Skocz do zawartości
Nerwica.com

Samotność


ixi

Rekomendowane odpowiedzi

Życie niszczy jednostki nadwrażliwe. Brutalna prawda ...

Też tak uważam, nic mi nie jest obojętne, wszystkim się przejmuję, ciągle myślę o swoich problemach które np. na dzień dzisiejszy są niewykonalne, o dedzyzjach które muszę podjąć w najbliższm czasie związane z moją chorobą i pracą, a tak non stop to o tym co miałbtm robić a nie robię z powodu ChADu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kolejny dzień sama z fizycznym bólem. Teraz samotność odczuwam sto razy bardziej :cry: już mniejsza z tym, że nikt nie jest w stanie zrozumieć jak się czuję, ale że komuś może być tak trudno odpisać chociaż na smsa, w którym zapraszam by przyszedł do mnie to jest nie do pojęcia :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Byłem winien znajomemu 300zł, przyrzekałem sobie, że mu oddam jak będę mieć.

Niestety miałem dopiero wtedy kiedy utraciłem z nim kontakt, okazało się, że zmarł na raka.

Czuję na sobie, że wykorzystałem człowieka, taka prawda, jestem obrzydzony sam sobą,

paskudne uczucie. Wykorzystuję ludzi, bo nie umiem kochać, zatraciłem umiejętność

prawdziwej przyjaźni, jestem kłamcą :/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

psycho-menel, to nie twoja wina, że on umarł. Nie miałeś kasy to nie oddawałeś. Zdarza się. Zamiast o tym myśleć i szufladkować się jako osobę, która nie umie kochać lepiej żyj dla tych, którzy żyją teraz. Co innego gdybyś celowo wykorzystał bliską osobę ale tak chyba nie było.

 

A samotność nie powinna być dla nas problemem. Co sprawia, że potrzebujemy drugiej osoby a samotność stanowi problem? Chciałbym umieć odpowiedzieć sobie na to pytanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co sprawia, że potrzebujemy drugiej osoby a samotność stanowi problem?

 

Potrzeba bliskości to sprawia. Jesteśmy tak skonstruowani, że w samotności czujemy się źle (ewolucyjnie to mamy wpisane w siebie). Niestety osoby w jakiś sposób pokrzywdzone przez los, które mają problemy z nawiązywaniem kontaktu z innymi mają również potrzebę bliskości.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co sprawia, że potrzebujemy drugiej osoby a samotność stanowi problem?

 

Potrzeba bliskości to sprawia. Jesteśmy tak skonstruowani, że w samotności czujemy się źle (ewolucyjnie to mamy wpisane w siebie). Niestety osoby w jakiś sposób pokrzywdzone przez los, które mają problemy z nawiązywaniem kontaktu z innymi mają również potrzebę bliskości.

 

A co z tymi któży żyją wśród bliskich, a nie mogą się przed nimi wyżalić ze swoich problemów bo z góry wiadomo że ich nie zrozumieją, oni też odczuwają samotność. Ja tak mam i czuję się bardzo samotny i nie rozumiany, bo jeszcze nikt z moich bliskich nie spróbował dowiedzieć się coś więcej na temat mojej choroby, a przecież w internecie wszystko pisze. A poza tym zostawiałem nie raz wydrukowane materiały czy broszury na temat ChADu, ale nikt nie raczył poczytać. Czasami mówię na głos o tym jak się czuję, ale słyszę odzywki np. to nic takiego musisz się wziąść się w garść, po takim czymś zamykam się w sobie i nie mam ochoty z nikim rozmawiać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Można mieć 1 osobę obok i nie czuć się ultra alienem,czasem wystarczy i własne towarzycho,czasem można mieć i pierdyliard ludzi wokoło siebie a i tak czuć się samotnym,z tym nima zasady,sęk by znaleźć kogoś kto to wyeliminuje.

Ale nawet jeśli,to ciągła gra,staranie się,sporego wysiłku relacje z bliźnimi wymagają.

A siekiera w plecach i tak znaleźć się może.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co sprawia, że potrzebujemy drugiej osoby a samotność stanowi problem?

 

Potrzeba bliskości to sprawia. Jesteśmy tak skonstruowani, że w samotności czujemy się źle (ewolucyjnie to mamy wpisane w siebie). Niestety osoby w jakiś sposób pokrzywdzone przez los, które mają problemy z nawiązywaniem kontaktu z innymi mają również potrzebę bliskości.

Ja kiedyś nie czułam się jakoś szczególnie źle w samotności, nie budziło to emocji żadnych. Norma po prostu. Ostatnio się to zmieniło. Odczuwam brak kogoś obok. Czasem bywa to bardzo smutne, dotkliwe. To trochę tak jakbym nie mogła znieść swoich własnych myśli, siebie, chciałabym by ktoś się mną "zajął", zainteresował. To nie do końca dobre.

 

A co sprawiło, że zaczęłam to odczuwać? Chyba poczułam jak to jest być z kimś i odczuwam różnicę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Samotność samotnością, kwestia, która jest dość nurtująca w wielu przypadkach to też "wybieranie" sobie tych osób, z którymi jesteśmy w stanie potencjalnie stworzyć związki. Czasem to te wybory jeszcze bardziej paradoksalnie pogłębiają samotność, bo po 100 człowieku z kanonu psycho zaburzony czujesz, że może ta samotność to faktycznie jedyna droga, którą przyszło ci podążać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co sprawia, że potrzebujemy drugiej osoby a samotność stanowi problem?

 

Potrzeba bliskości to sprawia. Jesteśmy tak skonstruowani, że w samotności czujemy się źle (ewolucyjnie to mamy wpisane w siebie). Niestety osoby w jakiś sposób pokrzywdzone przez los, które mają problemy z nawiązywaniem kontaktu z innymi mają również potrzebę bliskości.

 

A co z tymi któży żyją wśród bliskich, a nie mogą się przed nimi wyżalić ze swoich problemów bo z góry wiadomo że ich nie zrozumieją, oni też odczuwają samotność. Ja tak mam i czuję się bardzo samotny i nie rozumiany, bo jeszcze nikt z moich bliskich nie spróbował dowiedzieć się coś więcej na temat mojej choroby, a przecież w internecie wszystko pisze. A poza tym zostawiałem nie raz wydrukowane materiały czy broszury na temat ChADu, ale nikt nie raczył poczytać. Czasami mówię na głos o tym jak się czuję, ale słyszę odzywki np. to nic takiego musisz się wziąść się w garść, po takim czymś zamykam się w sobie i nie mam ochoty z nikim rozmawiać.

 

Niestety trzeba się z tym pogodzić, nie ma co szukać zrozumienia na siłę, jeżeli ktoś ma zrozumieć to zrozumie. Trzeba się nauczyć polegać na samym sobie, wtedy będzie mniej rozczarowań a jak przy okazji ktoś zrozumie i wesprze to być wdzięcznym za to ale niczego od tego nie uzależniać.

 

-- 12 kwi 2015, 18:02 --

 

A już tak na luzie:

 

[videoyoutube=i82nsxLPUgw][/videoyoutube]

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

kazimierz61, nie znajdziesz oparcia w żonie. To na pewno. Ona odbiera to jako słabość i sama pewnie ma z tego powodu problem, którego nie umie rozwiązać. A nie masz przyjaciół, kumpli, przyjaciółek? Prędzej u nich człowiek znajdzie zrozumienie.

 

Ja im więcej myślę o mechanizmach ewolucyjnych tym bardziej odechciewa mi się związku i godzę się z samotnością. Życie jest za krótkie żeby przejmować się doborem naturalnym. I tak każdy umrze więc wszystko po drodze jest prowizorką i nie opłaca się tym przejmować.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hitman, kiedy zacząłem poznawać wiele dziewczyn, (mam tu na myśli nawiązanie silniejszej więzi emocjonalnej, nie musi być nawet erotyczna) reakcje wielu kobiet nijak miały się do tych sztywnych wzorców typu jesteś słaby<-gardzę tobą, w ogóle tego uproszczonego (wręcz sprostaczonego) deterministycznego modelu relacji damsko/męskich.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wyjątek potwierdzający regułę. A bardziej prawdopodobne jest to, że ten facet miał w sobie coś co ją pociągało i wcale nie był niżej tylko tobie się tak wydaje lub kobieta ma niską samoocenę albo wyszła za niego z pragmatycznych powodów, może był podobny do jej ojca a może ma zaburzenia. Ja też czasem podobam się kobietom powyżej swojej wartości ale wtedy pytam o jej byłych i okazuje się, że byli jacyś zaburzeni lub pojebani i wtedy wiem skąd to upodobanie do mnie ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam...

Dołączam do grona samotnych - samotnych w sensie dosłownym, i tych samotnych pośród tłumu.

Nigdy nie byłam osobą towarzyską, w stosunku do rówieśników z czasów szkolnych byłam psychicznie "ciężka" i poważna, jakby wsadzili duszę dorosłego człowieka w ciało nastolatki. Trudno mi było znaleźć dobrych kolegów i koleżanki, miałam inne zainteresowania, byłam introwertyczna, cicha, mało imprezowa, trochę typ myśliciela. Byłam (i jestem?) niezbyt atrakcyjna towarzysko.

 

Zmieniło się pod koniec liceum, poznałam fantastycznego, inteligentnego chłopaka, który akceptował to, jaka jestem. Ponad 5 lat sielanki, poświęciłam się głównie jemu, trochę zaniedbałam znajomości ze studiów, wolałam się widywać z nim niż w innymi, których towarzystwo mnie męczyło. Były nawet poważne plany, związek w rozkwicie, itd. A potem nagle zmarł, nie ma go, świat się zmienił, ja się zmieniłam. Straciłam tych nielicznych znajomych, których miałam. Większość się odwróciła z dnia na dzień, stałam się niewidzialna. Pojedyncze osoby próbowały utrzymywać kontakt - czasem jakiś sms, rzadziej jakieś spotkanie, ale później wszystkie drogi się rozeszły. A teraz - gdy człowiek pracuje praktycznie sam, gdy skończyły się czasy szkolno-studenckie i większość osób ma już stałe, zamknięte grono swoich znajomych, swoje problemy, rodzinę na głowie - trudno kogoś poznać. Od kilku lat nie widuję się z nikim poza rodziną. Nie mam fejsbuka, twittera itp. - nie istnieję. Żyję w systemie praca, dom, komputer (lubię czasem pograć), książka, spać i tak na okrągło. Kilkukrotnie przez ten czas próbowałam - jak to mówią - "wyjść do ludzi", ale z mizernym skutkiem. Miałkie znajomości na zasadzie "cześć, co słychać? fajnie, wszystko ok? to fajnie! cześć", brakuje ludziom zaangażowania, bezinteresowności, empatii i ciekawości drugiego człowieka czy świata w ogóle. Do tego czasem przyciągam (podświadomie wybieram?) ludzi z pokręconą historią i problemami. Chorzy, mitomani, alkoholicy, rozwodnicy...

Jestem osobą tolerancyjną, wyrozumiałą, cierpliwą i o szerokich zainteresowaniach - na bardzo wiele tematów pogadam, a jeśli czegoś nie wiem, to chętnie się dowiem. Uchodzę za ładną, bystrą. Ale po co mi to wszystko? Jak się od święta spotkałam z koleżanką, to spędziłam 2-3h na rozmowach o pracy, jej koleżankach z pracy, kosmetykach, pracy, ciuchach, dzieciach, pracy jej męża, odchudzaniu (mniej więcej w tej kolejności). W końcu przestałam się z nią widywać, bo było mi przykro i niezręcznie (sic!), gdy wiedziałam, o czym i jak będziemy rozmawiać. Jak w "Dniu świra" - naprawdę? łał! super, super! naprawdę? niemożliwe! Pojawiły się wyrzuty sumienia (?), zaczęłam się wymigiwać od spotkań... Nie potrafię tak, potrzebuję czegoś głębszego, a ludzie nie potrafią tego zrozumieć :( Nie jestem osobą, która wałkuje na okrągło poważne tematy, lubię się powygłupiać, pożartować i pogadać o pierdółkach, ale potrzebuję też czegoś więcej. Mam wrażenie, że nie pasuję do obecnych czasów. Oczywiście, nie jestem żadnym ideałem (oj nie), czasem mam w pewien sposób pogardliwy stosunek do ludzi (czy Wam też się zdarza myśleć, że większość społeczeństwa to ograniczone, przyziemne osoby, które żyją tylko, by zaspokoić podstawowe potrzeby życiowe?).

 

Wiem, że jest nas więcej, widzę to czytając choćby ten wątek. Co się dzieje, że tylu nas jest, że piszemy o tym samym, ale różnymi słowami? Czy coś jest nie tak z nami? Jesteśmy zbyt wrażliwi jak na dzisiejsze realia? Zbyt inteligentni? A może zbyt wymagający? Czy może coś nie tak jest ze społeczeństwem?

 

Czuję się bardzo, bardzo samotna i niezrozumiana... Czasem nie mam siły i myślę tylko o tym, by dzień się skończył, bo może w następnym COŚ się wydarzy. Kiedy indziej myślę, że fajnie byłoby zasnąć i się nie obudzić. I tak od kilku lat... Gdzieś w środku mnie tli się ciągle jakaś nadzieja, że coś się zmieni, że znajdzie się ktoś wart zainteresowania, przyjaźni, może miłości. Brakuje mi bliskości drugiego człowieka - intelektualnej i fizycznej (nie myślę tu o seksie). Nie mam z kim pogadać o przeczytanej książce, obejrzanym filmie, nie mam komu się wyżalić ani z kim pośmiać. Nie mam z kim podyskutować. Siedzę w domu, bo nie mam z kim wyjść na spacer czy pojechać na wycieczkę (czasem wychodzę sama, ale wtedy wracam w podłym nastroju, bo to mi tylko boleśnie uświadamia marność tej sytuacji).

Dlaczego tak o to trudno? Znaleźć przyjaciół? Kogoś bliskiego? Czy, mając coraz bliżej do 30-tki, mam szansę na normalne życie - mężczyzna u boku, wspólne plany, jacyś znajomi, nic wielkiego? Nie byłam w moimi problemami (trochę ich jest) u specjalisty, bo wydaje mi się, że przesadzam, albo że mnie nie zrozumie i skwituje wszystko hasłem: wyjdź do ludzi, weź się w garść.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Uważam, że powinieneś się komuś zwierzyć. Czasem samo to, że opowiesz komuś o swoich problemach zmniejsza ich wagę. W realu ciężej się mówi o pewnych rzeczach. Może spróbuj przez internet? Tu jest dużo osób z problemami, które chętnie cię wysłuchają.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×