywnie nastawione i nie moga mnie polubic. Zwlaszcza, jesli w moich wyobrazeniach uwazam kogos za "lepszego" od siebie (ze wzgl. na wyglad, pozycje spol. itd.).

 

Jak odnajdujesz sie w zwiazku z druga osoba?

U mnie tez nie bylo bezinteresownego okazywania sobie uczuc, a jesli juz byly to moge je policzyc na palcach jednej reki, bo do tej pory je pamietam. Bedac dzieckiem brakowalo mi poczucia bezpieczenstwa, nigdy nic nie bylo pewne. Mysle wiec, ze podswiadomie nadal odczuwam zlosc i agresje wlasnie w stosunku do rodzicow.

 

Masz jakies "ulubione" ksiazki?

 

Jesli wolisz, mozesz odpisac na priv :)

 

Ja najpierw poszłam do psychiatry, u mnie to wszystko zaczęło się już 10 lat temu, dwa lata po wyjściu z anoreksji. Miałam atak paniki, serce biło mi jak oszalałe i ten ciągły lęk, że coś mi się stanie. W sumie najpierw był kardiolog, kardiolog stwierdził, że serce mam zdrowe i wysłał mnie do psychiatry. U mnie to się właśnie ujawniło jak poznałam mojego męża, wtedy jeszcze chłopaka. Strasznie się bałam, że go stracę. Wtedy oczywiście nie byłam świadoma, że to jest ta przyczyna, teraz już wiem. Po prostu tak bardzo dążyłam do tego żeby kogoś mieć kto będzie kochał mnie bezgranicznie, nosił na rękach (coś czego nie miałam od rodziców). A potem przyszedł paraliżujący strach. Wtedy chodziłam do psychologa (nie na terapię), brałam leki przez 8 lat, coraz mniejsze dawki i myślałam, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Niestety wszystko się posypało jak zmieniła się moja sytuacja życiowa, a leków już nie brałam. Najpierw próbowałam sobie radzić bez leków, potem sama zaczęłam je brać (została mi paczka w domu). No i stwierdziłam, że muszę na nowo udać się do psychiatry... u psychiatry dostałam słabsze leki + skierowanie na terapię (z NFZ). Niestety na taką terapię się trochę czeka. W międzyczasie moja bratowa umarła na raka i to całkowicie mnie dobiło, wpadłam w depresję. Lekarz przepisał mi mocniejsze leki, a ja zaczęłam odpłatną terapię (nie chciałam już czekać na tą z NFZ).

 

A jak leczyłaś anoreksję to nie miałaś kontaktu z psychologiem? Ja już wtedy "przecierałam" szlaki w tym temacie, teraz nie miałam już takich oporów żeby mówić o sobie. A dwa to mój opłakany stan zmusił mnie do tego - możliwe, że gdybym dawała sobie "jakoś" radę to zwlekałabym z terapią. Po prostu byłam już pod murem :(

 

Co do poprawy to ciężko mi to określić ze względu na krótki czas terapii (ja uczęszczam na psychodynamiczną, a to jest terapia długoterminowa, myślę, że z 2 lata minimum u mnie potrwa). Wiele rzeczy odkrywam na temat samej siebie. Narazie moim problemem jest brak całkowitego zaufania do mojej terapeutki dlatego blokuje się jeszcze na terapii. Ciągle boję się tej oceny z jej strony, tego jak zareaguje. Ale jest już coraz lepiej, sama mi powiedziała, że na to potrzeba czasu. Widzę jak narazie u siebie taką większą wyrozumiałość do samej siebie, a tym samym do innych. No i zaczynam łapać kontakt z własnymi emocjami, tzn. czasami np. miałam/mam tak, że jestem wkurzona na mojego męża, a nie wiem/nie wiedziałam dlaczego. Teraz bardziej się takim sytuacjom przyglądam i je analizuje. Po takiej analizie staram się siebie zrozumieć i nie krytykować za takie zachowanie. I to jest takie oczyszczające. Poza tym ta złość (tak jak lęk) wynika często z zupełnie innych uczuć i jest tylko przykrywką.

 

Na terapii ostatnio rozbraja mnie np. to, że mam wrażenie jakby momentami terapeutka siedziała w mojej głowie - potrafi lepiej ode mnie określić co przeżywam/przeżywałam, nazwać to, połączyć pewne rzeczy. Jest jakby takim moim drugim JA :) I to zrozumienie z jej strony, wczucie się w moją osobę jest też dla mnie czymś nowym (do tej pory raczej czułam się niezrozumiana przez innych).

 

"wyobrazilam sobie siebie w takiej sytuacji i w 100% moja reakcja bylaby taka jak Twoja, a dodatkowo brak przekazu zwrotnego od drugiej osoby od razu bylby dla mnie rownoznaczny z jakims odrzuceniem przez ta osobe i niechecia do mnie. Irracjonalne kiedy to czytam, ale wlasnie tak to odbieram ;)" - no ja mam identycznie, brak reakcji/przekazu zwrotnego też równa się dla mnie "odrzucenie". Generalnie większość rzeczy, które chciałabym zrobić, a nie robię wynika właśnie z lęku przed odrzuceniem. Właśnie takie rzeczy, Twoje reakcje wobec terapeuty są mega ważne i omawia się je na sesjach, bo mówią baaaardzo dużo o relacjach z innymi ludźmi jakie nawiązujesz najczęściej. Tak naprawdę to jest to taki materiał poglądowy, a przez to terapeuta poznaje Cię coraz bardziej (i potrafi przewidzieć Twoje reakcje, w tym te, które możesz blokować). W sumie to momentami mnie to przeraża, że moja terapeutka tyle o mnie wie (a ja o niej nic), bo ja podobnie jak Ty jestem introwertykiem i zawsze byłam skrytą osobą. Więc to co ona czasami potrafi wyczytać między słowami wywołuje u mnie zmieszanie, zakłopotanie :-) No ale w ten sposób właśnie uczy się samego siebie, swoich reakcji, uczuć, emocji, które do tej pory bardzo często się skrywało.

 

"Przewaznie automatycznie zakladalam, ze osoby ktorych nie znam czy ktore nie znaja mnie sa do mnie negatywnie nastawione i nie moga mnie polubic. Zwlaszcza, jesli w moich wyobrazeniach uwazam kogos za "lepszego" od siebie (ze wzgl. na wyglad, pozycje spol. itd.)." - generalnie to jesteś moją psychologiczną kopią :-) Ja zawsze stronię od osób "lepszych" ode mnie, wręcz się ich boję. Tak jakbym nie zasługiwała na to żeby wchodzić w kontakt z takimi osobami.

 

Z książek mogę polecić Ci: "Lęk i fobia" Edmund Bourne - gruba książka, ale ma wiele ciekawych materiałów i ćwiczeń, w tym właśnie te dotyczące wewnętrznego dziecka. "Kompletna samopomoc dla Twoich nerwów" Claire Weekes. Przymierzam się też do "Potęgi podświadomości" Josepha Murphiego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

I ja skorzystam z wątku, jeśli pozwolicie... głównie dlatego, że też - jakbym czytała o sobie. Mam już 35 lat i ciągle tracę w życiu kolejne rzeczy, osoby, przez ten paraliżujący lęk. Przejścia z przeszłości sprawiły, że cierpię też na zespół stresu pourazowego, powodujący, że w sytuacjach, które odbieram jako "odrzucenie" zachowuję się w sposób irracjonalny, który oczywiście generuje rzeczywiste odrzucenie.

Jestem po kilku latach terapii. Niestety jedynym efektem jest na razie to, że rozumiem, skąd wzięły się te rzeczy i zachowania, ale nie potrafię nadal ich opanować, powiedzieć sobie, że nie powinnam się tak zachowywać. Myślę teraz o hipnoterapii, to dla mnie ostatnia deska ratunku - rozluźnienie umysłu i pogrzebanie w nim od podstaw. A miałam już terapię CBT, psychodynamiczną i mindfulness...

Dochodzi poczucie upływającego czasu i związana z tym panika, oraz coraz większa niechęć do siebie, swojej psychiki - bo zdaję sobie sprawę, że jej wady powodują moją samotność, a nie potrafię sobie z nimi poradzić. Koło się zamyka.

Moje postanowienie na ten rok, to stać się wreszcie dobrym człowiekiem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wtedy chodziłam do psychologa (nie na terapię), brałam leki przez 8 lat, coraz mniejsze dawki i myślałam, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Niestety wszystko się posypało jak zmieniła się moja sytuacja życiowa, a leków już nie brałam.

 

To jest najgorsze co można zrobić. Też popełniłam ten błąd i póki wszystko jakoś toczyło się dobrym torem to jakoś sobie radziłam, gorzej gdy coś tam zaczyna się psuć. Czekasz, może jakoś minie - ale każdego dnia czujesz się co raz gorzej. Aż stając nad przepaścią stwierdzasz że skaczesz albo wołasz o pomoc.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wtedy chodziłam do psychologa (nie na terapię), brałam leki przez 8 lat, coraz mniejsze dawki i myślałam, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Niestety wszystko się posypało jak zmieniła się moja sytuacja życiowa, a leków już nie brałam.

 

To jest najgorsze co można zrobić. Też popełniłam ten błąd i póki wszystko jakoś toczyło się dobrym torem to jakoś sobie radziłam, gorzej gdy coś tam zaczyna się psuć. Czekasz, może jakoś minie - ale każdego dnia czujesz się co raz gorzej. Aż stając nad przepaścią stwierdzasz że skaczesz albo wołasz o pomoc.

 

ma_kowalewicz, chodzi Ci o odłożenie leków?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Olalala,

 

zaczne od tego, ze:

 

"Po prostu tak bardzo dążyłam do tego żeby kogoś mieć kto będzie kochał mnie bezgranicznie, nosił na rękach (coś czego nie miałam od rodziców). " - widze u siebie podobny mechanizm :) Tylko, ze ja nie mialam jak do tej pory tyle szczescia co Ty, poniewaz najczeciej laduje sie w zwiazki z osobami, ktore obiektywnie patrzac nie sa odpowednimi osobami dla mnie, o wiele za szybko angazujac uczuciowo - a potem cierpie - sadze, ze przyczyna to wlansie to niezaspokojone w dziecinstwie pragnienie bezwarunkowej milosci :) Z tego tez powodu, gdy tylko pojawiaja sie z mojej strony uczucia w stosunku do kogos, potrafie praktycznie calkowicie zaniedbac swoje sprawy itd. - staram sie jednak z tym walczyc.

 

Leczac anoreksje nie mialam kontaktu z psychologiem, zreszta wtedy, majac nascie lat, nie wyobrazalam sobie w ogole rozmawiac z kims o swoich problemach. Z tym, ze u mnie ta anoreksja nie doszla do jakiegos ostatecznego punktu wagowego, choc bylam juz cieniem samej siebie i pojawily sie pewne problemy zdrowotne. Mozna powiedziec, ze sama zaczelam z powrotem jesc (chociaz w glowie mialam juz niezla sieczke i pokrecony obraz samej siebie to pamietam jak dzis, ze pewnego dnia (pierwszy i jedyny jak dotad raz w zyciu) zobaczylam na ulicy anorektyczke, ale taka naprawde wygladajaca strasznie po prostu... naprawde zaczelam jesc normalnie (a byc moze nawet obzerac sie;) na szczescie nie mam juz problemow z jedzeniem. Ta wiec u psychologa nie bylam, ale mialam kontakt z innymi osobami, ktore anoreksje przeszly.

 

Co do wizyty u psychologa, to jesli jakiegos nie znajde w najblizszej okolicy (mieszkam niestety za granica, a zalezaloby mi zeby jednak poslugiwal sie on j polskim), bede musiala z tym zaczekac.

 

Co do Twojej terapeutki i jej "siedzenia w Twojej glowie" to mysle, ze jest to dosc krzepiace tak naprawde, no bo skoro ona wie co czujesz, tzn ze zagniezdzil sie w Tobie jakis schemat postepowania i myslenia, ktory ona zna, wiec moze pomoc :)

 

"Generalnie większość rzeczy, które chciałabym zrobić, a nie robię wynika właśnie z lęku przed odrzuceniem." - u mnie jest dokladnie tak samo ;) Czuje sie jakas przyblokowana, nie czuje sie soba, a najgorsze jest to, ze to ja sama siebie blokuje i odsuwam od dzialania czy tez pokazania "siebie" kierujac sie swoimi lekami i wyobrazeniami ;) Ale mysle, ze jak przezwycieze w koncu to leki, to wiele mogloby sie zmienic w moim zyciu, a napewno samopoczucie :)

 

Mysle, ze pomoglay mi ta wizyta u terapeuty, wiec mam nadzieje, ze jakiegos znajde. I pewnie terapeuta terapeucie nierowny, wiec dobrze byloby trafic na jakiegos porzadnego.

 

Co do ksiazek, to zaczelam czytac "Lek i fobie" E. Bourne i mysle, ze warto bylo sie za nia nachodzic ;) Ale przede mna jeszcze sporo tej lektury ;)

 

Czytalam "Potege podswiadomosci" i powiem tak: jest tak kilka rzeczy, ktore moznaby uznac za kompletne bzdury czy tez lanie wody, mimo to jednak polecam ta ksiazke w 100%! Pozytywne myslenie naprawde dziala.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Serafe81,

 

fajnie, ze odnalazlas sie w tym watku. Piszac tego posta w sumie naprawde nie przyszlo mi do glowy, ze sa osoby, ktore moglyby miec problem podobny czy tez identyczny do mojego. A okazuje sie, ze jednak jest inaczej :)

 

Nie mam pojecia, czy klika lat terapii to duzo czy malo, ale mysle, ze jednak kazdy czlowiek to dosc indywidualny przypadek :)

 

Nie znam sie tez kompletnie na rodzajach terapii, wiec niestety sie na ten temat nie wypowiem.

 

Swiadomosc problemu to juz czesc sukcesu, poznanie jego zrodla kolejna, takze mysle, ze juz niewiele brakuje Ci do sukcesu, choc widze po sobie, ze najtrudniej zmienic wlasnie wzorce zachowanie i myslenie, ktore przeciez powtarzalo sie latami i w sumie zaczely nas okreslac w pewien sposob.

 

No ale nie mozna sie zalamywac, moze czasem trzeba spojrzc na siebie troche z dystansu? Nie wiem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

babsi, ja tak robiłam jak poznałam mojego męża - mogłam się poświęcić i zrezygnować niemal ze wszystkiego dla niego :/

 

Ja niestety przy anoreksji przez 2 miesiące byłam w szpitalu na oddziale psychiatrycznym. I tam miałam pierwszy kontakt z psychiatrą/psychologiem. Widziałam niektóre dziewczyny, które wyglądały jak cień człowieka (jedna nawet zmarła...) i to mnie bardzo zmobilizowało żeby zacząć jeść. Więc problem z jedzeniem szybko minął (ale nie z psychiką).

 

babsi, fajnie, że chcesz coś z tym zrobić :-) Mi się wydaje, że u nas podstawa to polubić/pokochać samą siebie z wadami i zaletami, to jest klucz do sukcesu. Tego nie da się niestety zrobić za dotknieciem czarodziejskiej różdzki :/ Takie poczucie daje właśnie terapia, tzn. otwierasz się przed terapeutą i widzisz, że to co mówisz ma sens, że nie jesteś niezrozumiany (tak jak dawniej przez rodziców...), że wręcz terapeuta zachęca Ci żeby pokazać różne emocje, które mówią jakim jesteś człowiekiem i że też masz prawo do słabości. A mimo to możesz siebie kochać.

 

Myślę, że jak siebie pokochamy to nie będziemy na siłę szukać akceptacji u innych, więc jednocześnie zniknie lęk przed odrzuceniem. Musimy wziąc siebie za rękę jak taką małą dziewczynkę, przytulić czasami, dać sobie prawo przeżywać różne emocje, nie karać się za nie.

 

Tak, osoba terapeuty jest bardzo ważne. Czytałam, że nawet sam nurt terapii nie jest tak ważny jak osoba terapeuty. I pamiętaj, idź na terapię, a nie do psychologa. Ja popełniłam kiedyś ten błąd i myslę, że gdybym wcześniej trafiła na psychoterapię to miałabym to już za sobą. A tak przez x lat brałam leki, które tylko maskowały objawy.

 

Ta książka Bourne jest fajna, tylko wymagająca (gruba i ma dużo ćwiczeń). Ale tu właśnie chyba chodzi o praktykę, a nie samą teorię :-)

 

Jakbyś miała słabszy dzień to pisz :-) fajnie jest się też mobilizować nawzajem :-)

 

babs

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie czuje sie szczesliwa osoba; nie wiem, czy kiedykolwiek tak naprawde czulam sie szczesliwa.

 

Wydaje mi sie, ze na pewno zostane odrzucona, trudno mi komus zaufac, Wiem ze jestem taka sama osoba jak inni, a jednak nie potrafie przezwyciezyc tych lekow.

 

Czuje po prostu, jakby cos mnie blokowalo, trzymalo, nie pozwalalo cieszyc sie zyciem, a nie wiem jak sie tego pozbyc.

 

Zwykle potrzebuje potwierdzenia, ze komus zalezy, ze ktos mnie lubi, ze komus sie podoba, wtedy czuje sie pewniej.

 

Nie mam mysli samobojczych itd., bo gdzies w glebi czuje, ze moje problemy da sie rozwiazac, i ze moge byc jeszcze szczesliwa, ze jeszcze nie jest na to za pozno.

 

Wybrałem te kilka zdań, które są mi szczególnie bliskie. Przez lata żyłem udawając, że tego ciężaru nie ma, że jak będę odpowiednio dziarsko maszerował i zaliczał kolejne levele, to gdzieś to wszystko wyparuje. Okazało się jednak, że nie wyparowało. Okazało się, że pomimo tego, że życiowo nieźle sobie radzę, to emocje zaczęły mi strasznie ciążyć.

 

Nadzieja, że da się jakoś poukładać myśli w głowie, jakoś uporządkować cały ten emocjonalny bałagan, na szczęście nie zniknęła.

 

Dawniej nawet sama mysl, aby opisywac swoje problemy na forum wydawalo mi sie totalnie absurdalnym pomyslem;), a teraz czuje jakas nieopisana ulge na sama mysl, ze moje zwierzenia pojda w swiat :)
Mam nadzieje, ze ktos podsunie mi jakies rozwiazanie, mysl, cokolwiek...

 

Mój punkt wyjścia był bardzo podobny do Twojego. Ilekroć próbowałem wypowiedzieć się na temat moich emocji, wypowiadane słowa mieszały się, a wypowiedź stawała się karykaturą tego, co chciałem wyrazić. Czułem się podwójnie źle - że nie potrafię powiedzieć, o tym co mi nie pasuje i winny, że mi coś nie pasuje.

 

Chciałem coś zrobić, ale znając siebie wiedziałem, że z samego rozmyślania i czytania książek czy internetów, nic nie będzie. Postanowiłem więc założyć blog. Długo trwało zanim myśl przeszła w czyn, miałem bardzo dużo wątpliwości. Nie wiedziałem o czym pisać, co pisać, jak pisać. Teoretycznie mogłem zacząć pisać pamiętnik, ale wiedziałem, że wtedy będę miał znacznie niższą motywację i zarzucę temat po dwóch tygodniach. Także ostatecznie to zrobiłem. Początkowo pisałem dość ogólnie, potem zacząłem bardziej dotykać tego co przeżywałem. Nie chcąc być hipokrytą, byłem wręcz zmuszony żeby zacząć konfrontować to co przeżywam, z tym jak to widzą inni ludzie. Miałem to szczęście, że trafiłem na tych właściwych - takich, którzy przeszli podobne tematy i pokazywali mi inne spojrzenie na tę opisywaną przeze mnie sytuację. To z kolei pozwalało mi dostrzec pewne luki w moim postrzeganiu i dawały możliwość zapełnienia tych luk nowymi myślami. Myślami, które równoważyły te stare, niekorzystne. Po pewnym czasie zacząłem zauważać malutkie zmiany, malutkie nowe myśli, coś drgnęło. Dotarło do mnie, że nie wyprę przeszłości, ale mogę dopuścić do siebie nowe myśli, które zbalansują przeszłość. Z czasem zrobiłem krok w stronę zaakceptowania siebie, ale nie myślą, lecz decyzją - konkretnym czynem.

 

Zdaję sobie sprawę, że są prostsze drogi niż moja - wystarczy po prostu pójść na terapię, grupę wsparcia itp. To co jednak istotne, to fakt, że wszystko zaczęło się od wykonania konkretnego kroku. Jedno niewielkie działanie, spowodowało, że kolejne niewielkie działanie stało się bardziej realne. Także kroczek za kroczkiem.

 

Aha, i jeszcze jedna mała refleksja. Napisałaś, że kogoś spotkałaś i chciałabyś zmienić swoje wzorce, żeby tego nie skopać. Moim zdaniem wykonywanie tej zmiany dla kogoś, dla związku czy w innej intencji, jest ślepą uliczką z bardzo wielu względów więc nawet nie będę tego rozwijał. Warto więc na początku sobie odpowiedzieć na pytanie: czy chcesz się zmienić, bo chcesz być szczęśliwa, czy chcesz się zmienić, żeby uszczęśliwić kogoś innego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj Babsi :)

Napisałam b. długi post i mi skasowało :why::twisted:

Nie mam siły go pisać raz jeszcze, ale w skrócie to było tak:

 

Postanowiłam się odezwać, bo jestem kolejną osobą, która w Twojej opowieści odnalazła swoją historię (to już jakiś schemat chyba :shock: ). Ja jestem trochę dalej na tej wyboistej drodze i mam trochę doświadczeń (złych) - postanowiłam Cię ostrzec.

 

Zgadzam się z wieloma zdaniami Warrior11 i Olalala - uważam, nie że powinnaś zmieniać się na siłę, dopasowywać do ogółu i powielać ich sposobu bycia, życia i celów, do których dążą. Jak sama wiesz, jesteś fajną, mądrą i wartościową osobą, a więc masz własne indywidualne potrzeby, marzenia i cele. Nie musisz i nie powinnaś być taka jak inni. Pamiętaj, że w TYM życiu dla siebie najważniejsza masz być TY, a więc TWOJE cele i marzenia, które TYLKO TOBIE mają dać szczęście i poczucie przeżycia życia najlepiej jak potrafisz. Nie ważne jakie te cele są (np. wyjazd do Afryki by opiekować się słoniami, czy zdobywanie najwyższych szczytów gór) i czy inni je rozumieją (nie muszą, oni mają własne cele). Chcę powiedzieć, że bycie "cool" i dążenie do kasy i kariery nie każdemu daje szczęście, nawet wtedy, gdy to osiągnie. Nie okłamuj samej siebie i nie powielaj schematów, bo jesteś jedna jedyna i niepowtarzalna. Rób wszystko, by (choćby małymi kroczkami) podążać w ustalonym kierunku, do spełnienia celów, które czujesz w swoim wnętrzu. Życie masz jedno i nie warto tracić czasu na rozważanie, co ktoś inny pomyśli o Tobie i Twoich celach.

Oczywiście do tego potrzebna jest siła i pewność własnej wartości - i tu z pewnością potrzebna jest Tobie pomoc specjalisty. Skorzystaj z terapii, która umocni w Tobie wiarę w siebie i nauczy Cię "zdrowego egoizmu" i "miłości do samej siebie". To bardzo ważne, bez tego nic się nie uda.

 

Sprawa kolejna: nie poświęcaj swojego JA dla NIKOGO. Jeśli nie znajdziesz w życiu partnera, który będzie szanował Twoje potrzeby, nie wiąż się - on zawsze będzie górą i nieświadomy krzywdy jaką Ci robi, wykorzysta Twoją miłość dla swoich potrzeb. Oczywiście zdrowe kompromisy w związku są konieczne, ale zdrowe, czyli obustronne.

 

Kolejna sprawa: Myślę, że zmiana otoczenia (po lub w trakcie terapii) bardzo Ci pomoże, ale tak zmiana całkowita, gdzie nikt Cię nie zna i nie będzie porównywał do "starej" Ciebie. Wtedy będziesz miała "czystą kartę" i będziesz mogła zapisywać ją w całkiem nowy sposób. Od początku będziesz mogła być sobą i nie przejmując się opinią innych będziesz mogła żyć po swojemu. Wtedy z pewnością znajdziesz ludzi podobnych sobie, bo nie będziesz się "ukrywać" i poczujesz się pewniej.

 

A teraz wyjaśnienie, skąd te "mądrości" - niestety z własnych doświadczeń. Ja wszystko zrobiłam źle. Osiągnęłam sukces, ale nie swój (nie ten dający mi poczucie szczęścia). Zadusiłam w sobie moje własne JA dla wyższych idei - męża i rodziny. Osiągnęłam coś, czego inni mi zazdroszczą, a dorobiłam się ciężkiej depresji, która nie pozwala mi cieszyć się z osiągniętego celu (bo tak naprawdę nie był mój). Dziś wiem, że nie było warto.

 

Nie chcę pisać po raz kolejny o sobie , jeśli chcesz, trochę więcej jest tutaj: pustka-t57780-14.html

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×