Skocz do zawartości
Nerwica.com

Wyzdrowiałem/wyzdrowiałam... :)


roccola

Rekomendowane odpowiedzi

Kochani! Z nerwica i agorafobia walcze juz od roku. Czuje , ze powoli mija, ale nie jestem pewna czy na pewno. Pokonalam wiele swoich lekow, poszlam nawet do nowej pracy (dopiero pierwszy tydzien) mimo, ze pare miesiecy temu nie wychodzilam nawet za drzwi mojego mieszkania.

CHcialam zapytac jak to jest wyzdrowiec? CZy to sie dzieje z dnia na dzien, czy raczej jest to proces. Nie wiem czy ktos jest w takiej fazie procesu, ze jest juz bardzo dobrze, ale nadal kwestionuje czy aby na pewno? Ja czuje, ze moge, ale boje sie wyzdrowiec. Czy ktos tak ma? Tak bym chciala, zeby bylo juz super. jstem tak blisko, ale....Prosze, Ci ktorzy wyzdrowieli, napiszcie jak to sie stalo i jak to odczuwaliscie. Z gory dziekuje!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cześć Valeriana, ja choruję na depresję od wielu lat i podobnie jak Ty też czuję, że z tego wychodzę ale boję się powiedzieć, że całkiem wyzdrowiałam, chyba żeby nie zapeszyć. Pewnie też dlatego, że myślałam tak już kilka razy ale niestety, cholerstwo powróciło. Tak, jak już pisałam w tym temacie, odstawiam leki, biorę coraz mniej i od maja planuję już wogóle nie brać. Jak odczuwam wyzdrowienie? Poprzez brak objawów choroby, nie płaczę, rzadko mam dołki i dobrze śpię-i mam nadzieję, że tak zostanie. Oprócz tego mam dużo energii, nawet zaczęłam uprawiać sport. Na razie po prostu cieszę się z tego, co jest a co będzie potem - pokaże czas.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzieki za slowa otuchy. No, ja juz prawie jestem zdrowa i teraz wiem, ze ta nowa praca byla zrodlem olbrzymich stresow dlatego chyba zrezygnuje z niej. Moze poszukam czegos mniej odpowiedzialnego na poczatek....Troche mi przykro, takie plany mialam z nia zwiazane...Eh...ALe trzeba walczyc dalej i sie nie poddawac...Pozdrowionka!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Życzę Wam wszystkim pokonania depresji - i nerwicy też. Ja od jakiegoś czasu czuję się jakbym była nowym człowiekiem - dosłownie.

 

Podpisuję się pod Twoimi słowami !

Jetsem zdrowa i szczęśliwa :D:D:D

 

Dzisjaj mialam pierwsza jazdę L -ką po Wrocławiu :shock:

Poradziłam sobie, chocią zjednego dziadka o mało ni eprzejechałam bo pomyliły mi się pedały :oops::lol:

Mam tez szczeniaczka, którym się opiekuję.

 

Życzę wam wszytskim, zebyści erówniez wyszli z tej paskudnej choroby!

Sciskam Was mocno!!!!! :mrgreen::mrgreen::mrgreen:

zajrzę tu za jakiś czas i liczę na więcj ozdrowiłaych!

papap :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

to ja się dopiszę.

moja recepta- duże zmiany i totalne olanie wszystkiego...

depresja z 99% bierze się z myśli, a te można zmienić.

W końcu ze mną było tak beznadziejnie, że doszłam do wniosku, że nic mi nie zaszkodzi. i odważyłam się zacząć żyć po swojemu.

na początku nie było ekstra, do dziś mi trują, że za mało się uśmiecham , ale zmiana jest jakościowa.

warto w pewnym momencie powiedzieć pas i zacząć wszystko od nowa, inaczej, lepiej. mamy tylko to jedne, krótkie, ulotne życie, które potem należy zdać gdzieś w zaświatach. lepiej zapewne podziurawione i zniszczone, ale markowe i szyte na miarę, niż powielające masowe produkcje, za to w dobrym stanie.

nie bójcie się powiedzieć sobie: koniec z tym, zmieniam się.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam!

 

To mój pierwszy post na tym forum od monad pół roku.

Wyzdrowiałem to może za duże słowo, bo nadal momentami bywa różnie. Nadal często brakuje mi energii, momentami powracają różne autodestrukcyjne myśli, dziwne zachowania. nadal wiele spraw mam niepoukładanych, wiele jeszcze przede mną.

 

Ale na pewno jest nieporównywalnie lepiej niż kilka miesięcy temu.

 

Przez przynajmniej pół roku chorowałem na dość ciężką depresje. Wiem, że nie było ze mną jeszcze tak całkiem tragicznie, ale nie byłem w stanie normalnie funkcjonować. Nie obyło się również bez leków (seronil przez 6 miesięcy) i wizyt u psychiatry. Wcześniej przez kilka lat (przynajmniej od 15-16 roku życia) miewałem różne niepokojące "stany", większość czasu żyłem w poczuciu winy i ze świadomością, że jestem gorszy niż inni, że nic mi się w życiu nie uda. Nie wiem jak określić taki stan, ale na pewno nie było to nic pozytywnego, nic na czym można by było cokolwiek "budować". Mniej więcej na początku poprzedniego roku coraz mocniej zacząłem odczuwać, że wszystko mnie przerasta, że wpadłem w jakiś dziwny stan i że z każdym dniem jest coraz gorzej. Kulminacja tego wszystkiego miała miesce dokładnie rok temu, tuż przed sesją letnią. Wtedy osiągnąłem swoje "prywatne dno". Pustka, niemoc, poczucie zdeterminowania przez różne przeciwności losu, brak perspektyw, przemęczenie, nerwobóle, bezsennność, marazm i apatia, upadek wszystkiego w co kiedykolwiem wierzyłem, przewartościowanie wszystkich wartości i zasad. Dno fizyczne, psychiczne i moralne.

 

Piszę o tym wszystkim, żeby podkreślić jak było. Dla mnie był to koniec wszystkiego - jedynym rozwiązaniem wydawało mi się samobójstwo. Wiem, że wiele osób, które to czytają może być teraz w podobnym stanie. Nie mam niestety gotowej recepty na wyjście z bagna jakim są depresja i nerwica. Chcę wam tylko powiedzieć, że na prawdę z wielu beznadziejnych spraw da się wyjść o własnych siłach. Ja niestety miałem to nieszczęście, że byłem praktycznie sam w tym wszystkim, nie miałem wsparcia w przyjaciołach, ani za specjalnie w rodzinie. Jednak wróciłem do życia.

 

Nie w 100%, bo nic nie jest już takie jak "przedtem". Wiele się zmieniło. Na prawdę nie było mi łatwo np. pójść do pracy, wrócić na studia, na nowo otworzyć się na ludzi. Wiele okazji i spraw bezpowrotnie zaprzepaściłem, zrobiłem wiele głupot, wielu ludzi zawiodłem. Nadal miewam stany lękowe i momencty, gdy czuję przerastającą mnie niemoc. Słowem do teraz odczuwam efekty tego co mnie dotknęło - jednak po dniach kiedy byłem bliski obłędu i kiedy rozpacz, żal i ból były jedynymi uczuciami jakie odczuwałem, teraz po raz pierwszy patrzę w przyszłość i nie czuję lęku.

 

Podkreślę to jeszcze raz: dla mnie niesamowicie ważnym odkryciem było zdanie sobie sprawy z tego, że znów zaczynam mieć jakieś dalekosiężne plany. Zacząłem bez obezwładniającego mnie strachu myśleć o tym co tak na prawdę chcę robić w życiu i jak to osiągnąć. Wydaje mi się, że przez ten kryzys i "sięgnięcie dna" - jak to sobie prywatnie określam - udało mi się jednocześnie pokonać te rzeczy, które narastały we mnie od kilku dobrych lat.

 

Z jednej stony nikomu nie życzę tego przez co musiałem przejść, bo to na prawdę było piekło, ale z drugiej strony w pewnien sposób cieszę się, że stało się to co się stało. Czuję, że stałem się przez to dojrzalszym człowiekiem, nabrałem dystansu do siebie i problemów, nauczłem się lepiej rozumieć i pomagać innym, patrzeć nieco bardziej obiektywnie i mniej egocentrycznie. Moja wiara i światopogląd stały się mniej naiwne, mniej "wpojone" a bardziej "przeżyte" i autentyczne. W wielu sprawach musiałem się pogubić, żeby zacząć odnajdywać na nowo. (dobra, trochę to patetycznie brzmi, ale trudno...)

 

Nie wiem, czy mam prawo dawać komukolwiek jakiekolwiek rady, ale chciałbym coś od siebie napisać:

Przede wszystkim cieszcie się z każdego własnego sukcesu, a nie oglądajcie się na porażki i nie porównujcie się z innymi. Każdy człowiek jest inny, a miarą sukcesu jest to na ile udało nam się "przekroczyć siebie" i nasze własne słabości.

 

Po drugie - to co mi pomagało to myślenie o przyszłości i o tym, że jeszcze wiele rzeczy da się naprawić, nawet jeśli się w to nie wierzy. Moim zdaniem życie to walka: przegrasz, czy wygrasz coś w jakimś momencie - to nie ma znaczenia, liczy się to czy próbowałeś. Ja od dziecka fascynowałem się różnymi opowieściami o bohaterach - komiksy, filmy, legendy o rycerzach, książki fantasy - wiem, że to może śmieszne, ale ilekroć było mi ciężko myślałem o sobie jako o kimś rzuconym w wir walki przeciwko przeważającej liczbie przeciwników. Nie liczy się, czy przeżyjesz, ale w jaki sposób walczysz o życie i ilu przeciwników zabierzesz ze sobą ;) Pododnie starałem się patrzeć na problemy: nie ważne, czy w końcu któryś mnie przerośnie, ważne, że staram się je po kolei eliminować lub uczyć się żyć z nimi (to w wypadku tych, których nie mogę rozwiązać o własnych siłach - w moim przypadku pewne problemy zdrowotne, które do tej pory mi utrudniają pracę i naukę). Myślenie o efekcie działania często zakłóca sam przebieg tego działania.

 

Na koniec uważam, iż warto zdać sobie sprawę z tego, że na życie trzeba nieraz patrzeć również z jakiejś "duchowej" perspektywy. Przed chorobą byłem wierzącą osobą, teraz raczej już nie do końca, ale... Wydaje mi się, że wreszcie udało mi się wyrwać z myślenia o wszystkim w kategoriach pragmatyzmu i utylitaryzmu. To temat na osobny wątek, chcę tylko podkreślić, że takie doświadczenia jak depresja, czy nerwica uczą pewnej mądrości o życiu i moim zdaniem bardzo ważne jest próbować odnaleść w tym wszystkim jakieś "niedoczesne" odniesienie.

 

Chciałbym również podziękować wszystkim osobom na tym forum. Byliście dla mnie impulsem do działania i do tego, żeby jakoś się podnieść i próbować powoli iść do przodu. Wybaczcie chaotyczność tego posta, bo piszę trochę pod wpływem chwili - mam jednak nadzieję, że komuś z was w jakiś sposób doda to energii i wiary w to, że może być dobrze. Jeśli mi się udało - uda się również i wam, bo wcale nie jestem silnym, ani pewnym siebie człowiekiem, tylko zwykłym facetem, który musiał w pewnym momencie zdecydować czy nadal chce się "w to wszystko bawić" ;)

 

PS. Mam nadzieję, że nikt nie pomyśli sobie, że jakoś chcę się tym postem "pochwalić". Było mi ciężko, może inni mają, czy mieli gorzej ode mnie, ale chcę tylko pokazać, na moim przykładzie, że z wielu pokręconych spraw da się wyjść. Oczywiście nie mam pojęcia, czy w momencie jakiś poważnych problemów wszystko nie wróci do mnie, ale tego nikt nie może być pewien. Nadal pozostało wiele "dziur do załatania", lecz póki co mogę wreszcie w miarę "normalnie" funkcjonować. Pozdrawiam!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

LordJim ... Alleluja ;)

Bardzo fajnie, super, ekstra, czad, fajowo i oczywiście ZAJEBIŚCIE że to napisałeś!!!

A chwalić sukcesami się trzeba bo po pierwsze utrwalają się w naszej głowie, a po drugie dają siłę napędową tym, którym się jeszcze nie udało!

 

Już z jednej depresji wyszłam i po niej miałam praktycznie 5 lat baaarddzzzoooo tłustych czego się nie dotknęłam zamieniało się w "złoto" same sukcesy to było 5 najwspanialszych lat mojego życia (tak myślałam) ... ale w tym biegu nie widziałam wielu sygnałów które zaczął wysyłać mi mój organizm: zaczęły się koszmary nocne, brak koncentracji, nerwowość, zmęczenie, chwilowe załamania brak wiary w siebie (co u mnie było nie do pomyślenia!!!) i nagle wszytsko pękło jak bańka mydlana ... straszna depresja, lęki, natręctwa jak to napisał LordJim Dno fizyczne, psychiczne i moralne. Ja osoba wysportowana normalnie dynamit czułam się tak jak by mi "oprogramowanie odinstalowali" jak by mi ktoś zasilanie wyłączył.

 

Znowu zaczęłam mozolne leczenie intentywna terapia i jest coraz lepiej ale koszmar gdzieś jeszcze we mnie siedzi i pewnie długo nie wylezie ...

 

Kochani chce wam przekazać jeden cenny wniosek z całej mojej sytuacji. Nie sa ważne w życiu pieniądze, wspaniałe nabytki to nie nasze dobra określają naszą wartość w społeczeństwie (ja niestety nak myślałam). Najważniejszy jest ten spokój wewnętrzny, poranny letni wiatr we włosach, zapach wiosny jak się wychodzi rano na dwór, spokojny sen w nocy i uśmiech w lustrze jak się patrzy rano na siebie, rodzina i przyjaciele.

Zupełnie zapomniałam o tych chwilach z młodzieńczych lat.

 

Życzę wszystkim powodzenia w walce z naszymi demonatmi bo "jutro" jest nowe i wolne od błędów :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Brawo LordJim..:-)

Ja przeżyłam nerwicę podobnie jak Ty Motylek29.

Pierwszy atak nerwicy miałam 8 lat temu , drugi zaczął sie w tamtym roku .Jestem po dwóch terapiach.

Lata po pierwszej terapii były prawie bez objawów. Nerwica wróciła wiosną w zeszły roku Teraz jestem po drugiej terapii ( w tamtym roku ) i jeszcze objawy sie pojawiają.Lecz wiem że miną , że trzeba czasu , zwłaszcza że dużo wydarzyło się w moim życiu , tego co jeszcze boli i boleć myślę że będzie jeszcze długo.

 

Jeśli kogoś to interesuję to przybliżę dlaczego:

post161622.html#p161622

 

Wiem że to musi minąć , ale jest ciężko.

Zwłaszcza że tak jak LordJIm byłam z tym zupełnie sama.W takich chwilach można poznać swoich "prawdziwych przyjaciół"

Ja poznałam i "przyjaciółkę" i byłego męża, którzy oboje wiedzieli o mojej chorobie i oboje mnie zdradzili w najtrudniejszym momencie mojego życia.

 

Ale wstałam , podniosłam się i choć jest bardzo ciężko żyję i muszę żyć dalej....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moge wreszcie napisac ze ciesze sie zyciem :D:D mam nadzieje ze juz na zawsze , to byla ciezka droga i wiele skomplikowanych zakretow ale wystarczylo wybrac ta prosta sciezke ktora dopiero teraz odnalazłam i wreszcie czuje ze zyje. Mam nadzieje ze coraz wiecej osob bedzie moglo sie tutaj podzielic takimi nowinami ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja też chyba wyzdrowiałam, choć boję się, że to pęknie jak bańka mydlana i spadnę jeszcze szybciej w dół.

Póki co czuję się jakbym obudziła się po kilku latach ze śpiączki. Chciałabym brać życie pełnymi garściami.

Nie boję się już mówić o tym co czuję. Teraz wiem, że tłumienie w sobie emocji i nie mówienie o uczuciach bardzo szkodzi! Ktoś się pogniewa, a potem mu przejdzie.

Najważniejsze, że ja mogę iść spokojnie dalej. Priorytetem jest szacunek i wartość własnego JA!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja też czuję się dobrze,wróciłam do wiary,często codziennie się modlę ,najważniejsza jest rodzina dla mnie ,wychowanie dzieci ,dobre relacje z mężem,wszystko poza tym nie jest aż tak istotne ,znajomi i cała reszta innych spraw nie jest aż tak istotna ,o to walczę z całych sił aby w domu było dobrze i w sprawach duchowych ,toteż nie ma miejsca na depresję jeśi troszczę się o sprawy najważniejsze to znaczy o moich ukochanych najbliższych,.Wiele lat męczyła mnie depresja mam nadzieje że już nie wróci,obecnie jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem,celem mojego życia jest dobro moich bliskich ,codzień zatrzymuję się ,rozważam ,rozmyślam ,chcę jak najlepiej przeżyć moje życie ,nie chcę już skupiać się na sobie bo to strata czasu,co dzień wchodzę na strony w internecie które mnie budują i dodają chęci do życia,tak każdy dzien teraz przeżywam choćby się paliło waliło 1 godzinę chociaż dziennie rozmyślam przy internecie ,wyciszam się ,modlę ,rozmawiam z panem bogiem ,bo dobrze moja mama mówiła że bez boga ni do proga

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dzis czuje sie lepiej a jutro zaczyna nowy dzien.Jaki bedzie zalerzy ode mnie. Gowno jakie ciagne za soba to moje gowno i bedzie sie wlec z mniejszym albo wiekszym smrodem pewnie do konca zycia.

 

wypowiedz lagodna dobry dzien dzis mialem , z tym moich dobrych

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jejku strasznie mi się podoba jak się tutaj wspieracie. Bardzo miło czytać takie ciepłe słowa. Ja również cierpie na nerwice lękową już od kilku lat. Raz jest lepiej a raz gorzej ale wierze, że w końcu będzie dobrze. Moim największym problemem jest chyba to, że mam mało wiary w siebie. Nie ufam sobie samej, że gdy przyjdzie atak będe w stanie poradzić sobie sama, choć paradoksalnie poradziłam sobie z nim już nie jeden raz. Mam nadzieje, że wreszcie uwierze, że skoro przez tyle lat nic mi się nie stało to już się nie stanie. Teraz kiedy są wakacje udało mi się wiele zrobić dla siebie, zwiedziłam wiele miejsc i trochę zdystansowałam się do objawów na tej podstawie muszę stwierdzić, że zajęcie się czymś to podstawa. Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej, ja tez wyzdrowialam, teraz juz jestem pewna. Chorowalam od marca tego roku, zalamalam sie po pewnych bardzo smutnych sytuacjach z tamtego okresu. Teraz jest lipiec i czuje sie zdrowa jak ryba, oczywiscie nie dala bym rady sama (probowalam), po 2 miesiacach poszlam do psychiatry, dostalam Seronil (lykam do dzis, podobno tak trzeba). Efektow nie widzialam dlugo, mimo ze powolutku bywalo lepiej, wreszcie gdzies pod koniec czerwca z dnia na dzien budzilam sie w lepszym nastroju, i tak mi zostalo do dzis.

 

Z doswiadczenia moge powiedziec ze droga do zdrowia nie jest latwa, ale wyzdrowienie jest jak najbardziej mozliwe, mam wielu znajomych po podobnych przejsciach ktorzy moga to potwierdzic. Nie wiem na ile ciezka byla moja depresja (miewalam czasem czarne mysli o odejsciu z tego swiata) ale uparlam sie, uwierzylam mocno ze w koncu bedzie dobrze, no i jest. Na poczatku leczenia denerwowaly mnie wahania nastroju, ogromna sennosc, jakies takie 'spowolnienie'... ale wszystko z czasem przechodzi. Oczywiscie u jednych bedzie to pol roku, u innych 2 lata, ale w koncu przejdzie, uwierzcie!!! I namawiam do brania lekow, u mnie to one w 90% przyczynily sie do wyleczenia!

 

Czytalam bardzo dobra ksiazke napisana przez pewnego angielskiego psychiatre, ktora bardzo pomogla mi w trudnych chwilach. Oto kilka jego przemyslen - Po pierwsze, depresja jest rowniez powazna choroba fizyczna, tak samo jak np niewydolnosc tarczycy - wtedy uzupelniamy niedobor hormonow tarczycy, a w depresji jest identycznie z tym ze uzupelniamy niedobor hormonow 'szczescia'. Dlatego trzeba przyjmowac leki wg wskazan, tak dlugo az rownowaga hormonalna powroci. Po drugie - nie ludzmy sie ze 'samo przejdzie' i nie odwlekajmy wizyty u psychiatry, to tak jak np z zapaleniem pluc, nikt nie odwazylby sie walczyc z tym sam, jezeli zauwazylibysmy u siebie pierwsze objawy i postepujace pogorszenie to na pewno pobieglibysmy zaraz do lekarza, w przypadku depresji ktora jest takze choroba fizyczna trzeba zrobic to samo, im szybciej, tym lepiej. Po trzecie - ludzie boja sie leczenia psychotropami bo nie sa one naturalnymi lekami tylko jakas chemia ktora dziala na mozg. Tak wlasnie jest, ale np penicylina czy inne antybiotyki tez sa czysta chemia a jakos latwiej im ufamy i nie wzbraniamy sie przed ich braniem w razie np ciezkiej anginy. I z reguly pomagaja. Antydepresanty TAKZE!. Po czwarte - antydepresanty NIE UZALEZNIAJA! O uzaleznieniu mozna mowic kiedy po jakims czasie przestajemy odczuwac pozytywne efekty po wzieciu danej dawki leku i dlatego musimy co chwile ja zwiekszac zeby zaczac odczuwac poprawe. Tak jest np w przypadku relanium, xanaxu i innych psychotropow. Antydepresanty maja to do siebie ze nie powoduja takich efektow, wrecz przeciwnie, zobaczycie ze z czasem coraz MNIEJSZE dawki beda przynosic rownie dobre efekty. Po piate - okolo 70% chorych trafia na 'swoj' lek, czyli ten ktory pomaga, dopiero po drugiej, trzeciej probie. Wiec nie zalamujcie sie ze pierwszy lek przepisany przez lekarza nie dziala, albo wolno dziala, poinformujcie o tym lekarza. I po szoste - depresja nas oslabia psychicznie i fizycznie, wiec jezeli na poczatku choroby, zanim leki jeszcze zaczna dzialac jestescie zmeczeni i macie ochote np spac w ciagu dnia, to spijcie, nie jesc - nie jedzcie, pozwolcie cialu zachowywac sie tak jak ono chce. Dopiero w momencie zauwazenia poprawy nalezy powoli wyznaczac sobie coraz bardziej ambitne cele, duzo spacerow, cwiczenia, relaks, dieta. Po siodme - KAZDY chory na poczatku nie ma wiary ze z tego jest wyjscie, jest to typowe w tej chorobie ale.... i tu po osme - depresje MOZNA CALKOWICIE WYLECZYC!!!

 

Wiem ze moj post jest dlugi, ale chcialam przytoczyc wam kilka przemyslen ktore bardzo pomogly mi w najtrudniejszych chwilach. A tez juz myslalam ze mam schizofrenie, ze zwariowalam, ze nigdy z tego nie wyjde itd.

Teraz zostaly mi tylko niesmaczne wspomnienia z tamtego okresu, ale to TYLKO wspomnienia i bede robic wszystko zeby nie dac sie juz depresji kolejny raz. Pozdrawiam i glowy do gory!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dobra, nie chcę ci Maggie78 podcinać skrzydeł, ale:

-narazie bierzesz leki...więc tak naprawdę zdrowa nie jesteś, jak je odstawisz i poczekasz kilka miesięcy i napiszesz, że jest ok, będzie bardziej wiarygodnie.

- chorowałaś od marca tego roku, to niecałe pięć miesięcy minęło.......tobie udało się za pierwszym razem dobrać lek i jest ok, tyle, że ludzie chorujący od kilku lat i przyjmujące już siudme z kolei leki które nie działają, mają do tego tematu inne podejście.

-co do antydepresantów...ja bym się sprzeczała, moim zdaniem uzależniają psychicznie.......bierzesz lek jest świetnie i boisz się go odstawić, ja miałam lęki gdy dowiedziałam się że po pół roku mam odstawić Fluoksetynę(to samo co seronil), sama chciałam brać go dłużej, ale mój psychiatra stwierdził, że nie trzeba.....jak dla mnie to była trauma, byłam zła, że boję się żyć bez tych pieprzonych leków.......czułam się jak narkoman, choć psychicznie i fizycznie wszytsko było super, gdzieś z tyłu głowy to siedziało.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×