Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nerwica Lękowa Co zrobić? Moja historia...część 2


LDR

Rekomendowane odpowiedzi

Kath a ile lat zmagałaś z tym dziadostwem?Zastanawiam sie dlaczego mam lęki przez patrzenie na wysokie budynki,drapacze czy to na żywo czy na fotkach,filmach.Ostatnio mi się nasiliły.Mieszkam od urodzenia w miescie powyzej 100 tys. Rok temu jeszcze remont robilem w wieżowcu w mieszkaniu na 6 pietrze,a teraz to wszystko mnie przytlacza.Jedna myśl,spojrzenie i następuje blokada ust,glut i czuje się słabiej.Glupie uczucie.A rowerem smigam 40 km/h miedzy drzewami, po wzgorzach i nic j zero lęków.W galerii mam juz problem na 1 piętrze.Czuję się taki ograniczony :(.Kolejna sprawa moja żona jest w ciąży,a ja zaczynam myśleć czy podołam w roli ojca,wspolny porod to juz abstrakcja.Pierwsza wizta z Nia u lekarza to byla masakra dla mnie.Jeden klebek nerw

ow.Zostalo mi 7 m-cy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pitek30 u mnie sama nerwica trwala ok 4 lat. Samo wychidzenie z niej ok 1.5 roku. Ale takie 'leki przestrzeni' itp to zaczslo sie jeszcze przed nerwica. Wiesz dla mnie to tez bylo bardzo przykre bo kocham chodzic po gorach, szczegolnie tych wysokich jak Tatry - Orla Perc itp. Duzo ludzi ma lek wysokosci i przestrzeni, przychodzi to z wiekiem i niekoniecznie wiaze sie z nerwica. U Ciebie jest pewnie to co u mnie, znalam dobrze miejsca w krorych bedzie wyeksponowana wysokosc jak ta cala galeria czy most i sama sie nakrecalam na dalszy strach. Tak to niestety jest i byli to silniejsze odemnie. Masz teraz duzo stresow, dodatkowo stresuje Cie Twoja nerwica. Najlepiej udaj sie do dobrego psychologa/terapeuty ktory przepracuje z Toba Twoje problemy i znajdziecie sposob zeby powoli sie ich wyzbyc. Musisz tez wiedziec ze wiekszosc ludzi ma jakies doznania w zwiazku z wysokoscia czy przestrzenia. ( u ludzi z nerwica wiadomo - skoro czuja najczesciej lek, dlaczego mialoby byc inavzej w tym przypadku - u mnie swojego czasu czulam tylko lek i smutek ) z czasem znow jednak zaczelam sie odrozniac uczucia jak znudzenie, podniecenie (teraz towarzyszy mi w gorach i na wysokosciach) i strach - nie lęk- strach tez ludzka rzecz:)

 

-- 04 kwi 2014, 23:22 --

 

siwa94 ja rowniez zmagalam sie z tym podczas pobytu za granica. Jestes mlodziutka wiec na pewno szybko z tego wyjdziesz. Za granica jetesmy narazeni na nerwice - stres w zwiazku z praca, tesknota do rodziny, znajmomych, znajomych terenow. Odnosnie powrotu do Polski - ja wrocilam ale nie z powodu nerwicy, po prosu czulam sie tam nieszczesliwa (pomimo ze mialam tam wspanialego chlopaka) ale do tego pomogla mi dojsc terapeutka. Tobie tez radze abys sie do takowejwybrala - uwierz mi ze im szybciej przerwiesz to bledne kolo zwane nerwica lekowa tym lepiej. Mialam znajomych ktorzy zmagaja sie z tym po 17 lat, bo na poczatku sie poddali. Pozdrawiam! :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zima najlepiej dać leki żeby przykryć problem, jak się zaczęły moje problemy 1,5 roku temu to poszedłem do psychiatry i dostałem zotral, pani stwierdzila ze nie dam rady do swojego ślubu ogarnąć. Miałem dylemat brać czy nie brać. Nie wziałem poszedlem do psychoterapeuty i wzialem sie za siebie dalem rade, z problemami po drodze, ale udalo sie. Rok prawie nie korzystalem z pomocy psychoterapeuty. Problemy wrocily i znowu zaczalem chodzic. Nie chce ladowac sie psychotropami, bo po odstawieniu problem wroci i organizm bedzie zrujnowany.

 

Kath dzięki za dobre słowo i wsparcie. Widze, że podobny temat przerabiałaś. ja też kiedyś czułem respekt przed wysokościami, stach i jakoś sobie radziłem i wałkowałem w głowie, a teraz to jakby się spłaszczyło do coraz niższych wysokości i przestrzeni. Dla mnie to jakaś masakra. Fobie społeczną też chyba mam, bo czasami ciężko mi rozmawiać z kimś obcym czy na wyższym stanowisku czuje taki pancerz na twarzy i brak loozu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie, jestem tu pierwszy raz, więc możliwe, że podobna kwestia już była, ale spróbuję.

 

Otóż też zmagam się z nerwicą lękową, którą miałam zdiagnozowaną w wieku 19 lat, teraz mam 23. Nie zaczęłam jej leczyć, ponieważ nie była aż tak bardzo uciążliwa, jak niektórzy tu pisali - problem ustał sam. Może to była kwestia, że w inny sposób poprowadziłam swoje życie, inni ludzie, inne zajęcia. Katastrofa nastąpiła w zeszłym roku, w czerwcu. Dowiedziałam się, że narzeczony mnie zdradził. Pierwsza reakcja, szok, przez chwilę próbowałam sobie to jakoś usprawiedliwić, wytłumaczyć, że może coś mi się przywidziało. Nie przyszło mi nawet przez myśl, żeby odejść, postanowiłam porozmawiać. Był płacz, żal ale postanowienie wybaczenia. Tej nocy nie mogłam zapanować nad szaleńczym biciem serca, odnosiłam wrażenie, że w żyłach płonie żywy ogień, czułam spięte mięśnie, zwłaszcza barki i szczęka, skóra swędziała. Jak udało mi się zasnąć, to te same objawy budziły mnie rano zamiast budzika. Po kilku dniach poszłam do lekarza ogólnego, przepisał mi Cital. Zanim zaczął działać minęły jakieś 2 tygodnie. Przez ten czas, jak i później objawy były, przy braniu leków tylko rano. Do tego w każdej chwili potrafiłam wybuchnąć płaczem i dosłownie wyć na głos dobre pół godziny. W myślach ciągła świadomość zdrady. W lipcu byłam u psychiatry, stwierdził, że nie ma na razie potrzeby zmieniania leków i że jeśli ja fizycznie nie cierpię na zdradzie, tj. narzeczony o mnie dba, przytula, całuje to - UWAGA - nie mam się czym martwić, bo taki skok w bok niczego nie zmienia, to tylko natura. Szczerze, przez moment w to uwierzyłam i nawet lepiej się poczułam ;) Jeśli chodzi o związek to było ciężko, cały czas powrotne rozmowy o tym co się stało, dlaczego, za co, on sam twierdził, że nie wie, że to pod wpływem chwili, ale starałam się pomimo tego jakoś normalnie żyć, nie wyżywać się na nim za to, bo przecież chciałam wybaczyć, tylko jeszcze nie wiedziałam jak. Brałam leki, Cital działał i tak funkcjonowałam do września, zaczęłam chodzić do psychoterapeuty, ale wytrzymałam 3 spotkania, sama nie wiem czemu. Październik. Wtedy pod wpływem impulsu wyprowadziłam się z domu, wróciłam do rodziców, zerwałam zaręczyny, w momencie odwołaliśmy ślub i wszystkie przygotowania, a ja odstawiłam leki. Z dnia na dzień poczułam, jakby mi ktoś wszystkie objawy i problemy zwyczajnie zabrał. Pomogli mi znajomi, rodzice, ale po 3 tygodniach zaczęła się tęsknota, płacz, ból i żal. Po 3 tygodniach spotkaliśmy się, długo rozmawialiśmy, typowa gadka, że wie co stracił, że nie popełniłby tego samego błędu drugi raz itp. itd. Ale coś mi tam zaświtało, że może jednak udałoby się drugi raz. Następne spotkanie, kolejne. Był warunek, że jeśli pójdzie na terapię, to wrócę. No i wróciłam, bo zaczął sesję z psychoterapeutą. Niedługo potem postanowiliśmy, że jednak weźmiemy ślub, przyspieszyliśmy go o 3 miesiące, z jego strony padło stwierdzenie chęci posiadania dziecka. Ja przestałam kontrolować, objawy nie wróciły, uwierzyłam, że wszystko może się zmienić. Ślub był w marcu, w ciąży jeszcze nie jestem, mój teraz już mąż cały czas chodzi na terapię, twierdzi, że dawno powinien ją zacząć, bo dużo rozumie i wielu rzeczy by nie zrobił, a ja.. 3 dni temu przy przebudzeniu rano poczułam znajome łomotanie w klatce piersiowej i palenie w żyłach.. Drugiego dnia wzięłam Cital, który został mi jeszcze z poprzedniego leczenia. Wróciły natrętne myśli o zdradzie, może dlatego, że pracujemy teraz na różne zmiany, cały dzień się nie widzimy, może to już przeradza się w obsesję.. Ciężko mi się skupić na czymkolwiek, bo na razie działanie leku nie jest chyba takie jakie powinno być, ale nie ma tragedii, może to też trochę efekt placebo, a ja muszę jakoś funkcjonować..

 

Wiem i pomijam fakt, że po zdradzie nie powinnam w ogóle chcieć rozmawiać, ani ponownie potem wracać, ani tym bardziej brać ślubu, ale nie potrafię wyobrazić sobie bez niego życia, dlatego chciałam wybaczyć. Wybaczyłam, ale nie zapomniałam i wciąż boję się, że nastąpi to kolejny raz. Teraz już potrafimy rozmawiać o tym bez złości i żalu i czasem do tego wracamy, na spokojnie to analizując, między nami też jest wszystko w porządku. Dlatego nie wiem co się stało i dlaczego to wszystko wróciło, nie wiem co mam robić, nie wiem jak sobie poradzić, a bardzo bym chciała wrócić do normalnego życia..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

paulina_91 - z tego co mówiła mi moja psychoterapeutka zaburzenia nerwicowe mają paskudną tendencję do nawrotów. Mówisz, że między Tobą, a mężem jest wszystko w porządku - być może jest coś innego w Twoim życiu co sprawia, że czujesz jakiś przewlekły dyskomfort psychiczny i to powoduje nawrót dolegliwości. A może zdrada była dla Ciebie tak dużą traumą, że jeszcze sobie z nią nie poradziłaś? W takim przypadku pewnie dobra była by rozmowa z zaufanym psychologiem, a może potrzebujesz po prostu więcej czasu.

 

***

 

Zdecydowałam się napisać na forum, bo czuję się okrutnie samotnie. Moi bliscy mają mnie totalnie dość i w zasadzie dziś usłyszałam, że tak naprawdę nie chce być zdrowa i że powinnam się wziąć w garść. Generalnie nawet ich rozumiem - ciężko się żyje z tak dysfunkcyjną osobą jak ja, co we mnie powoduje dodatkowo wielkie poczucie winy, co pogłębia ogólny nienajlepszy stan.

Mam obecnie trzeci "rzut" nerwicy wegetatywnej z silnym podłożem lękowym i zachowaniami hipohondrycznymi. Jestem dopiero w trakcie pełnej diagnostyki w celu wykluczenia choroby somatycznej, więc nie mam 100% pewności że to nerwica, ale biorąc pod uwagę moje poprzednie doświadczenia i to co działo się w moim życiu w ciągu ostatniego roku mnie samą przekonuje, że moje dolegliwości mają podłoże nerwowe.

Pierwsze zaburzenia nerwicowe pojawiły się u mnie w wieku 6 lat pod postacią bardzo silnych natręctw myślowych, wywołujących silny lęk i niemożność zasypiania. Zdiagnozowano u mnie wówczas tachykardię, która nie ma wyraźnej przyczyny (brak jakiejkolwiek wady serca itp) i po otrzymaniu beta-blokerów objawy ustąpiły. Choroba powróciła sześć lat później pod postacią silnej fobii przed wymiotowaniem i nieustającymi mdłościami, także bez przyczyny somatycznej. Rozpoczęłam wtedy trwającą 5 lat terapię, po pierwszym roku jej trwania objawy ustąpiły, ale kontynuowałam ją z powodu trudnej sytuacji rodzinnej, której nie mogłam zmienić, a którą psychoterapia pozwalała mi znosić.

W wieku 17 lat, już po zakończeniu terapii zdiagnozowano u mnie dystymię, z którą funkcjonuje już 6 lat. Moi rodzice sprzeciwili się leczeniu farmakologicznemu (bo w zasadzie "dawałam radę"), a ze względu na zmianę miejsca zamieszkania przerwałam terapię i nie chciałam zaczynać jej od nowa z kimś innym. Dziś widzę, że był to duży błąd. Moja jakość życia była znacząco obniżona, mnóstwo rzeczy zaniedbałam (włącznie z samą sobą) i ogólnie byłam postrzegana jako osoba wiecznie smutna, jednakże sprawiedliwie trzeba oddać moim rodzicom, że faktycznie funkcjonowałam, raz lepiej, a raz gorzej, a ponieważ nie mówię często o swoich odczuciach - być może nie zdawali sobie nawet sprawy z tego, jak kiepsko się czuję.

Wszystko pogorszyło się stopniowo rok temu. Mój wieloletni chłopak wyjechał do pracy za granicę, moi rodzice się rozstali, a ja ze względu na słabe umiejętności komunikacyjne i dość pesymistyczną osobowość nie mogłam się pochwalić "rzeszą" znajomych, z którymi mogłabym spędzać czas. Zaczęła się u mnie ostra faza depresji z niewstawaniem z łóżka, totalnym zaniedbaniem, rzuceniem studiów i pracy - po konsultacji z moją terapeutką (telefonicznej) i po wizycie u psychiatry nie podjęłam decyzji o farmakologicznym "wspomożeniu się". Ciężko mi zresztą było podjąć jakąkolwiek decyzję. Terapeutka żywiła nadzieję, że jak zmienię sytuację życiową to powinno mi się poprawić. Wyjechałam więc za granicę, do chłopaka, z którym już przed wyjazdem przeżywaliśmy niemały kryzys.

Faktycznie, pierwszy miesiąc był dużo lepszy - miałam jakiś taki napęd i dużo energii, chociaż zrobiłam się też nienormalnie płaczliwa. Stres związany z emigracją i fakt, że mój przyjazd niewiele poprawił między mną i chłopakiem, niestety dały mi się we znaki w drugim miesiącu mojego pobytu za granicą - bardzo silny rzut nerwicy z okropnymi somatycznymi objawami, dwukrotny pobyt na tamtejszym SORze (płatny i to sporo co mojego chłopaka wytrąciło z równowagi zupełnie), ataki paniki i bezsenność. Mój chłopak zapakował mnie więc do samolotu i wysłał do Polski, żebym się "tu wyleczyła", a w Polsce przejęła mnie moja mama, która twierdzi, że moje jazdy ją wykończą i różnie inne ciekawe rzeczy, których tu nie przytoczę :) Paniczny lęk nieco odpuścił, bo jednak jestem w domu i w ojczystym kraju, jednak objawy się utrzymują, a strach mam nawet przed pozostaniem samej w domu, a co dopiero przed wyjściem.

W poniedziałek zgłaszam się do psychiatry i w miarę możliwości na psychoterapię.

Nie wiem po co tu napisałam - chciałam chyba poczuć, że nie tylko ja tak mam :)

 

Będę zdziwiona jeżeli w ogóle ktoś to przeczyta! :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

liverrys, przczytałam. Dobrze, że wróciłaś do Polski- tu łatwiej będzie Ci poukładać wszystkie sprawy. ja też praktycznie od zawsze (tzn. od dziecka) przejawiałam jakieś zachowania nerwicowe (raz było to widać wyraźniej, raz słabiej). Pierwsza porządna 'jazda' zaczęła się, gdy miałam 15 lat. Potem było lepiej. Ale od czasu, gdy poszłam do liceum (w tym roku matura) jest źle. W zasadzie co wyjdę z jednego porycia, to zaczyna się drugie i tak w kółko. Moja mama również mówi, że ją wykonczę. ojciec bagatelizuje to jak się czuję. Z chłopakiem ostatnio wciąż się kłócę. Też mam ogromne pcozucie winy z powodu ciągłego wkurzania moich bliskich, jednak kiedy mam 'porycie' ciężko jest mi siedzieć z tym wszystkim samej- no to idę z nimi pogadać/dzwonię i znów ta sama historia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich,

 

kilka dni temu znalazłam tę stronę. W wątku o wyzdrowieniach przeczytałam w postach kilku osób, że to forum bardzo im pomogło. Nie zamierzam się poddać temu co mi się obecnie dzieje, dlatego postanowiłam się zarejestrować. Nie jestem w stanie powiedzieć kiedy zaczęła się moja nerwica. Przez większość życia byłam osobą nieśmiałą, więc stres przed przed różnymi życiowymi sytuacjami był raczej w granicach normalności i nigdy nie przypuszczałam, że mogę tak się popsuć. Mam 24 lata. Nadal mieszkam w domu rodzinnym, który moim zdaniem narobił mi najwięcej krzywdy. Ponad dwa lata temu, po ciężkim rozstaniu po kilkuletnim związku z chłopakiem, z którym wcale nie byłam szczęśliwa postanowiłam wziąć się z życiem za fraki i wywalczyć sobie normalność. Wiedziałam, że jeśli nie wezmę się sama za siebie to nic się nie zmieni i pójdę w schematy, które wcale mi się nie podobały. Zapisałam się na terapię dla DDA (mój ojciec jest alkoholikiem), zaczęłam uprawiać sporty, o których marzyłam, poznałam nowych świetnych znajomych, realizowałam moją największą pasję jaką są podróże, sama zarabiałam na swoje marzenia uniezależniając się od rodziców krok po kroku i jednocześnie poszukując i realizując siebie. W październiku zaczęłam drugi kierunek wyłącznie z zainteresowania (łączy się z pierwszym, który właśnie kończę) i nie wierzyłam jak wspaniale układa mi się życie. Czułam się zmęczona, ale bardzo usatysfakcjonowana. Niestety moi rodzice nie widzą we mnie zmian, wtłaczają mnie w schemat, wyżywają się na mnie na różne sposoby i bardzo pilnują, bym nadal była w roli sprawcy wszelkiego nieszczęścia w domu. Wyprowadzam się okresowo na ile mogę, ale jeszcze nie stać mnie, by zrobić to na stałe.

 

Wszystko toczyło się powoli do celu, często w męce, ale do przodu. I nagle wchodzi ona - nerwica. Kołatanie serca, ścisk żołądka, drganie mięśni twarzy (na szczęście już przeszło), hiperwentylacja, uderzenia gorąca, czerwienienie twarzy. Do tego myśl, że w trakcie tych "ataków" (moim zdaniem to nie jest dobre określenie, atak trwa krótko, a u mnie może trwać pół dnia) domyślam się, że z boku wyglądam jak wariatka. Oczywiście towarzyszy temu ogromny lęk przed dosłownie wszystkim, lęk przed życiem. Muszę rezygnować z wyjść ze znajomymi, z randek ze świetnym facetem, ze sportów, planowania wycieczek, ze zleceń zarobkowych, bo jak w takim stanie cokolwiek ogarnę? Jeśli ciężko mi czasem rozmawiać z ludźmi nawet o pogodzie? Dlaczego do cholery czuję lęk w żołądku i klatce piersiowej rozmawiając o pogodzie?!

 

Załamanie i pojawienie się takich objawów, gdzie już nie mogłam udawać, że nie ogranicza mi to życia nastąpiło 4 miesiące temu. Teraz już jest odrobinę lepiej, zaakceptowałam to, ograniczam aktywności, przy których lęk powala mnie na kolana. Chciałabym wrócić do normalności i uda mi się to, ale potrzebuję wiedzieć jak to zrobić. Nie bardzo mam z kim o tym porozmawiać. Jeżeli jest tu ktoś, kto chciałby wymienić się doświadczeniami, wsparciem to proszę o prywatne wiadomości. Nie mam wątpliwości, że to można zwalczyć. Myślę, że nerwica pojawia się w jakimś celu, ma nas czegoś nauczyć, może w jakiś sposób wskazać drogę. Pozdrawiam wszystkich, życzę jak najwięcej dobrym momentów i wiary w siebie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mi znowu wrocil etap z cisnieniem.Wczoraj bylem senny,glowa pobolewala.Nie mierzylem dawno, postanowilem zmierzyc okazalo sie ze mam 180/90 i niestety musialem siegnac po tabletki na nadcisnienie,po ktore nie siegalem po przepisaniu przez kardiologa,bo po holterze mialem 132/79.Wynki dobre,waga prawidlowa,sport w miare regularnie.Zniszczy mnie ten stres.Pozdrawiam

 

-- 09 kwi 2014, 18:58 --

 

Mi znowu wrocil etap z cisnieniem.Wczoraj bylem senny,glowa pobolewala.Nie mierzylem dawno, postanowilem zmierzyc okazalo sie ze mam 180/90 i niestety musialem siegnac po tabletki na nadcisnienie,po ktore nie siegalem po przepisaniu przez kardiologa,bo po holterze mialem 132/79.Wynki dobre,waga prawidlowa,sport w miare regularnie.Zniszczy mnie ten stres.Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć!

Dzisiaj podjęłam decyzję (dość spontaniczną) i wpisałam się w rejestr potencjalnych dawców szpiku.

Choruję na nerwicę lękową (najprawdopodobniej, na nią biorę leki, czy pomagają... pojęcie względne).

Zastanawiam się, jaki to będzie miało wpływ... tzn... czy jest tu ktoś z potencjalnych dawców? Myślicie o tym, czy po prostu jest i koniec... No fajnie, może zadzwonią, może nie i zero myśli na ten temat, hmm? Trochę mi się te moje pytania wydają naiwne i głupie, ale jednak chodzą po głowie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hejka, witam wszystkich.

Mam nadzieję, że piszę we właściwym temacie i nie narozrabiam za bardzo. Jeśli tak to przepraszam, temat można wyrzucić do śmieci, a ja się nie pokażę już więcej ;)

Mam problem z... W sumie nie wiem jak to określić :( Ze związkami. Powody są różne, problemów jest wiele, na razie chciałbym powiedzieć tylko o jednym. Może kiedyś o reszcie :(

Dawno dawno temu zostałem zdradzony. Potem ja zacząłem zdradzać. Nie miałem problemów z pójściem do łóżka na jedną noc. Były też i prostytutki. Ostatnia laska z którą byłem, niby to miał być luźny związek, zakochała się, a ja ją odtrąciłem! :( Przykro mi było z tego powodu.

Od jakiegoś czasu zmieniłem się. Można powiedzieć dojrzałem. Nie bawią mnie już szczeniackie wygłupy i przygody na jedną noc. Nie chcę też chwilowych przygód z prostytutkami. Chciałbym poznać tą jedną, ożenić się z nią, założyć rodzinę, po prostu być szczęśliwym. Ale nie potrafię.

Dlaczego?

Po pierwsze seks jest dla mnie czymś... dziwnym. Nie ma już tej magii, tego uczucia że jest to coś wspaniałego i przyjemnego. Po prostu jest!

Po drugie boję się, że po 2-3 razach z nowo poznaną dziewczyną mi się po prostu znudzi i rzucę ją, bez powodu (no, może powodem jest punkt powyżej). Ja tego nie chcę, ale boję się że tak się stanie.

No i po trzecie. Mam mega schiza, że się dowie o mojej przeszłości i wszystko się posypie. Boję się, bo nie wiem czy i jak zareaguje jak się dowie i czy będzie dla niej miało znaczenie, że to już rozdział zamknięty i przeszłość. A nie chcę budować czegoś, co się rozpadnie.

W zasadzie, to już poznałem taką jedną, podoba mi się, ale nie zrobię tego pierwszego kroku. A jakby ona zrobiła, to jej powiem że nie chcę z nią być, bo wybieram samotność.

Tzn. nie chciałbym jej odtrącać, ale tak się stanie, bo mam takiego właśnie schiza jak wam opisałem powyżej i...

Przepraszam, że was zamęczam swoimi głupotami, po prostu musiałem się wyżalić, a nie mam komu :(

Jak podpadłem w czymś to temat do kosza

Pa

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@hania33

Psychiatra uznał, że przy upadku w mpk rok temu, mój układ somatyczny zapamiętał sytuacje - ludzie, ciasna przestrzeń, gorąc... - i teraz "mści się" kiedy tylko może. Najgorsze jest to, że bóle i "ataki" nie występuję już tylko w przypadkach kiedy np. wchodzę do szkoły, teatru czy lekarza, ale nawet podczas spaceru... Kompletnie nie wiem co robić. Jestem po wizycie u psychologa, która uznała, że najlepszą terapią będzie "zaakceptować chorobę", gdyż jest to życiowa porażka, z którą trzeba się pogodzić.

Jestem skonsternowana :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Drodzy Nerwicowcy, zmagam sie z przypadłościami już prawie 4 lata. Od ponad pół roku jestem pod stałą opieką psychologa, aktualnie nie biorę leków ( mam za sobą dwa okoloroczne etapy z eliceą 10 mg, ktore znakomicie znosilem),tylko doraźnie: tabletki ziolowe + hydroksyzynę. Znowu jednak czuję sie wyczerpany "somatyką". Zupełnie nie panuę nad objawami stresu. Czuję, że po raz kolejny przegrywam i ratunkiem są leki. Towarzyszy mi poczucie porażki, przestaję wierzyć w siebie,klęska zupełna. Jeśli ktokolwiek z Was miał podobne doświadczenia, bede wdzięczny za każdy komentarz. Dziękuję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie.

 

Od około czwartej klasy podstawówki cierpię na silne bóle brzucha. Wkręcało mi się, że to rak, były wizyty u lekarzy, USG i diagnoza - zespół jelita drażliwego. Da się z tym żyć.

 

Z czasem do objawów doszły bóle głowy z zaburzeniem pola widzenia. Oczywiście moja pierwsza myśl - guz mózgu. Rezonans, szpital - diagnoza: migreny z aurą.

 

Potem zaczęło się serducho. Zacząłem odczuwać potknięcia serca, dodatkowe uderzenia, chwilowe zatrzymania, po których serce uderzało kilkukrotnie mocniej. Do tego czasem uczucie odpływania, omdlewania, zawrotów głowy, niepokoju. EKG nic nie wykazało. W końcu ostatnio dostałem Holtera, diagnoza: niewielka arytmia polegająca na dodatkowych skurczach, prawdopodobnie spowodowana nerwicą. Mam jeść magnez. Choć czasem jak trzymam rękę na pulsie to czuć jakby to nie były tylko dodatkowe skurcze ale jakaś melodyjka wygrywana przez serducho.

 

Ostatnio wylądowałem w szpitalu po otrzymaniu znieczulenia u stomatologa; prawdopodobna diagnoza to reakcja anafilaktyczna, mi się jednak wydaje że to był atak paniki który mnie zaatakował znienacka - uczucie odrealnienia, duszenia, zimno, przyspieszony puls, słabość. Przyjechała karetka, podali mi dożylnie Corhydron i Clemastin.

 

Ale to co się dzieje od miesiąca to przechodzi moje pojęcie. Podczas siedzenie czuję jakby mi coś nagle strzeliło - w głowie, w sercu, w karku, a dzisiaj w gardle - i następuje odlot. Zawroty głowy, kompletne odrealnienie, drżenia rąk, kołatania serca, panika, lęk, duszności, przekonanie o nadchodzącej śmierci, zawale, wylewie i wszystkim innym. Za pierwszym razem aż drgawek dostałem - takich jak przy wysokiej gorączce, mimo że gorączki nie było. Łykam magnez i wapń od tego czasu i do tej pory udawało mi się atak zatrzymać zanim przejdzie w dalszą fazę - oddycham krótko, płytko i spokojnie (głęboki oddech WCALE nie uspokaja, wprost przeciwnie, potęguje), spokojnie wstaje, łykam magnez i popijam wapniem. Potem przez pół godziny- godzinę jeszcze walczę i się w miarę uspokaja.

 

Jest coraz gorzej, bo ostatnio bałem się nawet wziąć antybiotyk a po jego zażyciu wystąpiły objawy nerwicy. Ba, rentgena się bałem nawet.

 

Tak to wygląda u mnie. Zapewne o czymś zapomniałem, bo właśnie mija mi atak nerwicy i trochę nie ogarniam.

 

Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej.

 

Potrzebuje waszego zdania - opinii - pomocy.

Już wcześniej zażywałem Hydroksyzynę, ponieważ potrafiłem się hiper-wentylować. Trafiłem nawet trzy razy na izbę przyjęć z tego powodu. Stres w pracy i domu robił swoje. Pisałem o tym na forum już parę lat temu. Do tego diagnoza - wzw c. Wiem. W dzisiejszych czasach uleczalna. Nawet wynaleziono lek dostępny od początku przyszłego roku, który ma 90% skuteczności. Ale nie o wzw tu chodzi. :(

W zeszły czwartek jakby nigdy nic wróciłem do domu. Wcześniej się zatrułem jedzeniem. Miałem "kuchenne rewolucje".

Moja Narzeczona zaczęła sprzątać mieszkanie przed świętami. Ma absolutną manię przekładania rzeczy, a potem zapominania gdzie je położyła. Tym razem wydawało się, że zgubiła tylko zatyczkę do tunera DVB-T USB. Nowego, kupionego dwa dni wcześniej.

Afery z tego nie ma co robić, ale nerwy mi puściły gdy zaczęła grzebać w drogiej elektronice, nie uważając na nią. Stwierdziłem, że sam sobie tam posprzątam. Zdenerwowany zrobiłem swoje po 8 męczących godzinach w pracy. Po chwili przypomniałem sobie, że muszę zrobić przelew dla księgowej. Okazało się, że i dokumenty bankowe z loginem i hasłem gdzieś przepadły.

Niby nie problem - gorzej jak ktoś je znajdzie w śmietniku i użyje. Wpadłem w totalny szał. Usiadłem przed komputerem aby się uspokoić i wtedy dostałem pierwszego ataku. Zacząłem się dusić, osłabłem i miałem mrówki w rękach. Czułem, że "odlatuje". To tylko spotęgowało strach przed śmiercią. Położyłem się i jakoś doszedłem do siebie.

Następnego dnia rano, byłem ledwo żywy. Słaniałem się na nogach, ale robić trzeba. Do samochodu i powtórka w pracy z kuchennych rewolucji. Podczas wieczornego powrotu do domu, zacząłem się źle czuć. Kontrolowałem oddech, ale czułem że odlatuje. Przyjechało pogotowie z podejrzeniem zawału serca. Okazało się, że wszystko jest ok. EKG w porządku, cukier ok, ciśnienie i puls prawidłowe. Zostałem zabrany do domu. W sobotę poczułem się nawet lepiej, lecz przez duszność sam kontrolowałem oddech. Dalej byłem bardzo osłabiony. Nic nie jadłem.

W niedzielę wielkanocną miałem iść do ojca. Moja Narzeczona kazała mi się szybko zbierać i wyprowadzić psa. OK - tak zrobiłem. Jednak przy stole złapało mnie to samo. Mrowienie w rękach, ciągłe zaciskanie mięśni na nogach, tracenie przytomności, poczucie duszenia się. Pogotowie przyjechało za 40 minut. Patrzyli się na mnie jak na chorego psychicznie. Stwierdzili hiperwentylacje i opierniczyli, że na to się nie umiera i mam więcej nie dzwonić. OK. Poczekałem do wtorku, aby pójść do lekarza.

W drodze do lekarza to samo - nagły atak w samochodzie.Teraz już wiem, że to przez stres związany z wizytą.

Jakoś po ścianie się do niego doczołgałem. Od razu wzięto mnie na zabiegówkę.

Sprawdzono ciśnienie i puls. Osłuchano. Cukier, EKG itp. Werdykt -hiperwentylacja lękowa, stan przed tężyczkowy.

Lekarz (ubezpieczenie prywatne) dał mi elektrolity do picia i witaminy. Stwierdził, że to mój najmniejszy problem, bo z nerwicą bywa niefajnie. Dostałem Hydroxyzynę 25mg. 2x dziennie. Rzeczywiście po wyleczeniu zatrucia apetyt wrócił, układ trawienny zaczął działać prawidłowo. Jednak nie zniknęły te objawy:

 

- Cały czas sam wdycham i wydycham powietrze. Nie potrafię robić tego "automatycznie".

- Mam poczucie, że wdycham za mało powietrza.

- Mam poczucie duszności.

- Nie mam na nic siły. Czuje się wiotki. Głowę mam ciężką i czuję jakby od tego powietrza "puchła".

- Czasami wydycham powietrze i nie oddycham przez chwilę. Po czym biorę głęboki wdech. Dzieje się tak, jak się np. zamyślę.

- Obgryzam skórę na palcach (na zgięciach) od dwóch lat.

- Cały czas obracam czymś w rękach. A jak nie mam czym, to pocieram nogą o nogę.

- W domu jest ok. Ale jak tylko wyjdę na zewnątrz, dostaję lęku iż zaraz może mnie złapać atak, lub zasłabnę. I oczywiście co? :D Zgadza się. Zaraz zasłabnę albo się zapowietrzę.

- Nigdy mnie nie ruszały jakieś smutne filmy czy historie. Teraz potrafię "uronić łzę" z byle powodu.

- Arytmii nie mam. Ale nie mogę się wysilać, bo serce wariuje.

- Jestem bardzo senny i osłabiony. Śpię bardzo dobrze.

- Łatwo wytrącić mnie z równowagi. Często czuję, że ktoś mnie atakuje mimo iż tak nie jest.

- Cały czas wiem,że coś się złego stanie. Boje się tego. Cały czas zakładam czarny scenariusz.

- Nic mnie już nie cieszy.

 

Objawy ataków:

- Poczucie niepokoju

- Uczucie, że muszę szybko gdzieś się udać

- Uczucie lęku

- Duszność

- Mrowienie rąk

- Nagłe całkowite opadnięcie z sił

- Ból oczu i czasami głowy

 

Potrzebuje poradzić sobie z tym oddychaniem. Dzięki temu będę mógł wrócić do pracy.Oprócz tego jestem młodym działkowcem, a grzebanie w ziemi uspokaja. Tylko jak, jak obawiam się iż dostanę atak na miejscu, oraz z powodu osłabienia ciężko mi jest cokolwiek zrobić..

Z resztą jakoś sobie poradzę.

Jak myślicie? Co poradzicie? Jak się z tym uporać?

Hydroksyzyna tylko powoduje u mnie senność i lekko uspokaja. Generalnie jakoś nie jestem z niej zadowolony.

Idę do lekarza w poniedziałek aby przedłużyć L4. Co mu powiedzieć?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przede wszystkim to się zapytaj lekarza, czy się powinieneś z tym udać do psychiatry. Nie wiem jakie objawy nerwicowe może dawać WZW C - może to jest przyczyna główna i kontrola psychiatryczna nie będzie potrzebna. Ale przy Twoich objawach nie możesz normalnie funkcjonować. Jeśli takie objawy dają problemy z wątrobą to może to w 1 kolejności trzeba leczyć - dobrze gdybyś się skontaktował też z lekarzem, który Cię leczy na to WZW.

Na hiperwentylacje, wiem ze pomaga oddychanie "w ręce" albo woreczek papierowy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

\ Jeśli takie objawy dają problemy z wątrobą to może to w 1 kolejności trzeba leczyć - dobrze gdybyś się skontaktował też z lekarzem, który Cię leczy na to WZW.

 

Pytałem o to lekarza.

WZW C daje co najwyżej poczucie braku zaangażowania. Wszystko powszednieje i przestaje cieszyć.

Czyli jednak pozostaje psychiatra.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja za każdym razem jak dopada mnie atak lekowy czuje ze nie dam rady przeczę sama sobie przecież bo Ole razy sobie tłumaczyłam ze nie umrę że nic mi się nie stanie ze to głupie nierozsadne...a gdy przychodzi falami wszystkie objawy się ukazują:( i to uczucie właśnie porażki...Dobrze powiedziane...ze już nigdy mi nie przejdzie:( to jest straszne uczucie. Jednak pojawia się i znika gdy myślę że już ok znów to samo i tak wkolko...

Chyba nie ma na to środka jak jest poproszę o nazwę lub rade:):)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×