Skocz do zawartości
Nerwica.com

TANATOFOBIA - Lęk przed śmiercią jak sobie z tym radzić


Ryuuka

Rekomendowane odpowiedzi

Witam!

Od 11 roku życia mam lęk przed śmiercią. Dzieciństwo miałam szczęśliwe, ale właśnie, gdy miałam 11 lat straciłam ukochaną babcię. Od tego wszystko się zaczęło. Kilkanaście razy na dobę myślę o śmierci. Na jakieś 5 lat miałam z tym spokój, ale ostatnio te lęki bardzo się nasiliły. Mam teraz dwie córeczki i boję się, że umrę zanim one dorosną. Kiedy się kładę, czuję jakby ciało ściskało moje organy wewnętrzne. Czuję duszności - niejednokrotnie w ciągu dnia. Boję się, że nie zdążę w życiu zrobić wszystkiego, czego pragnę, że nie spełnię oczekiwań innych, a zwłaszcza dzieci... Długo by pisać na ten temat... Wiem, że pilnie potrzebuję pomocy, ale boję się, że nie trafię na prawdziwego specjalistę (jestem z Gdańska).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bies, Psychoterapia by Ci sie przydała ,wiesz to zawsze jest pewna loteria jednemu dany terapeuta pomoże drugiemu nie jest w stanie.Poszperaj w necie ,popytaj ludzi i nie miej z góry zalożenia że trafisz żle.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bies, jeżeli odczuwasz irracjonalny lęk przed śmiercią, bez wątpienia Twoje reakcje wkomponowują się w zaburzenia z grupy nerwic. Być może jest to tanatofobia, ale diagnozę zostawiam specjaliście podczas bezpośredniej konsultacji. Zachęcam Cię do przeczytania artykułu: portal.abczdrowie.pl/tanatofobia. Dobrego specjalisty z Gdańska możesz szukać na forum: topic-t29030.html?hilit=psycholog%20Gda%C5%84sk. Pod tym linkiem ludzie polecają bądź przestrzegają przed różnymi psychologami czy terapeutami. Warto poczytać, popytać i zdecydować, gdzie szukać dla siebie wsparcia. Pozdrawiam i powodzenia!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zanim nie spojrzałam na datę to myślałam, że sama to napisałam i nie pamiętam. To samo. Lęki. Niestety mój się utrzymuje całą dobę od 3 dni. I trwa z przerwami od 8 lat. Tylko to się różni.

 

 

Witajcie,

Znalazlam ten temat w google wstukujac 'tanatofobia'. Tak jak i Was, od jakiegos czasu mecza mnie natretne mysli o smierci, wlasnie jestem po kolejnym 'mini-ataku'.

Ale tak po kolei...:

Nie wiem, ile to trwa- przynajmniej pol roku, moze o wiele wiecej. Mam 25 lat, jestem mloda osoba, ale mysl ze przemijam i robie sie coraz starsza i coraz blizej smierci towarzyszy mi prawie codziennie, dopada mnie znienacka, przy np wykonywaniu blahej czynnosci. Kiedys bylam religijna osoba, i smierc tlumaczylam sobie jako przejsciem w inny stan swiadomosci, bytu (miewalam ciagotki do wierzenia w rzeczy podchodzace pod New Age, obe itp). A teraz- sama nie wiem. Dochodzi we mnie do glosu racjonalistka. Tlumacze to sobie 'na logike'- np. skoro czlowiek jest wynikiem ewolucji i przed nami w ciagu ewolucyjnym byly malpy a potem neandertalczycy itp - kiedy w nas pojawila sie dusza, o ktorej mowi kosciol? Przeciez nie mogla nagle wskoczyc od ktoregos pokolenia w czlowieka, czy pol-czlowieka - neandertalskiego czy jakiegos tam naszego przodka. Do tego dochodza dokononania wspolczesnej nauki, wszystko mnie przekonuje, ze jestesmy tym samym, co zwierzeta, tylko nasze mozgi sa na o wiele wyzszym poziomie rozwoju. I tym samym przekonalam sama siebie, ze religia to wytwor naszego umyslu zdolnego do logicznego myslenia i myslenia wyobrazeniowego.

Niestety, to mi nie pozwala znalezc spokoju, a moze wlasnie przez to- zaczelam miec te obsesyjne mysli o smierci. Chociaz nie, bo pamietam epizod z dziecinstwa- kiedy bylam b.wierzaca- mialam moze ze 12,13 lat i przez ok.tydzien, za kazdym razem kiedy szlam spac i zostawalam sam na sam z myslami pojawiala sie obsesyjna mysl-sama z siebie, niczym nie prowokowana, ot tak- ze moja mama kiedys umrze. To bylo tak paralizujace, straszne, przerazajace, plakalam codziennie, nie chcialam rozmawiac o tym z nikim , jakos samo mi potem przeszlo. Takze to niekoniecznie kwestia wiary.

 

A teraz- przeraza mnie nie tylko wizja mojej smierci i tego, ze kiedys calkiem znikne, przestane oddychac, nie bedzie mnie, nic nie bedzie- ale i przerazajaca jest nieuchronnosc smierci i nieprzewidywalnosc. Fakt, ze np idziemy do pracy planujac przyszly tydzien i giniemy pod kolami samochodu. Ot tak. Ostatnio byl w tv program o kosmosie i ziemi, tym z czego jest zbudowana, jak powstawala itp. Wierzcie mi, to bylo absolutnie straszne dla mnie- ogladac go- a widzialam go mimochodem, bo chlopak ogladal i wstyd mi bylo powiedziec zeby wylaczyl. Paralizuje mnie mysl, ze jestesmy niczym wobec kosmosu, ze wszystko powstalo- my, ziemia, wszysciutko co na niej jest- z kuli pierwiastkow i gazow, i sie powolutku tworzylo. Przeraza mnie, ze swieci nad nami kula gazu, ktora moglaby byc dla nas mordercza- spalic nas, albo przestac swiecic- taka wizja 'apokalipsy' mnie trwozy do granic, niedobrze mi sie robi na taka mysl, ale takich mysli wlasnie nie moge sie pozbyc. Mysle czasem o ludzkosci, ze nas jest coraz wiecej na ziemi, coraz tloczniej- ze w koncu sie zadepczemy, zabraknie dla nas wody czy miejsca. I wlasnie ta bezsilnosc w moich myslach jest najgorsza- ze nie mozna nic zrobic. Slonca nikt nie zatrzyma, wody nie przywroci gdy jej braknie itp. No i ten lek przed nagla niespodziewana smiercia....Ech.

Te mysli pojawiaja sie znienacka, np po zupelnie udanym dniu, kiedy siedze i zaczynam myslec- np dzis- o tym, czy chce miec dzieci- od mysli do mysli przeszlo do mysli o smierci i strachu (dzieci- moze nie miec i adoptowac bo nas duzo na ziemi-czy nas aby nie za duzo- po drodze jeszcze o bombie nad Hiroszima ze sie ludzie jej nie spodziewali- potem ze sie ziemia przeludni w koncu-na koncu mysl o smierci i panika).

Nie mam takich objawow fizycznych jak kolatanie serca, ale doslownie mysl mnie obezwladnia, nogi dretwieja, czasem wrecz fizycznie robi niedobrze, wybucham placzem. Z reguly jak jestem sama, ale zdarzylo sie mi plakac po cichu u boku mojego chlopaka gdy oboje lezelismy w lozku wieczorem. Czasami takie mysli dopadaja mnie, kiedy np powinnam sie starac cos zrobic- mysle sobie, po co, i tak za tysiac lat nikt nie bedzie nawet wiedzial o moim istnieniu i dokonaniu. Tak jak ktos juz wspomnial, podobnie mam- kupuje cos, ciesze sie z tego- a potem mysle- no i co z tego? To nic nie znaczy wobec wszechswiata, kosmosu, nic.

 

Rozpisalam sie, wybaczcie, nie mam sie z kim tym podzielic. Zaczynam powoli myslec o wizycie u psychologa.

 

I tu jeszcze Robert napisal cos, co jest dla mnie wazne :

''Lęk przed przemijaniem może brać się z tego, że żyję się w konfliktach nie związanych z temat śmierci, czy starzenia. Może brać się z tego że jest się strofowanym np. przez rodziców. Nie moc wyrażania się i bycie w roli nie akceptowanej przez siebie może dawać takie efekty. W ten czas nie moc wyrażania się może dawać myśli do głowy jak ten czas przemija a ja nie jestem tym kim chce być.

Na dobrą sprawę powiem wam, że lęk u mnie ten skończył się jak zacząłem wszystko układać w swoim życiu tak jak chciałem i stałem się osobą tą co chciałem.''

 

Tak jest u mnie! Nie skonczylam studiow, nie mam pracy z ktora wiaze przyszlosc, jestem 'wolnym rodnikiem', zupelnie nie wiem co dalej, nie spelniam sie...a koncze za niedlugo 25 lat i przeraza mnie ta mysl bycia na wiecznym rozdrozu i zmarnowania swojego zycia. Czas i talent przecieka mi przez palce. Takze moze cos w tym jest. Ech. Dobrej nocy wszystkim

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

Odświeżam stary wątek, ponieważ dotyczy mnie dokładnie problem zawarty w tytule :(

Od kilku tygodni obsesyjnie myślę o śmierci. Nie mam myśli samobójczych, wręcz przeciwnie - myślę o śmierci ze strachem, boję się jej i jestem stale przygnębiony. W pracy, w domu, przed snem i po wstaniu cały czas przytłacza mnie myśl, że prędzej czy później przestanę istnieć, i że rozstać się z życiem będzie równie trudno w wieku 80 lat, jak byłoby teraz. Od lat jestem niewierzący i chyba dotąd idea, że po śmierci nic nie ma nie była dla mnie przytłaczająca, albo po prostu jej nie przetrawiłem i dzieje się to dopiero teraz. Nie sądzę, aby był dla mnie możliwy powrót do wiary, mój rozum kłóci się z tą ideą, a jednocześnie nie może pogodzić się z myślą, że z chwilą śmierci przestajemy istnieć. Przez cały dzień dręczą mnie myśli typu: "po co robisz to, co robisz, za 100 lat nie będzie to miało żadnego znaczenia", "co z tego, że kochasz X, a ona Ciebie, i tak umrzesz". Wszystko to, co dotychczas sprawiało mi przyjemność lub dawało satysfakcję wydaje mi się jałowe. Boję się, że jeśli teraz, w wieku 25 lat takie myśli przytłaczają mnie w takim stopniu, to jako starzec będę jeszcze bardziej zgorzkniały, przez fakt, że zmarnowałem młodość na martwienie się śmiercią.

Czuję, że potrzebuję psychologa, ale na prywatnego nie mogę sobie pozwolić, a od swojej dziewczyny wiem, że tych z NFZ można sobie o kant d*** rozbić.

Czy ktoś ma podobny problem?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak widać i ja nie jestem w swoim strachu osamotniona.

 

Już jako mała dziewczynka bałam się, ze kiedy położę sie spać, już się nie obudze, bo serce zapomni, że ma pracować. Potem na studiach dorobilam się potwornej depresji z lękiem, że stanie mi się coś nieokreślonego i umrę.

A teraz hipochondria (a może nozofobia albo kancerofobia), w której ostatecznie chodzi o to samo - lęk przed śmiercią. Zresztą źródło większości naszych obaw i jeden z najczęstszych leków na forum.

 

Reszta historii standardowa - wychowana w rodzinie wierzacej, praktykująca, zaczęłam mieć wątpliwości - czy jest coś po śmierci? Czy znikamy i nie ma nic, jak przed naszym urodzeniem? Czy jest jakaś sila wyższa czy jako stworzenia inteligentne wymyśliliśmy ją, żeby złagodzić lęk i łatwiej żyć? Myślę, że ludziom głęboko wierzącym jest łatwiej.

Poza tym, podobnie jak inni, nic mnie nie cieszy, robię coś albo kupuję i myślę po co to, skoro w każdej chwili mogę umrzeć. Boję się każdego następnego dnia.

 

Kiedyś potrafiłam jakoś sobie z tym radzić, z wiekiem jest coraz gorzej. Zgodzę się ze stwierdzeniem, że lek ma swoje źródło w jakimś konflikcie wewnętrznym. U mnie to będzie rozdźwięk pomiędzy dokonanym wbrew sobie wyborem kierunku studiów a predyspozycjami, pomiędzy oczekiwaniami innych i wlasnymi ambicjami co do mojej kariery, a tym, co faktycznie robię i między moją wizją życia i przyszłości, a tym, że jestem w związku niemalżenskim (chyba to mnie najbardziej gryzie).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pomyślcie logicznie a co jeśli i na pewno tak będzie dożyjecie starości i na łożu śmierci zdacie sobie sprawę że zamiast nie bać się żyć to Wy całe życie poświęcaliście na zamartwianiu się. Czy to ma w ogóle jakiś sens?Każdy żyje każdy umiera,a tak naprawdę jeśli boimy się śmierci ciągle o tym myślimy to już jesteśmy martwi.Wstańcie rano spójrzcie jaki świat jest piękny ja żyje od półtora roku w deralizacji i marzę o tym aby zobaczyć normalnie słońce,niebo i co najważniejsze twarze ukochanych mi osób.Też bałem się śmierci ale teraz mam to w dupie bo to nie ma sensu się jej bać.Teraz jedynie jak spojrzę na moją córkę to przejdzie mi chwilowy lęk że jak umrę to ona będzie płakać i mnie wołać ale i z tym daję rade bo to też nie ma sensu.Trzeba walczyć i cieszyć się życiem to My stworzyliśmy ten lęk więc My się go pozbądźmy Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie myslałam, że natrętne myśli do mnie wrócą. A jednak. Żyłam sobie spokojnie przez długi okres, bez tego problemu.

 

Miałam ciężki okres, okazało się, że nie zdałam klasy maturalnej z jednego przedmiotu, ogólnie starania się i martwienie sytuacją były sporym ciężarem.

 

Zaczynam popadać w lekką obsesję na punkcie swojego serca, znowu mam lęki przed wyjściem na zewnątrz, w obawie, iż dostanę zawału albo zemdleję (I tu jest ciężej, niż przy emetofobii- przywykłam do myśli, że jak się zerzygam, to świat nie stanie w miejscu, ale zemdlenie może się skończyć bardzo źle).

 

Generalnie chodzi o śmierć. Ze względu na fakt, iż matura czy jakikolwiek życiowy postęp przesunęły się o piętnaście kolejnych miesięcy, bardzo boję się, że niczego konkretnego w życiu nie osiągnę. Czuję napór czasu, że chciałabym coś wreszcie zrobić tu i teraz, a tymczasem pozostaje mi bardzo długi czas. Tym samym lękam się, ze przez ten okres coś mi się stanie, co mi to uniemożliwi, i stąd przychodzi obawa przed nagłą śmiercią.

 

O tyle też źle, że mam 5 miesięcy totalnego wolnego i nie chciałabym go zmarnować, po raz kolejny w życiu ślęcząc nad swoimi paranojami. Karma za rok cholernej manii...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×