Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nerwica Lękowa Co zrobić? Moja historia...część 2


LDR

Rekomendowane odpowiedzi

esper bardzo dobrze że walczysz, najważniejsze jest przełamanie lęku, jak już to zrobisz to zapamiętaj ten moment (czujesz się lepiej), gdy pojawi się ponowny atak lęku to przypomnij sobie ten pozytywny moment - lęk i napięcie powinno zmaleć, a gdy zmaleje to znowu poczujesz się lepiej i tak małymi krokami zaczniesz przełamywać te napady paniki. Bo potrafisz to robić tylko ważne jest abyś zaczął budować swoją moc na tych pozytywnych chwilach. I jeszcze jedno - terapia może trwać latami, więc się nie poddawaj!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

esper[/colotne ], widze ze jesteś tu już sporo czasu....jeśli mogę Cie pocieszyć to mam dokładnie to samo co Ty....oprócz tego depresje,silne stany lekowe i natrętne myśli...doskonale wiem o czym piszesz...sama już nie wiem ile tak pociagne...to jest masakra..wspolczuje...bylam na 3 psychoterapiach,2 razy w szpitalu na ustawieniu lekow....brałam już prawie wszystkie i jestem na dnie...na sama myśl o wyjściu dostaje atakow paniki...eh szkoda slow...już nie potrafie tego ogarnąć :(:(:(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zarejestrowałem się dość dawno, ale forum śledzę bardzo sporadycznie. Generalnie w ciągu ostatnich paru lat, chyba trochę za bardzo próbowałem zamieść mój lęk pod dywan. Myślałem, że póki lęki mam tylko poza domem, to jakoś sobie poradzę. Że najwyżej będę pracował w domu, zakupy robił przez internet, albo ktoś je zrobi za mnie i tylko od czasu do czasu przyjdzie chwila rozpaczy, że marnuję sobie życie i nigdy nie spełnię moich marzeń o dalekich podróżach. Przyznaję, że od tego 2009 zacząłem coraz mniej przykładać się do terapii i, prawdę powiedziawszy, nawet przestałem wierzyć, że jakakolwiek terapia mi pomoże. Po prostu zacząłem się przyzwyczajać do myśli o tym, że resztę życia spędzę w domu. Ale teraz, kiedy zacząłem dostawać lęki nawet w domu, naprawdę się przeraziłem. Staram się myśleć pozytywnie, ale jest ciężko. Nie potrafię do końca uwierzyć w to, że naprawdę nic mi się nie stanie od nerwicy, ani w to, że nie jestem wariatem. Muszę przestać koncentrować się na swoich objawach i na swoim ciele i przestać walczyć z dziwnymi odczuciami. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

esper, odezwij się na pw, chciałabym z Tobą prywatnie porozmawiać na gg albo tutaj na forum w prywatnych wiadomościach, wiele nas łączy, może jesteś w stanie dać mi dobre wskazówki jak dalej życ.. mam to samo podobnie.. sklepy centra handlowe, spacery, wyjscie dalej niż 500metrów od domu samej jest niemożliwością , za to z kims jest lepiej , ale np bedac w sklepie czasem i z kimś mam pewnego rodzaju atak.... odpisz

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

esper, nigdy nie pogodze sie z tym ze resztę życia mam spędzić w domu :( ,widzisz ja też mam silne lęki w domu...a przez zaleganie doszła depresja i nerwica natrectw myslowych...ciagle myśle o wyjściu ale lęk powala,jest tak mocny że dosłownie słabne i nie wiem co się ze mną dzieje,tysiace chorych myśli, które wykańczają...raz z agora wygrałam w 2007 roku,ale "aż" na 4 lata,w 2012 powróciła z potrójną siłą...w moim wypadku psychoterapia nie pomogła,farmakoterapia też nie...tak jak Ty jestem zdesperowana....również staram się nastawiać pozytywnie...no ale choćby mi 1000 terapeutów mówiło ze mi się nic nie stanie to uczucie niestety dominuje nad racjonalnym mysleniem...ja tez kocham podróże i fotografie,choroba mi to zabrała....pisz tu z nami w kupie lepiej....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć! Pisałeś, że chcesz wykluczyć przerost Candida. Jak chcesz się do tego zabrać? Też muszę jakoś się przebadać w tym kierunku... To strasznie przerażająca choroba, właściwie niewyleczalna, można zapomnieć o większości najważniejszych przyjemności życia (dobre żarcie, alkohol, często nawet i seks)...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@boberator

Czy niewyleczalna? Nie wiem. Słyszałem, że gdy się rygorystycznie podejdzie do tego, to po długiej diecie pełnej wyrzeczeń można powrócić do normalnego życia, w tym też diety. Alkoholu nie piję, więc dużej straty nie będzie. Seks? Kto Ci takich głupot naopowiadał? :D Seks jest dobry na wszystko! Żarcie, tak jak napisałem, po diecie można powoli zacząć wdrążać "normalne" produkty.

 

Jak chcę wykluczyć przerost Candidy? Chyba jedynym sposobem jest badanie mykologiczne. Póki co załatwiam alergologa i gastroenterologa. Później się zajmę dalszą diagnostyką.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Powiem ze swojej perspektywy. Mam taką pracę, że codziennie jestem w stanie stresu, zdenerwowania.

Jak sobie z tym radzę? Wieczorem całkowicie odcinam się od świata. Wyłączam telefon, laptopa i leże przy zgaszonym świetle.

Niby sprzyja depresji, tak? Ale naprawdę pomaga. Gdy już jest naprawdę źle, to wmawiam sobie, że mam kota w głowie, biorę to na wesoło i wtedy jest o niebo lepiej, ponieważ najlepiej właśnie zajrzeć strachowi prosto w oczy. Wtedy strach nie ma szans!

 

jak ja ci zazdroszcze chciałbym tak podchodzic do wszystkiego tego co mi dolega strach przed smiercia jest najgorszy mysle sobie ze to w koncu mnie wykonczy

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć. Jak dla mnie jesteś rekordzistą. W wątku z 2007 roku. Fajnie, że pamiętałeś o tym forum i odpisałeś. Wielu nie dba o swoją internetową tożsamość, gubią hasła, zapominają o swoich kontach.

 

Fajnie, że ci się udało. No i szacunek, że pracujesz w branży technicznej. Sam chciałem być inżynierem, ale nie wyszło.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej Braksil,

 

Postanowiłam odpisać bezpośrednio w Twoim wątku. Przeczytałam Twoją historię. Dużo przeszedłeś, zgodzę się z tym. Zresztą większość tu z Nas jest po różnych przeżyciach, które tak a nie inaczej wpłynęły na Nasze obecne samopoczucie.

 

Wiesz co, dopiero co pisaliśmy o tych wrzodach, że mało co się nimi przejmujemy ale te sprawy są akurat udokumentowanymi chorobami, które faktycznie mamy i potrafią dawać naprawdę solidne objawy różnego pochodzenia. Dlatego bardzo dbaj o swój żołądek (dieta). Podejrzewam, że zlewne poty, uczucie paniki, które niegdyś miewałeś było zapewne spowodowane wrzodami, które niszczyły Cię od wewnątrz. Może to wywołało u Ciebie później faktyczny lęk bo nie wiedziałeś co się z Tobą dzieje? A potem machina się nakręciła...

 

Niedokrwistość mogłeś mieć przez wrzody mimo, że nie było krwawych wymiotów i krwi utajonej. Mogły podkrwawiać co jakiś czas. Oczywiście niedokrwistość daje paskudne objawy: osłabienie, drgawki, bladość skóry (ja byłam biała jak ściana w ciąży).

 

Żelazo - dobre na niedokrwistość ALE powoduje czesto skutki uboczne, nawet straszne bóle brzucha. Nie kazdy toleruje żelazo. Czasem trzeba zmienic preparat ze wzgledu na złe samopoczucie. Żelazem mozna sie nawet zatruc, moja kolezanka trafiła do szpitala.Zelazo co smieszne bardzo zle działa na wrzody !!!!!!! Jak ja je brałam to żoładek tak mnie ściskał ze myślałam że umre i do dzisiaj obwianiam je za powrót dolegliwości żołądkowych. MOże lepiej zastosować dietę na anemię? Ja wyszłam z ciezkiej anemii dietą, odstawiłam to wstretne zalazo po jakimś czasie, zawziełam sie i udało się osiagnac diametralnie wyzsze wyniki hemoglobiny i hematokrytu.

 

Dieta na anemię - żelazo najlepiej wchłania się z mięsia i nie wchłonie się bez wit C. Ja jadłam 2 tygodnie wołowinę gotowaną na przemian z cielęciną plus ziemniaki posypane natką (wit C) i surowa papryka (wit C) bo cytrusów przy wrzodach nie mozesz. A moze wlasnie masz niedobór wit C? Ona jest bardzo wazna, zreszta jak wszystkie witaminy. Jeden minus: wołowina i cielecina są drogimi miesami a piszesz że ciężko z finansami. MOże wiec chociaz raz na jakis czas zjesz wołowine? Z natką. Nawet raz w tygodniu... Nie polecam soku z surowego buraka na anemię bo jesli masz problemy zoladkowo-jelitowe to lepiej NIE.

 

Głowa - proponuję żebyś zrobił sobie porządne badanie rezonans/tomograf głowy, czyli wizyta u neurologa, opisanie że taki wypadek miał miejsce, masz problemy z psychiką itd. Bedziesz miał ogląd jak to wyglądaw środku.

 

tarczyca - to bezwzglednie powinienes zrobic !!! Ze wzgledu na TSH na poziomie 5 i wahania tego TSH i absolutnie z powodu chorób tarczycy w rodzinie. Mój endokrynolog od razu o to pytał. TSH miałam własnie 5i brałam lek na niedoczynność. Też teraz czeka mnie wizyta. tarczyca rozlegulowuje cały organizm, powoduje stany depresyjne, lękowe, chudniecie, tycie, problemy jelitowe, no kosmos! Badania do tarczycy to TSH, FT3, FT4, Anty TPO, Anty TG. Te dwa na koncu bardzo wazne bo swiadcza o chorobie np hashimoto. Powinieneś to zrobić dla samego siebie, kontrolnie. Uspokoi Cie to lub wyjaśni jakieś problemy. Na NFZ badania tarczycowe moze zlecic internista ale chyba tylko TSH i FT4 a reszta endokrynolog.

 

Cukier - lubisz słodycze jak czytam :) badałeś poziom glukozy na czczo? MOże to też świadczyć o candida albicans. Cukier dodatkowo fermentuje w jelitach i powoduje bolesne wzdęcia, gazy, objawy nadwrażliwego jelita. Spróbuj odstawić słodycze np na 7 dni i poobserwuj.

Język geograficzny - to masz na bank po antybiotykach na wrzody. Taki język to zazwyczaj grzybek. Pokaż lekarzowi to da Ci Nystatynę, która może i pomoze na flegmę w gardle. warto też zrobić wymaz.

 

Jeśli coś nie doczytałam i źle napisałam to przepraszam. Pisz jak tam się czujesz! Trzymam kciuki

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej :) dopiero co się zarejestrowałam ale podzielę się moją historią.

Moje lęki zaczęły się w maju ubiegłego roku - nie przeżyłam tak jak trzeba żałoby po mojej ukochanej babci. Wracałam właśnie od chłopaka z Belgii ( a dodać trzeba , że strasznie boję się latać) kiedy coś zaczęło się ze mną dziać. Na początku olałam , pomyślałam , że pewnie nic wielkiego i jak zwykle wyolbrzymiam. Jakimś cudem dotarłam do dworca kolejowego i wtedy się zaczęło. Wchodząc do pociągu nic nie widziałam ( jakieś mroczki przed oczami ect.) , bicia serca , omdlenie i najgorsze z najgorszych kontrolowanie oddechu z drżeniem całego ciała - czyste wariactwo. Dochodziłam do siebie 6 dni - w tym czasie trafiłam na ostry dyżur ( 2 razy) , neurologa, laryngologa , doktora rodzinnego ( 3 razy), zrobiono mi tomografię głowy , podano 10 kroplówek i nazwano zwyczajną histeryczką. Przy ostatniej wizycie Pani Doktor Internista ( którą do dziś miłuję za to co zrobiła) poprosiła mnie, abym udała się do szpitala i poprosiła doktor psychiatrę o opinię. Jako , że byłam pewna swojej śmierci ( czy to nie normalne dla Nerwicy?) udałam się do szpitala psychiatrycznego. Zostałam przyjęta i wylądowałam w szpitalu bez klamek. Byłam tak przestraszona i wyczerpana tym wszystkim - wreszcie po 6 miesiącach od śmierci babuni - zaczęłam wyć jak bóbr w tymże szpitalu. Dodac muszę , że płacz to nie jest żaden problem dla mnie - zwyczajnie zablokowałam się emocjonalnie i to mnie niszczyło w środku. POłożono mnie w szali z szybami - gdzie pielęgniarki pilnowały , abym nic przypadkiem nie odwaliła. Moją sąsiadką była dziewczyna o zaburzeniu dwubiegunowym - na dzień dobry powiedziała , że mnie zabije. Więc siedziałam na łóżku i płakałam. I płakałam i płakałam. Aż miły Pan Sanitariusz przyszedł, aby ze mną porozmawiać. Nie zrozumcie mnie źle - ja po prostu myślałam , że ze mną jest coś nie tak. Oszlałam , sfiksowałam... Cięzko określić. Pani Doktor Psychiatra zrobiła ze mną :D 2 godzinny wywiad. Na począktu nie chciałam spowiadać się jakiejś obcej babie - ale ona podeszła mnie w taki sposób , że po prostu słowa same płynęły z moich ust. Jeszcze tego samego dnia jako niegroźny przypadek zostałam położona w normalnym pokoju z osobami chorymi na depresje. Podano mi leki uspokajające ( Lorafen raz) i poszłam spać. Odsypiałam cały tydzien lęków , zmagań i płaczu. W ciągu kolejnych dni zostałam zaklasyfikowana na terapię behawioralną grupową ( na którą czekałam dwa miesiące). Wyszłam ze szpitala na własne żądanie- gdyż dostawałam leki uspokajające i w zasadzie na tym konczyla sie terapia. Wróciłam do domu. Nie mogłam podniesc sie z łozka. Przestawiłam meble byle tylko nie pamietac ostatnich dni. Oglądałam seriale i zamykałam się w sobie. Miałam ciągłe nerwobóle. Ten który zaczął się w mojej łydce - szedł przez całe ciało. Oczywiście miałam zrobionego doplera - żyły czyste. Wstając rano mój puls sięgał 130 uderzeń na minutę. Z rana nudności to był porządek dzienny. Mimo wszystko walczyłam ( choć jeszcze nie wiedziałam z czym do konca) zdałam egzaminy , a nawet obroniłam się ( jak mówi mój Belg " MOJA LICENCJATKA EUROPEJSKA"). On przylatywał do mnie i wspierał. Kiedy ja trzęsłam się w nocy ze strachu on trzymał mnie za rękę. Razem chodzilismy na spacery i oglądalismy seriale. To nas bardzo zbliżyło. W lipcu zaczęłam terapię.( 3 miesięczną). Po wywiadzie dostałam Fluoksetyne w postaci Bioxetinu 20 mg oraz diagnozę - Nerwica lękowa . Zaczęłam pracę nad sobą. Poznałam mnóstwo fantastycznych ludzi i ich historię , dramaty przeżycia. z Panią Sonatą - moją terapeutką przeszyłysmy prawie wszystkie najtrudniejsze etapy mojego życia , na ten czas dowiedziałam się , że jestem DDA. Jakoś to wyparłam przez te lata. Lęki zmniejszały się choć nie dawały spokoju. Jednakże wychodziłam bardzo dużo , starałam się podróżować , prowadzić samochód po prostu żyć. Terapię zakończyłam we wrześniu - w stanie w jakim chciałam być. Przez chorobę udało mi się pozbyć bagatela 7 kg ( na stan lipiec 2013 było to 48 kg przy wzroscie 170 cm). Ale wróciłam na studia do Belgii - sama , podchodziłam do egzaminów i jakos tak szło.

 

Jak wygląda to teraz?

Pod koniec kwietnia udało mi się zejść już z dawki 10 mg dwa dni w tygodniu na zupełne odstawienie. Ważę 58,8 kg. Jednakże pod koniec tego miesiąca zmarł tata mojego chłopaka. Niespodziewanie w wieku 50 lat. Strasznie to przezyłam. Wspierałam całą rodzinę kosztem siebie. Powróciły nerwobóle , bóle głowy i kontrolowanie oddychania , o koszmarach nawet nie wspomnę. Zaczęłam wracać do fuloksetyny . Dodatkowo biorę magnez i witaminy( chyba wykupię jakiś wagon czy coś ). STrasznie się boję , że to wraca. Zauwazyłam , że zaczynam denerowowac się w kolejkach i pociągach. Kręci mi się w głowie. Paralizuje mnie myśl , że znowu bede szła przez to piekło. Ale parafrazując Salvadora Daliego , który dowiedział się o tym , że ma raka : - Biedny rak. Ja mogę powiedzieć : Biedna nerwica.

 

Się rozpisałam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

w krótkim skrócie... 12 lat walki. Sinusoida. Raz lepiej raz gorzej. Brałem już 10-siątki leków i po miesiącu / dwóch zwykle na zlecenie psychiatry odkładałem gdyż mój stan się pogarszał. Trudno przypominać mi sobie co brałem do tej pory - niemniej wszystko co padnie poniżej potwierdzę lub zaprzeczę. Moje paniczne lęki biorą się znikąd. Nawet najmniej stresujące sytuacje rozbijają mnie na kawałki = efekt - pewność, że umieram, wysoki puls (najwyższy zanotowany przez Holtera to 182, kolejny zanotowany 177). Ciśnienie z normalnego 120/80 wzrasta do 190/120. Panika, przerażająca panika! Gdybym miał siły to krzyczałbym ratunku... ale strach mnie paraliżuje na tyle, że boję się nawet zrobić krok. Drżenie całego ciała jak i drętwienie. Bóle - ostre chwilowe w różnych częściach ciała - także klatka, szyja, lewa ręka itp.... Stan potwornego zagrożenia. Byłem badany przez lata od stup do głów przez internistów, kardiologów, neurologów i nic nie znaleziono - a zastrzeżeniem, że powinienem udać się do psychiatry.

Obecnie co biorę od dłuższego czasu Seroxat 20 + Citabax 20 oraz od niedawna Chlorprothixen. W sytuacjach krytyczny wciągam bezno - a sytuacje podbramkowe są tragiczne i zdarzają się baaaaardzo ostatnio często. Przez pierwszy tydzień brania chlorprotixenu było mega śpiąco ale bez ataków.

Benzo - w tym przypadku xanax w górnej granicy ilościowej tj. do 4-5mg dziennie aby poradzić sobie. Czasami uda się prewencja - czasami niestety nei....

 

Proszę pomóżcie i podzielcie się swoimi doświadczeniami co do nerwicy lękowej podobnej do moich stanów i czym się leczycie / leczyliście.

 

Dodam że z 2-3 miesiące temu do farmakologi dołączyłem psychoterapię.

 

pozdr.

nirage

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witaj ja mam 17 lat i takie objawy mam ze to masakra. wszystko z objawow co napisalem rowniez mam . najgorzej sie boje szybkiego bicia serca jak i kolatania . wgl godzine temu po lewej stronie na plecach mialem paraliz na 10sek 1 raz to mialem i sie przestraszylem . wiec nie jestes sam . bralem sertagen i hydroksyzyne . sertagen pomoga po 3 tyg a hydroksyzyna z poczatku tylko . teraz nie biore lekow nawet jak mam ataki nie lubie sie faszerowac. na terapii 1 bylem w lutym a teraz ide jeszcze raz bo kurator mi kazal . pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witaj ja mam 17 lat i takie objawy mam ze to masakra. wszystko z objawow co napisalem rowniez mam . najgorzej sie boje szybkiego bicia serca jak i kolatania . wgl godzine temu po lewej stronie na plecach mialem paraliz na 10sek 1 raz to mialem i sie przestraszylem . wiec nie jestes sam . bralem sertagen i hydroksyzyne . sertagen pomoga po 3 tyg a hydroksyzyna z poczatku tylko . teraz nie biore lekow nawet jak mam ataki nie lubie sie faszerowac. na terapii 1 bylem w lutym a teraz ide jeszcze raz bo kurator mi kazal . pozdrawiam
dzisiaj byłem u nowego psychiatry. Zamiast Chlorprotixenu dostałem Sulpiryd 50mg - z info, że 2 razy dziennie. Jako, że Xanax nawet w dawkach 4mg przestał już na mnie działać poprosiłem o coś nowego, działającego mega mocno i szybko... Dostałem Lorafen 1mg z założeniem, że mam brać 1 sztukę w przypadkach ataku - gdyby nie starczyło to dorzucić jeszcze jedną. Cała reszta menu pozostała bez zmian. Citabax 20 + Seroxat 20.

 

Zobaczymy co dalej....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

 

zacznę od tego, że tak na prawdę w pełni skonkretyzowałem swoje problemy jakiś rok temu. Wcześniej nie podejrzewałem, że z moim zdrowiem psychicznym może być coś nie tak. Zacząłem lekturę for, książek... Z obecnej perspektywy, dostrzegam jednak wiele nienormalności - począwszy od najwcześniejszego dzieciństwa, przez dorastanie, kończąc na chwili obecnej - czyli okresie studiów.

 

Piszę tego posta głównie dlatego, że szukam potwierdzenia pewnych przypuszczeń, liczę też na zdiagnozowanie (ogólne, rzecz jasna) problemów, w końcu - chcę zmobilizować się do podjęcia określonych działań i ewentualnego leczenia.

Bardzo długi czas w moim życiu tłumiłem swoje uczucia, wstydziłem się ich wyrażać, unikałem rozmów na tego typu osobiste tematy. Prawdę powiedziawszy, nigdy w życiu nie rozmawiałem z nikim o tego typu kwestiach. Postanowiłem jednak z tym skończyć. Efektem jest ten post. Wiem, że trochę się rozpisałem, ale postanowiłem wyłożyć kawę na ławę- tak jak jest. Będę niezwykle wdzięczny za wskazówki, pomoc itp. Być może ktoś skieruje moje życie, na trochę pozytywniejsze, dobre tory...

 

 

Mam 23 lata, wychowywałem się w rodzinie, w której niby wszystko grało. Niby, bo relacje moich rodziców były bardzo oschłe (względem siebie) i według mnie, tylko i wyłącznie z powodu mojej osoby, nie doszło do rozwodu. Po prostu ani moja matka, ani mój ojciec nie chcieli, żebym dorastał w rozbitej rodzinie. Często dochodziło do gróźb, krzyków, ale ostatecznie na tym się skończyło - rozwodu brak.

Taki układ zapewniał mi sporo pokazów kłótni i spięć, które siłą rzeczy obserwowałem/wysłuchiwałem. Brakowało natomiast objawów typowych dla normalnego małżeństwa - czyli wspólnych spacerów, wyjazdów, pocałunków oraz innych objawów czułości pomiędzy mamą i tatą. W stosunku do mnie, rodzice zachowywali się diametralnie inaczej. Dawali mi odczuć, że mnie kochają. Niczego mi nie brakowało, rodzice często sami rezygnowali z własnych przyjemności, po to bym ja miał czy to dobre jedzenie, wykształcenie, a także rozrywki. Co więcej, w wielu przypadkach potrafili zwalniać mnie z podstawowych obowiązków. Kiedyś byłem za to wdzięczny, teraz oceniam to jako przekleństwo. Nie było może tak, że jak nie chciałem iść do szkoły, to od ręki dostawałem zwolnienie od mamy. Jednakże, w tego typu sytuacjach rodzice wykazywali dużą tolerancję. Dodam, że rodzice w większości przypadków 'trzymali' mnie w domu. Nigdy nie puszczali mnie na kolonie, wyjścia z rówieśnikami były raczej wynikiem mojego zaparcia i spędzania czasu pod blokiem z kolegami. Rodzice pragnęli bym siedział w domu, czytał książki itp. Ich oziębłe relacje względem siebie powodowały, że nie było okazji do wspólnych, rodzinnych wypadów. Jestem jedynakiem, więc bardzo dużo czasu spędzałem sam - w pokoju. Uwielbiałem bawić się klockami, czytać gazety, grać w gry na konsoli. To najprawdopodobniej przekłada się na mój obecny stan, a mianowicie często czuję potrzebę bycia sememu. Co ciekawe, taka potrzeba silniej uaktywniła mi się dopiero 2-3 lata temu. Wcześniej szlajanie się ze znajomymi, imprezowanie itp. nie było dla mnie aż takim problemem. Dopiero ostatnio (w momencie gdy poszedłem na studia), straciłem kontakt ze znajomymi i tym samym studia stały się pretekstem do izolacji. Tak przynajmniej to teraz oceniam, bo obecnie nie czuję żadnej potrzeby do chodzenia na imprezy. Niestety taki stan rzeczy sprawia, że zaczynam odczuwać, że pogarszają się moje umiejętności interpersonalne... Boję się, że za jakiś czas ludzie uznają mnie za świra.

 

Na studiach poznałem wiele ciekawych osób, jednak nie nawiązuję bliższych relacji. Studiuję w weekendy, cały tydzień siedzę w domu... Powiem szczerze, że nie nawiązuję bliższych relacji z innymi ludźmi, ponieważ obawiam się, że mój charakter i osobowość nie wpisują się w tryb życia normalnego, młodego człowieka. Jestem spokojny, lubię ciszę, szybko się męczę (umysł), nocne imprezowanie kompletnie mi przeszło... Kiedy już widzę się ze znajomymi, zakładam swego rodzaju maskę i można pokusić się o stwierdzenie, że udaję 'normalnego' (czyli towarzyskiego, pozytywnego etc.) żeby mieć spokój. Często jednak wymyślam różne preteksty, by zwyczajnie zawinąć się w jakieś ustronne miejsce - iść na spacer czy posiedzieć na łące. Paradoksalnie, czasami gdy siedzę sam w pokoju, odczuwam ból i złość z powodu tej sytuacji. Dlaczego gdy dochodzi już do konkretnego kontaktu z ludźmi, włącza mi się kontrolka, która kieruje mnie do domu, gdzie robię posiłek i włączam film - siedząc oczywiście sam? Gdy tak siedzę sam, napadają mnie bardzo mocne lęki. Chodzi głównie o to, że boję się jak poradzę sobie sam w życiu, jak zachowam się, gdy będę musiał polegać na sobie, co zrobię, gdy siłą rzeczy będę musiał popaść w jakieś bliższe związki z ludźmi. Lęk przed bliższymi zażyłościami jest na prawdę ogromny. To samo tyczy się zobowiązań, odpowiedzialności...

 

Mieszkam z ojcem, mama pracuje od paru lat w Norwegii. Przyjeżdża co kilka miesięcy, mam z Nią stały kontakt telefoniczny. Są momenty, że chcę ruszyć w świat, znaleźć pracę, wynająć mieszkanie, usamodzielnić się. Czar jednak pryska, gdy przychodzi do realizacji tego planu. Obawa przed z jednej strony samotnością, a z drugiej strony przed kontaktem z ludźmi. To straszny potrzask... Tak na prawdę w pełni toleruję tylko rodziców i mojego psa, którego bardzo kocham. Ktoś powie, że to dziwne, ale to jedyne stworzenie na tym świecie (poza rodzicami), z którym trzymam szczerą, bliską relację. Pojawił się w domu, gdy miałem 10 lat, jest dla mnie jak brat. Tak więc mógłbym mieszkać z rodzicami i psem, jednak nie oszukujmy się - życie rządzi się swoimi prawidłami. Facet musi w końcu stanąć na nogi i zagospodarować swoje życie! No i właśnie - niby wiem co robić, a jednak straszliwy lęk paraliżuje moje ruchy w praktyce.

Nie mam złych relacji z tatą, jednak obaj jesteśmy małomówni. Nie mamy super więzi, mało rzeczy robimy razem. Z mamą (siłą rzeczy) widuję się rzadko. 2/3 dnia spędzam przed komputem. Pozostały czas to sport, który szczerze pokochałem. Pozwolił mi uciec w swój własny świat... W młodości byłem otyły, rówieśnicy mocno po mnie jechali, nie miałem pozycji totalnego wyrzutka, ale na pewno byłem obiektem drwin, ataków itp. Sport pozwolił mi się odbudować (schudnąć), jednak jak widać po obecnej sytuacji - tylko fizycznie. Wpadłem też w swego rodzaju obsesję, która dotyczy liczenia kalorii, nadmiernego przykładania uwagi do swojego wyglądu itp. Marzyłem, żeby wyglądać jak grecki heros, ale teraz zdałem sobie sprawę, że to niemożliwe. Czuję, że tracę jedyną rzecz, na której koncentrowałem się w 100% od paru lat... Tak czy owak, tryb życia, który polega na ciągłych ćwiczeniach fizycznych, jedzeniu tylko i wyłącznie w domu (koniecznie w samotności) i gapieniu się w ekran, chyba drastycznie pogłębił moje problemy psychiczne. Niby wiem jak z tego wyjść - wyłącz komputer, idź do pracy, rzuć obsesyjne podejście do jedzenia, przełam się w związkach międzyludzkich! Niestety, gdy przychodzi do realizacji tego planu, wszystko się chrzani. Nawet sama myśl o jego realizacji strasznie mnie przeraża. Najchętniej zaryglowałbym się w zamkniętym świecie i sam przeszedł przez życie. Rozmyślam też o wymianie mojego mózgu - zmianie myślenia, przełamaniu się w kontaktach z innymi itp. Niestety, dobrze wiemy, że obie opcje to fikcja i wytwór mojej łepetyny, w której panuje spory chaos.

 

Jeżeli chodzi o płeć przeciwną, to miałem parę prób, ale kończyły się porażkami. Często podbijałem do dziewczyn, które oczekiwały przebojowego, pewnego siebie faceta. Moja osoba początkowo je intrygowała (kwestia mojej gry, maskowania etc.), jednak każda kobieta po pewnym czasie potrafi prześwietlić faceta i wie, kim tak na prawdę jest. Zresztą, związek jako konstrukcja sama w sobie, też była dla mnie swego rodzaju idealizacją. Gdy zacząłem w praktyce nawiązywać bliższe relacje, spotkało mnie duże rozczarowanie. Tutaj znowu kłania się ta natrętna chęć bycia wolnym, uciekanie od zobowiązań, rozdźwięk wyobrażeń i rzeczywistości, ogólny lęk.... W tamtym roku spotkałem się z jedną dziewczyną - w moim mniemaniu miała to być kolejna, zwyczajna rozmowa. Druga strona myślała jednak o czymś więcej i skończyło się na zbliżeniu, które nie do końca wypaliło (z mojego powodu oczywiście, BTW. to był mój pierwszy raz). Mimo, że koleżanka nie miała pretensji i chciała kontynuować relację (próbować kolejnych zbliżeń), to ja zwyczajnie zerwałem kontakt. Nie jestem pewien dlaczego, ale wydaje mi się, że nie jestem w stanie być z kimś, kto nie podoba mi się na 100%. Możliwe, że zwyczajnie trafiłem na kobietę, która nie była w moim typie i teraz zadręczam się, wkręcając sobie do głowy, że nigdy nie będę w stanie stworzyć czegoś trwałego. Z drugiej strony coś jest na rzeczy, bo nie wyobrażam sobie spędzać większości dnia z drugą osobą - a to chyba podstawa związku. W konsekwencji tego wszystkiego, prawie zupełnie straciłem zainteresowanie płcią przeciwną, co parę lat temu było nie do pomyślenia.

 

 

Jak sytuacja wygląda dzisiaj?

Są wakacje, w mojej głowie panuje chaos, nie widzę żadnej konkretnej drogi dla siebie. Gdyby zabrakło moich rodziców, to myślę, że zupełnie bym ześwirował. Utrzymuję z nimi w miarę normalny kontakt i chyba jedynie to trzyma mnie przy życiu. Samobójstwo uważam za głupotę, ale bardziej wykluczam je z racji strachu przed dokonaniem samego aktu. Cały czas podkreślam, że boję się sytuacji, w której zostanę sam. Myślę jednak, że gdyby zabrakło mojej mamy czy taty, to taki akt wcale nie byłby wykluczony... Generalnie jest tak, że co jakiś czas czas napadają mnie tego typu myśli, analizuję wtedy swoją psychę, łapią mnie lęki etc. Co raz częściej, czuję wewnętrzny ból i obawy przed otaczającym mnie światem. Mam chwilę, że najchętniej usiadłbym na glebie i zaczął płakać. A jestem przecież dwudziestokilkuletnim chłopem... Sytuacja pogarsza się z miesiąca na miesiąc, bo jeszcze rok temu nie byłem tak zaizolowany, w dodatku mówiąc brutalnie - ześwirowany, zagubiony.

 

Zacząłem chodzić do kościoła, nawróciłem się. Obecność Boga w pewnym stopniu mi pomaga, nie czuję się taki samotny. Jednak ból cały czas jest obecny...

 

Nie wiem czy ma to jakiekolwiek znaczenie, ale mam słabe wyniki krwi. Podejrzenie niedokrwistości...

 

Na koniec pozostaje mi napisać chyba tylko jedno... Co się ze mną dzieje? Cóż mam dalej czynić? Jest dla mnie jakaś nadzieja?

Pozdrawiam.

David.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Oho ho, sprawdzam tylko temat o Hipochondrii, a tutaj czeka na mnie post :)

 

Więc tak, po kolei:

 

Anemię prawie wyleczyłem do końca. Hemoglobina z 9,7 teraz jest na poziomie 16,1. Żelazo z 17 wskoczyło na 59. Ferrytyny jeszcze nie kontrolowałem. Ogólnie żelazo w tabletkach mój organizm tolerował przez jakieś 4-5 miesięcy, teraz nawet nie biorę, bo od razu ciągnie na kibel, biegunka, odwadnianie się. Staram się trzymać jakąś tam zbalansowaną dietę, unikać smażonego, pieczonego, ostrego i tłustego. Niestety czasami jest tak, że mimo iż trzymam tę dietę i biorę leki hamujące wydzielanie kwasów w żołądku, to i tak bóle wrzodowe wracają. Dzieje się to u mnie podczas nasileń innych objawów.

 

Głowa - właśnie muszę wrócić do mojego neurologa. Sporządziłem sobie dziennik choroby i opisałem tam wszystko począwszy od urazów, objawów przez badania i osobiste hipotezy. Przedstawię ten dzienniczek neurologowi i się zobaczy. Mam tylko pytanie, jeżeli byłem u niego rok temu, to czy teraz potrzebuję skierowanie? Czy mogę iść bez jako kontynuacja leczenia?

 

Tarczyca - eh, udało mi się uzyskać to skierowanie do endo (w końcu!), ale dopiero w listopadzie są zapisy na 2015 rok, więc trochę poczekam. Chyba że mnie po drodze jakieś pogotowie zgarnie z ulicy, zobaczą skierowanie, to może porobią badania od razu :P

 

Cukier - miałem robiony kilkanaście razy (jak nie lepiej). Nie ważne czy po posiłku czy też przed to zawsze jest w granicach 95-120. Moja babcia była cukrzykiem, mama nie, to całkiem możliwe, że i u mnie się cukrzyca rozwinie.

 

Ten język geograficzny to też dziwna sprawa, bo również pojawia się w trakcie nasileń wszystkich objawów. Wyczytałem (a jak! :P) że mogą to powodować hormony. Póki co nie uzyskałem odpowiedzi na to, a dla mojej lekarki wszystkie moje objawy są wywołane nerwicą i nie chce zbytnio kierować na badania. Mówiłem jej, że ja jestem świadomy swoich zaburzeń nerwicowych i że pewnie 90% moich dolegliwości to właśnie nerwica i że nerwicy też nie stwierdza się po zrobieniu morfologii i badania moczu, tylko po szerokiej diagnostyce i wykluczeniu chorób które mogą dawać takie objawy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witam

pisze krotko zeby niezanudzac

 

zaczelosie od zapalenia tarczycy

wtedy pojawily sie pierwsze objawy

 

slysze glosy,a wlasciwie swoje mysli, mam wrazenie zewszyscy wkolo mnie komentuja ,mowia omnie -doslownie kazdy

siedze waucie obok ktrego ida ludzie a ja slysze ze rozmawiaja omnie

siedza ludzie na lawce pod blokiem a ja slusze jak rozmawiaja omnie .

itd,itd

mam mysli samobujcze i nawet ostatnio poloknelam mase tabletek bo slyszalam jak ludzie mowili zebym to zrobila

 

obawialam sie schizofremi ale podobno moze tobyc jakis rodzaj nerwicy

 

ktos mial podobnie?

 

psychiatra dal mi antydepresanty(to je polknelam wsszystkie)

i lek przeciwurojeniowy

 

pomocy

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z tego, co piszesz masz sporą wiedzę o sobie samym, to bardzo dobrze. Musisz tylko wiedzieć jak to teraz wykorzystać. Polecałabym Tobie psychoterapię, poszukaj w swoim mieście czy jest jakaś poradnia na nfz.

 

Też miałam tak, że w okresie wczesnej dorosłości zdałam sobie sprawę, że moje życie nie przebiegało tak jak powinno. Niby wszystko w porządku, kochająca rodzina, ale tak naprawdę zawsze było coś nie tak. Takie rzeczy wychodzą właśnie, gdy stajemy u progu dorosłości i musimy wziąć życie we własne ręce.

 

Im więcej nad wszystkim rozmyślasz, tym gorzej. Mniej myśl, więcej działaj i nie zastanawiaj się, czy dane działanie ma sens czy nie. Ciągłe rozmyślanie nad swoimi stanami psychicznymi to mechanizm, z którego ciężko się wydostać. Na początek spróbuj małymi kroczkami, stawiaj sobie jakieś cele i próbuj je realizować. Z czasem jak zaczniesz odnosić małe sukcesy będzie Ci łatwiej osiągać te większe.

 

Jeśli chodzi o relacje z kobietami, nie masz się o co się martwić. Po prostu jeszcze nie spotkałeś kobiety swojego życia, jesteś bardzo młody. Ja osobiście, zanim się zakochałam też nie wyobrażałam sobie spędzać większość czasu z jakimś człowiekiem. Ogólnie nie lubię ludzi i jestem samotnikiem. Ale mój partner jest właściwie jedyną osobą, z którą mogłabym spędzać całe dnie.

 

Jeśli jesteś spokojny, lubisz ciszę, nie przepadasz za imprezami - po prostu zaakceptuj to i polub siebie takiego jakim jesteś. Ludzie są różni i naprawdę nie musisz być przebojowym, żeby być szczęśliwy. Akceptacja siebie to połowa sukcesu. Na pewno znajdzie się taka, której spodoba się Twoje usposobienie.

 

Postaraj się stopniowo wychodzić do ludzi. Z doświadczenia wiem, że im dłużej się izolujesz, tym trudniej jest potem wrócić do rzeczywistości. Mnie osobiście bardzo pomogło podjęcie pracy. Siłą rzeczy wyszłam do ludzi i nie miałam czasu na głupie rozmyślania, przez które mój stan psychiczny się pogarszał.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

znalazlem taki wpis i jakbym czytal o sobie w 100000%

 

cytuje

chociaż np też jak słyszę rozmowy ludzi idących ulica czy jakiekolwiek odgłosy to mam wrażenie że dotyczą one mnie, cały czas czuję się komentowana, mam wrażenie, że wszyscy o mnie wszystko wiedzą(dotyczy to wydarzeń z mojego życia), często jak słyszę szum wody, czy jakiś szmer, wydaje mnie się że właśnie ktoś o mnie mówi. Czasami ktoś coś krzyknie a ja interpretuje to jakby krzyczał moje imię, albo do mnie.

 

A moje monologi ze sobą to pokaźna historia i mogłabym napisać książkę o własnych myślach. Zresztą nic dziwnego skoro żyje we własnym świecie przez 60% czasu wolnego i jestem pochłonięta analizowaniem i przeżywaniem rzeczywistości we własnej wyobraźni w postaci dialogów strasznie mnie to już przytłacza....

 

Początkowo panikowałam, że już wariuje, ze to schizofrenia, albo coś gorszego. Tak naprawdę samo zastanawianie się nad tym chyba jest wykluczeniem schizofrenii, bo jak ktoś słyszy głosy to wie że naprawdę to słyszy a nie nad tym się zastanawia. Lekarz powiedział, że to specyficzny rodzaj nerwicy, zresztą już o tym gdzieś czytałam..

 

-- 21 lip 2014, 18:54 --

 

oprucztego bardzo slaba samoocena

np uwazam,zejestem tepy,obrzydliwy, itp

 

bylem u psychiatry inarazie dostalem przeciwdepresanty ina urojenia

ide jutro-zobaczymy

 

-- 21 lip 2014, 20:54 --

 

przeciwurojeniowo mam rispolept 1mg

co do diagnozy jeszcze brak :(

 

-- 22 lip 2014, 20:55 --

 

no i nadal nic niewiem jedynie zwiekszona dawka do 2 mg :silence:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×