Skocz do zawartości
Nerwica.com

Ataki (jak wyglądają, jak sobie radzimy)


cicha woda

Rekomendowane odpowiedzi

Ja to w ogole siedze w pracy, wykonczona po ataku. I moglabym ejchac do domu, ale na zewnatrz jest straszny upal, ze boje sie, ze jak wsiade do samochodu to bede miala od razu atak. Wiec tak siedze, czekam az sie ochlodzi... ale nie wiem jak dotrwam do tego czasu :-/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ja nie kumam jak to jest, ze leze sobie spokojnie w lozku, slucham muzyki a tu nagle z nikad skok cisnienia I pulsu, slabo, trzesie sie cialo. Przestaje ogarniac to.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja sie boje chodzić do miejsc gdzie moge spotkać dużo ludzi ktorych znam, np galerie handlowe, unikam lini komunikacji miejskiej ktora jezdzi przez cale miasto i moge spotkac tam kogos znajomego. najbardziej sie boje spotykac ludzi ktorych znam, nieznajomych mam zwykle gdzieś

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hej wam. jestem tu nową osobą, i pisze po to by w skrocie opisać wam moją historie i tak jak w temacie moje ataki jak wyglądały (których już ne mam), więc moje lęki zaczęły się około 2 lata temu, szło to wszstko małymi krokami, najpierw bałam się pojsc do kościoła, pote komunikacja balam się jezdzic ..sami wiecie. W sumi utrudniało mi to moje zycie ale nie tak bardzo w sumie większej uwagi do tego nie przwiązywałam , az o stycznia tego roku kiedy wyszłam z moją prawie roczną córcia na spacer i poczułam ...że umieram.....zawroty głowy, oddech szybki, gorąco, szok :o, nie byłam w stani sama wrocic do domu, zawiozł mnie znajomy męza... i własni od teg momentu bałam się, czego??? wszystkiego, być sama w domu, iść do sklepu (nawet z kims) generanie wszystkiego, nawet iść na uczelnie na wykłady (studiuje prawo). Nie wiedziałam co robic... lekarz internista doradził PSYCHOLOGA. i tak właśnie trafiłam do Pani psycholog, która dodała m otuchy, wytłumaczyła skad te moje leki, dradziła zrobienie badan czy na pewno nic mi nie jest. Chodziłam dość często(chodze do teraz), rozmawiam, mowie o postępach, a postępy są ogromne bo sama chciałam plus dobry psycholog. Chodze sama po sklepach, zdałam sesje, wychodzę sama na spacery, robie co jakiś czas badania sobie(dodaje mi to siły ze jesem zdrowa), nawet w piątek odebrałm wynki morfologii, itp. i jest ok, w razie jakichkolwiek oznak mojj nerwicy mowe sobie: czemu ma ci się cos stać Ola skoro jesteś zdrowa babka?? najwyżej zawiozą cie do szpitala jk zemdlejesz, to nic zego, UWIERZCE POMAGA !!! TERAZ czeka mnie dug lot saolotem z męzem i dzieckiem na wakcje i szczerze panikuje bardzo, myśle co to będzie w samolocie itd. itp. ale wiem ze załoga jest wyszkolona, jestmkoło męza, szukam samych plusów. Pozdrawiam was serdecznie , nie mam czasu zbytnio zaglądać tu ale może dam komuś nadzieje i trochę otuchy, buziaki

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czytając wasze wpisy o ciągłym poszukiwaniu chorób u siebie i bieganiu po lekarzach to generalnie u mnie tak się zaczynało zaostrzenie nerwicy. W moim przypadku wizyta u lekarza mnie uspakajała dlatego ciągle biegałem po lekarzach. Czułem się zaopiekowany. Niestety to uspokojenie trwało coraz krócej i krócej, aż już byłem w takim stanie, że chyba tylko pobyt w szpitalu by mnie uspokoił. Kiedyś też uciekałem od trudnych spraw w chorobę. W dzieciństwie sporo czsasu spędzałem w szpitalach i chyba to wpłynęło u mnie na psyche. Jednocześnie na terapii wyszło, że podczas tych pobytów zacząłem odcinać się od emocji np złości i przeżyłem dużo lęku, ale musiałem sam sobie z nim radzić jako dziecko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzięki Wam, Dziewczyny kochane, za rozłożenie sytuacji mojej koleżanki na czynniki pierwsze. Wpadła do mnie w sobotę na grilla. Jest cały czas bardzo mocno zawieszona na swoim zdrowiu. I ja ją pytam: Czemu nadal się stresujesz, skoro wszystkie badania, nawet łącznie z markerami rakowymi, wyszły bez odchyleń od normy? "Bo nadal nie czuję się dobrze". Tu mi się już odezwał głos, żeby jej przypomnieć, że radziłam wizytę u jakiegoś psychologa. Ale przez pryzmat Waszych odpowiedzi popatrzyłam na nią jako na osobę, która chce nieświadomie zwrócić swoją uwagę na siebie i nie przyjmuje do siebie (i nie przyjmie), że to może być nerwica. Może coś w tym jest... Dlatego nie odezwałam się. Ale też specjalnie nie wchodziłam w rozmowę o jej dolegliwościach. Też mam czasem takie myśli, że a nóż ona jest naprawdę chora, a ja to bagatelizuję... Zależy mi na niej. Ktoś mógłby zapytać, co ja tak chcę jej usilnie pomóc. A może dlatego chcę, bo wiem jak to jest, kiedy człowiek wpada w stany nerwicowe, staje się inny, jakiś mniej atrakcyjny towarzysko i nagle większość znajomych się odsuwa. Niby wiedzą, że coś z tobą nie tak, ale nie chcą mieć do czynienia "z czymś niemiłym", czyli człowiekiem takim, jakim byłam ja. Wtedy, co prawda, w ogóle nie chciałam widzieć nikogo, bo tak zadziałała moja psychika, ale dziś wiem, że bycie przy mnie osób, których nawet nie chciałam widzieć (nawet wbrew mnie), pomogłoby mi. Moja koleżanka nie przeszła co prawda stanu załamania nerwowego, ale widzę, jak jest inna niż dawniej. No cóż, będę z nią tak jak potrafię.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Aurora88 to moja przyjaciółka. Może napisałam koleżanka, ale przecież to w moich uczuciach do niej nic nie zmienia. Kiedy ja byłam w "tarapatach", ona od razu zabrała się do tego, aby mi pomóc. Umówiła mnie nawet z psychologiem, bo ja nie byłam w stanie się ruszyć z miejsca. Była blisko, ale... (i tutaj jej wcale za to nie winię) jest taki moment w życiu osoby z nerwicą czy depresją, kiedy bliscy, którzy nie rozumieją kompletnie, co czujesz, co ci się w głowie dzieje, uważają, że przesadzasz, ściemniasz, że przestań już, bo w domyśle: mamy tego dość. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że jak coś komuś jest, to daje mu się tabletki i przechodzi, a jak nie to operacja czy cokolwiek innego, co szybko uśmierzy ból, zniweluje objawy. A z psychiką tak nie jest. Dlatego mało kto z bliskich wytrzymuje tak długo, zwłaszcza jak sam tego nie doświadczył. Podziwiam tych, co wytrzymują. Mój partner, o czym już pisałam wcześniej, wytrzymał pół roku, bo psychiatra, do którego chodziliśmy na początku, powiedział mu, że po pół roku wszystko mi minie. A kiedy nie minęło, to z opiekuńczego i troskliwego stał się opryskliwy i nie chciał słuchać o moich objawach, żądał, żebym była taka jak dawniej, był szczęśliwy, kiedy służbowo wyjeżdżał z domu. Stąd moja choroba przeszła w stan ukrywany przed bliskimi. Podobnie jak z partnerem, było z tą przyjaciółką, tylko że ona nie powiedziała mi wprost, tylko rzadziej dzwoniła, rzadziej wpadała. To normalny mechanizm ludzki, że nie chce się uczestniczyć w tak obciążającym życiu kogoś, kto ciągle jest w czarnej d...e. Ci bliscy są, ale jakoś tak nieco z boku. A ja też nie z tych, którzy proszą o pomoc. Zresztą przez długi czas wolałam być daleko od ludzi. Mam za to jedno ważne przemyślenie z tego mojego doświadczenia. Będzie to brutalne, ale chyba prawdziwe. Ponieważ nasza choroba to choroba psychiki, więc jakiekolwiek zmiany też muszą zajść w psychice, aby iść ku lepszemu. Wbrew pozorom takie tiutianie otoczenia, takie otulanie wcale nie jest pomocne, bo człowiek się w tej chorobie czuje jak ciepłym kocysiu. Kiedy dostałam w łeb, bo mój partner powiedział dość! Poza tym zobaczyłam, że on przez pół roku dźwigał nasze problemy, mnie i swoją obciążającą pracę, to sama się wystraszyłam, że idziemy na dno. I wtedy zaczęłam się zmuszać do "bycia normalną". I o dziwo, zaczęło mi to po czasie się udawać. Mój psycholog powiedział, że z nerwicowcami bywa tak, że jak widzą, że otoczenie jest silne, to sami sobie chorują, a jak widzą, że ktoś w otoczeniu słabnie i potrzebuje wsparcia, to zaczynają reagować samopodniesieniem się. U mnie coś takiego zadziałało. Dlatego uważam, że z "psychicznosłabymi" wcale nie trzeba jak z jajkiem. Owszem, spokojnie, pomocniczo, ale raczej pewnie, wymagająco i bez zbytniej taryfy ulgowej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale się rozłościłam - tyle się rozpisałam, a tu nagle laptop się wyładował. To piszę od nowa, muszę się "wyżalić", a nikt mnie w domu nie rozumie (moja mama twierdzi, że mam przeziębione gardło i że to przez picie zimnych napoi...).

 

Witam. Mam podobne objawy, ale z nich mam "tylko": uczucie duszenia się, gula w gardle albo jakiejś nabłonki, która to niby utrudnia oddech; uczucie nie do końca zatkanej ani nie do końca odetkanej jamy nosowej (czyli znowu uczucie duszenia się). Wymuszanie bekania, wydaje mi się, że gdy już udaje mi się beknąć, to łatwiej mi się oddycha, ale nie raz czuję jak już "bek" idzie i nagle jakby został stłamszony, nie wychodzi. Żadnego kołatania serca, ani ataku paniki nie zauważyłam - no może zaczynam panikować kiedy coraz gorzej oddycham, czuję się jakbym się jeszcze mocniej dusiła.

 

Pierwszy raz miałam takie uczucie, kiedy próbowałam zasnąć, ale miałam czkawkę, to próbowałam ją przerwać moim sprawdzonym sposobem, którym jest przetrzymywanie oddechu przez 10 sekund. Chyba nie wyszło za pierwszym razem, to jeszcze 2 razy powtórzyłam. Czkawka przeszła. Ale ja nagle zaczęłam czuć uczucie gorszego przelykania i braku śliny. Lekkiego duszenia się pewnie też, ale bardziej przeraziłam się tym, że dziwnie mi się przełyka. Przez godzinę lub dłużej obsesyjnie cały czas coś piłam żeby nie mieć tego głupiego uczucia. Gdy się troszkę uspokoiło, udało mi się zasnąć i rano już mi nic nie było. Było to pierwszy raz w życiu takie uczucie i byłam przerażona, bo tego wcześniej nie znałam.

 

Drugi raz miałam coś podobnego jakiś czas później, może z 2 tygodnie, może z miesiąc. Było to, kiedy próbowałam zasnąć u chłopaka (czyli znowu wieczór). Leżę sobie i nagle odczuwam brak śliny (i duszenie się też, ale nie wiem czemu najbardziej panikowałam tym "brakiem" śliny). To znowu obsesyjnie zaczęłam pić, wyżłopałam mu pół napoju, podłożyłam sobie wielką poduchę byleby nie spać na prosto (bo przecież gorzej mi się oddycha) i przez kilka godzin nie mogłam zasnąć, czułam niepokój z tego powodu, ale w końcu "padłam". Rano też chyba już mi nic nie było.

 

Takie pojedyncze razy zdarzyły mi się może ze 2 razy jeszcze, nie były długotrwałe, były "chwilowe", więc wierzę, że faktycznie mogła to być nerwica lub stan podobny, gdyż to dziwne uczucie pojawiło się nagle, bez żadnego konkretnego powodu, w dodatku wieczorem.

 

I nastąpiło coś większego. Koniec kwietnia (tego roku). Już po zakończeniu szkoły (mam 20 lat, skończyłam właśnie technikum), jakieś kilka dni przed maturą. A ja znowu mam to uczucie, łapie mnie wieczorem. I - nie ustąpiło na następny dzień. Rano jest jeszcze gorzej. A im gorzej, tym coraz częściej panikuję, zaczynam nawet płakać, wiedząc, że sobie tylko pogarszam sprawę (bo kiedy płaczę zawsze czuję "zwężenie" w gardle, ostry ból głowy i zaraz hektolitrami smarkam, nie nadążam ze smarkaniem i zatykam sobie nos, a "smarki" odchodzą do gardła tworząc flegmę). I coraz gorzej, kilka dni później chwilowo się uspokoiło, dalej mnie "dusiło", problemy z przełykiem i z oddychaniem, ale słabiej, tak do kontrolowania. I zaraz znowu ostrzej. Wygooglowałam i się dowiedziałam, że to tak naprawdę może być wszystko. Od zapalenia krtani, gardła, migdałów, po tchawice, jakieś bakterie, choroby śmiercionośne, przypadki gdzie się ktoś udusił, no tylko sobie stracha jeszcze bardziej robiłam. Wyobrażałam sobie, że umieram. "Nie zdążyła napisać matury, zmarła przed nią". Na to, że to może być nerwica też trafiłam, ale jakoś wykluczyłam tą opcję. Zaczęłam czytać na blogu aniamaluje.com o jej chorobie, która ma podobne powikłania, m.in. duszenie się, za duża ilość flegmy. No właśnie, flegma. Pisała o tym, że nieodpowiednie jedzenie produkuje zbyt dużą ilość śliny, flegmy, która może "blokować", dawać to uczucie duszenia się. Pomyślałam, że to jest to. Często mam katar (i chorobowy i sienny wiosną/latem), po którym zbiera się flegma (ale nigdy wcześniej nie miałam tego uczucia duszenia się - to pomyślałam, że może mi się tej flegmy za dużo skumulowało?). Mniej jadłam, bo wszystko co jem może produkować nadmiar tego świństwa (białe pieczywo, a jadam w nadmiarze, mięso - zawsze jem wędliny, cukier a zawsze słodzę, słodkie napoje, ogólnie składnik "syrop glukozowo-fruktozowy). Piłam wtedy głównie wodę, mało jadłam, bo miałam wrażenie, że co zjem, to mi zaczyna tkwić w gardle i je blokować. Nawet zaczęłam jeść tylko "wodniste" rzeczy, jak zupki, ale i tak miałam wrażenie jakby były za rzadkie, też mi tkwiły w gardle. Poszłam do lekarki, a ta mi stwierdziła zapalenie nagłośni (coś wcześniej wyczytałam w necie, to pomyślałam: no faktycznie podobne objawy były). Przepisała antybiotyki na chyba 5 dni (akurat miał się skończyć w dniu mojej pierwszej matury - pisemnej z polskiego). Antybiotyk nie pomógł, nie przeszło, dalej to miałam, co zjadłam ze "złej listy żywności, które produkują nadmiar śluzu" tym gorzej się czułam. Maturę jakoś dałam radę napisać, najbardziej cykałam się ustnej z polskiego, gdzie trzeba dużo mówić, wykułam, z rana wypiłam ze 2 melisy, stres daaalej był, ale co dziwne gdy weszłam do sali ani razu nie pomyślałam o tym, że czuję się jakbym się dusiła!). Zdałam ją na 95%, więc z radości na chwilę zapomniałam o mojej dziwnej przypadłości. Poszłam znowu do lekarki, a ona... "a no pamiętam, miałaś zapalenie krtani". Że co proszę? 5 dni wcześniej powiedziała mi o zapaleniu nagłośni, a nagle zmieniła zdanie, że to zapalenie krtani czy czegoś innego? Pomyślałam sobie, że jest głupia i nic się nie zna. Ja się tu duszę, ta mnie faszeruje antybiotykami, które nic nie dają, co to za lekarz. Zaczęła mi coś czytać z kartki, gdzie jej za bardzo nie słuchałam. Ale powiedziała, że mam kaszel, który może się utrzymywać od 4 tygodni do 4 miesięcy. Ale nic mi na ten rzekomy kaszel nie przepisała. Powiedziała, że mi przejdzie, bo żadnej bakterii nie mam, gardło mnie nie boli, świstania nie słuchać w oddechu, wszystko w porządku. Gdy zapytała czy mam alergię, a ja odpowiedziałam, że mam alergię na pyłki i roztocza. Pyta, czy mam zrobione badania. Nie, nie mam, gdyż wiem, że mam alergię, to po co mi badania? Kazała mi je zrobić, więc jedyne co mi dała, po wyjściu od niej, to skierowanie do alergologa, na którym pisało, że podejrzewa u mnie kaszel i katar. OMG. Zadzwoniłam do alergologa, najbliższy 20 km stąd, a termin? Kwiecień 2016. Gdy usłyszała, że chcę prywatnie, to nagle: połowa czerwca tego roku. Był początek maja, czyli 1.5 miesiąca do tej wizyty, a ja się tu duszę, no halo? Nie zapisałam się na wizytę. Lekarka mi powiedziała, że mogę mieć robione badania alergologiczne kiedy nie mam alergii, czyli jeśli coś pyli w lecie, ja wtedy kicham itp. to badania mam mieć w grudniu. A oni mnie chcieli zapisać albo na kwiecień '16 albo na czerwiec '15, a to miesiące letnie... Skierowanie do tej pory leży. Nie wróciłam do niej, po prostu czekałam aż mi przejdzie, "próbowałam" jeść trochę zdrowiej, nie jeść tych rzeczy co produkują nadmiar śluzu. 3 tygodnie to trwało, ale się uspokoiło. Pomyślałam, że może faktycznie nerwica? Ale z drugiej strony: kiedy raz zjadłam kisiel albo budyń, czyli coś co jest lepkie, nagle znowu zaczęłam się czuć jakbym się dusiła, coś mi tkwiło w gardle. Nerwica czy nadmiar flegmy?

 

Minęły 2-3 miesiące od tego, miałam może 2 razy chwilowe "dziwne uczucie duszenia się", ale było znośne, przeszło. Aż do teraz. Od kilku dni czuję się jakbym się dusiła, miała tego gula, miała problemy z połykaniem śliny, nawet brak śliny (ale nie tej pod językiem tylko tej "z głębin"). A śpię na 4 poduszkach, bo boję się zasnąć na płasko, że się uduszę. Marudzę mojemu chłopakowi, reszty rodziny nie chcę straszyć, bo nic nie zmienią, a tylko się denerwują (a jak zaczynają się martwić, to ja zaczynam płakać, rozczulać się nad sobą... dlatego nikomu nie powiedziałam, że mi to wróciło). Z dnia na dzień gorzej, a dzisiaj to się najbardziej nasiliło. Nerwica czy nie nerwica? Flegma czy jeszcze co innego? A może i nerwica i flegma? Przyznam się bez bicia, że przez te upały piłam zimne napoje, z lodem, gazowane, cole i nie cole i może faktycznie sama sobie tym krzywdę robię. Ja już naprawdę nie wiem co o tym myśleć. Do lekarza nie wracam, bo znowu przepisze mi antybiotyki na chorobę, którą sobie sama wymyśliła... A wy co o tym uważacie?

 

Przepraszam, że się faktycznie za bardzo rozpisałam, ale nie mogę zasnąć i chciałam po prostu to z siebie "wyrzucić". Naprawdę się boję, że się uduszę i że każdy dzień jest tym ostatnim... Żebym nie popadła w depresje. Piję sobie melisę, może mnie to uspokoi. Jeśli ktoś dotrwał do końca, to bardzo dziękuję za uwagę, ale jeszcze poproszę o opinię, co wy o tym sądzicie :( Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej

 

Fajnie że napisałaś i dobrze, że tu trafiłaś. Czasami zanim postawi się diagnozę nerwicy, faktycznie należy wykluczyć inne choroby. Bardzo szczegółowo opisałaś swoje dolegliwości i jeśli wszelkie badania obiektywnie wykazują, że jest wszystko w porządku, no to można przyjąć, że tak jest. Na forum nikt Ci nie odpowie na pytanie, czy to nerwica, ale jak najbardziej może tak być. Musiałabyś iść z tym do psychiatry. I taka podpowiedź - nerwica lękowa jest niesamowita w tym, co potrafi zrobić z organizmem więc jeśli się zastanawiasz, czy możliwe aby coś było spowodowane nerwicą to tak, jak najbardziej możliwe. Jak Ci się pogarsza od niektórych pokarmów, to też dlatego, że "nerwica" się tego nauczyła (bo o tym gdzieś przeczytałaś). A także dlatego, że się mocno na czymś koncentrujesz. Im bardziej się czegoś boisz, tym bardziej to się nasila - błędne koło. Duszności, trudności z oddychaniem, gula w gardle (globus) to jak najbardziej objawy nerwicowe.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziekuje za odpowiedz. Objawy nie przechodza, wrecz sie nasilaja. Zaczynam panikowac jak chyba kazdy kto takie cos ma. Zaczelam brac syrop odkrztusny, wczoraj zjadlam kasze jaglana ktora niby osusza flegme, a ja sie po niej czuje jeszcze gorzej jakbym sie zatkala.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mnie też dopadło :-( Wyjechałam na wakacje, zero problemów, stresów. Spokój, beztroska, lenistwo, a ja trzese się jak galareta, wysokie ciśnienie, niepokój i lęk, że umrę na tych "cudownych" wakacjach. Cały wyjazd zepsuty :'(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ola72 wiem, o czym piszesz, bo ja też tak mam. Kiedy zdarzają się takie dni, że nic się nie dzieje, a ja nawet zaczynam się cieszyć życiem, to nadchodzi ten niepokój i wszystko szlag trafia. Mam wtedy jakby pod skórą taki lęk, że zaraz zawali się mój świat, i pojawiają się objawy. Ja to sobie tłumaczę tak, że za dużo zła stało się w moim życiu, żebym mogła uwierzyć w to, że nic złego się nie dzieje. Psycholog mówi o tym, że utraciłam poczucie bezpieczeństwa i nie mam oparcia w innych, ale i w sobie samej, stąd to wszystko. Jedyne, co w takiej chwili robię, to nie walczę w głowie z tymi objawami, tylko myślę, że przecież to minie i staram się zająć jakąś absorbującą rzeczą, najlepiej jakaś aktywnością fizyczną. Tak na siłę, bo wcale nie mam ochoty wtedy niczym się zajmować. Ale to pomaga, jakoś nieco spowalnia tę machinę w głowie. To tak jak z małżeństwem, które wyjeżdża na wakacje i zamiast się cieszyć czasem, wspólnym byciem, to oni się strasznie kłócą. Z nami też tak jest. Nie umiemy odpoczywać, nie umiemy się cieszyć tym, że jest dobrze, i sami wywołujemy wilka z lasu. Sztuką wielką jest przechytrzyć samego siebie, swoją wykrzywioną psychikę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam serdecznie! Miło wiedzieć że istnieje strona poświęcona takim problemom. Jeśli chodzi o moje ataki, w życiu nie czułem się gorzej (niż podczas ataku). W ciągu dnia po prostu mnie zamrozi na chwilę, potelepie i zmusi do hiperwentylacji. Niestety to samo się zdarza w nocy, około 3-5 razy. A w najgorszych sytuacjach zdarza się tak, że moje ciało próbuje wstać (bo ja nie mam nad nim wtedy kontroli) i powoli w drgawkach wstaje, po czym padam na łóżko sparaliżowany i chyba tracę przytomność. Później wstaję z okropnym atakiem paniki - potykam się o własne nogi, praktycznie jęczę ze strachu i mam zaniki pamięci (dzisiaj np. musiałem zadzwonić do mamy i zapytać co robiłem w takich przypadkach, bo nie pamiętałem że mam brać xanax w przypadku silnych ataków).

 

Na szczęście jeszcze "tylko" dwa miesiące czekania na terapię...

 

Z jednej strony cieszę się że aż tyle ludzi jest w stanie mnie zrozumieć, z drugiej jednak przykro mi że tak dużo z nas musi cierpieć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Souwaylier, to jest masakra, że tyle trzeba czekać na terapię :( Ja dopiero się zgłosiłam, bo do tej pory wszystko robiłam prywatnie, ale trochę za dużo kasy zaczęło to pochłaniać i czekam właśnie na jakiś termin, mają mnie poinformować.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Już czekam od dobrych paru miesięcy; zostałem przyjęty ze dwa tygodnie temu, okazało się jednak że na terapię uczęszcza już członek mojej rodziny (taka rodzina co nic, trzecia woda po kisielu jak to mówią), ale i tak jest to wbrew zasadom. Kolejne paliwo do nerwicy, a ja tylko co wieczór się modlę żeby mnie rano nie spotkał paralityczny koszmar. Prywatnie nie ma sensu, głównie właśnie z powodu pieniędzy, terapia powinna być skuteczna, chociaż podobno to strasznie męczące, trzeba się obnażać przed ludźmi ze swoich lęków i życiorysu i poddawać się ocenie. Wierzę jednak, że to skuteczne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

carita dziękuję za odpowiedź . Masz całkowitą rację, życie w stresie przez wiele lat nauczyło mój organizm funkcjonowania pod presją. Kiedy jej brakuje albo trzeba w końcu odreagować zaczyna się atak. Smuci mnie, że coraz częściej pojawiają się lęki i boję się, że pewnego razu już nie odejdą, a ja zwariuje:-( Jestem w trakcie psychoterapii, ale na razie bez efektu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ola72 ja też miałam taki czas, że było lepiej, a potem znów fatalnie. Tylko że ja oprócz psychologa korzystałam z pomocy psychiatry. Nie jestem miłośniczką psychotropów. Nie potrafię jak inni opowiadać o tym, co brałam, ile jak... Po prostu nienawidzę tych tabletek, bo wiem, że one sztucznie zmieniają moją świadomość. Ale ponieważ chcę Ci napisać o moim stanie, to i napisze o tych nielubianych przeze mnie tabletkach. Był taki czas po załamaniu (jakieś 8 miesięcy po), że jakoś chwilowo uspokoiło się moje życie i wtedy zaczęłam lepiej spać i w ogóle lepiej się czuć. I powoli odstawiłam pigułki. Przez jakiś czas było super. I przyszedł taki moment, o którym piszesz, że masz go teraz, że wszystko zaczęło się nasilać, że znów miałam wrażenie, że atak paniki zaczyna się tuż pop przebudzeniu, a puszcza dopiero gdzieś koło 16.00 lub później. Byłam wykończona. Zmęczenie nerwicą spowodowało, że doszły elementy depresji. To było gdzieś w marcu. Poszłam do psychiatry i bardzo tego nie chcąc, wzięłam receptę. Jestem na najmniejszej dawce (chyba takiej w ogóle nie ma). Dzielę małą tabletkę, którą inni biorą całą lub nawet dwie, na cztery części i codziennie rano biorę 1/4. Ale to totalnie zmieniło jakość mojego życia. Psycholog był za. Powiedział, że muszę się wzmocnić, muszę wzmocnić mój system obronny. A jak mam to zrobić, skoro cały czas żyję w lęku i w paraliżu. I chyba miał rację. Sztucznie bo sztucznie, ale zniwelowałam te straszne stany do minimum (no nie tak, że już w ogóle nic mi się nie zdarza). I przez to moja psychika miała czas nabrać sił. Czuję się teraz silniejsza. Absolutnie nie polecam tabletek jako panaceum na wszystko. Wiem jednak, że kiedy jest już tak totalnie nieznośnie, kiedy człowiek czuje się jakby był w matni, to wizyta u dobrego, mądrego psychiatry pomaga. I trzeba tylko mieć ten rozsądek, żeby nie faszerować się wielkimi dawkami. Psychiatrzy są przyzwyczajeni, że z reguły tabletki nie działają, że pacjenci biorą coraz więcej i przepisują duże dawki (mój przypadek pokazuje, że zupełnie niezłośliwie po prostu za duże). A są takie osoby, jak ja, które nigdy wcześniej nie brały nic i wystarczy im mniejsza dawka niż przewiduje producent. Za jakiś czas spróbuję to w ogóle odstawić. Zobaczymy, jak to będzie.

Trzymaj się Ola dzielnie i pamiętaj, że wszystko mija. Kiedyś przeczytałam na blogu jednego nerwusa, że kiedy poczuł się lepiej zaczął żałować czasu, który w życiu stracił na ataki i lęki, bo życie jest takie krótkie, a tyle jeszcze można zobaczyć, zrobić, doświadczyć... Tobie Ola, sobie i wszystkim Wam, nerwusy, życzę, abyśmy kiedyś wyszli na prostą i na nasze dolegliwości patrzyli w czasie przeszłym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

carita, jakbym czytała o swoim nastawieniu: obawa przed uzależnieniem od psychotropow powstrzymujenie przed wizytą u psychiatry. Z drugiej strony widzę, że psychoterapia nie przynosi oczekiwanych rezultatów , zatem trzebaby podjąć kolejne decyzje... Bardzo dziękuję Ci za słowa otuchy, jest mi lżej, kiedy wiem, że Ktoś mnie rozumie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja 100% recepty nie mam ale...wiem jedno, że najgorszą rzeczą jaką mogę zrobić (i to ja nawet nie mówię o momentach napadów paniki czy lęków) jest sięganie po alkohol czy THC. Zdecydowanie odradzam, no chyba, że ktoś jest masochista.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

RoyalBlue, myślę że najlepiej będzie, jeśli umówisz się do lekarza psychiatry. On Tobie da skierowanie do psychologa, u którego możesz zacząć psychoterapię.

 

Jak tak czytam, to nie mam żadnych więcej objawów podobnych do waszych, oprócz tego duszenia się, guli w gardle itp. Zaczynam wątpić żeby to miało podłoże psychiczne, raczej fizyczne, tak mi się wydaje. Do psychiatry nigdy nie pójdę, bo nawet jeśli faktycznie postawiłby mi taką diagnozę, to nie wyobrażam sobie łykania tych wszystkich leków. Ogólnie nie jestem fanką leczenia się "tabletkami" i zażywam je dopiero kiedy już naprawdę muszę (np. na alergię, albo antybiotyki na zapalenie).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

RoyalBlue, mam tak samo. Ja nie łykam leków. Postawiłam na psychoterapię, czyli leczenie tego, co odpowiada za mój strach. Ale żeby iść do psychoterapeuty z NFZ, najpierw musisz mieć skierowanie od psychiatry lub internisty. Psychiatra nie każe Ci brać leków - możesz trafić na takiego, który poświęci Ci duzo czasu i powie Tobie, czy to nerwica.

A czytając co pisałaś, myślę że to może na nią wskazywać: obsesyjnie koncentrujesz się na swoim problemie przełykania; nie możesz zasnąć; im bardziej się zamartwiasz, tym gorzej Ci się śpi; gdy jest gorzej, panikujesz i płaczesz, co pogarsza problem (nie tylko dlatego, bo gorzej się przełyka, ale też dlatego, że tracisz nad sobą kontrolę); wyobrażasz sobie, że umierasz. No i ostatnie: wlazłaś na to forum i opisałaś swój problem, więc gdzieś tam w głowie Ci tkwi, że to może to. Wcale nie musi tak być, ale lepiej żebyś sprawdziła tę ewentualność zanim zaczniesz sobie wymyślać choroby, co wiele osób robi, rozwijając nerwicę hipochondryczną. Nie mówię że wymyślasz ten akurat problem, ale sama nie znasz odpowiedzi :bezradny:

Jesteś w stresującym czasie, zdawałaś maturę, podejrzewam że teraz idziesz na studia i stresujesz się rekrutacją. Albo tym, co będziesz robić po szkole. Może napięcie z Ciebie schodzi. To bardzo sprzyjający czas na to, żeby pogorszyło się funkcjonowanie fizyczne. Może organizm tak po prostu reaguje na przeciążenie. Kiedy mój organizm był przeciążony fizycznie, miałam drgawki, bezsenność, hiperwentylację i około 2 miesiące zajęło mi odkrycie faktu, że odpowiada za to psychika, a nie choroba. A jak się zaczęłam bawić w psychoterapię okazało się, że to wszystko wiążę się ze skrzywionym dzieciństwem.

To nie musi być nerwica, to nie musi być choroba; ale może przyczyną jest zbyt duże obciążenie i może pomocne będzie po prostu, jak dasz sobie odrobinę spokoju i odstresowania ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wracam do was moi mili, jest coraz gorzej, dziś zapisałam się na terapię, zaczynam od poniedziałku, o ile wcześniej nerwica mnie nie zabije. Maa dość, jest tragicznie, dwa lata temu było bardzo źle, ale teraz jest koszmar, doszły mi okropne skoki - nagłe ciśnienia i kołatanie serca- coś strasznego, jakby ptak trzepotał skrzydłami, niemiłe uczucie strasznie, a toi ciśnienie- dobijające, płonie mi twarz, zaczynam czuć ból w klatce, wpadam w ogromna panikę. A to tylko napędza koło! Podejrzewam ze mam tez nerwicę natręctw, bo jak nie zmierzę ciśnienia 10 razy w ciągu godziny to szaleje, ciśnieniomierz mam wszędzie i zawsze ze sobą. Właśnie miałam przerwę na pomiar! jest źle, boje się, może to nie nerwica

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×