Skocz do zawartości
Nerwica.com

Wieloletnie leczenie antydepresantami


lunatic

Rekomendowane odpowiedzi

biore leki od 10 lat wiec nie gadajcie mi tu głupot o jakiejs propagandzie bo wiem co potrafią zrobić z samopoczuciem, jak sie o tym nie przekonaliście to sie cieszcie a nie gadajcie o propagandzie jezeli ta propaganda jest poparta wynikami badan, jakbym słyszał lekarza zapatrzonego w nieskazitelnosć tych leków, od wszystkiego mozna się źle czuć tylko nie od leków, bo one leczą

to nie jest artykuł pt. wydaje mi sie ze bo tak mi sie wydaje, do kazdego stwierdzenia jest odnośnik do badań

jakoś nikt nie wrzucił jeszcze badania potwierdzającego skutecznosć i bezpieczeństwo wieloletniej terapii tym lekami, czyli rozumiem ze to ze są bezpieczne jest zatajane a propagowane jest to ze są niebezpieczne

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli badania naukowe stwierdzające ew. szkodliwość danego leku są propagandowe to jak nazwać te które tym lekom słodzą a są często sponsorowane przez firmę produkującą dany lek (to nawet nie jest ukrywane i pisze o tym na końcu badania).

 

Wiadomo, że ktoś kto bierze jakiś lek, w dodatku w wysokiej dawce nie chce przyjąć do wiadomości faktów o ew. szkodliwości danego leku, bo to psuje po prostu jego samopoczucie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiadomo, że ktoś kto bierze jakiś lek, w dodatku w wysokiej dawce nie chce przyjąć do wiadomości faktów o ew. szkodliwości danego leku, bo to psuje po prostu jego samopoczucie.

 

 

- Miko juz dawno doszedłem do takich "mądrości",że na leki sa leki , a na te leki też są leki .

Perspektywa dosyć trudna do przełknięcia , ale jak się juz ma te swoje 45 lat prawie, dostrzega sie radość z każdego dnia przeżytego bez lęków , depresji , złości etc . A ,że akurat tak a nie inaczej . No cóz widocznie niektórzy tak mają ,,, w tym ja też .

Młodzi niech sobie walczą z myślami o odstawce , ja nie muszę .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Antydepresanty... mogę tylko powiedzieć co mi zrobiły i dlaczego do nich nie wrócę.

Rozjebany układ hormonalny tylko po 1,5 roku brania SSRI. Do tego stopnia, że dorobiłam się choroby autoimmunologicznej hashimoto (nieuleczalnej) i niedoczynności tarczycy. Potwierdzone przez lekarzy 1 kontaktu i endokrynologów, że to wina antydepresantów. Do tego ostatecznie przy tych tabsach się tyje. Co prawda schudłam na początek brania 5 kg ale później przytyłam 15. Ogólnie psyche mi też rozje*ały, bo jak mam problem to marzę żeby wziąć takiego tabsa i się odciąć. Poniekąd mam dzięki nim zadatki na lekomankę.

 

NIGDY WIĘCEJ TEGO SYFU NIE WEZMĘ DO UST. Póki co męczę się z rozje*aną sobą po ich braniu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kalebx3,

dostrzega sie radość z każdego dnia przeżytego bez lęków , depresji , złości etc

swiete slowa.

 

-- 26 sty 2015, 16:02 --

 

a tak poza tym to kazdy normalny czlowiek podczas brania leków od czasu do czasu powinien zrobic badania. ludzie nie biorą prochow i maja tarczyce i co z tego.zreszta masz na opakowaniu wypisane skutki uboczne itp. bierzesz swiadomie. jesli teraz mozesz zyc bez lekow to dlaczego kiedys nie moglab bez nich zyc? w zyciu nie ma nic za darmo.

 

-- 26 sty 2015, 16:06 --

 

lunatic, przeciez bez lekow miales zjebane samopoczucie... z lekami tez...

wiecie co to sa badania..? kazdy moze je przeprowadzic nawet na wlasny uzytek.

nie powiecie mi chyba ze blog kefira mam powaznie potraktowac :-D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

czy produkcja serotoniny poprzez branie leków zostaje zaburzona na stałe?

 

-- 26 sty 2015, 21:38 --

 

Wiadomo, że ktoś kto bierze jakiś lek, w dodatku w wysokiej dawce nie chce przyjąć do wiadomości faktów o ew. szkodliwości danego leku, bo to psuje po prostu jego samopoczucie.

 

 

- Miko juz dawno doszedłem do takich "mądrości",że na leki sa leki , a na te leki też są leki .

Perspektywa dosyć trudna do przełknięcia , ale jak się juz ma te swoje 45 lat prawie, dostrzega sie radość z każdego dnia przeżytego bez lęków , depresji , złości etc . A ,że akurat tak a nie inaczej . No cóz widocznie niektórzy tak mają ,,, w tym ja też .

Młodzi niech sobie walczą z myślami o odstawce , ja nie muszę .

mając 45 lat postrzegasz się za starego? smutne to

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

lunatic, przeciez bez lekow miales zjebane samopoczucie... z lekami tez...

wiecie co to sa badania..? kazdy moze je przeprowadzic nawet na wlasny uzytek.

nie powiecie mi chyba ze blog kefira mam powaznie potraktowac :-D

ale Ty masz swój pogląd na tą sprawę, podkreslam pogląd, opinie i nic wiecej i raczej nic tego nie zmieni

ale Ci powiem

rzeczywiście, dawno temu bez leków nie potrafiłem sobie dać rady z emocjami które mnie ogarniały, coraz częściej płakałem, nie wytrzymywałem różnych uczuć które sie we mnie pojawiały, leki na to pomogły, wyciszyły wszystko i jakby to był koniec historii to by można powiedzieć ze naprawde pomogły

ale zycie toczy się dalej i w dłuższej perspektywie widać tego konsekwencje

najpierw skutki uboczne w postaci silnego pobudzenia, nerwowoćsi, zwiększonej irytacji i agresji przyczyniły sie do rozpadu mojego związku

teraz tych uczuć z którymi sobie kiedyś nie radziłem w ogole nie ma, nie dlatego ze zostały rozwiązane, po prostu ich nie ma, ssri odstawiłem prawie rok temu gdy zauważyłem w jednej sytuacji ze we mnie nie ma zadnych ludzkich odruchów typu wdzięcznosć, współczucie, radość czy wzruszenie

to sie utrzymało, do tego doszło przewlekłe osłabienie, budze sie rano i caly dzien sie mecze bo czuje wieczne wyczerpanie fizyczne

w miedzyczasie dostaje napadów lękowych i drżeń całego ciała

przed leczeniem problemem było tylko niemożnosć poradzenia sobie z emocjami, żadne z późniejszych objawów nie miały miejsca przed leczeniem, zadnych napadów paniki, żadnyego patologicznego wiecznego zmęczenia, zadnej anhedonii, zawsze byłęm bardzo wrażliwy, silnie reagowałem na różne stresowe sytuacje ale tez umiałem sie cieszyć z tych które były miłe i dawały radość i zadowolenie

reasumując takim porównaniem, miałem w domu muche którą chciałem wygonić, lek wystrzelił z armaty i rozpierdol*l cały dom razem z tą muchą

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mając 45 lat postrzegasz się za starego? smutne to

 

-ja wiem czy smutne ?

Jeszcze sie jakoś trzymam i nie robie pod siebie to chyba nie jest aż tak źle .

Chyba sie popłaczę ze szczęścia i smutku na raz, kiedy trzeba będzie mi odejść z tego padołu .

Ważne ,żeby jutro z rana wstać z radością życia , a nie je-bać uniki .

I tak co dnia wzmacniać się psychotropową codziennością inwalidy . ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gdybym mógł cofnąć czas do roku 2009 do momentu w którym psychiatra mówi mi "damy ci Lek ,poprawi ci nastrój i doda pewności siebie " Odpowiedział bym "Stara lampudro żryj to sama"

 

Zgadzam się z Lunaticiem.

 

Mam gorszą depresje niż przed braniem leków. I jestem w 100% pewny że paradoksalnie mam depresje od brania SSRI.

Pogodziłem się że będe łykał całe życie , oby tylko działało, bym w miarę funkcjonował,a czy to będzie sztuczne działanie leku , nie ważne mam funkcjonować i tyle. Ale obecnie znajduję się w sytuacji zaleczania jednego leku ,drugim lekiem . Czyli standard ,Andehonia,brak napędu,pustka,senność . Typowe objawy brania SSRI. Także będę dorzucał coś na dopaminę. i kółko się kręci .

Szkoda bo byłem sympatycznym,dynamicznym,pełnym optymizmu chłopakiem z chwilowym problemem do pokonania bez leków,a zostałem Psycholem bo tak się czuję , a to tylko przez bezpieczne,nieuzależniające pigułki szczęścia. CI lekarze są bez winy jak Lunatic piszę , a skąd taki ja mogę wiedzieć że takie skutki to niesie jak lekarz mówi ci że to bezpieczne ,mądry po szkodzie każdy jest. Tak się wkręciłem w te ssri że obudziłem się z ręką w nocniku i teraz jest lipa. Pogodziłem się już z taką egzystencją.

 

-- 27 sty 2015, 04:08 --

 

Kalebx3, Nie martw się ja mam 30 lat i czuję się jak stary pierdziel :)

 

-- 27 sty 2015, 04:11 --

 

Dobrze tylko że libido czy biorę leki czy nie mam zawsze wystrzelone w kosmos . Tyle że partnerki nie mam . to już wolę mieć pssd , bo przynajmniej nie byłbym na głodzie , a tak cały czas na głodzie a zaruchać nie można.

 

-- 27 sty 2015, 04:22 --

 

lunatic, Rozważasz powrót do SSRI ??

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak wyżej, sam zauważyłem u siebie ogromne zmiany osobowości i zachowania sprzed brania leków a po czasie wieloletniego brania SSRI. Już mnie mało co teraz cieszy, nic mi się nie chce, nie mam dawnej pasji, nie śmieję się już jak kiedyś, przestałem uprawiać sport - a podobnie zacząłem brać leki bo bylem nadwrażliwy, za bardzo się stresowałem, miałem sporo emocji z którymi sobie nie dawałem rady. To ewidentnie efekt SSRI bo te leki mają takie działanie u innych i pojawia się coraz więcej publikacji na temat tych uboków. Mimo brania wysokich dawek SSRI tak jak teraz (60 mg paro) nie ma nic lepiej a jest nawet gorzej. Jeszcze 3 tyg. idę do lekarki i spadówa z eseserajów i innych silnych leków serotoninowych. Liczę tylko, że po odstawce dojdę jakoś do siebie.

 

benzowiec84 a Ty próbowałeś odstawić SSRI? Skoro je postrzegasz jako zło to czemu je bierzesz?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Benzowiec , smutna ta Twoja Historia.I taka pełna realizmu co do dalszych oczekiwań w temacie żarcia leków .

U mnie jest podobnie , z Tym ,że ja nie mogę nic złego powiedzieć o lekach ( o nieodpowiedzialnych lekarzach to tak ) . Mi one pomogły bardziej niż zaszkodziły . Mam jeszcze tę wiare ,że dzieki nimi opanuje to co mam najbardziej pogmatwane pod deklem . Pewnych rzeczy nie da sie niczym zmienić , ale będę walczył ( dopóki sił starczy ) o każdy dzień , bym funkcjonował w nim bez lęków , złości , pośpiechu i depresji .

U mnie 27 lat temu sprzed leczenia było znacznie gorzej niż jest teraz . Jesli teraz jest chwilowo zje-bane to nie dzięki lekom , a mojej debilnej skłonności do nałogów i ekspreynetów z RC ( które apropo zakończyłem definitywnie ).

Benzowiec ja k Ci dokucza libidi proponuję zwiększyć dawke Paroksetyny lub zagłuszyć się neuroleptykiem , a unikać agonistów dopaminy - ( żart ) ;)

A jak jak się będziesz czuł chłopie w wieku 45 lat ?

 

-- 27 sty 2015, 10:51 --

 

Mimo brania wysokich dawek SSRI tak jak teraz (60 mg paro) nie ma nic lepiej a jest nawet gorzej. Jeszcze 3 tyg. idę do lekarki i spadówa z eseserajów i innych silnych leków serotoninowych. Liczę tylko, że po odstawce dojdę jakoś do siebie.

Miko , dobry żarcik :lol:

" jakoś" , ciekawe jak ? ;)

Wy wszyscy byście chcieli sie teraz bez leków cieszyć jak 5 latki w piaskownicy , a tak sie juz nigdy nie da .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kalebx3 oczywiście przy użyciu innych leków 8) Jako, że uważam iż SSRI nie tylko mi nie pomagają ale w pewien sposób szkodzą, to liczę, że po ich odstawce to co zabrały chociaż w części powróci (słynny "odblok" dopaminy). Dodatkowo jeśli sama mirta w wyższej dawce choć trochę zadziała tak jak kiedyś to będzie super.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dodatkowo jeśli sama mirta w wyższej dawce choć trochę zadziała tak jak kiedyś to będzie super.

 

rozumiem .

Te leki maja to do siebie ,że za pierwszym razem zawsze działaja spektakularnie skutecznie ,,, każde następne podejście to coraz mniejszy efekt .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Na tą chwilę nie wyobrażam sobie odstawienia leków, zresztą wg opinii psychiatrów, każdy nawrót depresji zmniejsza szanse na całkowite odstawienie leków. Znajduje się już w tej grupie, która raczej będzie musiała brać je do końca życia, co nawet nie byłoby dla mnie problemem gdy ich działanie było stałe. Doszłam do wniosku, że jednym jest ta choroba przez którą cierpię, a drugim stosunek otoczenia, jak również psychologów i psychiatrów, wg których depresja (u mnie już właściwie CHAD) jest mówiąc wprost lenistwem. Może psychologów nie będę winić, bo oni nic nie wiedzą o chemii mózgu, receptorach, neuroprzekaźnikach itd. i zakładają, że depresja jest przyczyną jakiejś sytuacji zewnętrznej, złego dzieciństwa... Jak tego nie znajdują następuje próba wmawiania istnienia tej przyczyny (tak było u mnie chłopak albo szkoła), a jak już o zgrozo rozwiążesz jakieś ich testy to wychodzi, że jesteś potworem.. Śmieszne jest to, że wynikiem tych testów jest zawsze jakieś zaburzenie, nie ma czegoś takiego jak "zdrowy" lub "normalny" Więcej o toksycznej psychologii w "Zakazanej psychologii" Witkowskiego.

 

Skupię się jednak na leczeniu psychiatrycznym. W życiu miałam kontakt z wieloma psychiatrami, lepszymi i gorszymi. Trafiłam na taką z piekła rodem, która od razu pakowała najwyższe dawki leków (np. lamotrigina - zaczyna się od 25 mg, a ona mi od razu walnęła 200 mg, olanzapina 30 mg (nigdy nie miałam głosów ani urojeń) i mnóstwo innych), a mojemu ojcu, który jest całkowicie zdrowy psychicznie, dała 60 mg fluoksetyny na stres w pracy:) Mój ojciec na szczęście tego nie brał. Ja zgłaszałam iż czuje się coraz gorzej, więc ona dała mi zajęcia: przez cały dzień musiałam sprzątać jak typowa sprzątaczka (odkurzanie, mycie podłóg, szorowanie kibli domestosem, prysznicy, podlewanie kwiatów, pranie, sprzątanie kup po jej psach, sprzątałam nawet jej gabinet(!)). Było to dla mnie wtedy straszne, ponieważ po tym jak się zmęczyłam miałam halucynacje, byłam mocno otumiona lekami i halucynacje. Chciałam żeby dać mi spokój i żebym po prostu mogła leżeć w łóżku, najgorsze co można robić człowiekowi z depresją to zmuszać go do robienia czegoś na co nie ma sił. Jak czegoś nie chciałam zrobić to w zemście zabierała mi papierosy i kosmetyki do mycia, a sama paliła. Wystarczy, że zabrala mi calkiem telefon i nie pozwoliła nigdzie dzwonić z ich stacjonarnego. Gdy wróciłam w końcu do domu po tym piekle, przestałam zupełnie jeść oraz wymiotowałam z tego szoku i przerażenia. Później podjęłam próbę samobójczą, gdyż przestałam wierzyć, że cokolwiek mi pomoże. Trafiłam na SOR, a oni mnie na przymusowe leczenie do zwykłego szpitala psychiatrycznego.

 

W sumie najbardziej bałam się, że znów będę zmuszana do sprzątania, bo ja nie jestem w stanie. Na szczęście u mnie w szpitalu było w ogóle zabronione to aby pacjenta zmuszać do obowiązków (ma tylko jeść, brać leki, ewentualnie pościelić łóżko przy wizycie). Pani ordynator powiedziała mi iż sądzi, że to są zaburzenia osobowości i leki mi nie pomogą. No ale podali wtedy wenlafaksyne i trazodon. W 3 tygodniu zaczęło się coś we mnie zmieniać, zaczęły ustępować myśli samobójcze, zaczęłam nawet oglądąć telewizor, powoli nabierałam energii i napędu. Byłam w coraz lepszej formie. Gdy wyszłam na pierwszą przepustkę do domu spędziłam ją w sposób aktywny i nie wegetowałam leżąc w łózku. Gdy już opuściłam szpital, a był to czerwiec wybrałam się do lasu i czułam już wolność od tej choroby, samo istnienie i oddychanie dawało mi już radość, widziałam świat w pięknych barwach. Dźwięk muzyki rozbrzmiewał wyraźniej i napwał energią, euforią. Dodatkowo ustąpiła fobia społeczna, mogłam swobodnie rozmawiać z ludźmi i się już nie stresowałam. No ale dostałam skierowanie do ośrodka zaburzeń osobowości, pytałam siebie po co? Przecież dobrze się czuje, nie pije, nie ćpam, nie bije. Palenie rzuciłam w tym okresie samopoczucia, bo miałam w sobie motywację by wyznaczać sobie cele i je osiągać, sprawiało mi to przyjemność, że staje się lepszym człowiekiem. Wtedy też przyszedł taki okres, gdy zaczęłam siebie poznawać - co lubię robić, jakie jedzenie mi smakuje, jaka jestem. Chciałam się cieszyć życiem, korzystać z życia, poznawać ludzi i świat. Wróciłam na studia, dobrze mi szło, nauka i czytanie sprawiało mi przyjemność. Ustąpiły też bóle karku i kręgosłupa z którymi zmagalam się kilka lat, wystarczył godzinny spacer a mnie już wszystko bolało.

 

Chodziłam dalej do tej lekarki, ale miałam do niej taki trochę uraz o to zaburzenia osobowości. Co lepsze odwiedziłam swoją poprzednia dręczycielkę:) Kupiłam dyktafon i się wybrałam. Zrobiłam jej awanturę o to wszystko co mi zrobiła (jeden z lekarzy potwierdził, że leczenie było złe). Ta chora kobieta jeszcze rozkrusza leki, nawet te o przedłużonym uwalnianiu. Powiedziała mi, że szkoda, że mi nie dała więcej leków, to bym przynajmniej mordy nie darła - to jej słowa. I że powinnam dalej leżeć w łóżku, że jestem dalej chora. Chciała mi podać zastrzyk (o nie już raz mi podała haloperidol, gdy chciałam stamtąd wyjść) i mnie tam znów zamknąć! O nie, ani złotówki już nie dostanie. Zadzwoniłam po policję i powiedziałam o tym co się dzieje. Co najlepsze policja nie chciała przyjechać, mieli to daleko gdzieś, musiałam dzwonić 3 razy. To ona zasymulowała, że dzwoni po karetkę żeby mnie zabrali do szpitala psychiatrycznego, naopowiadała jakiś kłamstw. Policja w końcu się zjawiła, przedstawiłam im sytuacje, wyprowadzili mnie stamtąd, żadna karetka nie przyjechała, wtedy się kapnęłam, że mówiła do słuchawki. Traumę miałam niezłą, w końcu poszłam do jakiegoś psychologa i opowiedziałam co mi się przydarzyło. Przekazałam jej nagranie, ale ona na następnej wizycie powiedziała, że komputer jej nie odczytał (ja sprawdzałam pendrive'a przed oddaniem i wszystko był git). Kapnęłam się, że sytuacja jest trudna, ona jest psychologiem i nie chce się pewnie w takie sprawy mieszać. Dałam sobie spokój. Byłam też w prokuraturze złożyć doniesienie osobiście, ale Pan dyżurny, a to sobie pójść do biura podawczego, napisać list i zostawić. Ogólnie poczułam się jak jakiś intruz i ostatecznie dałam sobie spokój. Zresztą ta kobieta straciła raz prawo do wykonywania zawodu psychiatry i co mimo to dalej leczy, pewnie dała w łapę komu trzeba i tak się kręci. Bolała mnie ta sprawa bardzo, bo jest wiele osób pokrzywdzonych przez nią.

 

W listopadzie (jakieś pół roku później) mój stan zaczął się stopniowo pogarszać, myślałam, że przez pogodę, zakupiłam sprzęt do światłoterapii, ale słabo to pomagało. Mimo to wciąż się jakoś trzymałam, rano ciężko mi było wstać, chodziłam na popoludniowe zajęcia. Dociągnęłam do połowy lutego, kolokwia zdałam, przyszła sesja. Pojawiły się myśli samobójcze, coraz gorzej, powoli przestawałam wychodzić z domu, jak miałam egzamin z którego kolokwium miałam zdane w styczniu nie poszłam, bo nie miałam sił by wstać z łóżka już wiedziałam, że to nawrót. Zamknęłam się w chacie i nikomu nie otwierałam. Rodzice kapnęli się, że coś jest nie tak i w połowie lutego trafiłam znów do szpitala. Nie wiedziałam wtedy, że te leki mogą przestać działać i lekarze nie wiedzą dlaczego. Moja lekarka znów o tej terapii, wtedy pomyślałam że albo ona nie rozumie co ja do niej mówie albo udaje. Dostałam kolejne leki, tym razem nie miałam tyle szczęścia, leki nie zadziałały.

 

Po nieudanej kuracji trafiłam do kliniki. Tam miałam rozmowę z psychologiem klinicznym - standardowo pytania o dzieciństwo, dochodzenie skąd ta depresja, ale w większości skupianie się na sprawach nieistotnych (jakieś związki czy osoby nic już dla mnie nieznaczące). Podsumowaniem tego było oczywiście zwykłe lenistwo "Idź do jakiejś pracy, może jakąś szkołę policealna zrób chociaż, jak nie chce Ci się uczyć". Pomyślałam po co ten cały teatr, przepytywanie, a na końcu taki cios. Zagotowało się we mnie po tym, poprosiłam o rozmowę z lekarzem (było po godz 14), przyszedł lekarz dyżurujący, powiedziałam, że spotkala mnie niemiła sytuacja ze strony psycholog i chce się wypisać na własne żądanie. A on mi na "Każdy się boi prawdy o sobie" w taki drwiący sposób. Powiedziałam, że chce rozmawiać z kierownikiem kliniki, a on, że nie. Numer telefonu do kierownika, nie Powiedziałam, że mam prawo żądać wypisu to regulują prawa pacjenta. W końcu zadzwoniłam na infolinię Rzecznika Praw Pacjenta i poinformowałam o problemie. Oni mi na to, że lekarz dyżurujący nie może mnie wypisać, że muszę poczekać rano na ordynatora. Jak dalej będzie problem to mam zadzwonić. A co ten lekarz zrobił? Napisał skierowanie do sądu rodzinnego o moje przymusowe leczenie, ponieważ deklarowałam przy nim myśli samobójcze. To było kłamstwo. Następnego dnia mnie wypisali.

 

Zaczęłam się już leczyć na własną rękę, stałam się wrogo nastawiona do ludzi. Pojęłam, że nikt mnie nie zrozumie. Analizowałam siebie na wiele różnych sposobów. W podstawówce byłam jedną z lepszych uczennic w szkole, chodziłam na wiele konkursów, rodzice byli ze mnie dumni. W gimnazjum najlepiej w klasie (zawsze świadectwo z paskiem), potem poszłam do liceum, tu szło mi już gorzej, w II klasie liceum sporo imprezowałam, III klasy liceum nie przeszłam. Wtedy na jesień pojawiła się choroba i byłam pierwszy raz u psychiatry. Nie wiem skąd pojawił się ten stan. Najpierw byłam bardzo ospała, potem męczliwa, zaczęłam wagarować w domu, aż straciłam chęć życia, zrobiłam się otępiała i tak doszło do próby samobójczej. Z tej depresji jakoś się wykaraskałam swoimi siłami i jakieś życie jeszcze miałam - skończyłam liceum, poszłam na studia. Byłam w dwóch związkach, drugi właśnie skończył się dlatego iż nie miałam sił się z nim spotkać, chociaż go kochałam.

 

Mam teraz dobrego lekarza. Jednak po ostatniej nieudanej kuracji reboksetyną słyszę od niego znów o nieśmiertelnej terapii i jestem zła. Bo skoro mówię, że rzadko wychodzę z domu, większość dnia leżę w łóżku, umycie się jest dla mnie jeszcze problematyczne i posiłki robi mi mama to jak miałabym pójść na terapię. Gdy zrobię coś jest to zwykłe zmuszanie się, zero pasji, zero radości, satysfakcji, uczucie wyczerpania. Czynności, które kojarzą się ludziom z przyjemnością np. - wakacje za granicą, oglądanie filmów, imprezy, zakupy, gry - nie chce mi się. Moje życie opiera się na jakimś przetrwaniu tylko, żeby mieć gdzie spać, zjeść, skorzystać z toalety, mieć leki, jakieś pieniądze. Żadnych wyższych potrzeb, bo wszystko mnie nuży.

I nie mam pojęcia jak mam to lekarzowi wytłumaczyć. Wiem, że on niewiele może, jakie mamy leki, takie mamy i nie jest cyborgiem, ale to zrozumienie z ich strony też jest potrzebne... czasem.

 

A co do lenistwa to sądzę, że jest ono wtedy gdy ktoś wybiera czynność, która w danej chwili jest dla niego mniej uciążliwa lub przyjemna np. zamiast nauki języka idzie do kina. Różnica w depresji jest to, że nie ma wyboru, bo cokolwiek by nie robić wszystko męczy. Ja nie wyobrażam sobie w takim stanie założyć rodziny, bo ja nie mam ochoty na rozmowy i nie wykazuje zainteresowania normalnymi ludźmi. Choroba nauczyła mnie doceniać te chwile, w których czuje się dobrze, gdy posłucham muzyki i mam ochotę ją słuchać, gdy wyjdę z domu,bo chcę, a nie muszę. I jeszcze mała dygresja - uważam, że sporo osób, które deklarują depresję wcale jej nie ma. Gdy człowiek, który nabrał kredytów, nie widzi możliwości spłaty i chce się zabić, on nie jest w depresji. On po prostu nie widzi na tą chwilę rozwiązania tej sytuacji, czuje się przytłoczony i dlatego chce ze sobą skończyć. Gdyby tej osobie dać te pieniądze i spłacić dług, a inaczej mówiąc wyeliminować problem, on raczej poczuje się szczęśliwy i będzie żył dalej. W depresji tak nie ma - nawet gdyby podarować mi wille z basenem, nie będzie to miało żadnej wartości dla mnie, bo ja tam pójdę i dalej będę leżeć w łóżku. Moim problemem jest uczucie wyczerpania, wypalenia, anhedonia, apatia, męczliwość, brak sił witalnych nie bardzo widzę jak miałabym to wyeliminować terapią. Ta depresja to chyba bardziej jest uczucie, a one generują negatywne myśli.

 

P.S. Dziś leci 3 tydzień brania cymbalty i coś zaczynam czuć jej działanie, mam takie motyle w brzuchu i napisałam długi post, normalnie raczej mam z tym problem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×