Skocz do zawartości
Nerwica.com

Na pożeganie mnie pobił


Rekomendowane odpowiedzi

Nie wiem, czy ktoś jeszcze ma do mnie cierpliwość i zechce czytać moje wypociny ;)

 

Pozbierałam się. Wyprowadziłam się z domu (wynajmuję pokój w niezbyt ładnym i niezbyt przyjemnym mieszkaniu, ale to i tak lepsze od mojego domu rodzinnego, w którym byłam jedynie poniżana i w którym wciąż słyszałam "wynieś się", "wyprowadź się", "nie mogę na ciebie patrzeć') i, paradoksalnie, mieszkając z obcymi ludźmi czuję się bardziej bezpieczna niż kiedykolwiek wcześniej.

Nie wiem, co dalej, bo "poniewieranie" się po cudzych mieszkaniach raczej nie było moim marzeniem, ale uważam, że to najlepsze wyjście z obecnej sytuacji.

Pogodziłam się z faktem, że człowiek, który obiecał odmienić moje życie, tak naprawdę zamienił je w piekło. Nieprędko komuś zaufam, nieprędko wpakuję się w kolejny związek, nieprędko poukładam swoje życie - wpierw muszę ogarnąć degrengoladę pod czaszką; zapisałam się na kolejną terapię grupową, ale czas oczekiwania na przyjęcie do kilka miesięcy (zależy mi na spotkaniach popołudniowych, bo przecież nie mogę stracić pracy).

Postanowiłam, że teraz zadbam o siebie - o swoje potrzeby, swoje emocje. Takie trochę spóźnione postanowienie noworoczne :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

NN4V masz rację :) przestałam czekać, aż coś się w moim życiu zmieni - sama zaczęłam zmieniać i nawet tego nie zauważyłam.

na_leśnik zmierzam odbyć jeszcze jedną terapię, żeby podejście zmienić jeszcze bardziej (tamta intensywna trzymiesięczna nie przyniosła większych rezultatów, bo od złej strony do niej podeszłam - wychodziłam z założenia, że największym dobrem w moim życiu jest kochający narzeczony; uparcie, mimo sygnałów nadawanych przez otoczenie, ignorowałam fakt, iż przez owego narzeczonego załamałam się nerwowo i na tej terapii wylądowałam).

 

Teraz może być już tylko lepiej ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cheiloskopia, super, że dostrzegasz potrzebę zmian, chociaż wiadomo, że nic nie zmieni się z dnia na dzień, kiedy przez lata tkwiło się w pewnych niezdrowych schematach :? Ale tak się zastanawiam, czy nie dałoby się jakoś przyspieszyć tej Twojej psychoterapii ( bo piszesz, że musisz czekać kilka miesięcy na grupową ). Może warto byłoby się do tego czasu zainteresować psychoterapią indywidualną ... wiem, że są również długie kolejki, zwł. w trakcie roku, ale może ze względu na to, że byłaś ofiarą przemocy ( bez względu na to czy fizycznej, czy psychicznej ) dałoby się skorzystać z takiej bardziej doraźnej pomocy kryzysowej. Nie myśl sobie, że tylko patologia z tego korzysta, to są miejsca przeznaczone dla wszystkich osób, które znalazły się w trudnej sytuacji z własnej lub czyjejś winy i potrzebują wsparcia, żeby samemu stanąć na nogach. Co prawda poczyniłaś już spore kroki, żeby zmienić swoją sytuację, ale sądzę, że nie jest Ci lekko, skoro nawet rodzina Cię nie rozumie i musisz tułać się po różnych kątach, żeby zaznać spokoju :? Dobrze, że masz pracę, to na pewno jest ważne w tej sytuacji, żebyś jak najmniej zostawała z własnymi myślami, bo przecież one na pewno będą powracać. Tym bardziej wydaje mi się, że nie powinnaś być teraz z całym ogromem swoich doświadczeń pozostawiona sama. Dowiedz się, jakie są możliwości w Twojej okolicy zanim doczekasz się na grupę. No i oczywiście, jak Ci to tylko w jakikolwiek sposób pomaga i przynosi ukojenie, to pisz na forum ... sama widzisz, że Twój los nie jest wszystkim obojętny ! Trzymaj się :great: Będzie już tylko lepiej ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Odświeżyłam ten wątek, bo...

Właśnie - bo co?

 

Zacznę od tego, że wszystko jest inaczej; ze słabej, zastraszonej przez najbliższych anorektyczki stałam się niezależną, pewną siebie dziewczyną (przytyłam, co nie do końca mnie cieszy, acz wiem, że to dobrze; ponadto wyprowadziłam się od taty-psychopaty, wywalczyłam wyrok skazujący za znecanie się nad moją skromną osóbką, a przede wszystkim zakończyłam związek, który mnie wyniszczał - odcięłam się zupełnie od człowieka, który maltretował mnie psychicznie i, mimo iż kocha łam go nad życie , twardo obstaję przy postanowieniu o pogrzebaniu wspomnień...).

Znalazłam drugą pracę; nie do końca ze względów finansowych, bo pokój, który wynajmuję drogi bynajmniej nie jest i z pensji szeregowego pracownika niewielkiego biura dałabym radę wyżyć - potrzebowałam odskoczni. Nie mogłam znieść weekendów, podczas których nawet na lekturze ulubionego krymianału skupić się nie mogłam, bo myślami błądziłam gdzieś daleko, obok K., jego słodkiego uśmiechu, czułych pocałunków i przepełnionych miłością oczu, na dnie których czaił się sadyzm.

Mimo wszytsko wciąż mam za dużo czasu - na myślenie, na wspominanie, na łapanie doła...

 

Wiem, że sobie poradziłam; mimo braku zrozumienia i miłości w domu rodzinnym nie zaćpałam się, nie zachlałam (a przecież takie wzorce stamtąd wyniosłam), "odchowałam" brata na całkiem fajnego, zaradnego chłopaka, wyniosłam się z domu, mam pracę, znajomych... a mimo wszystko czuję ten wewnętrzny paraliż.

 

Od dwóch miesięcy nikt mnie nie poniża, nie wyzywa, nie wygania. Współlokatorzy mnie lubią. Sasiedzi nawet zapraszają na obiad. Obcy ludzie są dla mnie bardzo dobrzy. Przez 25 lat niczego takiego nie doświadczyłam; ojciec mnie bił, wyżywał się na mnie, matka wcale nie była lepsza; miłość mojego życia powtrzała mi, że jestem żałosna, nic nie warta... i nagle wszystko jest inaczej.

 

Czy ktoś potrafi zrozumieć, jak mi teraz źle? Nie potrafię się odnaleźć w nowym życiu. Ciągle się boję, że to wszystko stracę.

Jestem tak wdzięczna, a zarazem tak przerażona...

Sama tego nie potrafię ogarnąć...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cheiloskopia, miło Cię czytać w tak dobrym tonie ;)

 

Odświeżyłam ten wątek, bo...

Właśnie - bo co?

 

Zacznę od tego, że wszystko jest inaczej; ze słabej, zastraszonej przez najbliższych anorektyczki stałam się niezależną, pewną siebie dziewczyną (przytyłam, co nie do końca mnie cieszy, acz wiem, że to dobrze; ponadto wyprowadziłam się od taty-psychopaty, wywalczyłam wyrok skazujący za znecanie się nad moją skromną osóbką, a przede wszystkim zakończyłam związek, który mnie wyniszczał - odcięłam się zupełnie od człowieka, który maltretował mnie psychicznie

:great:

 

Znalazłam drugą pracę; nie do końca ze względów finansowych, bo pokój, który wynajmuję drogi bynajmniej nie jest i z pensji szeregowego pracownika niewielkiego biura dałabym radę wyżyć - potrzebowałam odskoczni.

Bardzo dobra decyzja!

 

Wiem, że sobie poradziłam; mimo braku zrozumienia i miłości w domu rodzinnym nie zaćpałam się, nie zachlałam (a przecież takie wzorce stamtąd wyniosłam), "odchowałam" brata na całkiem fajnego, zaradnego chłopaka, wyniosłam się z domu, mam pracę, znajomych... a mimo wszystko czuję ten wewnętrzny paraliż.

Masz przynajmniej punkt odniesienia, że to i to realnie Ci się udało! Zawsze możesz do tego wrócić w chwili załamania, ale negatywnych emocji już w sobie nie pielęgnuj!

 

Od dwóch miesięcy nikt mnie nie poniża, nie wyzywa, nie wygania. Współlokatorzy mnie lubią. Sasiedzi nawet zapraszają na obiad. Obcy ludzie są dla mnie bardzo dobrzy.

Bo tacy też są ;) Ale po latach negatywnych wzorców trudno się na takie nowe, inne, lepsze traktowanie przestawić. Z czasem będzie już tylko lepiej!

 

Czy ktoś potrafi zrozumieć, jak mi teraz źle? Nie potrafię się odnaleźć w nowym życiu. Ciągle się boję, że to wszystko stracę.

Jestem tak wdzięczna, a zarazem tak przerażona...

Sama tego nie potrafię ogarnąć...

Wątpliwości i lęk przed tym, co nowe i nieznane, jest całkiem naturalny ;)

 

Fajnie, że się odezwałaś... niektórzy milkną bez echa, gdy zaczynają wychodzić na prostą :?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy ktoś potrafi zrozumieć, jak mi teraz źle? Nie potrafię się odnaleźć w nowym życiu. Ciągle się boję, że to wszystko stracę.

Jestem tak wdzięczna, a zarazem tak przerażona...

Sama tego nie potrafię ogarnąć...

Hm, podobno umysł przyzwyczaja sie do stanu stresu, i gdy go zabraknie samorzutnie wraca do niego, nawet jak stresorów brak... mam podobny problem. Polecam ćwiczenia relaksujace, medytacje, koherencje serca. Trzeba sie nauczyc byc zadowolonym, albo chociaz nie-nieszczesliwym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

Czy ktoś potrafi zrozumieć, jak mi teraz źle? Nie potrafię się odnaleźć w nowym życiu. Ciągle się boję, że to wszystko stracę.

Jestem tak wdzięczna, a zarazem tak przerażona...

Sama tego nie potrafię ogarnąć...

 

Jestem w podobnej sytuacji. Wydaje się, że winna skakać do nieba z radości, że zadbałam o siebie...a jest całkiem inaczej. Rozmawiałam o tym ze swoją terapeutką. Ona twierdzi, że jest to jeden z etapów żałoby. Bo niezaleznie jak było kiepsko, to jest to fragment utraconego, znanego sobie aż za dobrze życia. I to przejdzie a pomóc sobie można "trzymjąc się w cieple " :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

....

Czy ktoś potrafi zrozumieć, jak mi teraz źle? Nie potrafię się odnaleźć w nowym życiu. Ciągle się boję, że to wszystko stracę.

Jestem tak wdzięczna, a zarazem tak przerażona...

Sama tego nie potrafię ogarnąć...

Nie stracisz.

To co teraz masz stracić oczywiście możesz, lecz nie stracisz już umiejętności radzenia sobie w najgorszych sytuacjach.

Masz wędkę, nie tylko rybę - potrafisz kierować swoim życiem.

To budzi podziw - chyba nie tylko mój.

Nie znikaj...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nigdy chyba nie "zniknę" z tego forum, bo to ono pomogło mi przetrwać jedne z najgorszych chwil mojego życia; kiedy opuszczałam kolejny już oddział psychiatryczny (intensywna terapia na dziennym, dochodzącym), po kilku miesiącach stagnacji i walki z samą sobą, gdy musiałam zacząć wreszcie żyć w poza oddziałowych realiach (a człowiek, któremu chciałam ślubować miłość i wierność wolał chlać z kolegami niż mnie jakkolwiek wesprzeć w tej ogromnie dla mnie stresującej sytuacji) właśnie tutaj znalazłam pocieszenie i motywację, by jednak się nie poddawać.

 

... mój niedoszły mąż (13 czerwca obchodziłabym pierwszą rocznicę ślubu, gdyby mój luby nie odwołał go na cztery dni przed zaplanowaną datą) dziś ma urodziny; choć mnie pobił, poniżył, upokorzył i w znacznym stopniu przyczynił się to tego, że podjęłam kilka prób samobójczych - tęsknię za nim jak cholera. Ileż to razy płakałam w poduszkę wieczorami... Dzisiaj załapałam kolejnego doła (wcale nie chciałam sobie przypomnieć, że równe 12 miesięcy temu z okazji jego urodzin pojechaliśmy do Zakopanego i nie starczyło nam pieniędzy na wynajęcie pokoju, więc spaliśmy w lesie w Czarnym Dunajcu).

 

Zaczęłam spotykać się z sąsiadem z góry - ot, tak wyszło. Niesamowicie przeszkadzał mi fakt, że nie trzymał rąk przy sobie; nie jestem jakoś szczególnie konserwatywna, ale nie chciałam, by wszystko działo się tak szybko. Nie wiem, czy odstraszył go mój "opór", czy też delikatne aluzje, że na zaangażowanie się w związek potrzebuję troszkę czasu... W każdym razie nagle, bez wyraźnego powodu, stwierdził: To się nie uda (w dodatku poprzez smsa).

Najpierw się zdenerwowałam, potem zrobiło mi się przykro. Na chwilę obecną wisi mi to jak kilo kitu na agrafce, ale samopoczucia ten fakt też mi jakoś nie poprawił (bo to nie pierwsza taka sytuacja; jakiś czas temu "randkowałam" z kolesiem, który przestał się z dnia na dzień odzywać i nie mam pojęcia dlaczego - to obeszło mnie jeszcze mniej i nawet nie zapytałam o powód, ale zaczynam się zastanawiać, czy ze mną jest coś nie w porządku, czy z nimi).

I między innymi przez takie jak wyżej sytuacje wciąż, wciąż i wciąż wracam myślami do K. Choć wcześniej byłam ponad sześć lat z chłopakiem, tak naprawdę K. to była moja pierwsza prawdziwa miłość (bo z tamtym to nie bardzo się kochaliśmy; ot, najpierw zauroczenie, potem przyzwyczajenie); miłość, dla której zrobiłabym wszystko. Miłość, która zaprowadziła mnie do wariatkowa...

 

Przepraszam za chaos w tym poście, ale właśnie taki mam pod rudą kopułą...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×