Skocz do zawartości
Nerwica.com

Apatia jest dobra. Apatia jest słuszna. Apatia działa.


Travis89

Rekomendowane odpowiedzi

Noszę w sobie pragnienie pogrążenia się w apatii. Jak to swoje pragnienie całkowicie zaspokoić?

Przeszkadza mi w tym ta część mnie, która jednak chce działać. Obecnie muszę z nią ciągle chodzić na jakieś kompromisy i dochodzi do częstych starć i konfliktów wewnętrznych, które są dla mnie frustrujące i męczące. Na przykład wysłanie tego posta oddala mnie od apatii, a popycha w kierunku jej przeciwieństwa, czyli stresu, zaangażowania, pobudzenia i zobowiązania.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Travis89, jakby udało ci się to pragnienie zaspokoić, to wczoraj miałbyś swoje święto.

 

Brak stresu, zaangażowania i innych bodźców to raczej domena nieboszczyków.

A więc do końca życia mam żyć z poczuciem niezaspokojonego pragnienia? Niezaspokojonej potrzeby? Nie wierzę Ci i dlatego co jakiś czas będę na nowo próbował się w tej apatii pogrążyć z nadzieją, że w końcu zrozumiem co i jak, odpowiednio się do tego dostroję i we właściwy sposób tę apatię przeżyję. I wówczas to pragnienie zostanie ostatecznie odhaczone, a moje życie ruszy dalej, ale już bez tego ciężaru. Który na mnie cały czas czeka.

 

Dodam jeszcze, że gdy tylko zobaczyłem, że w moim temacie jest odpowiedź, od razu poczułem napięcie emocjonalne/stres.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Travis89 skąd takie pragnienie? Wiesz, wystarczy poszukać na forum haseł "anhedonia" czy "pustka" żeby przekonać się, że większość ludzi najchętniej by się pozbyło tego stanu. Ze mną włącznie.

 

Ja nie mam anhedonii - wiele rzeczy sprawia mi przyjemność. Wręcz jestem osobą, którą bardzo łatwo pobudzić. Jestem bardzo wrażliwy (mam bardzo wrażliwy układ nerwowy), w związku z czym nawet słabe bodźce dostarczają mi wielu wrażeń.

 

To pragnienie wypływa prawdopodobnie z poczucia bycia zranionym, odrzuconym. Nie wiem, czy to jest nagromadzenie wielu różnych sytuacji, czy jedna główna we wczesnym dzieciństwie, a późniejsze mi to tylko podświadomie "przypominają", ale czułem się zraniony i odrzucony już w przedszkolu. Gdy pani przedszkolanka zamknęła mnie w łazience, bo byłem podobno "niegrzeczny", w ramach buntu położyłem się na podłodze i udawałem trupa (pewnie podłapałem to z jakiejś kreskówki). Gdy pani otworzyła drzwi i mogłem już wyjść, nie chciałem. Czułem się obrażony. Pamiętam też, jak wszystkie dzieci się bawiły razem, a ja nie chciałem. To był mój bunt. Później byłem prześladowanym i pogardzanym wyrzutkiem w podstawówce. Jednak, gdy miałem 12 lat, coś mi się przełączyło w głowie i nagle nabrałem lepszej umiejętności samokontroli. Postanowiłem sobie mocno kontrolować swoje zachowanie i zachowywać się w taki sposób, by mieć jak najlepsze relacje z rówieśnikami. Osiągnąłem w tym niesamowity sukces. Najpierw zacząłem być tolerowany, później akceptowany, lubiany, szanowany. Gimnazjum ukończyłem z o wiele, wiele, wiele wyższą pozycją niż je zaczynałem. W liceum od razu zacząłem wysoko, dzięki nabytym umiejętnościom społecznym, poza tym wiele osób mnie dopiero co poznało. I wciąż się rozwijałem i dopasowywałem się coraz bardziej. Byłem bardzo szczęśliwy z tego postępującego "awansu społecznego". W końcu stałem się osobą bardzo lubianą i wręcz podziwianą w szkole. Nawiązałem wiele dobrych znajomości. Ostatecznym potwierdzeniem mojego statusu i poczucia własnej wartości było, gdy miałem już dziewczynę. To wyleczyło mnie z tych kompleksów. Odtąd już przestałem się tak bardzo przejmować opinią innych ludzi na mój temat. Jednak, gdy mój związek się rozsypał, rozsypało się również moje życie. Odtąd już nigdy nie miałem takiej motywacji jak dawniej. W najgorszym okresie związku to była ciężka depresja + okropny przewlekły stres (zapewne lęk przed odrzuceniem czy coś w tym guście). Później gdy wyobraziłem sobie życie bez niej, znalazłem rozwiązanie swojego stanu i pozostała już tylko sama zwykła depresja. A ta mi się z dnia na dzień poprawiała, jednak objawy rezydualne mam do tej pory. Choć nastąpiła gigantyczna poprawa przez te wszystkie lata, to jednak nigdy do końca z tego nie wyszedłem. Przy okazji polubiłem smutek, rezygnację i apatię. Dają one takie przyjemne rozluźnienie, bo wchodzisz - choćby częściowo - w stan, w którym masz wszystko gdzieś, a więc jesteś od tego wszystkiego wolny. Zwłaszcza od tego wszystkiego, czego nie ogarniasz, co Cię przerasta. I unikasz angażowania się w stresujące przedsięwzięcia. Takie jak pisanie tego posta. (Jestem głupi, że go wysyłam).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A tak w ogóle to się bardzo łatwo stresuję i ten fakt działa na mnie zapewne zniechęcająco właśnie. Takie zniechęcenie, rezygnację, obojętność nazywam właśnie apatią. Dla mnie jest to taki mechanizm obronny. Przerasta mnie sytuacja, nie ogarniam, więc wchodzę w apatię, załamanie i dzięki temu czuję się lepiej, spokojniej. Czuję, że już mi tak nie zależy i dzięki temu mi jest łatwiej. Bo sobie to - przynajmniej częściowo - odpuszczam. Niestety nie całkowicie i dochodzi przez to do wewnętrznego konfliktu: części, której jednak zależy z częścią, której wolałoby nie zależeć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Travis89, zdajesz sobie sprawę, że to jest tylko chwilowa ulga? Stosowanie takiej metody na stres to jest najkrótsza droga do wykluczenia społecznego.
Mówisz właśnie jak ta druga część mojego konfliktu wewnętrznego ;] A pierwsza odpowiada: "Mam to gdzieś. Mam wszystko gdzieś. I tak umrę, i tak umrę. Nic nie ma znaczenia.".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To ja odpowiem jako ta pierwsza część:

 

Przecież dobrze wiesz, że prawdopodobnie to również będę mieć gdzieś - w przeciwieństwie do Ciebie. Czy przypominasz sobie, żeby kiedykolwiek mi zależało na czymkolwiek innym niż na pogrążeniu się w apatii? To zawsze Ty starałeś się popchnąć organizm do działania, nie ja. Dobrze wiesz, że ja potrafię nawet zastygnąć w bezruchu (także jeśli chodzi o ruch uwagi mentalnej) w kompletnie niewygodnej pozycji i bez końca ignorować narastającą frustrację (będącą zresztą Twoją próbą przejęcia kontroli). Przypomnij sobie długie godziny, kiedy organizm musiał cierpliwie tolerować własne cierpienie tylko dlatego, że akurat przebiegające wówczas chemiczne procesy w mózgu dały więcej mocy mnie niż Tobie. I tak masz farta, że w mózgu zachodzą - powolne, bo powolne, ale jednak - procesy uczenia, które sprawiają, że organizm coraz chętniej powierza moc Tobie, a odbiera ją mnie. Ale ja zawsze wszystko miałem gdzieś i nie sądzę, żeby to się kiedykolwiek zmieniło. Jest mi z tym dobrze. To TY jesteś tutaj problemem. Gdyby nie Ty, to mógłbym nawet umierać z głodu. Najwyżej organizm sam by instynktownie jakoś na to zareagował. Albo i nie. Nieważne. Przynajmniej dla mnie. Ale Ty robisz z tego problem. Dla Ciebie ważne jest nie tylko przetrwanie organizmu, ale też jego dobrostan. Pfff....tak jakby to miało jakąś wartość. Nicość - to jest coś. A nie jakieś tam przyjemności.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W sumie to mnie zainspirowało do dalszego ciągu rozmowy:

 

Część druga:

 

- Nicość, nicość, apatia...a na co Ci to? Co w tym jest takiego fajnego?! Dlaczego tak Ci na niej zależy?

 

Część pierwsza:

 

- Nie wiem...po prostu mnie do tego ciągnie...może to jest ten święty spokój, wolność od odpowiedzialności...a może coś jeszcze...

 

Część druga: - A ja bym się właśnie chyba chętnie dowiedział - skąd ten pociąg do tego stanu nicości, apatii...myślę, że może tutaj być coś, czego oboje nie wiemy. Może jest to coś, co dałoby się jakoś inaczej zaspokoić.

 

Część pierwsza: - Ale jak?

 

Część druga: - A pamiętasz jak się czułeś, gdy śniło Ci się, że jesteś kochany?

 

Część pierwsza: - Pamiętam. Wtedy oboje byliśmy zadowoleni...Ale to są mrzonki tylko. To jest nierealne. Za duże turbulencje. Za dużo do stracenia. Za duże wstrząsy. Za duża zależność od niekontrolowanych okoliczności. Nie warto. Poza tym nie chce mi się trudzić, wysilać, ryzykować. Nie, nie warto. Sen przyszedł sam, to było proste, nie było w tym żadnego mojego udziału. Ale dopóki ja mam coś tutaj do powiedzenia, nie zamierzam żadnego wysiłku podejmować. Chcę odpocząć.

 

Część druga: - Odpoczynek! A więc może to jest to! Może organizm jest po prostu zmęczony?

 

Część pierwsza: - Może.

 

Część druga: Zaraz. Jest jeszcze jedno wspomnienie. Wolność od odpowiedzialności. Gdy patrzyliśmy na wszystko oczami obserwatora, gdy mózg działał "w trybie samoświadomości".

 

Część pierwsza: Tak, tamto również było ok.

 

Część druga; No to są już 3 stany, które Cię zadowalają, w tym 2, które zadowalają mnie.

 

Część pierwsza: No...

 

Część druga: To może...

 

Część pierwsza: Nie! Po moim trupie! Działanie w celu osiągania takich stanów jest wysoce ryzykowne. Wtedy one przyszły same, to co innego.

 

Część druga: Czyli gdyby jedna z tych dwóch rzeczy przyszła sama, bez wysiłku, to wtedy byłoby ok?

 

Część pierwsza: Wtedy może i tak...ale lepiej porzuć te złudzenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gdybys mial apatie, to nie chcialo by Ci sie na moim miejscu czytac tego steku bzdur. Zyje z apatia juz ponad piaty rok i nie polecam tego stylu zycia. Do kazdej pieprzonej czynnosci musze sie zmuszac. Chcesz tego? Zryj mocne srataje, cpaj i uposledzaj uklad nagrody, tylko nie placz pozniej bo sam tego chciales.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

kiedy dopada Cie apatia czujesz sie wolny ale czy tego chcesz czy nie w takim satnie nie posidzisz dlugo bo wczesniej czy poznie budzisz sie w realu i to jest dopiero bol.

 

Dokładnie. Dodatkowo ten "real" w którym się budzisz za każdym razem wygląda coraz gorzej przez twoje zaniedbania.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Część druga: - A ja bym się właśnie chyba chętnie dowiedział - skąd ten pociąg do tego stanu nicości, apatii...myślę, że może tutaj być coś, czego oboje nie wiemy. Może jest to coś, co dałoby się jakoś inaczej zaspokoić.
Mam sobie przypomnieć, dlaczego chciałam umrzeć?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Część druga: - A ja bym się właśnie chyba chętnie dowiedział - skąd ten pociąg do tego stanu nicości, apatii...myślę, że może tutaj być coś, czego oboje nie wiemy. Może jest to coś, co dałoby się jakoś inaczej zaspokoić.
Mam sobie przypomnieć, dlaczego chciałam umrzeć?

mam na myśli pierwszą w życiu sytuację, która obudziła pragnienie samounicestwienia (choć kierowanie gniewu na siebie jest kolejnym etapem po bezradnym gniewie wobec kogoś innego)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Noszę w sobie pragnienie pogrążenia się w apatii. Jak to swoje pragnienie całkowicie zaspokoić?

Przeszkadza mi w tym ta część mnie, która jednak chce działać. Obecnie muszę z nią ciągle chodzić na jakieś kompromisy i dochodzi do częstych starć i konfliktów wewnętrznych, które są dla mnie frustrujące i męczące. Na przykład wysłanie tego posta oddala mnie od apatii, a popycha w kierunku jej przeciwieństwa, czyli stresu, zaangażowania, pobudzenia i zobowiązania.

 

Musisz stłumić te przebłyski ożywienia powtarzając sobie, że wszelkie działanie nie ma sensu, jest trudne żmudne i niesie cierpienie. Bezradności można się nauczyć! Ćwicz opadanie rąk, leżenie plackiem w bezruchu. Myśl o korzyściach wynikających z apatii, ten co nic nie robi nigdy nie popełni błędów. Jak wzniesiesz się na wyższy poziom wtedy nawet komputera nie włączysz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×