Skocz do zawartości
Nerwica.com

Ktoś mnie kocha, szanuje, a ja...


Rekomendowane odpowiedzi

To, co czułam do K. było inne - patrzyłam na niego i myślałam, że tak bardzo, bardzo, bardzo go kocham i zrobię wszystko, by był szczęśliwy.

Teraz tego nie ma. Nie potrafię tak kochać. I, co ważniejsze, boję się.

 

W takim razie powiedz M., że jest lub był tylko tabletką zapomnienia - w dodatku słabą i nieskuteczną. Niech wyjedzie z tą jasnością. Tylko takie spostrzeżenia mam czytając Twe słowa. Sam byłem kiedyś taką tabletką, stąd mniemam, że M. byłby gotów do wszelkich poświęceń - tak jak ja, kilka już długich lat temu. Tyle, że ta, dla której sa się zatraciłem mówiła, "że jestem ważny" - Ty wspomniałaś, że kochasz M. To jakaś różnica, może większa skuteczność, lecz nie wiem czy istotna przez wzgląd na Twój "ideał".

 

Obecny (?) partner (?), to chyba zupełne przeciwieństwo Twego K. Pytanie: dlaczego tak Cię to od niego odpycha, skoro on nawet nie potrafił nawrzeszczeć na Ciebie, gdy wpadł na post, że - wybacz - jest uczuciowo zdradzany.

 

Dostałaś od M. to, na co czekałaś by dostać od K., a to M. jest tym złym.

 

Dziwne, ale może jeszcze do uratowania. Według mnie dobrze "wyszłabyś" na M. gdybyś go dostrzegła.

 

Cóż, powodzenia! :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cheiloskopia, nie myśl za dużo. Czas wiele rozwiązuje samoczynnie. Może zbyt wcześnie wpuściłaś faceta do swojego życia, nie budując z nim najpierw więzi opartej na przyjaźni. Przyjaźń jest fajna, bo daje mozliwość poznania siebie wzajemnie. Daje szczerość i możliwośc bycia sobą. Buduje zaufanie. Sądzę, że to lepsza i bezpieczniejsza droga do związku. Bez całej tej romantycznej hipokryzji, z ktorej wnoszą się jedynie zawiedzione nadzieje i rozczarowania.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak, masz rację - cały czas czekałam, aż K. będzie dla mnie dobry; robiłam wszystko, by na tę dobroć zasłużyć. Z perspektywy czasu widzę, że nikt normalny nie pozwoliły sobie na takie traktowanie (przepraszałam go za swoją przeszłość, za to, że nie był pierwszy, za to, że zachorowałam, za to, że mnie poniżył i nazwał szmatą też ja go przepraszałam - bo w końcu na to zasłużyłam... przepraszałam go za wszystko i wciąż w nadziei, że mi wybaczy (!), będzie kochał i szanował). Bardzo się starałam o niego, dla niego, dla nas... Bardzo boli mnie fakt, że on tego nigdy nie docenił.

 

Myślę że musisz przeżyć ten ból i żal, uświadomić sobie straty i cierpienie, żeby się uwolnić. Mi aż smutno jak to czytam. Dobrze że to już za Tobą, możesz bogata w doświadczenie iść dalej. To nie chodzi o to, że Twój były chłopak był potworem, ale że nie potrafił inaczej, nie rozumie czym jest zdrowy związek, ma taką a nie inną osobowość, schematy, kompleksy i nie zmieni się, jeśli nie zrozumie że ma problem, może to wymaga przerobienia całego dzieciństwa, terapii, tylko że on nie jest tym zainteresowany. Raczej obwinia wszystkich, tylko nie siebie. Pisałaś, że wiesz z fejsbuka że ma nowy, szczęśliwy związek, ale to może być tylko iluzja, że ten nowy związek czy znajomości są takie fantastyczne, raczej spodziewałabym się z czasem podobnych problemów jak w przeszłości, albo zwiąże się ze słabą kobietą o obniżonym poczuciu własnej wartości, albo kolejne związki się rozpadną. W każdym razem jakoś nie wierzę, żeby były zdrowe i szczęśliwe.

 

To, co czułam do K. było inne - patrzyłam na niego i myślałam, że tak bardzo, bardzo, bardzo go kocham i zrobię wszystko, by był szczęśliwy.

Teraz tego nie ma. Nie potrafię tak kochać. I, co ważniejsze, boję się.

 

Lęk jest w tym momencie zrozumiały. Potrzebujesz czasu, uczuciowość wróci, zwłaszcza że oddychasz teraz zdrowym powietrzem a nie toksynami. Będzie już tylko lepiej, ale dobrze żebyś się zastanowiła (może z psychologiem?) co sprawiło, że tkwiłaś w obciążającym Cię związku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Spokojnie Panowie. Może właśnie w tym tkwi mój problem, że "lubię szarpanie za włosy" i niezdrowe emocje, dlatego nie potrafię odnaleźć się w normalnej relacji?

Mój pierwszy, trwający 6,5 roku związek, był porażką - fraza "razem, a jednak osobno" nabiera tutaj nowego znaczenia. Ani on nie interesował się mną, ani ja nim. W dodatku nadużywał alkoholu. O drugim związku rozpisałam się już tutaj tyle, że chyba nie muszę wspominać, czemu odeszłam (a teraz płaczę w poduszkę obwiniając się o jego rozpad); ciągle byłam szarpana za włosy, i to nie tylko w przenośni.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To była metafora, dziewczyny nie lubia monotonni, a układ przyjacielski często jest własnie taki. Jezeli nie znasz dziewczyn, które lubią emcoje,to może swoje spotykasz na cmentarzu?

Ostatnio w kamieniołomach i pod kolejowym mostem. Zapytam czy lubią cmentarne klimaty. Dzięki za pomysł urozmaicenia.

Dowolny układ z pustakiem będzie monotonny. Widać o przyjaźni niewiele wiesz.

Poznałeś już wszystkie dziewczyny, by wiedzieć co lubią, czego nie? To budzi podziw.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@refren Zgadzam się Tobą - to jest temat do pracy z psychologiem. Tylko co zrobić z biednym M., żeby nie skrzywdzić go jeszcze bardziej? Zobojętniały stwierdził, że dobrze wyszłabym na tym związku... Poniekąd na pewno ma rację, bo M. to dobry chłopak; kwestię niemożności odnalezienia się w "dobrej" relacji chciałabym w miarę możliwości wyprostować drogą terapii. Nie chciałam go skrzywdzić, a jednak to zrobiłam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To była metafora, dziewczyny nie lubia monotonni, a układ przyjacielski często jest własnie taki. Jezeli nie znasz dziewczyn, które lubią emcoje,to może swoje spotykasz na cmentarzu?

Ostatnio w kamieniołomach i pod kolejowym mostem. Zapytam czy lubią cmentarne klimaty. Dzięki za pomysł urozmaicenia.

Dowolny układ z pustakiem będzie monotonny. Widać o przyjaźni niewiele wiesz.

Poznałeś już wszystkie dziewczyny, by wiedzieć co lubią, czego nie? To budzi podziw.

 

W celu rozluźnienia dodam, że ja lubię takie klimaty - cmentarze (żydowskie, radzieckie, niemieckie, zwykłe komunalne i te zapomniane, opuszczone, zaniedbane), kamieniołomy (bo tam jest z reguły malowniczo), kościoły (im straszy i bardziej zaniedbany tym lepiej) i ogólnie miejsca, o których ludzie zapomnieli. Neon widać lubi generalizować i wydaje mu się, ze wszystkie dziewczyny są takie same. Dla mnie największą frajdą jest wyszukanie czegoś, czego nikt inny by nie szukał, bo wieje z daleka nudą i swoistym turpizmem. Fajnie byłoby mieć przyjaciela, który choć trochę podzielałby moją niecodzienna pasję - niestety, nie znam nikogo takiego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@refren Zgadzam się Tobą - to jest temat do pracy z psychologiem. Tylko co zrobić z biednym M., żeby nie skrzywdzić go jeszcze bardziej? Zobojętniały stwierdził, że dobrze wyszłabym na tym związku... Poniekąd na pewno ma rację, bo M. to dobry chłopak; kwestię niemożności odnalezienia się w "dobrej" relacji chciałabym w miarę możliwości wyprostować drogą terapii. Nie chciałam go skrzywdzić, a jednak to zrobiłam.

 

To jest pytanie do Ciebie samej, ale moim zdaniem za dużo tu wątpliwości i wydaje mi się, że największą ulgę przynosi Ci myśl, żeby na razie nie być w żadnym związku, a najważniejsze chyba teraz, żebyś znalazła spokój.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak, ale M. tego raczej nie rozumie... Chcę być teraz sama, dosłownie i w przenośni, a on chce być ze mną (!). Nie potrafię mu powiedzieć "weź, nie przychodź na razie", a kiedy słyszę dźwięk domofonu czuję aż ciarki na plecach, bo wiem, że to pewnie on...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak, ale M. tego raczej nie rozumie...

 

Musi sobie z tym jakoś poradzić.

 

... kiedy słyszę dźwięk domofonu czuję aż ciarki na plecach, bo wiem, że to pewnie on...

 

To po co się męczyć? Ani Tobie ani jemu nic z tego dobrego nie przyjdzie. Nie dawaj kolejnej osobie wchodzić sobie na głowę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mocno Cie lał tamten facet, czy to raczej takie delikatne chłostanie było?

Kiedy nie radziłam sobie z atakami agresji podczas naszych kłótni, nie próbował mnie nigdy uspokoić tylko rozjuszał jeszcze bardziej (np. mówiąc do mnie per "zdzisiu" - tak ma na imię mój znęcający się nad rodziną ojciec, mówiąc, ze jestem taka sama jak moja matka alkoholiczka, mówiąc, że kocham patologiczny dom, w którym wyrosłam, wypominając poprzedni związek, śmiejąc mi się w twarz gdy płakałam, albo dmuchając dymem z papierosa prosto w oczy). W efekcie traciłam panowanie nad sobą i bywało, że rzucałam się na niego po prostu z pięściami. Wtedy trzymał mnie wierzgającą kopytami i wrzeszczącą jak nieboskie stworzenie za włosy (aż później bolała skóra na głowie, a w jego garści zostawał rudy pęk kłaków).

Raz przez rzucony mimochodem tekst o wyjeździe do Zakopanego wyrzucił mnie za fraki z auta, a gdy chciałam otworzyć drzwi i błagałam, by wpuścił mnie z powrotem (i przepraszałam za to, że źle zrozumiał to, co powiedziałam) - przytrzasnął mi palce szybą (tłumaczył się potem, że nie zauważył mojej dłoni), po czym otworzył te cholerne drzwi, wepchnął mnie w błoto i zabarykadował się z powrotem w samochodzie.

Kilka razy, gdy nie chciałam akurat się kochać, straszył gwałtem i zrywał ze mnie ubrania (a ja się szamotałam przerażona i z płaczem prosiłam, by tego nie robił).

Kiedy od niego odeszłam, złamał hasła do wszystkich moich kont i przez to, co tam przeczytał, a raczej przez to, z kim pisałam - spuścił mi konkretny łomot (dwa razy napluł w twarz, wyszarpał za włosy i ramiona - na tyle, ze odezwała się przepuklina między kręgami szyjnymi i na kilka dni wylądowałam w gorsecie ortopedycznym - a na koniec kopem wypierdzielił z auta; pokrzyczał jeszcze, ze jestem ku*wą jak moja stara i z piskiem opon odjechał). Co najśmieszniejsze - stwierdził potem, że to nie było pobicie, bo nie uderzył mnie w twarz.

Tyle odnośnie przemocy fizycznej z jego strony. Masz jeszcze jakieś ciekawe pytanie? Jeśli nie to bardzo proszę - idź ciśnij bekę z kogoś innego, bo mnie akurat ten wątek ani trochę nie bawi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak, ale M. tego raczej nie rozumie... Chcę być teraz sama, dosłownie i w przenośni, a on chce być ze mną (!). Nie potrafię mu powiedzieć "weź, nie przychodź na razie", a kiedy słyszę dźwięk domofonu czuję aż ciarki na plecach, bo wiem, że to pewnie on...

 

Najrozsądniej byłoby zrobić sobie przerwę od jakichkolwiek związków.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cheiloskopia, moim zdaniem i tak nie pasowaliście do siebie. On był zbyt wrażliwy i empatyczny na ten związek a Ty tego ani nie pragniesz ani nie uszanujesz. Lepiej się rozejść, a Tobie dalej kontynuować terapię.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cheiloskopia, moim zdaniem i tak nie pasowaliście do siebie. On był zbyt wrażliwy i empatyczny na ten związek a Ty tego ani nie pragniesz ani nie uszanujesz. Lepiej się rozejść, a Tobie dalej kontynuować terapię.

 

Masz rację - empatyczny i wrażliwy jest, że ho...

Myślałam, że jak wróci z Holandii, a ja będę już jako-tako ogarnięta, będziemy mogli spróbować jeszcze raz. Widzę jednak, że M. wychodzi z założenia "albo teraz, albo wcale". Teraz to ja samej siebie mam dość.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×