Skocz do zawartości
Nerwica.com

Samotność


ixi

Rekomendowane odpowiedzi

Problem ludzi który przyczynia się do pogłębiania samotności- dystansowanie się do innych, nie ufność. Jeżeli jesteś śmiały i bez większego skrępowania zagadujesz do obcych to twoje szanse poznania wartościowych ludzi rosną, odrobina pewności siebie i atrakcyjność wzrasta, wtedy inni zagadują do ciebie i zabiegają o znajomość. No i oczywiście trzeba dać się lubić. Jeżeli się dystansujesz i stoisz na uboczu to jest spore prawdopodobieństwo, że inni to wyczują i sami zaczną się dystansować do ciebie. Ten problem od pewnego czasu dotyczy także mnie.

Nie jestem tego taka pewna. Zawsze byłam naiwna i zbyt ufna do ludzi i odkąd pamiętam zawsze tego żałowałam, bo ludzie mnie wykorzystywali i okazywali się często-gęsto: fałszywi. Nie zmieniłam swojego nastawienia, ale wiem, że czasem dystans ma swoje uzasadnienie. Nie zgodzę się również z tym, że towarzyskość i serdeczność zapewnia szerokie grono znajomych. Zwykle ludzie kolegują się z Tobą, jeśli mają z tego jakieś korzyści, a nie dlatego, że jesteś towarzyski,serdeczny czy gadatliwy. Swoją drogą dziś gadatliwość uważam za wadę(ludzie prędzej czy później wykorzystają to przeciwko Tobie). Nie neguję tego, że są dobrzy ludzie na świecie, ale ludzka natura jest niestety taka jaka jest i prędzej czy później to na większości i tak się zawiedziesz. Ja myślałam, że mam dobrą przyjaciółkę i grono znajomych , na których zawsze mogę liczyć. Przyjaźniłam się z nimi dobre ponad 10 lat i wystarczyła choroba, żeby się ode mnie odwrócili i już nigdy nie wrócili. Dlatego to,co dla mnie się liczy najbardziej w kontaktach z ludźmi to uczciwość,szczerość i stałość, a o to niestety dziś trudno :?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie zgodzę się również z tym, że towarzyskość i serdeczność zapewnia szerokie grono znajomych.

 

Serdeczność nie koniecznie ale towarzyskość już bardziej, nie tyle zapewnia co ułatwia kontakty.

 

Nie jestem tego taka pewna.

 

No o zagrożeniach otwartości nie pisałem, mówiłem, że ułatwia kontakty a dystansowanie się utrudnia. Oczywiście można się na kimś sparzyć i to jest m.in. powód nie ufności. Na początek zawsze wskazana jest ostrożność i raczej poruszanie bezpiecznych tematów i w odpowiedni sposób, nikt nie każe się nikomu od razu zwierzać z ważnych spraw.

 

No widzisz, u mnie też powstanie zaburzeń spowodowało odwrócenie się ode mnie kolegów. Swojego czasu byłem lubiany i miałem sporo "przyjaciół". Wystarczyło, że u mnie wszystko grało, tylko tyle. Nie musiałem robić nic, żeby mieć przyjaciół. Po prostu byłem sobą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No widzisz, u mnie też powstanie zaburzeń spowodowało odwrócenie się ode mnie kolegów. Swojego czasu byłem lubiany i miałem sporo "przyjaciół". Wystarczyło, że u mnie wszystko grało, tylko tyle. Nie musiałem robić nic, żeby mieć przyjaciół. Po prostu byłem sobą.

No, ja miałam podobnie. Przed chorobą miałam przyjaciół(głównie przyjaciółkę), wąskie grono bliskich znajomych(zaufanych jak mi się wydawało) i mnóstwo koleżanek czy kolegów. Nie narzekałam na brak kontaktów towarzyskich , miałam nawet chłopaka z którym byłam 2 lata. Po chorobie wszystko się odwróciło i to dosłownie: jestem sama jak palec, telefon milczy od wielu lat rownie dobrze moglabym go wywalic bo uzywam go obecnie tylko do budzika(włączając w to rodzinę, która również się odemnie odwróciła i ich zachowanie oraz słowa kierowane do mnie brzmią coś w stylu " jesteś dla nas problemem, a my chcemy mieć bezproblemowe życie więc cię olewamy, nie wspieramy lub ew. dowalamy ci jeszcze psychicznie).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czyli mamy przejebane ;) Ja to już po woli zacząłem się zmieniać, przestało mi zależeć na innych, jest jak jest, żyje się dalej. Jak się trafi ktoś wartościowy to dobrze, jak nie to też ok.

no, niestety kiedy przychodzi co do czego to trzeba samemu stac sie swoim przyjacielem/rodzina. ja zyje tylko dlatego,ze choc pomimo,ze probowalam juz odejsc z tego swiata, to po tym co przeszlam nie potrafilabym zrobic tego drugi raz(choc mnie kusi nieustannie).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też mam za sobą próby samobójcze :mrgreen: Ogólnie to nie chcę umierać, chcę cieszyć się życiem ale nie wiele wskazuje na to, że będzie u mnie znacząca poprawa. W sumie to nawet nie pogniewałbym się jakbym we śnie odszedł z tego świata. Ale jest dla mnie promyk nadziei, im bardziej mam na to wszystko wyjebane tym lepiej się czuję. W coorvę lat się przejmowałem wszystkim, więc może już starczy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też mam za sobą próby samobójcze :mrgreen: Ogólnie to nie chcę umierać, chcę cieszyć się życiem ale nie wiele wskazuje na to, że będzie u mnie znacząca poprawa. W sumie to nawet nie pogniewałbym się jakbym we śnie odszedł z tego świata. Ale jest dla mnie promyk nadziei, im bardziej mam na to wszystko wyjebane tym lepiej się czuję. W coorvę lat się przejmowałem wszystkim, więc może już starczy.

przynajmniej masz jeszcze jakas nadzieje, moze cos z tego bedzie :) ja to juz chyba w ogole wyczerpalam limit nieszczesc w tym stuleciu wiec zycie powinno mi juz dac spokoj, choc jak narazie nie odpuszcza. no, ale jak to mowia pozyjemy zobaczymy ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zalezna, widzę, że żartujesz czasem, także chyba nie jest aż tak źle:)

powiem Ci w ogóle, że czasem samotność ma też swoje dobrodziejstwa: masz więcej czasu na zadbanie o siebie i swój rozwój. no i po tylu "akcjach" z ludźmi nie przejmujesz się już tak innymi osobami ani ich opinią w twoim życiu. przestajesz jakby żyć dla innych a zaczynasz dla siebie. Ja wiekszosc swojego zycia tak wlasnie zylam, zeby tylko zajmowac sie i zaspokajac innych(zeby w zamian dostac ich sympatie czy uwage) a teraz zrozumialam, ze to byl wielki moj blad. zauwazylam tez ile czasu stracilam na to by zadowolic innych, przejmowac sie nimi , a prawda jest taka ,ze najwazniejsza troska i opieka trzeba otoczyc siebie (sa z tego same plusy) pzdr:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To jest właśnie najgorsze, poniżanie się dla innych aby uzyskać ich aprobatę tylko dlatego, że jesteśmy powiedzmy mniej atrakcyjni społecznie, takie włażenie komuś w dupę. Parę razy mi się to zdarzyło, kiedyś tam raz dla dziewczyny jednej też, czego później żałowałem. A czy żyję dla siebie? Chyba jeszcze nie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Szacun,że cieszysz się codziennością..

 

Staram się. Nie zawsze jest super ale akceptuje też gorsze chwile i całe szczęście udaje mi się znaleźć radość w różnych codziennych czasem nawet błahych sprawach. Wiem, że nie zawsze jest łatwo ale da się!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

abrakadabra xx, zalezna, olać tych dawnych "przyjaciół" trzeba starać cieszyć się życiem! Kiedyś miałem masę znajomych "przyjaciół" teraz z czasem coraz bardziej cieszę się codziennością.

 

Cały czas próbuję cieszyć się życiem, czy mi się to w końcu uda tego nie wie nikt.

 

Co w tej codzienności sprawia ci radość?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dar, podobne podejście do mnie.

Ale zdarzają się jakieś chwile słabości każdemu, np mnie ostatnio. Co zrobisz, nic nie zrobisz.

Oczywiście zdarzają się chwile słabości ;)

Co do chwil słabości chyba zabrzmię trochę jak jakiś psycholog ale trzeba je zaakceptować i podkreślić, że to tylko są chwile.

Może i warto zdać sobie sprawę, że człowiek już jest takim stworzeniem, że paradoksalnie nawet niezależnie od sytuacji ("kto ma gorzej czy lepiej") będą się trafiać gorsze dni więc warto sobie wbić do głowy, że to normalne pitolenie naszej psychiki lub efekt zmian tej całej chemii w organizmie, nawet przez banalną pogodę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dar, tylko jak tu cieszyć się życiem przy ciągłej kilkuletniej już anhedonii. Cóż, trzeba będzie kombinować z lekami.

no, właśnie, przewlekłą depresję, która nie ustępuje po wielomiesięcznym, bądź wieloletnim leczeniu trudno nazwać "ciężkimi chwilami, które miną". To nie jest chwilowy spadek nastroju, tylko stale obniżony nastrój, do tego nieraz mysli samobojcze(ktore u mnie np ciagna sie juz miesiacami, a depresja to juz bedzie ok. 4 lat). Najbardziej mnie wkurzaja teksty typu "wez sie w garsc" "przejdzie ci" "usmiechnij sie" "zrob cos ze soba" , "nie przejmuj sie", "nie przesadzaj", "nie wymyslaj" - ktos kto takie wypowiedzi stosuje kompletnie nie ma pojecia czym jest choroba. Nie mowiac o tym jak takie teksty nie tylko nie pomagaja, a wrecz dobijaja juz zdolowana osobe. Brak zrozumienia w chorobie jest najgorszy. Ja bedac w szpitalu mialam to zrozumienie od wielu osob, moja choroba wtedy sporo sie zmniejszyla(to ma naprawde duze znaczenie), kiedy wyszlam ze szpitala zostalam od tego "odcieta" i wrocilam do srodowiska/rodziny, w ktorym panuje duze niezrozumienie choroby (+ u mnie inna bajka bo u mnie dom jest czesto-gesto "zrodlem" zdolowania). Otoczenie ma OGROMNY wplyw na chorobe na jej wzrost lub zmniejszenie. I im dluzej zyje tym mam wrazenie, ze tylko ten kto zachorowal i to odczul moglby to pojac. Ja po tylu latach nasluchalam sie juz tyle historii, ze nie raz reaguje zwyczajnie milczeniem badz przytuleniem, bo wiem,ze nieraz slowa na niewiele sie zdaja. Trzeba uwazac na to co sie do kogo mowi. Czlowiek chory inaczej mysli i inaczej reaguje niz osoby zdrowe. Zapamietajcie to.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zalezna, wiesz co mi kiedyś psychiatra zrobił? Przepisał szereg leków od antydepresantów po benzodiazepiny, po czym... kazał na drugi dzień jechać na studia i się uczyć. Czasami wstrząśnięcie kimś przynosi skutki, czasami narzucenie mu obowiązków również. Ale masz rację, najważniejsze jest wsparcie, bo bez niego jest dużo gorzej. Ja w tym trudnym momencie zrozumiałam, że mam wsparcie i większość mnie nie potępi za błędy, nawet te większe. Ten kto mnie wtedy wyśmiewał - wiem, że jest płytki uczuciowo, współczuje takim ludziom. Na dzień dzisiejszy wyleczyłam się z perfekcjonalizmu, który powstał w wyniku konkurencji z rodzeństwem. Który był źródłem moich objawów.

A co do decyzji psychiatry? Tak też zrobiłam- wyjechałam, po czym raz za razem łykałam przeciwlękowe, uczyłam się będąc na "haju" od tych leków, uczyłam sie od rana do wieczora, wychodziłam na zajęcia i spałam, ale z każdym dniem było lepiej, tak by po półrocznej kuracji odstawić wszelkie leki.

Nawet w depresji nie warto tracić nadziei, chociaż tak zazwyczaj bywa.

Czy wiem co mówię- myślę, że tak, czasami byłam pewna że pokonałam chorobę, ale co rusz wracałam do leków, dopiero po psychoterapii jestem wolna od leków. To już 1,5 roku. Czy mam trudne chwile? Miewam, teraz również, ale na szczęście umiem się odcinać od negatywnych myśli

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

czemu nie odejdziesz z domu skoro cie doluje?

moje zarobki sa za niskie by utrzymac sie calkowicie samodzielnie

 

mysle, ze najtrudniej bylo mi sie pogodzic z przejrzeniem na oczy, ze zniszczeniem obrazka "idealizmu" wobec moich rodzicow,ktorych traktowalam jak "swietych". widzialam ich jako idealnych prawie cale moje dotychczasowe zycie, to, ze to oni zawsze maja racje, nawet jak nie mieli, ze zgadzalam sie na krzywdzenie mnie i jeszcze mialam z tego powodu poczucie winy, a wciagu ostatnich lat to wszystko pękło. mysle, ze latwiej sobie poradzilam z analiza tego i wyciagnieciem wnioskow , ale wciaz chyba nie poradzilam sobie z zobaczeniem tego jacy oni sa naprawde. ze moga byc niedoskonali, ulomni. jak kazdy czlowiek. z pewnoscia mnie meczy teraz ich toksycznosc, ale na wyprowadzke nie jestem chyba jeszcze gotowa. nie w sensie psychicznym, ale takim zyciowo-materialnym. nie, zebym nie umiala sobie ugotowac , uprac i takie tam rzeczy. po prostu bym sie sama nie utrzymala. jestem dopiero na poczatku drogi zawodowej i predko te zarobki sie nie podniosa. pewnie moglabym sie lepiej wyksztalcic, skonczyc lepsze, bardziej perspektywiczne studia. ale chyba jestem na to za glupia, a i tak juz pracuje w charakterze,ktorego nie zniose. "humanisci" nie maja w tym kraju tak latwo. nie, zebym narzekala, bo wiem,ze to moja wina. moi rodzice nie maja nawet matury. ale sa za to zaradniejsi odemnie. wychowali sie w czasach, gdzie co prawda nie trzeba bylo miec tony papierkow i jezykow w CV, ale w tamtych czasach dorastalo sie jakos szybciej i bylo wychowywanym na bardziej niezaleznych. narazie pracuje nad swoja niesamodzielnoscia, moze w przyszlosci cos sie zmieni. o ile cos wymysle, bo pod wzgledem zawodowym niezmiennie od 6 lat wciaz zadaje sobie to samo pytanie. inna kwestia jest tez to, ze wizja pustego domu tez nie jest wcale taka fajna opcja, choc odciazylaby mnie psychicznie czesciowo. jak to mowia "pozyjemy zobaczymy"

 

 

izaa,

ja jestem jedynaczka, pewnie stad ta moja niesamodzielnosc, nie czulam nigdy potrzeby w byciu najlepsza we wszystkim (choc zawsze z zazdroscia patrzylam na takie osoby i chcialam byc taka jak one, albo byc najlepsza chociaz w jednej rzeczy). nie musialam z nikim rywalizowac, ale mimo, ze nie mialam rodzenstwa musialam starac sie o wzgledy rodzicow w taki czy inny sposob, bo jak gorzej sie uczylam to bylo zle, jak dostalam dobra ocene to juz lepiej, jak zrobilam cos nie po ich mysli zle. cale zycie mnie szantazowali emocjonalnie. ale to juz za mna. teraz musze sie tylko nauczyc byc niezalezna. kiedys jak mialam gleboka nerwice mialam problem z ukonczeniem studiow. pojawila sie jedna osoba ktora stosujac na mnie presje sprawila, ze sie nie poddalam i ukonczylam je. ale byly tez sytuacje ze strony rodzicow, ze brak wsparcia , potepienie , obojetnosc sprawil, ze wpadlam w depresje. wiec faktycznie czasem to dziala, czasem nie, pewnie to wszystko zalezy od sytuacji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

izaa, wstrząśnięcie potrafi pomóc, tak jak ja miałem ciężki wypadek, w którym prawie zginąłem, to po nim miałem stwierdzony już brak depresji, że byłem zdrowy... Tylko że po mniej więcej półtora roku, zacząłem się leczyć na ChAD i nie mam pojęcia skąd się znów to przyplątało... :/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×