Skocz do zawartości
Nerwica.com

Co by było gdybym przestał/a ją/jego kochać....?


pikpokis

Rekomendowane odpowiedzi

Kiedys cos juz o sobie pisalam. Potem jakby bylo lepiej, teraz (a wlasciwie dzisiaj) znowu sie zaczelo. Mialam zajac sie planowaniem Naszego wesela, ale boje sie. Pojawiaja sie wszystkie natrety, ktore mniej juz bardziej intensywnie towarzysza mi od ponad roku juz. Wiem, ze chce zeby byl moim mezem, wiem ze chce zamieszkac w naszym domku (ktory budujemy), wiem, ze chce miec z nim dzieci, ale co jesli wmawiam sobie to wszystko. Co jesli juz Go nie kocham. Tak bardzo sie boje kazdego dnia, zwlaszcza jak Go nie ma blisko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Całkiem przypadkiem trafiłam tutaj, ale to co przeczytałam zamurowało mnie. Tak bardzo wciągneło mnie czytanie waszych hstorii więc postanowiłam opisać swoją. Chodiz o sytuację z moi narzeczonym w sumie byłym narzeczonym.. niestety. Byliśmy ze sobą 6 lat, pięknych lat. Od roku byliśmy zaręczeni aż.. tu w pewnym momencie.. wszystko się posypało. Pierwszy raz rozstaliśmy się. a raczej on mnie zostawił około 6 miesięcy temu. Powiedział, że nie wie co jest ale on nie wie co czuje, że tak będzie lepiej, szok dla mnie ale w głębi duszy czułam ze to tylko chwilowy kryzyz i ze wróci i tak właśnie się stało, po tygodniu przyszedł i powiedział przepraszam, chcę abyśmy byli razem tylko nie obiecuję, ze będzie super kolorowo, a ja długo nie zastanawiając sie powiedziałam ze zycie nigdy nie jest idealne ale ważne ze będziemy my. I co było super.. do czasu. Od około dwóch miesięcy coś w nim pękło strasznego, nie chciał rozawiać, nie przytulał sie nie całował i przede wszystkim nie mówił Kocham.W tym momencie zapaliła się u mnie czerwona lampka. I powiedziałam sobie chcę o niego walczyć kocham go ponad wszystko nie pozowlę abyśmy się zniszczyli. I próbowała rozmawiałam, pezytulałam, próbowałam aby on się otwirał ale przede wszystki aby wiedział ze bardzo go kocham. Bywało różnie ale w głębi duszy wiedziałam ze jednak w nim coś jest nie tak. Pewnego wieczoru rozmawiając zachowywał się inaczej mówił że nie ma przyjaciół, ze nikt nie moze pomóc mu, ja prosiłam że może powinien z kimś porozawiać szczerze wszystko wylać z siebie twierdził ze nikt nie pomoże. Proponowałam nawet wizytę u psychologa i sam czasami o tym wspominał ale nic nie robił. kochałam go ale też bałam sie co bedzie dalej, tymbardziej że to jest okres w moim życiu bardzo ciężki, opróc próby ratowania związku to jeszcze doszedł rozwód rodziców. Ale stało się...w niedzielę pierwszą rocznicę naszych zaręczny rozstaliśmy się... zapytałam szczerze Kochasz mnie odpowiedział Nie. Jesteś pewny Tak. To był jak policzek. Mówił że od dwóch lat zastanawiał się co do mnie czuje, ale w iędzy czasie mówił Kocham i poprosił mnie o rękę!!Próbowałam chociaż tym razem szczerze z nim pogadać. Kazałam mu to powiedzieć prosto w oczy spuścił głowę i widziałam łzy w jego oczach. Powiedział ze wolałby być na moim miejscu niż swoim bo bardzo cierpi i wie że bedzie cierpiał. Ja w złości rzuciłam w niego pierścionkiem i wpadłam w rozpacz. Z ironią stwierdziłam ze pewnie niedługo usłyszę, że zeni się z jakąś nową dziewczyną odpowiedział nigdy w życiu gwarantuję Ci że to Ty będziesz pierwsza. Zapytałam co chce robić teraz z życiem pewnie będzie balował i takie tam odpowiedział że nie nawet mu sie nie chce. Gdy się rozstawaliśmy mocno złapał mnie za rękę tak mocno jak już dawno nie robił. Ja pocałowałam i powiedziałam tyllko że zawsze będę go kochała. Wpadłam w czarną rozpacz.. nie wiem co mam robić. I tu pytanie kieruję właśnie do was jak sądzicie czy to może być taki przpadek jaki wy tutaj opisujecie, może on naprawdę potrzebuje pomocya nie umie się do tego przyznac. Nie wiem moze trochę próbuje sobie wmawiać robic nadzieję ale czuję że nie jest szczęśliwy. Od tego czasu napisał mi tylko tyle, ze jest pewny że to jest słuszna decyzja zarówno dla mnie jak i dla niego. I że ja go nie kocham tyllko mi sie wydaje..że czuje ogromną złość i zaraz wybuchnie a jeśli tak się stanie to to dla nikogo nie będzie dobre.Błagam napiszcie mi jak sądzicie co mam zrobić... walczyć czy pozwolić mu odejść tak jak chce on... ja wiem ze go Kocham najmocniej na świecie ale z drugiej strony też chcę aby był szczęśliwynawet jeśli beze mnie... nie wiem w którym momencie trzeba odejść.. boję się że stracę coś najważniejszego w moim życiu..chce mu pomóc ale nie mogę się narzucac i błagać o miłość.. Dziękuję jeśli przeczytacie to bo trochę się rozpisałam i proszę .. naprawdę proszę o radę

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

rozmawiaj z nim jeszcze. powiedz ze byc moze to nerwica. chociaz z tego co piszesz to moze on juz faktycznie podjal decyzje, a Ty byc moze robisz sobie nadzieje. no ale zawsze ma sier ta nadzieje.... a moze on CIe sprawdza? czeka chce xzobaczyc czy bedziesz walczyc.

 

powiem odsnosnie swojego przypadku ze moj facet to ma zdrowie bo srednio raz dwa rady w tygodniu mu mowilam ze to koniec, ze nie chce go juz ze go nie kocham. on zawsze walczyl. moze Twoj facet chcialby od Ciebie tez czegos podobnego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam zdrowych i zdrowe oraz chorych i chore.....do ktorych najwyrazniej sie zaliczam.....nie opowiadam mojej historii poniewaz wiele poostow jest jej odwzorowaniem.....tez mialam momenty ze nie mialam na nic ochoty myslalam ze nie kocham mojego chlopaka....lecz z czasem przyszlo cos innego....kiedy zajme sie czyms zupelnie innym zeby o tym nie myslec to kiedy staje sie szczesliwa nie myslac o tym to nagle uswiadamiam sobie ze jak moge byc szczesliwa skoro JESZCZE nie jest miedzy nami tak jak bylo......i wtedy mysli ze chociaz wydaje mi sie ze go nie kocham to jestem moze nie szczesliwa w pelni ale szczesliwsza....i wyrzuty sumienia ze jestem szczesliwa chociaz wciaz miewam mysli ze go nie kocham....blagam odpiszcie czy tez tak macie.......u mnie problem trwa juz okolo 2 tyg......moj chlopak jest wspanialy i wspiera mnie....wie ze to choroba czesto bardziej ode mnie.....i tu moja prosba, napiszcie komu z was lub waszych znajomych chorych na TĄ KONKRETNĄ dolegliwosć udało sie z niej wyjść.........poprostu chce wiedziec ze to mozliwe......pozdrowienia dla wszystkich TAKICH JAK JA........przepraszam za nieskladne wypowiedzi ale chyba wszyscy znaja ta chec powiedzenia tego w jak najbardziej obrazowy sposob..... :(:(:(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja czesto mam tak, ze gdy jakims cudem natrectwa o tym, ze nie kocham mojego narzeczonego daja mi wolne i przestaje analizowac to dlaczego go nie kocham lub tez kiedy od niego odejde, gdy w miare moge normalnie zyc, to wtedy pojawia sie jakby mysl zastepcza - czyli nowy natret, ze nie mysle o tym, ze go nie kocham czyli juz sie do tego przyzwyczailam czyli mi na tym nie zalezy czyli na pewno go nie kocham. Wszystko - myslenie, niemyslenie o tym i tak prowadzi do jednego natrectwa! Mam nadizeje, ze zrozumiecie o co mi chodzi, bo troche namieszalam. Ale tak wlasnie wyglada moja glowa, przepelniona milionem mysli, wiec ciezko mi sie skupic i wyrazic co sie dzieje w srodku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

Odzywam się po długim czasie, ja ta czarna owca która krzywdzi dziewczyny, smutne to...Już od pewnego czasu nie jestem z narzeczoną, osobą która mi pokazała jakie mam poważne problemy ze sobą, nie potrafiłem z nią być choć bardzo chciałem, wiem że bardzo ją skrzywdziłem, zraniłem, upokorzyłem

Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie tylko to że nie czułem się sobą i dalej nie czuję choć nie zrezygnowałem z terapii, czasami mam już swego życia dość i chciałbym sobie odpuścić ale wtedy włącza mi się lampka, grzegorz pracuj dalej a może kiedyś z tego wyjdziesz, staniesz się szczęśliwym człowiekiem. Wiecie co nasza przypadłość nn jest straszna, ostatnio cierpiałem cholernie z powodu bólu fizycznego, a jednocześnie śmiałem się że może mnie boleć i boleć a i tak ten ból mnie nie złamie. Za to ból psychiczny jest nie do zniesienia. Wiem że zniszczyłem kolejny związek, drugi który był czzymś dla mnie wielkim i do teraz nie mogę się pogodzić z tym faktem, z tymi pieprzonymi nn. Zniszczyłem coś wspaniałego i strasznie się boję że drugiej takiej osoby już nie poznam, naprawdę mi brakło sił, odwagi, wam życzę wytrwałości w dążeniu do celu. Myślę że nn biorą się z bardzo niskiej samooceny, ja walczę z tym, staram się nad własną wartością pracować. Nie chcę skończyć jak ojciej, zalany alkoholik, który zniszczył mi życie, albo strasznie utrudnił je. Mając despotycznego ojca, który tylko wymagał i stawiał coraz wyżej poprzeczkę i matkę która nigdy nie dała własnemu synowi odczuć że jest zaradny itp., trafiając tym na człowieka wrażliwego musiało w końcowym rozrachunku spowodować wystąpienie nn na tle niskiej samooceny. Wiecie co ja staram iść do przodu, wdrażać w życie wszystko to co mi przekazała moja była, psychoterapeuta, grupa wsparcia, chcę wierzyć że kiedyś tam w przyszłości ułoży mi się życie, bardzo chciałbym aby te wszystkie myśli, analizy kiedyś ustąpiły i abym na swojej drodze jako już człowiek zdrowy spotkał tą wspaniałą dziewczynę której tyle bólu wyrządziłem. Wiem że to bajka i tylko w tanim filmie takie sytuacje się spełniają, ale często o tym myślę. Życzę wam powodzenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cudow nie zdzialam ale moge wam dać stosowną rade, która przynajmniej mi czest pomaga....a w sumie pare takich wskazowek.....jestem przekonana ze osoby z ktorymi jestescie(o ile wciaz z nimi jestescie) jesli widza wasza milosc do nich to spokojnie bedziecie mogli z nimi rozmawiac o tej chorobie.....i nie unikajcie tego tematu bo to najgorsze co moze byc....rozmawiajcie o tym!!!a wrecz jesli was najdzie jakas mysl to odrazu wszystkie mowcie swojemu partnerowi...ja tak robilam i on wiedzac jak bardzo go kocham i to wszystko przezywam zaczal sie tym wogole nie przejmowac i czesto kiedy mialam te mysli poprostu sie z tego smialismy mowiac ze jestem nieormalna(w przenosni) on wie ze to choroba....a kiedy choroba widzi ze mozecie to wszystko bez stresu powiedziec partnerowi wtedy tzw. ataki nerwow nie sa juz tak straszne....mam wrazenie ze tej chorobie to sie wtedy juz zaczyna nudzic... ;) ja po jakims czasie kiedy przychodzila idiotyczna mysl zaczelam sobie mowic a ******le to....i zadzialalo...... ;) choc nie jest idealnie to juz nie siedze caly dzien w lozku tylko zyje....bywa ze mnie to dobija co sie dzieje w mojej glowie ale zyje.... ;) i nastepna wazna chyba najwazniejsza rzecz......postarajcie sie nie myslec wogole o tym czy kochacie partnera(choc przez krotki czas) i wykonujcie czynnosci ktore chcecie wykonywac......mam na mysli to ze np spotykacie sie z ukochanym.....jest wam smutno ze wydaje sie wam ze go nie kochacie....kiedy po jakims czasie uswiadomicie sobie ze np calujecie go, pragniecie jego bliskosci, ciepla, bezpieczenstwa i rozmowy zauwazycie moc prawdziwej milosci....nie bedziecie myslec o chorobie tylko o tym ze chcecie z nia/nim byc co samo was uswiadomi ze to nie moze nie byc milosc.....nie chce prowadzic tu poradnika bo nie jestem psychologiem ale wiem jak cierpicie i chce się podzielic moimi doswiadczeniami, a to czy z nich skorzystacie to jest tylko i wylacznie wasza sprawa...goraco zycze wszystkim chorym na to ****powrotu do zdrowia i mam gleboka nadzieje ze komukolwiek pomoglam tym postem....jesli sie tak stanie dajcie znac;);********

 

[*EDIT*]

 

czy znacie kogos komu calkowicie to przeszlo???bo co jest dobrze to znowu mi sie cos wymysla, zastanawiam sie czy to kiedykolwiek calkowicie minie.....prosze o odpowiedz....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie Kochani:) troszkę mnie tutaj nie było.

 

Co u mnie? Jest średnio, wcale nie jest lepiej. Caly czas mysle ze juz nowszych mysli nie bedzie, ale jednak. Teraz zamecza mnie glowa tym ze kocham mojego przyjaciela, bo spedzam z nim duzo wiecej czasu niz z Andrzjem, z racji tego ze A. studiuje i z tym przyjacielem widze sie czesciej... masakra, a jesli to prawda? Nie chce zeby tak bylo, a na pewno przeraza mnie taka wizja ale nie umiem z tym wygrac.

Przyglądam sie Andrzejowi i szukam powodow dla ktorych moglabym go kochac. Wydaje mi sie taki nudny, wrecz odrazajacy, nie dla mnie, przy nim niesttey ciagle nie jestem szczesliwa ale przepelniona lękiem. I to coś w przelyku, "co ja tutaj robię?, przeciez nie kocham...". Znacie to?

 

Przypomne nowym ze z tymi myslami borykam się juz prawie rok... no i chyba ciagle wierzę w to ze jakos go pokocham. Tak, tego paskudnego glupiego czlowieka... Czasem dopada mnie smutna mysl ze naprawde nie kocham, ze nie jest dla mnie a ja glupia nie potrafie sie rozstac bo nie chce go ranić itp ... juz tyle razy mialam sie z nim rozstac, moglam ale jakos Bog [gleboko w to wierze i to m.in trzyma mnie chyba przy nim] nie pozwala mi od niego odejsc. Po prostu nie umiem sie z nim rozstac, to jest pewne. i w bolu trwam... no ale.:) chcialabym kochac, chyba tak...

 

Wszystkich serdecznie pozdrawiam, mam nadzieje ze macie spokojne, szczesliwe i rodzinne Swieta. Zycze Wam takich:)) i zycze zdrowia kochani - milosci, wytrwalosci .. rowniez:)!

 

Dziekuje jeszcze raz na forum Marcie Kochanej, ktora tutaj poznalam. Aniołku, dzieki Tobie nie poddaję się. :) Trzymajcie sie kochani raz jeszcze i piszcie co u Was. :),

 

Konewka

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przypomne nowym ze z tymi myslami borykam się juz prawie rok... no i chyba ciagle wierzę w to ze jakos go pokocham....ja glupia nie potrafie sie rozstac bo nie chce go ranić itp ...
To myślisz, że mniej bolesne będzie dla niego jak mu powiesz za np. pół roku, rok, 2 lata? Ciekawe jak zareaguje ten paskudny, głupi człowiek, jak go nazywasz. Nie chcesz go ranić? Wiedz o tym, że robisz to od roku. To siebie nie chcesz zranić.. on jest tylko Twoim odbiciem.

 

Hmm, jestem bardzo ciekaw, co musiałoby się stać, żebyś go pokochała. Może, powinien się zmienić? Błąd.. Nie pokochasz go, ani nie poznasz jego prawdziwej wartości, póki to Ty się nie zmienisz.

Cóż.. niektórzy muszą kogoś stracić, żeby poznać jego prawdziwą wartość.

 

Pozdrawiam 8)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich,

 

Nie pisałam tu od baaardzo dawna, ale czasem tu zaglądam :)

Chciałam wam dać trochę nadziei i powiedzieć, że wydaje mi się, że wyszłam z tego. Rok temu przestałam brać leki i od tamtego czasu, radzę sobie całkiem nieźle. Zaręczyłam się z moim ukochanym i jestem szczęśliwa :)

 

Lucid man, po Twoim poście widać, że nigdy nie miałeś takich natręctw i nie rozumiesz tego, co mówi konewkaa. WIem, że to okropnie brzmi, kiedy chory na nn wypowiada głośno te natręctwa, które przez chorobę stają się dla nas "prawdą", ale w gdzieś w głębi duszy wierzymy, że tak nie jest. I tylko to daje nam siłę, by nie odejść... I szczerze mówiąc, jest to wielka ofiara, bo pomimo cierpienia, robimy wszystko, żeby się nie poddać i ukończyć z sukcesem tą istną Drogę Krzyżową... Nawet nie wiesz, jak bardzo trzeba kochć drugą osobę, żeby takie coś dla niej przejść i wytrwać. Jestem o tym głęboko przekonana.

Ponadto, każda taka myśl i to co wypowiada konewkaa głośno, na forum, prowadzi do paraliżującego lęku i ciągłego stresu, bo my nie chcemy tak myśleć, nie chcemy tak czuć. Robimy wszystko, żeby było odwrotnie. Jest to walka z wiatrakami. Prawda, musimy się zmienić, aby ją wygrać - nie nasz partner. A może nawet nie zmienić, ale poznać - dogłębnie, bez względu na wszystko.

 

Życzę Wam siły, odwagi i wytrwałości. Walczcie z NN, bo warto!

 

Pozdrawiam :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

brawo Apsik. Niestety LucidMan się pomylil, ale chyba doskonale wiemy ze nikt nie zrozumie naszych problemow prawda? Staram się tym nie zrazic, bo wiadomo jak dziala na nas krytyka i otoczenie i udowodnic ze potrafimy kochac i kochamy najpiekniej tych, z ktorymi jestesmy na dobre i zle, w tak ciezkiej chorobie...

 

 

eh.. brak słów po prostu kochani...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Prawda, musimy się zmienić, aby ją wygrać - nie nasz partner. A może nawet nie zmienić, ale poznać - dogłębnie, bez względu na wszystko.
No to oto mi się rozchodzi. Skoro pojawia się osoba i mówi, że po roku jest tak samo, to chyba lepiej dać do myślenia konstruktywną krytyką niż pogłaskać i powiedzieć: wszystko będzie dobrze.. a za rok, czytać to samo.. Łatwo mówić o zmianie i samopoznaniu, ale pasowałoby też coś w tym kierunku robić.

 

Łatwo jest stworzyć z nerwicy oddzielny byt i wszystko zrzucać na niego. Taki sposób na unikanie odpowiedzialności i chronienie się przed zranieniem. Jakże wygodne..

Nie muszę chorować na NN, żeby rozumieć NN. Nerwica to nerwica. Samo traktowanie nerwicy jako coś zewnętrznego pokazuje, o niezrozumieniu swojej własnej choroby. Ty jesteś nerwicą, a nerwica jest Tobą. Jedność! Żadnego oddzielenia, które służy tylko po to, by wzmacniać nerwicę..

 

WIem, że to okropnie brzmi, kiedy chory na nn wypowiada głośno te natręctwa, które przez chorobę stają się dla nas "prawdą"
Całą filozofię "choroby" w tym zdaniu zawarłaś. Choroba czyni nas uczciwym względem siebie. Oczywiście jest to dla nas okropne, bo jakże ja mogę być "zły" !! Jak ja mogę kochać kolegę, a nie swojego chłopaka! Cóż... idee i przekonania kontra bycie sobą = konflikt = choroba

 

Pozdrawiam 8)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

aha, mam rozumiec to tak ze przez 'idee i przekonania' ukrywam prawde przed sobą? czyli wychodzi na to, ze kocham jeszcze milion innych osob bo przytoczony przyklad z kolegą to tylko jedna i jedna z lzejszych natretnych mysli ktore mnie dopadly.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Lucid man nie zgodzę się z Tobą. Nerwica natręctw to nie po prostu nerwica... niestety. Uważam, że nie zrozumie tej choroby ten, kto sam jej nie dośwadczył - nawet jeśli choruje na nerwicę innego rodzaju. Jak głosi inna nazwa jest to zaburzenie obsesyjno-kompulsywne. To właśnie OBSESJA jest największym cierpieniem chorującego, która staję się dla nas jakby "prawdą", ale nią nie jest. Ja musiałam mieć swojego "przewodnika", który powtarzał mi na głos, że to co myślę to nie rzeczywistość i nie moje prawdziwe ja. Szybki przykład: gdy byłam mała, przy modlitwie miałam mnóstwo bluźnierczych myśli na Boga. To było coś czego nie chciałam, a jednak pojawiały się nie wiadomo skąd - wulgaryzmy i wszystko co najgorsze. Dostawałam szału, ataku paniki, histerii itd. Wg twojej teorii było to moje przekonanie? Nie sądzę... Minęło wiele lat i wiem, że nie chciałam tak myśleć. O to właśnie chodzi w nn. Podobnie jest z myślami w stosunku do naszych ukochanych. Gdyby było jak mówisz, teraz prawdopodobnie miałabym przekonywać się, że moje myśli były prawdą, rzeczywistością - otóż nie, jakoś z tego wyszłam i wiem, że to były obsesje i coś niechcianego...

 

i dodatkowo: z NN trzeba tworzyć osobny byt. Taki był mój sposób na próbę radzenia sobie z tym wszystkim. Był to też mój pierwszy krok do tego, aby zacząć z nią walczyć. Chodzi o to by zrozumieć, że te myśli to choroba, nie ja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

a jak ktos tak nauczyl sie zyc z NN, ze mysli ktore sa choroba, a nie osobą, to co w takim razie definiuje tą osobe? kim ona jest, jaki ma charakter procz tych mysli?

 

wiem ze to co we mnie to choroba, tylko ze gdy sie tego wyzbede, co bedzie we mnie? co bedzie mna?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

apsik84, piszesz o wierzchnich warstwach, o wierzchołku góry lodowej, a to jedynie jest sposób w jaki manifestuje się nerwica. Jak mówię o tym, że nerwica to nerwica, to chodzi mi o dużo głębsze i subtelniejsze poziomy, a głównie jej pierwotną przyczynę, jaką jest lęk.

 

Szybki przykład: gdy byłam mała, przy modlitwie miałam mnóstwo bluźnierczych myśli na Boga. To było coś czego nie chciałam, a jednak pojawiały się nie wiadomo skąd - wulgaryzmy i wszystko co najgorsze. Dostawałam szału, ataku paniki, histerii itd. Wg twojej teorii było to moje przekonanie?
To nie moja teoria to o czym mówię. Ten przykład z dzieciństwa to klasyczny objaw NN. Nie chcę go tłumaczyć na głębszym poziomie, bo znowu będzie, że teoretyzuje :P

Chodziłaś na psychoterapię, w takim razie powinnaś już teraz dokładnie wiedzieć skąd te myśli się brały. Mogę zgadywać, że chodziło o wypieranie (uczuć bądź emocji, przekonań, idei, postaw). Wyparta (jako zła) część siebie, powracała w natarczywych myślach. To ogólny schemat. Nie jest powiedziane, że zawsze się sprawdza...

 

Dziwi mnie to silne oddzielenie siebie i nerwicy. Piszesz, że tylko dzięki temu mogłaś zacząć z tym walczyć. To bardzo intrygujące, zwłaszcza że popierasz to wyzdrowieniem. Nie chcę nic kwestionować, jesteś zdrowa i super ;) Znalazłaś swoją drogę, tak trzymaj!

 

Pozdrawiam 8)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

LucidMan zgadzam się - piszę o wierzchołku gory lodowej, ale dlatego że zaatakowałeś właśnie "ten sposób w jaki manifestuje się NN" u konewki. Bronię jej i jej odczuć, bo wiem co przechodzi, a odniosłam wrażenie, że odpowiedziałeś jej bez zrozumienia. Wiesz jakim wielkim natręctwem mogą stać się Twoje słowa sugerujące, że to co myśli jest jej prawdziwym ja? Mój klasyczny objaw NN jest dokładnie tym samym, o czym pisze konewkaa i możesz dokonać dokładnie takiej samej analizy, że to wypieranie pewnego rodzaju złej części siebie, czy cokolwiek - po prostu pewna maska jakiegoś większego problemu (problemów).

 

Oddzielenie nerwica-ja to był mój sposób na tą chorobę. Piszę o oddzieleniu na poziomie myśli (natręctw), brak akceptacji do nich i świadomość, że to nie moje. Na tym poziomie, nerwica jest moim wrogiem i to był pierwszy krok. Z drugiej strony zaakceptowałam nerwicę jako chorobę we mnie (uświadomiłam sobie jej istnienie i to, że jestem chora) - również jako coś z czym muszę się pogodzić i nauczyć żyć (to daje mi spokój wewnętrzny - że te wszystkie "dziwactwa" rojące się w mojej głowie to tylko choroba, czego wcześniej, przed pójściem na psychoterapię, nie wiedziałam). (Może nie do końca jasno się wyrażam, a gdzieś między słowami mam wrażenie, że mówimy o tym samym :D )

 

Dodam tylko, ze moja psycholożka mówiła mi, że niektórzy pacjenci chcą w 100% wyjść z NN. Inni natomiast nie chcą się pozbywać tego całkowicie, dlatego, że nauczyli się z tym żyć i czują że jest to część ich samych i mają wrażenie, że jeśli wyleczą się całkowicie to nie będą sobą. Generalnie oczekują, że psychoterapia pozwoli im pozbyć się objawów tylko na tyle, by dało się jakoś żyć. Z tego też wnioskuję, że każdy ma na NN swój sposób, który jest wypadkową doświadczeń, przyzwyczajeń, oczekiwań itp.

 

Pozdrawiam!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak to prawda, zagubiłem się we własnym punkcie widzenia. Moim zamiarem było tylko skłonić konewkee do pewnych przemyśleń i zmienić jej punkt widzenia z przysłowiowego wierzchołka góry lodowej, na głębsze poziomy.

 

Tak czy inaczej, konewkaa powinna zacząć leczenie i znaleźć swoją drogę, tak jak to udało się Tobie ;)

 

Pozdrawiam 8)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wszyscy wiemy, ze my - neurotycy, ktorzy zmagamy sie w tym temacie [chociaz w innych pewnie tez], jestesmy bardzo podatni. Łatwo na nas wpłynąć, co wynika z braku wiary w siebie, z nadwrażliwości, z całego tego leku ktory towarzyszy niechcianym myslom. Nie bede ukrywac ze LucidMan zachwiał moją psychiką dosyc mocno, ale bylo to z jego strony niepowazne i dosyc głupie [za przeproszeniem]. Nawet specjalisci, osoby wyksztalcone i doswiadczone nie mowia nam ze nie kochamy itp. Mam nadzieje ze nikt z nas nie trafi na lekarza o takich poglądach jak Lucid. Zresztą, to chyba niemozliwe, bo lekarz się na tym zna...

 

no i to by bylo tyle dzisiaj.

pozdrawiam gorąco:***

 

PS: Apsik, jestes wielka;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witam wszytskich po mojej bardzo dlugiej przerwie , no wiec ja w sumie z nerwicy sie wyleczylam i wiem juz o niej wszytsko , teraz niestety mam kolejny problem otoz moj zwiazek w sumie sie rozsypal i w ogole nie umiem sobie dac z tym rady ;( ogolnie to po natrectwach ktore jak sie okazalo wziely sie z choroby sierocej ktora mialam cale zycie , dopiero od roku staram sie zyc bez niej, jednak moj problem stal sie jeszcze wiekszy , moj mozg spontanicznie kryje uczucia prawdziwe przy innych osobach gdzyj ja w podswiadomosci boje sie odrzucenia a teraz niestety mnie to dotknelo , nie umiem dac sobie rady mam problem z samooakceptacja siebie nie umiem uswiadomoc sobie , ze jest ktos kto jeszcze mnie kocha , ze w ogole istnieje taka osoba ;(( mam stany depresyjne nie umiem z ludzmi kontaktu utrzymac , chodze do psychologa , moj chlopak byl jedyna nadzieja dla mnie a teraz wszystko sie posypalo...

 

[Dodane po edycji:]

 

aha jeszcze jedno! wy tak naprawde kochacie wszyscy i to cholernie mocno , nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego , ja mialam pelno mysli , balm sie ze pokocham kogos innego , ze zdradze , ze nie podoba mi sie kolor jego wlosow a te mysli natretne tak naprawde pojawiaja sie bo zaslaniaja nam nas prawdziwych bo my mamy taka chorobe ze nie potrafimy wyrazic siebie z obawy , ze zostaniemy sami , ze zostaniemy odrzuceni , po czasie kiedys sie wyleczycie i zobaczycie jak odsloni sie wam swiat i nigdy przenigdy nie mowcie partnerowi ze sie ma zmienic bo to nie w nim jest problem tylko w was pamietajcie o tym

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dzieki Cookie;)

 

a ja rzygam juz tymi myslami. czy paralizowal was kiedys starch przed tym ze kochacie kogos innego? przyjaciela/przyjaciolke? jakas konkretna osobe?

chcialabym kochac A ale mozg mnie zamęczy... ..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no oczywiscie ,ze tak :) ja juz mialam chyba kazde natretne mysli jakie sa mozliwe :) w pewnym momencie odcielam sie od przyjaciol , kumpli itp bo balam sie ,ze spodoba mi sie ktos inny... a to nie jest prawda, teraz widze czym to bylo spowodowane:) uwierz mi tak nie jest... nie podoba ci sie nikt inny bo gdyby tak bylo to bys nie miala nerwicy i bys nie bala ylko bys naprawde kochala czy tez podobal by ci sie ktos inny i nie obwinialabys sie za to :) a ty masz zapewne , jak to jest z nami , odwrotnie :) ja po zerwaniu teraz uswiadomilam sobie w czym tkwil moj blad i mam gdzies w glebi nadzieje , ze moze uda nam sie zwiazek odratowac :) rok temu bylam osoba ktor przez ta nerwice miala pelno roznych mysli , czulam sie jakbym byla jakas niezdecydowana , a teraz? teraz bym wszystko oddala , zeby z nim byc , i nie interesuje mnie czy ma kolor wlosow taki czy inny czy tez nie podobaja mi sie jego ciuchy , po prostu pierwszy raz w zyciu pokochalam kogos za to kim jest we wnetrzu... bo ta choroba nas tego uczy i dzieki niej stajamy sie wartosciowszymi ludzmi :) glowa do gory!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

pieknie mowisz Cookie, dzieki Ci za to z calego serca:) czuje sie troche lepiej... doskonale wiem o czym mowisz, z tym kolorem wlosow, ciuchami itp. nie potrafimy kochac o tak, tylko szukamy powodow. a prawdziwa milosc nie wymaga niczego w zamian, po prostu jest.

mimo wszystko nadal nie potrafie uwierzyc ze to choroba. i mam wrazenie ze Wy chorujecie a ja nie, ze ja nie kocham i nie ma sie co oszukiwac. no ale potem mysle sobie ze tyle juz to mam, ze przeciez nie chce odejsc i ze moze jest jakies wyjscie ztej sytuacji..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×