Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nie chce byc szczesliwy


nvm

Rekomendowane odpowiedzi

Lepiej się podrapać, czy oswoić się ze swędzeniem?

Lepiej realizować swoje pragnienia, czy je sobie odpuszczać?

Lepiej jest działać, czy zatrzymać się i trwać w zatrzymaniu?

Gdy leżysz, lepiej jest skłonić się swoją decyzją do wstania, czy czekać, aż wstanie nastąpi samoczynnie, ignorując do tego czasu wszelkie związane z takim oczekiwaniem dyskomforty?

Lepiej jest zrobić coś ekscytującego, ale ryzykownego, od razu, czy odłożyć to na później?

Kiedy wybrać drogę znaną, a kiedy wybrać drogę rozwoju?

Jeśli na podstawie swojego doświadczenia uważasz, że masz tendencję do niedoszacowywania negatywnych konsekwencji lekkomyślnych działań, czy warto brać na to ogólną poprawkę na zasadzie: "Nie wiem jeszcze dlaczego to jest ryzykowne, ale na ogół uświadamiam sobie takie rzeczy dopiero po fakcie, więc lepiej się z tym wstrzymam, żeby się w coś nie wpakować"? Czy brać jakąś poprawkę na takie sytuacje i jeśli tak, to w jaki sposób?

 

Jak do tych wszystkich pytań ma się kwestia energii, wypoczynku i wyspania?

 

Edit - odnośnie postów Dark Velvet:

 

A jeśli zarówno kontrola jak i wolność, jakkolwiek je definiujesz, są jedynie substytutami składnika odżywczego?
A jest tak? Co jest tym składnikiem odżywczym?

 

edycja: i jak rozumieć "kontrolę"? Jako synonim mocy sprawczej, wiedzy niezbędnej przy podejmowaniu decyzji, realnego wpływu na innych ludzi?
Jako trzymanie samego siebie w ryzach bezpieczeństwa i utrzymywania status-quo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

"Poczucie własnej wartości" to też jest wg mnie termin z dupy. Bo niby wartości względem czego? Względem użyteczności społecznej dla świata? Zerowe. No i co? I mam to gdzieś. Dla mnie samej natomiast jestem warta dużo, bo praktycznie wszystko.
Szczerze mówiąc, nie wiem dokładnie jak to "poczucie własnej wartości" działa. Moja hipoteza jest następująca: mamy pewne kryteria - jeśli je spełniamy, to się cenimy i się lubimy. Podobnie możemy oceniać zresztą innych ludzi. Albo: jeśli ludzie, których zdanie cenimy, nas lubią (lub wiemy, że lubiliby nas, gdybyśmy się o to postarali), to wówczas również możemy siebie lubić.

 

Pewna część chce totalnej, obezwładniającej bliskości pozbawiającej całkowicie jakiejkolwiek kontroli, wręcz zatracenia się, a inna część pragnie bezpieczeństwa w postaci sprawowania całkowitej, niepodzielnej władzy nad sobą.
I jak sobie z tym radzisz? Jakie jest na to Twoje rozwiązanie?

 

Daje jakiś tam odpoczynek, ale nie poczucie tego, co dałaby wolność.
Co rozumiesz tutaj pod pojęciem "wolność"?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cześć

myśle że najważniejsze to mieć wsparcie w rodzinie

żeby nie być samemu jak sie wali

 

A mi się wydaje własnie, że ważne żeby mieć wsparcie w samym sobie.Znaleźć tą siłę. Bliscy mogą nie być dostępni na dany moment, mogą też przeżywać jakieś trudnosci, I co wtedy? Poza tym nikt nie przeżyje za nas życia, mimo szczerych chęci I dobrych rad. Przekonuję się o tym kolejny raz. I to nie to, że mam do kogoś o to pretensje. Takie są realia. Jesteś dorosły = bierzesz konsekwencje życia na swoje barki. Z perspektywy czasu widzę, że wychodzenie z wszelkich dołów zawdzięczam sobie, nikt tego za mnie nie odwalił i nigdy nie odwali. To jakaś utopia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A co, jeśli tym razem będę bardzo uważał, by już nie tworzyć sobie nowych rzeczy do realizacji? Co się wówczas stanie?
Może wpadniesz w depresję z powodu braku celowości życia? ;)
Jeśli na podstawie swojego doświadczenia uważasz, że masz tendencję do niedoszacowywania negatywnych konsekwencji lekkomyślnych działań, czy warto brać na to ogólną poprawkę na zasadzie: "Nie wiem jeszcze dlaczego to jest ryzykowne, ale na ogół uświadamiam sobie takie rzeczy dopiero po fakcie, więc lepiej się z tym wstrzymam, żeby się w coś nie wpakować"? Czy brać jakąś poprawkę na takie sytuacje i jeśli tak, to w jaki sposób?
Hmm, równie dobrze można mówić o niedoszacowaniu pozytywnych konsekwencji spontanicznych działań. :D Niedoszacowanie to nie jest problem, nie da się dokładnie oszacować przyszłości. Co do brania poprawki w stylu, jaki zaprezentowałeś - ale jak, po co? Jeśli zanim coś zrobisz, nie jesteś w stanie chociaż mniej-więcej oszacować stopnia ryzyka niepowodzenia, to znaczy, że albo go nie ma, albo sam nie wiesz, co chcesz zrobić.
Kiedy wybrać drogę znaną' date=' a kiedy wybrać drogę rozwoju?[/quote']To zależy od tego, co wolisz. Od charakteru. Gdy chcę zrobić coś dla przyjemności - wybieram drogę rozwoju, gdy chcę szybko osiągnąć zamierzony cel - drogę znaną.

 

I jak sobie z tym radzisz? Jakie jest na to Twoje rozwiązanie?
Heh, kto powiedział, że sobie radzę. Pozwalam sobie na jedno i drugie na przemian. Oczywiście nie może obyć się bez poczucia dezorientacji u obiektu, który został tą bliskością 'obdarzony'. No cóż.
można jeszcze "być obok", być obecnym
Tzn? Żeby wrócić do jakiegoś swojego bezpiecznego stanu umysłowego, potrzebuję izolacji, oddechu, odsunięcia się, dystansu. Jak jednocześnie 'być obok'?

 

Co rozumiesz tutaj pod pojęciem "wolność"?
Wolność w kontekście do tego, co wcześniej napisałeś:
Puszczenie kontroli' date=' prawdziwe puszczenie kontroli, to coś, czego nie możemy kontrolować. To jest jak skok w przepaść i całe nasze życie się wówczas rozpadnie.[/quote']Tylko ja bym tego nie widziała, jako rozpadnięcie się życia, tylko odcięcie się od przeszłości i przyszłości, skupienie się na odczuciach płynących w danej chwili ze zmysłów i czerpania z tego przyjemności. Takie wyłączenie myślenia, jedynie czucie, zrobienie czegoś przyjemnego, jak gdyby liczyło się tylko tu i teraz, odcięcie się od całej reszty myśli.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

można jeszcze "być obok", być obecnym
Tzn? Żeby wrócić do jakiegoś swojego bezpiecznego stanu umysłowego, potrzebuję izolacji, oddechu, odsunięcia się, dystansu. Jak jednocześnie 'być obok'?
Może się kiedyś dowiem...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie zmuszam,jak nie chcesz.
Dziękuję. Zbytek łaski.

 

Może wpadniesz w depresję z powodu braku celowości życia? ;)
I tak zaangażowałem się ponownie w życie tylko po to, żeby się czymś zająć i poprawić sobie samopoczucie. Wiedziałem, że to wszystko już nie jest na poważnie, że to tylko złudzenie. Dopiero później się na nowo w tym zapomniałem, zatraciłem i na nowo uwierzyłem. W takiej sytuacji zawsze mógłbym znowu sobie stworzyć jakieś nowe fantazje, w coś się zaangażować ;]

 

Hmm, równie dobrze można mówić o niedoszacowaniu pozytywnych konsekwencji spontanicznych działań. :D
Chodzi mi o to, że pierwszy odruch to: "O tak, to fajny pomysł" (przykład: zadzwonienie do byłej dziewczyny; nie mieliśmy kontaktu ze sobą przez lata). Dopiero później przychodzi refleksja, że później będę przez długi czas przez to żył w lęku, stresie, moje życie się zdestabilizuje, a więc nie warto. Wszystko może się rozsypać. I nie obchodzi mnie, co mogę na tym zyskać! [All I've got's what she didn't take (Linkin Park - In Pieces)]. Wolę brak straty niż zysk. Gdyby odżyła nasza znajomość, to byłby koniec względnie spokojnego życia, jakie obecnie mam. Za wysoka jest ta cena. Tym bardziej, że zawsze mogę przecież wrócić do tego pomysłu później, gdy będę do niego bardziej przekonany i/lub będę miał mniej do stracenia.

Na szczęście w tym przypadku miałem tą refleksję przed faktem, więc się w to bagno nie wpakowałem ;] Ale nieraz było tak, że dopiero po fakcie uświadomiłem sobie, że ta spontaniczna akcja, która wydawała mi się taka fajna, niesie za sobą ogromne i tragiczne konsekwencje.

 

Jeśli zanim coś zrobisz, nie jesteś w stanie chociaż mniej-więcej oszacować stopnia ryzyka niepowodzenia, to znaczy, że albo go nie ma, albo sam nie wiesz, co chcesz zrobić.
Brzmi to, jakbyś była tego pewna. Dałabyś sobie rękę uciąć, że jest tak, jak napisałaś?

 

To zależy od tego, co wolisz. Od charakteru.
Obawiam się, że moja osobowość jest rozdwojona (zobacz, jaki mam dzisiaj avatar :P).
Gdy chcę zrobić coś dla przyjemności - wybieram drogę rozwoju, gdy chcę szybko osiągnąć zamierzony cel - drogę znaną.
Rozwój nie tyle dla przyjemności, co dla osiągnięcia lepszej równowagi. Droga znana nie tyle dla szybkiego osiągnięcia celu, co dla zachowania obecnej równowagi. Boję się, że co za dużo naraz (rozwoju), to niezdrowo, że to na to jest potrzebna energia i że to trzeba robić stopniowo, stopniowo się z tym oswajać.

 

Heh, kto powiedział, że sobie radzę. Pozwalam sobie na jedno i drugie na przemian. Oczywiście nie może obyć się bez poczucia dezorientacji u obiektu, który został tą bliskością 'obdarzony'. No cóż.
Moja była też się mną bawiła, jak jojem. Od tamtego czasu mam uraz i nie wchodziłem w żadne nowe (poważniejsze) związki. Od tamtego czasu trzymam ludzi (szczególnie dziewczyny) na dystans. Wcześniej było inaczej - w tamtym związku właśnie byłem całkowicie otwarty i oddany. Bezbronny. Dałem jej kamień z wielkim Love. Ale dzięki niej zrozumiałem, że to głupota. Że nie warto nikogo tak blisko do siebie dopuszczać. Być może z wyjątkiem rodziny.

 

Tylko ja bym tego nie widziała, jako rozpadnięcie się życia, tylko odcięcie się od przeszłości i przyszłości, skupienie się na odczuciach płynących w danej chwili ze zmysłów i czerpania z tego przyjemności. Takie wyłączenie myślenia, jedynie czucie, zrobienie czegoś przyjemnego, jak gdyby liczyło się tylko tu i teraz, odcięcie się od całej reszty myśli.
Jeśli porzucasz kontrolę, to musisz się liczyć z tym, że z Twoim życiem może stać się wszystko. Jeśli nie jesteś gotowa stracić wszystkiego, to znaczy, że nie puściłaś kontroli w 100 procentach. Bo coś wówczas chcesz zachować, kontrolować. Czegoś wówczas nie puszczasz. Albo rybki, albo akwarium. Nie można mieć wszystkiego.

 

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Jak żyć? Jakich wyborów dokonywać? Którą częścią siebie kiedy się kierować? Po której stronie siebie kiedy się opowiadać? Mam bardzo poważne wątpliwości odnośnie swojego systemu dokonywania wyborów. Nie wiem, czy to jest normalne, czy może dla większości ludzi kolejne działania, które podejmują są oczywistą oczywistością, i może tylko ja tak mam...

 

A jeszcze odnośnie celów w życiu: Tylko jedna z moich (sub-?)osobowości stawia sobie jakieś cele. Druga (sub-?)osobowość żyje tu i teraz, jest jej wszystko jedno i nie obchodzi jej za bardzo, co się ze mną dzieje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli porzucasz kontrolę, to musisz się liczyć z tym, że z Twoim życiem może stać się wszystko. Jeśli nie jesteś gotowa stracić wszystkiego, to znaczy, że nie puściłaś kontroli w 100 procentach. Bo coś wówczas chcesz zachować, kontrolować. Czegoś wówczas nie puszczasz. Albo rybki, albo akwarium. Nie można mieć wszystkiego.
Wolałabym się nie wcinać w ten wątek, ale obawiam się, że z moim i czyimkolwiek życiem może się stać wszystko nawet wtedy, gdy iluzja posiadania 100% kontroli jest dobrze podkarmiona i mocno się trzyma. I, przepraszam, ale na co mie akwarium bez rybek?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wolałabym się nie wcinać w ten wątek, ale obawiam się, że z moim i czyimkolwiek życiem może się stać wszystko nawet wtedy, gdy iluzja posiadania 100% kontroli jest dobrze podkarmiona i mocno się trzyma.
Teoretycznie może i tak. Ale - nie wiem jak to wygląda u Ciebie - lecz moje doświadczenie mówi mi coś innego :P Moje doświadczenie mówi mi, że gdy trzymam się stałych schematów, moje życie wygląda na ogół podobnie :P A gdy zaczynam coś w nich zmieniać, moje życie również się zmienia. I im bardziej otwieram się na zmiany, tym więcej jest tych zmian. Możemy oczywiście teoretycznie gdybać, ze w każdej chwili może nas meteoryt walnąć, ale obawiam się, że moja praktyka jest mniej więcej taka, jak napisałem :P
I, przepraszam, ale na co mie akwarium bez rybek?
Hehe :D To piękne powiedzonko ukazuje właśnie w ten sposób ludzki tragizm wyboru xD

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Możemy oczywiście teoretycznie gdybać, ze w każdej chwili może nas meteoryt walnąć, ale obawiam się, że moja praktyka jest mniej więcej taka, jak napisałem :P
Miałam na myśli raczej nagłą chorobę, wypadek lub wewnętrzny konflikt odbierający sen.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Możemy oczywiście teoretycznie gdybać, ze w każdej chwili może nas meteoryt walnąć, ale obawiam się, że moja praktyka jest mniej więcej taka, jak napisałem :P
Miałam na myśli raczej nagłą chorobę, wypadek lub wewnętrzny konflikt odbierający sen.
Meteoryt to przykład, który chyba najtrudniej obalić, z którym najtrudniej dyskutować.

W moim doświadczeniu nagłe choroby i wypadki zdarzają się (dzięki Bogu!) bardzo rzadko. I potem (dzięki Bogu!) mijają (nie licząc czyjejś śmierci). Największe i najbardziej wywołujące cierpienie, gwałtowne i nagłe zmiany w moim życiu dokonywały się wtedy, gdy byłem na nie otwarty. Odkąd się utwardziłem i stałem się bardzo zachowawczy, takie zagrożenia w dużej mierze mnie (dzięki Bogu!) omijają. Unikam zagrożeń i nadmiernego ryzyka.

A co do wewnętrznego konfliktu, to jest to u mnie w dużej mierze trwały stan, czyli część aktualnej "równowagi", a więc trudno to liczyć jako zaburzenie kontroli.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wysyłam ten wątek jeszcze raz, bo nie chciał się załadować - być może z powodu polskich znaków w temacie. Pojawiał się błąd (502 Bade Gateway):

 

Pisze ten wątek szybko, zanim minie moja chwilowa względna jasność umysłu i zmienię zdanie.

Nie chcę być szczęśliwy. Sabotuję wszelkie moje działania, które mogłyby zmierzać w tym kierunku.

Chcę się za coś ukarać. Jestem masochistą. Coś takiego. Jest to autoagresja, ale nie fizyczna. Czasem aktywna, a czasem pasywna. Na przykład mam ochotę coś zrobić i wówczas szukam wymówek, żeby tego nie zrobić. Żeby zamiast tego zrobić coś gorszego. Albo jakoś to opóźnić chociaż. Dlaczego? Nie mam pojęcia.

 

Niektórzy ludzie tak mają, że swoje doczesne szczęście traktują na opak.

 

Prawdziwe szczęście polega na wyrzeczeniu się wszelkich pragnień.

 

Gdy pani wychyli swoją piękną i cudowną pupę, to się jej współczuje, zamiast okazać zainteresowanie bardzo pięknym i cudownym tematem. Wszyscy którzy urodzili się mają pecha. Piękne panie i ich pupy też. Grunt to myśleć w szerszej perspektywie i mieć wszelkie swe pragnienia na wodzy.

 

Nie bić się o resztki, nawet o główne danie, to nie ma sensu. Wszyscy się biją i mają z tego ledwie urywki przyjemności, ulotne chwile zapomnienia.

 

Kochać wszystkich bezwarunkowo, to jest szczęście. Takie moje zdanie pisane pod wpływem, tyle.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Prawdziwe szczęście polega na wyrzeczeniu się wszelkich pragnień. [...] Kochać wszystkich bezwarunkowo, to jest szczęście. Takie moje zdanie pisane pod wpływem, tyle.
Buddysta?

A co do pragnień, to się nie zgadzam. Tych najgłębszych się nie da wyzbyć, a przynajmniej ja nie potrafię. Dla mnie to tak, jakbym stawiał opór Bogu (jeśli nie uznajesz Boga, to: głosowi serca/wyższemu ja/czemuś większemu ode mnie). Uwierz mi, próbowałem i to właśnie wtedy cierpiałem najbardziej. Gdybyś napisał o przywiązaniu, to co innego. Jest różnica między pragnieniem ("ekscytuje mnie ten pomysł, jestem do niego zainspirowany"), a postawą "potrzebuję tego! muszę to mieć i dopiero wtedy zaznam spokoju!"). To drugie mam już dawno za sobą. Chyba, że pozostały jakieś subtelne, wysublimowane resztki.

 

Pisane również pod wpływem, ale drobnych niedogodności żołądkowych, w związku z czym pozwoliłem sobie na pewne mocne tezy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Buddysta?

A co do pragnień, to się nie zgadzam. Tych najgłębszych się nie da wyzbyć, a przynajmniej ja nie potrafię. Dla mnie to tak, jakbym stawiał opór Bogu (jeśli nie uznajesz Boga, to: głosowi serca/wyższemu ja/czemuś większemu ode mnie). Uwierz mi, próbowałem i to właśnie wtedy cierpiałem najbardziej. Gdybyś napisał o przywiązaniu, to co innego. Jest różnica między pragnieniem ("ekscytuje mnie ten pomysł, jestem do niego zainspirowany"), a postawą "potrzebuję tego! muszę to mieć i dopiero wtedy zaznam spokoju!"). To drugie mam już dawno za sobą. Chyba, że pozostały jakieś subtelne, wysublimowane resztki.

 

Pisane również pod wpływem, ale drobnych niedogodności żołądkowych, w związku z czym pozwoliłem sobie na pewne mocne tezy.

 

Po kolei

 

1. Czy buddysta? Może tak, a może nie.

2. Nikt z grubsza normalny nie potrafi wyrzec się wszelkich swoich pragnień w całkowitym stopniu. Grunt to krok po kroku nad nimi pracować i się zmieniać, nawet w minimalnym stopniu - to już się liczy i daje lepsze nadzieje na przyszłość.

 

Co do Siły Sprawczej, wiesz - czasami szuka się pomocy u Siły Sprawczej, prosi, wręcz błaga o pomoc, a samemu ma się złe intencje i zachowuje się mu na przekór, więc nic dziwnego, że takie modlitwy zwyczajnie nie zostaną wysłuchane. Jeśli Twoje modlitwy miały intencje szkodzące jakiejś osobie, jeśli robiłeś jednocześnie źle, nawet nie czynem, wystarczyły złe myśli, to takie modlitwy zwyczajnie nie były skuteczne.

 

3. Jeśli ktoś myśli, że zostanie zaspokojony jak coś dostanie, to się myli. Jego pragnienie będzie rosnąć, aż w końcu zje jego samego.

 

Każdy ma jakieś pragnienia, grunt to je powoli ograniczać do rozsądnego poziomu, który im jest niezbędny.

 

Czyli zamiast zaliczać każdą, która popadnie i wyrazi na to zgodę, znaleźć sobie jedną, z która ma się bardzo wiele wspólnego i z nią harcować, a potem ew. optymalnie także zapylić ten kwiatek.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

1. Czy buddysta? Może tak, a może nie.
Nie wstydź się :P Boisz się, że inni będą zbyt pochopnie odrzucać to, co piszesz, bo "Aaa... to znowu tylko ten buddysta"?

 

2. Nikt z grubsza normalny nie potrafi wyrzec się wszelkich swoich pragnień w całkowitym stopniu. Grunt to krok po kroku nad nimi pracować i się zmieniać, nawet w minimalnym stopniu - to już się liczy i daje lepsze nadzieje na przyszłość.
Piszesz tak jakby pragnienia były czymś złym, a nie sensem naszego istnienia...Jeśli masz pragnienie pozbycia się pragnień, to spoko - Twoje prawo. Ale różni ludzie mają różne pragnienia. Pragnienie zrobienia czegoś dobrego, to też pragnienie - je też zamierzasz ograniczać? A co z pragnieniem, by pójść na spacer?

 

Co do Siły Sprawczej, wiesz - czasami szuka się pomocy u Siły Sprawczej, prosi, wręcz błaga o pomoc, a samemu ma się złe intencje i zachowuje się mu na przekór, więc nic dziwnego, że takie modlitwy zwyczajnie nie zostaną wysłuchane. Jeśli Twoje modlitwy miały intencje szkodzące jakiejś osobie, jeśli robiłeś jednocześnie źle, nawet nie czynem, wystarczyły złe myśli, to takie modlitwy zwyczajnie nie były skuteczne.
Bardzo mądre słowa. Tylko czemu kierujesz je do mnie? W oczach Twych jestem taki zły? :P

 

3. Jeśli ktoś myśli, że zostanie zaspokojony jak coś dostanie, to się myli. Jego pragnienie będzie rosnąć, aż w końcu zje jego samego.
Nieprawda. Wiem z doświadczenia. Podobno inni ludzie mają w tej kwestii inne doświadczenia, ale ja wiem ze swojego. Gdy moje największe marzenie zostało spełnione czułem się tak, jakbym wygrał już swoje życie i miał odtąd już tylko spijać śmietankę.

 

Każdy ma jakieś pragnienia, grunt to je powoli ograniczać do rozsądnego poziomu, który im jest niezbędny.
Moim problemem jest właśnie to, że ja się nauczyłem swoje pragnienia ignorować, zamiast je realizować.

 

Czyli zamiast zaliczać każdą, która popadnie i wyrazi na to zgodę, znaleźć sobie jedną, z która ma się bardzo wiele wspólnego i z nią harcować, a potem ew. optymalnie także zapylić ten kwiatek.
Ło matko. Niesamowite, że w taki sposób mnie postrzegasz xD Nie jestem tylko pewien, na czym się opierasz :P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja tez kurva nie chce, pier dole to wszystko, zajebie sie, nienawidze siebie i calego swiata,

jestem pierdolonym chujostwem ktore /cenzura/ wie skad sie wzielo na tej planecie.

 

Dużo problemów i brak chęci ich rozwiązania, może chęć jest, tylko głęboko ukryta.

 

Może warto wejrzeć w siebie i się im przyjrzeć.

 

Oczywiście tak sobie tylko piszę, nie wartościuję, ani nie oceniam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja tez kurva nie chce, pier dole to wszystko, zajebie sie, nienawidze siebie i calego swiata,

jestem pierdolonym chujostwem ktore /cenzura/ wie skad sie wzielo na tej planecie.

 

Dużo problemów i brak chęci ich rozwiązania, może chęć jest, tylko głęboko ukryta.

 

Może warto wejrzeć w siebie i się im przyjrzeć.

 

Oczywiście tak sobie tylko piszę, nie wartościuję, ani nie oceniam.

 

wszystko jest zawalone, nie mam sił do odbudowywania, za dużo bym chciał, mam osobowość unikająca i odrobinę narcyzmu,

to przesrana mieszanka, nienawidze siebie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wszystko jest zawalone, nie mam sił do odbudowywania, za dużo bym chciał, mam osobowość unikająca i odrobinę narcyzmu, to przesrana mieszanka, nienawidze siebie.
Tak. Nienawiść do siebie i postrzeganie siebie jako kogoś beznadziejnego, to rzeczywiście typowe objawy narcyzmu, panie doktorze psychologii.

 

A tak na poważnie (to nie była agresja, tylko żart, jakby co) - być może jesteś teraz w idealnym stanie do obejrzenia sobie czegoś takiego:

 

[videoyoutube=gu_pZjcwJNc][/videoyoutube]

 

Albo czegoś takiego:

 

[videoyoutube=bcS52YYh4Gk][/videoyoutube]

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dr Psycho Trepens, jeszcze to:

 

Objawy osobowości unikającej - wikipedia, ICD-10:

 

stałe napięcie i niepokój, (to ja, to ja!)

poczucie nieatrakcyjności indywidualnej, (to nie, ja jestem akurat zajebisty! jeśli jesteś narcyzem, to nie powinieneś też tak siebie spostrzegać?)

koncentracja na krytyce, (to ja, to ja!)

niechęć do wchodzenia w związki, (to ja, to ja!)

ograniczony styl życia – zapewnianie sobie fizycznego bezpieczeństwa, (to ja, to ja!)

unikanie kontaktów społecznych z obawy przed krytyką, brakiem akceptacji, odrzuceniem[2]. (to ja, to ja!)

 

Wikipedia, DSM-IV:

 

unikanie działalności zawodowej, która wymaga znaczących kontaktów interpersonalnych, spowodowane obawami przed krytyką, dezaprobatą lub odrzuceniem, (to ja, to ja!)

niechęć do wiązania się z innymi ludźmi, z wyjątkiem niektórych lubianych osób, (to ja, to ja!)

powściągliwość w związkach intymnych spowodowana obawą przed zawstydzeniem lub wykpieniem przez innych, (możliwe, że to ja)

zaabsorbowanie krytyką lub odrzuceniem w sytuacjach społecznych, (to ja, to ja!)

powstrzymywanie się przed wchodzeniem w nowe relacje interpersonalne z powodu poczucia niedopasowania (ang. feelings of inadequacy), (nie wiem, nie jestem pewien)

postrzeganie siebie jako społecznie niekompetentnego, niepociągającego lub gorszego od innych, (kiedyś tak miałem, jeszcze zanim łyknąłem eliksir zajebistości xD być może czasem to trochę wraca)

niezwykła niechęć do podejmowania osobistego ryzyka lub do angażowania się w jakiekolwiek nowe działania, ponieważ mogą one okazać się kłopotliwe[4]. (TAAAAAAAAKK!!!!!!!!!!!!! BINGO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! TO JA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!)

 

Witaj w klubie, dr Psycho Trepens :) Nie jesteś sam xD

 

EDIT: Hmm...możliwe, że to co teraz mam, to okres lekkiej manii, ale nie jestem pewien, nie znam się na tym tak dobrze xD

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja mowie tylko suche fakty, to co zostało mi zdiagnozowane na testach psychologicznych.

aktualnie mam ciężką depresję i do narcyzmu mi bardzo daleko, ale w remisji ten element istnieje.

chodzi o to, że uciekam od prawdziwego siebie i kształtuję sobie wyimaginowaną postać samego siebie,

ta postać jest zakłamana i nieprawdziwa, ona ma zakryć moje kompleksy, robie wtedy z siebie pajaca,

błazna, chce by zwracali na mnie uwagę, ehh szkoda gadać.

 

dr. Hackenbush to twoim zdaniem też doktor czy zwykłe jaja ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dr. Hackenbush to twoim zdaniem też doktor czy zwykłe jaja ?
Nie rozumiem pytania, nie kojarzę gościa.

 

Ale rozkazuję Ci!!! rozważenie obejrzenia sobie jakiegoś z wysłanych filmików (nie musisz oglądać, jeśli nie chcesz, tylko weź pod uwagę taką możliwość; kiedy ja byłem w najgorszym okresie swojego życia ktoś też mógłby mi wówczas polecić coś takiego, ale nie miałem wtedy tyle szczęścia; to teraz zamierzam życiu pokazać "jak to się robi; jak się pomaga ludziom w desperackiej potrzebie"; nie wiem, czy Ci to pomoże; nie mogę też obiecać, że Ci nie zaszkodzi; ale przynajmniej daję Ci taką możliwość). Skoro masz deprechę, to wrzucę Ci coś takiego (jest też krótsze):

 

[videoyoutube=xQU3JxUCm-4][/videoyoutube]

 

A jeśli wolisz czytać, to Potęgę Teraźniejszości Eckharta Tolle.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja tez kurva nie chce, pier dole to wszystko, zajebie sie, nienawidze siebie i calego swiata,

jestem pierdolonym chujostwem ktore /cenzura/ wie skad sie wzielo na tej planecie.

 

Dużo problemów i brak chęci ich rozwiązania, może chęć jest, tylko głęboko ukryta.

 

Może warto wejrzeć w siebie i się im przyjrzeć.

 

Oczywiście tak sobie tylko piszę, nie wartościuję, ani nie oceniam.

 

wszystko jest zawalone, nie mam sił do odbudowywania, za dużo bym chciał, mam osobowość unikająca i odrobinę narcyzmu,

to przesrana mieszanka, nienawidze siebie.

 

Zagadaj na pw, pogadamy.

 

Ja miałem identycznie, a moja sytuacja dopiero jest niewesoła.

 

I wątpliwe żebyś miał równie przerąbane w życiu co ja i tyle w nim zmarnował szans i okazji, chociaż jest to możliwe.

 

dr Psycho Trepens, jeszcze to:

 

Objawy osobowości unikającej - wikipedia, ICD-10:

 

stałe napięcie i niepokój, (to ja, to ja!)

poczucie nieatrakcyjności indywidualnej, (to nie, ja jestem akurat zajebisty! jeśli jesteś narcyzem, to nie powinieneś też tak siebie spostrzegać?)

koncentracja na krytyce, (to ja, to ja!)

niechęć do wchodzenia w związki, (to ja, to ja!)

ograniczony styl życia – zapewnianie sobie fizycznego bezpieczeństwa, (to ja, to ja!)

unikanie kontaktów społecznych z obawy przed krytyką, brakiem akceptacji, odrzuceniem[2]. (to ja, to ja!)

 

Stałe napięcie zapewne bierze się z jakiejś nieprzyjemności w dzieciństwie, możliwe że ktoś w rodzinie nie był wobec Ciebie całkiem w porządku

 

Poczucie nieatrakcyjność jest z tym typowe, człowiek stale przyrównuje się do innych i zawsze uzna siebie za gorszego, bo taki się czuje. Może wyglądać jak młody bóg, to nie ma znaczenia. Jeśli ktoś był często krytykowany, na każdym kroku, to potem zawsze znajdzie w sobie jakąś ułomność i ją wyolbrzymi do wielkich rozmiarów.

 

Cóż, jeśli kiedyś zbierało się tylko baty, bo człowiek nie wiedział jak się zachować, to potem uprawia pozerkę i masochizm, też niestety zrozumiałe.

 

Po co wchodzić w związki, jeśli człowiekowi zawsze odbije, zawsze palnie co nie trzeba i do widzenia - nasza kolejna piękna ucieka w popłochu.

 

Cóż, z tym jest się bojazliwym, chociaż człowiek nikomu w realu się do tego nie przyzna, przecież wcześniej za bycie strachliwym zbierał baty, więc po co się przyznawać?

 

Jeśli ktoś kiedyś nigdy tej akceptacji nie miał, ani na podwórku, ani w szkole, a czasem nawet w domu, to się robi odludkiem, chociaż możliwe że bardzo pragnie towarzystwa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×