Skocz do zawartości
Nerwica.com

natręctwa na tle religijnym i skrupulatyzm


Gość

Rekomendowane odpowiedzi

moje pojebanie zaczelo sie wlasnie od natrectw na tle religijnym - potrafilam modlic sie przed snem godzinami a i tak balam sie ze to za malo wiec klepalam wyuczona formulke po x razy i tak w kolko kazdego dnia japierdole nawet nie wiecie jak sie ciesze ze z tego wyroslam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie tyle abstynencja, co ograniczenie religijności do czasu, aż zamiast chorej wykształci się zdrowa (np. rezygnacja ze zbyt częstej spowiedzi). Moim zdaniem nie ma sensu rezygnować z relacji z Bogiem.

Ludzie zaburzeni mają problem z praktykami religijnymi. Zdrowe osoby nie mają z tym problemu. Mogą chodzić do kościoła, modlić się. Jak dla mnie problem z religijnością jest objawem. Zdrowie to dojrzała religijność.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie czuję potrzeby większego angażowania się religijnego. Dla mnie praktyki religijne ogólnie są męczące. Dwa pacierze i udział we Mszy w dni nakazane "w zasadzie mi wystarczą". Teraz nie modlę się jakoś bardzo dużo. Mam dużo wątpliwości na temat wiary. Obowiązek spowiedzi jest dla mnie czymś wyraźnie obciążającym. Mam problem z organizacją funkcjonowania, np. pisaniem pracy dyplomowej czy nawet i postów na forach.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Take

 

 

Większość ludzi myśli, że szaleństwo, to zbyt mało logiki, a za dużo wyobraźni - ktoś zauważył, że jest odwrotnie, szaleństwo to często właśnie logika pozbawiona wyobraźni. Skrupulant jest właśnie takim więźniem połączenia logiki i lęku. Z góry uprzedzam, że nie jestem ani kapłanem, ani nawet teologiem, ale za to skrupulantem z pewnym stażem ;) O ile Ty też nim jesteś, a zakładam, że tak, to może przyda Cie się to, co mi pomogło.

 

 

1. Zaufanie

 

Kiedy Pan Jezus Cię stwarzał znał wszystkie twoje przyszłe grzechy, Bóg jest przecież wszechwiedzący. Nie tylko te, które dotąd popełniłeś, ale też te, które dopiero popełnisz. I pomimo tego, chciał Cię nie tylko stworzyć, ale w konsekwencji także za Ciebie umrzeć. Cokolwiek więc zrobisz, Bóg już zdecydował, że Cię nie skreśli, zawsze możesz się nawrócić. Teologowie mówią, że w Nim nie ma żadnej zmiany, więc skoro kochał Cię wtedy tak, że chciał za Ciebie oddać życie, to kocha Cię tak samo w tej chwili, i tak samo będzie Cię kochał jutro. Czy ktoś oddaje swoje życie za kogoś, żeby potem go zniszczyć, czekać tylko na okazję, żeby posłać go do piekła? Dla mnie to nie trzyma się kupy. Spróbuj się nad tym zastanowić za każdym razem gdy powstanie w Tobie nieufność wobec Boga.

 

Przypuszczam, że równoległym problemem jest brak zaufania do siebie samego i do swoich ocen. Często pewnie masz wątpliwość czy sam siebie nie oszukujesz, na przykład co do tego czy świadomie zdecydowałeś się na wielkie zło. Oczywiście bardzo łatwo nam się samozakłamywać, ale na tą konkretną wątopliwość spójrz może inaczej: czy jest coś, co by mogło Cię skłonić do tego żeby przekroczyć twój lęk przed piekłem tak, że świadomie i dobrowolnie wybrałbyś wielkie zło? Jak myślisz, czy człowiek odczuwający niewyobrażalnie wielki lęk wysokości może świadomie skoczyć w przepaść? Według mnie nie zbliży się do krawędzi nawet ze spadochronem na plecach, a jeśli przypadkiem przy niej się znajdzie, to nie będzie w stanie w ogóle się ruszyć albo w popłochu ucieknie w przeciwną stronę. Właściwie wydaje się, że tylko jeszcze większy strach mógłby go zmusić do skoczenia w przepaść, ale wtedy przecież jego wybór nie byłby dobrowolny. Wiele grzechów sprawia przyjemność lub przynosi doraźną korzyść. Popełniasz je? Jeśli nie, to czy możliwe żebyś chciał popełniać te, które nie mają nawet pozornego dobra? Trochę to byłoby zaskakujące gdyby ktoś chcąc zrzucić parę kilo, odmawiałby sobie tortu, a opychał się czerstwym pieczywem.

 

Kiedy masz wątpliwości czy świadomie i dobrowolnie zdecydowałeś się na wielkie zło, zastanów się nad tym. Oczywiście nie siedzę w twoim umyśle i nie jestem w stanie za Ciebie zdecydować o winie, przypuszczam jednak, że po prostu nie odróżniasz pokusy od grzechu, grzechu od niedoskonałości, do tego nie rozumiesz na czym polega grzech ciężki, a poczucie winy mające źródło w lęku mylisz z wyrzutami sumienia.

 

 

2. Grzech ciężki

 

Podoba mi się definicja grzechu ciężkiego z dawnego katechizmu, bo jest krótka i jasna. Na pytanie co to jest grzech śmiertelny odpowiada, że «jest to przekroczenie prawa, popełniane z wiedzą i wolą przy świadomości ciężkiego przewinienia». Bardzo istotne jest zrozumienie owej świadomości. Tłumaczy się ją w pewnej starej książce tak: «Drugiem znamieniem jest pełna świadomość ze strony człowieka. Niejasność lub ograniczoność rozpoznania wyklucza grzech śmiertelny, tak samo jak niezawiniona niewiedza wyklucza winę osobistą. (…) W rozpoznaniu więc musi człowiek uświadomić sobie jasno i niedwuznacznie grzeszność zamierzonego [lub aktualnego] czynu i zarazem stopień tej grzeszności. (…) Grzech więc śmiertelny może być popełniony tylko, o ile jego przedmiotem jest rzecz ważna, a popełniający jasno poznaje czyn i nań się zgadza. Jeżeli natomiast brakuje [chociaż] jednego z tych znamion, to, o ile w ogóle będzie grzech, będzie to tylko grzech powszedni». Świadomość to nie jest obawa czy przeczucie, tylko zdawanie sobie sprawy z czegoś. Podkreślmy to „jasno i niedwuznacznie”. Dodam tylko, że chodzi o ocenę subiektywną: jeśli jestem przekonany, że opuszczenie Mszy świętej w środę popielcową jest grzechem ciężkim, to decydując się nie iść popełniam grzech ciężki, mimo, że obiektywnie w ogóle nie ma takiego obowiązku. Po więcej informacji warto jeszcze później zajrzeć tutaj http://www.teologia.pl/m_k/zag10-4.htm i tutaj http://www.teologia.pl/m_k/zag06-4g.htm

 

Oczywiście, ktoś mógłby mieć przewrotny plan, i by nie wiedzieć co jest materią ciężką, specjalnie unikać wiedzy na ten temat, by móc sobie grzeszyć, ale przecież taki przewrotny plan sam w sobie juz byłby wielkim złem, które każdy dostrzeże. Trudno sobie jednak wyobrazic aby taka przewrotność groziła skrupulantowi.

 

Tak na marginesie kilka słów o twoich problemach z „przysięgami”. Przede wszystkim aby ślub był ważny konieczna jest przemyślana, świadoma decyzja (zdaję sobie sprawę, że składam ślub i co on oznacza oraz chcę zaciągnąć takie zobowiązanie), a do tego według podręcznika teologii moralnej by niedotrzymanie ślubu prywatnego było grzechem ciężkim konieczny jest 1) POWAŻNY przedmiot i równocześnie 2) WYRAŹNA intencja związania się pod grzechem ciężkim. Co do przyszłych „przysiąg” będziesz więc już wiedział.

 

 

3. Pewność

 

Bardzo ważne jest zrozumienie jakiej pewności w naszych decyzjach powinniśmy od siebie wymagać aby nasze działanie było odpowiedzialne. Nawet jeśli wejdziesz w obszar nauki, to uświadomisz sobie, że ostatecznie nic nie jest absolutnie pewne i nawet matematyka bazuje na pewnych założeniach wstępnych, których nie da się udowodnić. Jest tak w każdej dziedzinie, bo «tylko Bóg może mieć i ma zupełną pewność – ze względu na swą wszechwiedzę. Wszelka inna pewność jest niepełna, punktowa, aspektowa, stopniuje się. Na ogół za pewnych uważamy się po prostu wtedy, gdy nasza pewność przeważy nad niepewnością. Trzeba by pamiętać – i pogodzić się z tym – że to „przeważenie”, jak w prawdziwej wadze, nie oznacza usunięcia niepewności; oznacza jej zawieszenie, podczas gdy szalka naszej pewności przez ciężar nagromadzonych racji idzie mocno w dół, aż oprze się na ziemi. Ten moment „przeważenia” możemy nazwać za scholastykami pewnością moralną. Ta zwykle musi nam wystarczyć do osobistego formułowania sądów i podejmowania decyzji.» ( http://christianitas.org/news/niepewnosc ). Skrupulantowi zwykle ciężko jest osiągnąć nawet tak rozumianą pewność moralną, a wymaga od siebie pewności absolutnej, czyli czegoś niemożliwego do osiągnięcia.

 

Na przykładzie. Możemy mieć we własnym rozumie wątpliwości co do jakiegoś dogmatu, ale zważywszy na to, że ogłosił go Kościół, nawet jeśli nie jesteśmy w stanie w tym momencie takiego stanowiska zrozumieć, możemy mieć moralną pewność, że bezpiecznie jest taką prawdę wyznawać, a źle jest o niej wątpić. Powaga Kościoła przeważyła szalę. Podobnie możemy mieć pewność, że tam gdzie sami nie jesteśmy pewni i odczuwamy zamęt, całkiem bezpiecznie możemy iść za radami i osądami spowiednika, bo nawet jeśliby się w istotnej rzeczy pomylił, to na pewno Pan Bóg uszanuje jego urząd. Powaga sakramentu przeważyła szalę. Zresztą «wszyscy bez wyjątku teologowie i pisarze ascetyczni zgodnie stwierdzają, że [właśnie] przez nieposłuszeństwo [spowiednikowi] skrupulat z własnej winy w nieskończoność odwleka uleczenie swej choroby».

 

 

4. Owoce.

 

Często jedynym kryterium naszego rozeznania mogą być dopiero owoce. Słowo Boże poucza nas, że dobre „drzewo” nie może wydawać złych ”owoców”. Jeśli więc myśl wprost prowadzi Cię do nieufności wobec Boga, Kościoła czy spowiednika, to czy może być to myśl od Boga? Przecież Bóg pragnie żebyśmy Jemu, Kościołowi i spowiednikowi ufali, działał by więc wbrew własnej woli, a czy to możliwe? Jeśli myśl żąda od człowieka czegoś niemożliwego, na przykład absolutnej pewności czy przypomnienia sobie czegoś czego nie potrafi sobie przypomnieć, to czy może pochodzić od Boga? Czy Bóg żądał by od człowieka więcej niż to możliwe? A czy taki "prorok", który się myli, na przykład mówi ci coś, co później okazuję się nieprawdą, bo na przykład spowiednik stwierdza wyraźnie inaczej, albo nawet sam inaczej, gdy lęk mija, to oceniasz, może być posłany przez Boga? Przemyśl jakie w twoim życiu duchowym są owoce tego czego doświadczasz? Czy to czego doświadczasz powoduje w tobie wzrost wiary, nadziei i miłości?

 

 

5. Modlitwa

 

Jak dobrze znasz Pana Jezusa? Po nawróceniu spotkałem w życiu kilku ludzi, od których biło jakieś szczególne dobro i ciepło. Jednym z nich był kapłan, który mimo, że poznał moje najgorsze grzechy (a wierz mi, że mam tu na myśli na prawdę bardzo, bardzo złe uczynki), to nadal mnie w pełni akceptował. Oczywiście wcześniej odbywałem już spowiedzi, i nikt mnie nie potępiał, ale on był w tej akceptacji tak naturalny, że nie miałem wątpliwości, że nadal patrzył na mnie z taką samą miłością jak wcześniej. Wtedy zdałem sobie sprawę, że choćby cały świat poznał moje wszystkie złe uczynki i się ode mnie odwrócił, to na nim mogę polegać, bo już nie ma niczego takiego co mogłoby zmienić jego nastawienie. Nocą nie mogłem z tego powodu spać, bo przepełniała mnie jakaś nieznana wcześniej radość. Szczerze mówiąc płakałem jak dziecko, bo zdałem sobie sprawę, że skoro on mnie nie odrzucił, to tym bardziej nieskończenie lepszy Bóg, też mnie nie odrzuca.

 

Dobro, którego doświadczasz od innych ma swoje źródło w sercu Pana Jezusa, widząc więc to dobro w nich, możesz podejrzewać jaki On jest. Poproś Go, który przecież od lat widzi twoje zmagania, wszystkie udręki twojej duszy, aby pozwolił Ci zobaczyć twoje cierpienie Jego kochającymi oczami. Jesteś ochrzczony, więc jesteś Jego synem.

 

Obiecuję modlitwę, Ty też proszę pomódl się za mnie. Wszystkiego dobrego!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dmx

 

Bardzo ładnie to opisałeś i mam nadzieję, ze to uświadomi wszystkim osobom, które zadreczaja się z powodu Boga i nie mogą ogarnąć, ze Bog i religia są po to aby nieść pociechę, nadzieję i ulge. Nie są i nie powinny być narzędziem nęknia albo utrudnianiem sobie zycia. Dzieki niej mamy być lepsi dla innych ale tez dla siebie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dla mnie "udręką" jest sama konieczność przypominania sobie grzechów ciężkich i wyznawania ich... Moją mentalność oburza cały ten "zachód"... Moja psychika chciałaby całkowitego zniesienia obowiązku spowiedzi i rachunku sumienia dla wiernych.

 

Koszmar skrupułów nasilało u mnie to także, że jeżeli się zataiło jakiś grzech ciężki, to trzeba było powtarzać na kolejnej spowiedzi WSZYSTKIE grzechy ciężkie, które powiedziało się na tej spowiedzi, na której się zataiło grzech ciężki, a nie tylko to, co zatajone.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dla mnie "udręką" jest sama konieczność przypominania sobie grzechów ciężkich i wyznawania ich...

 

Nie masz sobie przypominać grzechy ciężkie, tylko te, które popełniłeś. Nie chodzi o to, żeby wyszukać coś na siłę. Masz znaleźć obszary w swoim życiu, w których chciałbyś być lepszym człowiekiem. Jeśli tego nie ma, to nie ma. Proponuję, żebyś skorzystał z rachunku sumienia dla skrupulantów, który zamieściłam wcześniej, to powinno trochę uprościć Twój rachunek sumienia.

Moim zdaniem stoisz w martwym punkcie, masz problem ze spowiedzią, więc stwierdzasz, że spowiedź dla Ciebie powinna zostać zniesiona, jednak czujesz że się nie da uciec od tego obowiązku, no i koniec. A możesz próbować zrozumieć charakter swoich problemów, poddać je refleksji, poszukać pomocy i sposobów, jak sobie z nimi radzić, prosić Boga, by pomógł Ci.

Nie wiem jak często chodzisz do spowiedzi, ale skoro to taki ból, to bym to na Twoim miejscu mocno ograniczyła.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Koszmar skrupułów nasilało u mnie to także, że jeżeli się zataiło jakiś grzech ciężki, to trzeba było powtarzać na kolejnej spowiedzi WSZYSTKIE grzechy ciężkie, które powiedziało się na tej spowiedzi, na której się zataiło grzech ciężki, a nie tylko to, co zatajone.

 

Wytłumacz mi po co miałbyś przystępować do spowiedzi z zamiarem zatajenia grzechu ciężkiego, ilości lub okoliczności, którą rozpoznajesz jako istotną, wiedząć, że spowiedź będzie nieważna? Sądzę, że masz na myśli sytuację pomyłki, a nie świętokradztwa. O żalu za grzechy w ogóle w kontekście skrupulanta nie warto wspominać, bo nieustannie boi się on piekła.

 

Według mnie jest mało prawdopodobne, aby ktoś, kto dobrowolnie przystepuje do spowiedzi, nie będąc zmuszony okolicznościami takimi jak ślub czy chrzest, dopuścił się świętokradztwa, bo po co by w ogóle do tej spowiedzi szedł, skoro wiedziałby, że nic mu ona nie da, a jego stan będzie jeszcze trudniejszy niż wcześniej? Dla mnie to byłoby niedorzeczne.

 

Czy przeczytałeś dokładnie moją poprzednią wiadomość? Dopóki nie zrozumiesz czym jest grzech ciężki i pewność moralna, nie zrobisz kroku dalej. Jak zrozumiesz te zagadnienia, nie będziesz bał się świętokradztwa, bo będziesz potrafił odróżnić, to co musisz wyznać od tego, co możesz śmiało pominąć.

 

Jeśli masz jednak zamiar tylko pisać, a nie czytać tego, co piszą inni, to rozmowa nie ma żadnego sensu i na własne życzenie dalej będziesz się męczył. Musisz spróbować słuchać innych i popracować nad sobą, bo oczekiwanie, że ktoś zniesie spowiedź jest nierealne. Refren ma rację, że sam wiesz, że nie uciekniesz od obowiązku spowiedzi. Przede wszystkim dlatego, że wolność, której pragniesz, wiąże się właśnie z decydowaniem, przed którym uciekasz.

 

Zapraszam do mojego poprzedniego posta, może napiszę coś więcej jak dojdę do przekonania, że rozumiesz czym jest grzech ciężki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dodam może tylko, że moje podpowiedzi mają dać jakiś kierunek, zachęcić do zadania sobie pewnych pytań i osobistych przemyśleń. Jeśli piszę, że wydaje mi się coś mało prawdopodobne, to nie znaczy, że w ogóle jest to nie możliwe: ktoś, pod wpływem pokusy, jakiejś wielkiej bojaźni czy zakłamania, mógł faktycznie zataić to, co miał obowiązek wyznać. Sam swoją pierwszą spowiedź generalną po powrocie do Kościoła odbyłem raczej niewążnie, choć działałem w wielkim zamęcie. Swoją sytuację każdy może w sumieniu ocenić jedynie sam, bo tylko on ma wszystkie elementy układanki, a ewentaulne wątpliwości najlepiej wyjaśniać ze spowiednikiem, który jest odpowiednio umocowany do tego, aby podjąć wiążącą decyzję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dodam może tylko, że moje podpowiedzi mają dać jakiś kierunek, zachęcić do zadania sobie pewnych pytań i osobistych przemyśleń. Jeśli piszę, że wydaje mi się coś mało prawdopodobne, to nie znaczy, że w ogóle jest to nie możliwe: ktoś, pod wpływem pokusy, jakiejś wielkiej bojaźni czy zakłamania, mógł faktycznie zataić to, co miał obowiązek wyznać. Sam swoją pierwszą spowiedź generalną po powrocie do Kościoła odbyłem raczej niewążnie, choć działałem w wielkim zamęcie. Swoją sytuację każdy może w sumieniu ocenić jedynie sam, bo tylko on ma wszystkie elementy układanki, a ewentaulne wątpliwości najlepiej wyjaśniać ze spowiednikiem, który jest odpowiednio umocowany do tego, aby podjąć wiążącą decyzję.

 

Moja mentalność myśli, że taka spowiedź musi być ważna. Konieczność wyznania wszystkich grzechów naraz dla takiej upośledzonej osoby jak ja jest przytłaczająca. Moja psychika uważa, że nawet od zwykłych ludzi nie powinno się być tak surowym. Dla mnie problemem przy spowiedziach generalnych było wyznawanie tak wielu rzeczy, i to na jednej spowiedzi. Ilość była przytłaczająca. Przerażające dla mnie jest ogarnianie tego wszystkiego, kiedy spowiedź się skończyła, to coś sobie przypominałem i chciałem to wypowiedzieć. Myślałem(?), że przez chwilę na spowiedzi generalnej chciałem zataić coś poważnego, ale kiedy sobie przypomniałem o tym, to chciałem to wyznać. Dla osoby takiej jak ja spowiedź generalna z całego życia to coś wyraźnie nieodpowiedniego. Dokonywałem też spowiedzi generalnych z karteczkami, ale i tak skrupuły były. Czytałem, że spowiedź generalna nie jest wskazana dla skrupulantów. Pewien spowiednik powiedział mi podczas jednej ze spowiedzi, że moje spowiedzi były dobre.

 

Mojej mentalności nie podoba się też to, że jeżeli ktoś by zataił coś poważnego na spowiedzi generalnej i wyznał resztę grzechów, to i tak musi powtarzać wszystkie grzechy ciężkie, bo pod wpływem pokusy, jakiejś wielkiej bojaźni czy zakłamania zataił coś, co musiał wyznać. Dla mojej psychiki to krzywdzące - po co wymagać od poranionego człowieka czegoś tak trudnego organizacyjnie jak wyznanie wszystkich grzechów ciężkich, które przychodzą na myśl, na jednej spowiedzi? Powiedzenie jednego grzechu przed księdzem nie jest dla mnie takie trudne jak wypowiedzenie kilkunastu naraz.

 

Wiele grzechów popełniałem w okresie przed tym, jak zacząłem być leczony psychiatrycznie, wtedy nie wiedziałem zbytnio o zagadnieniach psychiatrycznych. Obecnie mam nie tylko diagnozę OCD, ale i całościowego zaburzenia rozwoju i choroby psychicznej oraz dostałem rentę socjalną i stopień niepełnosprawności ze wskazaniem "niezdolny do pracy". Spowiedź generalna, wyznawanie wielu grzechów naraz dla mnie jawi się jako nieodpowiednia "praca" dla takiej osoby jak ja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Obecnie mam nie tylko diagnozę OCD, ale i całościowego zaburzenia rozwoju i choroby psychicznej oraz dostałem rentę socjalną i stopień niepełnosprawności ze wskazaniem "niezdolny do pracy". Spowiedź generalna, wyznawanie wielu grzechów naraz dla mnie jawi się jako nieodpowiednia "praca" dla takiej osoby jak ja.

lol no idz i pokaz ksiedzu zaswiadczenie o niepelosprawnosci i przyznaniu renty iii najlepiej jeszcze wez zwolnienie od mamy ze nie mozesz sie spowiadac :roll:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kazanie takiej osobie jak ja, aby odbyła spowiedź generalną (nie chodzi tu np. o to, żeby powiedzieć przed księdzem coś w rodzaju tego, że np. masturbowałem się dwa tysiące razy (pojedynczy grzech, który może okazać się wstydliwy dla wielu osób), tylko odbyć długą spowiedź ze sporej liczby grzechów), dla mojej psychiki jest po prostu "barbarzyńskie". Mogło być tak, że podczas spowiedzi generalnej po prostu nie chciało mi się czegoś powiedzieć, nawet bez lęku. "Zamęt", ciężar odpowiedzialności, liczba rzeczy do powiedzenia na takiej spowiedzi są dla mnie przytłaczające, przeciążające, "koszmarne". Takie problemy mogą też być bardzo zniechęcające.

 

Gdy byłem w gimnazjum, to robiłem bardzo złe rzeczy, których nie uważałem za grzechy, przynajmniej ciężkie. Zdarzyło mi się być bardzo niegrzecznym, a mimo tego regularnie przystępowałem do Komunii. Powiedziałbym przynajmniej, że uważałem siebie za lepszego od koleżanek, które były dla mnie atrakcyjne seksualnie. Sporo było tych rzeczy. Gdy byłem w wieku przedgimnazjalnym, to też zdarzyło mi się robić złe rzeczy. W ogóle jakbym "wierzył", że osoba taka jak ja nie jest w stanie popełnić grzechu ciężkiego, czyli i nie ma konieczności spowiedzi w jej przypadku. Jak byłem młodszy, to miałem jeszcze mniejszą wiedzę w sprawach duchowych, niż obecnie. Nie miałem diagnoz i poważnych zaświadczeń. O wiele mniej wiedziałem o swoich problemach. W szkole podstawowej i gimnazjum byłem prześladowany przez rówieśników. Do pierwszej spowiedzi i Komunii dopuścili mnie normalnie, bez jakiegoś specjalnego przygotowania. Po co narzucili na mnie tak dużą odpowiedzialność, jak przystępowanie do Komunii czy spowiedzi? Rodzice też potrafili być wulgarni i surowi, srogo karać za drobne rzeczy.

 

I jeszcze miałby spaść na mnie obowiązek odbycia spowiedzi generalnej z wyznaniem sporej ilości grzechów? Taka praca mnie przeraża. Wyznać jeden grzech przez kilka sekund to co innego niż odbyć spowiedź z całego życia. Po co wymagać czegoś tak skomplikowanego jak spowiedź z całego życia od takiego "biedaka" jak ja? Moja mentalność uważa, że takie praktyki jak długie spowiedzi nie powinny być w ogóle odbywane przez takie osoby jak ja, nawet wtedy, jeżeli taka osoba miałaby spory bagaż grzechów ciężkich, których wypowiedzenie mogłoby potrwać długo. Na spowiedziach generalnych chyba zdarzało mi się "zawyżać" swoje grzechy ze strachu przed karą. Nie wiem, czy pewnego razu nie doznałem halucynacji polegającej na widzeniu postaci księdza obok kościoła (miałem wtedy "ciemności duchowe" i byłem w okresie odbywania spowiedzi generalnych). Spowiedź generalna to coś za ciężkiego odpowiedzialnościowo i organizacyjnie dla takiej osoby jak ja. O tym, żeby ktoś ponad dziesięć razy w ciągu około dwóch lat przystępował do spowiedzi generalnej, nie słyszałem i nie czytałem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przede wszystkim zapewniam Cię, że dobrze Cie rozumiem, bo doświadczałem dokładnie tego samego.

 

Pewien spowiednik powiedział mi podczas jednej ze spowiedzi, że moje spowiedzi były dobre.

 

Jeśli byłeś ze spowiednikiem szczery, to moim zdaniem śmiało możesz iść za jego osądem. Z własnego doświadczenia wiem, że nie ma innej drogi dla skrupulanta jak całkowite zaufanie spowiednikowi, bo skrupulant ma sumienie wykrzywione przez lęk. Trzeba przezwyciężyć lęk i zaufać, że w sakramencie między Tobą i spowiednikiem jest jeszcze Duch Święty, i na prawdę skoro masz dobrą wolę, to nie pozwoli Ci zrobić krzywdy. „Gdzie dwóch albo trzech gromadzi się w Moje imię, tam jestem pośród nich”.

 

Powinieneś postarać się o jednego, stałego spowiednika, najlepiej takiego, który orientuje się w temacie skrupułów i robić dokładnie to co Ci powie, bez żadnych wyjątków. Jeśli tak zrobisz, bardzo szybko będzie bardzo duża poprawa. Ja mam bardzo dobre doświadczenia z jezuitami i dominikanami, jeśli więc masz możliwość skorzystania z ich posługi, to warto pójść i zapytać w konfesjonale czy dany kapłan sam się nie podejmie prowadzenia Cię, a może poleci Ci kogoś innego. Jeśli jesteś z Warszawy, mogę Ci na priv polecić jednego lub dwóch konkretnych.

 

Z tego co napisałeś o swoich grzechach dawnych wnioskuję, że nadal nie rozumiesz co to jest grzech ciężki. To jest elementarna rzecz, którą musisz pojąć. Powinieneś przeczytać bardzo dokładnie jeszcze raz punkty od 1 do 3 z mojego pierwszego posta: post2164578.html#p2163479

 

Jezus jest Panem!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

take, na litość Boską, kto Ci karze przystępować do spowiedzi generalnej? I dlaczego chcesz być surowszy od spowiednika, który powiedział Ci, że Twoje spowiedzi były dobre? Powinieneś go posłuchać, on jako ksiądz wziął za to odpowiedzialność, w razie czego pretensje będą do niego :)

Nie jesteśmy doskonali, więc nasza spowiedź też jest niedoskonała, nikt nie jest maszyną rejestrującą wszystkie grzechy bez wyjątku, jakie popełnia. To co robimy, robimy na miarę naszych możliwości. Liczy się intencja szczerej spowiedzi, chęć pojednania się z Bogiem, a nie dokładność wyliczenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dla mojej mentalności myśl o tym, że można być potępionym na wieki, i to na dodatek za swoją słabość, jest "nie do przyjęcia". Nikogo bym nie skazał na wieczne potępienie czy nawet tortury. Dla mojej psychiki takie kary to po prostu dręczenie, okrucieństwo. Religijność jest "nie na moje siły". Nie mam ochoty na odmawianie różańca co dzień czy tym bardziej bycie kapłanem czy zakonnikiem. Mojej mentalności religia nie pociąga. W większym zaangażowaniu religijnym widzi coś niezbyt ciekawego, ciężką pracę, a nierzadko także dużą odpowiedzialność. Po co takiej osobie jak ja sporządzać rachunek sumienia, zwłaszcza jakiś dłuższy? Po co od niej wymagać wyznawania grzechów ciężkich? Mi takie zadania "wyraźnie uprzykrzyły życie". Moja mentalność ma jakby "urojenie" (raczej tylko ideę), że np. osoby z zespołem Aspergera nie są w stanie popełnić grzechu ciężkiego ze względu na swój stan psychiczny (kondycja ta ma charakter ustawiczny, zaczyna się w dzieciństwie).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dla mojej mentalności myśl o tym, że można być potępionym na wieki, i to na dodatek za swoją słabość, jest "nie do przyjęcia". Nikogo bym nie skazał na wieczne potępienie czy nawet tortury. Dla mojej psychiki takie kary to po prostu dręczenie, okrucieństwo. Religijność jest "nie na moje siły". Nie mam ochoty na odmawianie różańca co dzień czy tym bardziej bycie kapłanem czy zakonnikiem. Mojej mentalności religia nie pociąga. W większym zaangażowaniu religijnym widzi coś niezbyt ciekawego, ciężką pracę, a nierzadko także dużą odpowiedzialność. Po co takiej osobie jak ja sporządzać rachunek sumienia, zwłaszcza jakiś dłuższy? Po co od niej wymagać wyznawania grzechów ciężkich? Mi takie zadania "wyraźnie uprzykrzyły życie". Moja mentalność ma jakby "urojenie" (raczej tylko ideę), że np. osoby z zespołem Aspergera nie są w stanie popełnić grzechu ciężkiego ze względu na swój stan psychiczny (kondycja ta ma charakter ustawiczny, zaczyna się w dzieciństwie).

 

Hej, Take, Ty nudziarzu, posłuchaj tego.

 

" Ej, Szatanie co się stanie gdy przejmę panowanie?

to skandal, nie nagranie robię żeby miało branie

Jak w kranie whisky rozgrzeje wszystkie pyski

Początek zejścia w dół, każdy będzie to czuł

Pod nogami zawibruje, bo komercja tu panuje

To brzmienie cię zagłuszy, nawet martwych poruszy

Błyskawiczne opętanie duszy wchodzi ci w rogi,

ta muzyka tak działa, że tańcza same nogi

Zapalą się pochodnie, rozłożysz mi dywanik

"Zbuntowany" zdejmie stanik, zajmę tron gdy usłyszę dzwon

Tu co twoje to moje, a co moje to won!

Nowy władca, nasz Pan u piekła bram to on

Jak Lucyfer co rano, uderzyć w to samo

Na dnie tego świata jest dance klub gdzie nago...

się tańczy, więc tańczmy na stole, pod nim też

Witaj w moim raju gorącym jak ogień sam wiesz...

gorąco - goręcej - tak tańczy się w piekle

To lepiej, bynajmniej nie upadnę na ziemię

Gdy padnę zmęczony przy boku diablicy

Poczuję się jak w domu na swojej dzielnicy

 

REF:

Niebo i piekło, zimno i ciepło,

ciemność i jasność, wszystko mi jedno...

gdzie trafię to dam sobie radę,

nie schowasz się przede mną. /2x

:papa::mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Take, każdy kto rozumie czym na prawdę jest piekło i że jest ono realnym zagrożeniem, to się go lęka. Takie obawy nie były obce nawet świętemu Pawłowi. Jest więc pod tym względem wszystko z Tobą wszystko. Bardzo dobrze, że boisz się potępienia, ale moim zdaniem powód do zmartwienia mają nie ci, którzy się go boją, tylko ci, którzy się go nie boją. Myślę zresztą, że bagatelizowanie groźby piekła jest po prostu formą samoobrony psychiki człowieka trwającego w grzechu, który samozakłamaniem probuje chronić się przed wnioskami do jakich prowadzi go rozum. To jednak tylko tak na marginesie.

 

Dla mojej mentalności (...)

 

Często odwołujesz się do swojej mentalności, tak jakby ona była twoim panem, jakby ostatecznie określała Ciebie i decydowała o Tobie. Nawrócenie (metanoia) oznacza właśnie zmianę mentalności: chodzi o to żeby poznawać rozumem co jest dobre i zmieniać swoje myślenie według tego co rozpoznałeś. Możesz więc zmieniać swoją mentalność, krok po kroku.

 

Bóg nie chce Cię zniewolić, przeciwnie, chce żebyś był właśnie wolny. Po to są choćby Jego przykazania żebyś wiedział, co Cię niewoli i mógł rozpoznać swojego wroga. Ale ostatecznie chodzi Mu o wiele więcej, o twoją wolność totalną.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie to rażące nieprzystosowanie do życia religijnego powoduje uderzająco absurdalne "urojenia". Moja natura "nienawidzi" srogości i nie dopuszcza kar takich jak wieczne potępienie, tortury, unicestwienie. Dla niej stosowanie takich kar jest złem i moją psychikę może oburzać, kiedy takie postępowanie (karanie biednych grzeszników w srogi sposób) jest uznawane za znak boskiej sprawiedliwości. Dla mojej mentalności wiara w srogie kary za grzechy, wieczne potępienie, unicestwienie duszy jest czymś, czego ona "nie trawi" i uznaje takie rzeczy za absolutne zło.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×